Rozdział VII

Przyczepy ustawione u wylotu głównej alei wyglądały na znacznie bardziej zużyte. Przed niektórymi były na wpół rozsypujące się werandy, inne pokryto prowizorycznymi dachami ze smołowanej tektury. Wokół, zamiast wypielęgnowanych grządek z warzywami, rosły przykurzone pustynne trawy, obsypane śmieciami, jakie nieodmiennie gromadzą się w takich miejscach. Stosy zardzewiałego żelastwa, fotele samochodowe i walające się wszędzie zużyte opony.

Odstępy między przyczepami zaczęły się powiększać. Przed jedną z nich, o oknach przesłoniętych brudnymi zasłonami, ustawiony był ręcznie malowany napis „Zakaz wstępu. Właściciel ma broń i słabe nerwy.” Jakiś pies szarpał obok truchło myszołowa.

Na samym końcu obozowiska stała duża czarna przyczepa o zasłoniętych oknach, ustawiona zupełnie inaczej niż pozostałe przyczepy. Powietrze nad nią falowało od gorąca, zniekształcając sylwetki odległych, karmazynowych szczytów gór. Dokoła porozrzucane były puste puszki i części samochodowe oraz sterty starych gazet, posklejane jakąś czarną substancją, przypominającą smołę. Kłębiły się nad mmi roje much.

Nieopodal, w cieniu samotnego drzewa, stał buick electra. Wysoko w górze na bezchmurnym niebie krążyła leniwie para myszołowów.

John Trzy Imiona przezornie zatrzymał chryslera w znacznej odległości od przyczepy. Z kępy traw natychmiast podniosły się dwa czarne dobermany. Jim z ulgą zauważył, że były przykute łańcuchem do jednego z tylnych kół przyczepy.

– Tu mieszka Psi Brat – poinformował ich John Trzy Imiona. – Od tej chwili nie wolno nam wykonywać żadnych nie przemyślanych posunięć.

– Co zrobimy, jeżeli go nie będzie w domu? – zapytał Mark.

– O to się nie martw. On zawsze jest w domu.

– W porządku – powiedział Jim.- Napnijmy cięciwę naszego męstwa.

– Że co? – zmarszczył się Mark.

– To Szekspir, Mark, „Makbet” Wasza lektura. Nie czytałeś tego?

– Czytałem Pamiętam „precz, przeklęta plamo”* Za pierwszym razem myślałem, że chodziło jej o pryszcz czy coś takiego.

Sharon prychnęła z dezaprobatą.

– Foley, dopóki cię nie spotkałam, uważałam się za idiotkę, ale potem z dnia na dzień awansowałam na geniusza.

– Będzie najlepiej, jeżeli pójdę przodem – powiedział John Trzy Imiona. – Potem ty, Jim, i Catherine. Nie martw się, Psi Brat nie jest szczególnie uprzedzony do ciebie. Nienawidzi wszystkich białych po równi.

– A co z nami? – zapytała Sharon.

– Posiedźcie w samochodzie, dobrze? Zostawię włączony silnik, żebyście mieli klimatyzację.

– Nie bardzo mi się to podoba – stwierdziła Sharon. Nigdy nie lubiła pozostawać na uboczu wydarzeń.

John Trzy Imiona ruszył przez zakurzoną działkę do przyczepy. Dobermany szarpnęły za łańcuchy. Wydawało się, że zaraz się urwą i rozszarpią ich na kawałki, ale nawet nie warknęły. Indianin wspiął się po schodkach do drzwi przyczepy. Zamocowana na nich była kołatka w kształcie pyska rozwścieczonego wilka.John Trzy Imiona zastukał nią trzy razy, po czym cofnął się.

Jim osłonił oczy dłonią.

– Dlaczego przyczepa Psiego Brata ustawiona jest inaczej od pozostałych? – zapytał.

– Jej drzwi zwrócone są na wschód, skąd przychodzą demony – odparła Catherine.

– Myślałem, że Indianie starają się tego unikać.

– Psi Brat jest inny, panie Rook. Psi Brat przyjmuje je z otwartymi ramionami – oświadczył John Trzy Imiona i zastukał ponownie.

Upłynęło parę minut, a potem drzwi otwarły się na oścież. Wewnątrz panowały kompletne ciemności. Jima nagle ogarnął niepokój, poczuł, jak jego serce przyspiesza rytm. Pamiętaj, co zwykli mawiać Indianie, zganił się w duchu. – „Dziś jest dobry dzień na umieranie”.

John Trzy Imiona wszedł do wnętrza przyczepy. Po chwili wrócił i dał znak Jimowi i Catherine.

– Chyba wszystko w porządku – oświadczył. Catherine nagle złapała Jima za rękę. Jej dłoń była bardzo zimna, a ona sama cała się trzęsła. Spojrzał na mą i zobaczył, że jej twarz jest kredowobiała.

– Posłuchaj, nie musisz tego robić, jeżeli nie chcesz – powiedział. – Nikt nie będzie cię do tego zmuszał, a już na pewno nie ja. Zamierzamy jedynie spróbować przekonać tego Psiego Brata do zwolnienia cię z obietnicy złożonej przez twojego ojca.

– Nie wiem, czy mam na to dosyć siły – jęknęła Catherine – Nie wiem, czy potrafię stanąć z nim twarzą w twarz. Ale chcę się z nim spotkać, choć bardzo się go boję, panie Rook. I boję się samej siebie.

Jim objął ją ramieniem.

– Chcesz, żebyśmy stąd wyjechali, żebyśmy wrócili do Los Angeles? Możemy to zrobić. Pewnie wtedy cały ten problem pozostanie nie rozwiązany, a twoi bracia nadal będą tkwić w więzieniu, ale powinnaś myśleć przede wszystkim o sobie. W przeciwnym razie cały ten bałagan tylko się powiększy i ucierpią kolejni niewinni ludzie.

Catherine spojrzała na niego.

– Czy pani Randall również ucierpiała?

– Skąd ci to przyszło do głowy? Miała atak astmy, mc więcej

– Nieprawda. Coś się jej stało, prawda? Coś się jej stało?

– Catherine…

– Niech pan nie zaprzecza, bo sama to widziałam! Jestem pewna, że to widziałam! Widziałam, jak pada na ziemię!

– Idziecie czy nie? – zawołał John Trzy Imiona – On na was czeka.

– Więc co? – zapytał Jim Catherine – Wchodzimy tam?

Oczy Catherine wypełnione były łzami.

– Widziałam jak pada, i jestem pewna, że to moja wina. Widziałam, jak pada i cieszyłam się z tego. Nie wiem czemu.

Była kompletnie zdezorientowana, miała rozbiegane, błędne spojrzenie i szybkie, gwałtowne ruchy. Co gorsza, Jim zauważył gromadzący się wokół niej cień – szare, poszarpane smugi ciemności ciągnące się przez powietrze niczym lepka krew.

– Jim! – zawołał John Trzy Imiona.

– Catherine możesz powiedzieć „nie”, jeżeli tego nie chcesz – powtórzył Jim. – Jedno twoje słowo i już nas tu nie ma.

– Nie mogę – odparła zmienionym głosem, głębokim i szorstkim. – Obietnica to obietnica. Przysięga to przysięga.

Ruszyła sztywno w stronę przyczepy.

– Catherine!’ – zawołał Jim, lecz dziewczyna wspięła się już po schodkach i zniknęła w mroku.

– Chodź, to jedyny sposób – ponaglił go John Trzy Imiona.

Jim spojrzał na chryslera, na czekających w nim Sharon i Marka, a potem wziął głęboki oddech i podszedł do przyczepy.

– Spokojnie, Jim – Indianin położył mu rękę na ramieniu. – Zgodził się z tobą porozmawiać, mimo że jesteś białym.

Jim zajrzał do ciemnego wnętrza. Z przyczepy wysnuwała się dziwna woń. Przypominała zjełczały pot i zapach psiej sierści, palonych liści, długich jesiennych dni i starej skóry.

– Ruszaj – zachęcił go John Trzy Imiona i Jim zrobił krok w głąb pomieszczenia.

Ciemność okazała się grubą czarną płachtą powieszoną w progu i nie przepuszczającą ani promyczka światła. Wewnątrz przyczepa pomalowana była na czarno, tak samo jak na zewnątrz, wyposażona w obite czarną materią meble i oświetlona jedynie maleńkimi lampkami.

Catherine usadowiła się już na jednej z kanap, z rękami splecionymi na piersi. Po drugiej stronie, w obszernym zabytkowym fotelu o wytartych złoconych poręczach, niegdyś obitym czarnym aksamitem, teraz zredukowanym do plątaniny szarych sprężyn, siedział ze skrzyżowanymi nogami szczupły mężczyzna.

Był nagi do pasa, ciało miał smukłe i muskularne, bez grama zbędnego tłuszczu. W obu przekłutych sutkach wisiały różnobarwne paciorki i ptasie skrzydła. Jego długie czarne włosy opadały na ramiona, a oczy były ukryte za małymi okularami o żółtych soczewkach. Miał twardą, kanciastą psią twarz. Ubrany był w obcisłe czarne bryczesy ze skóry.

– Jim, to jest Psi Brat – powiedział John Trzy Imiona – Psi Bracie to Jim Rook

– To ty jesteś tym widzącym? – zapytał Psi Brat. Mówił powoli i ochryple, jakby nieczęsto miał okazję robić użytek ze swego głosu.

– Pewnie można to tak określić – odparł Jim. – A to ty jesteś człowiekiem sprowadzającym klątwy na innych?

– Jim – ostrzegł go John.

– Przecież właśnie po to tu jestem – przerwał mu Jim i zwrócił się do siedzącego przed nimi człowieka. – Przyjechałem, by zapobiec kolejnym morderstwom w wykonaniu twojego potwora-ducha.

Psi Brat uniósł prawą dłoń. Na jej wnętrzu wytatuowane było przypominające niedźwiedzia stworzenie, które zaatakowało Susan w Window Rock.

– Jesteś mądrym człowiekiem, mimo ze jesteś białym. Niewielu Navajo wierzy jeszcze w potwory-duchy, nie wspominając o białych.

– Ja w nie wierzę, bo sam widziałem jednego z nich.

– Widziałeś na własne oczy? Zechcesz mi go opisać?

– Przypominał niedźwiedzia, ale był od niego znacznie większy. I miał oczy jak rozpalone węgle.

– Więc naprawdę widziałeś Niedźwiedzią Pannę – stwierdził Psi Brat, odsłaniając w uśmiechu ostre zęby. – Nie spodziewałem się, by kiedykolwiek do tego doszło. Cóż, możesz wrócić teraz do swoich i powiedzieć im, że to był jedynie zły sen. Powiedz im, że wszystko się skończyło i ze Niedźwiedzia Panna nie będzie ich już więcej nękać. Chyba ze przyjdzie jej na to ochota. Z nią nigdy nic nie wiadomo. Jest zawsze taka spontaniczna.

Roześmiał się suchym śmiechem, przypominającym odgłos łamania gałęzi. Catherine siedziała zgarbiona na kanapie, ręce trzymała teraz na kolanach, zwrócone wnętrzem dłoni do góry. Obok niej siedział John Trzy Imiona, wyraźnie spięty. Nerwowo stukał palcami w kolana i przesuwał stopy. Gdyby z jego mózgu wysuwała się taśma telegrafu, z pewnością byłoby na niej rozpaczliwe wezwanie: „Zabierajmy się, Jim. Na rany Chrystusa, dajmy sobie spokój z całą tą sprawą i wynośmy się stąd w jasną cholerę”.

Jim pochylił się do przodu i spojrzał wprost w szkła okularów Psiego Brata.

– Przejdźmy do konkretów, dobra? Henry Czarny Orzeł upoważnił mnie do przedstawienia panu oferty złożonej z akcji, obligacji i gotówki. Musi pan jedynie wymienić cenę.

Psi Brat przez długą chwilę patrzył na niego w milczeniu, a potem zapytał:

– Cenę? O czym pan mówi, jaką cenę?

Jim wyciągnął z kieszeni swój notes, w którym miał zapisane akcje, obligacje i inwestycje ubezpieczeniowe Henry’ego. Zanotował też sobie, że w ostateczności Henry jest skłonny zaoferować Psiemu Bratu procentowy udział w następnym kontrakcie z Foxem oraz udział we wszystkich poprzednich „na zawsze i po wsze wieki”, jak to formułuje się w hollywoodzkich kontraktach.

– Henry jest w stanie zgromadzić dziewięćset pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Wystarczy jedno słowo, a cała ta suma będzie pańska. Koniec życia w przyczepie. Zbuduje pan sobie za to własny dom z basenem.

– Czy to coś w rodzaju posagu? – zapytał Psi Brat.

– Nie. Chyba mnie pan nie rozumie. Henry oferuje panu dziewięćset pięćdziesiąt tysięcy za zaprzestanie ścigania Catherine.

– Nie będę jej ścigał, ma pan moje słowo. Bo i po co? Będzie tutaj, u mojego boku.

Jim zdjął swoje okulary do czytania i schował je do kieszeni koszuli.

– Panie Psi Brat, najwyraźniej się nie rozumiemy. Henry Czarny Orzeł oferuje panu pieniądze za uwolnienie Catherine za unieważnienie umowy małżeńskiej. To nie posag, lecz forma rekompensaty.

Psi Brat odwrócił się do Johna Trzy Imiona i warknął:

– Powiedziałeś, że ten biały przywozi mi Catherine Biały Ptak.

– Bo tak właśnie jest.

– Chwileczkę – odezwał się Jim. – Nie zamierza pan chyba zatrzymać i dziewczyny, i pieniędzy? Albo zatrzymuje pan Catherine, albo pieniądze. Ale nie jedno i drugie.

– Nie – powiedział Psi Brat.

– „Nie” co? Nie rozumie pan, że wszystkiego nie może pan zatrzymać? Czy nie, bo nie chce pan pieniędzy, lecz dziewczynę? Czy też…

– Dosyć! – wybuchnął Psi Brat. – Dobrze się pan spisał przywożąc mi tę kobietę, ale teraz może pan odejść. – Podniósł się z fotela i chwycił Catherine za nadgarstek. – Widzi pan tę bliznę? – zapytał. – Tu nasza krew zmieszała się ze sobą, kiedy miała piętnaście lat. Od tamtego dnia należy do mnie. Pieniądze tego nie zmienią.

– Panie Psi Brat, wiem, że w pańskim odczuciu Catherine należy do pana, ale w świetle prawa te zaręczyny nie są warte funta kłaków – oświadczył Jim.

– Nie szarżuj – ostrzegł go John Trzy Imiona.

– Co to znaczy „nie szarżuj”? – zapytał Jim – Ty też maczałeś w tym palce?

– Dalszy opór nie miał sensu, Jim. Kiedy zginął twój uczeń, a o jego zabójstwo oskarżono Paula i Szarą Chmurę, Henry zrozumiał, że nie ma innego wyjścia.

– Więc wcale nie przysłał mnie tutaj, bym uwolnił Catherine? Miałem jedynie dostarczyć ją temu upierzonemu dzikusowi?

– Jim! Oni nie chcieli, żeby jeszcze ktoś zginął!

– To dlaczego nie przyjechali tutaj i nie wydali go gliniarzom?

– A kto by im uwierzył? Nawet gliniarze Navajo by ich wyśmiali.

Psi Brat nadal trzymał Catherine za rękę, uśmiechając się szeroko. Sądząc z wyglądu jego zębów, przegryzienie mahoniowego blatu grubości trzech cali nie sprawiłoby mu większego kłopotu.

– John Trzy Imiona ma rację. Nikt nie uwierzy, że widziałeś Niedźwiedzią Pannę. Ci sami ludzie, do których zwrócisz się o pomoc, zamkną cię i dla pewności wyrzucą klucz przez okno.

– Nie chcesz pieniędzy? – zapytał Jim.

– Przyjmę je z radością, jeżeli Henry Czarny Orzeł pragnie mi je podarować.

– Ale nie uwolnisz Catherine?.

– Oczywiście, że nie. Zostanie moją żoną i urodzi mi dzieci. Będzie mnie karmić, kąpać i wielbić. Będzie wylizywać pot spomiędzy palców moich stóp.

Catherine spoglądała na niego w napięciu. Wokół niej kłębiła się ciemność. John Trzy Imiona najwyraźniej tego nie widział, lecz zachowanie Psiego Brata w stosunku do dziewczyny nasunęło Jimowi podejrzenie, że być może on to widzi, a przynajmniej wyczuwa.

– Nie chcę za ciebie wychodzić! – krzyknęła nagle Catherine. – Nigdy za ciebie nie wyjdę!

– Wyjdziesz, wyjdziesz, pokochasz mnie tak bardzo, że będziesz płakać za każdym razem, kiedy mnie przy tobie nie będzie.

– Nigdy! Nienawidzę cię! – krzyknęła znowu. Ciemność zaczęła podrygiwać i tańczyć, zagęszczając się wokół jej ramion w utworzone z cienia, przygarbione sploty.

– Psi Bracie, uwolnij ją – nie ustępował Jim.

– Ty biały gnojku! – prychnął Psi Brat. – Ostrzegano cię, prawda? Dzisiejszy dzień jest twoim ostatnim!

– Jak na jeden tydzień słyszałem to aż za często – stwierdził Jim. Wzbierała w nim złość, zmęczenie i frustracja. – Musisz uwolnić ją od przysięgi, a wtedy będziemy mogli zacząć negocjacje.

– Myślisz, że przysłano cię na negocjacje? – zapytał Psi Brat kpiąco. – Zostałeś wysłany tu wyłącznie z dwóch powodów by przywieźć do mnie Catherine Biały Ptak oraz by sprawdzić, czy Niedźwiedzia Panna odesłana została w zaświaty, ponieważ jedynie ty potrafisz to zobaczyć. Henry Czarny Orzeł postawił tylko ten jeden warunek. Nie mogłem mu odmówić.

– John, czy to prawda? – zapytał Jim.

John Trzy Imiona skinął głową.

– Wierz mi, nie zachwycało mnie wprowadzanie cię w błąd, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Psi Brat i Catherine powinni wymienić przysięgi małżeńskie, a kiedy to zrobią, ty masz być świadkiem odejścia Niedźwiedziej Panny z powrotem do świata duchów.

– Czyli okłamywałeś mnie od samego początku, tak?

– To niezupełnie były kłamstwa, panie Rook – uśmiechnął się Psi Brat. – Ich celem było ściągnięcie pana do Arizony i sprawienie, by Catherine również tu przyjechała. Widział pan tę bestię. Widział pan, do czego jest zdolna. Nawet ja nie zawsze jestem w stanie ją kontrolować.

– O tak, widziałem ją, piękne dzięki, i widziałem, co potrafi. Zamordowała obiecującego młodego człowieka, zrujnowała moje mieszkanie i zabiła mojego kota. Obróciła szatnię w West Grove w ruinę, a wczoraj znowu zabiła… zabiła kobietę, na której mi bardzo zależało.

– Więc powinieneś chcieć zobaczyć, jak na zawsze opuszcza nasz świat – oświadczył John Trzy Imiona.

– Żarty sobie ze mnie stroisz?

– Nic podobnego. Pozwólmy Psiemu Bratu poślubić Catherine i skończmy z tym raz na zawsze.

– A co z Paulem i Szarą Chmurą?

– Możesz wrócić do Los Angeles i zeznać pod przysięgą, co widziałeś.

– Pewnie. Przysięgli z miejsca mi uwierzą.

– Możesz poddać się testowi na wykrywaczu kłamstw.

– Jego wyniki nie stanowią dopuszczalnego materiału dowodowego. Sam o tym wiesz.

– A jeśli ktoś inny zostanie zamordowany w ten sam sposób, setki mil od Los Angeles, gdy Paul i Szara Chmura będą przebywać w areszcie?

Jim zmierzył go ponurym wzrokiem.

– Mówisz o Susan?

– Nie, bo nie ma ciała. Ale sam rozumiesz, stanowiła niezbędną ofiarę dla Coyote. Nie wchodzi się na terytorium władcy, nie składając mu należytego hołdu.

– Susan była ofiarą dla Coyote?

– Dlatego rozpaliłem to ognisko – John Trzy Imiona wzruszył ramionami. – Przypuszczałem, że wyjdzie z motelu, by szukać Catherine, ale nie spodziewałem się ciebie. Niemniej jednak okazałeś się bardzo pomocny. Tylko szkoda koca.

– Więc to ty wezwałeś potwora, by Susan mogła zostać zamordowana i spalona?

– Coyote zawsze lubił zapach ludzkiego ciała, palonego ku jego czci – wtrącił Psi Brat. – To nastraja go bardziej przyjaźnie do ludzkiej rasy. Za dawnych czasów palono dziewice i bizony, i to żywcem.

– Chwileczkę – przerwał mu Jim. – Skoro mówiąc o kolejnej ofierze zamordowanej dokładnie w ten sam sposób nie macie na myśli Susan, to o kogo wam chodzi?

– Przywiozłeś przecież ze sobą paru przyjaciół, tak jak zasugerował ci Henry Czarny Orzeł – zauważył Psi Brat.

– Nawet nie myślcie o tym! – krzyknął Jim. – Psi Bracie, mówiłeś o obietnicach? Ja złożyłem trzy, kiedy zgodziłem się na wyjazd do Arizony. Obiecałem Henry’emu Czarnemu Orłowi, że spróbuję uzyskać drogą negocjacji zwolnienie Catherine z umowy małżeńskiej. Obiecałem moim uczniom, że się nimi zaopiekuję. I obiecałem sobie samemu, że nie stracę tu życia. Przynajmniej nie dzisiaj.

– Trudno ci będzie ich dotrzymać – oświadczył Psi Brat, podchodząc do niego tak blisko, że Jim mógł bez trudu policzyć czarne pory na jego nosie. – Zabieram Catherine i zamierzam dostarczyć Henry’emu Czarnemu Orłowi dowody niezbędne do zwolnienia jego synów z aresztu. Jeśli temu przeszkodzisz, daję słowo, że będę cię ścigać przez resztę twego życia i zniszczę wszystko, co przedstawia dla ciebie jakąkolwiek wartość… zabiję wszystkich, których kochasz. Na tym polega prawdziwa śmierć, mój przyjacielu. To właśnie uczynili z nami biali ludzie. Spalili nasze domy i nasze pola, wybili nasze bydło. Nasze kobiety i dzieci głodowały, ale co to was obchodziło? Pluliście na nasze groby. Więc dzisiaj umrzesz – powtórzył Psi Brat. – I jutro także. Będziesz umierać każdego dnia, przez resztę twego życia.

Jim patrzył na niego, myśląc: Chryste, co mam robić? Zerknął w bok na Johna Trzy Imiona, ale Indianin odwrócił głowę. Potem skierował wzrok na Catherine. Na jej twarzy malowało się oszołomienie i strach.

– Zgoda – odezwał się wreszcie. – Skoro pragniesz Catherine, możesz ją sobie zatrzymać. Czego jeszcze ode mnie oczekujecie?

– Tak już lepiej – na twarz Psiego Brata powoli wypłynął nieprzyjemny uśmiech. – Lubię realistów. Którego z twoich uczniów nam oddasz? A może weźmiemy oboje?

Bezwzględność Psiego Brata zmroziła Jima. Jak mógłbym poświęcić któregokolwiek z nich? – pomyślał z rozpaczą. Sharon, która zamierzała działać w opiece społecznej i walczyć o prawa czarnych, czy Marka, któremu poczucie humoru i poetycka wrażliwość być może pozwoli na lepszy start?

– Może powinienem powiedzieć im, żeby rzucili monetą? – zasugerował podstępnie – Nie muszą wiedzieć, w jakim celu.

Psiemu Bratu wyraźnie spodobał się ten pomysł

– Od razu kiedy cię zobaczyłem, wiedziałem, że jesteś inteligentnym człowiekiem. Henry Czarny Orzeł dokonał mądrego wyboru.

– Catherine? – powiedział Jim. Starał się zwrócić na siebie jej uwagę, wyrwać ją spod władzy mrocznego kształtu, który się wokół niej formował. – Catherine, wybacz mi. Widzisz chyba, w jakim jestem położeniu.

– Nie wiem, o czym pan mówi – odparła Catherine. – Co chce mi pan powiedzieć?

– To, że musisz wyjść za Psiego Brata. Nie mam wyboru. Podszedł do niej i ujął ją za rękę już teraz wyczuwał ukłucia szorstkich, niewidzialnych włosów. Pochylił się udając, że całuje ją w policzek.

– Chwycę cię mocno za rękę – wyszeptał. – A kiedy to zrobię, uciekaj, rozumiesz?

Wyprostował się. Z jej twarzy nie wyczytał niczego, co sygnalizowałoby, że zrozumiała – wciąż widniało na niej jedynie oszołomienie i strach.

– W porządku – zwrócił się do Psiego Brata. – Chyba wyjdę teraz i poproszę moich uczniów, by zdecydowali, które z nich będzie żyło, a które uda się do Krainy Wiecznych Łowów.

– Ja też będę się już zbierał – odezwał się John Trzy Imiona. – Widziałem dosyć krwi jak na jeden tydzień.

Kiedy Psi Brat cofnął się, by zrobić przejście, Jim pchnął go nagle w pierś. Indianin stracił równowagę i wpadł na fotel. John Trzy Imiona obrócił się, lecz Jim odrzucił go na bok uderzeniem barku, a potem złapał Catherine za rękę i krzyknął:

– Teraz!

W tej samej chwili Psi Brat wydał z siebie wysoki pisk.

Ręka Catherine jakby eksplodowała w dłoni Jima, w jednej sekundzie zamieniając się w gigantyczną szczeciniastą łapę. Wrzasnął i wyszarpnął dłoń. Przy nim nie stała już drobna, długowłosa dziewczyna, lecz ogromny niedźwiedziowaty cień, sięgający głową sufitu przyczepy. Miał drobne ślepia, płonące czerwienią niczym szczeliny w drzwiczkach pieca, i wielkie zakrzywione pazury.

Jim rzucił się na podłogę, osłaniając twarz ramieniem. W tej samej chwili jeden z pazurów minął o włos jego głowę, rozcinając mu skórę na grzbiecie dłoni. Łapa bestii uderzyła z głośnym hukiem w bok przyczepy, rozłupując na pół plastikową szafkę i przebijając aluminiową ścianę. Wśród ciemności zamigotało nagle dzienne światło.

– Catherine! – ryknął Jim.

Ale bestia rzuciła się ponownie do przodu, aż zatrzęsła się cała przyczepa. Raz za razem starała się dosięgnąć Jima, lecz on przetoczył się po podłodze i ukrył za jedną z kanap. Psi Brat stał nieruchomo, wydając z siebie piskliwy, monotonny zaśpiew.

Aheeuoo-ahane-aheeiioo-saabate.

Bestia młóciła na oślep, rozpruwając pazurami tapicerkę, metal i plastik. Potworny łoskot rozrywał bębenki w uszach. Pianka wypełniająca kanapę była podarta, wykładzina rozpruta, wokół pryskało tłuczone szkło, kawałki potrzaskanych mebli pokrywały całą podłogę. W powietrzu fruwały strzępy tapicerki, a każdy cios Niedźwiedziej Panny dalej dziurawił ściany przyczepy i do wnętrza ze wszystkich stron wpadały przecinające się strumyki światła dziennego.

Przyczepa powoli zaczynała się rozpadać. Jej ściany były powyginane i podziurawione, miejscami zdarte zostały całe płaty blachy. Nagle cała konstrukcja przekrzywiła się i zapadła. Psi Brat runął na podłogę, uderzając głową o stolik pod telewizor. John Trzy Imiona przez cały czas usiłował przedostać się do drzwi i teraz kurczowo chwycił się zasłony by nie wpaść z powrotem do wnętrza. Jim – wciąż za kanapą – zsunął się z podgiętymi nogami w ciasny kąt. Gdy łapa Niedźwiedziej Panny przebiła się z potwornym impetem przez chroniące go poduszki, udało mu się odepchnąć od ściany i wydostać z potrzasku.

Wiedział, że musi spróbować wydostać się z przyczepy Być może zginie, ale nawet i to było lepsze od oczekiwania na chwilę, gdy potwór oderwie mu głowę, tak jak to stało się z Susan. Nabrał powietrza w płuca, policzył do trzech i wysunął się zza kanapy, przetoczył po podłodze i złapał za pierwszą rzecz, jaka wpadła mu w rękę – jak się okazało, była to kostka Johna Trzy Imiona.

– Puść mnie! – krzyknął spanikowany Indianin. Próbował uwolnić się kopniakiem, ale mu się nie udało. Jim podciągnął się do przodu i znalazł się twarzą w twarz z Johnem Trzy Imiona.

– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś? – wrzasnął. – Zabiłeś dwoje niewinnych ludzi tylko dlatego, że za bardzo bałeś się postawie jakiemuś podstępnemu, przeterminowanemu demonowi! Naprawdę myślałeś, że pozwolę wam jeszcze kogoś zabić?

John Trzy Imiona rozpaczliwie starał się uwolnić.

– Co wy, biali ludzie, wiecie? Cały ten kraj należy do Navajo i zawsze tak będzie! Czekamy tylko na odpowiednią porę, nic więcej! Opiekujemy się naszymi duchami, uwalniamy je z kryjówek, przywracamy do życia dawne obrzędy i czekamy na właściwy moment! Coś panu powiem, panie Rook już niedługo wszystkie miasta białych ludzi stąd aż do Los Angeles zamieszkane będą wyłącznie przez trupy.

Nagle podłoga pod nimi zadrżała. Jim zerknął w górę. Niedźwiedzia Panna pochylała się nad nimi złowieszczo, zimna i mroczna. Jej futro zjeżyło się, ślepia płonęły czerwienią, a z gardzieli wydobył się dźwięk przypominający charkot duszonego człowieka. Wymierzyła Jimowi cios rozdzierając mu koszulę i rozpruwając ramię. Jim poczuł na plecach wilgotny strumyk krwi. John Trzy Imiona szarpnął się, kopnął go i spróbował unieść z podłogi, tak by następny cios bestii trafił go w głowę. Jim rzucił się w tył i przetoczył. Indianin znalazł się na górze i złapał go za nadgarstki, zamierzając wykonać podobny manewr. Jim czul jego pot i pachnący starą kawą oddech.

– Mieliśmy o wszystkim zapomnieć? – wykrzyczał John Trzy Imiona. – Mieliśmy zapomnieć o tym, co z nami zrobiliście? O kobietach i dzieciach, które umarły w Fort Defiance? – Był tak wściekły, że zupełnie zapomniał o potworze-duchu demolującym przyczepę.

Ponad jego ramieniem Jim ujrzał uniesioną w gorę łapę – włochatą, czarną łapę uzbrojoną w potężne pazury. Chociaż Indianin wciąż mocował się z nim wrzeszcząc nieustannie, próbował odepchnąć go w bok, zepchnąć z linii ciosu. Nie udało mu się to jednak – po chwili rozległ się ostry, zgrzytliwy dźwięk i nagle Jima zalała ciepła krew. John Trzy Imiona zsunął się z niego, trzymając się za bok głowy.

– Moje ucho! Oderwała mi ucho!

Przyczepa jakby eksplodowała. Niedźwiedzia Panna zerwała dach i połupała ściany. Wszędzie walały się kawałki aluminium, kłębiły się chmury pianki, piór i strzępów pościeli. Psi Brat, nadal nieprzytomny, przysypany był ryżem, mąką i suchym fettucini.

John Trzy Imiona usiłował się podnieść na nogi, sięgnął dłonią ściany, której już tam nie było, i stracił równowagę. W tej samej chwili bestia złapała go w obie łapy i uniosła wysoko nad głową. John Trzy Imiona wrzasnął, wierzgając nogami w powietrzu, kiedy pazury potwora zagłębiły się w jego klatkę piersiową, w płuca i wątrobę.

– Nie! – wycharczał – Nie! Służyłem ci! Uratowałem cię!

Niedźwiedzia Panna rozłożyła szeroko łapy, rozdzierając go od szyi do krocza, a potem potrząsnęła gwałtownie, tak ze wszystkie wnętrzności wypłynęły na podłogę, tworząc oślizgły, wilgotny stos. Potwór odrzucił wybebeszone, bezwładne ciało i odwrócił się do Jima, ale nie było go już w przyczepie.

Gdy tylko bestia pochwyciła Johna Trzy Imiona, Jim rzucił się do drzwi, zeskoczył na ziemię i popędził do chryslera, w którym czekali Sharon i Mark.

Jego buty zgrzytały w kurzu, a jemu wydawało się, że ktoś biegnie dwa kroki za nim. Sharon wysiadła z samochodu, wpatrując się z przerażeniem na rozpadającą się we wściekłych konwulsjach przyczepę. Mark siedział na tylnym siedzeniu, zawzięcie uderzając w klawisze telefonu komórkowego Johna Trzy Imiona.

– Sharon! Wsiadaj z powrotem do samochodu! – krzyknął Jim, biegnąc w jej stronę.

– A co z Catherine?

– Wsiadaj do środka!

Obejrzał się przez ramię, potwór-duch gnał już ku niemu wielkimi susami niedźwiedzia grizzly. Był olbrzymi, trzykrotnie większy niż normalny niedźwiedź, jego pazury zgrzytały o ziemię.

– Sharon, na miłość boską! Wsiadaj do samochodu! – wrzasnął Jim.

Dopadł chryslera i wepchnął Sharon z powrotem na jej fotel, wskoczył za kierownicę, zatrzasnął drzwi i odpalił silnik.

– A Catherine? – zapytała Sharon. – Co z Catherine!?

Jim wycofał chryslera i odwrócił go przodem w stronę osiedla przyczep.

– Catherine nie jest sobą – wyjaśnił. – Przynajmniej nie w tej chwili.

– Ale przecież tam jest! – oświadczyła Sharon, łapiąc go za ramię – Proszę spojrzeć, panie Rook, jest tam!

Jim wdusił gaz do dechy i chrysler wystrzelił z miejsca w kłębach kurzu. Potem zerknął w lusterko i ujrzał Catherine biegnącą za nim z rozwianymi włosami. Ale kiedy spoglądał za siebie przez ramię, widział jedynie masywny, mroczny cień ścigającej ich Niedźwiedziej Panny

– Panie Rook, niech się pan zatrzyma! – błagała Sharon – Musimy ją zabrać!

Jim zahamował gwałtownie.

– Sharon, to nie jest Catherine. To coś innego. Dla ciebie wygląda jak Catherine, ale ja widzę coś zupełnie innego.

– Wezwałem gliniarzy – oznajmił Mark, wymachując telefonem. – Powiedzieli, że postarają się tu być za pół godziny.

Catherine wciąż biegła za nimi. Jim widział w lusterku grymas zastygły na jej twarzy i szkliste oczy. Biegła jak ktoś, komu zależało na doścignięciu ich za wszelką cenę, nawet za cenę życia.

– Trzymajcie się – powiedział, ruszając z miejsca z piskiem opon. Koła chryslera ugrzęzły na moment w ziemi, a potem pomknęli przed siebie. W tej samej chwili poczuli potężny wstrząs i tylna szyba samochodu rozprysnęła się w drobny mak. Rozległo się ohydne drapanie, po nim jękliwy zgrzyt i Jim poczuł, że kierownica chryslera szarpie się w jego rękach niczym żywa.

– Co się dzieje? – zapytała przerażona Sharon.

Jim obejrzał się i ujrzał biegnącą za mmi Niedźwiedzią Pannę. W pewnej chwili rzuciła się na samochód, odrywając fragment tylnych drzwi, który z łoskotem potoczył się przez pyliste pole. Potem rozbiła światła stopu i oderwała następny kawałek karoserii. Jechali siejąc za sobą odłamki czerwonego plastiku.

– To Catherine – stwierdził Mark. – Co ona do cholery wyprawia? Rozwala ten cholerny wóz na kawałki!

– Tak jak powiedziałem, Mark, to nie jest Catherine, nie w tej chwili – odparł Jim. – To bestia, ta sama, która zabiła Martina Amato i zdemolowała naszą szatnię.

– Co pan opowiada”? – wykrztusiła z niedowierzaniem Sharon – Twierdzi pan, że to Catherine zabiła Martina i zniszczyła szatnię”?

Obejrzał się i zobaczył, że bestia znowu jest tuz za nimi. Z impetem uderzyła w tylny zderzak, zmuszając Jima do wykonania dzikiego zygzaku. Pędzili teraz główną alejką między przyczepami, wszędzie pałętały się dzieci i psy, ale Jim nie odważył się zwolnić, wiedział, że jeśli to zrobi, potwór wedrze się do środka przez rozbitą tylną szybę i rozedrze ich na strzępy.

– Panie Rook! – wrzasnęła nagle Sharon.

Przed mmi przez alejkę przechodziła stara Indianka wspierająca się na balkoniku. Towarzyszyła jej mała dziewczynka, może sześcioletnia. Uśmiechała się do niej, opowiadała coś z przejęciem i podsuwała jej polne kwiaty.

Osiągnęli już siedemdziesiątkę na godzinę, jechali za szybko, by zahamować na czas. Jim zdążył jedynie krzyknąć „trzymajcie się!”, skręcił z głównej alejki, roztrzaskał czyjś płot, skosił ogródek obsadzony fasolą, melonami i dymami, wpadł na beczkę z deszczówką, rozpruł kolejne ogrodzenie, cudem ominął tył kolejnej przyczepy, przejeżdżając przez linkę ze świeżo rozwieszonym praniem, i wyskoczył z powrotem na główną drogę.

Wyjechał z osiedla, niemal na dwóch kolach skręcił w prawo i nie zwalniając ani na moment poprowadził samochód z powrotem do Window Rock.

Raz jeszcze spojrzał w lusterko. Catherine już za nimi nie biegła, stała przed wjazdem do osiedla odprowadzając ich wzrokiem. Obrócił głowę i ujrzał to samo – potwór zniknął. Poczuł nagłą chęć zawrócenia po dziewczynę, chęć tak silną, że oparł jej się z najwyższym trudem. Chryste, był jej nauczycielem, poczuwał się do odpowiedzialności za nią. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, przez co teraz przechodziła, jakie dręczyły ją lęki. Ale jedno wiedział na pewno dopóki nie zostanie uwolniona spod wpływu Psiego Brata, będzie stanowić dla nich śmiertelne zagrożenie.

– Tak po prostu ją tam pan zostawi? – zapytał Mark.

– Nic innego mi nie pozostaje. Mężczyzna, za którego ma wyjść, rzucił na mą czar. Kiedy biegła za nami, wy widzieliście Catherine, ale ja widziałem wielką czarną bestię.

Mark odwrócił się i spojrzał na drogę za ich plecami. Ujrzał, jak Catherine rusza w stronę przyczep.

– Bestię? Trudno w to uwierzyć – mruknął z powątpiewaniem.

– Przyjrzyj się uszkodzeniom w naszej furgonetce. Gdyby nie była opętana tym czymś, cokolwiek to jest, nie byłaby w stanie nawet wgnieść karoserii.

– Daj spokój, Mark – włączyła się Sharon. – Dobrze wiesz, że pan Rook potrafi dostrzegać duchy upiory i inne takie.

– Wiem. Ale potwór, i to w środku dnia? Szkoda, że ja go nie widziałem!

– Posłuchajcie – przerwał mu Jim, a potem opowiedział im legendę o Niedźwiedziej Pannie, którą usłyszał od Johna Trzy Imiona. Przemilczał natomiast, że Indianin nie żyje oraz ze Susan również została zabita i spalona w ofierze.

Dotarli do Window Rock i zatrzymali się przed Navajo Nation Inn.

– Co teraz robimy? – zapytała Sharon.

– Spakujemy się i wyniesiemy stąd, gdzie pieprz rośnie.

– A co powie stary Catherine, kiedy wróci pan bez niej? – zapytał Mark.

– Sam nie mogę doczekać się tej chwili.

– Zaraz, zaraz. To znaczy, że on wcale nie oczekiwał jej powrotu?

– Nie sądzę, by się spodziewał, że którykolwiek z uczestników tej wycieczki wróci. Z wyjątkiem mnie, żebym mógł potwierdzić, że potwór odszedł na dobre. I wątpię, bym długo potem pożył.

– Nie kumam. Mieliśmy wszyscy zginąć?

Jim skinął głową.

– Prawdopodobnie tak. Henry Czarny Orzeł zabrał rodzinę do Kalifornii, by wymigać się od obietnicy danej Psiemu Bratu. Nie docenił jednak siły jego magii ani jej zasięgu. Po śmierci Martina i aresztowaniu Paula oraz Szarej Chmury zrozumiał, że musi dotrzymać słowa, ale chciał, by Niedźwiedzia Panna któreś z nas zabiła, co miałoby stanowić dowód na to, że jego synowie nie mogli zamordować Martina. Zresztą rzeczywiście tego nie zrobili. Tamtej nocy poszli na plażę szukać siostry, by nie zdążyła nikogo skrzywdzić.

– Czuję się okropnie, zostawiając tu w ten sposób Catherine – oświadczyła Sharon. – Nieważne, w co się teraz zmieniła, zawsze była taką wspaniałą koleżanką.

– W tej chwili niczego więcej nie możemy dla niej zrobić. Jeżeli się do niej zbliżymy, pourywa nam głowy. Zaczynam podejrzewać, że Psi Brat nie ma najmniejszego zamiaru odsyłać Niedźwiedziej Panny z powrotem do otchłani czy gdziekolwiek. Wydaje mi się, że obecna sytuacja bardzo mu odpowiada.


Jim wynajął pontiaka kombi, którym przejechali z Window Rock do Gallup, gdzie zatrzymali się na cheeseburgery, a potem ruszyli do Albuquerque. Dojechali w samą porę, by złapać bezpośredni samolot American Airlines do Los Angeles i wkrótce wystartowali wprost w słońce. Sharon i Mark przespali większą część lotu. Jim również był bardzo zmęczony, ale nie otrząsnął się jeszcze do końca z przebytego szoku i nie chciał zamykać oczu w obawie przed tym, co mógłby ujrzeć.

Wyciągnął z kieszeni srebrny gwizdek otrzymany od Henry’ego Czarnego Orła. Nie miał szczególnej ochoty w niego dmuchać, jednak zastanawiało go jego właściwe przeznaczenie. Catherine ostrzegła go, że jego użycie zwróci na nich uwagę Coyote i zdradzi ich położenie, lecz Jim nie widział w tym większego sensu. Wyrwał przecież Catherine z jej transu kiedy opadali na las Obola, choć Jim nie pojmował, jakim sposobem. Miał przygotowaną całą listę pytań dla Henry’ego Czarnego Orła i zamierzał mu je zadać zaraz po powrocie do Los Angeles


Kiedy odwiózł Marka i Sharon do domu, na dworze było już ciemno.

– Posłuchajcie, lepiej nie opowiadajcie rodzicom o tym, co się wydarzyło w Fort Defiance – powiedział. – Będą chcieli powiadomić policję, a z tym przypadkiem policja na pewno nie da sobie rady. Jeżeli wytropi Catherine, a ona wpadnie w szał, tak jak w rezerwacie Navajo cóż, resztę sami możecie sobie wyobrazić.

– W porządku. Do zobaczenia jutro w klasie, panie Rook – odparła Sharon i nieoczekiwanie pocałowała go w policzek. – Dziękujemy za wyciągnięcie nas z kłopotów.

– Przede wszystkim nie powinienem był was w nie pakować.

– Hej, co jest warte życie bez paru nerwowych chwil! – zapytał Mark – W życiu się tak nie bawiłem. To znacznie lepsze od siedzenia na tyłku przed telewizorem.

– Nie myślałeś tak, kiedy spadaliśmy na te drzewa – zauważyła Sharon.

– Przynajmniej się nie sfajdałem.

– Gdybyś to zrobił, pierwsza bym wysiadła z tego samolotu, że spadochronem czy bez.

– Słuchajcie – przerwał im Jim – jutro nie musicie pokazywać się w szkole. Chyba przydałoby się wam trochę odpoczynku.

– Niech pan spróbuje nas powstrzymać, panie Rook Niech pan spróbuje nas powstrzymać.

Загрузка...