Czułe kłamstwa

Nie mam czasu, nie mam czasu, nie mam czasu. Rano pobudka, wyprawiam Nieletniego, w pędzie zakupy, potem redakcja, teraz muszę być codziennie, Nieletni dzielnie wraca ze szkoły kolejką i kasuje bilety, Tosia przychodzi do domu wieczorem, uczy się albo jeździ z koleżankami wybierać sukienkę na studniówkę, średnio dwa razy w tygodniu, poza tym weekendy spędza u ojca i oświadczyła, że nie może sobie pozwolić na przerwę w nauce.

Z Ameryki więc nici, nie zostawię jej na święta.

Nie wiem, jak inne kobiety dają sobie radę, choćby takie, które mają dwójkę dzieci, albo trójkę dzieci, albo czwórkę dzieci. Nie wiem, jak ja sobie dawałam radę przy Nieletniej Tosi. Nie pamiętam. Może już jestem za stara na takie dzieci. Ale przecież Agnieszka jest starsza i sobie daje radę. A Grzesiek jest dużo starszy od Agnieszki. Ale oni się wyszaleli, zanim mieli dzieci. Bardzo mądrze.

Napisałam do Niebieskiego, że nie przyjeżdżamy, i nakłamałam, że jedziemy do mojego brata na Wigilię, bo złamał nogę i nie może przyjechać. Żeby Adaśkowi nie było przykro, że to z powodu Tosi. Już wolę żeby Adaś miał pretensję do losu, który mojemu bratu nadwerężył kości. Nie czuję się dobrze po takim kłamstewku, ale przecież nieczęsto to robię. A właściwie bardzo rzadko, prawie nigdy. I zawsze w dobrej wierze, to powinno mi być policzone.

Kiedy powiedziałam Mojej Mamie, że zostajemy, odetchnęła z ulgą, Mój Ojciec za to powiedział, że gdy by był na moim miejscu, toby pojechał, bo nigdy nie wiadomo, jak długo Ameryka będzie istnieć.

Tosia siedziała wczoraj ze mną do pierwszej w nocy. Zebrało jej się na rozmowy, a artykuł o sektach, który próbuję pisać, rozpaczliwie wył z tęsknoty. Tosi zbiera się na poważne rozmowy zawsze w okolicach północy. I gadałyśmy o życiu, wybaczaniu, rozstaniach, dojrzałości. Kiedy jej powiedziałam, że zdecydowałam również nie jechać do USA, uściskała mnie z radości.

– Wiesz co, mamuś? Od czasu, kiedy pojawił się Adam, zawsze byłam na drugim miejscu. A teraz wiem, że mnie kochasz.

Prawdę powiedziawszy, zrobiło mi się nieprzyjemnie. Gdzieś w zakamarkach mojej duszy tkwiła jednak tęsknota za dorosłą córką – taką, która nie stawia się w jednym rzędzie z mężczyzną. Tosię kocham najbardziej na świecie jako moją córkę, Adaśka – jako mężczyznę. Jak można porównywać te dwie miłości? Na co liczyłam? Że powie, kochana mamo, jedź, ja z przyjemnością zostanę?

Nie mam czasu na spotkania z Ula, w ciągu ostatnich paru dni trzy razy zajrzała, wiem, że chce o czymś pogadać, ale jakie tu warunki do rozmowy? Kiedy wracam z redakcji, jest ciemno, naprędce coś gotuję na następny dzień, Tosia tylko podgrzewa i podaje sobie i Nieletniemu. Po powrocie głaszczę koty i Borysa i wysłuchuję Nieletniego, który oberwał zupełnie niesłusznie jedynkę z biologii, bo zapomniał pracy domowej odrobić, minus z polskiego, bo nie pamiętał, że w środy ma polski, i nie rozumie w ogóle matematyki. Deja vu jakieś przeżywam. Ja też nic od razu nie rozumiem, więc najpierw się muszę nauczyć, żeby mu wytłumaczyć. A potem, wykończona, siadam do komputera. Powinnam się cieszyć, że mam taką świetną; i że nareszcie zarabiam, ale pal to licho.

Dopiero wczoraj naprawiono mój komputer. Ale poczta i tak wróciła. „Nieudane wysłanie wiadomości” – zawiadomił mnie komputer. To nie jest dobry wynalazek. Wczoraj w nocy dzwoniłam do Adasia, ale go nie było pod telefonem. Kolejna noc zarwana. Kiedyś, jak będę na emeryturze, pośpię sobie całą dobę.

Na szczęście z Nieletnim nie ma kłopotu, właściwie ten incydent z komputerem dobrze nam zrobił. Nieletni jest do rany przyłóż. Nawet nie prosi, żebym mu pozwoliła oglądać filmy. Już czwarty dzień jest cholernie grzeczny. Pomyślałam sobie nawet, że z chłopcem wcale nie ma więcej problemów niż z dziewczynką. Niestety, w złą godzinę to pomyślałam.

Dzisiaj, w samo południe, kiedy z Karną skracamy rubrykę „Listy”, bo trzeba zmieścić wywiad z nową gwiazdą, telefon. Dzwoni Tosia, że właśnie odebrała Nieletniego ze szkoły, jest z Jakubem, i za chwilę będą w domu, i wszystko w porządku, ale że mam się skontaktować z wychowawczynią. Słabnę.

Czy coś się stało Piotrusiowi?

Nie! – krzyczy Tosia, ale i tak źle słychać. – Ale masz przyjść do szkoły! To znaczy rodzice mają przyjść! Czyli ty w zastępstwie! Jego wychowawczyni ma dzisiaj kółko, jest w szkole do osiemnastej!

Ona ma kółko, a ja mam krzyżyk, a właściwie krzyż pański. Urywam się wcześniej i podjeżdżam pod szkołę. Szukam długo pani Welczes, która jest wychowawczynią Piotrusia od dwóch lat. Wreszcie j ą znajduję.

– Dzień dobry, ja w sprawie Piotrka.

– Kim pani jest i z czyjego upoważnienia? Czy pani jest rodzicem, czy opiekunem prawnym? – pyta pani Welczes.

Nie będę się dziwić, że nie pamięta, kto jest rodzicem. Chociaż słowo rodzic zakłada również, że mogłabym być ojcem, a na pewno nie jestem. Ale po co się mam denerwować.

– Jestem ciotką – mówię pokornie, bo wiadomo, że ze szkołą nie należy zadzierać, bo się to potem na dziecku odbija.

Aaaa, to nic dziwnego – pani Welczes patrzy na mnie ze zrozumieniem.

Nie widzę nic dziwnego w tym, że jestem ciotką, i tu bym się mogła zgodzić z wychowawczynią Piotrusia, ale jej ton mi się nie podoba.

A więc proszę pani – pani Welczes podnosi dłoń do oczu i trze czoło – szkoła nie wychowuje, szkoła po maga, szkoła szeroko pojmuje współpracę z rodzicami lub opiekunami prawnymi swoich uczniów.

Aha – przyjmuję do wiadomości i w dalszym ciągu nie wiem, dlaczego zostałam wyrwana z pracy. Dla mnie to dość błahy powód – rozważania o roli szkoły w życiu codziennym ucznia.

– A więc, jak już wspomniałam, szkoła tylko pomaga, pomaga – pani Welczes kładzie nacisk na „pomaga” i patrzy na mnie badawczo, czy zrozumiałam – pomaga w trudnej roli wychowawczej. Ale na szkołę nie spadają obowiązki wychowywania dzieci tylko dlatego, że rodzice nie poświęcają im czasu! To prowadzi do wykolejenia się tych młodych ludzi! Od łyczka do rzemyczka! Najpierw krótkie kłamstwo, potem dowcip, a potem kradzieże, rozboje, morderstwa! Tak, proszę pani, właśnie tak!

– Czy to ma związek z Piotrkiem? – pytam przestraszona nieco.

Pani Welczes patrzy na mnie wrogo.

– Czy pani jest matką?

– Nie, ciotką – mówię, zastanowiwszy się, bo przecież już to mówiłam.

– A gdzie matka dziecka?

– W Londynie – odpowiadam, nie chcąc wyjaśniać owej pani, że powinna poznawać rodziców swoich uczniów. W końcu Agnieszka biega na każdą wywiadówkę.

– No właśnie! Nic dziwnego, że dziecko tak się zachowuje!

– Jak? – pytani ponownie. Zawsze nienawidziłam wywiadówek.

– To pani nie wie, co on dziś zrobił???

– A skąd mam wiedzieć? Przecież rozmawiam z panią dopiero pół godziny! – wyrywa mi się, ale na szczęście pani Welczes nie zwraca na mnie uwagi.

– A więc pani syn przyszedł dzisiaj do szkoły, ach, nie chcę nawet mówić, ale muszę powiedzieć, w koszulce, która miała napis…

Aż czuję dreszcze na plecach. Jaki to był napis?,,Fuck me?” „Wolna miłość?” „Onanizm powoduje wady” i maluteńkimi literami pod spodem „wzroku”?

– „Chcę być księdzem, jak mój ojciec!” – wybucha pani Welczes.

Oddycham z ulgą.

– To nieprawda – staram się natychmiast wyjaśnić to nieporozumienie. – Ojciec Piotrusia jest ekonomistą, tak jak mój mąż, były – dodaję niepotrzebnie.

– Proszę pani! – mówi dobitnie pani Welczes. – To niedopuszczalne! Nic dziwnego, że dziecko chowane w takiej rodzinie tak się zachowuje! Jeszcze jeden taki wyskok i Piotrek będzie zawieszony w prawach ucznia!

Jeszcze mi tego brakowało. Wracam do domu i zastanawiam się, jak mam rozmawiać z Piotrusiem. Nie mógł tej koszulki włożyć, jak rodzice przyjadą? Wredne dziecko.

Na dzisiaj mam dosyć. Piotrek schował się w swoim pokoju, wpadam do niego bez pukania.

– Jutro przeprosisz panią Welczes, księdza i dyrektora szkoły! Ja tego za ciebie nie będę załatwiać! – krzyczę od progu.

Piotrek siedzi na tapczanie oklapły jakiś.

– Ale ciociu, to nie moja wina – szepcze. – Wszystko jedno czyja – odpowiadam ostro. – Jeśli nie załatwisz tej sprawy, nie pójdziesz na mikołajki.

Sięgnęłam po ostateczność. Piotrek na zabawę mikołajkową szykuje się od wyjazdu rodziców. Wczoraj w szkole było losowanie – ma kupić prezent Arturowi, ale cały wieczór dyskutował z Tosią, co ma zrobić, żeby się zamienić na Agatkę.

– Ciociu, to nie była moja koszulka… – jęczy Piotrek – to Kamil mi powiedział, że ja się na pewno nie odważę jej – włożyć, i to wszystko wina Kamila…

– Kamil cię podpuścił, tak? Bo jesteś bezwolnym stworzeniem, tak? I śmieje się z ciebie w kułak! Piotrek! Jutro tą sprawę załatwisz… sam, bez zwalania na Kamila.

– Przeproszę, ciociu… – szepcze Piotrek i widzę, jaki jest jeszcze strasznie mały i dziecinny.

– I obiecaj, że już nigdy się tak głupio nie zachowasz.

– Obiecują… – szemrze, a ja wychodzę i zostawiam go samego.

– Mamooo!

Tosia wchodzi do kuchni, gdzie lepię chyba setny pieróg ruski. Nie robię tak dobrych jak Moja Mama, ale zdecydowanie chcę mieć z głowy obiady na następne trzy dni. A poza tym jednak gotowanie uspokaja.

– Słucham – mówię, bo cóż tu innego można powiedzieć własnemu dziecku.

– Ty nie bądź taka okrutna dla Piotrka, bo on nie miał wyjścia.

– Słucham? – Teraz odwracam się w kierunku Tosi i mąką posypuję podłogę. – Czy ja dobrze słyszę?

– No tak. Bo wiesz, Kamil przyniósł tę koszulkę do szkoły. I zapytał, kto się odważy założyć. Podpuścił Piotrka tylko dlatego, że rozmowie przysłuchiwały się dziewczyny z klasy.

– I co z tego?

To, że Agatka również słyszała.

– I co z tego? – Sto drugi. Jeszcze z pięćdziesiąt i będę. mogła odpocząć.

No to Piotrek musiał.

Tosia, zmiłuj się nade mną! Nic nie musiał.

Bo ty nigdy nie byłaś prawie dwunastoletnim chłopcem, mamo! – mówi z pretensją Tosia i właściwie ta prawda mnie olśniewa. Nie byłam i nie będę, mogę dodać śmiało. – A Agatka się z nim na jutro umówiła po szkole.

– Jaka Agatka? – pytam, bo mi się kręci w głowie od tego wszystkiego.

– No ta, w której się Piotrek kocha, nie rozumiesz? Więc nie bądź dla niego za surowa.

Powoli dociera do mnie prawda. Mój siostrzeniec jest zakochany i wymaga specjalnej troski. Ale ja też jestem zakochana, a nie zauważyłam, żeby ktoś się z tego powodu nade mną pochylił.

Wieczorem jemy pierogi w zupełnej zgodzie. Na kolację załapała się Ula, która wykorzystała moment, że nie siedzę przy komputerze, tylko podaję pierogi jak prawdziwa ciocia. Ula zawsze wywącha pierogi.

– Ciociu – odzywa się Piotrek, który odzyskał głos – jakbyś wylosowała kogoś do dania mu prezentu i byś się chciała zamienić, to co byś zrobiła?

– Nie mówi się do dania, tylko żeby mu dać – poprawiam natychmiast i zalewa mnie fala wstydu. Biedne dziecko prosi o radę, a ja mu tu wyjeżdżam z poprawkami języka. A przecież dziecko na telewizorze się uczy, to jak ma mówić? – Zamieniłabym się.

No bo Piotrek wylosował Artura – rzuca Tosia.

Tosia, podaj pomidory – mówię do Tosi.

– Nie jedz pomidorka, bo był używany przez muszki – mówi Tosia. – Nie możesz się zamienić z kimś, kto ma Agatę?

– Ja chcę pomidora. Nie mogę. Bo Agatę wylosowała Lusia, a Lusia nie lubi Artura.

To zamień się z kim innym na Artura, a potem tego innego z Lusia.

Chciałem. Ale chłopaki się chcą wymienić tylko na Andrzeja. Jakbym miał Andrzeja, to mógłbym poprosić Tomka, żeby wziął Artura, bo Tomek ma Ewę, a Ewa przyjaźni się z Aśką. I wtedy Aśka, którą wylosowała Karinę, mogłaby ewentualnie się zamienić na Ewę, a ja bym zamienił Karinę z Lucyną, bo Lucyna ma Baśkę i jej nie lubi. Jakbym miał Baśkę, to Lusia by się zamieniła na Agatę, bo się przyjaźni z Baśką.

Jak wiesz, co masz zrobić, to czemu tego nie robisz? – zakręciło mi siew głowie od imion.

Bo Ewa nie przyszła dziś do szkoły, jest chora.

To co ja mam zrobić?

– Może będzie jutro – podpowiedziała Ula.

– A jak jej jutro nie będzie? – jęknął Piotrek.

– To kupisz prezent Arturowi. Czy to ma jakieś znaczenie? Przecież lubisz Artura.

– No tak, ale ja nie wiedziałem, że Ewy nie będzie i wczoraj zamieniłem Artura na Andrzeja. A Andrzej nie chciał, żebym ja go miał. Powiedział, żebym się walił. Nie chcę zostać z Andrzejem!

Nie powiedziałam „jak się wyrażasz”. Rozumiałam go. Ja też parę razy w życiu nie chciałam zostać z jakimś nieprzyjemnym mężczyzną. Ale moje możliwości rozumienia nastoletniego chłopca były mocno nadwerężone.

– Tosia ci pomoże – powiedziałam przewrotnie i zajęłam się sprzątaniem ze stołu.

Ula dzielnie mi zaczęła sekundować. Tosia z Piotrkiem zostali w pokoju, udzielając sobie rad na temat mikołajek, a myśmy poszły do kuchni. Zrobiłam pyszną herbatę, umyłam talerze i zapaliłam małą lampkę na stole. Nareszcie poczułam się jak w domu. Z pokoju doleciał mnie głos spikera:

– Nierozgrzany Piecyk wbiega na boisko! Gdyby był Adam… Siedzieliby sobie wszyscy troje przed jakimś meczem, a my byśmy sobie siedziały w kuchni. Zupełnie jak teraz. Tylko że Adama nie ma i wtedy to nasze siedzenie w kuchni już nie jest takie smakowite.

Kiedy urodziny Tosi? – pyta Ula, a mnie się robi głupio, bo przecież Tosia chciała samą rodzinę i chociaż Ula jest jak rodzina, to jednak rodziną nie jest.

– Dwunastego grudnia – mówię spokojnie, biorę głęboki oddech. – Ale postanowiłyśmy zaprosić tylko rodzinę, nie gniewasz się?

A skądże – mówi Ula – bardzo rozsądnie. – Isia zażyczyła sobie wynajęcia klubu. Chce obejść osiem nastkę hucznie, ale za to bez rodziny – wzdycha. – To już ty masz lepiej. I taniej – dodaje po chwili.

– Ciociu, a gdybym Andrzeja zamienił na Jurka, i wtedy Ola zostałaby z… – Piotrek wchodzi do kuchni, nie bacząc na to, że rozmawiam z Ula o rzeczach ważnych.

– Piotrek, zlituj się – jęczę – zrób jak chcesz.

Czy ty się kochasz w Agatce? – pyta Ula i widzę, że Piotrek robi się czerwony.

Ja? – prycha jak Zaraz, nie przymierzając – ja???

No to dlaczego chcesz koniecznie mieć wylosowaną Agatkę? – pyta trzeźwo Ula.

– Bo mam prezent dla niej – warczy Piotrek. – Bo mi Tosia dała. Tylko dlatego. Nie lubię głupich dziewczyn. I wtedy bym oszczędził na prezencie, o to tylko chodzi! A nie mam prezentu dla Andrzeja, poza tym on jest głupi!

Piotrek wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Patrzę na Ule, ale nie mogę mieć pretensji. Przecież ona ma córki.

– Zakochany – mówię cicho – ale nie wolno o tym głośno mówić.

– Dlaczego? – pyta Ula. – Przecież wtedy można coś doradzić, pogadać… I skąd wiesz?

Pogadać i doradzić można dziewczynce. Chłopcy mają inaczej zbudowany mózg. Jak są wściekli albo nieszczęśliwie zakochani w starszym wieku, napadają na ościenne państwa, ot co. I Ula o tym nie wie?

– Nic nie można zrobić – szepczę. – Wczoraj zużył cały mój puder, ten, który kupiła mi Agnieszka w strefie wolnocłowej i który oszczędzałam, jak się okazuje, całkiem niepotrzebnie. Wiesz po co? Żeby nie było widać trądziku! A on przecież nie ma trądziku! Dezodorantem tak jedzie w łazience, że najpierw muszę wietrzyć, a dopiero potem się kąpać. To są objawy zakochania, prawda? A ty tak prosto z mostu, trochę delikatności, Ula!

Ale Ula szybko zmienia temat:

To prawda, że na urodzinach Tosi będzie Eksio?

Tak – potwierdzam i czuję się w obowiązku do dać: – Tosia bardzo chciała, to przecież jej ojciec, dobrze, że nam się jako tako ułożyły stosunki i możemy już na siebie patrzeć, prawda?

Nie pamiętasz, co on ci zrobił?

– Ech – machnęłam ręką – gdyby nie on, nigdy nie spotkałabym Adaśka, więc pewno lepiej się stało. Zresztą – dodaję konfidencjonalnie i nie bez pewnej satysfakcji – Jola się wyprowadziła. Eksio mówi, że po to się rozstali, żeby móc się przekonać, czy chcą być rzeczywiście razem. – Kręcę głową z niedowierzaniem. – Czy naprawdę kobiety zawsze się muszą nabierać na takie dyrdymały?

Nie masz słodzika? – Ula odsuwa od siebie cukierniczkę. – Posłodziłabym sobie… Życie mi zawsze brzydnie w listopadzie…

– Ula! – cieszę się jak dziecko, bo mam jedyną w swoim rodzaju okazję, żeby powtórzyć jej to, czego mnie uczyła. – Listopad to najlepszy miesiąc w roku, ponieważ do następnego listopada mamy całe jedenaście miesięcy! A już od Wigilii dni są dłuższe – rozmarzam się – i za chwilę wiosna!

Ula wychodzi przed jedenastą. Spać, spać, spać. Niestety, łazienkę okupuje Tosia, czekam cierpliwie, potem nalewam sobie wody do wanny i dłuższą chwilę szukam mydła. Nie ma. Myję się szamponem przeciwłupieżowym Piotrusia. Jak miło odpocząć po całym dniu bieganiny! A potem widzę, że w polu widzenia nie ma żadnego ręcznika! Wściekła owijam siew szlafrok, Tosia siedzi w kuchni i rozmawia przez telefon.

– Tośka, dlaczego mi wzięłaś ręcznik?

– Poczekaj, Kuba… – mówi Tosia do słuchawki i zakrywa ręką telefon. – Czerwony?

– Zielony! Czerwony jest Piotrka! – Ale był tylko czerwony! Wzięłam czerwony, bo mój był żółty i nie było go! To znaczy, że Piotrek wziął twój!

– A gdzie jest jego?

Tosia wzrusza ramionami i wraca do rozmowy. Rozmowy telefoniczne o tej porze doprowadzają mnie do szału. Nie mogą sobie pogadać w dzień? Ale nie chcę się czepiać, ostatecznie Tosia jest dorosła.

Zostawiam mokre plamy na podłodze i sięgam do szafy. Codziennie jest ten sam problem. Piotrek nie jest w stanie zapamiętać, który ręcznik jest jego. Jak to dobrze, że już niedługo wracają jego rodzice, i to oni nie będą się mogli wycierać po kąpieli. Jeszcze tylko wypuścić psa, sprawdzić pocztę – nie ma listu od Adasia, wpuścić psa i spać, spać, spać.

Загрузка...