W drugi dzień świąt w Stafford jeden z koni startujących w pierwszej sprzedażnej gonitwie jako czwarty wziął ostatnią przeszkodę i natychmiast potem zrzucił dżokeja; złamał bariery i popędził przez trawę pośrodku toru.
Stajenny, stojący obok mnie na schodach tuż za salą ważeń, zaklął i pobiegł go łapać, ale koń galopował jak oszalały z jednego końca toru w drugi, toteż potrzebny był i stajenny, i trener, i około dziesięciu pomocników, by po kwadransie zmagań złapać go za uzdę. Obserwowałem, jak z niepokojem na twarzach prowadzili konia, niepokaźnego gniadosza, schodząc obok mnie z toru w stronę stajni wyścigowej.
Oszalałe zwierzę, ociekające potem, było najwyraźniej przerażone, pysk i nozdrza pokrywała mu piana, przewracało dziko oczami. Ciało konia przebiegały dreszcze, uszy miał położone płasko i gotów był napaść na każdego, kto się do niego zbliżył.
Zobaczyłem w programie, że koń nazywał się Superman. Nie należał do jedenastki, którą się interesowałem, ale jego wygląd i szaleńcze zachowanie w zestawieniu z faktem, że wszystko wydarzyło się właśnie w Stafford podczas biegu koni przeznaczonych na sprzedaż, przekonało mnie, że to był dwunasty koń w serii. Dwunasty i nieudany. Trudno było, jak mówił Beckett, nie zauważyć efektów działania tego, co miało dodać mu animuszu. Nigdy przedtem nie widziałem konia w takim stanie, który wydawał mi się zresztą znacznie gorszy od opisów „podekscytowanych zwycięzców”, jakie znajdowałem w wycinkach prasowych. Doszedłem do wniosku, że Superman albo dostał za dużą dawkę, albo też zareagował tak wyjątkowo na to samo, co dostały tamte konie.
Nie przyjechał do Stafford ani October, ani Beckett, ani Macclesfield. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że podjęto obiecane przez Octobra środki ostrożności, mimo że był to drugi dzień świąt. Bez zdemaskowania mojej roli nie mogłem zapytać nikogo z pracowników toru, czy brane były próby śliny przed gonitwą, czy też wykonano inne testy, nie mogłem nalegać, by na gorąco przesłuchano dżokeja, sprawdzono niezwykłe zakłady i dokładnie zbadano, czy na ciele konia nie ma żadnych nakłuć.
To, że Superman bezpiecznie wziął wszystkie przeszkody, coraz bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że stymulant zaczął działać dopiero w momencie, kiedy najeżdżał, przeskakiwał czy lądował po ostatniej przeszkodzie. Tu dopiero oszalał i zamiast zwyciężyć, zrzucił dżokeja i uciekł. Tu dopiero coś dodało mu sił, by finiszować na ostatnich czterystu metrach, na długiej prostej, która dawała czas i miejsce na wyprzedzenie prowadzących koni.
Jedynym człowiekiem na wyścigach, z którym mógłbym bezpiecznie porozmawiać, był stajenny Supermana, ale ze względu na stan konia upłynie pewnie dłuższy czas, zanim wyjdzie ze stajni. Tymczasem należało poczynić dalsze kroki w sprawie pracy u Humbera.
Przyszedłem na wyścigi nieuczesany, buty ze szpicami były nie wyczyszczone, kołnierz skórzanej kurtki postawiony, ręce trzymałem w kieszeniach, minę miałem ponurą. Wyglądałem i czułem się okropnie…
Przebieranie się rano w ubranie stajennego nie było przeżyciem miłym. Swetry śmierdziały końmi, wąskie tanie spodnie wyglądały parszywie, bielizna była szara od niedokładnego prania, a kurtka nieźle ubłocona. Ze względu na trudności z odebraniem rzeczy w pierwszy dzień świąt, przed wyjazdem zdecydowałem nie oddawać ich do prania i mimo że wkładałem je na siebie z obrzydzeniem, nie żałowałem tej decyzji. Nadawały mi wygląd człowieka staczającego się w dół.
Przebrałem się i ogoliłem w toalecie dworca lotniczego West Kensington, zaniosłem narty i ubranie do przechowalni bagażu na stacji Euston, przespałem niewygodnie dwie godziny na twardej ławce, zjadłem na śniadanie kanapki i kawę w bufecie i pojechałem specjalnym pociągiem na wyścigi w Stafford. Jeśli dalej tak pójdzie, pomyślałem kwaśno, to wkrótce paczki z moimi rzeczami rozrzucone będą po całym Londynie, bo ani przed wyjazdem, ani po powrocie nie miałem ochoty pójść do londyńskiego domu Octobra, żeby zabrać ubrania zostawione u Terence’a. Nie chciałem spotkać się z Octobrem. Lubiłem go i nie sprawiłoby mi przyjemności jego gorzkie rozczarowanie, jeżeli nie musiałem stawić mu czoła.
W drugi dzień świąt startował tylko jeden koń Humbera, dość wychudzony, w czwartym biegu z przeszkodami. Oparłem się o balustradę koło boksów i przyglądałem się, jak koniuszy zakładał mu siodło, podczas gdy Humber oparty na lasce wydawał instrukcje. Chciałem mu się dobrze przyjrzeć i to, co zobaczyłem, było w równym stopniu zachęcające – wyglądał bowiem na człowieka zdolnego do każdego świństwa – jak i zniechęcające, jeśli wzięło się pod uwagę, że będę musiał słuchać jego poleceń.
Humber ubrany był w doskonale skrojony krótki płaszcz z wielbłądziej wełny, spod którego wyglądały ciemne spodnie i nienaganne buty. Na głowie miał bardzo prosto nałożony kapelusz, na rękach czyste rękawiczki ze świńskiej skóry. Twarz miał szeroką, ale nie tłustą. Pozbawione uśmiechu oczy, ponuro zacięte usta i głębokie bruzdy biegnące od kącików nosa do podbródka nadawały tej twarzy wyraz zimnego uporu.
Stał zupełnie spokojnie, nie wykonując żadnych niepotrzebnych nerwowych ruchów, zupełne przeciwieństwo Inskipa, który nieustannie obchodził konia, sprawdzając popręgi i sprzączki, pociągając i poklepując siodło, przejeżdżając ręką po końskich nogach, niecierpliwie upewniając się po raz kolejny, że wszystko jest w porządku.
Nerwowy natomiast wydawał się stajenny Humbera, trzymający konia za uzdę. Pomyślałem, że określenie „przestraszony” nie byłoby tu zbyt mocne. Przez cały czas rzucał na Humbera podejrzliwe spojrzenia spłoszonego zwierzęcia, starał się jak tylko mógł chować przed nim po drugiej stronie konia. Był to chudy, obszarpany chłopiec, chyba szesnastoletni, i jak mi się wydawało, niemal niedorozwinięty umysłowo.
Koniuszy, mężczyzna w średnim wieku, z wielkim nosem i nieprzystępnym wyrazem twarzy, powoli sprawdził siodło i skinął na stajennego, by wyprowadził konia na padok. Humber poszedł za nim. Lekko utykał, maskując to w pewnym stopniu używaniem laski, i przemieszczał się jak czołg po prostej, oczekując, że wszyscy usuną mu się z drogi.
W ślad za nim przeszedłem do bariery padoku i obserwowałem, jak wydawał instrukcje dżokejowi, który przyglądał się wierzchowcowi ze zrozumiałym brakiem złudzeń i domagał się podwyżki. Koniuszy, a nie Humber, pomógł dżokejowi wsiąść i zdjął z konia derkę. Na trybunie stajennych celowo ustawiłem się przed koniuszymi i w chwili ciszy przed rozpoczęciem biegu obróciłem się dookoła próbując pożyczyć pieniędzy od stojącego obok mnie, nieznajomego chłopca. Zgodnie z przewidywaniami i ku mojemu zadowoleniu ów stajenny odmówił z oburzeniem i co najmniej wystarczająco głośno, by mógł go usłyszeć koniuszy Humbera. Wzruszyłem ramionami i przezwyciężyłem pokusę, by się obejrzeć i sprawdzić, czy pocisk trafił w cel.
Koń Humbera stracił energię na prostej i przyszedł przedostatni. Nikogo to zresztą nie zdziwiło.
Następnie ustawiłem się przed wejściem do stajni i czekałem na stajennego Supermana, ale wyszedł dopiero po półgodzinie, po piątej gonitwie. Szedłem za nim, jakby przypadkiem, i powiedziałem:
– Cieszę się, bracie, że nie na mnie wypadło zajmowanie się takim koniem.
Zapytał mnie, u kogo pracuję, odparłem, że u Inskipa; rozluźnił się i przyznał, że filiżanka herbaty i mała przekąska będzie nie od rzeczy po tych wszystkich wybrykach.
– Czy on zawsze jest taki podniecony po biegu? – zapytałem w połowie kanapki z serem.
– Nie. Zwykle jest cholernie zmęczony. Tym razem rozpętało się całe piekło.
– Co masz na myśli?
– No, najpierw przyszli i pobrali jakieś próby od wszystkich startujących przed biegiem. Pytam się, dlaczego przed biegiem? Tak się nie robi. Nie przed. Czy widziałeś kiedyś, żeby badali przed biegiem?
Potrząsnąłem głową przecząco.
– A stary Super zachowywał się tak jak zawsze, wyglądał, jakby nareszcie miał zamiar zająć jakieś miejsce, potem zatkał się i przyszedł ostatni. Głupi kretyn. Bez charakteru, po mojemu. Badali mu serce, ale bije O. K Czyli nie ma charakteru, to jasne. W każdym razie w ostatniej chwili zerwał się i uciekł, jakby sam diabeł go gonił. Widziałeś? Zawsze jest nerwowy, ale kiedyśmy go w końcu złapali, to chodził po ścianie. Stary był cholernie zmartwiony. Koń wyglądał, jakby coś dostał, więc stary chciał nadstawić głowy i zażądał testu dopingowego, żeby nie oskarżyli go, że dał jakiś napęd, i nie zabrali mu tej cholernej licencji. Przyszło paru weterynarzy i próbowali mu coś pobierać do analizy… To było cholernie zabawne, bo Super chciał ich porozbijać o ściany stajni… i w końcu wstrzyknęli mu coś na uspokojenie. Ale nie mam pojęcia, jak go zabierzemy do domu.
– Dawno się nim zajmujesz? – zapytałem ze współczuciem.
– Od początku sezonu. Będzie prawie cztery miesiące. Jest nerwowy klient, jak mówiłem, ale już mnie prawie polubił. O rany, mam nadzieję, że się uspokoi sam, nim ten zastrzyk przestanie działać.
– Kto zajmował się nim przed tobą? – zapytałem zdawkowo.
– W zeszłym roku był, zdaje się, w małej stajni w Devon u prywatnego trenera, który nazywa się Beaney… Tak, u Beaneya zaczynał, ale niczego tam nie osiągnął.
– Pewnie tam go zrobili nerwowym, jak go ujeżdżali – powiedziałem.
– Nie, i to jest zabawne, bo gdy powiedziałem to jednemu chłopakowi od Beaneya, kiedy się spotkaliśmy w Devon na jednym z sierpniowych wyścigów, to odparł, że chyba mówię o innym koniu, bo Superman był spokojnym poczciwcem i nie sprawiał kłopotu. Mówił, że jeżeli Superman jest nerwowy, to coś musiało się zdarzyć tego lata, kiedy nie był już u nich, a jeszcze nie trafił do nas.
– A gdzie był tamtego lata? – spytałem, podnosząc filiżankę herbaty pomarańczowego koloru.
– Nie mam pojęcia. Stary kupił go po gonitwie sprzedażnej w Ascot jako taniego konia. Myślę, że teraz znowu go sprzeda, jeśli uda mu się dostać trochę więcej, niż daje rzeźnik z jatki. Biedny stary Super. Głupia gnida… – Stajenny ponuro wpatrywał się w herbatę.
– A więc nie myślisz, że dzisiaj tak oszalał z powodu dopingu?
– Myślę, że po prostu odwaliła mu szajba. Cholerna, idiotyczna szajba. Znaczy, nikt nie miał okazji podania mu dopingu, tylko ja, Stary albo Chalky; ja tego nie zrobiłem, Stary też nie, bo to nie jest tego rodzaju facet, a trudno pomyśleć, żeby to zrobił Chalky, jest tak cholernie dumny, bo dopiero w zeszłym miesiącu został koniuszym.
Skończyliśmy herbatę i wyszliśmy zobaczyć szóstą gonitwę, ciągle rozmawiając o Supermanie, ale jego stajenny nie wiedział już nic więcej, co mogłoby mi pomóc.
Po wyścigach poszedłem pieszo pół kilometra do centrum Stafford i z budki telefonicznej wysłałem dwa identyczne telegramy do Octobra, jeden do Londynu, a drugi do Slaw, ponieważ nie wiedziałem, gdzie przebywa: „Potrzebuję pilnie informacji o Supermanie, zwłaszcza dokąd przeszedł od trenera Beaneya z Devon, prawdopodobnie w maju ubiegłego roku. Odpowiedź na poste restante, Newcastle”.
Spędziłem wieczór oglądając koszmarny musical w prawie pustym kinie, w nastroju zupełnie odbiegającym od wesołości poprzedniego dnia, spałem w podejrzanym hoteliku, gdzie w recepcji obejrzano mnie z powątpiewaniem i zażądano zapłacenia z góry. Zapłaciłem zastanawiając się, czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do takiego traktowania. Za każdym razem był to dla mnie szok. Myślę, że byłem tak przyzwyczajony do szacunku, jaki okazywano mi w Australii, że nawet go nie zauważałem, a tym bardziej nie doceniałem. Idąc za właścicielką do maleńkiego, nieprzytulnego pokoju i wysłuchując jej podejrzliwego przemówienia o tym, że nie wolno gotować w pokoju, korzystać z gorącej wody po jedenastej ani przyjmować dziewcząt – pomyślałem ponuro, że teraz doceniłbym nawet najdrobniejsze przejawy tego respektu.
Następnego popołudnia celowo plątałem się w pobliżu koniuszego Humbera, z twarzą ponurą i zasępioną. Po wyścigu wróciłem autobusem i pociągiem na noc do Newcastle. Rano odebrałem motocykl, wyposażony w nowy dumik i inne części i poszedłem na pocztę zobaczyć, czy nie ma odpowiedzi od Octobra.
Urzędnik podał mi kopertę. Wewnątrz znajdowała się pojedyncza kartka maszynopisu, bez nagłówka i podpisu: „Superman wyhodowany został w Irlandii. Dwukrotnie zmieniał właściciela, zanim trafił do Johna Beaneya w Devon. Beaney sprzedał go 3 maja H. Humbertowi z Posset, hrabstwo Durham. Humber w lipcu wysłał konia na aukcję w Ascot, gdzie kupił go obecny trener za 260 gwinei.
Śledztwo dotyczące Supermana w Stafford do tej pory nic nie przyniosło; testy dopingowe jeszcze trwają, ale jest niewielka nadzieja, że coś dadzą. Weterynarz na wyścigach, równie jak pan przekonany, że jest to kolejny «dżoker», przeprowadził dokładne badania skóry konia. Nie znalazł żadnych widocznych nakłuć, z wyjątkiem tego po zastrzyku uspokajającym.
Superman przed gonitwą był w całkiem normalnym stanie. Dżokej twierdzi, że wszystko było w porządku do ostatniej przeszkody, kiedy to koń dostał czegoś w rodzaju konwulsji i wyrzucił go z siodła.
Dalsze poszukiwania w sprawie Rudyarda wykazały, że cztery lata temu kupił go P. J. Adams z Tellbridge w Northumberland i niedługo potem sprzedał go w Ascot. Transistora kupił Adams w Doncaster trzy lata temu i sprzedał trzy miesiące później w Newmarket.
Śledztwo w sprawie dalszych trzydziestu banknotów pięciofuntowych wykazało, że zostały wydane przez Barclays Bank, oddział Birmingham New Street, mężczyźnie o nazwisku Lewis Greenfield, którego rysopis dokładnie odpowiada opisowi mężczyzny, który kontaktował się z Panem w Slaw. Postępowanie przeciwko Greenfieldowi i T. N. Tarletonowi zostało wszczęte, ale zostanie zawieszone do czasu ukończenia przez pana głównego zadania.
Pana raport w sprawie Bimmo Bognora został przyjęty, ale jak pan wie, według prawa kupowanie informacji ze stajni nie jest karalne. Nie przewiduje się na razie wszczęcia postępowania, ale niektórzy trenerzy otrzymają prywatne ostrzeżenia o funkcjonowaniu systemu szpiegowskiego.
Podarłem kartkę na drobne kawałki, wrzuciłem do kosza na śmieci, wsiadłem na motocykl i poddałem go próbie na drodze Al do Catterick. Dobrze się go prowadziło, szybkość sprawiała mi przyjemność i przekonałem się, że naprawdę motor może jeszcze wyciągnąć setkę.
Tej soboty w Catterick koniuszy Humbera wyskoczył do przynęty jak pstrąg do muchy.
Inskip wystawiał dwa konie. Jednym z nich opiekował się Paddy; zauważyłem na trybunie stajennych przed rozpoczęciem drugiej gonitwy, jak niski, sprytny Irlandczyk z przejęciem rozmawiał z koniuszym Humbera. Obawiałem się, że Paddy może zmięknąć na tyle, żeby powiedzieć coś na moją korzyść, ale obawy te były płonne. Sam Paddy uspokoił mnie w tym względzie.
– Jesteś cholernym głupim gówniarzem – powiedział wodząc wzrokiem od moich rozczochranych włosów do zabłoconych butów. – Masz to, na co zasłużyłeś. Ten człowiek od Humbera pytał, dlaczego wylano cię od Inskipa, i podałem mu prawdziwą przyczynę, a nie całe to mydlenie oczu o kombinowaniu z córką hrabiego.
– Jaką prawdziwą przyczynę? – zapytałem zaskoczony. Wykrzywił pogardliwie usta.
– Co myślisz, ludzie gadają. Nie sądzisz, że trzymają zamknięte gęby, kiedy dookoła krążą takie plotki. Nie przypuszczasz, że Grits nie opowiedział mi, jak to się upiłeś w Cheltenham i ulżyłeś sobie na temat Inskipa, i o tym, co powiedziałeś w Bristolu, że chętnie pokazałbyś palcem boks w stajni, też się dowiedziałem. A z tym draniem Soupym rozumieliście się jak para złodziei. Wszyscy postawiliśmy nasze wypłaty na Sparking Pluga, a on ledwie doszedł do mety. Założyłbym się o każde pieniądze, że to twoja robota – więc powiedziałem człowiekowi Humbera, że byłby idiotą, gdyby ciebie przyjął. Jesteś plugawcem, Dan, uważam, że nie nadajesz się do żadnej stajni, i to właśnie mu powiedziałem.
– Dziękuję.
– Umiesz jeździć – dodał Paddy z niesmakiem. – To ci muszę przyznać. Ale to jest cholerne marnotrawstwo, bo nigdy już nie dostaniesz pracy w żadnej przyzwoitej stajni. To tak, jakby włożyć zgniłe jabłko do skrzynki z dobrymi.
– Czy to wszystko powiedziałeś człowiekowi Humbera?
– Powiedziałem, że nie przyjęto by cię do żadnej przyzwoitej stajni – skinął głową twierdząco. – I co do mnie, to uważam, żeś sobie na to zasłużył.
Odwrócił się do mnie plecami i odszedł.
Westchnąłem, powtarzając sobie, że powinienem być zadowolony, skoro Paddy uwierzył w mój tak czarny charakter.
Koniuszy Humbera zagadał do mnie na padoku między dwiema ostatnimi gonitwami.
– Hej, ty – odezwał się, łapiąc mnie za ramię. – Słyszałem, że szukasz pracy.
– Fakt.
– Mógłbym ci może coś załatwić. Dobra pensja, lepsza niż gdzie indziej.
– Czyja stajnia? – zapytałem. – I za ile?
– Szesnaście tygodniowo.
– Wygląda dobrze – przyznałem. – Gdzie?
– Tam, gdzie ja pracuję. U pana Humbera, w Durham.
– U Humbera – powtórzyłem kwaśno.
– Potrzebujesz roboty czy nie? Oczywiście, jeśli tak dobrze ci się powodzi, że nie musisz pracować, to co innego… – Szydził wyraźnie z mojego nędznego wyglądu.
– Potrzebuję roboty – wymamrotałem.
– No więc?
– Może nie będzie mnie chciał – powiedziałem z goryczą. – Jak inni, których mógłbym tu wymienić…
– Jeśli wstawię się za tobą, to cię weźmie. Akurat brakuje nam jednego stajennego. W następną środę będą tutaj znowu wyścigi. Powiem mu o tobie przedtem i jeśli będzie OK, będziesz mógł w środę zobaczyć się z panem Humberem i sam ci powie, czy cię przyjmie.
– A dlaczego nie zapytać go teraz?
– Nie. Poczekaj do przyszłej środy.
– Dobra – rzekłem urażony. – Jeżeli muszę.
Niemal wyobrażałem sobie tok jego myśli: w przyszłą środę będę jeszcze bardziej głodny, bardziej potrzebujący jakiejkolwiek pracy i mniej skłonny do niepokoju z powodu pogłosek o złych warunkach.
Na moją włoską wycieczkę wydałem całe 200 funtów od bukmachera, a także połowę zarobków od Inskipa (nie żałuję zresztą ani pensa), a po opłaceniu motocykla i kolejnych nędznych hoteli nie zostało mi już prawie nic z dwustu funtów od Octobra. Nie wspominał o żadnych dalszych pieniądzach na wydatki i nie miałem zamiaru go o to prosić, uznałem jednak, że resztę pieniędzy zarobionych u Inskipa mogę wydać jak mi się podoba, i w ciągu następnych trzech dni pozbyłem się ich niemal do końca na motocyklową wyprawę do Edynburga. Chodziłem po mieście, rozkoszowałem się tymi spacerami i uznałem, że jestem pewnie najdziwniejszym turystą w Szkocji.
We wtorek wieczorem, kiedy trwały wszędzie sylwestrowe zabawy, stawiłem czoło kelnerowi w „L’Apéritif, któremu na wieczne dobro zapisać należy, że potraktował mnie ze wspaniale udaną uprzejmością, ale zanim zaprowadził mnie do małego stolika w kącie, całkiem rozsądnie sprawdził, czy mam dość pieniędzy, by zapłacić rachunek. Nie zwracając uwagi na oburzone spojrzenia lepiej ubranych gości – rozmyślałem o stajni Humbera – jadłem powoli doskonałą obfitą kolację złożoną z homara, kaczki z owocami, cytrynowego soufleta i sera brie. Wypiłem prawie całą butelkę Château Leauville Lescases 1948.
Po tym ekstrawaganckim pożegnaniu wolności w dniu Nowego Roku pojechałem drogą Al do Catterick i w doskonałym nastroju zaangażowałem się do najgorszej stajni w kraju.