Rozdział 2

Dolg stał nieruchomo na szczycie Dimmifjallgardhur, wśród wzgórz północno – wschodniej Islandii.

Czarne jak węgiel włosy falami spływały mu na szerokie ramiona. Twarz o skórze barwy kości słoniowej nabrała zdecydowanej męskości, mimo to jednak jego eteryczność stała się wyraźniejsza niż kiedykolwiek. Rysy, idealne w każdym szczególe, wydawały się ulotne, niemal przezroczyste, a w dziwnych, podłużnych, całkiem czarnych oczach widać było bezdenną głębię. Dolg zdawał sobie sprawę, że to stała bliskość kamienia przyczyniła się do jego niezwykłego, wręcz nieziemskiego wyglądu. Szafir zawsze nosił przy sobie w sakiewce umocowanej do paska. Właściwie kula była dość ciężka, lecz ów ciężar dawał Dolgowi poczucie bezpieczeństwa. Bez niego czuł się dziwnie bezbronny.

Pogładził Nera po wielkim łbie. Przykucnął i zaczął przemawiać do psa, swego najbliższego przyjaciela.

– Wiatr, rozumiesz? – szeptał. – W kraju mojego ojca właśnie wiatr jest taki niezwykły. Powietrze jest tu inne. Wiatr niesie z sobą ostry zapach pól lawy i ubogich porostów. Ale w wietrze wyczuwa się coś jeszcze: wołanie zarania dziejów Islandii, które wcale nie jest tak odległe w czasie, jak by się mogło wydawać – dokończył uśmiechnięty.

Nero z życzliwym zainteresowaniem słuchał całej przemowy, rozumiejąc zaledwie parę słów, a także przyjacielski ton swego pana. Pan Dolg prawie zawsze mówił miękkim, łagodnym tonem, tylko wobec niedobrych ludzi odzywał się ostro, a wtedy Nero spieszył mu z pomocą, warczał wściekle, siejąc przestrach.

Doskonale im się współdziałało.

Nero ubóstwiał Dolga, gotów był dla niego bez namysłu skoczyć w ogień. I wzajemnie.

W pewnym oddaleniu na wzgórzu widzieli Móriego, Tiril, Villemanna i małe islandzkie koniki. Cała grupa odpoczywała, a Dolg w tym czasie postanowił pobyć trochę sam, aby móc wyczuć, wchłonąć wrażenia z tego nowego świata.

Przed kilkoma dniami zeszli na ląd w Seydhisfjordhur na wschodnim wybrzeżu Islandii. Móri wyjaśnił, że bardzo mu to odpowiada, chciał bowiem najpierw udać się do Borgarfjördhur, nieco dalej na północ wzdłuż wybrzeża. Na pytanie, dlaczego, odpowiedział, że Borgarfjördhur znane jest na Islandii jako jedno z głównych miejsc, gdzie przebywają elfy. Podobno spotkać tam można całą ich społeczność, a także inne duchy przyrody.

Warto było poświęcić czas, by tam pojechać. Już sama droga robiła ogromne wrażenie, wąska i stroma tak, że mogło się zakręcić w głowie. Widzieli też bazaltowe skały przypominające piszczałki organów, a kiedy mijali dwie wysokie, dumnie wznoszące się w górę skały po obu stronach drogi, wydawało im się, że przejeżdżają przez bramę wiodącą wprost do tajemniczego świata baśni…

Villemann, przyrodnik z zamiłowania, w zachwycie przyglądał się połyskującym wokół rozmaitym minerałom. Islandia była dla niego przygodą, której miał nigdy nie zapomnieć. Oczarowała go już pierwszego dnia.

W rzadko zaludnionym Borgarfjördhur znaleźli jednak miejsce na nocleg. Zmęczeni podróżą udali się na spoczynek, nie mieli sił, by jeszcze tego samego wieczoru podejmować jakiekolwiek poszukiwania.

W nocy Dolgowi przyśnił się sen…

Zwykle większość snów zapomina się od razu, dlatego też Dolg wiedział, że jeśli z przejmującą jasnością pamięta, co mu się śniło, należy uznać to za znak, iż powinien mieć się na baczności.

Wtedy, w Borgarfjördhur… Tamten sen…

Znajdował się na szczycie jednego z tamtejszych wzgórz. Otaczały go islandzkie elfy, bardzo szczególne duszki przyrody. Takie połyskliwe, jaśniejące, eteryczne. Takie… maleńkie?

We śnie nie potrafił określić, jakie są, ale rozmawiał z nimi. Ich głosy brzmiały niczym odległe echo, niczym głosy karłów, jak określa się echo w Norwegii:

“Nie tutaj. Nie tuuu…”

“Gdzie więc?” spytał.

“Pokierujemy twoją drogą, Samotny. Witaj w naszej krainie, ale my z Borgarfjördhur nie jesteśmy tymi, które wiedzą”.

“Czy to znaczy, że posuwamy się we właściwym kierunku?”

“Tak”.

“Musimy więc jechać stąd na zachód? Przez Jökuldalsheidhi, jak twierdzi mój ojciec?”

“Tak. Twój ojciec, potężny czarnoksiężnik, zna drogę”.

“Ależ mój ojciec nigdy nie był w tych stronach”.

“On to czuje w sobie”.

Po tym sen rozpłynął się w inne, niewyraźne obrazy. Dolg chciał spytać elfy, co może dla nich zrobić, lecz już zniknęły.

Przyjemnie było usłyszeć, że ojciec na Islandii jest tak szanowany. Właściwie źle się stało, że Móri nie mógł tu mieszkać; Dolg zauważył, jak szczęśliwy i swobodny jest teraz ojciec.

Dolg zorientował się, że siedział w kucki i drapał Nera za uchem tak długo, aż ścierpły mu nogi. Ale psy potrafią poddawać się tej pieszczocie chyba bez końca.

Pod stopami zastygła lawa układała się w zawiłe wzory.

– Islandia to najmłodsza kraina na Ziemi – podjął opowiadanie Dolg. Z natury samotnik, często w taki sposób rozmawiał z Nerem. – Można też powiedzieć, że dzieło stworzenia wciąż się tu nie zakończyło, dlatego ciągle słyszę niesione wiatrem wołanie udręczonej planety. Wiem, stwarzanie boli.

Umilkł. Nero przytulił łeb do jego kolana.

Tu jest moje miejsce, pomyślał zdumiony Dolg. Chociaż wiem, że Islandia nie jest mym ostatecznym celem, to tutaj jest mój świat.

Nagle spłynęło nań przekonanie.

Ktoś go wzywał.

A może…? Jeszcze nie. Jeszcze nie dotarli na miejsce.

A jednak usłyszał coś w swym wnętrzu.

Nasłuchiwał. Smutek. Tęsknota. Żal.

Jeszcze jeden odległy okrzyk został pochwycony przez wiatr i cichł poniesiony dalej. Dolg wstał z uśmiechem.

– Rzeczywiście ktoś nas wzywa. Ale teraz wołał po prostu ojciec. Najwyższy czas ruszać w drogę. Chodź!

Zaraz po zejściu na ląd na wschodnim wybrzeżu Islandii postarali się o konie, wspaniałe, wierne koniki, które wkrótce wzbudziły zachwyt u wszystkich.

Móri sugerował, aby pojechali nie na południe, lecz na północ przez Dimmifjallgardhur. Była to droga trudna, po części nawet nie zbadana, ale zdaniem Móriego istniały znaki wskazujące, że właśnie nią powinni podążyć. A Móri zwykle wiedział, co mówi. Teraz jeszcze elfy potwierdziły, że jadą we właściwą stronę.

Przede wszystkim jednak towarzyszące Dolgowi od lat przeczucie głosu karłów podpowiadało Móriemu, gdzie należy się skierować.

“Najlepsze miejsce, by usłyszeć głosy karłów, czyli echo, to Hljödhaklettar nad Jökulsä. A ponieważ znaleźliśmy się tak daleko na wschodzie, właśnie tam pojedziemy” – oświadczył.

Małe koniki niosły ich przez doliny i wzgórza, przepływały głębokie rzeki, znajdowały drogę tam, gdzie jej nie było. Zbliżali się teraz do Jökulsargljüfur – przełomu rzeki Jökulsä.

Dolg, zanim dołączył do swych towarzyszy podróży, jeszcze raz się zatrzymał. Nero także przystanął i pytająco spojrzał na przyjaciela, który wyjął coś z kieszeni płaszcza.

– Zobacz – zwrócił się do Nera, podsuwając mu pod nos niedużą, pięknie rzeźbioną skrzyneczkę. – Dostałem ją w prezencie w dniu chrztu od mego dziada, Hraundrangi – Móriego. Matka dała mi ją przed wyjazdem na Islandię, bo przypuszczała, że może mi się tutaj przydać. Nauczyciel właśnie jej powiedział: “Hraundrangi – Móri przyniósł bezcenny skarb w szkatułce, której nikomu z was nie wolno otwierać. Otworzyć ją może tylko chłopiec, kiedy zrozumie, że nadszedł na to czas”. Zobaczymy teraz, Nero. Co wyczuwasz?

Nero ostrożnie obwąchał kasetkę i zamerdał ogonem.

– To znaczy, że szkatułka jest dobra – doszedł do wniosku Dolg. – Dziękuję ci! Ale tego też się i spodziewałem. Zobaczymy, czy się do czegoś przyda. Widzisz, nie ma w niej żadnego widocznego zamknięcia. Villemann usiłował je znaleźć, oczywiście bez zamiaru otwierania, ale nawet on musiał się poddać.

Nero jeszcze raz machnął ogonem, tym razem na dźwięk imienia pana Villemanna. W kochającym psim sercu dość było miejsca dla wszystkich najbliższych.

Dolg stanął wyprostowany.

– Czego ja właściwie szukam na Islandii? – spytał Nera.

Ciemne, mądre oczy psa patrzyły na niego z uwagą.

– Tak, masz rację, Nero. Wszyscy chyba wiemy, czego szukam. Ojciec i Villemann nam pomogą. Cieszę się, że matka także jest z nami. Ale brakuje mi Taran. Popełniliśmy błąd, zostawiając ją w Norwegii. Wiem, że niebezpieczeństwo zostało tam już zażegnane, ale ona powinna być z nami! Źle zrobiliśmy, opuszczając ją.

Nie wiedział, że Taran, która wcześniej gniewała się, iż jej nie zabrali, teraz ich za to błogosławi. Przecież w tym czasie spotkała Uriela, anioła stróża, którego niemal sprowadziła na manowce! Uriel ocalił ją przed Sigilionem i dwoma rycerzami Zakonu Świętego Słońca. Teraz Taran czuła się szczęśliwsza niż kiedykolwiek i wcale nie tęskniła za rodziną, chociaż rzecz jasna niepokoiła się o powodzenie ich wyprawy na Islandię.

Podróżującym towarzyszyły duchy, wprawdzie pozostawały niewidzialne, lecz ich obecność dawało się wyraźnie wyczuć. Dolg czasami nawet słyszał, jak dyskutują między sobą.

Jeszcze poprzedniego wieczoru rozmawiał z Cieniem, prosząc go o radę.

– Tym razem ci nie pomogę – rzekł Cień stanowczo. – Wówczas na bagnach wspierałem dziecko. Dorosłemu się nie pomaga.

– Dajcie nam chociaż znać, kiedy wybierzemy niewłaściwą drogę.

– Zgoda.

– To znaczy, że wciąż poruszamy się w dobrym kierunku?

– Tak.

– Słyszałeś coś o mojej siostrze?

– Ma potężnych opiekunów. Da sobie radę. Nie myśl o niej.

– Łatwo tak mówić!

– Przyznaję, że nie przewidzieliśmy pojawienia się Sigiliona, ale on wkrótce zniknie z pola walki. Rycerz także. Pani powietrza obwieściła, że opiekunowie Taran, Uriel i Soi z Ludzi Lodu, kontrolują sytuację.

– Mam nadzieję, że tak jest w istocie. Co mam robić w Hljödhaklettar?

– Słuchać.

No tak, takiej odpowiedzi Dolg się spodziewał. Dlaczego więc pytał?

Hljödhaklettar – Skały Dźwięku, albo jeśli kto woli Urwiska Wołania. Właściwie Urwiska Dźwięku.

Lub Góry Echa. Nazwę można tłumaczyć na wiele sposobów.

Rozmowa z Cieniem wcale nie uspokoiła Dolga. Jakże trudno szukać po omacku.

Nero i Dolg dołączyli wreszcie do grupy.

– Musicie coś przekąsić, zanim wyruszymy w dalszą drogę – powiedział Móri. – Oto lefse, placek z masłem dla każdego z was.

Tiril obserwowała synów. Była z nich bardzo dumna, lecz nie opuszczał jej niepokój.

Przenocowali w wielkiej zagrodzie w Egilsstadhir, Służące kręciły się wokół wesołego, przystojnego Villemanna, zainteresowała się nim nawet rozpieszczona córka gospodarzy. Tak było, dopóki nie pojawił się Dolg.

Tiril przywykła już do takiego obrotu sprawy. Proste dziewczęta na widok Dolga drżały z podziwu pomieszanego ze strachem, zawsze jednak znalazły się panny, które pociągała niezwykłość. Traciły głowę dla bijącej od Dolga tajemniczości.

Najczęściej, jak zauważyła Tiril, dotyczyło to dziewcząt, którymi akurat interesował się Villemann, a wtedy jej młodszemu synowi, pozostającemu zawsze w cieniu brata, robiło się przykro. Nic więc chyba dziwnego w tym, że Villemannowi, pragnącemu podkreślić własną osobowość, przychodziły do głowy szalone pomysły?

Dolg zwykle zaraz po przywitaniu wycofywał się, jeśli zauważył u dziewczyny owo szczególne wygłodniałe spojrzenie myśliwego. Robił to po części ze względu na brata, lecz także dlatego, że, jak to określał: “nie miał czasu na podobne historie”.

To samo powtórzyło się w Egilsstadhir. Córka gospodarzy przywykła dostawać wszystko, czego tylko chciała. Jej ojciec śmiejąc się z dumą oświadczył, że wybiera i przebiera wśród zalotników, a panna, której bliżej już było raczej do trzydziestki niż dwudziestki, nie spuszczała oka z Villemanna.

Potem jednak do izby wszedł Dolg; zajmował się końmi i dlatego zjawił się później.

Spojrzenie, jakie posłała mu dziewczyna…

“Tego mężczyznę będę miała”, mówiło tak wyraźnie, że słowa stały się już zbędne. Nie wiadomo, czy upatrywała w Dolgu zalotnika, czy po prostu kochanka, najwidoczniej jednak postanowiła zastawić na niego sidła.

Dolg prędko zorientował się w sytuacji i uprzejmie, acz zdecydowanie wycofał się i udał na spoczynek, na wszelki wypadek starannie zamknąwszy drzwi do swego pokoju. Tiril dobrze to słyszała. Panna z powrotem więc skierowała uwagę na zmieszanego Villemanna. Tiril bacznie obserwując rozwój wydarzeń nalegała, by następnego dnia rano wyruszyli wcześnie, zanim dziewczyna zdąży się jeszcze obudzić.

O dziwo, Tiril nie zauważyła dramatu, jaki rozgrywał się w rodzinie: słabości Villemanna do Danielle, nie dostrzegającej jego milczącego podziwu i świata nie widzącej poza Dolgiem, który z kolei traktował ją tylko jako przybraną siostrę.

Uczuciowe zamieszanie przypadkiem zrozumiała jedynie Taran.

Tiril jeszcze raz powiodła wzrokiem po wzgórzu, ale żadna spragniona miłości panna nie podążyła za nimi.

Nie wiedziała, że powinna raczej rozglądać się za innymi: Za siedmioma jeźdźcami w strojnych, barwnych opończach.

Загрузка...