Co jadłam dwadzieścia lat temu???

Jeżeli chodzi o biżuterię, nie jestem wymagająca – Renka pokazuje pierścionek, który kupił jej mąż, oglądam z podziwem, ładny, naprawdę ładny. – Nie jestem zachłanna. Brylanty nie są ani kolorowe, ani krzykliwe, ani duże, a naprawdę sprawiają frajdę.

Siedzimy u Renki w kuchni, Ula, Renka i ja, pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Rano padał śnieg, teraz temperatura spada z minuty na minutę. Renka bardzo przytyła, bardzo wyraźnie widać, że jest w ciąży, siedzi z założonymi na brzuchu rękami. Zauważyłam, że wszystkie kobiety w ciąży tak siedzą, jakby chciały ochronić swoje dziecko.

– A tobie Adam dał pierścionek?

Jednak mam intuicję, wcale nie chciałam dzisiaj wychodzić z domu, jest mróz, jest mi źle, ale Renka prosiła, żebyśmy wpadły, bo jest sama, a Ula, która ma dobre serce z natury, nie potrafiła odmówić Rence, ale sama też nie chciała iść, a ja nie potrafiłam odmówić Uli.

Nie – mówię i dodaję po chwili zupełnie nie potrzebnie: – Jeszcze nie.

No co ty, Renka – Ula czuje, że jest mi przykro i stara się jak zwykle załagodzić sytuację – a po co Jutce pierścionek?

No to oświadczył się czy nie? – pyta Renka. – Jak się oświadczył, to powinien ci dać pierścionek.

To przesąd – mówię. – Wcale nie chciałam pierścionka. Nie mamy forsy.

A mój mąż… – mówi Renka i mam ochotę się wyłączyć, właściwie wyłączam się, znam to wszystko na pamięć.

Jej mąż o nią dba, jej mąż jej kupuje wszystko, na co ma ochotę, jej mąż jest wspaniały, jej mąż wybudował duży dom z jacuzzi, jej mąż… A Adam będzie się zastanawiał, czego chce.

…i dlatego uważani, że mężczyzna powinien obdarowywać kobietę – kończy Renka, ale nie słuchałam, więc mnie nie zdenerwowała.

Twój mąż miesięcznie zarabia tyle co Krzysiek i Adam razem przez pół roku – mówi Ula. – O tym pomyśl.

O rany, dziewczynki, nie chciałam was urazić, chciałam tylko powiedzieć, że naprawdę jeśli się nie da pierścionka, nawet byle jakiego, to nie wróży szczęścia… – Renka pochyla się do przodu, jest zmartwiona. – Tylko dlatego uważam, że Adaś powinien Judycie dać pierścionek. Judyta, powiedz, czy ja wam dobrze nie życzę? – Renka ma łzy w oczach. – Przecież ja wam naprawdę dobrze życzę…

Jestem zmęczona, jestem zgnębiona i zmęczona codziennymi dojazdami kolejką do pracy, jestem zmęczona zimą, jestem zmęczona tęsknieniem za Adaśkiem, samochód się zepsuł na amen, muszę go naprawić przed kwietniem, jestem zmęczona nieuctwem Tosi, która znowu głównie zajmuje się Jakubem, i już nie stara się imponować mu swoją wiedzą, tylko aż strach pomyśleć czym, i najchętniej zakopałabym się w swoją pościel, włączyła telewizor, zjadła jakąś pyszną kanapeczkę i zasnęła na resztę zimy.

Azor wchodzi do kuchni, a ja natychmiast sięgam po sok. Bo Renka od czasu, kiedy jest w ciąży, częstuje nas tylko sokiem. A ja bym tak chętnie się napiła dzisiaj! Przyzwyczaiłam się do Azora, tak samo jak do tekstów Renki, ale za każdym razem, kiedy do mnie podchodzi, cierpnie mi skóra. Niechby tak sobie raz podszedł do Uli, która się go w ogóle nie boi! Ale nie, ten cholerny rottweiler uważa, że ja się z nim zaprzyjaźnię. Po moim trupie!

Azor kładzie mi łeb na kolanie, nie ruszam się, a potem delikatnie opuszczam dłoń na ten łeb. Może mnie jeszcze dzisiaj nie zeżre?

– Dlaczego wy dla mnie takie jesteście? – Renka ma łzy w oczach. – Przecież ja chcę dobrze…

Ula patrzy na mnie porozumiewawczo, wzdycham, wiemy, wiemy, kobieta w ciąży wrażliwą kobietą jest jak cholera. I rozdrażnioną kobietą jest też.

– Wiem – dotykam ramienia Renki – przecież wiem…

Wchodzi mąż Renki, obrzuca nas niechętnym spojrzeniem i rzuca się całować żonę.

Jak się czujesz, kochanie? Jesteś zdenerwowana? – patrzy na nas z wyraźną pretensją.

Cześć misiaczku – mówi Renka. – Wszystko dobrze, zobacz – kładzie sobie jego rękę na brzuchu, a jego twarz się rozjaśnia.

Właściwie bardzo ładnie razem wyglądają, twarz Renki robi się świetlista, a mąż Renki łagodnieje w oczach.

Ula daje mi znak, podnoszę się, Azor warczy, siadam karnie i natychmiast.

– Dobry piesek – uśmiecha się mąż Renki. – Nigdzie nie idźcie, napijemy się, pogadamy, drinka?

Nigdzie nie idę. Drink? Oczywiście!

– Musimy już iść. – Ula patrzy na mnie znacząco. – Nigdzie nie musimy, pomożecie nam wybrać imię dla dziecka… dobrze misiaczku?

– Jasne! – Renka składa ręce na brzuchu i uśmiecha się jak Madonna na świętym obrazie. – No, chyba teraz nie pójdziecie.

Ja się nigdzie nie ruszę. Mąż Renki wyjmuje nowe szklanki mimo protestów Uli i nalewa jakiegoś bliżej nieznanego mi alkoholu, tłucze lód na drobniutkie kawałeczki, zalewa jakimś syropem, dodaje soku pomarańczowego i plasterek cytryny, pyszne!

Właściwie to i Uli aż tak się nie spieszy…

Bo myśmy myśleli o Marii… – Mąż Renki siada przy stole, odchyla się na krześle i zakłada ręce na kark.

Marii Magdalenie – wtrąca Renka.

Samej Marii – prostuje on.

– Ale Maryśka, Mańka… to banalne. – Renka się krzywi.

Właśnie… – dodaje on.

A mnie Maria się podoba – wtrąca Ula. – Może Maria Antonina…

Była taka królowa?

Ula mówi o waszej córce… – wtrącam się nie śmiało.

Skąd wiecie, że będzie córka? – pyta mąż Renki.

– My nie wiemy. Nie chcemy wiedzieć.

– Antoni to piękne imię dla chłopca – wtrącam się. Choć oczywiście jedyne piękne imię męskie to Adam.

Może być – zgadza się uprzejmie mąż Renki i podnosi szklankę swoją, żebyśmy się z nim stuknęły. Stukamy się karnie, drink jest przepyszny.

Żadne „może być!” – Renka się oburza. – To nie jest kwestia może być, tylko chodzi o to, że ma być tak, jak chcemy!

– Tak jest. – Ula upija drinka i widzę, że jej smakuje tak samo jak mnie.

, – Ja chcę Antoniego – mówi mąż Renki, a j a widzę, jak Renka się kuli i w jej oczach pojawiają się łzy.

Mąż Renki w sekundzie ją obejmuje i przytula. A mnie aż ciarki przechodzą po plecach, Adasiu, przytulisz mnie jeszcze kiedyś?

Co się stało, kochanie? Boli?

Nie boli, ale mówiłeś, że ci wszystko jedno, co urodzę, a teraz chcesz chłopca…

Nie chcę chłopca! – mówi mąż Renki i głaszcze Renkę po ramieniu, wymieniamy z Ula spojrzenia i wypijamy drinka.

Dlaczego nie chcesz chłopca? A co będzie, jeśli będzie chłopiec? Dlaczego wolisz dziewczynkę… – chlipie Renka.

Ula i ja podnosimy się. Mąż Renki się zrywa.

Nigdzie nie idźcie, przecież widzicie, że to misiaczka denerwuje, siadajcie, naleję. – Bierze nasze szklanki i znowu nalewa mnóstwo alkoholu, a ja czuję się, jakbym była na karuzeli, ale po raz pierwszy od wiadomego listu jest mi lekko.

Ja ci kochanie mówiłem, że będę szczęśliwy, jeśli dziecko będzie zdrowe… i jest mi naprawdę wszystko jedno, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka…

To może Basia? – Renka się uśmiecha, wypijam haustem jednym całą szklankę i życie wydaje mi się prostsze. To tylko parę tygodni. Czas tak szybko płynie. Za chwilę będzie kwiecień.

– Basia jest waleczna – potakuje Ula – jak Basia Wołodyjowska.

Z tym, że przed ślubem inaczej się nazywała – dodaję. – Nie Wołodyjowska tylko Jeziorkowska.

Ale imię przecież miała to samo. – Ula patrzy na mnie szyderczo.

Imię tak, ale nazwisko nie.

– Ale nie wybieramy nazwiska – ciepło wyjaśnia Ula.

– A skąd wiesz, że będzie dziewczynka? Dziewczyny, jak wyście się czuły w czasie ciąży? – Mąż Renki patrzy na nas badawczo. – Co jadłyście? Bardziej na ostro czy bardziej na słodko?

Nie mam zielonego pojęcia, co jadłam prawie dwadzieścia lat temu. Śledzie chyba, ale za to na słodko. Więc czy to jest na ostro, czy na słodko? Ula też ma same córki, zupełnie jak ja; ja też mam same córki, tylko w liczbie pojedynczej, a Ula podwójnej. Drink jest zachwycająco dobry, mąż Uli przygląda nam się z wielką uwagą.

– No?

– Ja to chyba jadłam smalec, najbardziej lubiłam smalec z cebulką, ale z dodatkiem słodkich jabłek… – mówi z wysiłkiem Ula. – I ogórki jadłam kiszone… ale tylko na początku. Ale sernik też mi bardzo dobrze robił…

– I urodziłaś córki… – szepcze mąż Renki. A do Renki: – Ty też lubisz ciasteczka… to na córkę… Ale Basia? Może coś oryginalnego? Blanka? Klaudyna? Martyna? A ty co jadłaś? – To do mnie.

– Śledzie – mówię i chichoczę – dużo śledzi, ale za to na słodko…

– To chłopiec jak śledzie! – krzyczy radośnie mąż Renki i znowu zgarnia nasze szklanki. – To znaczy, że będzie chłopiec, bo Renia ma ciągle ochotę na chińszczyznę!

Nie mam ochoty przypominać, że mam córkę po tych śledziach, tak są radośni oboje. Znowu się stukamy. Mąż Renki przynosi kalendarz.

– To będzie niezwykłe dziecko, niezwykłe, i powinno mieć niezwykłe imię – cieszy się. – Macie rację!

Nic takiego nie mówiłyśmy, ale zgodnie kiwamy głowami. Pies Renki zmniejszył się bardzo i już w ogóle nie wygląda groźnie.

– Marek – mówię. – Ładne imię.

Nie powiem im, że najładniejsze imię to Adam. Niech nie będzie za dużo Adamów.

Ale ja znałam jednego Marka i on wcale nie był sympatyczny. Rzucił żonę. Wiesz, o kim mówię? – Ula patrzy na mnie, a ja nie mam pojęcia, o kim mówi, ale nietrudno mi sobie wyobrazić, że jakiś Marek kiedyś rzucił jakąś żonę.

Marcus, Marcus – powtarza Renka.

– Marek – powtarzam – powiedziałam Marek, nie Marcus, Marek.

Aureliusz – rzuca nieopatrznie Ula. Ma lekko zamglony wzrok.

Cudownie! – krzyczy mąż Renki. – Aureliusz to niezwykłe imię! A dla dziewczynki…

Aureola – trochę mi się plącze język i zaczynam chichotać.

– Aureola nie, ale blisko, ten trop, ten trop… no? Renka wpatruje się w nas z napięciem.

Aleksandra? – pyta niepewnie Ula.

Jakubowska! – cieszę się.

– Eeee – mąż Renki macha lekceważąco ręką. _ Dalej, dalej – zaczyna przerzucać strony kalendarza – tak się cieszę, że wybieramy z wami te imiona, bo z misiaczkiem to się już parę razy pokłóciliśmy, a teraz, zdaje się, znajdziemy dzięki wam konsensus…

– Muszę już iść – postanawiam wprowadzić w czyn dość śmiały projekt, widzę, że Ula jest za.

– No to rozchodniaczka! – woła mąż Renki. – Będzie nam się lepiej myślało!

Ula wyciąga nad stołem rękę, obawiam się, że jutro dosięgnie mnie gigantyczny kac, ale też wyciągam rękę ze szklanką, bo życie jest takie piękne, kiedy wybiera się imię dla dziecka, a do szklanki leje się znowu alkohol.

– Anna, Marta, Katarzyna, Józefina… – Ula delektuje się drinkiem.

– Marta kiedyś uwiodła męża Kingi, pamiętasz, suka jedna – przypominam sobie nagle ból Kingi i już nie lubię imienia Marta.

– Ale przecież przyjaźnisz się z Martą… no… tą ze szkoły średniej. – Ula jest moją zewnętrzną pamięcią i za to jestem jej wdzięczna.

– Marta! Oczywiście! Zapomniałam! Ale to jest inna Marta! Marta to świetna dziewczyna! – prostuję natychmiast. – Ale może też być Bożena, Jadwiga – wpadam jej w słowa.

– Bożena nie. Bożena kiedyś nas nacięła na nadstawkę do kredensu. – Ula robi się groźna. – Powiedziała, że tam nie ma korników i myśmy z Krzysiem na piechotę tachali tę nadstawkę ze trzy kilometry, a potem się okazało, że jest cała zakorniczona.

A Jadwiga? – pytam z zaciekawieniem.

Jadwiga umarła młodo i leży na Wawelu. To lepiej nie brać takich imion, które młodo umarły – poważnieje Ula.

Renka i jej mąż patrzą na nas z wyrzutem.

Nie wygłupiajcie się, naprawdę nie znacie oryginalnych imion?

Co wy, chcecie mieć w domu jakąś Penelopę pytam nieopatrznie i widzę najpierw zdziwione, a potem rozjaśnione oblicza właścicieli najmniejszego i najbardziej przyjaznego rottweilera na świecie. Mąż Renki całuje mnie w czubek głowy, a Renka głaszcze po ręce.

Judyta jesteś cudowna! Penelopa! Nigdy bym na to nie wpadła! Penelopa!!! Cudownie! Poppy, Popy, Po. Lopy. Lo. Ileż możliwości!

Podnoszę się po raz dziesiąty tego wieczoru i kiwam na Ule. Nogi mam jak z waty. Ula całuje Renkę, ja całuję Renkę, mąż Renki całuje Renkę i mnie, i Ule, Renka całuje męża, potem mnie, potem Ule, potem męża, przez chwilę zastanawiam się, czy nie pocałować rottweilera, to jedyna okazja w życiu, ale Ula całuje mnie z rozpędu i odprowadzają nas do bramy.

– Aureliusz i Penelopa! Jesteście wspaniałymi przyjaciółkami! – ściskają nas jeszcze raz oboje i ruszamy z Ula ciemną drogą do naszych domów.

Ogarnia nas cisza, księżyc wysuwa się zza chmur, jest absolutnie, kosmicznie pięknie, mimo że widzę białą potrójną drogę.

Będzie pełnia – szepcze Ula. – Zobacz.

Podnoszę głowę i widzę niekompletny księżyc, pamiętam, czego mnie nauczyła, gdy zaczęłam tu mieszkać – jak księżyc bardziej przypomina literkę C, to znaczy cienieje, czyli idzie na nów, jak literkę D, to znaczy, że grubieje – czyli zbliża się do pełni. Teraz wisi nad nami spasione D, idziemy spokojnie, rzucając sobie cień.

Cień od księżyca widzieć: szczęście – mówię pewnym głosem do Uli, chociaż język chce mi się splątać na amen.

Skąd wiesz? – pyta dociekliwie Ula i też jej się plącze.

– Bo wiem – stwierdzam, i to nas rozśmiesza.

Śmiejemy się, powietrze świeże wchodzi nam głęboko, aż po drinki, oddycham pełną piersią.

– Jutka?

Co? – pytam, czkając.

To ja wymyśliłam Aureliusza?

No! – cieszę się. – Sama słyszałam!

Ale ty Penelopę! Jesteś lepsza… tylko wiesz co?

– Co?

– Ale nie mów nikomu, dobra? Nikomu nie mówmy, że to nasz pomysł…

Obiecujemy sobie solennie, że nikomu nie powiemy. Oczywiście oprócz Krzysia. I Adama, do którego natychmiast napiszę o wszystkim. I o tym, że nie byłam u brata na wigilii, tylko go oszukałam, bo go bardzo, najbardziej na świecie kochani i napiszę mu, żeby już wracał, już i nad niczym się nie zastanawiał, bo jest piękna zima i bez niego marznę, ja oraz pies mój Borys. I że Borys jest już starutki i że nie można go na tak długo zostawiać, nawet jak się jedzie do Ameryki, tak właśnie napiszę, i że na karuzeli jest mi bardzo dobrze.

Ale poza tym nigdy nikomu się nie przyznamy. Tak sobie obiecujemy, a ja się strasznie cieszę, że jest taka piękna noc, że już nie pada i całe szczęście, że moja intuicja jednak kazała mi ten wieczór spędzić z Ulą i Renką, że nie byłam sama. Kobiety czasami powinny spędzać czas ze sobą. Wtedy nawet obecność mężczyzny im nie przeszkadza.

A i tak ze wszystkich imion męskich na świecie najbardziej cudownym imieniem jest Adam.

Загрузка...