Lord October zanurzył palec w białym proszku, po czym spróbował go.
– Ja też nie wiem, co to jest – powiedział, potrząsając głową. – Oddam to do analizy.
Pochyliłem się i pogłaskałem psa, przez chwilę pieściłem jego uszy.
– Zdaje pan sobie sprawę – rzekł po chwili – co pan ryzykuje, przyjmując pieniądze i nie dając koniowi dopingu?
Uśmiechnąłem się do niego.
– To nie jest śmieszne – dodał poważnie. – Ci ludzie potrafią być brutalni, a dla nas to żadna pociecha, jeśli połamią panu żebra…
– Rzeczywiście – powiedziałem, prostując się – sądzę, że będzie najlepiej, jeśli Sparking Plug nie wygra… Nie mogę spodziewać się dalszych propozycji, jeśli dowiedzą się, że kogoś przedtem oszukałem.
– Ma pan rację – October wyraźnie poczuł ulgę. – Sparking Plug musi przegrać, ale co zrobić z Inskipem. Jak do diabła mam mu powiedzieć, że dżokej ma przytrzymać konia?
– Nie może pan. Nie chce pan przecież wpakować się w kłopoty. Ajeśli ja będę miał kłopoty, to nie ma większego znaczenia. Koń nie wygra, jeśli nie dam mu pić jutro rano, za to tuż przed wyścigiem dam mu pełne wiadro wody.
Spojrzał na mnie rozbawiony
– Widzę, że paru rzeczy się pan nauczył.
– Gdyby pan wiedział, czego się nauczyłem, włosy stanęłyby panu dęba.
Uśmiechnął się.
– A więc w porządku. Myślę, że to jest jedyne wyjście. Co też pomyślałby Komitet, wiedząc, że konspiruję z własnym stajennym, jak zatrzymać faworyta? – Roześmiał się. – Powiem Roddy’emu Beckettowi, czego ma się spodziewać… Chociaż nie będzie to takie zabawne dla Inskipa… ani dla naszych stajennych, jeśli obstawiają konia, ani dla publiczności, która po prostu straci pieniądze.
– No, nie – zgodziłem się.
Zamknął paczuszkę z białym proszkiem i wepchnął ją z powrotem do koperty z pieniędzmi. Te siedemdziesiąt pięć funtów wypłacono mi dość nierozsądnie w nowych banknotach pięciofuntowych o kolejnych numerach. Ustaliliśmy, że lord October zabierze je i spróbuje ustalić, komu zostały wydane.
Powiedziałem mu o długich prostych na wszystkich torach, na których wygrała jedenastka koni.
– Wygląda to, jak gdyby mimo wszystko jednak zastosowali witaminy – powiedział w zamyśleniu. – Nie można wykryć ich w teście dopingowym, ponieważ w zasadzie nie są dopingiem, a jedzeniem. Cała sprawa witamin jest bardzo trudna…
– Czy wzmacniają wytrzymałość? – zapytałem.
– Tak, w znacznym stopniu. Konie, które „zdychają” na ostatnim pół kilometrze – a jak pan zauważył, cała jedenastka należy do tego typu – są idealnym wprost obiektem. Ale o witaminach myśleliśmy przede wszystkim i musieliśmy je wyeliminować. Mogą pomóc koniowi zwyciężyć, jeśli wstrzyknięte są w dużej dawce bezpośrednio do krwiobiegu, ale nie można wykryć ich za pomocą analizy, ponieważ zostają zużyte właśnie na zwycięstwo. Zresztą w inny sposób też są nie do wykrycia. Nie wywołują ekscytacji, nie powodują, że koń po biegu wygląda jakby benzedryna płynęła mu z uszu. – Westchnął. – Sam nie wiem…
Z przykrością wyznałem, że nie dowiedziałem się niczego z maszynopisu Becketta.
– Ani Beckett, ani ja nie spodziewaliśmy się po tym tyle, co pan. Dużo mówiliśmy ostatnio na ten temat i doszliśmy do wniosku, że mimo szczegółowych dochodzeń, jakie przeprowadzono wówczas, może pan jednak wpaść na coś, jeśli przeniesie się pan do jednej ze stajni, w której trenowano konie z tej jedenastki w chwili, kiedy dostały doping. Niestety, osiem koni zostało sprzedanych i zmieniły już stajnie, ale trzy są ciągle u tych samych trenerów, i chyba byłoby najlepiej, gdyby mógł pan dostać pracę w jednej z tych stajni.
– W porządku. Spróbuję, czy któryś z nich mnie przyjmie. Ale teraz trop jużjest bardzo zimny… i dżoker numer dwanaście może pojawić się w zupełnie innej stajni. Nic się nie wydarzyło w Haydock w tym tygodniu?
– Nic. Pobrano próbki śliny od wszystkich koni przed gonitwą sprzedażną, ale faworyt wygrał zupełnie naturalnie, toteż nie dawaliśmy próbek do analizy. Jednak teraz, kiedy odkrył pan, że wybrano te właśnie tory ze względu na długi odcinek od ostatniej przeszkody do celownika, będziemy tam zachowywać znacznie większą czujność. Zwłaszcza jeśli ponownie pobiegnie któryś koń z tej jedenastki.
– Może pan sprawdzić w kalendarzu, czy któryś jest zgłoszony – zgodziłem się. – Ale jak dotąd żaden nie dostał dopingu dwa razy i nie ma powodu, żeby ta zasada uległa zmianie.
Poryw przejmującego wiatru przeszedł przez wąwóz, Octobrem wstrząsnął dreszcz. Maleńki strumień wezbrany od wczorajszych deszczów toczył się hałaśliwie po skalistym podłożu. October zagwizdał na psa, który właśnie węszył coś na brzegu.
– Przy okazji – powiedział, kiedy podawaliśmy sobie ręce – weterynarze uważają, że nie pospieszyły tych koni ani kulki, ani strzałki, nic wystrzelonego czy rzuconego. Nie mogą byćjednak tego pewni w stu procentach. Wtedy nie badali wszystkich koni aż tak dokładnie. Jeżelijednak trafi się nam następny przypadek, dopilnuję, żeby przejrzeli każdy centymetr skóry w poszukiwaniu nakłucia.
– Wspaniale.
Uśmiechnęliśmy się do siebie i każdy poszedł w swoją stronę. Lubiłem Octobra. Miał wyobraźnię i poczucie humoru, które równoważyło tę imponującą władczość jego sposobu bycia i odezwań w stylu menedżera wielkiego biznesu. Mocny człowiek, pomyślałem z uznaniem, o upartym umyśle, muskularnym ciele, zmierzający prosto do celu, człowiek, który zasługiwałby na tytuł szlachecki, gdyby go nie odziedziczył.
Tego wieczora i następnego ranka Sparking Plug musiał obejść się bez wody. Kierowca furgonu wyruszył w stronę Leicester z kieszeniami pełnymi pieniędzy chłopców, którzy obstawili konia, a ja czułem się jak zdrajca.
Drugi koń Inskipa, który również jechał furgonem, startował w trzecim biegu, ale gonitwa młodzików była dopiero piąta w programie, mogłem więc spokojnie obserwować dwa pierwsze biegi, a także wyścig, w którym startował Spark. Kupiłem program, znalazłem miejsce na trybunie koło padoku i oglądałem konie, jakie miały startować w pierwszej gonitwie. Chociaż z lektury ksiąg znałem nazwiska wielu trenerów, ciągle jeszcze nie znałem ich z widzenia, toteż kiedy stali teraz gawędząc z dżokejami na padoku, próbowałem z czystej ciekawości zidentyfikować ich. W pierwszej gonitwie biegły konie siedmiu trenerów: Owena, Cundella, Beeby’ego, Cazaleta, Humbera… Humber? Co ja takiego słyszałem o Humberze? Nie mogłem sobie przypomnieć. Pomyślałem więc, że nie było to takie ważne.
Koń Humbera wyglądał najgorzej ze wszystkich, a prowadzący go stajenny miał nie wyczyszczone buty, brudną nieprzemakalną kurtkę i wyglądał, jakby wcale mu nie zależało na poprawieniu tego złego wrażenia. Kiedy dżokej zdjął płaszcz, jego sweter nosił ślady błota z poprzednich jazd, a trener, który nie dostarczył czystych strojów i nie dbał o prezencję swojej stajni, był wysokim, wyglądającym na nerwowego mężczyzną; stał oparty na grubej lasce z gałką.
Podczas gonitwy stajenny Humbera stał obok mnie.
– Macie jakieś szanse? – zapytałem niedbale.
– Wystawienie tego konia to strata czasu – powiedział wykrzywiając wargi. – Mam cholernie dość tego sukinsyna.
– Może inny wasz koń jest lepszy? – spytałem przyglądając się koniom ustawianym na starcie.
– Mój inny koń? – zaśmiał się niewesoło. – Nawet trzy, jeżeli możesz w to uwierzyć. A ja mam cholernie dosyć całego tego sukinsyństwa. Odchodzę w końcu tygodnia, bez względu na forsę.
Nagle przypomniałem sobie, co słyszałem o Humberze. Najgorsza stajnia w kraju, powiedział chłopak w Bristolu, głodzą stajennych i biją, toteż mogą dostać do roboty najgorszych.
– Jak to bez względu na forsę?
– Humber płaci szesnaście tygodniowo, zamiast jedenastu, ale to się i tak nie opłaca. Mam dosyć francowatego Humbera. Wynoszę się.
Zaczęła się gonitwa. Obserwowaliśmy, jak koń Humbera przyszedł ostatni. Chłopiec mamrocząc pod nosem ruszył, by go odprowadzić.
Uśmiechnąłem się i poszedłem za nim, ale szybko go zostawiłem, gdy przy końcu schodów dostrzegłem niechlujnego faceta z czarnymi wąsami, w którym rozpoznałem jednego z gości w barze podczas zabawy tanecznej w Cheltenham.
Skręciłem powoli, by oprzeć się o balustradę padoku, a on dotarł tam zaraz za mną. Zatrzymał się obok i nie odrywając wzroku od jedynego jak na razie konia na wybiegu powiedział:
– Słyszałem, że potrzebujesz forsy?
– Nie, już od dzisiaj nie potrzebuję – odpowiedziałem mierząc go wzrokiem od stóp do głowy.
– A, taki jesteś pewny Sparking Pluga… – obrzucił mnie szybkim spojrzeniem.
– Tak. Jestem pewny – oznajmiłem z nieprzyjaznym uśmieszkiem. Ktoś był na tyle grzeczny, by poinformować go, którym koniem się zajmuję, co znaczy, że zbierał o mnie informacje. Ufałem, że nie dowiedział się niczego dobrego.
– Taa… Upłynęła minuta.
– Myślałeś kiedyś o zmianie miejsca… o pójściu do innej stajni? – zapytał od niechcenia.
– Myślałem – wzruszyłem ramionami. – Kto nie myśli?
– Dla dobrych stajennych zawsze jest miejsce, a słyszałem, że jesteś mistrzem w wyrzucaniu gnoju. Z referencjami od Inskipa możesz dostać się wszędzie, jeżeli poczekasz tylko trochę na wolne miejsce.
– Gdzie? – zapytałem, ale nie dał się sprowokować.
Po następnej minucie rzekł zdawkowo: – Praca w niektórych stajniach może być, hm… bardzo opłacalna.
– Tak?
– To znaczy – zakasłał dyskretnie – jeżeli gotów jesteś zrobić troszkę więcej, niż polecą ci w stajni.
– Na przykład?
– Och… takie ogólne sprawy – odparł wymijająco. – To różnie wygląda. Wszystko, co może być, powiedzmy, pomocne dla osoby, która gotowa jest powiększyć twoje dochody.
– A kto to jest?
Facet uśmiechnął się niewyraźnie.
– Traktuj mnie jako przedstawiciela tej osoby, dobra? A warunki są takie: pięć funtów regularnie co tydzień za informacje o wynikach galopów treningowych itp., a dobra premia od czasu do czasu za specjalne roboty, no, troszkę bardziej ryzykowne.
– Wygląda nieźle – powiedziałem wolno, przygryzając górną wargę. – Czy nie mogę tego robić u Inskipa?
– To nie jest dobra stajnia do zakładów. Konie zgłaszane są zwykle po to, by wygrały. Niepotrzebny nam stały pracownik w takiej stajni. Aktualnie nie mamy swojego człowieka w dwóch „zakładowych” stajniach, i w każdej z nich byłbyś użyteczny…
Wymienił nazwiska dwu czołowych trenerów, ale nie należały one do tych trzech, u których zamierzałem starać się o pracę. Będę musiał zdecydować, czy nie byłoby rozsądniejsze włączenie się do czegoś, co wyglądało na dobrze zorganizowany system szpiegowski zamiast zajmowanie się koniem, który kiedyś dostał doping i już najprawdopodobniej nigdy go nie dostanie.
– Zastanowię się – powiedziałem. – Gdzie mogę się z panem skontaktować?
– Dopóki nie jesteś na liście płacy, nie możesz – odpowiedział zwięźle. – Sparking Plug jak widzę startuje w piątej gonitwie. Możesz mi dać odpowiedź po tym biegu. Będę gdzieś w drodze do stajni. Jeśli się zgadzasz, to skiniesz mi głową, a jeśli nie, to po prostu pokręcisz głową. Ale nie wyobrażam sobie, żebyś miał przepuścić taką szansę. Nie ktoś taki jak ty. – W jego uśmiechu była chytra pogarda, która całkiem niespodziewanie sprawiła mi przykrość.
Odwrócił się, odszedł kilka kroków i wrócił do mnie.
– Czy mam postawić dużo na Sparking Pluga? – zapytał.
– O… ee… oo… na pana miejscu oszczędziłbym te pieniądze.
W pierwszej chwili wyglądał na zaskoczonego, potem zrobił minę podejrzliwą i wreszcie pełną zrozumienia.
– A więc tak to wygląda – rzekł. – No, dobrze, dobrze. – Roześmiał się patrząc na mnie tak, jak gdybym właśnie wypełznął spod kamienia. Był to facet, który pogardzał narzędziami, jakimi się posługiwał. – Widzę, że możesz być dla nas bardzo użyteczny. Bardzo, bardzo użyteczny…
Obserwowałem go, kiedy się oddalał. Nie z dobroci serca powstrzymałem go przed obstawianiem Sparking Pluga; była to po prostu jedyna droga, żeby utrzymać i ugruntować jego zaufanie. Kiedy był już jakieś dwadzieścia metrów ode mnie, poszedłem za nim. Skierował się prosto do bukmacherów w Tattersalls i przechodził między rzędami przyglądając się wysokościom zakładów proponowanym przez poszczególne firmy, jednak o ile mogłem zauważyć, po prostu planował zakłady na następną gonitwę, nie meldując nikomu o plonie naszej rozmowy. Westchnąłem, postawiłem dziesięć szylingów na konia nie mającego żadnych szans i wróciłem, by obejrzeć bieg.
Sparking Plug łapczywie wypił dwa pełne wiadra wody, potknął się na przedostatniej przeszkodzie i zmęczony pogalopował za pozostałymi siedmioma końmi przy akompaniamencie okrzyków niezadowolenia z tańszych trybun. Patrzyłem na niego z przykrością. Nie było to przyzwoite traktowanie wspaniałego konia.
Człowiek z czarnymi wąsami, w wytartym ubraniu czekał, kiedy prowadziłem konia do stajni. Kiwnąłem mu głową, a w odpowiedzi uśmiechnął się znacząco.
– Skontaktujemy się z tobą – dodał.
W drodze powrotnej do domu nastrój w furgonie był ponury, podobnie jak w stajni przez następny dzień po niewytłumaczalnej klęsce Sparking Pluga, toteż we wtorek wieczorem udałem się sam do Slaw, gdzie Soupy zgodnie z umową przekazał mi dalsze siedemdziesiąt pięć funtów. Następna piętnastka nowych pięciofuntówek.
– Dobra – powiedziałem. – A co ty masz z tego? Pełne usta Soupy’ego wykrzywiły się.
– Nie narzekam. Wy frajerzy ponosicie ryzyko, a ja dostaję swoje za namotanie. Chyba w porządku, nie?
– Chyba w porządku. Jak często robisz coś takiego? – Włożyłem kopertę z pieniędzmi do kieszeni.
Wzruszył ramionami, wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.
– Facetów takich jak ty wyczuwam na milę. Inskip się chyba starzeje. Pierwszy raz wybrał takiego trefnego kolesia, jak ty. Te mecze strzałek bardzo wygodnie wypadają… Ja jestem dobry, i zawsze jestem w drużynie. A w Yorkshire jest dużo stajni… i tyle przegranych faworytów, że ludzie mają powody, żeby się drapać po głowie.
– Mądry jesteś – powiedziałem.
Soupy uśmiechnął się. Najwyraźniej przyznawał mi rację. Szedłem pod górkę planując zapalenie lontu pod trotylem, bardzo wybuchowym materiałem.
Po ofercie faceta z czarnym wąsikiem postanowiłem jeszcze raz przeczytać maszynopisy Becketta, żeby sprawdzić, czy te jedenaście przypadków dopingu mogło być wynikiem systematycznego szpiegowania. Pomyślałem, że przeglądanie tych materiałów pod nowym kątem może dać jakieś rezultaty i pomóc mi w podjęciu decyzji, czy zająć się tą robotą szpiegowską, czy też zgodnie z wcześniejszym planem zatrudnić się w jednej z podejrzanych o doping stajni.
Zamknąwszy się w łazience, znów zacząłem od pierwszej strony. Na stronie 67, na samym początku historii życia piątego z koni przeczytałem: „Kupiony na aukcji w Ascot przez D. L. Mentiffa z Yorku za czterysta dwadzieścia gwinei, sprzedany za pięćset funtów H. Humberowi z Posset w hrabstwie Durham, pozostawał tam trzy miesiące, startował dwa razy w biegu z przeszkodami, bez żadnych wyników, znów sprzedany w Doncaster za sześćset gwinei N. W. Daviesowi z Leeds. Wysłany przez nowego właściciela do stajni treningowej L. Petersona w Mars Edge, Staffs, gdzie pozostawał przez osiemnaście miesięcy, startował w biegu z przeszkodami czterokrotnie, pięciokrotnie w biegu młodzików, zawsze bez wyników. Tory wymienione poniżej”.
Trzy miesiące u Humbera. Uśmiechnąłem się. Wygląda na to, że konie nie zostają u niego dłużej niż stajenni. Zagłębiłem się w szczegóły, przedzierając się przez kolejne strony maszynopisu.
Na stronie 94 natknąłem się na coś takiego: „Alamo został wystawiony na publiczną aukcję w Kelso i pan John Arbuthnot z Berwickshire zapłacił za niego trzysta gwinei. Właściciel wysłał konia na trening do stajni H. Humbera w Posset w hrabstwie Durham, koń nie był wystawiony do żadnych biegów i został za tę samą sumę sprzedany Humberowi. Kilka tygodni później znów został wystawiony na aukcji w Kelso. Tym razem kupił go za trzysta siedemdziesiąt pięć gwinei pan Clement Smithson z Nantwich w hrabstwie Cheshire, który przez lato trzymał konia u siebie, a potem wysłał do trenera Samuela Martina w Malton, Yorkshire, skąd koń przed Bożym Narodzeniem startował w czterech biegach z przeszkodami nie zajmując żadnego miejsca (zob. załączona lista).
Pomasowałem zdrętwiałą szyję. Znowu Humber. Kontynuowałem lekturę. Na stronie 180 czytałem: „Ridgeway został wtedy jako roczniak własnością farmera Jamesa Greena z Home Farm w Crayford, hrabstwo Surrey, jako rozliczenie poważnego długu. Green przez dwa lata trzymał go na pastwisku i ujeżdżał w nadziei, że będzie to dobry wierzchowiec. Jednak niejaki Taplow z Pewsey, Wilts, chciał kupić Ridgewaya i przygotować go do wyścigów. Koń trenowany do biegów płaskich przez Ronalda Streata z Pewsey nie zajął żadnego miejsca w czterech gonitwach, w jakich startował tego lata. Wówczas pan Tapley odsprzedał konia farmerowi Albertowi George z Bridge Lewes w hrabstwie Shropshire, który próbował najpierw sam trenować konia, ale doszedł do wniosku, że nie ma czasu, by robić to należycie, sprzedał go człowiekowi, którego znał jego kuzyn z okolic Durham, trenerowi H. Humberowi. Humber najwyraźniej uważał, że Ridgeway nie jest wiele wart i koń został wystawiony na aukcji w Newmarket w listopadzie, za dwieście dziewięćdziesiąt gwinei kupił go P. J. Brewer z Menor w Whiterby, Lanc…”.
Przebrnąłem do końca maszynopisu przedzierając się przez kłębowisko nazwisk, ale Humber już nigdzie więcej nie był wymieniony.
Trzy z jedenastki koni były w stajni Humbera przez krótki moment w jakimś odległym okresie swojej kariery. To było wszystko, czego się dowiedziałem.
Przetarłem oczy, które z braku snu były jakby zasypane piaskiem, i nagle w cichym domu głośno zadzwonił budzik. Zaskoczony, spojrzałem na zegarek. Było już w pół do siódmej. Wstałem, przeciągnąłem się, spuściłem wodę, schowałem maszynopis pod bluzę od piżamy i sweter, i ziewając poczłapałem do sypialni, gdzie wszyscy byli już na nogach i z zaspanymi minami naciągali ubrania.
Na dworzu było tak zimno, że wydawało się, iż każda dotknięta rzecz wyciąga z palców ciepło, czyniąc je zdrętwiałymi i niezdarnymi. Kontakt z ostrym, mroźnym powietrzem oziębiał klatkę piersiową od zewnątrz, tak jak oziębia przełyk picie zupełnie zimnej kawy. Wyczyścić boksy, osiodłać konia, kłusem na wrzosowisko, galop, stęp, z powrotem kłus, oprzątnięcie konia, podanie mu jedzenia i wody i dopiero powrót na śniadanie. To samo z drugim koniem, potem z trzecim i obiad.
W czasie obiadu przyszedł Wally i kazał mnie i dwóm nowym stajennym czyścić uprząż, więc po zjedzeniu budyniu i konserwowanych śliwek zaczęliśmy pucować siodła i kantary. W pomieszczeniu było ciepło od pieca, oparłem więc głowę o siodło i zapadłem w głęboki sen.
Jeden z chłopaków potrącił moją nogę i rzekł: „Dan, obudź się, jest masa roboty” – i znów wyłoniłem się na powierzchnię. Jednak zanim otworzyłem oczy, drugi stajenny powiedział: „Daj mu spokój, i tak robi swoją część” – więc sypiąc błogosławieństwa na jego głowę, znowu pogrążyłem się w ciemność.
Jakoś szybko zrobiła się godzina czwarta, a wraz z nią kolejne trzy godziny wieczornych obrządków, potem o siódmej kolacja i znów prawie minął kolejny dzień.
Niemal przez cały czas myślałem o nazwisku Humbera powtarzającym się trzykrotnie w maszynopisie. Nie mogłem się dopatrzyć w tym większego znaczenia niż w informacji, że cztery z jedenastu koni w okresie, kiedy podano im doping, dostawały taki sam specjalny pokarm w kostkach. Zadziwiające było tylko to, że absolutnie nie zwróciłem na to uwagi podczas dwukrotnego czytania. Zdawałem sobie sprawę, że nie miałem powodu do zauważania nazwiska Humbera, zanim nie zobaczyłem jego i jego konia i nie porozmawiałem z jego stajennym w Leicester, ale jeśli przepuściłem jedno nazwisko powtarzające się trzykrotnie, mogłem przegapić i inne. Trzeba będzie zrobić spis wszystkich nazwisk występujących w maszynopisie i zobaczyć, czy jeszcze jakieś inne nie powtarza się przy kilku koniach. Komputer mógłby to zrobić w ciągu sekund. Dla mnie zapowiadało to następną noc w łazience.
W maszynopisie było ponad tysiąc nazwisk. Połowę z nich spisałem w środę w nocy, skończyłem w noc czwartkową i trochę dłużej spałem.
W piątek świeciło słońce i poranek na wrzosowisku był piękny. Jechałem na Sparking Pługu gdzieś w połowie stawki koni i rozmyślałem o tym spisie. Tylko nazwisko Humbera i jeszcze drugie pojawiało się w powiązaniu z kilkoma końmi. To drugie należało do jakiegoś P. J. Adamsa, który przez krótki czas był właścicielem sześciu spośród jedenastu koni. To nie mógł być zbieg okoliczności. Zbyt wiele przemawiało przeciwko temu. Byłem pewien, że dokonałem pierwszego naprawdę istotnego odkrycia, ale nie rozumiałem, w jaki sposób fakt, że P. J. Adams, był kiedyś przez kilka miesięcy właścicielem konia, wpływał na to, że w rok czy dwa później koń ten dostawał doping. Zastanawiałem się nad tym przez całe rano i w żaden sposób nie mogłem tego skojarzyć.
Ponieważ pogoda była piękna, Wally stwierdził, że jest to akurat odpowiedni czas, żebym wyczyścił końskie derki. Znaczyło to, że trzeba rozłożyć derki, którymi przykrywało się konie w boksach, na betonie podwórza, zmoczyć je wodą z węża, wyszorować szczotką na długim kiju i detergentem, znowu spłukać, powiesić mokre derki na płocie, żeby obeschły zanim zostaną zaniesione do pomieszczenia z uprzężą, gdzie wyschną dokładnie. Była to bardzo nie lubiana praca, toteż Wally, który od czasu przegranej Sparking Pluga traktował mnie jeszcze zimniej (chociaż nie posunął się tak daleko, żeby obarczać mnie winą), z trudem ukrywał swoją niechęć, informując, że teraz moja kolej na wykonanie tej roboty.
Dzięki temu jednak – pomyślałem rozkładając po obiedzie pięć derek i mocząc je wodą – mam dwie godziny, podczas których mogę spokojnie pomyśleć. I, jak to się często zdarza, myliłem się.
O trzeciej, kiedy konie drzemały, a stajenni albo poszli w ich ślady, albo udali się na krótką wyprawę do Harrogate ze świeżą wypłatą, kiedy w życiu stajni nastała pora sjesty, w furtce ukazała się Patty Tarren, przeszła przez podwórze i zatrzymała się parę kroków przede mną.
Miała na sobie prostą zieloną suknię z grubo tkanego miękkiego tweedu z rzędem srebrnych guzików od góry do dołu. Czysty błyszczący węzeł kasztanowatych włosów spoczywał na jej ramionach, skronie miała przewiązane szeroką zieloną wstążką. Patty ze swymi długimi rzęsami i różowymi ustami wyglądała na najbardziej ekscytującą przerwę w pracy, jaką mógł sobie wymarzyć ciężko pracujący stajenny.
– Halo, Danny.
– Dzień dobry, panienko.
– Widziałam cię z okna.
Odwróciłem się zaskoczony, byłem bowiem przekonany, że dom Octobra jest kompletnie ukryty za drzewami, ale okazało się, że jeden kamienny róg i okno widoczne jest wśród bezlistnych gałęzi. Było to jednak bardzo daleko. Jeżeli Patty rozpoznała mnie z tej odległości, to musiała używać lornetki.
– Wyglądałeś trochę samotnie, więc przyszłam z tobą porozmawiać.
– Dziękuję, panienko.
– Tak naprawdę – powiedziała przymykając oczy – to reszta rodziny przyjedzie tutaj dopiero wieczorem, nie mam nic do roboty w tej całej stodole zupełnie sama, i nudziło mi się. Pomyślałam więc, że przyjdę porozmawiać z tobą.
– Rozumiem. – Oparłem się na szczotce, patrząc na jej ładną twarz i myśląc o tym, że wyraz jej oczu był zbyt dojrzały jak na jej wiek.
– Zimno tu trochę, nie uważasz? Chciałabym porozmawiać z tobą o czymś… Czy nie moglibyśmy schronić się za jakimiś drzwiami? – Nie czekając na moją odpowiedź poszła w stronę rzeczonych drzwi, które były akurat drzwiami do stodoły, i weszła do środka.
Ruszyłem za nią, opierając po drodze szczotkę o framugę.
– Słucham, panienko.
W stodole panował półmrok.
Wydawało się, że jednak rozmowa nie była jej głównym celem.
Zarzuciła mi ręce na szyję i ofiarowała usta do pocałunku. Pochyliłem się i pocałowałem ją. Córka Octobra na pewno nie była dziewicą, całowała i językiem, i zębami, a brzuch jej poruszał się rytmicznie. Moje mięśnie zamieniły się w węzły. Pachniała słodko świeżym mydłem, znacznie bardziej niewinnie, niż się zachowywała.
– No… to w porządku – rzekła z chichotem, puszczając mnie i kierując się w stronę bel siana, które zajmowały połowę wnętrza stodoły. – Chodź – dodała przez ramię, wspinając się na siano.
Wolno szedłem za nią. Kiedy dotarłem na szczyt, usiadłem patrząc na zasypaną sianem podłogę stodoły ze szczotką, kubłem i widoczną przez otwarte drzwi derką, na którą padało słońce. Szczyt bel siana był ukochanym miejscem zabaw Philipa przez całe lata dzieciństwa… To była dobra pora, żeby pomyśleć o mojej rodzinie.
Patty leżała na plecach o kilka kroków ode mnie. Oczy miała błyszczące, a na półotwartych ustach igrał dziwny uśmieszek. Powoli, wytrzymując mój wzrok, rozpięła srebrne guziki sukienki od góry aż do miejsca poniżej pasa. Potem poruszyła się lekko i suknia opadła na siano. Nie miała absolutnie nic pod spodem.
Spojrzałem na jej ciało, szczupłe, perłoworóżowe i bardzo podniecające. Patty przebiegł dreszcz oczekiwania.
Zerknąłem na jej twarz. Oczy miała duże i ciemne, a dziwny sposób, w jaki się uśmiechała, nagle wydał mi się na pół płochliwy, na pół łakomy i całkowicie grzeszny. Nagle zobaczyłem siebie takim, jakiego musiała widzieć Patty, jakiego widziałem ja w długim lustrze w londyńskim domu Octobra; ciemnowłosy, zarozumiały stajenny, z oznakami nieuczciwości i dość bliskiej znajomości brudów.
Wtedy zrozumiałem jej uśmiech.
Obróciłem się w miejscu i poczułem przypływ gniewu i wstydu. – Proszę założyć sukienkę.
– Dlaczego? Czyżbyś był impotentem, chłopczyku Danny?
– Proszę włożyć sukienkę – powtórzyłem. – Przedstawienie skończone.
Ześliznąłem się ze sterty siana, przeszedłem przez stodołę i wyszedłem na podwórze, nie oglądając się za siebie. Łapiąc szczotkę i klnąc cicho, wyładowywałem całą złość na siebie w czyszczeniu derki, aż zabolały mnie ramiona.
Po chwili zobaczyłem Patty (w zapiętej zielonej sukni) wychodzącą powoli ze stodoły z sianem; rozejrzała się dookoła i podeszła do kałuży błota w rogu betonowego podwórza. Starannie ubłociła buty, po czym z dziecinną zawziętością przemaszerowała przez derkę, którą właśnie wyczyściłem, wycierając starannie całe błoto na środku.
Kiedy spojrzała na mnie, miała szeroko otwarte oczy i twarz pozbawioną wyrazu.
– Będziesz tego żałował, Danny, chłopcze – powiedziała po prostu i bez pośpiechu przeszła przez podwórze, a węzeł kasztanowatych włosów kołysał się na tle zielonej sukni.
Znowu wyczyściłem derkę. Dlaczego pocałowałem Patty? Dlaczego, wiedząc o niej wszystko po tym pocałunku, poszedłem za nią na górę? Czemu byłem takim głupim, łatwo się podniecającym, pożądliwym osłem? Naprawdę pogardzałem sobą.
Nie trzeba przecież koniecznie przyjmować zaproszenia na obiad, nawet jeśli odczuwa się głód. Ale skoro się przyjmuje, nie należy tak brutalnie odpychać tego, co zostało ofiarowane. Patty miała pełne prawo być zła.
Ja natomiast miałem wszelkie powody do zmieszania. Przez dziewięć lat byłem ojcem dla dwóch dziewcząt, z których jedna była niemal w wieku Patty. Kiedy były małe, uczyłem je, by nigdy nie korzystały z samochodów nieznajomych, a kiedy były starsze – jak mają unikać bardziej subtelnych pułapek. I oto znalazłem się – co do tego nie było najmniejszej wątpliwości – po drugiej stronie tej ojcowskiej barykady.
Miałem okropne poczucie winy wobec Octobra, ponieważ trudno było zaprzeczyć, że miałem ochotę zrobić to, czego chciała Patty.