ROZDZIAŁ XII

— Ma pani chwilę, ma’am? — dobiegło od strony otwartych drzwi sali odpraw i Honor zaskoczona uniosła głowę znad komputera.

W progu stali Rafe Cardones i komandor porucznik Tschu — pierwszy miał pod pachą elektrokartę, drugi na ramieniu treecata strzygącego uszami i zmęczoną twarz potwierdzającą, że za wyjątkiem kilku godzin snu cały czas spędzał w maszynowni. Oznaczało to, że Samantha spędzała na mostku niewiele czasu. Nadrabiała to teraz, rozglądając się ciekawie. Nimitz, dotąd wygodnie rozwalony na oparciu fotela Honor, usiadł nagle prosto. Honor gestem zachęciła obu oficerów do wejścia i ukryła uśmiech, czując, jak Nimitz wita Samanthę. Treecaty przejawiały całkowity brak zainteresowania życiem seksualnym ludzi i z ulgą stwierdziła, że mimo tak rozbudowanej więzi w drugą stronę działa to dokładnie tak samo — amory Nimitza nie miały żadnego wpływu na nią. Nie znaczyło to bynajmniej, iż pozostawała w nieświadomości odnośnie tego, co oba treecaty czuły, i trochę abstrakcyjnie ciekawa była, czy Nimitz doświadczał podobnych uczuć, kiedy ona była z Paulem.

Wskazała przybyłym miejsca i zamknęła drzwi. Obaj usiedli i Honor uśmiechnęła się lekko, widząc, jak Cardones opada na oparcie fotela i oddycha z ulgą.

— Dlaczego mam taką dziwną pewność, że coś knujecie? — spytała niewinnie.

Rafe uśmiechnął się i odparł:

— Prawdopodobnie dlatego, że tak jest. Chciałem…

I urwał, gdyż Nimitz spłynął z oparcia fotela na stół konferencyjny i pomaszerował bezgłośnie na jego środek. Samantha zrobiła to samo i oba treecaty usiadły tak blisko, że prawie stykały się nosami. I zamarły. Jedynie koniuszki ogonów leciutko im drgały. Rafe przyglądał się obojgu dłuższą chwilę, nim się otrząsnął i skomentował:

— Miło, że chociaż komuś wszystko się układa.

Po czym spojrzał podejrzliwie na Tschu i spytał niewinnie:

— Ona ma treecata w każdym porcie?

— Nie jest aż tak źle — zapytany uśmiechnął się mimo zmęczenia. — Ale umie postępować z chłopami, no nie?

Oba treecaty ignorowały ludzi całkowicie, koncentrując się na sobie nawzajem i mrucząc głęboko w tak niskich, że prawie poddźwiękowych tonacjach. Ich pomruki złączyły się, tworząc dziwną harmonię, i Tschu spojrzał zaskoczony na Honor. Ta wzruszyła bezradnie ramionami. W naturalnym środowisku młode treecaty często zawierały czasowe związki, ale dorosłe łączyły się w monogamiczne pary raz na zawsze. Te, które zaadoptowały ludzi, rzadko miały stałych partnerów i Honor zastanawiała się często, czy powodem jest oddalenie od innych treecatów, czy też dane osobniki wybrały ludzi właśnie dlatego, że były w jakiś sposób odmienne od pozostałych. Widziała już wcześniej zaloty treecatów, i to, co teraz obserwowała, wyglądało całkiem poważnie, i mogło mieć interesujące konsekwencje. Samotne treecaty były generalnie niepłodne, natomiast gdy łączyły się w pary, sytuacja mogła przybrać zupełnie inny obrót.

Teraz jednak nie było sensu o tym dyskutować, bowiem to, czy cokolwiek więcej nastąpi między Nimitzem a Samanthą, zależało wyłącznie od nich. Z tego zresztą większość ludzi, traktujących treecaty jak domowe zwierzątka, nie zdawała sobie sprawy. Powodem zapewne było to, że w parze człowiek-treecat, ludzie prawie zawsze pełnili rolę samca alfa, czyli najważniejszego w stadzie. Mało kto wiedział, że treecaty celowo się na to zgadzały, mając świadomość, iż po zaadoptowaniu człowieka będą żyły w ludzkim społeczeństwie i będą musiały postępować według ludzkich reguł. Części z nich nie znały, a części nigdy nie zdołały zrozumieć, toteż polegały na swoich ludziach jako przewodnikach. Nie chodziło zresztą wyłącznie o sprawy społeczne czy towarzyskie. Jeszcze nim doszło do spotkania obu gatunków, treecaty zrozumiały, że nie będą w stanie w pełni pojąć cudów techniki ludzkiej, a te cuda mogą zabić ignoranta. Jednakże każdy, kto został zaadoptowany, wiedział, że treecat jest kimś — jest pełnoprawną istotą, którą należy traktować tak jak człowieka i która ma swoje prawa. Zawsze to treecat inicjował znajomość oraz tworzył więź i zdarzały się wypadki, choć nieczęste, że więź ta ulegała zerwaniu, gdy człowiek próbował zmienić ją w odmianę prawa własności. Treecaty rzadko popełniały poważne błędy w ocenie, niemniej zdarzały się takie przypadki.

Cardones obserwował jeszcze przez chwilę oba treecaty, zupełnie nieświadom pełnych implikacji tego, co widzi i słyszy, po czym odchrząknął i położył dłoń na elektrokarcie.

— Mamy z Harrym pewien problem, ma’am — zaczai.

— A konkretnie? — spytała Honor spokojnie.

— Brak odpowiedniej sprawności załogi, ma’am — odpowiedział Tschu. — Konkretnie załogi maszynowej. Nadal nie osiągnęliśmy przeciętnej, ma’am.

— Rozumiem. — Honor odchyliła oparcie fotela. Konwój miesiąc temu opuścił New Berlin i za tydzień miał dotrzeć do Sachsen. Ten czas pozwolił jej poznać i wyczuć załogę i nie potrzebowała dzisiejszej wizyty, by wiedzieć, że załoga maszynowa i sprawność to pojęcia w praktyce prawie się wykluczające. Naturalnie nie tylko maszynownia miała tego typu problemy, ale tam były one największe, bowiem wyniki praktyczne najbardziej odbiegały od średniej. Pocieszające było to, że Tschu sam z tym przyszedł. Uzgodniła z Cardonesem, że da mu czas na samodzielne uzdrowienie sytuacji, gdyż chciała zobaczyć, jak zareaguje na brak oficjalnego nacisku. Część oficerów udawałaby, że problemu nie ma, dopóki kapitan czy pierwszy oficer nie wezwaliby go na dywanik, ale Tschu do nich nie należał i to stanowiło miłą niespodziankę.

— Wiecie, dlaczego tak się dzieje? — spytała. Tschu przesunął dłonią po krótko ostrzyżonych włosach.

— Sądzę, że wiem, ma’am — przyznał. — Problem w tym, jak to załatwić.

— Proszę mi wyjaśnić dokładniej, komandorze — poleciła Honor.

— Głównie jest to kwestia starszeństwa — zaczął i przerwał, by wziąć głęboki oddech, a potem wyjaśnił: — Zanim przejdę do rzeczy, proszę zrozumieć, ma’am, że się nie skarżę i nie szukam wymówek. Jeśli będzie pani miała jakieś rady czy sugestie, wysłucham ich chętnie, ale wiem, kto jest odpowiedzialny za maszynownię, tak za sprzęt, jak i ludzi. Natomiast co się tyczy samego problemu, to przyznaję, że potrzebuję pomocy. Pierwszy raz samodzielnie kieruję całym działem i chciałbym wprowadzić pewne zmiany, ale obawiam się, że jeśli to zrobię, będę musiał poważnie wykroczyć poza normalne procedury.

Honor skinęła głową — Nimitz co prawda był zbyt zajęty, by przekazać jej uczucia głównego mechanika, ale nie potrzebowała więzi z nim, by wiedzieć, że oficer mówi szczerze. Jak większość jej oficerów, Tschu był za młody jak na spoczywającą na nim odpowiedzialność i posiadany stopień, zdawał sobie sprawę z własnego braku doświadczenia, ale podejrzewała, że tak naprawdę nie chciał rozwiązania, lecz potwierdzenia, że to, które sam znalazł, jest możliwe i sensowne.

— Jak wszyscy dostałem wielu niedoświadczonych ludzi prosto po kursach — podjął Tschu już normalnym tonem. — Natomiast mój drugi kłopot powiększa wielkość okrętu: żeby dostać się z siłowni numer jeden do siłowni numer dwa potrzeba piętnastu minut, a obie są równie odległe od głównego napędu, maszynowni i centrali kontroli uszkodzeń. Przez pierwszych parę tygodni zbyt wiele czasu traciłem po prostu w drodze, próbując być wszędzie równocześnie, a moi podoficerowie szli w moje ślady. Sądzę, iż głównym powodem tego była świadomość, jakich mam do dyspozycji żółtodziobów, i podświadoma chęć bycia na miejscu, gdy rozpoczną się problemy. Próbowałem być w zbyt wielu miejscach równocześnie, więc nie było mnie tam, gdzie okazywałem się naprawdę potrzebny.

Przerwał i wzruszył wymownie ramionami. Potem potarł prawą brew z autoironicznym uśmieszkiem i dodał rzeczowo:

— Tego problemu już nie ma, ma’am. Przeprowadziliśmy dodatkowe łącza z siłowni numer dwa i napędu do siłowni numer jeden, gdzie zainstalowaliśmy ekrany powtarzające odczyty z obu tych miejsc. W ten sposób jestem na bieżąco z sytuacją we wszystkich trzech miejscach i, jeśli zajdzie taka potrzeba, mogę zająć się problemem w każdym z nich natychmiast.

Honor ponownie skinęła głową. Wiedziała, że Tschu wprowadzał modyfikacje, ale nie zdawała sobie sprawy, że były aż tak poważne. Skoro jednak ich dokonał bez uzgodnienia, świadczyło to zarówno o tym, że uznał je za niezbędne, jak i o jego samodzielności, co w pełni zyskało jej aprobatę. Ludzie zabierający się samodzielnie do rozwiązywania — i to skutecznego — problemów, a nie stojący i załamujący bezradnie ręce, niestety nadal należeli do rzadkości.

— Obecnie największym problemem jest to, że nie widzę poprawy w sprawności działania załogi, której spodziewałem się po wprowadzeniu tych modyfikacji — dodał Tschu. — Częściowo powodem jest to, że większość nadal jeszcze uczy się swych obowiązków, a dłużej trwa wybicie im z głów teoretycznych głupot, których nadal pełno jest w programach szkolenia, ponieważ mamy tak niewielu doświadczonych mentorów. Ale to tylko część prawdy. Chodzi też o to, kim są niektórzy z tych doświadczonych. Mówiąc brutalnie, ma’am, dostałem większą niż inni ilość szumowin, a kilku z nich to coś znacznie gorszego.

Honor wyprostowała fotel i oparła się o blat. Jak dotąd, głównie dzięki wysiłkom Sally MacBride, wyniknęło mniej kłopotów z dyscypliną niż się spodziewała. Bosman nie należała do osób traktujących regulamin jak świętość i wierzyła, że najlepsze skutki daje bezpośrednia, osobista interwencja, a na drogę służbową i oficjalną występowała jedynie w ostateczności. Honor uważała podobnie, a z doświadczenia wiedziała, że MacBride naprawdę jest skuteczna. Teraz okazywało się, że nie do końca, gdyż Tschu miał właśnie tego typu problemy. I to nie bosman była temu winna, lecz ona, gdyż celowo przyjęła do załogi więcej szumowin niż zazwyczaj, chcąc ulżyć kapitanom pozostałych okrętów Grupy Wydzielonej. Z tego co wiedziała, osiągnęła ten cel, ale znacznie utrudniła życie swoim oficerom, a bosman także nie mogła być wszędzie równocześnie.

— Mam około dziesięciu recydywistów bez szans na reedukację — kontynuował Tschu. — Dwaj z nich to przypadki wręcz patologiczne i najchętniej wypchnąłbym ich ze śluzy bez skafandrów. Proszę wybaczyć, ma’am, ale wiem, co mówię. Mają wiedzę, umiejętności i doświadczenie oraz wrodzoną niechęć do pracy i chorobliwą skłonność do wywoływania kłopotów. Jeśli ktoś przez cały czas ich nie pilnuje, siedzą bezczynnie na tyłkach i zmuszają nowych, by robili to samo. Są w dodatku wystarczająco cwani, by nie dać się na niczym poważniejszym złapać, a zdegradować ich nie mogę, bo już mają najniższe istniejące stopnie.

— Jeśli naprawdę chce się pan ich pozbyć, to zobaczę, co da się zrobić — powiedziała cicho.

— Nic w tej chwili nie sprawiłoby mi większej przyjemności, ma’am — przyznał uczciwie Tschu — ale sądzę, że to byłoby błędne posunięcie. Muszę ich zmusić do roboty, i to tak, by wszyscy o tym wiedzieli.

— Tak byłoby najlepiej — potwierdziła Honor zadowolona z jego decyzji.

— Kłopot w tym, że nie wszyscy moi starsi podoficerowie robią do końca to, co do nich należy. Najgorzej jest w przedziale dziobowym impellerów, gdyż dowodzący pierwszą wachtą bosmanmat nie ma odwagi wziąć się za łazików, jeśli nie ma za sobą oficera. W trzeciej wachcie sytuacja wygląda prawie równie źle. Rozumiem, dlaczego się boją: maszynownia to niebezpieczne miejsce, a ci dwaj, których mam na myśli, są zdolni do zaaranżowania dowolnego „wypadku”.

— Każdy, kto to zrobi na moim okręcie, będzie żałował, że się urodził — oznajmiła rzeczowo Honor.

— Ja to wiem, a pani zabierze się za nich, jak ja z nimi skończę, ma’am. Natomiast oni o tym nie wiedzą, a podoficerowie, o których mowa, wolą nie ryzykować. Ci dwaj są tak pewni siebie, że moje ostrzeżenia do nich nie docierają, a zanim czegoś nie spróbują, nie mogę niczego więcej zrobić.

— Więc co pan wymyślił?

— Cóż, ma’am… — Tschu spojrzał na Cardonesa i widząc jego zachęcający gest, oznajmił: — Chcę zdjąć obu podoficerów ze stanowisk. Znajdę im takie zajęcia, aby nie mieli okazji się na nikim wyżyć, ale by wszyscy wiedzieli, że polecieli za brak staranności w wypełnianiu obowiązków. Nie byłby to problem, gdyby nie to, że od początku w obsadzie brak mi jednego starszego podoficera. Skoro ich wywalę, muszę znaleźć kogoś na ich miejsce, a nie mam odpowiednich kandydatów, którzy mieliby i odpowiednie starszeństwo, i odpowiedni charakter.

— Rozumiem — mruknęła Honor, analizując możliwości. Nie były wielkie, bo w związku z problemami działu kadr i pośpiechem nie mieli na pokładzie nadmiaru odpowiednich kandydatów. W innych działach nie wyglądało to aż tak źle jak w maszynowni, ale nikt nie miał ludzi, których można by przesunąć, nie wywołując kłopotów.

— A Harkness? — spytała Cardonesa.

— Zastanawiałem się nad nim, ma’am. Dałby sobie radę z pewnością, a gdyby ktoś był na tyle głupi, by z nim zadrzeć, wylądowałby w izbie na długo, jako ofiara wypadku. Kłopot w tym, że Scotty go potrzebuje. Technicznie rzecz biorąc, Harkness jest artylerzystą-rakietowcem, ale w praktyce to najlepszy mechanik pokładowy małych jednostek, jakiego mamy. Nie dość, że zajmuje się pinasami, to jeszcze często wypożyczają go załogi kutrów, gdy nie mogą sobie poradzić z jakąś usterką. Jeśli go zabierzemy, to nie będzie go kim zastąpić.

— Jasne. — Honor skrzywiła się i spojrzała na Tschu. — Zakładam, Harry, że skoro przyszedłeś z propozycją, masz jakichś kandydatów?

— Mam, ma’am. Ale żaden z nich nie ma stosownego starszeństwa. Mat Riley kieruje wachtą w kontroli uszkodzeń, więc problem jest mniejszy: mogę awansować go na bosmanmata i dać trzecią wachtę w dziobowym impellerze. Nadal jednak będę potrzebował kogoś na pierwszą wachtę i tu leży główna trudność, nie licząc znalezienia następcy Rileya w kontroli uszkodzeń. Mam dwóch kandydatów, ale oboje są świeżo po kursie; to ich pierwszy przydział bojowy. Wiem, że poradziliby sobie, ale oboje są technikami drugiej klasy.

— Chcesz dać technikowi drugiej klasy stanowisko przeznaczone stopnia bosmanmata? — spytała ostrożnie Honor.

Tschu przytaknął.

— Wiem, że to brzmi jak wariactwo, ma’am, ale nie mam innego pomysłu, a już sporo stanowisk poprzydzielałem według zdolności, nie stopni, bo tylko w ten sposób mogłem utrzymać dział w ruchu i porządku. Jeżeli mianuję tych, których mam na myśli, na te stanowiska, straty będą w mojej ocenie najmniejsze. A bez radykalnych zmian niczego więcej nie osiągnę.

— I nie masz nikogo starszego stopniem, kto by się nadał?

— Nie, ma’am. Mam kilku dobrych ludzi, ale za mało. Ci, którzy spełniają oba warunki, jak choćby mat Riley, mają już przydziały i jeśli któregoś mianuję na dyżurnego podoficera pierwszej wachty, to i tak ktoś musiałby zastąpić go na dotychczasowym stanowisku. A takich ludzi ze starszeństwem także nie mam.

— No dobra. To kogo konkretnie masz na myśli?

— Technika napędu Maxwella i technika elektronika Lewis — włączył się Cardones, uaktywniając elektrokartę. — Oboje ukończyli szkolenie z wysokimi notami i od chwili wejścia na pokład zachowywali się wręcz wzorowo. Oboje też są nieco za starzy jak na posiadane stopnie, a to dlatego, że zaciągnęli się dopiero po wybuchu wojny. Maxwell pochodzi z marynarki handlowej i był szefem maszynowni na statkach D O Line i kursu potrzebował tak naprawdę tylko jako oficjalnej weryfikacji umiejętności. Jest naprawdę dobry, ma’am. Specjalnością Lewis jest grawitacja. Nie ma doświadczenia, ale dokładnie sprawdziłem przebieg jej służby od chwili pojawienia się na okręcie. Jest niezła, a mat Riley ma o niej naprawdę dobre zdanie, zwłaszcza jeśli chodzi o umiejętność rozwiązywania problemów. Harry chce, by zastąpiła Rileya w kontroli uszkodzeń, a Maxwella chce dać na pierwszą wachtę. Sądzę, że sprawdzą się na tych stanowiskach, ale żadne z nich nie ma potrzebnego starszeństwa, byśmy mogli uzasadnić te posunięcia formalistom z kadr w Admiralicji.

— Pierwszy ma rację, ma’am — dodał Tschu. — Ale oboje są naprawdę dobrzy i nie dadzą sobie w kaszę dmuchać.

Honor ponownie odchyliła oparcie fotela i wpatrzyła się w Samanthę i Nimitza, tak naprawdę w ogóle ich nie widząc. Sytuacja była nietypowa, a problem sprowadzał się do tego, że nie mogła zgodzić się na to, co proponował Tschu, nie awansując równocześnie obu kandydatów. Nie mogli zostać jedynie pełniącymi obowiązki, ponieważ będą potrzebowali całego autorytetu, by wykonać swe zadania. I tak ta promocja nie spotka się z przychylnym przyjęciem tych, którzy zostaną pominięci. A jeśli ich awansuje, będzie musiała to uzasadnić.

Kapitan Królewskiego Okrętu miał oczywiście prawo awansowania na dowolne stopnie podoficerskie w trakcie rejsu, ale zasadą było, że są to awanse na p.o. aż do jego zakończenia — takie jak w przypadku Wandermana. Po powrocie zatwierdzają je kadry floty i z zasady jest to formalność polegająca na pobieżnym sprawdzeniu przebiegu służby i oceny sprawności. W Królewskiej Marynarce przyjęto bowiem dawno temu zasadę, że najkompetentniejszym sędzią umiejętności członków własnych załóg jest kapitan i to on najlepiej wie, kto i kiedy zasługuje na awans.

Istniały jednakże pewne granice. Jeśli awansuje technika drugiej klasy na bosmanmata, kadry zaczną zadawać pytania i dokładnie wszystko sprawdzą w obawie, czy w grę nie wchodzi faworyzowanie bez merytorycznego uzasadnienia. Jej co prawda nigdy o nic podobnego nie posądzono, ale zdarzali się kapitanowie, którzy to lubili, a taki awans wzbudzał podejrzenia. Będzie musiała dobrze uzasadnić swoją decyzję i uzasadnienie to zostanie dokładnie sprawdzone. A najgorsze były kwestie negatywnej oceny i to nie dla niej, a dla awansowanych. Jeśli bowiem kadry uznają, że awans był niesłuszny, zredukują stopień do według siebie odpowiedniego, co w praktyce będzie się równało degradacji. Naturalnie w aktach osobowych zainteresowanych będzie się to inaczej nazywać, ale dla wszystkich będzie oczywiste, że była to próba faworyzowania, i nieszczęśnicy przez całą służbę będą musieli pracować ciężej niż powinni, by udowodnić, że tak nie było. Czyli krótko mówiąc, będzie się za nimi ciągnął smród.

Przeniosła spojrzenie na Tschu, który obserwował ją z niepokojem, co dowodziło, że zdawał sobie sprawę ze wszystkich możliwych konsekwencji. Jednakże wydawał się również pewien, że ma rację, a w przeciwieństwie do niej znał oboje kandydatów.

— Rozumiesz, że stawiasz ich w trudnej sytuacji? — spytała, bowiem należało zadać to pytanie.

— Rozumiem, ma’am — przytaknął bez wahania Tschu. — Wolałbym, by był to awans na pełniących obowiązki, ale… Maxwell doskonale zna się na robocie i wszyscy o tym wiedzą. Wiedzą też, gdzie się tego nauczył i ile ma doświadczeń. Poza tym jest to kawał chłopa, który wiele w życiu widział i potrafi o siebie zadbać. Wątpię, by ktokolwiek próbował go do czegoś zmusić. Natomiast Lewis nie sprawia takiego wrażenia, choć sądzę, że ma większe niż on zdolności przywódcze i faktycznie zdaje się odgadywać naturę problemów technicznych. Jest doskonałym praktykiem i choć w teorii jest słabsza, to i tak lepsza od dziewięćdziesięciu procent pozostałych. Nie zdziwiłbym się, gdyby została mustangiem i za dziesięć lat zajęła moje obecne miejsce. Może nawet prędzej, biorąc pod uwagę nowe kursy oficerskie, o których słyszałem. Naprawdę jest dobra.

Honor przytaknęła, nie odzywając się, choć zaskoczyła ją ta ocena. Królewska Marynarka miała więcej „mustangów”, czyli oficerów, którzy zaczynali jako zwykli członkowie załóg i awansowali przez wszystkie stopnie, niż inne floty o arystokratycznych tradycjach, ale rzadko zdarzało się, by ktoś prorokował taką karierę technikowi drugiej klasy po miesiącu pierwszego przydziału bojowego. Co do faworyzowania, to odrzuciła taką możliwość — Tschu nie był typem oficera, który sypiałby z podkomendnymi, a nawet gdyby go źle oceniła, to o czymś takim dowiedziałaby się już dawno dzięki Nimitzowi.

Wszystko więc sprowadzało się do jednego: Harold Tschu prosił ją, by zaryzykowała zawodowo dla dwóch osób, których najprawdopodobniej nawet na oczy nie widziała. Trzeba było do tego sporej odwagi, gdyż w wypadku negatywnej oceny kadr wielu kapitanów odegrałoby się na pomysłodawcy. Tylko że to wcale nie musiało być równoznaczne z tym, że Tschu miał rację. Z drugiej strony to byli jego ludzie, których znał (w przeciwieństwie do niej), a jakieś kroki należało podjąć, gdyż maszynownia była podstawą działania całego okrętu, a kontrola uszkodzeń często miała zasadnicze znaczenie w czasie walki. Pytanie podstawowe było proste: na ile ufała ocenie Tschu. W pewnym sensie zapędził ją w kozi róg, o co trudno było mieć do niego pretensje. Nie zmieniało to jednak faktu, że proponując takie rozwiązanie, dał jej tylko dwie możliwości — mogła się z nim zgodzić lub nie, a to drugie oznaczałoby, że nie ma doń wystarczającego zaufania, o tym nikt poza nią, Cardonesem i Tschu nigdy by się nie dowiedział, ale to i tak byłoby o dwie osoby za dużo.

— No dobra, Harry — odezwała się w końcu. — Skoro uważasz to za najlepsze wyjście. Spróbujemy. Rafe, zleć Archerowi sporządzenie stosownych dokumentów, gdy rozpocznie wachtę.

— Aye, aye, ma’am.

— Dziękuję, ma’am — powiedział cicho, lecz z uczuciem Tschu. — Doceniam to, co pani zrobiła.

— Nie praw mi komplementów, tylko wracaj do siebie i udowodnij mi, że to było właściwe posunięcie — prychnęła uśmiechając się krzywo.

— Udowodnię to, ma’am!

— To dobrze.

Rafe i Tschu wstali, toteż Samantha wskoczyła temu ostatniemu w objęcia, ale nie wspięła się na ramię, lecz pozostała tam, spoglądając na Nimitza. Ten zaś odwrócił łeb i spojrzał na Honor roześmianymi ślepiami.

— Ma pan siłę nieść dwa treecaty, panie Tschu? — spytała Honor ze śmiertelną powagą i błyskiem w oczach.

— Pochodzę ze Sphinxa, ma’am.

— Co się za chwilę przyda — oceniła z uśmiechem, obserwując, jak Samantha wspina się na jego prawe ramię, a Nimitz moment później na lewe, dosłownie promieniując szczęściem.

— Tylko się nie zasiedź, Stinker — ostrzegła go. — Mac i ja będziemy na ciebie czekać z kolacją. A dziś jest królik!

Загрузка...