– Nie chcieliśmy tego – oświadczył Móri zbielałymi wargami, kiedy wyszli na podwórze i zobaczyli, że ciało Nibbia zniknęło.
– Nikt z nas tego nie chciał – powtórzyli Dolg i Villemann.
Czy aby na pewno? zastanawiała się Tiril. Wszyscy tak pięknie się przekonujemy, że nie pragniemy niczyjej śmierci, ale czy mówimy naprawdę szczerze, zwłaszcza gdy chodzi o zakonnych braci? Jakież więc mamy wobec nich życzenia? Aby się stali grzecznymi i porządnymi obywatelami, nie krzywdzącymi innych? Przecież w głębi ducha wiemy, że to nigdy nie nastąpi.
Owszem, zdarzył się jeden wyjątek: Heinrich Reuss von Gera. On sporządniał, chociaż nie wiadomo, gdzie się podziewa, od tamtej pory nie doszły nas już o nim żadne wieści. Ale on został przecież skazany na śmierć przez Zakon, nie miał więc wyboru.
Mimo to polubiłam go. Podczas strasznego czasu niewoli w twierdzy w Pirenejach był moim przyjacielem. Później także.
Rzeczywiście, można chyba powiedzieć, że nigdy nie pragnęliśmy niczyjej śmierci. I wolno nam chyba odczuwać ulgę, kiedy ci, którzy chcą tylko zabijać, nas, innych ludzi czy zwierzęta, odchodzą? To przecież bardzo ludzkie odczucia. Ale czy kiedy duchy nas w tym wyręczają, nie uciekamy trochę od odpowiedzialności? Powtarzamy sobie: nie mogliśmy nic poradzić na to, że ci straszni ludzie już nie żyją?
Z bolesnego rachunku sumienia wyrwał ją głos Móriego. Obiecywał Halli, że zostaną jeszcze przez jeden dzień i pomogą jej i Bjarniemu doprowadzić gospodarstwo do porządku.
Potem muszą wracać do Bergen i zająć się córką, samowolną Taran, wyjaśniał Móri.
Ponieważ dziadkowie Bjarniego prosili, by Halla przyjechała do nich z chłopcem porozmawiać o przyszłości, ustalono, że następnego dnia oboje udadzą się z całą grupą do bardziej zamieszkanych okolic. Dziadkowie wszak obiecali, że nie będą już stawiać przeszkód, by matka mogła być z synem.
– Tak mówili wtedy – sceptycznie zauważył Villemann. – Mogli wszak zmienić zdanie.
– Nie – uspokoił go Móri. – To zaklęcie ma trwale działanie. Oni po prostu zdali sobie sprawę ze swego samolubstwa, i już. Pamiętajcie także, że to para nieszczęśliwych starych ludzi, którzy utracili jedynego syna, dziedzica. Być może żywili przekonanie, że robią wszystko dla dobra Bjarniego, ale myśleli zbyt egoistycznie, zbyt materialistycznie. Sądzę, że teraz wszystko się ułoży, zaproponowali nawet przecież, by Halla zamieszkała z nimi. Co ty na to, Hallo?
Kobieta nie wyglądała na szczególnie rozradowaną.
– Rzeczywiście, życie tutaj jest samotne i trudne, w pewnym sensie wiąże mnie także obietnica złożona Runarowi, mojemu mężowi. Nie wiem też, czy potrafię w pełni, z całego serca, wybaczyć starym. Zobaczymy. W każdym razie uczynię to, co najlepsze dla Bjarniego.
Tiril objęła Halle ramieniem:
– Obietnica złożona Runarowi już cię nie zobowiązuje, gdyż wymusił ją na tobie, powodowany uporem, chęcią przeciwstawienia się rodzicom. I przecież, jeśli uznasz, że w domu teściów nie masz czym oddychać, zawsze możecie spędzić lato w tej pięknej dolinie.
Móri wziął Halle na bok.
– Twoi teściowe nie pożyją długo – powiedział cicho. – Wyczułem to, kiedy się z nimi witałem. Teściowa jest poważnie chora, choć jeszcze o tym nie wie. Postaraj się rozjaśnić jej ostatnie miesiące! Teść doczeka świąt w tym roku, ale następnych niestety nie.
Halli nie dziwiło już nic, co miało związek z Mórim i jego rodziną. Wzięła sobie do serca jego słowa.
– Pojedziemy z wami, spróbujemy porozmawiać – postanowiła.
– Doskonale!
Wieczorem Tiril zauważyła, że Dolg z Hallą poszli nad rzekę, zatopieni w rozmowie. Obserwowała ich przez cały czas, nigdy się nie dotykali, a mimo to wyczuwała, że wyjątkowo dobrze się ze sobą czują.
Żałuję, że to nie ja jestem powierniczką Dolga, westchnęła w duchu.
Halla także wzdychała, krocząc u boku Dolga w powrotnej drodze do domu.
On nic nie mówi, myślała. Przez cały czas rozmawia ze mną o tak wielu stronach swego życia, ale nie mówi ani słowa o tym, co myśli o mnie.
Halli, kobiecie, bardzo zależało, by cię tego dowiedzieć.
Czego właściwie oczekuję? zastanawiała się dalej. Przecież mówił mi, że nigdy nie rozmawiał z nikim o swych troskach i niepokojach, o samotności na świecie. Dlaczego to mi nie wystarcza?
Dlaczego? Wiekiem jestem wszak bliższa jego matce niż jemu!
Jeszcze tylko jutro i już więcej się nie spotkamy. Muszę się z tym pogodzić, odpędzić niemądre myśli. On mnie traktuje jak najlepszego przyjaciela, czy to nie dość?
Ten przelotny, jakby kierowany do wnętrza uśmiech! Już to tak wiele o nim mówi, pokazuje, że jest odszczepieńcem, samotnym wśród zwyczajnych ludzi. Właśnie wyznał mi, że tęskni za swym ludem, lecz nic o nim nie wie. Nigdy nie zdążył zapytać.
Nie wyjeżdżaj, Dolgu! Zostań na Islandii, tutaj jest twoje miejsce. Kiedy opuścisz ten kraj, jakaś cząstka mnie umrze.
Jest dla mnie taki życzliwy. Nikt nigdy nie rozmawiał ze mną tak bezpośrednio, naturalnie i szczerze. To chyba właśnie jest przyjaźń, nie wierzyłam w jej istnienie. Prosił, bym opowiedziała mu o sobie, i przyszło mi to bez najmniejszego trudu. Słuchał z zainteresowaniem, on mnie naprawdę rozumie.
Jedź, Dolgu, jedź stąd, bo ta przyjaźń jest taka piękna, niech taka pozostanie, a gdybyś nie wyjechał, być może przestałoby mi to wystarczać. Nie zniosłabym takiego bólu.
Tiril tego wieczoru długo nie mogła zasnąć. Leżała u boku Móriego pod miękkimi skórami owczymi na ławie w przestronnej izbie Halli.
Po wielu szaleńczych przygodach rozkoszowała się wygodą łóżka. Czuła się niewypowiedzianie zmęczona i dlatego nie zdołała zasnąć. Za oknem lekko szumiała rzeka, od czasu do czasu rozlegał się krzyk jakiegoś nocnego ptaka, poza tym panowała niemal przerażająca cisza. W takiej samotności Halla żyła przez całe lata. Jak sobie radziła? Lojalnie dotrzymywała obietnicy danej umierającemu człowiekowi, który na to nie zasłużył.
Halli dobrze zrobi powrót do ludzi. Przyjmą ją, nie potraktują jak wyklętą tylko dlatego, że pragnęła zobaczyć swego syna.
Tiril bardzo chciała wracać już do domu. Poznać tego niezwykłego młodzieńca, który okazał się dla Taran aniołem stróżem (nie zdawała sobie sprawy z tego, ile ma racji, tak właśnie go nazywając). Ona uważała, że dość już przygód, ale nad ukochaną rodziną wciąż wisiało niebezpieczeństwo!
Nie bardzo się zastanawiała nad tym, że i jej coś zagraża. Spokoju nie dawała jej troska o najbliższych.
Zdobyli już czerwony granat. Czy nie mogą na tym poprzestać?
Niestety, muszą powstrzymać zapędy złego zakonu. Ponadto Dolg w połowie należał do Cienia, a Cieniowi nie wolno się przeciwstawiać.
To nie my polowaliśmy na te kamienie z innego świata, nie my ich pragnęliśmy, ale wciąż wciągani jesteśmy w tę grę. Owszem, jesteśmy nią podekscytowani, ja także nie potrafię się temu oprzeć. Przecież sama chciałam przyjechać na Islandię i wcale nie żałuję tej decyzji. Ale już wystarczy. Pragnę, aby moja rodzina mogła nareszcie żyć spokojnie i bezpiecznie.
Chyba tak…
Wszystko zaczęło się ode mnie, pomyślała w poczuciu winy. To ja jestem przyczyną nie kończących się ataków na moich bliskich. Moja matka, w najlepszej wierze, dała mi naszyjnik z szafirów i część jakiegoś klucza.
To była uwertura, niewinny początek historii, która wydaje się nie mieć końca.
W momencie kiedy otrzymałam podarki od matki, rozpoczęła się na mnie nagonka Zakonu Świętego Słońca.
Tiril wróciła myślą do lat, które upłynęły od momentu, gdy na ulicach Bergen znalazła szczeniaka, do wszystkich coraz bardziej niesamowitych wydarzeń, w jakich dane jej było uczestniczyć.
Ale Móri nie za jej przyczyną wyruszył w podróż w nieznane światy, pod tym względem więc była bez winy. Oboje zatem w połowie ponosili odpowiedzialność za to, co ich spotyka. Ta świadomość nieco podnosiła na duchu.
Najbardziej zdumiewał jednak owoc ich związku: Dolg.
Na myśl o synu czuły uśmiech przemknął po twarzy Tiril.
Odruchowo spuściła rękę na podłogę i poczuła szczeciniastą sierść Nera. Pies podniósł łeb i przytulił się do jej dłoni.
Kochany stary Nero! Przez tyle lat dzieliliśmy wszystkie troski i radości, wspólnie przeżywaliśmy przygody, strach, cieszyliśmy się sobą nawzajem.
Połączyła nas też miłość do naszego dziwaka, Dolga. Ty i ja lepiej niż pozostała część rodziny rozumiemy jego samotność i obcość wśród ludzi.
Czy zadanie wyznaczone mu przez Cienia i dawny lud zostało już wypełnione?
Chyba nie.
Tiril zorientowała się, że drogę ku ostatecznemu celowi podzielono na etapy. Dolg dwa z nich miał już za sobą. Aby odnaleźć czerwony kamień, musiał mieć niebieski. Obu potrzebował do odnalezienia ostatniego.
Będzie wtedy miał dwa klucze.
Do czego? Do Wrót?
Do tych wrót, o których tak tajemniczo wspominali przedstawiciele dawnego ludu?
Od tej perspektywy zakręciło jej się w głowie, postanowiła więc skierować myśli na bardziej przyziemne sprawy.
Villemann wiele zyskał podczas tej podróży. Dobrze, że z nimi pojechał. I dla nich też dobrze, ogromnie się im przysłużył. Zyskał też więcej wiary w siebie. Wiedział, że w ich oczach ma teraz taką samą wartość jak Dolg. Wprawdzie tak było zawsze, lecz on nie mógł w to uwierzyć.
Villemann ostatnio bardzo wydoroślał, byle nie za bardzo, byle nie stracił swej otwartości, dziecięcej wesołości, zdolności spontanicznego okazywania radości, dumy i żalu w wypadku niepowodzenia. To doprawdy rzadka zdolność, za wszelką cenę powinni ją podtrzymywać. Dlatego zresztą zawsze starali się nie pętać Villemanna zakazami, pozwalali mu swobodnie się rozwijać.
Może właśnie to Villemann rozumiał opacznie? Dolga oceniali surowiej, więcej wymagali od starszego syna. Może Villemann odbierał to jako brak zainteresowania?
Tiril postanowiła ostrożnie porozmawiać z nim o tym nazajutrz.
Obaj synowie wyrośli na wspaniałych młodych ludzi. Teraz muszą wracać do Bergen i zająć się uporządkowaniem spraw, w które wplątała się ich nadmiernie samodzielna córka.
Człowiek – jaszczur?
To jakiś nonsens! Jakby nie dość było duchów, cieni, elfów i innych istot przyrody, to jeszcze muszą się zadawać z jakąś skamieliną z pradawnych czasów?
I opiekunem z ognistym mieczem?
Cóż z nich właściwie za rodzina? Dlaczego Móri, ona i ich dzieci przyciągają istoty, których istnienie trudno sobie nawet wyobrazić?
A raczej wręcz takie, które nie istnieją?
Znała odpowiedź: działo się tak, ponieważ otarli się o coś wielkiego, podobnie jak Zakon Świętego Słońca.
Ostatni raz pogłaskała Nera po wielkim łbie i odwróciła się do ściany. Objęła Móriego i mocno się do niego przytuliła,
Teraz było jej tak dobrze!
Dzięki za wszystko, co mi dałeś, Móri. Żadna kobieta nie mogłaby marzyć o bogatszym życiu, chociaż czasami nasze losy dziwnie się plotą.
Nie chciałabym jednak, aby było inaczej. Pragnę brać udział w niesamowitych wydarzeniach, tak jest o wiele lepiej, niż stać z boku i zamartwiać się o was.
Mam nadzieję, że teraz możemy liczyć na trochę spokoju. Przemierzyliśmy już całą Europę. Gdzieśmy nie byli! Na razie wystarczy.
Przemierzać Europę?
Dobrze, że Tiril nie potrafiła przewidywać przyszłości.