Kochasz? Nie!

Wpadłam do redakcji. Karna ściska mnie znacząco za łokieć, kiedy staję przy jej biurku i przeglądam pocztę.

– Chodź na papierosa – mówi cicho.

Od czasu, kiedy Naczelny rzucił palenie, nie można palić normalnie, tak jak kiedyś, tylko palacze ukrywają się w schowku pod schodami. Czasem nawet z Naczelnym, który zapomina, że rzucił palenie. Karna nerwowo przypala papierosa, a ja myślę sobie, że właściwie mogę spokojnie zapalić, choć rzuciłam palenie dzięki Adasiowi. Wprawdzie był to sprzyjający rzuceniu okres w moim życiu. Nie zapaliłabym, gdybym miała narzeczonego na miejscu, a nie w Ameryce. Najchętniej piszącego narzeczonego. Stop. Miałam o tym nie myśleć…

– Szykują się zmiany – szepcze Karna, rozglądając się dookoła, choć schowek pod schodami składa się tylko z mopa i nas.

Jakie zmiany? – zniżam również głos.

„No wiesz, na górze – mówi Karna.

Podnoszę wzrok, jakby spod tych schodów spaść miały zmiany.

– Tam? – Pokazuję oczami, ale na szczęście żadna z nas nie jest mężczyzną, więc rozumiemy się bez zbędnych wyjaśnień.

Tak. Dyrektor wydawniczy wprowadza nowego dyrektora do zmian programowych. Kochasz?

Kocham – potwierdzam bezmyślnie, bo przecież o Adasiu myślę.

– Nie kocham, tylko Kochasz!

– No jasne. Bardzo. Od kiedy wyjechał, nic nie jest tak, jak było… Nawet Borys jest smutny…

Judyta! Mówię o nowym dyrektorze programowym! Arturze Kochaszu!

Aaaa – przytomnieję – tak, pamiętam.

Jeszcze go nie poznałaś – szepcze Karna – ale Anka, z działu urody, już go poznała…

Ja nie jestem w dziale urody. – Niestety, myślę sobie. Anka ma dwadzieścia trzy lata, studiuje, pracuje, wynajmuje mieszkanie i jest urodziwa nade wszystko.

Ance już zwalił rubrykę! Uważaj na niego! Naczelny jest na zwolnieniu, to też dobrze nie wróży!

Na jakim zwolnieniu – przerażam się na chwilę. – To nie widział tekstu? Przecież już jest po łamaniu!

Złamany bez Naczelnego. – Kama zaciska zęby i gasi papierosa. – Właśnie to ci chciałam powiedzieć.

– Już jest na kolumnach? – upewniam się.

– Niestety jest – mówi Karna i patrzy na mnie współczująco.

Wiem, o co jej chodzi, jest zazdrosna, ot co. Będzie siedziała tylko w dziale listów do końca życia, a mój fantastyczny tekst po prostu ją drażni i tyle.

Mogę zobaczyć?

Powinnaś.

Kiedy biorę do ręki szpalty, nie tylko nie wierzę żadnemu mężczyźnie, ale również własnym oczom.

Chwytam szpalty i biegnę do p.o. Kochasza. P.o. Kochasz na mój widok przywdziewa uśmiech.

– Nieźle, pani Judyto, nieźle…

Proszę pana! Co to za tekst? To nie jest mój tekst!

Proszę pani – w jego wykonaniu brzmi to,,prooo – osze paaaani”. Rozkłada gestem bezbronności ręce i zaprasza mnie, żebym usiadła. – Porozmawiajmy spokojnie…

Kładę na biurko tekst, zakładam nogę na nogę, potem spuszczam, potem zakładam znowu. Jestem odprężona, jestem odprężona – powtarzam w duchu – wszystko jest w porządku, a ja jestem odprężona.

– Kto jak kto, ale ja panią rozumiem – Kochasz nachyla się nad tekstem i puka swoim wypielęgnowanym paznokciem w szpalty – ale zanim pani będzie miała do mnie pretensję, zanim – urywa teatralnie – proszę mi spojrzeć prosto w oczy i powiedzieć z całą pewnością, że nie miałem racji! Bo ja wyjątkowo pani wytłumaczę…

– Proszę bardzo – mówię statecznie i jednak siadam normalnie.

– Gdy pani wysiadła na dworcu w Kalinicach, to jaka była pogoda?

– Pod psem, proszę pana, tak jak napisałam, wilgotno, mroźno, mglisto!

– A gdyby pani jechała trzy dni wcześniej? Co tam trzy dni? Dwa miesiące? Albo trzy? Złota polska jesień by panią przywitała, czyż nie? Słońce! Łagodny wiatr, pieszczący dachy domów! Lazur nieba! Prawda? Więc jakie to ma znaczenie, że był mglisty poranek? Dla pani ma! Zgadzam się! To prawda faktu! Dla mnie ma! Tak jest! Ale dla czytelniczki? Ona siedzi w domu, ona się nudzi, ona ciężko pracuje, ona wygląda przez okno i jak jest?

Trochę kręci mi się w głowie.

– Co to ma do rzeczy, jak jest?

– No właśnie! Jest ciężko i beznadziejnie! Więc po co ona sięga po nasze pismo? – Wali ręką w biurko, aż podskakuję. – Żeby oderwać się od tego! Oderwać! Poczuć optymizm, choćby na tę chwilę, a nie współczuć pani, dziennikarce, że tłukła się pociągiem jedynym, bo inne zlikwidowano! Po co pisać o likwidacji? O rzeczach przykrych? Gubi pani sens, gubią się pani intencje, ja panią rozumiem, ja tak! Ale one? One chcą się cieszyć, że komuś się powiodło! A co tu pani im dała? Taniego fryzjera, oszustwo bankowe!

– I po tym wszystkim ta kobieta nie straciła nadziei, wyjechała szukać szczęścia gdzie indziej, zacząć wszystko od nowa, i to jest ważne!

– Pani Judyto… ja miałem wrażenie, że mam do czynienia z osobą inteligentną. – Nie przesłyszałam się, tak powiedział. Bierze do ręki mój właściwy tekst i sięga po obce szpalty. – Skoro mógł być pogodny poranek, to zrobiliśmy pogodny, prawda? Niech mnie pani poprawi, jeśli się mylę…,,w wilgotny smutny ranek zimowy” – a ja proponuję: „w pogodny i mroźny ranek zimowy dotarłam na miejsce”. „Senne miasto, do niedawna tętniące życiem” – po co? Po co? „Małe, tętniące życiem miasto” – czy to nie brzmi lepiej? „Zamknięta kawiarnia” – no i dobrze, mniej chleją! Pani Judyto…

Ty cholerny manipulancie! – wyję, a on odskakuje pod ścianę. – Nie masz prawa ruszać mojego tekstu!!! Mogłeś go nie drukować! To podpisz sam swoim nazwiskiem te brednie! Nie pozwolę sobie na to, ani przez moment, możesz mnie zwolnić, ale nie będę marionetką w twoich brudnych łapach!

Otworzyłam oczy i dotknęłam szpalt ręką.

To nie jest mój tekst – powiedziałam i zrobiło mi się słabo z przerażenia. – Rozumiem pana, ale to nie jest mój tekst. – Adam byłby ze mnie dumny.

Droga pani. – Kochasz uśmiechnął się, jakby był psychiatrą, a ja najstarszym rezydentem jego oddziału. – Droga pani, przecież pani mnie rozumie, prawda? Umówmy się tak, dam pani temat dowolny, tak. – Pod niósł dłoń, jak na wiecu, jakby chciał mnie powstrzymać od komentarza, i udało mu się. – Następny temat jest dowolny, a tu spuszczamy zasłonę! To przeszłość! Pani zapomina o tym tekście, ja płacę za ten tekst i jest moja strata, a pani przynosi mi do numeru marcowego dowolny duży, na osiem szpalt tekst! Tak samo dobry! Poruszający! Do którego ja się nie wtrącam! Który pani podyktuje serce, OK? A do tego nie wracajmy.

Otwieram i zamykam natychmiast usta. No dobrze… Mogła być przecież pogoda… Warto o jeden tekst kruszyć kopie? Może teraz jednak nie warto? A gdzie są granice? Gdzie moja świeżej daty dziennikarska uczciwość? A z drugiej strony dostanę więcej pieniędzy. Czy to takie ważne, że kawiarnia jest nieczynna? Dom kultury? Przecież wiadomo, że na nic nie ma pieniędzy… A z drugiej strony – to nieprawda! Wszystko! Wszystko takie samo, tylko inne! Nie moje! A z drugiej strony, jeśli teraz on czuje się winny, bo twardo stanęłam po swojej strome – to przyjmie mi tekst naprawdę ważny, którego by nie przyjął, gdyby nie ta fatalna sytuacja. Postąpić zgodnie z własnym sumieniem czy rozsądnie? Czy mieć na uwadze przeszłość, czy przyszłość? – Nie wracajmy więc do tego – mówię. Kochasz rozpromienia się, wyciąga do mnie rękę w pożegnalnym geście, a ja czuję się jak Judaszka. Wychodzę od niego i wiem, że mam gorące policzki. Co byś zrobił na moim miejscu, Adasiu?

– No i jak?

Karna patrzy na mnie uważnie, ale szczęśliwie w tej chwili dzwoni Tosia, żebym kupiła puszki dla kotów, bo się skończyły. Więc tylko daję znak Karnie, że mu pokazałam, że jest OK, a sama słucham wywodów Tosi, która oprócz puszek dla kotów ma jeszcze chęć na ananasy w puszce oraz jakiś napój light, bo się nie zmieści w tę sukienkę, która byłaby świetna na studniówkę, ale ostatnio, niestety, przytyła, więc pożyczyła inną i koniecznie musi mi ją pokazać.

Jest piękny słoneczny dzień. Lubię, jak jest mroźno i świeci słońce. Tosia pogodziła się z faktem, że tata nie będzie bywał tak często u nas, ale za to ona bywa bardzo często u niego.

Tosia wyjeżdża z ojcem na narty, po studniówce, którą ma pojutrze. Pokazała mi się w sukience, prawdziwie eleganckiej, i przypomniałam sobie własną – czarna albo granatowa spódnica i biała bluzka – tak musiałyśmy być wszystkie ubrane. Właściwie wspominam to z łezką w oku – to ostatnia zabawa szkolna, więc te spódniczki i bluzeczki to nie był taki głupi pomysł. Tosia ma czarną, wyciętą na plecach sukienkę i czarny, prawie przezroczysty szal. Wygląda, jakby była zupełnie dorosła.

Cieszę się, że wyjeżdża na ferie, potem czeka ją trudny okres. Cieszę się, że będę sama. Z Eksiem stosunki chłodne, ale poprawne. Jakie mam prawo osądzać Tosię, skoro sama się ucieszyłam, że moi rodzice nareszcie są razem? Cuda się zdarzają. Jeszcze siedemdziesiąt dni do przyjazdu Adama. Jestem dwadzieścia lat starsza od Tosi i we mnie jest tęsknota za dobrą macierzystą rodziną.

Kochana Judyto,

dzielić się swoimi uczuciami możesz z przyjaciółmi, jemu daj czas na zastanowienie się – ewidentnie coś go dręczy. Dwa miesiące to nie wieczność. Jeśli go kochasz, poczekasz, aż sytuacja się wyjaśni.

Z poważaniem Judyta

Byliśmy we trójkę na obiedzie, następnego dnia po studniówce. Ula mnie namówiła, bo wcale nie chciałam iść, ale nie żałuję. Agnieszka z Grześkiem i Nieletnimi jadą do Austrii, Krzyś z Ula i dziewczynkami do Zakopanego. Zostanę sama na wsi z Renką w ciąży, która zajmuje się od miesiąca urządzaniem pokoju dla maleństwa – to znaczy czyta wszystkie pisma o urządzaniu wnętrz – i panem Czesiem, który nie pije, bo mu UFO powiedziało, że może tylko raz na miesiąc. Oraz z psem Borysem moim i kotami.

Adasiu, jak ci jest z dala ode mnie? Nie zapytam, skoro tego nie chcesz.

Jak tym razem nie popadać w skrajności, nie wyobrażać sobie niepotrzebnie różnych rzeczy, nie rozpuszczać wyobraźni, nie być infantylną osiemnastolatką marzącą o białej sukni i księciu na białym koniu?

Jak mam siebie traktować dorośle, skoro to takie trudne?

Jak nie idealizować Adama, tylko przyjrzeć się sobie?

Czy umiem być dorosłą samotną kobietą?

Загрузка...