Coś na poprawienie nastroju

W redakcji poruta straszna. Naczelny chodzi z zaciśniętymi zębami, bo dyrektor wydawniczy dał mu dwa miesiące na wprowadzenie nowego projektu. Jak skoczy nakład pisma znacząco w tym czasie, to się wybroni, jak nie – strach pomyśleć.

Dwa miesiące, dwa miesiące – mruczy Naczelny – w dwa miesiące to dziecko można zrobić, a nie nakład podwoić!

Pana żona musi być szczęśliwa… – szepcze złośliwie Jagoda, nie zważając na statystyki, które mówią o dwóch minutach, a nie o dwóch miesiącach.

Pani Judyto, do mnie, bardzo proszę.

No to jestem. Stoję u niego w gabinecie jak durak. Swoją drogą to ciekawe zaproszenie – do mnie, proszę. Niechbym ja tak spróbowała się do niego odezwać! Czy to już jest mobbing? Czy zdanie,,do mnie, proszę” jest złamaniem podstawowego prawa do szacunku, czy Naczelny przekracza tę cienką granicę? Dręczy mnie i mi ubliża czy nie? Obserwuję jego chodzące szczęki z zaciekawieniem. Nie lubię, kiedy mężczyźnie chodzą szczęki, bo nie wiem, czy jest zły na mnie, czy na resztki obiadu.

O rozwódkach.

O rozwódkach co? – pytam przytomnie.

O rozwódkach, ale nie sztampa, nie poradnictwo, nie reportaż amerykański. Czysta żywa prawda, nowatorskie spojrzenie. O rozwodach inaczej, po prostu. Z sercem. Bez wyżywania się na mężczyznach, OK?

Ile? – pytam krótko.

– Pięć stron maszynopisu.

Naczelny, tak jak ja, nie liczy znaków. Stara szkoła. Bułhakow też nie liczył znaków. I on, i ja, i Bułhakow wiemy również, że rękopisy nie płoną.

Na kiedy?

Na wczoraj, jak zwykle.

To znaczy, że mam najwyżej tydzień. Gdzie ja mu znajdę rozwódki, które powiedzą co innego niż zwykle? Mężczyźni myślą, że są jakieś nieodkryte prawdy o rozwodach, a wszystkie wyglądają tak samo – ona go kochała, a on nie. Nawet jeśli kobieta odchodzi do innego mężczyzny, wkrótce się okazuje, że jednak nie jest szczęśliwa. Jedynym smakowitym przykładem na obalenie tej teorii jest historia koleżanki Mańki. Iwona odeszła mimochodem od męża do swojej przyjaciółki i z nią żyje szczęśliwie. Jej eksio, którego spotkałam u Mańki, jest do dzisiaj rozgoryczony. Mańka szczepiła jego pieska, pitbula, którego kupił sobie po rozwodzie na otarcie łez, ja czekałam, aż Mańka da mi receptę na robale dla moich słodkich kotków, co czyni raz na kwartał, a eksio Iwony, który widział mnie drugi raz w życiu, chwycił mnie za rękę i powiedział:

– Pani Judyto! Pani sobie wyobraża, że moje, MOJE dziecko jest hodowane przez lesby?

Lesby? Hodować dziecko? Aż się wzdrygnęłam. Łapkę miał śliską, obleśniak jeden, i takim wstrętem od niego biło, że gdybym miała takiego męża, to też bym zmieniła orientację seksualną i dopilnowała, żeby moje dziecko było wychowywane przez jakąś miłą drugą mamusię, a nie takiego tatusia. Obleśniak coś jeszcze chciał powiedzieć, ale pitbul wyrwał się Mańce i próbował jej zgnieść przedramię, więc eksio Iwony rzucił się na pitbula i z trudem go wyprowadził. Pan i pies byli do siebie podobni. Moim zdaniem powinni wstąpić do jednej partii politycznej, której nie wymienię.

Ale artykułu o lesbijce Naczelny nie przełknie, a Iwona nie będzie o tym mówić, bo ją ukamienują na ulicy. W statystyce jesteśmy tolerancyjni, ale lepiej nie wierzyć statystyce. U nas polityk cieszący się w sondażach poparciem społecznym i zaufaniem właśnie dlatego przegrywa w wyborach.

Adam biega po mieście i próbuje teraz właśnie załatwić wszystkie życiowe sprawy, kupić na wyjazd nowe spodnie i mnóstwo innych rzeczy, zupełnie jakby nie wiedział, że tam jest taniej niż u nas. Właściwie już za nim tęsknię.

Próbuję skończyć zamówiony przez Naczelnego artykuł o kobietach po rozwodzie. Rozmawiałam z czterema.

Doprawdy, winna jestem Eksiowi wdzięczność za sposób, w jaki się ze mną rozstał. Człowiek nie wie, na jakim świecie żyje, dopóki się troszkę nie rozejrzy. Kiedy przyszłam do pierwszej rozwódki, znalezionej przez Jagodę, ujrzałam śliczną dziewczynę trzydziestoletnią, bezdzietną, w wypieszczonej kawalerce. Otworzyła mi drzwi, cichutko zaprosiła, otwarła sok pomarańczowy, stuliła dłonie na kolanach i powiedziała:

– Prawdę powiedziawszy, ja nie mam nic do powiedzenia, bo, proszę pani, nic na to nie wskazywało, naprawdę… był tak samo niemiły jak zwykle. Tak samo nieobecny duchem jak przez te wszystkie lata… Dopiero przed tą ostatnią Wigilią… Ale kiedy wszedł do pokoju, ubrany w świeżo wyprasowaną koszulę i garnitur, a zwykle męczył się strasznie w garniturze, i uśmiechnął się do mnie, to straszne przeczucie przemknęło mi przez głowę, proszę pani. I siedzieliśmy bardzo miło przy stole, z moimi i jego rodzicami, potem ich odprowadziliśmy do taksówki, a potem wróciliśmy do domu, pomógł mi sprzątnąć ze stołu, dał mi bardzo ładną broszkę w prezencie, i jak siedliśmy sobie spokojnie, tak świątecznie, na fotelach, przy choince, tu stała choinka. – Wskazała kąt pokoju między oknem a ścianą, a ja zawzięcie notowałam. – I powiedział, że odchodzi, bo ma inną i jego miłość wyczerpała się i że nie może mnie dłużej ranić, bo jest takim s… – głos jej się załamał, a ja przestałam notować z wrażenia.

W Wigilię? – zapytałam zgoła nieprofesjonalnie i aż we mnie zadrżało z oburzenia.

No właśnie… w Wigilię… I ja go zapytałam, dla czego właśnie w Wigilię mi to mówi? – Jej głos był cichy i zrozpaczony, pomyślałam sobie, że powinnam zmienić zawód. – A on popatrzył na mnie i powiedział, że przecież byłam zajęta przygotowaniami, więc nie chciał mi przeszkadzać…

Wyszłam od Wigilijnej Porzuconej. Spokojna, miła, śliczna dziewczyna. Może to wystarczający powód, żeby z nią nie być. Jak ja mam napisać niekonwencjonalnie o rozwodach???

Wsiadłam do prawie pustej kolejki. Nie lubię wracać wieczorem. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że świat jest pełen niebezpieczeństw, wierzę w to, co wymyślił Marek Aureliusz – jesteśmy tym, czym myślimy, że jesteśmy, rozszerzyłam to na własne potrzeby i uważam, że świat jest taki, jakim go widzimy, upieram się więc, że podróż będzie bardzo przyjemna, chociaż jest późno i ciemno, ale tym razem nie bardzo mi się to udaje. Jest nieprzyjemnie. Nie lubię jeździć w nocy kolejką. W nocy lubię robić całkiem co innego.

Całe szczęście, że na stacji czeka na mnie Adaśko.

Czwartek wieczór. Dwie rozwódki się wycofały, wypadły mi dwie strony tekstu, zadzwoniły dzisiaj, że jednak nie. Mam tylko historię wigilijną (żeby mężczyźni wiedzieli, że tak się nie robi) i historię pewnej porzuconej mężatki, do której mąż pisywał listy – kocham cię najbardziej na świecie. To znaczy nie zawsze pisywał, ale od kiedy zastała pierwszy raz taką karteczkę na poduszce, jakiś niepokój zaczął w niej kiełkować. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, miała pewne podejrzenia, że zaczyna być chora psychicznie, bo przecież powinna się cieszyć, a wcale ją to nie cieszyło. Była nawet u psychiatry, który powiedział, że ten niepokój to objaw menopauzy (dziewczyna trzydzieści trzy lata), teraz to się wcześnie zaczyna, i żeby zrobiła najpierw badania na poziom hormonów, a potem ewentualnie przepisze się coś na poprawienie nastroju. No i być może dziewczyna by zwariowała, ale na szczęście poprosił ją o rozwód, bo już od jakiegoś czasu „rozumiesz, jestem zaangażowany gdzie indziej”. Kiedy minął szok, zapytała go: Jak mogłeś pisać jeszcze wczoraj, że mnie kochasz???

Bo to nie było wyznanie – powiedział – tylko taka forma podtrzymania cię na duchu.

To pewno miał na myśli lekarz, mówiąc, że przepisze się coś na poprawienie nastroju. Trzeba szukać kobiet – psychiatr; psychiatryczek czy psychiatr?

Będę się jednak upierać, że mężczyźni są w łańcuchu dużo dalej albo dużo bliżej, zależy z jakiego końca patrzeć – kobieta jednak by na coś takiego nie wpadła.

Ale dwie historie to za mało na wnioski, choćby zupełnie sprzeczne z zaleceniami Naczelnego. Jest dwunasta, po raz kolejny próbuję zmieniać tekst, nie chce wyjść więcej niż cztery strony maszynopisu. Padam na twarz ze zmęczenia. Nic już więcej nie wymyślę, nie jestem w stanie ani myśleć, ani pracować.

W drzwiach cichutko staje Tosia.

– Dlaczego nie śpisz, mamo?

Odwracam się. Dlaczego moja córka o tej porze nie śpi?

Idź spać – mówię.

Pomóc ci jakoś?

Robię się czujna, ale zmęczenie bierze górę. I chęć marudzenia.

Nie możesz mi pomóc.

Zaufaj mi – mówi moja córka, zwana Tosią. Jak w filmie.

Nie napiszesz przecież za mnie tekstu, Naczelny mnie zwolni, nie mam siły, nie będę miała pięciu stron, żebym zdechła, nigdy się nie sprawdzam, nic nie potrafię, nigdy mi się nic nie udaje…

Mamo! – Tosia staje koło mnie i z zainteresowaniem czyta mi przez ramię. – Dobre – mówi z przekonaniem – o, mogę opowiedzieć Isi o tej Wigilii? – Przesuwa sprawnie kursorem.

Może i dobrze, ale za krótko.

– Możemy zrobić dłużej – Tosia odsuwa mnie, trafia kursorem w,,edycja”, zaznacza „zaznacz wszystko”, cały tekst robi się ciemny, potem robi podwójne odstępy i powiększa czcionkę z dwunastu na czternaście. Potem jeszcze jedno kliknięcie i mój czterostronicowy tekst zamienia się w przejrzyste pięć stron.

– Proszę bardzo – mówi Tosia i daje polecenie „drukuj”.

Z drukarki wypływa mój pięciostronicowy artykuł. Tosia korzysta z tego, że twarz mi się rozjaśniła, i nie bacząc na późną porę, zagaduje:

– Myślisz, że kobiety są szczęśliwe tylko z pierwszym mężem?

– Jak jest dobry… – mruczę, przeglądając tekst. – Nie o to chodzi! Chodzi o to, że mamy skłonność do powtarzania tych samych błędów! Że z człowiekiem, którego się zna, jest łatwiej! Że małżeństwo to ciężka praca. – Wpadam w słowotok, bo jak mam własnemu dziecku wytłumaczyć tak poważną sprawę?

Żeby tylko nie brała ze mnie przykładu, żeby wybrała kogoś na całe życie, kogoś dobrego, z kim będzie się chciała dogadywać, kto jej nie będzie zdradzał…

Ludzie powinni ze sobą rozmawiać i tyle…

Kłócić się też?

Jasne. Kłótnie są twórcze. Idź już spać.

A czy ludzie mogą wrócić do siebie? – pyta Tosia, a ja widzę dwa akapity do poprawki, niepotrzebnie drukowałam, drobne literówki, ale jutro zapomnę. – Wiesz, mamo, tak jak ja z Jakubem…

Pokłóciłaś się z Jakubem? – drętwieję.

Trochę… – mówi Tosia. – I nie widzieliśmy się w zeszłym tygodniu, a teraz on chce się spotkać…

Ty głuptasku – głaszczę ją po głowie – oczywiście, że można. Między ludźmi zdarzają się różne rzeczy, ale najważniejsze to wyjaśnić, wybaczyć i dalej być ze sobą. Z każdego rozstania można wyciągnąć wnioski, drugi raz nie popełniać tego samego błędu… i tyle. Na tym polega mądrość… Chyba… – dodaję niepewnie.

Tosia idzie do siebie na górę, a ja poprawiam błędy. Jakie szczęście, że mam genialne dziecko! Nigdy w życiu bym na to nie wpadła, żeby z czcionki dwunastki zrobić czternastkę. Nie zastanawiam się, czy to uczciwe, czy nie, kładę się obok Adaśka i natychmiast zasypiam snem uczciwego człowieka.

Загрузка...