Rozdział VIII

Jim pojechał do domu George’a Babounsa. George siedział na ganku szarpiąc struny bouzouki.

– Już wróciłeś? – zawołał. – Co powiesz na szklankę retsiny? Musisz posłuchać piosenki, którą właśnie skomponowałem. Zatytułowałem ją: „Gdy tańczyliśmy w Aspropirgos”.

– Tytuł wpada w ucho – stwierdził Jim. – Mogę zostać u ciebie na noc? Dozorca powinien już uporządkować moje mieszkanie, ale nie jestem pewien, czy potrafię tam wrócić, nie dzisiaj.

– Oczywiście, że możesz Jesteś głodny? Zrobiłem wczoraj faszerowaną paprykę, potrzeba jej jedynie paru minut w mikrofalówce.

– Wystarczy mi na razie coś do picia – odparł Jim.

George wprowadził go do środka. Trzeba przyznać, że od ostatniej wizyty Jima trochę posprzątał. Złote rybki nadal pływały w ciemnoturkusowym mroku, za kanapę wciśnięte były stare skarpetki, lecz wyrzucił większą część makulatury i puste puszki po piwie, a na stole pojawiła się nawet misa z pomarańczami.

– Czyżbyś się zakochał? – zdziwił się Jim

– No niezupełnie – mruknął zmieszany George – Ale mam przyjaciółkę i jak na razie jest nam ze sobą całkiem dobrze. Chyba ją nawet znasz, a przynajmniej powinieneś ją znać. Mieszka w twoim domu.

– Kto to? – zapytał Jim podejrzliwym głosem, stawiając torbę na podłogę.

– Zostawiłeś mój numer swojemu dozorcy, na wypadek gdyby miał jakieś pytania, no nie? Więc kiedy zadzwonił i powiedział, że nie może znaleźć dokładnie takich samych drzwi do szafek kuchennych i czy te drugie byłyby w porządku, zajrzałem tam. Były w porządku, to znaczy te drzwi. Zupełnie jak dawne, tyle że lepszej jakości. I przy okazji poznałem twoją sąsiadkę z dołu, tę kobietę.

– Masz na myśli pannę Neagle?

– Właśnie, Valerię. I coś ci powiem, Jim, żadna para nie rozumie się lepiej od nas. Ta spontaniczność! To takie wspaniałe! I do tego szaleje za grecką muzyką kawiarnianą!

– Cóż, George, nie bardzo wiem, co powiedzieć. Ale bardzo się cieszę z waszego szczęścia.

– Wybieram się do niej dziś wieczorem. Może byś pojechał ze mną? Mógłbyś obejrzeć swoje mieszkanie.

– Sam nie wiem. Nie chcę wam przeszkadzać.

George otworzył lodówkę i wyjął z niej dwie puszki pabsta.

– Nie będziesz. A jak było na czerwonej ziemi? Udało ci się wszystko uporządkować?

– Prawdę mówiąc, nie. Kompletne fiasko

– Jak to możliwe? Myślałem, że cieszysz się na ten wyjazd. Jim Rook w roli indiańskiego doradcy małżeńskiego. Fajki pokoju, tańce wokół plemiennych totemów i te sprawy.

– Henry Czarny Orzeł okłamywał mnie od samego początku. Wcale nie chodziło mu o zerwanie zaręczyn Catherine. Chciał jedynie, żebym odegrał rolę przyzwoitki, upewnił się, że bezpiecznie dojedzie na miejsce i wyjdzie za tamtego faceta. Zawarł pakt z diabłem, George, a potem przekonał się, że nie może się z niego wycofać.

– Co masz na myśli?

– Właśnie diabła Demona, złego ducha, nazwij go jak chcesz. Człowiek, za którego ma wyjść Catherine, potrafi przywołać najgorszego z nich, zwanego Coyote. To Psi Brat. Potrafi zamieniać ludzi w potwory.

– Potrafi zamieniać ludzi w potwory? – powtórzył George, unosząc czarną krzaczastą brew.

– Wiem, że nie brzmi to szczególnie wiarygodnie, ale we wszystkich kręgach kulturowych znane są opowieści o demonach zamieniających ludzi w zwierzęta. W Irlandii znany był ponoć zazdrosny duch, który zamieniał ludzi w psy. W Afryce żyje demon, który przeobraża kobiety w małpy. Nie wiem, czy któryś z tych mitów znajduje potwierdzenie w faktach, ale tu, w Ameryce, mamy ducha potrafiącego zamienić młodą dziewczynę taką jak Catherine w wielką czarną istotę podobną do niedźwiedzia. To właśnie ona zdemolowała nasze szatnie. To ona obróciła w perzynę moje mieszkanie i zamordowała Martina Amato. Co gorsza, zabiła jeszcze dwoje ludzi.

– Zaczynam się trochę gubić – mruknął George. – Kogo?

– Johna Trzy Imiona, indiańskiego przewodnika, który zawiózł nas do przyszłego małżonka Catherine. Rozdarła go na strzępy A drugą ofiarą była – urwał i po chwili dokończył z trudem – Susan. Susan Randall.

– Susan? Żartujesz sobie chyba?

W oczach Jima pojawiły się łzy. Po raz pierwszy od chwili śmierci Susan pozwolił sobie na okazanie uczuć.

– Ten potwór po prostu rzucił się na nią, George. Oderwał jej głowę. Rozpruł jej ciało Krzyczałem, chciałem ją ostrzec, ale byłem bezsilny.

– I jak gdzie to się stało?

– W Window Rock na tyłach naszego motelu. Spaliliśmy jej ciało w ognisku.

George przycisnął swoją puszkę pabsta do czoła.

– Catherine zamieniła się w potwora i zabiła Susan, a ty spaliłeś jej ciało w ognisku?

– Przysięgam na rany Chrystusa, George, że to prawda. Wszystko to jest prawda – odparł Jim.

– A co z tym Johnem Trzy Imiona?

– Zabiła go w przyczepie Psiego Brata. Próbowałem ją stamtąd wyprowadzić, ale wtedy w jednej sekundzie przemieniła się ze ślicznej dziewczyny w rozwścieczone czarne stworzenie, zdolne wybijać dziury w stali.

– Jezu Chryste, Jim. Co zamierzasz zrobić?

– Mogę zrobić tylko jedno. Jestem odpowiedzialny wobec Catherine za to, co zrobiłem, za to, że zabrałem ją z powrotem do rezerwatu. Co prawda wprowadzono mnie w błąd, nie wiedziałem, w co ją pakuję, ale ona nie jest niczemu winna, George, a ja przyczyniłem się do tego, że znalazła się na powrót w świecie, którego nie chce, i z mężczyzną, którego nie kocha.

– Ale zabiła Susan.

– Nie ona, George. Zrobiła to Niedźwiedzia Panna, ten potwór. To on zabił Susan.

– Co zamierzasz powiedzieć Ehrlichmanowi i rodzinie Susan? Myślisz, że ci uwierzą? Ja cię znam i mam do ciebie zaufanie, ale nawet ja nie jestem pewien, czy ci wierzę.

– To, co zamierzam powiedzieć innym, będzie musiało zaczekać. Teraz pozostaje mi już tylko oddanie sprawiedliwości cieniowi Susan i uratowanie Catherine przed życiem w rezerwacie z tym Psim Bratem – przez poddanie jej egzorcyzmom czy cholera wie czemu, co się robi z kimś opętanym przez dziesięciostopowe stworzenie z pazurami jak szable.

– Jesteś zdenerwowany – stwierdził George. – Myślę, że jutro powinieneś jeszcze raz to wszystko sobie przemyśleć.

– Nie mogę przestać o tym myśleć nawet teraz.

– Może więc przejedźmy się do Valerie i przekonajmy się, czy widok twojego odnowionego mieszkania pomoże ci się od tego oderwać.

Jim złapał George’a za rękę i ścisnął ją tak mocno, że George skrzywił się z bólu.

– Wiesz co, George? Nigdy przedtem czegoś takiego nie widziałem. Widywałem duchy, cienie zmarłych, widziałem człowieka porzucającego swoje ciało i spacerującego po mieście i samochody przejeżdżające przez niego, jakby go wcale nie było. Ale to coś innego. To moc pochodząca z powietrza, którym oddychamy, z ziemi, po której stąpamy. To prawdziwa indiańska magia.

George klepnął go w plecy.

– Jedno muszę ci przyznać, Jim. Niczego nie robisz połowicznie. Kiedy ci odbija, odbija ci na całego. Próbowałeś już prozacu?

– Nie wydaje ci się, że przeżyłem już wystarczająco wiele wstrząsów?

– Pewnie tak – przyznał George.

– Pozwól więc, że cię o coś spytam. Nawet jeśli nie wierzysz w ani jedno moje słowo, chyba wiesz, że mam dobre chęci?

– Jasne

– W takim razie pomóż mi. Nawet jeśli uważasz, że brakuje mi piątej klepki.

George objął go ramionami i uścisnął mocno. Miał olbrzymi brzuch, drapiącą brodę i pachniało od mego kebabem i dezodorantem Sure.

– Nie martw się, Jim. Bez względu na to, jakie bzdury byś wygadywał, George zawsze będzie stał u twego boku.


Pojechali na Electric Avenue starym pikapem Silverado George’a. Jim czuł się bardzo dziwnie wracając w to miejsce po śmierci swojej kotki i zniszczeniu mieszkania. Miał wrażenie, że to nie jest już jego dom i nigdy już nim w pełni nie będzie. Po włamaniu i zdemolowaniu żaden dom nie sprawia już wrażenia bezpiecznego, a kolejne zamki w drzwiach tylko pogarszają sytuację.

– Idź, popatrz sobie na swoje mieszkanie, a potem zejdź do nas – powiedział George. – Odwalają tam kawał solidnej roboty. Spodoba ci się.

Jim wszedł po schodach na podest drugiego piętra i przeszedł do swoich drzwi. Żaluzja w oknie po drugiej stronie poruszyła się i wiedział, że Myrlin znowu go szpieguje, upewniając się, że on nie szpieguje jego. Po chwili wahania włożył klucz do zamka. Wewnątrz pachniało świeżą farbą i nowymi dywanami. Zapalił światło i zobaczył, że ściany odmalowano na bladopiaskowy kolor, wszystkie dziury w gipsie załatano i wygładzono, a drzwiczki szafek kuchennych zastąpiono nowymi.

Pod wielką zakurzoną płachtą grubego plastiku znajdował się cały jego dobytek: książki, zdjęcia, kompakty, nawet wełniana kamizelka. Czuł się tak, jakby wszedł do mieszkania kogoś, kto niedawno umarł.

Ruszał już do drzwi, kiedy pod oknem zobaczył swojego dziadka. Tym razem wyglądał znacznie starzej niż ostatnio. Miał przygarbione ramiona, a dłonie wcisnął głęboko w kieszenie Jim podszedł do niego i powiedział.

– Dziadku, dlaczego wróciłeś? Czy wszystko jest w porządku?

– W porządku? Nie, nie wydaje mi się – odparł dziadek.

– W takim razie co się stało? Moja przyjaciółka twierdzi, że krewni wracają z zaświatów tylko wtedy, gdy mają jakąś pilną sprawę do załatwienia.

– A skąd twoja przyjaciółka to wie?

– Bo nie żyje, tak jak ty Nazywa się Alice Vaizey i cóż, pewnie mi nie uwierzysz, rozmawia ze mną za pośrednictwem kobiety, która wprowadziła się po jej śmierci do jej mieszkania.

– Czemu miałbym ci nie wierzyć? Takie rzeczy zdarzają się codziennie. Umarli kurczowo trzymają się żywych.

– No to co się stało? – zapytał Jim. Kusiło go, by dotknąć dziadka, złapać go za rękę, poczuć jego suche palce, przypominające sękate korzenie, poczuć gładki, starannie wygolony policzek. W powietrzu unosił się nawet zapach dziadkowego żelu do włosów i jego tytoniu.

– Ta rzecz, przed którą cię ostrzegałem… zjawiła się, prawda? – zapytał dziadek. – Ta stara, zimna, szczeciniasta rzecz?

– Zjawiła się, a jakże – Jim pokiwał głową. – Rozejrzyj się dokoła, robotnicy dopiero co skończyli uprzątać po niej bałagan.

– To nie jest jedyny bałagan, jakiego narobiła, prawda, Jim?

– Nie, dziadku. Była jeszcze kobieta, którą kochałem. Susan Randall. To coś ją zabiło.

– Spotkałem Susan… – powiedział dziadek. – To dlatego tu jestem.

– Widziałeś ją? Gdzie?

– Jim, po śmierci nie ma już żadnego „gdzie”. W jednej chwili spoglądasz ponad mokrymi, pokrytymi dachówką domami, a w następnej minucie jedziesz autobusem po Eighth Avenue. Potem, zanim zdążysz się zorientować, spacerujesz plażą nieopodal Hilton Head.

– Co u niej słychać? – dopytywał się Jim. – Próbowałem ją uratować. Mam nadzieję, że wie o tym.

– Ona niewiele wie. Doświadczyła ciężkiego wstrząsu, jak to zwykle bywa, kiedy ktoś urywa ci głowę. Pogodzenie się ze sposobem odejścia z tego świata zajmuje trochę czasu. Ale powiedziała mi jedno: „Ostrzeż Jima, żeby trzymał się jak najdalej od West Grove. Niech pojedzie do Europy czy nawet do Japonii. Niech pojedzie gdziekolwiek, tam, gdzie bestia go nie dosięgnie, bo jest już na jego tropie”.

– Myślisz, że ją jeszcze zobaczysz? – zapytał Jim. – Może mógłbym przekazać jej przez ciebie wiadomość?

Dziadek rzucił mu szybkie, zniecierpliwione spojrzenie.

– Nie jestem posłańcem, Jim. Nie zajmuję się roznoszeniem listów w zaświatach.

– Powiedz jej tylko, że ją kocham i że nie przestanę jej kochać. I że dopilnuję, by winnych jej śmierci spotkała sprawiedliwa kara.

– Sprawiedliwość niewiele znaczy dla zmarłych, Jim. Sprawiedliwość jest ważna tylko dla żywych.

– Tak czy owak, powtórzysz jej to?

Dziadek wzruszył ramionami.

– Mogę spróbować. Ale niczego ci nie gwarantuję.

W tej samej chwili rozległo się stukanie do drzwi i do mieszkania weszła panna Neagle w wymiętym czarnym negliżu i pantoflach na wysokim obcasie.

– Jim? – odezwała się. – Zastanawialiśmy się, czy nie chciałbyś zejść na dół i napić się czegoś z nami. George powiedział, że miałeś bardzo interesujące przygody w Arizonie.

Nagle zatrzymała się, zamrugała i utkwiła wzrok w dziadku Jima.

– Och – wymamrotała zaskoczona. – Przepraszam. Nie wiedziałam, że masz gościa.

– Widzisz go? – zapytał zaskoczony Jim.

– Oczywiście. Chwilami trochę się rozmywa, jak obraz na starym telewizorze, ale widzę go, bez dwóch zdań.

– Nie życzę sobie, by porównywano mnie do obrazu ze starego telewizora – obruszył się dziadek Jima. – Kim pani jest?

– To chyba pani Alice Vaizey, dziadku – powiedział Jim. Odwrócił się do panny Neagle i zapytał: – Mam rację?

– Jak najbardziej – uśmiechnęła się panna Neagle. – Sama nie potrafię go dostrzec, ale pani Vaizey owszem. To dlatego tak migocze.

– Co tu się dzieje? – zapytał podejrzliwie dziadek Jima. – To jest przyjaciółka, o której mi opowiadałeś? Ta, która nie żyje?

– Zgadza się, dziadku. Panna Neagle kupiła jej mieszkanie wraz z jej duchem.

Dziadek Jima powoli podszedł do panny Neagle i stanął przed nią. Uniósł lewą rękę i zatrzymał ją o cal od jej czoła. Wyglądało na to, że próbował jej dotknąć, lecz nie potrafił.

– Widzę ją – powiedział.- Naprawdę ją widzę. Jakby stały tu dwie kobiety, jedna we wnętrzu drugiej.

Do oczu panny Neagle napłynęły łzy.

– Odkąd umarłam, po raz pierwszy ktoś mnie zauważył – powiedziała. – Zaczynałam już podejrzewać, że jestem niewidzialna dla wszystkich, nawet dla innych duchów.

– Nie powinnaś się tym przejmować – pocieszył ją dziadek Jima. – Ja cię widzę… widzę cię doskonale.

– W takim razie jak wyglądam? – zapytała panna Neagle kokieteryjnie, zupełnie tak, jak uczyniłaby to pani Vaizey.

– Jesteś szczupła, bardzo szczupła, jak tancerka. Zupełnie niepodobna do tej pani. I jesteś bardzo atrakcyjną kobietą.

– Cóż, dzięki – oświadczyła panna Neagle. – Nawet gdybyśmy się więcej nie spotkali.

Dziadek Jima uśmiechnął się do niej i posłał jej całusa. Jim mruknął zdumiony.

– Własnym oczom nie wierzę, dziadku. Przyszedłeś tu, aby mnie ostrzec, a teraz flirtujesz z duchem kobiety, która kiedyś mieszkała piętro niżej.

– To nie jest flirt, Jim. Po śmierci ludzie potrzebują pociechy bardziej niż kiedykolwiek za życia. Dla kobiety starość i brzydota, które powodują, że nikt nie zwraca na nią uwagi za życia, są wystarczająco bolesne. Jak myślisz, jak to jest, kiedy się umiera i od nikogo nie można już spodziewać się żadnej reakcji? Stajesz się niczym, bo jesteś niewidzialny. Nie wiesz nawet, jakim jestem szczęściarzem mając wnuka, który potrafi mnie dostrzec – urwał i dodał po chwili. – Posłuchaj, Jim, to „coś” pragnie twojej krwi i pozostały ci tylko dwa wyjścia albo spakujesz swoje manatki i wyniesiesz się stąd jak najdalej, albo będziesz musiał znaleźć sposób pokonania tej bestii.

– Dzisiaj przecież miałeś umrzeć, Jim – dorzuciła panna Neagle. – A jednak wciąż żyjesz, prawda? Powinno ci to dodać trochę pewności siebie.

– Jestem już martwy – odparł Jim. – Tak długo, jak długo ta bestia pozostaje w naszym świecie, będzie mnie szukać.

– Więc uciekaj – powiedział dziadek. – To jedyne rozwiązanie. Uciekaj.

Jim zrozumiał nagle, dlaczego dziadek uważał się za nieudacznika. On rzeczywiście był nieudacznikiem. Kiedy na horyzoncie zamajaczyło jakiekolwiek wyzwanie, zwykle podwijał ogon pod siebie i pospiesznie oddalał się w przeciwnym kierunku. Ale on sam taki nie był – był nieodrodnym synem swojej matki, a matka zawsze nieustępliwie egzekwowała swoje prawa. Odmówiła pomocy ojcu, gdy ten rozkręcał swoją morską firmę ubezpieczeniową, i zamiast tego nauczyła się grać na pianinie. „Jeżeli nie wzbogacisz się własną pracą, nie zasługujesz na to, by być bogatym – powiedziała. – A ty zasługujesz, i będziesz bogaty, więc czego będą słuchać twoi bogaci przyjaciele, kiedy będziemy podejmować ich obiadem?”

– Nie, dziadku – oświadczył Jim. – Zamierzam zostać. Indianie zawsze dużo mówią o honorze plemienia. Catherine jest moją uczennicą i należy do drugiej klasy specjalnej, która jest jakby moim plemieniem. Muszę bronić jego honoru.

Dziadek patrzył na niego przez długą chwilę, a potem pokiwał głową.

– Odważne słowa, Jim. Wygląda na to, że mogę jedynie życzyć ci szczęścia przyda ci się tutaj, a po stokroć bardziej w zaświatach.

– Do widzenia, dziadku – powiedział Jim – Nie zapomnę o tym, obiecuję.

Dziadek podszedł do otwartych drzwi balkonu i odszedł w ciemność. Jim odprowadzał go wzrokiem, gdy dziadek szedł wzdłuż balustrady. Jego postać bladła stopniowo, a kiedy dotarł do schodów, światło ulicznych lamp przechodziło przez niego na wskroś. Zatrzymał się na moment, odwrócił i obejrzał na Jima, machając mu na pożegnanie. Zanim zdążył zrobić choćby jeden krok po schodach, zniknął wśród nocy wypełnionej blaskiem lamp, warkotem samochodów i czyimś śmiechem.

– Jim – odezwała się panna Neagle – chodź do nas na piwo.

– To nie jest najlepszy pomysł, Valerie. Jestem już trochę zmęczony.

– Ale George w pojedynkę nie da rady odtańczyć tych wszystkich greckich tańców…

– No dobrze – ustąpił Jim. Uznał, że wszystko będzie lepsze od przewracania się na kanapie George’a i wsłuchiwania przez całą noc w mruczenie lodówki.

Panna Neagle objęła go.

– Zawsze byłam podejrzliwa w kontaktach z Grekami, wiesz? Ale kiedy poznałam George’a, pomyślałam sobie: „Co było dobre dla Jackie, może być dobre i dla mnie”. Nie wiesz przypadkiem, jak po grecku mówi się „Uwielbiam twoją brodę”?


Następnego ranka przed pójściem do szkoły Jim zadzwonił do brata Susan, Bruce’a, scenarzysty mieszkającego w Sherman Oaks.

– Susan zostaje jeszcze na parę dni w Arizonie – poinformował go.

– Ach tak?

– Cóż… pomyślałem, że lepiej dam ci znać, żebyś się nie niepokoił.

– A czemu miałbym się niepokoić? Jest już pełnoletnia.

– W takim razie wszystko w porządku. Po prostu pomyślałem, że dam ci znać, to wszystko.

Po chwili milczenia Bruce zapytał:

– Nie stało się nic złego, prawda?

– Co przez to rozumiesz?

– Wiesz, Susan i ja prawie ze sobą nie rozmawiamy. Zupełnie inaczej podchodzimy do życia, jeżeli rozumiesz, o co mi chodzi. Ona uważa, że jestem materialistą, a ja myślę, że powinna spróbować objechać świat dookoła używając jednej z tych swoich zabytkowych map i przekonać się, jak daleko zajedzie.

– Rozumiem… – mruknął Jim.

Kiedy jechał do szkoły, czul się dziwnie. Wszystko wokół było takie normalne i znajome. Poranny smog jeszcze się nie rozwiał i dzień opatulony był w delikatną mgiełkę, jak na obrazach impresjonistów. Jim zaparkował na parkingu dla nauczycieli, czekając na pożegnalny strzał z tłumika, który jednak nie nastąpił. Wygramolił się zza kierownicy i był już przy głównym wejściu, kiedy od strony samochodu rozległa się potężna detonacja, odbijająca się echem między budynkami.

Wszyscy obecni w pokoju nauczycielskim z niecierpliwością czekali na jego relację z wycieczki do rezerwatu, ale mówienie o tym przychodziło Jimowi z trudem. Powtarzał tylko:

– Pewnie, było wspaniale. Fascynujące miejsce. Susan była tak zachwycona, że postanowiła zostać tam jeszcze przez parę dni.

Richard Bercovici, wykładający nauki społeczne, podszedł do niego, rozsiewając wokół zapach tytoniu fajkowego.

– Zetknąłeś się może z przejawami alkoholizmu wśród Navajo? Czytałem, że pijaństwo stanowi plagę w rezerwatach.

– Myślę, Richard, że gdybyś widział to, co ja tam widziałem, też chciałbyś się czegoś napić – odparł Jim.

Kiedy nadeszła pora pierwszej lekcji, z ulgą przeszedł korytarzem do drugiej klasy specjalnej. Prawie wszyscy byli obecni, z wyjątkiem Jane Firman, która zawsze ciężko przechodziła okres, więc Jim uznał, że nawet nie wypada pytać, gdzie jest. Sue-Robin kończyła malować paznokcie na perłowy odcień różu, a Sherma szukała czegoś w wielkiej brązowej torbie na zakupy, głośno szeleszcząc.

– Sherma…? Pozwolisz nam posłuchać naszych myśli?

– Przepraszam, panie Rook, ale dzisiaj mam piec z panią Evers ciastka z musem jabłkowym i chyba zapomniałam o rodzynkach.

Mark siedział za Davidem Littwinem, blady i wyciszony – ku wielkiemu zmartwieniu swego najlepszego kumpla, Ricky!ego, który próbował rozruszać go głupimi żartami w rodzaju: „Panie doktorze, wydaje mi się, że jestem spanielem. – Proszę położyć się na kanapie. – Nie mogę, właściciel mi nie pozwala”. Sharon założyła obcisłą czarną suknię i naszyjniki z gagatu, a we włosy wplotła czarne wstążki. Kiedy tylko Jim wszedł do klasy, Sharon i Mark spojrzeli na niego.

– Pewnie ucieszy was wiadomość, że nasza wycieczka do Arizony była okropnie uciążliwa – zaczął Jim. – Niewiele straciliście, może jedynie trochę efektownych widoków i wyjątkowo ohydne jedzenie. Ale dowiedzieliśmy się wiele o legendach Navajo i bardzo jestem ciekaw, co wam udało się odkryć na miejscu. Niestety Catherine Biały Ptak postanowiła pozostać trochę dłużej w Arizonie, aby… aby odwiedzić paru znajomych, tak więc nie poznamy jej opinii na ten temat. Również pani Randall nie wróciła razem z nami, bo pragnęła… – zawahał się widząc, jak Mark i Sharon spoglądają na niego marszcząc brwi. Nie lubił kłamać, ale wiedział, że nie ma innego wyjścia, przynajmniej dopóty, dopóki Niedźwiedzia Panna nie zostanie przepędzona raz na zawsze. -…zbadać parę zabytkowych map. Sami wiecie, że ma na ich punkcie bzika.

Beattie McCordic podniosła rękę i zapytała:

– Jak wygląda sytuacja kobiet Navajo? Czy są tak samo równouprawnione jak my, w Kalifornii?

– Nikt nie jest równiejszy od ciebie, Beattie! – stwierdził Seymour Williams.

– Doskonałe nawiązanie do literatury – pochwalił go Jim. – Z czego to jest, Seymour?

– Co takiego? – zapytał zdziwiony Seymour.

– „Folwark zwierzęcy” George’a Orwella. „Wszystkie zwierzęta są równe, ale są też równiejsze”.

– Ach, racja – odparł Seymour z głupim uśmiechem, co cała klasa skwitowała gwizdami i tupaniem.

– Wracając do twojego pytania, Beattie – podjął Jim – z moich obserwacji wynika, że pozycja indiańskiej kobiety w rodzinie jest zupełnie inna. Mężczyźni Navajo nadal sądzą, że tylko ich głos się liczy. To zgodne z tradycją i historią tego ludu. Ale panuje tam takie bezrobocie, że to właśnie kobieta stanowi ogniwo spajające rodzinę… i ona codziennie musi podejmować najważniejsze decyzje.

– Może i tak – odezwał się Mark. – Ale musi pan przyznać, że trudno być wielkim wojownikiem i myśliwym, kiedy nie ma z kim się bić i na co polować. No bo co niby teraz mogą robić ich mężczyźni, rabować sklepy spożywcze?

– Na razie wróćmy do poprzedniego tematu i porozmawiajmy o historii i legendach Navajo – powiedział Jim. – Niektórzy Indianie utrzymują, że to odejście dawnej magii doprowadziło do ich obecnego katastrofalnego położenia. Czy komuś udało się zebrać informacje na temat jakiejś legendy?

– Ja znalazłam podanie o gigantycznym demonie, którego nazywano Wielkim Potworem – odparła Sue-Robin. – Był o połowę niższy od najwyższego świerku, miał odrażającą twarz w niebieskie i czarne pasy i zawsze był ubrany w zbroję z odłamków krzemienia powiązanych jelitami i ścięgnami zabitych przez niego ludzi.

– Ohyda – wzdrygnęła się Amanda.

– To tylko opowieść – uspokoił ją Jim, jednocześnie przypominając sobie, jak z rozdartego ciała Johna Trzy Imiona wnętrzności wylewały się na podłogę.

– Wielkiego Potwora dopadło w końcu dwóch dzielnych bogów Bliźniaków – ciągnęła Sue-Robin. – Próbowali podkraść się do niego, kiedy zaspokajał pragnienie całą wodą z wielkiego jeziora, lecz on dostrzegł ich odbicie w ostatnich kroplach. Wystrzelił w ich kierunku dwie olbrzymie strzały, ale oni schwycili tęczę i użyli jej jako tarczy. Wielki Potwór zaczął ich gonić, jednak kiedy prawie już do nich dobiegał, zabił go nagły piorun. Bliźniacy obcięli mu głowę i odrzucili ją na wschód. Tam wypuściła korzenie i pozostaje w tym samym miejscu aż do dzisiaj. To Cabezon Peak.

– Ja też znalazłem trochę informacji o Wielkim Potworze – oświadczył Titus podnosząc rękę. – Jest taka internetowa strona poświęcona mitom Indian. Wyczytałem tam, że piorun nie wyrządziłby Wielkiemu Potworowi żadnej krzywdy, gdyby inny demon nie obciął mu wcześniej wszystkich włosów, pozbawiając jego głowę osłony. Ten drugi demon nazywał się… mam to tu gdzieś zapisane… Coyote.

Jim poczuł nagłe mrowienie na karku, jakby spacerował po nim jakiś owad.

– Coyote, tak? Czy ktoś jeszcze ma coś na temat tego Coyote?

– Ja mam – odezwał się John Ng. – Był dla mnie jednym z najciekawszych indiańskich demonów, bo w Japonii i Wietnamie są demony bardzo do niego podobne. Był bardzo sprytny i podstępny i lubił ludzkie kobiety. Jest taka legenda Navajo… – Zaczął czytać: – „Pewnego dnia na górskiej przełęczy Coyote spotkał młodą kobietę. – Co masz w swoim tobołku? – zapytała. – Rybie jajka. – Dasz mi trochę? – Tak, jeżeli zamkniesz oczy i zadrzesz spódnicę. – Zrobiła, jak jej kazał. – Wyżej – powiedział Coyote, wyskakując ze spodni. – Nie ruszaj się – przykazał. – Nie mogę, coś pełznie między moimi nogami – odparła. – Nie martw się, to pszczoła. Złapię ją. – Kobieta opuściła spódnicę. – Nie byłeś wystarczająco szybki, użądliła mnie – powiedziała”.

– Typowy samiec – stwierdziła Beattie. – Nawet demon nie potrafi utrzymać łap przy sobie.

– Zmień płytę – burknął Ricky Herman.

– Mów dalej, John – przerwał im Jim. – Czego jeszcze dowiedziałeś się o Coyote?

– Cóż, od innych duchów różnił się tym, że posiadał władzę nad śmiercią. A to dlatego, że zakochał się w pewnej kobiecie i zgodził się dla niej umrzeć. Ale zakopał swoje płuca, serce, krew i oddech w ziemi, aby móc je na powrót odkopać. Cztery razy umierał dla tej kobiety i za każdym razem powracał do życia, i w końcu duchy świata zmarłych stwierdziły, że należy do świata żywych.

– Więc wobec tego pewnie wciąż pozostaje wśród żywych?

– Jeżeli wierzy pan w duchy, to chyba tak. Ale w „Legendach Navajo” mówi się, że po nadejściu białego człowieka udało mu się przeżyć jedynie dzięki związkowi z ludzką kobietą. W każdym nowym pokoleniu wynajduje sobie najpiękniejszą kobietę Navajo i daje jej syna. Syn jest również częścią niego, więc gdy Coyote umiera, żyje dalej. Mam nadzieję, że wyrażam się jasno? Zanim stał się półczłowiekiem, jego wygląd był tak przerażający, że okrywał się skórą kojota, i właśnie dlatego otrzymał imię Coyote. Dawniej Navajo nazywali go Pierwszym, Który Użył Słów Mocy. Teraz wyglądem przypomina zwykłego człowieka, tyle że musi nosić żółte okulary, by ludzie nie widzieli jego żółtych psich oczu.

Przed oczyma Jima pojawił się nagle Psi Brat, siedzący w swojej przyczepie. Pióra, skórzane spodnie, żółte okulary… John Trzy Imiona okłamał go, bo musiał wiedzieć, że gdyby tylko domyślił się prawdy, za żadne skarby nie zabrałby ze sobą Catherine.

Psi Brat wcale nie jest człowiekiem. A raczej jest nim tylko częściowo, pomyślał. Nie potrzebował szamana, by rzucić klątwę na Catherine. Nie musiał wzywać Coyote, bo sam był Coyote.

Zauważył nagle, że John zamilkł i spogląda na niego.

– Mów dalej, John, słucham cię uważnie.

– Coyote podobno wybiera swoje żony w ich piętnaste urodziny – podjął John. – Nacina swoją dłoń i jej dłoń, a potem mieszają swoją krew.

– Czy on nie słyszał o HIV? – zapytał Seymour.

– To tylko legenda, na miłość boską – jęknął Ray. – Legendy nie chorują.

– Superman choruje w zetknięciu z kryptonitem – zaoponował Ricky.

– Tak, ale Superman to postać z komiksu, nie legenda. Poza tym on nie złapałby HIV-a, bo nie jest gejem.

– Wygląda jak gej.

– Ty też, jednak nikt nie poświęca temu osobnej lekcji.

– Dość tego – uciął Jim. – John, dokończ swoją opowieść.

– No więc, kiedy krew Coyote krąży już w żyłach tej kobiety, może ją kontrolować, gdziekolwiek by była, nawet gdyby spróbowała od niego uciec.

– No właśnie – odezwała się Beattie. – Typowe samcze zachowanie.

Jim w zamyśleniu przeszedł powoli na tył klasy.

– Doskonale się spisałeś – pochwalił Johna. – Dotarłeś do bardzo interesujących legend. Ale jedno mnie zastanawia… chociaż Coyote nie może umrzeć, czy komuś nie udało się znaleźć sposobu przegnania go w miejsce, skąd nie mógłby uciec? Albo pozbawienia go części magicznej mocy, tak jak inny demon zrobił to z Wielkim Potworem, obcinając mu włosy?

– W „Legendach Navajo” jest napisane, że za dawnych czasów szamani przyzywali Coyote gwizdkiem i wchodzili z nim w układy, by pokonać wrogie plemiona – powiedział John i znów zaczął czytać: – „W tysiąc osiemset trzydziestym siódmym roku szaman Navajo wezwał Coyote i obiecał mu pięć dziewic w zamian za zwycięstwo w wojnie z plemieniem Hopi. Następnego dnia Navajo zaatakowali wioskę Oraibi, jedną z najstarszych osad w Ameryce, i wymordowali prawie wszystkich jej mieszkańców”. – Przebiegł palcem po stronie i dodał: – Wygląda na to, że jedynym sposobem poradzenia sobie z Coyote jest przekonanie innego ducha, by go zabił, a potem wykopanie jego serca, zanim on zdąży to zrobić, i ukrycie go tak, by nie mógł go znaleźć.

– Panie Rook… – odezwała się Beattie. – Znalazłam trochę informacji o kobiecie, która zmieniała się w jedno z tych wielkich futrzastych zwierząt mieszkających w lesie. – Beattie cierpiała na afazję nominalną i miała trudności z zapamiętywaniem nazw przedmiotów.

– Mówisz o Niedźwiedziej Pannie? – pomógł jej John. – To właśnie w niej zakochał się Coyote.

– Wydaje mi się, że starczy już tej dyskusji o legendach Navajo – stwierdził Jim. – Na ten tydzień mam ich dosyć. Ale chciałbym, żebyście napisali dziejącą się współcześnie opowieść opartą na starej indiańskiej legendzie.

– No właśnie – mruknęła Beattie. – Kiedy zaczynamy rozmawiać o żeńskich demonach, musimy przerwać.

– Wszyscy pozbierali swoje książki i zeszyty, po czym z hałasem opuścili salę. Jim wrócił do biurka, by przejrzeć rozkład zajęć na resztę miesiąca. Kiedy usiadł, podeszli do niego Mark i Sharon. Oboje mieli bardzo poważne twarze.

– Chyba wiem, co chcecie mi powiedzieć – odezwał się Jim.

– Co jest grane, panie Rook? – zapytała Sharon. – Czy pani Randall miała atak astmy, jak pan nam powiedział w Arizonie, czy też została w rezerwacie szukając starych map? A może ani jedno, ani drugie?

– Jestem wam winien przeprosiny – odparł Jim. – Wiecie, jakie jest moje stanowisko na temat kłamstw. Ale wtedy w Window Rock nie chciałem was jeszcze bardziej martwić.

– Co się stało? – zapytał Mark. – Z panią Randall wszystko w porządku, prawda?

– Muszę was poprosić, żebyście zatrzymali to dla siebie… Afera z Catherine jeszcze się nie skończyła i jeżeli nie będę miał swobody ruchów, nie potrafię jej pomóc. – Przerwał na moment, a potem powiedział: – Pani Randall miała wypadek. Obawiam się, że nie żyje.

– Nie żyje? – powtórzyła wstrząśnięta Sharon.

– Jaki wypadek? – zapytał Mark.

Jim bezradnie wzruszył ramionami.

– Miało to związek z Catherine, jednak teraz naprawdę nie jestem w stanie wam tego wytłumaczyć. Gdy tylko będę mógł, opowiem wam, co się stało.

– Ale powiedział pan wszystkim, że pani Randall została w Arizonie… nawet doktorowi Ehrlichmanowi – oświadczyła Sharon.

– Wiem. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, ich również przeproszę.

– Jezu – wymamrotał Mark. – Nie mogę uwierzyć, że ona nie żyje. Wciąż widzę jej twarz.

Jim położył dłoń na jego ramieniu.

– Ja również, Mark.


Kiedy po ostatniej lekcji Jim zbierał się już do wyjścia, do klasy wkroczył doktor Ehrlichman.

– Cieszę się, że wycieczka się wam udała, Jim. Muszę się przyznać, że wcale nie byłem przekonany do tych twoich etnicznych wędrówek. Nie bardzo widziałem ich związek z zajęciami wyrównawczymi z angielskiego. Ale kuratorium wyrażało się pochlebnie o twojej pracy i widziałem, że uzyskujesz coraz lepsze wyniki na testach.

– Dobra komunikacja to podstawa – odparł Jim. – Wierzę, że jeśli moi uczniowie zrozumieją odmienność swoich kolegów i koleżanek, pomoże im to w docenieniu ich własnego pochodzenia i w jaśniejszym wyrażaniu myśli.

– Bardzo ładnie. Wygląda na to, że Los Angeles Times może być zainteresowany artykułem na ten temat.

– Moim uczniom taka reklama nie jest potrzebna – oświadczył Jim. – W klasie nie wstydzą się swoich wad, ale nie chcą, by cały świat dowiedział się, że są powolniejsi od innych.

– Taki artykuł przysłużyłby się szkole… zwłaszcza po zeszłotygodniowej tragedii.

– Nie jestem pewien… Przemyślę to sobie przez weekend.

– Mam nadzieję, że zobaczymy się jutro po południu?

– A co takiego ma być jutro po południu?

– Rozgrywamy mecz z Asuzą. Ben Thunkus uważa, że mamy duże szanse na zwycięstwo.

– Więc ten mecz się odbędzie? Mimo tego, co przydarzyło się Martinowi?

Ehrlichman potarł dłonie.

– Rozmawiałem z jego rodzicami. Są za tym. Rozmawiałem też z drużyną. Chcą zagrać, aby w ten sposób oddać hołd Martinowi.

– Skoro tak uważają…

– Tak właśnie uważają, Jim. I ja również tak myślę. Szkoła ma za sobą bardzo zły początek semestru, bardzo zły. Chciałbym ujrzeć, jak wszystko wraca do normy. Pamiętaj o haśle West Grove: „Przez przyjemność do sukcesu”.

– W wersji uczniowskiej brzmi to chyba „Przez imprezy do absolutorium” – odparł Jim.

– Nie wiedziałem o tym – mruknął Ehrlichman – i żałuję, że się dowiedziałem.

– Do zobaczenia na meczu – powiedział Jim.

Загрузка...