Niespodzianka z klamką w tle

Jeszcze tylko tydzień. Nie mogę wziąć urlopu, żeby pobyć w domu, w redakcji szaleństwo. Tydzień to siedem dni i siedem nocy. To dwadzieścia cztery godziny razy siedem. Co to jest wobec wieczności?

Dzisiaj odebrałam swoją pierwszą wysoką pensję. Postanowiłam im wszystkim (to znaczy Tosi i Adamowi) zrobić niespodziankę. Tosia wraca z angielskiego dopiero o dziewiątej, a Adam z radia po ósmej i jutro zostaje w domu, żeby się pakować, czyli mam mnóstwo czasu na przygotowanie wykwintnej kolacji. Jakieś wyszukane dania, dobry szampan, przecież pierwsza pensja nie powinna być zmarnowana na jakieś głupie rachunki.

Weszłam do trzech sklepów i zostawiłam tam dwie trzecie swoich zarobków. Polędwica wołowa – zrobię w sosie borowikowym, krewetki w zalewie, ale za to obierane ręcznie, dwa opakowania, wino białe za czterdzieści pięć złotych i mnóstwo innych drobiazgów, które kobiecie trzydziestoletniej ze sporym hakiem w końcu się należą, takich jak krem przeciwzmarszczkowy z proteinami wygładzającymi, liftingującymi, odmładzającymi itd., balsam do ciała, nowy tusz do rzęs, który się nie rozmazuje, czarne body wykończone genialną koronką, niestety, ze znakiem firmowym. Jak sprzedawczyni podała cenę, to zbladłam, ale nie mogłam z siebie zrobić idiotki i też wzięłam, wzięłam też pas do pończoch i cudowne jedwabne pończochy, i takie tam inne. Dla Niebieskiego kupiłam sześć butelek najdroższego piwa, bo lubi piwo i będzie gruby i brzydki, i niech wie, że o niego dbam, i wieczne pióro piękne, żeby o mnie pamiętał na końcu świata, to samo, które chciałam mu już raz kupić, ale wydałam całą forsę na aparat do masażu. Body i pończochy kupiłam za namową jednej dziennikarki, a właściwie jej artykułu (jak przywabić i zatrzymać mężczyznę). Wprawdzie z trudem doszłam do kolejki, ale aż uśmiechałam się na myśl, jaką minę będzie miał Adaśko, gdy mnie zobaczy w tej seksownej kombinacji. I niech ten widok (jak wciągnę brzuch) zabierze ze sobą do Ameryki i tam tęskni.

Dowlokłam się do domu z trudem i wypuściłam do ogrodu koty, które Tosia zamknęła w pokoju. Borys leżał pod stołem w kuchni i udawał, że śpi. Machnął ogonem i nawet nie wstał. Albo jest taki stary, albo taki przyzwyczajony do mnie. Jedno i drugie jest przykre. Jak Adam będzie mnie tak witał, to pomyślę, co robić, psem się nie będę przejmować. Zrobiłam sobie pyszną herbatę i weszłam do wanny. Najpierw się wykąpię, potem zrobię niezwykłą kolację, a potem… Poza tym musiałam się zobaczyć w tych ślicznościach, które kupiłam.

Kiedy wreszcie stanęłam przed lustrem w łazience w tym absolutnie cudownym body, zobaczyłam przed sobą prawdziwą laskę. Sięgnęłam po tusz, pomalowałam usta i byłam z siebie dumna. Narzuciłam szlafrok i gotowa do działania weszłam do kuchni.

Wyjęłam patelnię, postawiłam na ogniu, schyliłam się do zamrażalnika, żeby wsadzić szampana, niech się schłodzi. Pokrywa zamrażalnika oderwała się z suchym trzaskiem. Wewnątrz był sam lód. Góra lodu. Nienawidzę odmrażania lodówki, tego szorowania wnętrza, tego wypakowywania wszystkiego, rozkładania, wyrzucania, sprawdzania, czy dżem truskawkowy, kupiony nie wiadomo kiedy, jest już spleśniały czy nie… Ale nie było wyjścia. Pokrywę już szlag trafił, a przecież miałam przed sobą cudowny wieczór. Zaczęłam metodycznie wyjmować wszystkie różności z lodówki. A więc kawał sera żółtego, który był chyba w moim wieku, a więc dżem jagodowy – na wierzchu wyhodował się antybiotyk, jak sądzę, bo pleśń wychodziła spod pokrywki, a więc żeberka, na których zapach Borys stanął przy mnie i zaczął bardzo przyjaźnie mnie przekonywać, że jest młodym, inteligentnym i niedożywionym psem i tak dalej. Tak byłam zajęta wymiataniem z lodówki moich nadwerężonych zębem czasu zapasów, że nie zauważyłam, kiedy w kuchni zrobiło się czarno od dymu.

Patelnię teflonową, która od dłuższej chwili stała na rozpalonym gazie, bo zapomniałam o niej, szlag trafił. Wsadziłam ją pod strumień wody do zlewu, parząc sobie boleśnie prawą rękę. Kuchnię przesłoniła chmura gorącej śmierdzącej pary. Złapałam nóż i dźgnęłam w zwał lodu w zamrażalniku, żeby oderwać kawałek i przyłożyć do ręki. Przebiłam przy okazji dwie pary nowych rajstop, których spod lodu wcale nie było widać. Oto skutki czytania prasy kobiecej – wyczytałam w jakimś idiotyzmie, że rajstopy się trzyma w zamrażalniku, żeby dłużej były przydatne. Moje były przydatne krócej.

Zabrałam się za sprzątanie w kuchni.

Kiedy spojrzałam ponownie na zegarek, była dziewiętnasta piętnaście. Kuchnia wyglądała, no, jak po katastrofie, miałam pół godziny na zrobienie eleganckiej kolacji. Wyjęłam patelnię ze zlewu i okazało się, że już nigdy do niczego nie będzie się nadawać. Przypomniałam sobie, że w schowku pod schodami jest druga, odłożona na zapas, stara żeliwna, i pobiegłam do schowka. W przedpokoju uderzyłam się boleśnie w goleń i wdepnęłam w coś miękkiego. To miękkie to było masło. Rozgryziona reklamówka i kawałki pergaminu doprowadziły mnie do miejsca, w którym Borys udawał, że nie żyje. Wciśnięty pod tapczan nie oddychał. Po polędwicy wołowej nie było ani śladu. Pozbierałam warzywka, zgarnęłam masło, wylałam pół butelki płynu do naczyń na dywanik w przedpokoju i zabrałam się do szorowania podłogi.

Uroczysta kolacja oddalała się z każdą chwilą. Byłam spocona, zmęczona i… nadal seksowna, co z przyjemnością zauważyłam w lustrze w przedpokoju, choć body przy próbie domycia dywanika nie było przydatne. Weszłam do kuchni i dolałam wody do fusów w szklance. Doprawdy, życie nie jest lekkie. W łazience łyknęłam herbaty i pomalowałam usta szminką Tosi, której co prawda Tosia nie używa do twarzy, tylko do pisania na lustrze w przedpokoju „obudź mnie jutro o siódmej”. Wyglądałam jak Messalina. Niebieski padnie na mój widok, jak nic. Każdy by padł.

Zauważyłam kiedyś z przyjemnością, że jeśli się pije wino, to roboty ubywa w oczach. Po drugiej herbacie nie ubywało, ale nie byłam już taka przekonana, że należy zrobić porządek w kuchni. Ostatecznie nie ja sama tutaj mieszkam. Zrobiłam krewetki i nakryłam do stołu. Sałatka z krewetek i wino to też dobry zestaw na wieczór. Borys piszczał pod drzwiami i chciał natychmiast wyjść. No cóż, kilogram polędwicy to jednak sporo. Otworzyłam drzwi, a ten niedowidzący idiota rzucił się przed siebie z ujadaniem. Szara kulka mojego kochanego Zaraza śmignęła na jabłonkę.

– Borys, ty durniu! – krzyknęłam na całe gardło i rzuciłam się za nim w te pędy, a za mną trzasnęły drzwi.

Zaraz, z wyrazem zdziwienia na mordzie, siedział tuż nad głową Borysa. Pies stulił uszy i przyjaźnie zamachał ogonem, jakby chciał powiedzieć – pomyliło mi się, przepraszam.

Wzięłam kota na ręce i ruszyłam do domu. Body, nawet przykryte lekkim szlafroczkiem, nie jest najprzyjemniejszym odzieniem na październikowy wieczór. Chciałam być w domu jak najszybciej, przebrać się, skroić pomidory. Nacisnęłam klamkę, a klamka została mi w rękach. Druga część, ta z wystającym wihajsterkiem, tkwiła jeszcze w drzwiach, prawie niewidoczna. Niestety, byłam po niewłaściwej stronie drzwi. Postawiłam Zaraza na ziemi i próbowałam trafić w otwór tak, żeby chociaż odrobinę zaczepić. W wyniku tych prób usłyszałam głuche stuknięcie po drugiej stronie drzwi. Nie miałam czasu zastanawiać się, co robić, otuliłam się szlafroczkiem i nie bacząc na to, jak wyglądam, pobiegłam przez furtkę wewnętrzną do Uli. Zapukałam w okno od kuchni, w drzwiach stanął Krzyś i o mało nie padł na mój widok, a widok miał niezły, siatkowe pończochy, czarne body i mnie w tym wszystkim, na tle zachmurzonej październikowej przyrody.

– Krzysiu, nie mogę się dostać do domu… – jęknę łam i pokazałam klamkę.

Krzyś milczał i przełykał ślinę.

Uli nie ma – powiedział po chwili.

Pomóż mi się dostać do domu! – krzyknęłam. – Nie widzisz, jak wyglądam? Adam za chwilę wraca!!!

No, właśnie widzę… – powiedział Krzysiek. – Ale Adam jest moim kolegą…

Cholera! – zdenerwowałam się – weźmiesz i pójdziesz ze mną, czy mam tutaj zamarznąć na śmierć? Co ma do tego fakt, że Adam jest jego kolegą? Krzysiek niepewnie wziął ode mnie klamkę, przyjrzał się jej tak uważnie, jakby w życiu nie miał takiego świństwa w ręce, i sięgnął po skrzyneczkę z narzędziami.

– Ale ja o niczym nie wiem – zastrzegł.

Nie interesowało mnie, o czym on wie, a o czym nie wie, nie byłam przygotowana na filozoficzne rozmowy w rodzaju cogito ergo sum, otworzyłam furtkę i popędziłam do domu, za mną przyspieszonym krokiem pomaszerował Krzysztof. Podłubał chwilę w drzwiach i szybko je otworzył, wbiegłam do domu i natychmiast nalałam sobie kieliszek koniaku, byłam przemarznięta do szpiku kości. Krzyś umocował klamkę, przez dziurki przepuścił gwóźdź i staranie go zagiął, spozierając na mnie podejrzliwie.

Wejdziesz? – wyciągnęłam do niego rękę z kieliszkiem koniaku, kiedy skończył.

Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, nie wiem, skąd wróciłaś, nie chcę się w to mieszać, ale nie spodziewałem się tego po tobie – wyrzucił z siebie Krzysiek i schylił się po narzędzia.

Lubię prawdziwych mężczyzn, mogą oni zadowolić kobietę mimochodem, jednym zdaniem, jednym podejrzeniem, rzuconym we właściwym momencie. Byłam tak zachwycona, że o mały włos, a nie sprostowałabym niczego. Ale rozsądek zwyciężył.

– Krzysiu, ja pobiegłam za psem, drzwi mi się zamknęły, na Adama czekam – wciągnęłam go do domu. – Życie mi uratowałeś, to się napijemy.

I nalałam nam koniaku.

Adam nie był zachwycony, kiedy nas zastał w ciemnym pokoju, przy resztce sałatki z krewetek i świeczkach – znowu coś się stało, może woda z lodówki coś zalała i zrobiło się jakieś zwarcie – ale zanadto się tym nie zmartwiłam. Na mój widok również padł z wrażenia i to było najważniejsze.

– Jak ty wyglądasz! – syknął. – Co on tutaj robi? – syknął.

Zupełnie zapomniałam, że jestem w szlafroku, pomknęłam do łazienki i stamtąd słyszałam, jak Krzysiek wił się jak na spowiedzi, opowiadając o klamce, mówił dużo i był coraz bardziej zdenerwowany,. A Adam coraz bardziej rozdrażniony. Byłam wniebowzięta, zakładając na body za duży czarny sweter i wciągając spódnicę Tosi (za małą, ale tylko to było w łazience).

Uwielbiam Niebieskiego, kocham go do utraty tchu, a teraz jeszcze okazało się, że jest zazdrosny! O kogo? O Krzyśka? Przecież Krzysiek jest mężem Uli! Ale to i tak przyjemna świadomość…

Mimo pewnych kosztów dodatkowych, poniesionych tego dnia, takich jak dwa kontakty do wymiany i prawdopodobnie zakup nowej lodówki (razem z lodem oderwałam to coś, co mrozi), był to jeden z przyjemniejszych wieczorów w moim życiu. Adaś był naburmuszony prawie do północy.

A potem przekonałam go, że jest cudownym, najcudowniejszym facetem na świecie.

Ciekawa jestem… naprawi teraz tę klamkę porządnie czy nie?

Загрузка...