Rozdział 9

Ruszyli doliną wzdłuż rzeki w stronę Gullfoss. Najczęściej musieli jechać jedno za drugim, a wtedy rozmowa stawała się zupełnie niemożliwa. Gdy tylko jednak droga była dostatecznie szeroka i dawało się jechać obok siebie, wykorzystywali okazję, by zamienić kilka słów. Właściwie nie bardzo wiedzieli, co więcej mogą sobie powiedzieć, zasmuceni świadomością, że nigdy się już nie spotkają. Gawędzili jednak o tym, co widzieli po drodze. Halla chętnie odpowiadała na pytania Dolga.

Minęli potężny Gullfoss, Złoty Wodospad, nie tak wielki jak Dettifoss, lecz o wiele piękniejszy. Niezwykłe załamania światła w obłoku drobniutkich kropelek nadały wodospadowi imię, chociaż właściwe równie dobrze mógł się nazywać Tęczowym Wodospadem.

Wreszcie w oddali ujrzeli Wielki Gejzer.

Był to ten olbrzymi gejzer, od którego nazwę wzięły wszystkie podobne zjawiska przyrody. Z czasem miał usnąć i okazywać swój niezwykły urok tylko w obecności królów i innych głów państw po uprzednim wlaniu do jego wnętrza rozpuszczonego mydła. Kiedy wspaniała fontanna przestała tryskać, otworzyła się inna, Strokkur, której pięknem mogli się napawać ludzie z późniejszych stuleci. Dolg jednak miał szczęście ujrzeć prawdziwy Wielki Gejzer.

Wrząca woda tryskała z wnętrza Ziemi na wysokość sześćdziesięciu metrów, wprawdzie z mniejszą częstotliwością niż ze Strokkura, lecz stanowiło to naprawdę niezwykły widok.

Chociaż mieli mało czasu, zatrzymali się na chwilę, nie zsiadając z koni, by podziwiać niesamowite zjawisko.

Dolg rzekł z uśmiechem:

– Moja rodzina oczywiście też to widziała i słyszę już, jak Villemann obiecuje sobie: “Tutaj na pewno jeszcze wrócę!” Powtarzał to przy każdym cudzie przyrody, który ujrzał na Islandii. Zawsze też dodawał: “Taran musi to zobaczyć, szkoda, że nie ma jej z nami!” Ojciec radował się za każdym razem, kiedy mój brat postanawiał wrócić jeszcze na wyspę. Przypuszczam, że tęsknota za Islandią nigdy nie opuści Villemanna.

– A ciebie? – cicho spytała Halla.

– Mnie? Ja jestem częścią Islandii. Wszędzie, dokąd się udam, zabiorę ze sobą cząstkę tego kraju. A część mnie na zawsze zostanie tutaj. Ale teraz muszę ruszać dalej. Weź już konia, resztę drogi przejdę piechotą!

– To o wiele dalej, niż ci się wydaje. Koń jest twój tak długo, jak go potrzebujesz.

Dolg się wahał, wreszcie jednak skinął głową.

– Uczynię, co w mojej mocy, żeby do ciebie wrócił. Dziękuję za wszystko, Hallo!

– To ja muszę ci dziękować!

Rozstali się. Teitur cicho popiskiwał, nieszczęśliwy, że miły gość ich opuszcza.

Halla patrzyła za nim, aż koń i jeździec zmienili się w maleńki punkcik oddalający się w stronę gejzeru.

Wytłumaczyła mu, jak ma szukać dużego gospodarstwa na południe od Gejzeru; Dolg spytał też o Aratunga, gdzie przebywał jej syn. Halla jednak tylko pokręciła głową, zdziwiona pytaniem, i wyjaśniła, że to trochę dalej na południowy zachód, nie bardzo daleko, mniej więcej godzina drogi, ale Dolg, jeśli chciał jechać za dnia, powinien się spieszyć.

W końcu jeźdźca na koniu nie było już widać.

– Chodź, Teitur – powiedziała Halla ze smutkiem w głosie i zawróciła konia w stronę domu do swej samotnej doliny.

Najbliżsi na widok Dolga uradowali się niepomiernie. Duchy wprawdzie doniosły im wcześniej, że przeżył upadek, ale dłużej nie potrafili już czekać w spokoju, przygotowali się więc, by wyruszyć mu na spotkanie. Akurat wtedy go dostrzegli. Nie przypuszczali, że przybędzie tak prędko.

Nero obwąchiwał go od stóp do głów.

– Tak, tak, Nero, poznałem innego psa – przykucnąwszy szeptał Dolg ze śmiechem psu do ucha. – Ale to był on, nie ona. Nic ciekawego.

Podniósł się i z powagą popatrzył na rodzinę.

– Mogę mieć do was pewną prośbę?

– Oczywiście – odparła Tiril.

– Czy zgodzicie się pojechać trochę okrężną drogą? Przez Aratunga, to niedaleko stąd.

Popatrzyli nań ze zdziwieniem. Poprosił, by usiedli na ławie przed zagrodą, tam opowiedział im o Halli, która go uratowała, i o tym, jak zabrano jej syna.

Móri głośno pochwalił Halle za jej dobry uczynek, Tiril natomiast posłała synowi badawcze spojrzenie.

Mogła sobie tego oszczędzić. Dolg wyrażał się o tej kobiecie ciepło, lecz bez oznak jakiegoś szczególnego zainteresowania.

Nikt nie zauważył, że Tiril odetchnęła z ulgą. Nie potrafiła sobie wyobrazić związku Dolga z kobietą prawie w jej wieku. W dodatku na Islandii, tak daleko od domu!

Przeprowadziwszy jednak szybki rachunek sumienia, musiała samokrytycznie przyznać, że nie potrafi sobie wyobrazić żadnej kobiety w roli towarzyszki Dolga na całe życie.

Dolg był wyjątkowy. Na jego barkach spoczywała ogromna odpowiedzialność, niezwykle ważne zadanie.

To musiało wystarczyć.

Kiedy Dolg zakończył opowieść, Móri rzekł:

– Oczywiście, że pomożemy twojej wybawicielce i jej synowi. Niewiele mamy czasu, bo bracia zakonni mogą tu przybyć w każdej chwili, jeśli tylko uda im się znaleźć nowe konie. Ale mamy tyle serca, by im pomóc.

– Oczywiście – powtórzyła Tiril z ulgą, w poczuciu winy za niemądre przypuszczenia, a także z czułością i wdzięcznością dla nieznajomej kobiety. – Wśród tych ciągłych starć i walki na śmierć i życie musimy znaleźć też miejsce dla zwykłych ludzkich uczuć.

– Ale chyba nie możemy tak po prostu zabrać chłopca dziadkom? – niepewnie spytał Dolg. – Ani też ukradkiem go porwać?

W głosie Móriego pojawiła się surowość.

– Już chciałem powiedzieć, że jeśli im wolno było postąpić tak niecnie, to i my możemy zachować się podobnie. Masz jednak rację, Dolgu, ja także o tym myślałem. Pozwól mnie i Tiril podjąć pertraktacje ze staruszkami. Spytamy zaraz naszego życzliwego gospodarza, gdzie leży tamta zagroda.

Okazało się, że bliżej niż przypuszczali, po drugiej stronie rozlewiska, przez które dobrzy ludzie pomogli im się przeprawić.

Znaleźli się w okolicach rodzinnego domu Runara. Na pastwisku ujrzeli chłopca jadącego konno wśród stada koni. Taki obrazek często spotykali na Islandii: samotny jeździec, któremu towarzyszy wiele wierzchowców.

– To musi być Bjarni – doszedł do wniosku Dolg. – Jedźcie dalej, ja chciałbym z nim porozmawiać.

– Dobrze – przystał Móri. – Powinien usłyszeć nowiny o swojej matce. Tym razem prawdziwe.

– Właśnie – cierpko przyznał Dolg.

Wkrótce potem spotkał się z chłopcem.

– Dzień dobry, Bjarni – przywitał go.

Chłopiec wstrzymał konie i popatrzył na Dolga z nieskrywanym zdziwieniem. Widok niezwykłego syna czarnoksiężnika na moment zbił go z pantałyku, zaraz jednak się opanował.

– Nie wolno mi rozmawiać z obcymi – mruknął.

– Przybywam od twej matki – powiedział Dolg. – Ona za tobą tęskni.

Bjarni się zatrzymał. Był to dobrze rozwinięty chłopiec, wyrośnięty jak na swoje czternaście lat, o spojrzeniu pełnym bezradności, podobnym do spojrzenia matki.

Ale w jego słowach dała się słyszeć zawziętość.

– Ja nic ją nie obchodzę.

– Jesteś dla niej całym życiem – cicho rzekł Dolg. – Gdybyś znał jej rozpacz, natychmiast wróciłbyś do domu.

– Dlaczego więc mnie odesłała? Dlaczego nigdy o mnie nie pytała?

Dolg westchnął.

– Ona wcale cię nie odesłała. Zabrano cię jej siłą. Przyjeżdżała, tu wielokrotnie, prosząc, by pozwolono jej się z tobą zobaczyć, porozmawiać i zabrać cię do domu. Nigdy nie wpuszczono jej do środka, zawsze zastawała zamknięte drzwi.

Chłopiec odwrócił głowę. Nie chciał uwierzyć w to, co słyszał, bal się, że znów ktoś go zrani.

– Halla zrobiła dla ciebie swetry na drutach, uszyła buty i inne ubrania. Kiedy byłeś młodszy, robiła ci zabawki. Przywoziła tu rzeczy dla ciebie, lecz nic nie mogła ci podarować.

Bjarni milczał. Spuścił głowę, wbił wzrok w końską grzywę.

– Ludzie, u których mieszkasz, powiedzieli ci, że ona nie chce się tobą dłużej zajmować. Powodowała nimi opaczna miłość do ciebie, pragnęli za wszelką cenę cię zatrzymać. Podobne historie rozpowiadali jednak także wśród sąsiadów, a to zły uczynek, którego nie da się usprawiedliwić.

Dolg spostrzegł, że z oczu nieszczęśliwego chłopca skapują łzy, udał jednak, że niczego nie widzi.

– Chcesz pojechać ze mną do matki?

Bjarni nie odpowiedział.

– Wybór należy do ciebie. Jeśli dobrze ci tutaj, w tym wielkim gospodarstwie, które kiedyś odziedziczysz, to twoja sprawa, i nie będę cię dłużej prosić. Lecz jeśli myślałeś o tamtej małej samotnej zagrodzie w górskiej dolinie i o swojej matce, to moim zdaniem warto ją odwiedzić. Będziecie mogli wszystko sobie wyjaśnić. Ona ogromnie tęskni za tobą, ale ponad własne życzenia przedkłada twoje dobro.

Bjarni odetchnął głęboko, żeby uspokoić drżący głos.

– Czy Teitur jeszcze żyje?

– O, tak. Teitur, oba konie i wszystkie pozostałe zwierzęta.

Troszeczkę było w tym przesady, bo przecież kolejne pokolenia owiec zastępowały stare.

Bjarni otarł nos i oczy.

– Nie mogę ot, tak z tobą wyruszyć, nie mówiąc nic babci i dziadkowi.

– Oczywiście. Moi rodzice i brat pojechali już do nich porozmawiać o tobie.

– Nigdy mi nie pozwolą… – mruknął Bjarni niewyraźnie.

– O ile dobrze znam swego ojca, to ma on środki, aby ich przekonać – spokojnie oświadczył Dolg.

Bjarni popatrzył na niego podejrzliwie.

– Kim ty jesteś? Człowiekiem czy…?

– Hm, no cóż – mruknął Dolg. – Chyba jestem dość ludzki.

– Wrócisz teraz do matki?

– Za kilka dni. Mam najpierw pewną sprawę do załatwienia.

Sprawę? Bardzo zwyczajne słowo na określenie czekającego go zadania.

– Kilka dni? Ile?

– Naprawdę nie wiem, Bjarni. Ale nie tak dużo.

Chłopiec spojrzał na niego z ukosa.

– Skąd znasz matkę? Mieszkasz tutaj? Od dawna się znacie?

Dolg zawahał się.

– Chętnie ci wszystko opowiem. Daleko masz zaprowadzić konie?

– Mogę je wypuścić tutaj.

– Dobrze. Pojedziemy razem do zagrody i po drodze porozmawiamy?

Bjarni kiwnął głową. Zawrócili konie i Dolg jeszcze raz musiał opowiadać o swym krótkim spotkaniu z Hallą i o tym, jak dzielnie uratowała mu życie. Chłopiec chciał wiedzieć więcej, Dolg wspomniał więc także o złych rycerzach, którzy ich ścigają.

Dotarli na miejsce, z czego Dolg właściwie się ucieszył, nie bardzo bowiem miał ochotę zdradzać, jakie zadanie czeka go naprawdę na Islandii.

– Czy oni są dla ciebie dobrzy? – spytał, kiedy rozmowa zeszła na dziadków chłopca.

– Tak mówią. Twierdzą, że robią dla mnie wszystko, i tak też pewnie jest. Tylko…

– Tak?

– Czasami czuję się, jakbym był więźniem. I cały czas powtarzają, że są tacy dobrzy, a matka jest złą kobietą.

– To nieprawda, Bjarni. Twoja matka jest wspaniałym człowiekiem, jednym z najwspanialszych, jakich spotkałem w życiu.

– Mnie też się tak wydawało – żałośnie przyznał chłopiec. – Dlatego niczego nie mogłem zrozumieć.

– Pojedziesz z nami do matki?

– Jeśli mi pozwolą. Bardzo chciałbym ją jeszcze raz zobaczyć. Ją i Teitura, zagrodę i całą dolinę tam, w domu. Jeśli mi tylko pozwolą…

Po raz pierwszy wyraził się “w domu”. Dolg uznał to za najlepszą gwarancję, że wszystko pójdzie dobrze.

W tym czasie Móri i Tiril zajęli się dziadkami chłopca.

Wpuszczono ich do środka po dość długim wahaniu. Tiril zdążyła nawet szeptem zaproponować, aby wezwali na pomoc duchy, ale Móri nie tracił wiary we własne siły.

– Tym razem nie – odszepnął żonie. – Sam sobie z tym poradzę.

Tak też się stało, lecz nie bez walki.

Starsi ludzie, usłyszawszy, z czym przybywają przyjezdni, natychmiast się najeżyli.

– Nie pojmuję, co możecie mieć z tą sprawą wspólnego – twardym głosem oświadczył wieśniak.

– Znamy rozpacz i samotność Halli – odparł Móri. Zabraliście jej dziecko.

W głosie gospodyni zabrzmiał gniew.

– Straciliśmy syna, naszego jedynego potomka! Obowiązkiem jego syna jest zająć się nami i gospodarstwem. A może mamy zostać całkiem sami z naszym żalem?

Tiril i Móriemu nie zaproponowano, by usiedli. Stali w drzwiach, podczas gdy gospodarze siedzieli przy stole nakrytym do późnego obiadu.

– To was nie uprawnia, by kraść dziecko innej kobiecie – ostro powiedział Móri.

– Kraść? – równie ostro rzekł wieśniak. – Własnej krwi i kości się nie kradnie. Miejsce Bjarniego jest tutaj, ta kobieta powinna to zrozumieć.

– Ta kobieta, jak ją nazywacie, straciła syna, swoje jedyne dziecko. Wiemy, że chłopiec na początku pobytu u was bardzo cierpiał. Może wciąż nie potrafi się pogodzić ze swoją sytuacją, nic nam o tym nie wiadomo.

Dyskusja się przeciągała. Starsi ludzie dostrzegali jedynie własne kłopoty, przygnębienie Bjarniego uważali za dziecięce dąsy. Byli przekonani, że kiedy chłopiec zrozumie, jakie korzyści przynosi mu mieszkanie u nich, zapomni o nędznej zagrodzie w górach.

Tiril dostrzegła błyski w oczach Móriego. Znała swego męża i wiedziała, co one oznaczają. Zdawała sobie sprawę, że powinna go powstrzymać, lecz nie chciała. I ją także rozgniewali gospodarze, pozwoliła więc Móriemu znów stać się czarnoksiężnikiem.

Służący wyszli do kuchni, zabierając resztki obiadu. Zostali w izbie w piątkę.

Villemann nie powinien na to patrzeć, pomyślała Tiril. Chociaż właściwie, dlaczego nie? Nie lubi przecież, kiedy staramy się trzymać go z boku.

Móri wyjął magiczną runę. Rozległ się jego głos, cichy i miękki, monotonny, na wpół śpiewny. Niezwykłe słowa wypełniły pomieszczenie.

Oczy gospodarzy zrobiły się jakby szklane. Zaczęli się lekko kołysać na krzesłach.

Villemann oniemiały wpatrywał się w ojca.

Dla Tiril scena ta nie była niczym nadzwyczajnym. Wprawdzie Móri od bardzo dawna nie uciekał się do czarnoksięskich zaklęć, lecz widać wcale o nich nie zapomniał.

Ani na nią, ani na Villemanna zaklęcia nie podziałały, ale bo też i nie na nich były skierowane.

Móri nie czynił nic złego ani niebezpiecznego. Zaklęciami zesłał na staruszków jedynie zrozumienie dla innych ludzi, łagodniejsze usposobienie, współczucie dla bliźnich. Zmusił, by zapomnieli o swych podejrzeniach, że to Halla nakłoniła Runara do odwrócenia się od rodziców.

Móri trochę się spieszył, bo w każdej chwili ktoś obcy mógł wejść do izby, dlatego też nie dotrzymał wszelkich zasad staranności i dokładności.

Ale zaklęcia i tak podziałały!

Kiedy Móri zakończył ich odmawianie i wziął głęboki oddech, dziadkowie Bjarniego mieli łzy w oczach, ze wstydu nie śmieli podnieść wzroku znad stołu.

Móri bowiem nie chciał odbierać im wnuka siłą, pragnął jedynie sprawić, by wreszcie wszystko zrozumieli.

– Nie utracicie chłopca – przyjaźnie rzekła Tiril. – Wcale nie! Wszak on wie, że tu jesteście, i najpewniej przejmie kiedyś gospodarstwo. Prawda?

Mocno pokiwali głowami.

Właśnie wtedy w drzwiach stanął Bjarni. Dolg z Nerem czekał na zewnątrz. Nie chciał, by gospodarz i jego żona całkiem stracili głowę.

Chłopiec uzyskał pozwolenie na wyjazd do matki. Dziadek zaproponował nawet, by towarzyszyło mu dwóch ludzi, lecz spojrzenie Bjarniego mówiło, czego on chce.

– Mam przyjaciela. Nazywa się Dolg…

– To nasz syn – wyjaśniła Tiril. – Starszy syn, spotkał się z Bjarnim na łąkach.

– On może mnie zaprowadzić do matki – ciągnął chłopiec. – Za kilka dni i tak będzie tam jechał.

Móri zastanawiał się, czy znów przyjdzie mu uciec się do zaklęć, ale okazało się, że to, czego dokonał wcześniej, w zupełności wystarczy. Dziadkowie niczego już wnukowi nie odmawiali.

– Wobec tego za parę dni przyjedziemy po ciebie razem z Dolgiem – oświadczył Móri.

Ale Bjarni się wystraszył.

– Nie, nie, to niemożliwe. Już teraz mogę jechać z wami. Nie będę wam ciężarem. Bardzo proszę, zabierzcie mnie ze sobą, tak się boję utracić…

– Przyjaciela i okazję? – dokończył Móri. – Nic ci nie ucieknie. Ale jeśli uważasz, że starczy ci sił na jazdę przez bezdroża, po pustkowiach, to nie mamy nic przeciwko temu. Musisz tylko uzyskać pozwolenie dziadków.

– Nigdy się na to nie zgodzą.

Tu jednak się omylił. Babcia otarła łzy i powiedziała zduszonym głosem:

– Drogie dziecko, bardzo byliśmy samolubni. Jeśli obiecasz, że będziesz na siebie uważał, możesz jechać. Ufam tym ludziom. Mam tylko nadzieję, że pierwsza wizyta u matki nie potrwa zbyt długo. Wrócisz tutaj, prawda?

Bjarni milczał, więc Móri postanowił się włączyć:

– Jeśli matka Bjarniego będzie mile widziana tutaj, z pewnością go odwiezie. Ale to sam Bjarni musi zdecydować, czy zechce tu zostać, czy też wróci tylko po rzeczy. Teraz może zabrać tylko to, co najniezbędniejsze, bo w podróży musimy mieć z sobą jak najmniej bagażu.

Chłopiec jednak wciąż był nieufny.

– Czy matka naprawdę będzie tu mile widziana?

– Tak – z powagą odparł dziadek. – Bardzo chętnie się z nią zobaczymy, jeśli zgodzi się odbyć z nami rozmowę dotyczącą twojej przyszłości. Stanie się jednak tak, jak mówią nasi goście: To ty zdecydujesz, gdzie zechcesz mieszkać. Być może…

– Tak?

– Być może twoja matka zechce zamieszkać tutaj? Twoja babka i ja jesteśmy już starzy. Przydałby się ktoś dorosły, kto mógłby zająć się gospodarstwem do czasu, kiedy ty osiągniesz dojrzałość.

– Matka na pewno nie będzie chciała wynieść się z górskiej doliny – stwierdził Bjarni.

– Możecie chyba zatrzymać tę zagrodę jako letnie pastwisko? Sądzę, że twoja matka przystanie na taki plan, zapewne bardzo tam była samotna.

– To prawda – potwierdził Móri. – Dolg, nasz syn, opowiadał nam o tym. Teraz jednak musimy wyruszyć dalej, zanim zrobi się późny wieczór. Jeśli więc Bjarni może się przygotować do podróży…

– Oczywiście!

Móri z rodziną wyszli na dziedziniec, a wtedy Villemann głośno wypuścił powietrze z płuc.

– Uch! Doskonale sobie poradziłeś, ojcze! Pokazałeś prawdziwe mistrzostwo!

Móri uśmiechnął się, dumny z pochwały.

– No, odprawiałem już potężniejsze zaklęcia, ale rzeczywiście muszę przyznać, że tym razem podziałało nadspodziewanie dobrze.

– Dobrze? – wykrzyknął Villemann. – Przecież to zdumiewające, jak zmieniło się ich nastawienie do ludzi! Prawdziwe czary!

– Masz rację! – odparł Móri z udawaną powagą. – Najprawdziwsze!

Загрузка...