16.

Goft odwiózł pasażerów. Z postojów dzwonił do szpitala. Za drugim razem powiedziano mu, że reanimacja została przerwana. Śmierć wspólnika stawiała pod znakiem zapytania przyszłość firmy.

Podjeżdżając pod dom, Gavein spostrzegł ożywienie, pomimo trzeciej w nocy. Kręciło się wiele osób; stało też kilka samochodów. Migały nie wygaszone niebieskie i czerwone światła. Dwa wozy policyjne i jeden straży pożarnej.

Gavein wysiadł z mikrobusu.

– Co to? Pali się, czy co? – zapytał stojącą obok sąsiadkę z naprzeciwka.

– Był wybuch gazu. Jedna lokatorka Eddy, ta co jej dziecko spalili, truła się. Wsadziła głowę do piekarnika i otworzyła gaz. Tak mówił strażak – relacjonowała. – W nocy przyszła do kuchni z zapalonym papierosem inna lokatorka. Zginęła na miejscu.

– Dobrze, że chociaż nie wytruła właścicieli. Oni mieszkają na parterze – wtrącił się krępy mężczyzna w okularach.

Gavein rozpoznał Maxa.

– Znam trochę właścicieli – kontynuował Max. – Gdyby nie ten wybuch, mogłoby zginąć więcej ludzi. Wszyscy wtedy spali.

– A co z Gundą? – spytał Gavein.

– Kim?

– No, tą lokatorką.

– Wziął ją ten pierwszy ambulans. Ale z niej już nic nie będzie. Słyszałam, jak lekarz mówił, że zejście nastąpiło już dawno – powiedziała sąsiadka.

Strażacy zwinęli niepotrzebne węże i ładowali się do wozu. Policjanci kończyli rutynowe czynności. Gapiowie rozchodzili się. Gavein przecisnął się ku drzwiom. Na parterze większość szyb była potłuczona; tapety okopcone, a wykładzina spłonęła; walały się stołki.

W drzwiach pojawiła się Edda, jeszcze bardziej rozmemłana niż zwykle; w lnianej, nocnej koszuli, na ramiona naciągnęła skórzaną, zbyt ciasną kurtkę syna z mrowiem wyhaftowanych czaszek.

– Dobrze, że przyjechałeś, Gavein. Popatrz, takie nieszczęście. A mówiłam do Haifana, żeby troszczył się o Gundę, po tym, co się stało z Aladarem. Był podłamany, ale powinien uważać, wiedząc, że żona ma na Imię Sulledda.

Sulledda znaczyło: „Od siebie”, Gavein wcześniej nie znał Imienia Gundy.

– A mówiłam ci, że to krąży i szuka. I znalazło Gundę – powiedziała. – Gavein, powiem ci coś jeszcze. Ja czuję, ja wiem, że to nadal krąży wokół nas. – Wydało mu się, że w jej oczach widzi zmętnienie obłędu. – To jeszcze się nie skończyło, to nadal krąży. Taki spokojny dom i naraz tyle tego…

– Ja też byłem świadkiem tragedii. W czasie drogi zmarł na serce kierowca mikrobusu, którym jechałem.

– Kierowca?

– Rezerwowy. Akurat prowadził jego wspólnik.

Rano dowiedział się, że od wybuchu zginęła również jedna z córek rodziny służących, Anvara. To ona zeszła do kuchni w nocy. Zginęła na miejscu, nie miała wyboru jako Flomirra.

Oprócz rodziców nikt jej nie żałował, bo jako zaledwie pierwszy raz wcielona, szybko odeszła ku doskonaleniu się i nowej, lepszej inkarnacji. Przynajmniej tak obiecywała davabelska reguła wcieleń.

Druga z córek, Lailla, szła z Anvarą, ale zatrzymała się na moment w korytarzu, bo zraniła bosą stopę. Wybuch tylko ją poranił. Miała na Imię Fluedda, rodzice wierzyli, że przeżyje.

Następnego dnia wszyscy zgodnie zasiedli przy stole, również biali. Gaveina to ucieszyło, obawiał się szykanowania Ra Mahleine, gdy ją sprowadzi z portu. Biali służący nazywali się Hougassian. On miał na imię Massmoudieh, ona Fatima. Edda zaczęła się do nich zwracać: Mass i Fatt. Nieszczęścia ostatnich dni spowodowały, że nawet wśród nich szukała oparcia. Płacąc cenę zrównania, musieli ujawnić, że Mass ma na Imię Murhred, Fatima zaś – Udarvanna.

Czuli się przy stole niepewnie, zachowywali nieporadnie. Pochłaniały ich myśli o śmierci jednego i walce o życie drugiego dziecka.

Rozmowa nie kleiła się. Tapeta nadal wydzielała lekki swąd spalenizny. Haifan nie odezwał się ani razu, jego syn Torth jadł niewiele, patrząc nieruchomo w talerz. Gavein stale myślał o żonie, ale zachował wspomnienia dla siebie. Zniechęciła go egzekucja nad tajemnicą przeznaczeń Hougassianów. Haigh zachowywał się niezwykle poprawnie. (Przy okazji Gavein dowiedział się, że ma on na Imię Murhred). Leo opowiadał o sensacjach, które trapią go ostatnio: o zawrotach głowy czy snopach żółtych iskierek, które błyskały mu przed oczyma.

Też coś: przecież, gdy gwałtownie powstać, to każdemu krew odpływa z mózgu.

Gavein nie doczekał się oferty pracy, więc udał się do Urzędu Zatrudnienia. Tam poinformowano go, że to on sam powinien zatroszczyć się o swoją pracę. Zasugerowano, że jako czarny winien zająć kierownicze stanowisko. Jednakże chwilowo nic nie wakowało, więc miał do wyboru albo zasiłek rekompensacyjny: dwadzieścia pięć paczek dziennie, albo tymczasowe stanowisko robocze. Wybrał to pierwsze, gdyż na razie nie potrzebował pieniędzy, a chciał mieć wiele czasu, gdy przyjedzie Ra Mahleine.

Starannie wysprzątał mieszkanie na tę chwilę.

Загрузка...