Rozdział 13

A więc przed tym ostrzegała go królowa elfów!

Dolg westchnął ciężko. Nie potrafił rozpoznać niebezpieczeństwa.

– Co się stało, Dolgu? – spokojnie i cierpliwie powtórzył pytanie Móri.

– Nie wiem, co to jest. Nie słyszycie?

– Czego? – spytał Villemann. – Wodospadu?

– Nie, nie! Takiego niezwykłego, ponurego pomruku, jakby śpiewał olbrzymi chór smutnych mnichów.

Móri nie spuszczał z niego oczu.

– Co ty wygadujesz, chłopcze?

Dolg wciąż stał zwrócony w stronę doliny.

– Nie chcę tego mówić, nie chcę się odwracać, ale… Musicie o tym wiedzieć. Na moście ktoś stoi. Nie ma zamiaru nas przepuścić.

Móri pobladł.

– Gottskalk! Przybył spod ziemi, z chóru złych, nieczystych czarnoksiężników, wśród których kiedyś wędrowałem, nawet dwukrotnie. Co teraz zrobimy?

– Królowa elfów mnie ostrzegała. Mówiła, bym prosił cię o pomoc, ojcze.

Twarz Móriego wykrzywiła się w grymasie.

– Niechętnie wdam się w walkę ze zmarłym czarnoksiężnikiem tak potężnym jak Gottskalk Zły, ale nie zostawię cię samego, synu.

Tiril rzekła łagodnie:

– Czy i ty nie masz po swojej stronie zmarłych czarnoksiężników?

– Oczywiście – uśmiechnął się Móri. – Hraundrangi – Móri! Nauczycielu! Jesteście tam?

– Jesteśmy gotowi – rozległ się głęboki głos. – Gottskalk was nie powstrzyma.

– Dobrze! Tiril, Bjarni i Villemann, wy zaczekacie tutaj razem z Nerem.

Villemann zwykle w podobnych wypadkach narzekał, że odsuwa się go na bok, ale tym razem się nie obraził. Co prawda nie widział postaci na moście, ale czuł, że nie chce jej spotkać.

Czasami lepiej nie posiadać nadprzyrodzonych zdolności!

Dolg i jego ojciec pięli się dalej w górę, aż ujrzeli powierzchnię mostu.

Nieprawdopodobne, co potrafi stworzyć przyroda! Trudno było uwierzyć, że żaden człowiek nie przyłożył ręki do tego dzieła. Most był dostatecznie szeroki, by mógł nim przejechać wóz konny, ale nic więcej, jak gdyby to islandzkie elfy zbudowały go na swój własny użytek. To cudo natury porastał szarozielony mech charakterystyczny dla pól lawy, ten, który w deszczu i słońcu całkowicie zmienia barwę.

Pod nimi huczał dolny wodospad, nad nimi szumiał górny. Całość stanowiła prawdziwie urzekające arcydzieło przyrody.

Obraz zakłócał ten, który stał na moście.

Teraz Móri także zobaczył postać utkaną z mgły, lecz o wyraźnych konturach, ubraną w biskupie, haftowane złotem szaty, w mitrze, z pastorałem. Spod pachy wystawała złemu biskupowi “Rödskinna”.

Móri rozgniewał się.

– Nie jesteś godzien, by nosić ten strój, Gottskalku, nędzna kreaturo! – zawołał, chcąc przekrzyczeć huk wody.

Widzieli, jak twarz Gottskalka tężeje. Wyciągnął w ich stronę zakręconą część pastorału, jakby chciał rzucić przekleństwo, lecz jego gest nie odniósł żadnego skutku.

– Sam się przekonałeś – rzekł Móri. – Jedynie biskup uznany przez niebiosa może uciekać się do takich sposobów.

Móri wypowiedział te słowa trochę zbyt pochopnie, gdyż Gottskalk dysponował także innymi środkami. Był wszak czarnoksiężnikiem z Czarnej Szkoły, a poza tym rycerzem Zakonu Świętego Słońca.

– Żaden człowiek nie oprze się mej sile – ryknął zły biskup sprzed stuleci. – Myślisz, że cię nie poznaję, Móri z rodu Jonssonów? Stałeś się przyczyną wielu kłopotów dla mnie i moich współbraci z Zakonu Świętego Słońca!

Dolg zafascynowany przysłuchiwał się starodawnej mowie, chociaż starzec budził w nim odrazę.

Móri nie zrażony ciągnął:

– Zawsze chciałeś sobie przywłaszczyć to, co należy do innych, ty, który splamiłeś historię Kościoła na Islandii. Wiemy, jak okradałeś pospólstwo, ludzi karałeś surowo za drobne wykroczenia, a sam dopuszczałeś się znacznie poważniejszych przestępstw. Nie sądzę, abyś miał teraz nade mną jakąkolwiek władzę.

– Byłeś w kościele w Hólar, kiedy Mag – Loftur podjął żałosną próbę odebrania mi “Rodskinny”, wyczułem twoją obecność. Starczy jeden mój oddech, by zdmuchnąć cię do wodospadu…

Dolg miał już dość:

– Może i tak, bo okropnie cuchniesz.

Gottskalk natychmiast zwrócił przenikliwe spojrzenie na syna Móriego. Najwyraźniej wobec Dolga czuł się mniej pewnie.

– Cóż za potworka spłodziłeś, Móri z rodu cudaków? Zadałeś się z jakąś piekielną istotą? I tobie się wydaje, że twą duszę czeka zbawienie?

Za plecami ojca i syna rozległ się grzmot. Zły czarnoksiężnik cofnął się wystraszony. Ujrzał Cienia, przytłaczającego teraz swym ogromem i całkiem wyraźnego, dostrzec się dało nawet szczegóły jego stroju.

– Nikczemniku – rzekł cicho, acz dobitnie Cień do upiornej postaci. – Jak śmiesz tak mówić o najszlachetniejszym przedstawicielu ludzkiej rasy? Dolg nie przybywa z piekielnej otchłani, stoją za nim moce potężniejsze niż wasz mizerny Szatan. Nasze moce bowiem są dobre. Ale ty, podobnie jak twój nędzny Zakon, sądzisz, że aby czegoś dokonać, należy koniecznie odwoływać się do zła?

Gottskalk kilkakrotnie otworzył i zamknął usta, nie znajdując żadnej kąśliwej repliki. Machnął za to pastorałem w kierunku Cienia, jakby chciał na niego rzucić urok.

Cień skrzywił się tylko pogardliwie i jednym skinieniem posłał biskupią laskę do wodospadu. Zły biskup o mały włos także nie wpadł do wody, tak mocno trzymał oznakę swej godności. Dawna Jego Eminencja wychylił się niebezpiecznie poza krawędź mostu, zanim zdołał wreszcie wypuścić pastorał z rąk i odzyskać równowagę.

Dolg nie potrafił zachować powagi, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Gottskalka. Uciekł się do czarnej magii, wymówił straszliwe zaklęcie, które powinno zesłać chłopaka w najgłębszą czeluść piekieł.

Cień nagle miał towarzystwo. Po jego bokach stanęli Hraundrangi – Móri i Nauczyciel.

– Chcesz walki? – zawołał Nauczyciel. – Chcesz się z nami zmierzyć na zaklęcia?

– Nie możemy tracić czasu – zauważył Hraundrangi – Móri. – Czekają na nas ważniejsze sprawy.

– Właśnie, co tu robicie? Dobrze wiecie, że żaden z was nie jest w mocy uwolnić bezbożnego króla elfów, mego więźnia! – wrzasnął Gottskalk.

– Owszem, my nie – odparł Dolg. – Ale jest z nami ktoś, kto może tego dokonać.

Takie oświadczenie wywołało wybuch niepohamowanej złości złego czarnoksiężnika.

– Zabiję go! – uniósł się. – Ja…

– Dość już tego! – nakazał Cień, obawiając się o losy młodego Bjarniego. – Przyjaciele, co zrobimy z tym łajdakiem?

– Wyślijmy go do miejsca, z którego przybył – zaproponował Nauczyciel. – Niech dołączy do chóru złych czarnoksiężników.

– Złych! – stęknął Gottskalk, ze złości ledwie mogąc dobyć głosu. – A jeśli wezwę mych braci z chóru? Są tutaj, gotowi w każdej chwili się włączyć.

– Doprawdy, nie mam już sił wysłuchiwać tych bredni – oznajmił Cień, sprawiający wrażenie śmiertelnie znudzonego. – Nauczycielu, Hraundrangi – Móri, zniszczmy go już na zawsze, tak aby nie mógł nigdy powrócić nawet do chóru w grocie wielkiego oczekiwanią. Nie, Dolgu, ty nie. Przed tobą stoi inne zadanie.

Gottskalk zaczął odmawiać potężne zaklęcie, pewien swych umiejętności w dziedzinie czarnej magii.

Ale jego mocy nie dało się porównać z mocą czterech niezwykle silnych czarnoksiężników. Wprawdzie Cienia nie można było nazwać czarnoksiężnikiem, lecz on posiadał przecież ogromną wiedzę dawnego ludu. W końcu Gottskalk krzykiem błagał o litość, oni jednak nie mieli zamiaru jej okazać komuś, kto za życia bezwzględnie dręczył bliźnich, mieszkańców parafii, spisał złą księgę, “Rödskinnę”, był także członkiem Zakonu Świętego Słońca. Ponadto oszukał elfy i uwięził ich króla na wieki; taki przynajmniej miał zamiar. Okazało się jednak, że przybyłe tu istoty chcą zniweczyć jego dzieło, zniszczyć je.

Gottskalk posługując się magicznymi runami postanowił wyminąć czarnoksiężników i dotrzeć do młodego Bjarniego, który stanowił w tej sytuacji największe, bezpośrednie zagrożenie. Tiril i Villemann także jednak dostrzegli niebezpieczeństwo i wzięli Bjarniego między siebie, wyczuli również, że nie są sami.

Przed Bjarnim stał Nero z zębami wyszczerzonymi, we wściekłym warczeniu, skierowanym do istoty na moście. Towarzyszyło mu jeszcze jedno zwierzę. Spostrzegł je nawet Bjarni i zrozumiał, że to owo osławione Zwierzę, o którym wcześniej słyszał. Przed nim pojawiły się także inne istoty, niesamowite, rozpływające się upiorne postacie, na szczęście ich obecność jedynie wyczuwał.

Duchy Móriego, a więc jednak istniały! I chroniły jego, Bjarniego, całkiem zwyczajnego chłopca z odludnych islandzkich dolin.

Ale najgroźniejszy atak na złego biskupa przypuściła Pustka.

Bjarni nie mógł zobaczyć tego ducha, zresztą nikt inny nigdy go nie widział. Pustka jednak przybyła, a zesłane przez nią poczucie nicości ogarnęło Gottskalka, w jednej chwili pozbawiając sensu wszelkie jego poczynania. Pustce pomógł w tym Duch Zgasłych Nadziei, straszliwa postać odbierająca człowiekowi wszelką nadzieję, tęsknotę za przyszłością.

Gottskalk nagle nie mógł zrozumieć, co robi na moście. Utracił chęć do walki, zabrakło mu celu.

To okazało się dla niego naprawdę fatalne w skutkach. Nie potrafił się bronić przed atakiem czarnoksiężników i Cienia.

Na koniec pomyślał jeszcze: Mogę ich pokonać! Z moją znajomością czarnej magii i starych magicznych run, tajemnych ksiąg zakonu rycerskiego i “Rödskinny”… Mam wszak wszystko!

Ale oni wygrywają. Czuję, że moje siły gasną, nie chciałbym na zawsze zniknąć ze świata, ale prawdę mówiąc akurat w tej chwili jest mi to obojętne! Jakim że sposobem…?

Ludzie i duchy patrzyli, jak kontury jego sylwetki z wolna się zamazują, głos cichnie, magiczne runy padają na ziemię i znikają.

Most stał pusty. Droga dla Bjarniego i jego przyjaciela Dolga była wolna.

Móri i Dolg popatrzyli po sobie. Odetchnąwszy z ulgą, powrócili do czekających przyjaciół.

– Dziękujemy wam, duchy, dzięki, Cieniu! – zawołał Móri, a Dolg powtórzył jego słowa.

– Cała przyjemność po naszej stronie. – W głosie Nauczyciela dała się wychwycić nuta wesołości.

– Chętnie wrócimy – zawtórował mu Hraundrangi – Móri.

– Wrócicie? – uśmiechnął się Móri. – Cieszylibyśmy się bardzo, gdybyście teraz zostali z nami. Obawiam się, że potrzebna nam będzie wszelka pomoc, jakiej tylko możecie nam udzielić.

– Oczywiście – powiedział Cień. – To nasze zadanie, tak samo jak wasze.

Bjarni słyszał głosy, lecz nic niesamowitego już nie widział, nawet w postaci Cienia. Nero był teraz sam, przed nim, Bjarnim, nikt już nie stał.

Dolg uśmiechnął się rozmarzony.

– Co wywołuje twój uśmiech? – zapytała Tiril.

Ocknął się.

– Nazwali mnie Lanjelin. Królowa elfów tak się do mnie zwracała.

– Bardzo dobrze – zdecydowanie oświadczyła Tiril. – Zawsze uważałam, że to najpiękniejsze z twoich imion.

– To imię elfów – wyjaśnił Dolg. – Mnie także się podoba. Jeśli więc chcecie…

– Nie – przerwał mu Móri. – Duchy nadały ci imię Dolg, aby poprzez nie dodać ci sił. Ale dobrze, że elfy nazywają cię swoim imieniem. Sądzę, że dzięki temu twoja moc się zwiększy.

– Doskonale! A kiedy będę miał do czynienia z Kościołem, mogę używać imienia Matthias. Bardzo praktyczne!

Pozwolili sobie na żarty, bo kiedy pozbyli się zagrożenia w postaci Gottskalka Złego, napięcie nieco opadło. Wciąż jednak czekały poważne sprawy. Wszyscy razem przeszli na most, Tiril trzymała Nera na krótkiej smyczy.

W podwójnym blasku, księżyca i słońca, które już zaszło, pozostawiając po sobie zaledwie poświatę, wodospady lśniły niczym srebro.

Bjarni na pewien czas zapomniał o swych obawach, ale teraz znów zadrżał śmiertelnie przerażony. Och, nie, nie zdobędzie się na skok do wodospadu, trzeba znaleźć jakieś inne rozwiązanie.

Ale innego rozwiązania nie było.

Trzęsąc się ze strachu obserwował mężczyzn dyskutujących, w jaki sposób przywiązać sznur. Chłopcu wydawało się to kompletnie niemożliwe, przecież nie było nic, do czego dało by się go przymocować.

Mężczyźni jednak podjęli najwidoczniej jakieś decyzje. Villemann na końcu sznura zawiązał pętlę i rzucił ją ku dolnemu wodospadowi!

Oszalał, zdenerwował się Bjarni. Co on chce zrobić?

Pętla zaczęła opadać, sznur niczym wąż przesuwał się między dłońmi Villemanna. Potem zatoczył szeroki łuk.

Bjarni nie mógł uwierzyć własnym oczom. Lina, nie przestając poruszać się po łuku, wsunęła się pod most! Pętla ukazała się po jego drugiej stronie, gdzie Móri i Dolg ją złapali.

Przewiązali liną most w jego najwęższym odcinku, tuż nad szalejącym wodospadem!

To nie stało się ot, tak, samo z siebie, uznał Bjarni.

Tiril napotkała jego wzrok.

Uśmiechnęła się.

– To pani powietrza – wyjaśniła. – Naprawdę dobrze jest mieć takich przyjaciół.

Bjarni westchnął przeciągle. Być może jednak ich śmiałe poczynania nie okażą się tak zupełnie pozbawione sensu?

Mężczyźni sprawdziwszy, czy umocowanie sznura wokół mostu jest dostatecznie silne, podeszli do Bjarniego. W rękach trzymali drugi koniec liny.

– Bjarni – z powagą zwrócił się do niego Móri. – Nie możemy dłużej czekać, noc mija. Nie bój się, Dolg będzie ci towarzyszyć przez cały czas, nie zostaniecie też sami!

– Dziękuję – wyjąkał Bjarni. – Ale pani powietrza nie może przecież…?

– Jest z nami także władczyni wody. Dopilnuje, abyś nie utonął wśród wirów. Ty i Dolg macie się skupić tylko na tym, żeby dostać się pod wodospad. Zapomnijcie o wszelkich niebezpieczeństwach, pozostawcie je duchom.

Bjarni pojął wreszcie: tylko ta drużyna mogła oswobodzić króla elfów z niewoli.

Przestał się już tak bardzo bać, chociaż serce waliło mu mocno, kiedy zerkał na otchłań wodospadu.

Dolg coś do niego zawołał. Wprawdzie stali tuż obok siebie, ale ledwie się słyszeli.

– Elfy są tutaj! – wołał Dolg. – Są tu ich tysiące. I z większą nadzieją patrzą na nasze poczynania teraz, kiedy Gottskalk Zły został unicestwiony.

– Czy przekleństwo, jakie rzucił na króla elfów, nie przestało istnieć wraz z nim? – zastanawiał się Bjarni. Teraz kiedy musiał mówić tak głośno, własny głos wydawał mu się piskliwy i dziecinny.

– Niestety, nie – odpowiedział Dolg. – Przekleństwo utrzyma swą moc po wsze czasy, o ile nie uda nam się go złamać. Czy wiesz, że jeszcze przed chwilą Gottskalk dowiedziawszy się, kto będzie ci pomagał, usiłował je zmienić? Ale mój ojciec i pozostali czarnoksiężnicy udaremnili to i nie udało mu się wyrządzić większej szkody.

– Czy ten upiór w biskupich szatach chciał nie dopuścić do tego, abyście mi pomogli?

– Oczywiście! Duchy są wszak ogromnie niebezpieczne dla jego planów.

– Ty i twój ojciec także, prawda?

– Owszem – uśmiechnął się trochę zażenowany Dolg. – Chyba tak, a teraz chodź już, zwiążemy się razem.

Bjarni starał się odpędzić wszelkie złe myśli, kiedy obwiązywali ich w pasie i wokół barków. Tiril odsunęła się na “ląd” razem z warczącym w podnieceniu Nerem. Pies dziko protestował, bo oto nie pozwalano mu wziąć udziału w kolejnej przygodzie, do której szykował się jego pan.

Bjarni dostrzegł za Dolgiem wielki, ponury cień. Cień jest z nim. A ze mną?

No, z nim byli wszyscy pozostali.

Mimo to jednak czuł się samotny. Był wszak jedynym człowiekiem w grupie, który miał się wyprawić w podróż w dół wodospadu. Tiril i Villeman się nie liczyli, oni tylko pomagali, nie uczestniczyli bezpośrednio w tym wszystkim.

Jeszcze raz musiał wysłuchać dokładnych instrukcji, tym razem udzielonych przez zachrypniętego Móriego. Przekrzykiwanie dwóch wodospadów nie za dobrze wpływało na struny głosowe.

Bjarni tylko kiwał głową. Znów poczuł, że płacz ściska go w gardle.

Dolg przyjrzał mu się badawczo.

– Bjarni… Stanę za tobą i obejmę cię za ramiona. Będziesz mógł patrzeć moimi oczyma.

Bjarni niewiele z tego rozumiał, ale kiedy poczuł na ramionach uścisk dłoni Dolga, ujrzał nagle coś, czego nie widział wcześniej!

Jego oczom ukazał się całkiem nowy obraz. Miejsce było to samo, lecz po obu stronach wodospadu, na zboczach, aż gęsto było od drobnych, delikatnych istot. Czekały, niespokojnymi oczyma obserwując jego, Bjarniego!

Były wszędzie, na równinie, na brzegach rzeki. Istoty tak kruche i drobne, że na ich widok serce mu się ścisnęło. Na twarzach wszystkich malował się ten sam wyraz, nadzieja pomieszana ze smutkiem, prośba o zmiłowanie, żal nad losem ukochanego króla.

Elfy.

Ale nie tylko. Znalazły się wśród nich dziwne istoty z tajemniczych światów Islandii, a także gromady postaci wyglądem przypominające Dolga!

W takim więc otoczeniu przebywali na co dzień Dolg i Móri?

Ujrzał stojącą obok Cienia przepiękną panią powietrza, otoczoną błękitną poświatą, i… uśmiechniętą dziewczynę. Dolg wyjaśnił, że to osobisty duch opiekuńczy Bjarniego.

– Dziękuję! – wydusił z siebie. – Myślę, że to mi wystarczy. Zrobimy, co w naszej mocy, Dolgu!

Wszyscy uśmiechnęli się ucieszeni. Obrazy zniknęły.

W następnej chwili ziemia usunęła się spod stóp Bjarniego. Poczuł, że opada ku spienionym, lśniącym kaskadom wody.

Śmiertelnie przerażony zaczął głośno krzyczeć.

Загрузка...