Komodor Abraham Jurgens przyglądał się ponuro parze symboli na głównym ekranie taktycznym. Znał dobrze Marie Stellingetti i wiedział, że jej ludzie byli dobrzy w tym, co robili. Co więcej, Achmed miał Kerebina w zasięgu sensorów grawitacyjnych, gdy ten przestał istnieć, i z tego, co Jurgens wiedział, Stellingetti zrobiła wszystko, co należało. A mimo to jej krążownik liniowy został zniszczony, a on nie miał pojęcia w jaki sposób. Nic słabszego od napędu statku kosmicznego nie było wykrywalne z tej odległości, a jedyne, co wiedział na pewno, to to, że tuż przed zniszczeniem Kerebin zaczął wykonywać gwałtowny unik.
Podobnie jak wielu oficerów Ludowej Marynarki, Jurgens nie darzył sympatią Royal Manticoran Navy. Nie był takim idiotą jak Waters, który uznawał mordowanie załóg frachtowców za swój święty rewolucyjny obowiązek, ale po nich nie płakał, a doskonale rozumiał korzyści płynące z niszczenia floty handlowej przeciwnika. Tyle tylko, że tak jak wszyscy spodziewał się, iż będzie to w miarę bezpieczna operacja, a tu na jego oczach został zniszczony siostrzany okręt, a on nawet nie wiedział, jak to się stało.
Bo kto to zrobił — to wiedział, a raczej domyślał się. Ten dodatkowy frachtowiec musiał być Q-shipem Królewskiej Marynarki. Co prawda pojęcia nie miał, skąd się akurat tu wziął, ale tylko takie wytłumaczenie było logiczne i prawdopodobnie. Natomiast zupełnie inną sprawą była kwestia, w co też był uzbrojony ten krążownik pomocniczy, jak oficjalnie klasyfikowano tego typu jednostki. Musiało to być coś naprawdę imponującego, skoro tak szybko i skutecznie poradził sobie z Kerebinem.
Przelatując w pobliżu Durandela, sprawdził wszystko, co zarejestrowały jego sensory, i wiedział, że ścigana przez Kerebina jednostka — najprawdopodobniej szybki liniowiec pasażerski — nie dysponowała taką siłą ognia. Gdyby dysponowała, zniszczyłaby krążownik liniowy, nim ten rozprawił się z niszczycielem eskorty.
Tak więc sprawcą musiał być frachtowiec, a ten miał napęd i kompensator cywilnego typu, inaczej uciekałby po zniszczeniu Kerebina znacznie szybciej. A to oznaczało, że był znacznie delikatniejszy niż jego okręt. Co się zaś tyczyło uzbrojenia, to Kerebin został zniszczony z odległości ośmiuset tysięcy kilometrów, co przekraczało zasięg broni energetycznej… a więc najprawdopodobniej musiała to być zasługa tych przeklętych zasobników, choć zagadką pozostawało, w jaki sposób frachtowiec mógł ich tyle holować. Nawet superdreadnoughty były w stanie ciągnąć ich nie więcej niż tuzin, a tyle stanowczo nie wystarczyłoby do tak błyskawicznego unicestwienia krążownika liniowego. Poza tym frachtowiec nie zwolnił, czyli nie mógł wyładować kolejnej ich partii, zakładając, że w tym kryła się tajemnica, a więc nie mógł ich użyć przeciwko Achmedowi.
Opinię tę podzielał zresztą jego kapitan flagowy Holtz i oficer taktyczny. Mimo to Jurgens nie zamierzał szarżować, a wręcz przeciwnie — podchodzić wolno i ostrożnie, będąc przygotowanym na wszystko, i z każdym systemem przeciwrakietowym gotowym do użycia. Miał zamiar potraktować przeciwnika z ostrożnością należną pancernikowi, dopóki nie będzie pewien, że tamten nie zdoła skończyć z nim tak jak z Kerebinem. A kiedy uzyska tę pewność…
— Liniowiec nie powinien był zwalniać — powiedział niespodziewanie ludowy komisarz Aston.
Jurgens odwrócił się i z namysłem przyjrzał się grubaskowi w mundurze bez dystynkcji. Nie sprawiał wrażenia osoby kompetentnej, za to zwolennika humanitaryzmu jak najbardziej. W rzeczywistości Kenneth Aston posiadał obie te cechy, jak większość komisarzy w Zespole Wydzielonym. Ten zaskakujący stan rzeczy był zasługą Eloise Pritchart, której Komitet ufał na tyle, że pozwolił jej dobrać sobie większość współpracowników. Dlatego narzuconych z góry idiotów w typie towarzysza Franka Reidela było ledwie paru. Swoistą ironię losu stanowił fakt, że z całej załogi Kerebina ocalało właśnie to zero…
— Fakt, towarzyszu komisarzu — przyznał. — Q-ship ma kompensator i napęd cywilnego typu, więc wyciągnie niewiele większe przyspieszenie. Prawdopodobnie zresztą ma też generator cząsteczkowego pola siłowego cywilnego typu. Ale, jak widzieliśmy, liniowiec może osiągnąć znacznie wyższe przyspieszenie i powinien z tego skorzystać. Jeśli Q-ship zdoła nas spowolnić, a to wysoce prawdopodobne, ucieknie, a jesteśmy jedynym okrętem znajdującym się na tyle blisko, by mieć ich w zasięgu sensorów. Gdyby się rozdzielili, nigdy byśmy go nie złapali.
— Chyba że z jakiegoś powodu nie mogą się rozdzielić — zasugerował cicho Aston.
— Chyba że nie mogą. Kerebin mógł uszkodzić napęd liniowca, ale niegroźnie, biorąc pod uwagę, jakie przyspieszenie rozwijał, zanim dołączył do niego ten krążownik pomocniczy. Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że sprawę położył dowódca tego ostatniego. Próbuje utrzymać liniowiec na tyle blisko, by móc go „ochraniać” cały czas.
— Też tak myślę. — Aston potarł podwójny podbródek. — Ale faktem jest także, że zniszczył okręt towarzyszki kapitan Stellingetti zadziwiająco szybko. Jeśli ma sensory wojskowego typu, a musi mieć, to wie, że tylko my możemy im zagrozić, bo tylko my wiemy, gdzie są. Może spodziewa się, że i nas zniszczy równie łatwo?
— Może tak uważać — przyznał Jurgens. — Gdyby mu się to udało, mogliby uciec oboje, bo w tych śmieciach nigdy byśmy ich nie znaleźli. Teraz nie wiemy nawet, gdzie jest Durandel, a reszta okrętów, które były wystarczająco blisko, ugania się za frachtowcami. Ale jeżeli myśli, że zdoła nas pokonać, nie obrywając przy tym naprawdę poważnie, to czeka go bolesna niespodzianka!
— Udało mu się wycisnąć jeszcze kilka g, skipper — zameldowała niezbyt szczęśliwa Jennifer Hughes. — Poprawiony czas wejścia w zasięg rakiet to godzina i siedemnaście minut.
Honor skinęła głową. Zrobiła wszystko, co mogła. Tschu i jego ludzie harowali w rufowej ładowni, ale zniszczenia były większe, niż pierwotnie sądził, i czas naprawy się wydłużał. Zaczęło się zresztą pechowo — stracił sześciu ludzi: dwoje zmiażdżonych i czterech poranionych przez zasobnik, który zerwał się z toru, nim zdołali go ustawić i zablokować na miejscu. Już dwa razy przekładał termin zakończenia prac i Honor z trudem panowała nad sobą na tyle, by go nie popędzać. Jedynie by go zdenerwowała i zaryzykowała następnych kilka minut opóźnienia. Znała go wystarczająco, by wiedzieć, że odezwie się, gdy tylko będzie miał z czym.
Poza tym ekipy awaryjne zdołały doprowadzić wyrzutnię numer siedem do pełnej sprawności i sprząc ją z kontrolą ogniową, a Ginger Lewis sprawdzała się doskonale w kontroli uszkodzeń. Co prawda powinien tam siedzieć oficer i to bardziej doświadczony, ale wszyscy mieli pełne ręce roboty przy usuwaniu zniszczeń, więc z chwilowego zastępstwa zrobiło się stałe zajęcie. Słuchając kolejnego jej meldunku, Honor przypomniała sobie, jaką przyszłość wróżył jej Tschu, rekomendując do awansu — przyszłości co prawda nie miała, ale wyglądało na to, że Tschu znał się na podwładnych.
W użyciu była już druga boja EW — by móc skutecznie udawać napęd liniowca klasy Atlas, zużywała olbrzymią ilość energii i pierwsza mogłaby wzbudzić podejrzenia nierównością emisji, toteż gdy tylko poziom energii osiągnął niski, choć nie krytyczny stan, boję wymieniono i zostawiono wyłączoną za rufą. Oszczędność w tej sytuacji byłaby głupotą. Carolyn Wolcott manewrowała nią także, wysuwając od czasu do czasu zza osłony ekranu Wayfarera, co dla ścigającego wyglądało na słabe utrzymywanie pozycji, ale i było zupełnie naturalne z jego punktu widzenia.
Prawdopodobnie był to nadmiar ostrożności, jako że wszyscy na pokładzie krążownika liniowego dawno uwierzyli, że ścigają dwie jednostki, ale działało uspokajająco.
Artemis mimo wyłączonego napędu nadal poruszała się z prędkością zero koma trzydzieści dziewięć c, tyle że kursem rozbieżnym do kursu Wayfarera. Krążownik liniowy minął go ponad dziesięć minut temu i gdyby coś podejrzewał, zacząłby zmniejszać prędkość. Gdyby rozpoczął poszukiwania, mógł odnaleźć liniowiec, choć szansa na to malała z każdą mijającą minutą. A Honor nie zamierzała pozwolić, by tak się stało — nie kiedy zdecydowała się poświęcić swój okręt, by uratować statek kapitan Fuchien i lecących na jego pokładzie ludzi.
Trudno było jej się z tym pogodzić, zwłaszcza ze skazaniem na śmierć części załogi, z wiedzą, że nie mają szans pokonać przeciwnika, ale miała to już za sobą. Dowódca ścigającego ją okrętu musiał domyślić się, że siostrzana jednostka została zniszczona salwą rakiet, toteż nie będzie ryzykował — nie zbliży się bardziej, niż będzie musiał, i rozpocznie ostrzał z maksymalnej odległości, badając jej reakcje. A kiedy przekona się, że Wayfarer nie odpowiada lawiną pocisków, utrzyma dystans i rozstrzela go, nie zadając sobie nawet trudu zbliżenia się w zasięg dział.
Wiedziała, że zginie. I wiedziała także, że jeśli zdoła tak uszkodzić przeciwnika, by nie był w stanie złapać Artemis, będzie to sensowne poświęcenie. Natomiast zupełnie czymś innym niż akceptacja własnej śmierci było pogodzenie się ze świadomością, że zginą z nią także inni, których kochała, ceniła i szanowała, a którzy zostali z nią, wiedząc, co ich czeka. Tacy jak Nimitz, Samantha, Rafe Cardones, Ginger Lewis, James MacGuiness, Horace Harkness, Scotty Tremaine czy Carol Wolcott, Aubrey Wanderman, Lewis Hallowell… i inni. I nie mogła nic zrobić, by ich uratować, podobnie jak nie mogła uratować siebie. I właśnie dlatego czuła się winna. Może nawet bardziej z powodu tych innych, którym rozkazała pozostać na stanowiskach… W sumie sprowadzało się to do jednego — wszyscy oni zginą, ponieważ jej obowiązkiem było wykonać zadanie, a ich słuchać jej rozkazów. Tyle że w przeciwieństwie do nich ona zginie, doskonale wiedząc, że ponosi winę za ich śmierć.
A innego sposobu nie było — pozbyła się z okrętu wszystkich, których mogła, czyli ponad ośmiuset osób, więc zginie około tysiąca. Rachunek był brutalnie prosty — tysiąc ludzi i dwa treecaty, by uratować cztery tysiące. To się nawet opłacało. Tylko strasznie bolało.
Ukrywała ten ból za spokojem i niewzruszonością, wiedząc, że obserwują ją wszyscy obecni na mostku. Że z jej zachowania czerpią determinację i wolę walki, a ponieważ ją znali, musiała się starać, by nie dostrzegli prawdy. A raczej jej połowy — nie tego, że była z nich dumna, lecz tego, że było jej ich żal.
Margaret Fuchien, Harold Sukowski i Stacey Hauptman stali przed ekranem taktycznym i obserwowali go z niepokojem. Krążownik liniowy minął ich dwanaście minut temu, nie zauważając ani liniowca, ani osłaniających go kutrów. Niby zresztą dlaczego miało być inaczej. Byli jedynie siedmioma drobinami materii nie emitującymi żadnej energii w ogromie nadprzestrzeni. Poza tym uwaga ścigających była skupiona na Wayfarerze, tak jak to zaplanowała Honor Harrington.
— Siedemdziesiąt pięć minut — powiedziała cicho Ward.
— Będą jeszcze w zasięgu sensorów, kapitanie Harry? — spytała równie cicho Stacey.
— Będziemy widzieć sygnatury ich napędów, ale niewyraźnie. — Sukowski przymknął oczy i potrząsnął ze smutkiem głową. — W pewnym sensie to dobrze… nie chcę tego oglądać… to będzie paskudne, Stacey. Jej okręt jest już poważnie uszkodzony, a jeśli krążownik po prostu będzie trzymał dystans i strzelał…
Potrząsnął ponownie głową i zamilkł.
— Podda się? — spytała Fuchien, więc spojrzał na nią, nie bardzo rozumiejąc. — Kiedy zacznie ją w ten sposób ostrzeliwać, podda się?
— Nie — odparł zwięźle.
— Dlaczego nie? — spytała niespodziewanie ostro Stacey. — Przecież już nas uratowała… dlaczego nie podda okrętu i nie uratuje swoich ludzi?
— Bo będzie nas cały czas chroniła — wyjaśnił łagodnie. — Kiedy krążownik znajdzie się na tyle blisko, że będzie mógł ostrzelać Wayfarera, zorientują się, że nas tam nie ma, i będą w stanie odtworzyć przedział czasowy, w którym wyłączyliśmy napęd, i kurs, którym się poruszamy. A to oznacza, że będą wiedzieli, w jakim rejonie mogą nas znaleźć, jeśli wrócą i przyłożą się do tego. Mają na to niewielkie szansę, ale lady Harrington ma zamiar dopilnować, by ich w ogóle nie mieli. Będzie walczyła tak długo, jak długo zostanie jej choćby jedna działająca wyrzutnia rakiet, Stacey. Będzie próbowała tak uszkodzić ten krążownik, by nie był w stanie nas odszukać.
Dostrzegł w jej oczach łzy, więc objął ją tak, jak ostatnimi czasy obejmował Chris Hurlman, i dodał miękko:
— To jej prawo, Stacey. I jej obowiązek. A ona dobrze wie, co to znaczy obowiązek. Wypełnia go do samego końca… poznałem ją na tyle dobrze, by być tego pewnym…
— Zazdroszczę ci tego, Harry — skomentowała cicho Margaret Fuchien.
— Za dwadzieścia jeden minut znajdziemy się w maksymalnym zasięgu rakiet — oznajmiła Jennifer. — Jeśli przyspieszenie żadnej jednostki nie ulegnie zmianie, to trzynaście i pół minuty później znajdziemy się w maksymalnym zasięgu broni energetycznej.
Honor przytaknęła bez słowa i wybrała ten sam co ostatnio numer na klawiaturze fotela.
— Kontrola uszkodzeń, bosmanmat Lewis — na ekranie łączności pojawiła się znajoma twarz.
Honor uśmiechnęła się krzywo.
— Nie chciałabym być nachalna, ale wolałabym się dowiedzieć, jaka jest aktualna ocena czasu ukończenia naprawy przez komandora Tschu.
— Z tego, co wiem… — Ginger obliczyła coś w pamięci, zerkając na chronometr. — Wrota powinny być sprawne za trzydzieści dziewięć minut, ma’am.
— Dzięki. — Honor przerwała połączenie i sama dokonała drobnych obliczeń.
Będzie miała do dyspozycji zasobniki mniej więcej w tym samym czasie, kiedy przeciwnik zbliży się w zasięg dział. Nic na to nie mogła poradzić, więc pozostało jedynie uciekać, jak długo się da, i odciągać krążownik od Artemis. Musiała próbować do końca…
— Zaczniemy od Alfa Jeden — poleciła. — Rafe, przekaż proszę wszystkim, żeby za dwadzieścia minut zamknęli hełmy i sprawdzili szczelność skafandrów.
Dziwnie cichy i zapadnięty w sobie Klaus Hauptman wszedł na mostek Artemis. Skupieni przy ekranie taktycznym spojrzeli na niego, ale nikt się nie odezwał. Jego twarz stężała, gdy zobaczył, że Sukowski przytula Stacey — to on powinien być tym, który daje córce wsparcie, ale utracił to prawo, kiedy udowodnił, że jest gorszy, niż mogła przypuszczać.
I niż sam mógł przypuszczać.
Podszedł do ekranu, zmuszając się, by nie spuścić wzroku i wytrzymać ich spojrzenia. Fuchien i Sukowski skinęli mu bez słowa głowami. Stacey najdrobniejszym gestem nie okazała, że w ogóle go widzi.
— Kiedy? — spytał niepewnie i cicho.
— Szesnaście minut do wejścia w zasięg rakiet — odparła Annabelle Ward.
— Dobra, Steve: nie chcę się zanadto zbliżać, dopóki nie będziemy mieli pewności, że powybijaliśmy mu zęby — oznajmił Abraham Jurgens.
— Rozumiem, towarzyszu komodorze — potwierdził Stephen Holtz i skupił uwagę na ekranie taktycznym.
I zmarszczył brwi — ścigany krążownik pomocniczy miał doskonałe wyposażenie do walki radioelektronicznej: już był w stanie zakłócać odczyty sensorów, co przy tej odległości było godnym szacunku osiągnięciem. Co prawda warunki panujące w nadprzestrzeni mu sprzyjały, ale znajdowali się ledwie pięć tysięcy kilometrów poniżej skutecznego zasięgu rakiet, więc i tak był to wyczyn.
W normalnych warunkach zrobiłby zwrot i odpalił pełną salwę burtową, ale warunki nie były normalne. Z drugiej strony zakłócenia spowodowane przez specyfikę nadprzestrzeni miały wpływ nie tylko na jego sensory i komputery artyleryjskie. W tych okolicznościach sensowniejszym rozwiązaniem było skierowanie dziobu ku przeciwnikowi, bowiem mimo że niczym nie osłonięty, stanowił znacznie trudniejszy i bardziej rozmyty cel niż cała burta z osłonami i ekranami, które będą znacznie większym i wyraźniejszym celem.
Naturalnie w ten sposób mógł strzelać jedynie z trzech dziobowych wyrzutni pościgowych, ale to akurat był najmniejszy problem. W tej chwili chciał tylko trafić przeciwnika, zmusić go do odpowiedzi. Jeśli sprowokuje go do użycia zasobników na tak dużą odległość, znacznie ułatwi zadanie własnej obronie antyrakietowej, gdy przyjdzie czas właściwej wymiany ognia… i utrudni trafienie rakietom przeciwnika.
— Odpalili rakiety, skipper! — oznajmiła Hughes. — Mam dwie… nie: trzy nadlatujące. Czas dolotu sto siedemdziesiąt sekund. Pogotowie dla obrony antyrakietowej!
— Obrona antyrakietowa gotowa — zameldował porucznik Jansen.
— Carol, rozsuń trochę czwórkę i piątkę, może uda się zwabić te rakiety wyżej — poleciła Hughes.
— Aye, aye, ma’am. — Carolyn pochyliła się nad klawiaturą.
A Honor sprawdziła, jak radzi sobie Nimitz. Hełm miał tak jak i ona założony, skafander uszczelniony, a wszystkie pasy bezpieczeństwa stanowiące część fotela zapięte do mocowań skafandra. Nie było to zabezpieczenie tak dobre jak uprząż antyurazowa, ale jak dotąd nikt nie zrobił odpowiednich uprzęży antyurazowych dla treecata.
— Czas dolotu: dziewięćdziesiąt sekund — oznajmił Jansen i odpalił przeciwrakiety.
— Wszystkie rakiety zniszczone, skipper — zameldował Holtzowi oficer taktyczny, gdy z ekranu zniknęła sygnatura napędu trzeciej z nich.
Żadna nie dotarła na tyle daleko, by wejść w zasięg sprzężonych działek laserowych, jak z niesmakiem zauważył Holtz. Cóż, nie było to aż tak zaskakujące, a przynajmniej ścigany nie odpowiedział salwą, z którą on miałby problemy.
— Mamy jakieś ślady sugerujące, że holują zasobniki? — spytał.
— Żadnych, towarzyszu kapitanie — odparła poirytowana komandor Pacelot.
O irytacji świadczył zwrot „towarzyszu” zamiast zwyczajowego „skipper”, a wywołało ją zadanie głupiego pytania — gdyby zauważono coś, co sugerowałoby istnienie zasobników, zameldowałaby o tym nie pytana. Trudno było jej się dziwić — wszyscy na mostku byli świadomi niebezpieczeństwa i spięci.
— Dobrze — polecił po zastanowieniu. — Przejdźmy na podwójne salwy, Helen.
— Aye, aye, skipper — odparła znacznie radośniej i pochyliła się nad klawiaturą.
Honor zmrużyła oczy, widząc, że krążownik zmienił sposób prowadzenia ognia. Teraz strzelał rzadziej, za to podwójnymi salwami, czyli pierwsze trzy rakiety czekały i włączały napędy dopiero, gdy trzy kolejne opuściły wyrzutnie. W ten sposób w jednej salwie leciało sześć rakiet, co umożliwiało wyposażenie części z nich w zagłuszacze i inne środki elektroniczne do ogłupienia obrony antyrakietowej. Było to logiczne posunięcie, natomiast nie pojmowała, dlaczego przeciwnik ograniczał się do użycia wyłącznie pościgówek. Krążownik liniowy klasy Sultan miał po dwadzieścia wyrzutni na każdej burcie, toteż strzelając pełnymi salwami burtowymi w tym samym czasie, mógł odpalić prawie siedem razy więcej pocisków, co dałoby znacznie szybsze i skuteczniejsze efekty.
Zmarszczyła brwi, a po chwili wybrała indywidualny kanał łączności skafandra Cardonesa.
— Jak myślisz, dlaczego używa tylko pościgówek? — spytała, gdy się zgłosił.
Rafe odruchowo chciał się podrapać w głowę — i podrapał hełm.
— Może… — ocenił — ustawił się tak, by stanowić jak najmniejszy cel, i próbuje sprawdzić, czym go ostrzelamy w rewanżu.
— A my nie mamy czym…
— Skipper, nie można mieć wszystkiego… Poza tym on jeszcze tego nie wie.
— Fakt — uśmiechnęła się zmęczonym uśmiechem. — Ale może być jeszcze coś. Miał nas na sensorach grawitacyjnych, gdy zniszczyliśmy tamten krążownik, ale był za daleko, by widzieć czym. Domyśla się, że rakietami z zasobników holowanych, i próbuje nas sprowokować, byśmy użyli tych, które nam zostały, o ile nam zostały.
— To ma sens — zgodził się po chwili Cardones. — Oczywiście szybko się zorientuje, że nie zostały, bo w przeciwnym razie odpowiedzielibyśmy choć paroma rakietami.
Porucznik Jansen w tym momencie zniszczył ostatnią rakietę z najnowszej salwy.
Rakiety nadlatywały od rufy w grupach po sześć. Bierne środki obrony antyrakietowej, którymi sterowała Carolyn Wolcott, ogłupiały je, kiedy rozpoczynały ostatnią fazę ataku, a aktywne sterowane przez Jansena metodycznie niszczyły. Jak dotąd żadna nie trafiła, ale było to tylko kwestią czasu — prędzej czy później któraś przedrze się przez obronę i trafi, a po niej będą następne.
Słuchawka w uchu Honor zabrzęczała sygnałem wywoławczym, a na ekraniku łączności ukazała się twarz Ginger Lewis.
— Wiadomość od komandora Tschu, ma’am! Udało się! Lewoburtowe wrota ładunkowe działają i właśnie otwierają się do końca! Naprawdę się otwierają, ma’am!
Honor uśmiechnęła się radośnie — co prawda dawało jej to i tak tylko połowę dotychczasowej liczby zasobników, ale powinno wystarczyć. Spodziewała się, że krążownik wpadnie prosto w salwę, której się nie spodziewa, bo dotąd ostrzeliwał Wayfarera zupełnie bezkarnie, i…
I wtedy pierwsza rakieta przedarła się przez ogień sprzężonych działek laserowych i detonowała w odległości dwudziestu czterech tysięcy metrów od rufy Wayfarera, wysyłając promienie rentgenowskie pięciocentymetrowej średnicy prosto w jego niczym nie osłonięty kadłub.
Okręt zatoczył się trafiony wiązkami energii prującymi poszycie i masakrującymi kolejne przedziały. Węzeł beta numer osiem rufowego pierścienia napędu trafiony bezpośrednio przestał istnieć, wywołując eksplozję węzłów pięć, sześć, siedem i dziewięć. Przepięcie wysadziło generatory w rufowym impellerze, zabijając dziewiętnastu ludzi w serii wyładowań miotających się po pomieszczeniu niczym zagubione błyskawice w klatce. Stanowiska sprzężonych działek laserowych numer dziewiętnaście, dwadzieścia i dwadzieścia dwa wraz z wyrzutnią rakiet numer szesnaście i radarem rufowym zniknęły w serii eksplozji wraz z całymi obsługami.
Ale nie to było najgorsze.
Jeden z promieni trafił w lewoburtowe wrota ładunkowe, zniszczył dwa motory i zmienił dwa zasobniki w eksplodujące na wszystkie strony odłamkami olbrzymie granaty. A na koniec przerwał dopiero co z takim trudem zamocowany kabel. A po drodze zabił siedemdziesiąt jeden osób, w tym porucznika Josepha Silvettiego, porucznik Adelę Klontz… i komandora porucznika Harolda Tschu.
Honor praktycznie natychmiast odczuła śmierć Tschu. Poczuła, jak uderza to w Samanthę niczym piorun, dociera do Nimitza i nieporównanie słabiej, ale i tak z olbrzymią siłą — do niej. Rafe Cardones zerwał się, rozpinając uprząż, gdy usłyszał jej rozdzierający jęk, głośniejszy od wycia alarmów uszkodzeniowych. I pobladł jak trup, widząc jej twarz wykrzywioną bólem. Pojęcia nie miał, co się stało, ale wiedział, że osoba, od której zależeli wszyscy jeszcze żywi na pokładzie, otrzymała cios równie druzgocący jak ten, który dosięgnął okręt, choć nie fizyczny. I ogarnęło go przerażenie.
Honor zacisnęła zęby i zaczęła walczyć. Wiedziała, że musi, choć miała ochotę zwinąć się w kłębek i wyć tak jak Samantha lub pocieszać treecaty z miłością i przyjaźnią, jak zawsze robił to Nimitz. Ale nie była treecatem — była kapitanem okrętu i królewskim oficerem. Trzydzieści dwa lata w mundurze, z czego dwadzieścia dowództwa wbiły jej poczucie obowiązku i odpowiedzialności w podświadomość i w tej chwili dały o sobie znać. Nie mogła pozwolić sobie na żałość, płacz i bezczynność. Jeszcze nie…
— Świeca, panie O’Halley! — poleciła nieludzko spokojnym głosem. — Dziób w górę i stawiamy go na rufie!
— Aye, aye, ma’am! — zameldował, nie kryjąc ulgi, sternik, bosmanmat O’Halley.
I Wayfarer stanął na rufie, wznosząc dziób prosto w górę niczym ranne zwierzę chroniące przed urazami najczulsze miejsce.
— Dołożyliśmy mu, skipper! — ucieszyła się Pacelot. — Znaczny spadek mocy napędu! No i ten dziki manewr!
— Widzę, Hellen. — Holtz sprawdził wynik spektografii i przygryzł dolną wargę.
Trafienie rzeczywiście musiało być solidne, ale Q-ship stracił zaskakująco mało atmosfery. Nie wiedział, bo i skąd miał wiedzieć, że cała rufowa ładownia pozbawiona była powietrza; wiedział jedynie, że przeciwnik stracił za mało powietrza, i próbował dociec dlaczego.
Nowy kurs dawał przeciwnikowi chwilę spokoju, bo strzelanie do ekranu było marnowaniem amunicji, ale odbierał mu równocześnie przyspieszenie, dzięki któremu dotąd tak skutecznie uciekał. Leciał teraz kursem prostopadłym do kursu Achmeda, co pozwoli krążownikowi na szybkie zbliżenie się, jeśli on, Holtz, zdecyduje się na to… Z drugiej strony… zastanawiał się jeszcze chwilę i spojrzał na ekran łączności fotela na stałe sprzężony z pomostem flagowym. Widniała na nim twarz Jurgensa.
— Niepokoi mnie tak mała utrata powietrza, towarzyszu komodorze — przyznał i wziął głęboki oddech, decydując się na ryzyko. — Natomiast jeśli chodzi o to, że do nas nie strzela, to myślę, że po prostu nie może. Nie potrafię wyobrazić sobie żadnego kapitana, który nie strzelałby w tak sprzyjających warunkach, gdyby mógł. Jeśli chodzi o ten brak powietrza, to Kerebin mógł rozpruć go bardziej, niż sądziliśmy…
Jurgens chrząknął i zmrużył oczy — Holtz mógł mieć rację, a to, co mówił, pasowało do tego, co widzieli. A to by znaczyło, że nie musiał dłużej bawić się w ostrożność, tylko zmniejszyć odległość i rozstrzelać przeciwnika. Tylko jeżeli tamten rzeczywiście był tak poważnie uszkodzony, to dlaczego…
— Skipper! — głos Helen Pacelot był wyraźnie słyszalny w głośnikach. — Przed nim nie ma liniowca!
— Co?! — Holtz odwrócił się ku niej.
— To nie liniowiec, tylko boja, skipper! — Pacelot potrząsnęła głową. — Przez ten manewr mogłam wreszcie dostać pełen odczyt parametrów i to jest na pewno boja EW!
Jurgens spojrzał na komisarza Astona i obaj zrozumieli równocześnie, co zaszło.
— Sprytnie! — szepnął z mimowolnym uznaniem. — Biedne, odważne sukinsyny! Celowo odciągnęli nas od liniowca, wiedząc, że nie zdołają nas powstrzymać, a jesteśmy jedynym okrętem, który miał szansę go złapać!
— Zgadzam się — przyznał Aston. — Pytanie, co teraz robimy?
Jurgens potarł podbródek, myśląc intensywnie, po czym przyznał:
— Nadal możemy złapać liniowiec, ale tylko w jeden sposób. Z danych i obserwacji wynika, że ten krążownik pomocniczy został poważniej uszkodzony przez Kerebina, niż pierwotnie zakładaliśmy. Skoro nie jest w stanie z nami walczyć, najlogiczniejsza jest ucieczka tak pomyślana, by odciągnąć nas od liniowca. Każda minuta pościgu opóźnia rozpoczęcie poszukiwań i zwiększa ich obszar.
Przywołał na ekran taktyczny kursy ściganego i swój od chwili podjęcia pogoni. Około dziesięciu minut świetlnych temu ścigani wykonali lekki skręt i to właśnie musiał być moment rozdzielenia się obu jednostek. Manewr był niewielki i nie wzbudził podejrzeń, jako że boja już udawała liniowiec i mieli ją cały czas na ekranach, ale to właśnie wtedy liniowiec wyłączył napęd…
Kolejne polecenie podświetliło stożek przestrzeni rozciągający się na lewo od kursu Achmeda.
— Liniowiec musi być gdzieś w tym obszarze — oznajmił Jurgens. — Jeśli jego kapitan wykazał ostrożność, to mamy niewielką szansę go znaleźć. Im później rozpoczniemy poszukiwania, tym ta szansa będzie mniejsza. Ale wpierw musimy skończyć z Q-shipem, bo jeśli nam ucieknie, szkoda szukać liniowca: i tak wszyscy dowiedzą się o poczynaniach naszego Zespołu Wydzielonego, a przecież gonimy tego biednego pasażera tylko po to, by utrzymać to w tajemnicy.
— Zgadzam się — przytaknął powtórnie Aston.
— Myślę, że należy założyć, iż ten krążownik pomocniczy jest ciężko uszkodzony, więc żeby nie marnować czasu, proponuję zbliżyć się do niego jak najszybciej i wykończyć go z dział, a zaraz potem rozpocząć poszukiwania liniowca.
Aston przyglądał się dobre dziesięć sekund ekranowi taktycznemu, nim skinął głową.
— Sądzę, że to słuszna decyzja, towarzyszu komodorze — powiedział.
Ginger Lewis omal się nie załamała, gdy dotarła do niej lawina meldunków o uszkodzeniach, śmierci i zniszczeniach. Na wpół histeryczne głosy dochodzące z rufowej ładowni jednoznacznie świadczyły o tym, co się stało z większością oficerów. Spośród wszystkich oficerów maszynowych przeżył tylko porucznik Hansen mający wachtę w maszynowni numer jeden i dwóch chorążych — reszta była martwa lub ciężko ranna. A to oznaczało, iż ona stała się odpowiedzialna za funkcjonowanie kontroli uszkodzeń… Ginger przełknęła ślinę i wzięła się w garść.
— Dobra, ludzie — oznajmiła zszokowanym podkomendnym. — Bierzemy się do roboty. Wilson, idź do rufowych impellerów i ciągnij za sobą łącze: chcę znać straty i uszkodzenia. Durkey, kierujesz poszukiwaniem i ratowaniem ludzi. Połącz się z izbą chorych i spróbuj skoordynować ich ekipy medyczne. Prowadź je wokół zablokowanych przejść i informuj o usuwaniu przeszkód. Jeżeli szóstka została całkowicie zniszczona, zrekonfiguruj czwórkę, żebyśmy przestali mieć dziurę na rufie, bo w tej chwili nie zauważymy niczego, co do nas leci. Eisley, mam tu spadek ciśnienia w czwartym magazynie amunicyjnym. Sprawdź, czy trafienie wyrzutni numer szesnaście nie uszkodziło systemu ładowania czternastki. Jeśli tak…
I dalej sypała poleceniami, reagując instynktownie, tak jak przewidział Harold Tschu, proponując ją na to właśnie stanowisko. Kolejność i precyzja jej rozkazów napełniłyby dumą głównego mechanika — gdyby żył.
— Zbliża się, skipper! — rozległ się zaskoczony głos Jennifer Hughes. — Leci z maksymalnym przyspieszeniem prosto na nas!
Honor spojrzała na ekran taktyczny, blokując do reszty uczucia, które opadły ją po śmierci Tschu. Jennifer miała rację. Choć przeciwnik nie mógł wiedzieć, że właśnie unieszkodliwił najgroźniejsze uzbrojenie Wayfarera, najwyraźniej zdecydował, że jest on tak poważnie uszkodzony, że można go dobić. Tyle tylko, że sądząc ze sposobu, w jaki się za to zabrał, zamierzał wykończyć jej okręt z broni energetycznej!
Co było posunięciem, łagodnie mówiąc, bezsensownym. Najpierw ostrzeliwał Wayfarera przez czterdzieści minut, nie wywołując żadnej reakcji, choćby w postaci jednej rakiety. Musiał więc wiedzieć, że może bezkarnie lecieć za jego rufą i nadal powoli, ale bezustannie zmieniać go we wrak. Dlaczego więc nagle zmienił taktykę?
I nagle ją olśniło — ostatni rozpaczliwy manewr musiał odsłonić przed jego sensorami boję. Teraz wiedział, że Artemis jest gdzie indziej, i chciał jak najszybciej wykończyć Wayfarera, by móc zająć się szukaniem go. Tylko takie wyjaśnienie miało sens. A skoro tak, to miała jeszcze szansę!
— Doskonale — jej chłodny sopran przeleciał przez mostek na podobieństwo wiatru przeganiającego pierwsze objawy paniki. — Skoro tak mu się spieszy, proszę bardzo. To będzie bolało, ale on nie ma pojęcia, jaką artylerią pokładową dysponujemy. Wygląda na to, Jenny, że jednak będziemy mieli okazję wykorzystać plan ogniowy „Hawkwing”!
— Aye, aye, skipper — potwierdziła z mściwą radością Hughes, zapominając o strachu.
Dobrze wiedziała, że nie skończy się na bólu, jak to ujęła Honor — Wayfarer nie miał szans przetrwać wymiany salw burtowych z minimalnej odległości z takim przeciwnikiem jak krążownik liniowy klasy Sultan. Jednostki tej klasy miały po szesnaście dział na burcie — osiemnaście, jeśli doliczyć najbardziej skrajne pościgówki na dziobie i rufie oraz po dwadzieścia wyrzutni rakiet. Podczas gdy Wayfarer na silniejszej burcie miał dziewięć wyrzutni i osiem dział. Tyle że te działa to były grasery o mocy rezerwowanej zwykle jedynie dla superdreadnoughtów. A o tym nikt na pokładzie krążownika liniowego nie wiedział.
— Jeśli utrzymamy kurs, przeleci nam za rufą. — Honor mówiła tak do Cardonesa, jak i do O’Halleya i Hughes. — Rafe, sprzęgnij ster ze swoim stanowiskiem, chcę mieć gotowe sterowanie zapasowe, jeśli stracimy główne.
Utrzymamy kurs do ostatniego momentu, a kiedy już rozpocznie atak, zrobimy ostry zwrot na prawą burtę i równocześnie obrót, tak by nasza prawa burta celowała prosto w niego, gdy będzie przelatywał pod nami. A potem przelecimy mu za rufą i skopiemy mu tyłek. Jasne?
Cała trójka kiwnęła głowami.
— Jenny, dopilnuj komputerów — dodała cicho Honor. — Będziemy mieli tylko jedną szansę.
— Kontynuuje manewr — zameldowała Pacelot.
Holtz jedynie pokiwał głową. To potwierdzało wcześniejszą ocenę stanu przeciwnika — gdyby Q-ship miał z czego strzelać, zwróciłby się którąkolwiek burtą w stronę Achmeda, gdy ten się do niego zbliżył. Skoro tego nie zrobił, to jego kapitan mógł liczyć jedynie na to, że uda mu się dokończyć pętlę, dzięki czemu cały czas pozostanie zwrócony ekranem do Achmeda przelatującego poniżej. Było to mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę różnice mas, ale nawet jeśli mu się uda, jedynie odwlecze koniec. Tego typu parodia walki kołowej mogła mieć tylko jedno zakończenie, gdyż między uczestnikami była zbyt duża dysproporcja mas, i prędzej czy później — a raczej prędzej — zwrotniejszy Achmed znajdzie się w dogodnej do strzału pozycji.
— Atakujemy zgodnie z planem, Helen — polecił Holtz.
Wreszcie będzie miał okazję pomścić Kerebina.
— Już prawie! — powiedziała uspokajająco Honor, obserwując zmniejszającą się błyskawicznie odległość wyświetlaną w rogu ekranu taktycznego.
Przez moment przyglądała się, jak krążownik liniowy zaczyna się obracać ku Wayfarerowi prawą burtą, po czym przeniosła wzrok na O’Halleya i Cardonesa. I wiedziała, że ostatni manewr w jej karierze będzie perfekcyjny… nawet jeśli nie pozostanie nikt, kto będzie o tym pamiętał.
Po żadnej ze stron.
— Dobrze… — mruknęła. — Trzymać… jeszcze… Teraz!
Achmed nadleciał dokładnie w chwili, w której sternik O’Halley wykonał rozkaz Honor.
Wayfarer szarpnął się, zupełnie jakby próbował sprzeciwić się manewrowi oznaczającemu zagładę, ale wykonał go, kładąc się w ciasny skręt i obracając prawą burtą do przeciwnika.
I przez króciutki moment oba okręty miały idealną możliwość ostrzelania przeciwnika. W tym zbyt krótkim dla człowieka przedziale czasu komputery artyleryjskie obu oceniły szansę i uaktywniły zapisane w pamięciach programy ogniowe ułożone z myślą o podobnej ewentualności.
Odległość wynosiła zaledwie dwanaście tysięcy kilometrów, gdy lasery, grasery i rakiety zmieniły przestrzeń dzielącą obie jednostki w wycinek piekła, w którym szaleją rozwścieczone demony.
Achmed zatoczył się, gdy pierwszy promień grasera bez trudu przebił się przez jego osłonę burtową. Burty krążownika liniowego chronił ponad metrowej grubości pancerz — najtwardszy spiek ceramik, kompozytów i metali, jaki człowiek nauczył się dotąd wytwarzać a promień grasera przeniknął przezeń z lekceważącą łatwością. Nie skończyło się tylko na wybiciu dziury. Dzięki ruchowi obu okrętów względem siebie zrobiło się długie, poszarpane cięcie przypominające cios, którym patroszy się złapaną rybę. Z rozprutej na przestrzeni wielu metrów burty z wyciem uleciało powietrze, szczątki i ludzie.
A to był dopiero pierwszy z ośmiu promieni. Każdy graser trafił, a nikt na pokładzie krążownika liniowego nie spodziewał się podobnego uzbrojenia po statku pułapce. Wszystkie kanały wypełniły rozpaczliwe wrzaski umierających. A w ślad za graserami nadleciały rakiety, detonując tuż przy burtach i powiększając zniszczenia promieniami impulsowymi głowic laserowych. Działobitnie i wyrzutnie eksplodowały jedna po drugiej, potężne przepięcia paliły linie przesyłowe, topiły stanowiska kontrolne i wysadzały generatory, a sięgająca głęboko w kadłub śmierć niszczyła wszystko na swojej drodze. Dziobowy pierścień napędu eksplodował, gdy jeden z graserów trafił prosto w generatory. Eksplozja zmiotła dziobowe sto metrów kadłuba, zmieniając kolejne kilkadziesiąt w porozrywane i poskręcane szczątki. Wszystkie trzy reaktory wyłączyły się automatycznie, a w całym okręcie zatrzasnęły się hermetyczne grodzie. W większości przypadków nie miało to znaczenia, gdyż pomieszczenia, które odcinały, już wcześniej zostały pozbawione powietrza, jako że grasery biły z tak małej odległości, że przestrzeliwały kadłub na wylot. Strzaskany, podziurawiony wrak pozbawiony kontroli i energii oddalał się, bezradnie wirując, z pola bitwy.
Ale Achmed nie zginął samotnie.
Wayfarer wystrzelił ułamek sekundy wcześniej, ale sam stał się zaraz potem celem, a w przeciwieństwie do krążownika liniowego nie miał opancerzenia ani konstrukcyjnego podziału na dużą liczbę hermetycznie odcinanych w przypadku uszkodzeń przedziałów. Projektowano go i zbudowano jako frachtowiec, czyli jak to ktoś kiedyś określił, „próżnię obudowaną poszyciem kadłuba”, i żadne przeróbki czy modernizacje nie były w stanie tego zmienić. Działa i rakiety, które weń trafiły, były znacznie słabsze od tych, które rozpruły Achmeda, lecz przeciwko tak wrażliwemu celowi i tak okazały się upiornie skuteczne.
Lewa burta od grodzi trzydzieści jeden do sześćdziesiąt pięć przestała istnieć, podobnie jak pusty hangar kutrów rakietowych. Magazyny amunicyjne drugi i czwarty zostały zniszczone wraz ze wszystkimi wyrzutniami poza wyrzutnią numer dwa. Sześć z ośmiu graserów zniknęło wraz z pełnymi obsługami. Promień lasera, który zniszczył reaktor numer jeden, trafił w areszt, załatwiając raz na zawsze problem Steilmana i jego kumpli. Inny dotarł aż na mostek, wywołując huragan zniszczeń i śmierci. Sprzęty i ludzie byli wyrywam ze swych miejsc i ciskani wokół niczym zabawki. Jennifer Hughes mimo uprzęży antyurazowej została wyrwana z fotela i wyniesiona w przestrzeń, gdzie nikt nigdy jej nie znajdzie, co nie miało większego znaczenia, gdyż uciekająca atmosfera, która porwała ją ze sobą, wpierw rąbnęła nią z taką siłą o krawędź wyrwy w ścianie, że roztrzaskała hełm. John Kanehama został przebity poszarpaną włócznią stanowiącą do niedawna część ściany. Mat O’Halley został przecięty na pół innym odłamkiem mającym tyle szerokości co podoficer wzrostu. Blady jak śmierć na chorągwi Aubrey Wanderman siedział jak sparaliżowany, gdyż ten sam odłamek roztrzaskał stanowisko, przy którym siedział, i rozkawałkował Carolyn Wolcott i porucznika Jansena.
Piekło rozpętało się na całym okręcie. Fragmenty Wayfarera dobijały tych, którzy przeżyli ogień Achmeda, jakby niszcząc się na ludziach za zniszczenia, które wywołali. HMS Wayfarer także koziołkował w nie kontrolowany sposób, oddalając się od miejsca walki. Jego napęd nie działał, generator hipernapędu nie istniał, a jego strzaskany wrak wypełniało ponad ośmiuset zabitych i umierających ludzi.