Rozdział piętnasty

Jane zablokowała automatyczne otwieranie bramy małym śrubokrętem, który zawsze miała przy sobie, a zajęło jej to niecałe dwie minuty. Doskonale, teraz się nie otworzą. Dojechała do domu, zaparkowała escorta, wpadła do środka i zastawiła drzwi wejściowe. Tylne wejście zablokowała prowizoryczną sztabą.

Zabezpieczała właśnie drzwi na taras, gdy rozległ się dzwonek interkomu. Wróciła do kuchni. Zaciągnęła wszystkie zasłony w oknach, wyłączyła telefon. Dopiero wtedy sięgnęła po słuchawkę interkomu. Cały czas miała przy sobie swój mały śrubokręt.

– Cal?

– Tak. Słuchaj, Jane, coś jest nie tak z bramą.

– Coś jest nie tak, a jakże, ale nie z bramą! – Jednym ruchem wyrwała kabel ze ściany. Następnie wróciła na górę, włączyła komputer i zabrała się do pracy.

Niewiele czasu upłynęło, gdy jej skupienie zakłóciło łomotanie w drzwi i szarpanie klamki. Hałas jej przeszkadzał, więc przedarła chusteczkę na pól i zatkała sobie uszy.

Błogosławiona cisza.

Escort! Cal podciągnął się i po chwili stał na niższej części dachu, nad gabinetem. Najpierw popsuła mu śniadanie, sabotując płatki, a potem narobiła mu wstydu na oczach całego miasteczka, jeżdżąc starym escortem! Nie pojmował, dlaczego te akurat przestępstwa wydają mu się o wiele gorsze niż choćby to, że nie wpuszcza go do jego własnego domu. Może dlatego, że podoba mu się wyzwanie, jakie przed nim postawiła, i że musi jakoś dostać się do środka. Już nie wspomni o awanturze, którą jej zrobi, ledwie postawi nogę w domu.

Szedł najdelikatniej jak umiał; nie chciał, żeby dach zaczął przeciekać przy najbliższym deszczu. Wystarczyło jedno spojrzenie na pociemniałe niebo, by się domyślić, że lunie lada chwila.

Doszedł do końca. Rozczarował się odrobinę widząc, jak niewielki odstęp dzieli dach od balkonu. Mimo wszystko, balustradka z kutego żelaza nie utrzyma jego ciężaru, więc musi wymyślić coś innego.

Podskoczył, złapał się podłogi balkonu i przesuwał krok po kroku, wisząc na rękach, aż dotarł do kolumny. Nad jego głową zagrzmiało; zaczął padać deszcz. Cal oplótł kolumnę nogami, złapał się jedną ręką cienkiej balustradki i podciągnął na tyle, że wskoczył na balkon.

Zamek w drzwiach jego sypialni był kiepski; zdenerwowało go, że pani Mądralińska nie pomyślała, by zastawić je chociaż krzesłem. Pewnie uznała, że jest za stary, by się tędy dostać. Fakt, że piecze go warga, bolą żebra, a kontuzjowana łopatka dokucza jak sto diabłów, tylko potęgował jego irytację. Otworzył drzwi, na nowo rozjuszony. Co za brak szacunku! Nawet nie zastawiła drzwi zwykłym krzesłem!

Wyszedł z ciemnej sypialni i skierował siew stronę światła z jej pokoju. Siedziała tyłem do drzwi, skupiona na kolumnach niezrozumiałych cyfr migających na monitorze. Z jej uszu sterczały kawałki niebieskiej chusteczki do nosa. Wyglądała jak królik z kreskówek. Najchętniej podszedłby do niej cichutko i nastraszył, wyjmując te prowizoryczne zatyczki, jednak zmienił plan ze względu na jej ciążę. Nie żeby wierzył w ostrzeżenia Annie na temat znamion i duszących pępowin, ale wolał nie ryzykować.

Smród piwa towarzyszył mu przez cały czas. Był przemoczony, zły i obolały, a to wszystko jej wina! Cichutko zszedł na dół. Serce zabiło mu szybciej, gdy odrzucił głowę do tyłu i ryknął na całe gardło:

– Jane Darlington Bonner! Chodź tu natychmiast!

Jane gwałtownie podniosła głowę. Usłyszała go przez cienką chusteczkę. Więc jakoś się dostał do środka. Wyjęła zatyczki z uszu. Zastanawiała się, jak to zrobił. Bez wątpienia dokonał tego w spektakularny sposób; nie zniżyłby się do czegoś tak prostackiego jak wybicie szyby. Mimo złości, była z niego dumna.

Wstała, zdjęła okulary i pomyślała, że mogłaby zabarykadować się w swoim pokoju. Nigdy nie lubiła konfliktów i nie umiała sobie radzić w takich sytuacjach – weźmy na przykład jej żałosne rozmowy z Jerrym Milesem. Może tym razem nie dąży do uniknięcia konfrontacji, bo jej przeciwnikiem będzie Cal. Przez całe życie starała się być miła, uprzejma, nikogo nie urazić. Przy Calu jest inaczej – Cala drażnią uprzejmości, godność nie robi na nim wrażenia, urazy spływają po nim jak po psie. Przy nim nie musi uważać na każde słowo, może być sobą. Wychodząc z pokoju czuła, jak krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach. Czuła, że żyje i rozkoszowała się tym wrażeniem.

Cal obserwował z dołu, jak schodzi, kołysząc tyłeczkiem. Zielona koszulka podkreślała piersi tak małe, że nie pojmował, czemu w ogóle zwraca na nie uwagę. Włosy, spięte spinkami jak u licealistki, podobały mu się tak samo jak kuszące usta.

Patrzyła na niego z góry. Nie bała się, chociaż powinna; nie, mógłby za to przysiąc, że w jej oczach błysnęła psotna iskierka.

– Czyżby ktoś się zdenerwował? – zapytała zadziornie.

– Ty… – oparł dłonie na biodrach. – Zapłacisz mi za to.

– A co mi zrobisz? Spuścisz lanie?

Nabrzmiał, ot tak, od razu. Cholera! Dlaczego mu to robi? I co to za słowa w ustach szanownej pani profesor?

Nie wiadomo kiedy stanęła mu przed oczami wizja jej tyłeczka w jego dłoniach. Zacisnął zęby, zmrużył oczy i posłał jej wyjątkowo wredne spojrzenie; aż miał do siebie pretensję, że starszy nim biedną, bezbronną ciężarną kobietę.

– Może właśnie tego ci trzeba.

– Doprawdy? – Zamiast zemdleć ze strachu, jak zrobiłaby każda rozsądna kobieta, spojrzała na niego badawczo. – Może to i dobry pomysł. Muszę to przemyśleć.

Z tymi słowami najzwyczajniej w świecie obróciła się na pięcie i wyszła, a on jak głupi został u stóp schodów. Zabrakło mu słów. Jakim cudem to uchodzi jej na sucho? Musi to przemyśleć? O co jej chodzi, u licha?

Przypomniał sobie, że na środku podjazdu stoi jej sfatygowany escort, i ruszył za nią. Nie skończył z nią jeszcze, o nie!

Jane słyszała jego kroki. Wstydziła się dreszczu emocji, który ją przeszedł na myśl o dalszej walce. Do niedawna nie zdawała sobie sprawy, jak wielkim ciężarem może się okazać zachowanie godności. Ale Calowi godność zdałaby się jak psu rajstopy.

Wpadł jak burza do jej pokoju, wymachując groźnie palcem wskazującym.

– Wyjaśnimy sobie pewne rzeczy teraz, w tej chwili. Jestem głową tej rodziny i oczekuję szacunku! Ani słowa więcej! Rozumiemy się?

Nie wątpiła, że taki sposób rozwiązywania konfliktów sprawdza się doskonale w przypadku mężczyzn, jednak ogarnęło ją współczucie dla biednych młodziutkich dziewczynek, z którymi zwykł się spotykać. Nieszczęsne istotki pewnie umierały ze strachu.

Jednak jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić, że Cal wrzeszczy na bezbronną dwudziestolatkę, i szybko zrozumiała dlaczego. Nie zrobiłby tego. Cal nie okazałby gniewu wobec osoby, którą uważał za słabszą od siebie. Poczuła, że jest z niego dumna.

– Warga ci krwawi – powiedziała. – Chodźmy do łazienki, opatrzę cię.

– Nigdzie nie pójdę, póki tego nie skończymy.

– Bardzo, bardzo proszę. Zawsze sobie wyobrażałam, że leczę obrażenia rannego wojownika.

Zamyślił się nad tymi słowami. W jego oczach pojawił się ten niebezpieczny błysk, który sprawiał, że uginały się pod nią nogi. Cal to dziewięćdziesiąt kilogramów dynamitu z zapalonym lontem. Dlaczego się go nie boi?

Wsadził dłonie do kieszeni dżinsów.

– Dobrze, ale pod jednym warunkiem.

– Czyli?

– Kiedy skończysz mnie łatać, będziesz siedziała cicho, czyli nie zaczniesz wrzeszczeć. Ja tymczasem zajmę się tobą.

– W porządku.

– W porządku?! – Myślała, że pękną jej bębenki, tak głośno ryknął. -Tyle masz mi do powiedzenia? Kobieto, chyba nie wiesz, co mam na myśli, w innym wypadku nie mówiłabyś, że to w porządku!

Uśmiechnęła się wiedząc, że to zdenerwuje go jeszcze bardziej.

– Moim zdaniem umiejętność komunikacji międzyludzkiej to kluczowa kwestia w małżeństwie.

– Nie rozmawiamy o komunikacji międzyludzkiej, tylko o tym, że cię spiorę na kwaśne jabłko. – Zawiesił głos i wysunął podbródek do przodu. -Przyłożę ci na goły tyłek.

– Wszystko jedno. – Machnęła lekceważąco ręką i poszła do łazienki.

Prawie mu współczuła. Silnie rozwinięty kodeks moralny nie pozwalał mu uderzyć kobiety, przez co satysfakcjonująca potyczka z przedstawicielką płci przeciwnej była dla niego niemal nie do pomyślenia. Dopiero teraz zrozumiała, czemu Cal tak kocha sport. Połączenie siły fizycznej i przemocy ze sztywnymi zasadami to coś dla niego.

Co zarazem oznaczało, że po prostu nie mógł uniknąć problemów z kobietami.

Przeszła przez ponurą łazienkę, otworzyła apteczkę.

– Mam nadzieję, że znajdę tu coś piekącego.

Nie odpowiedział. Odwróciła się. Głośno przełknęła ślinę, widząc, że ściąga koszule przez głowę. Pod opaloną skórą zagrały mięśnie.

– Co ty robisz?

Cisnął koszulkę na bok, rozpiął guzik w dżinsach.

– A jak myślisz? Biorę prysznic. Zapomniałaś już, że wylałaś mi na głowę dzbanek piwa, a potem zamknęła drzwi przed nosem w środku ulewy? Aha, jeśli jutro brama nie będzie działała normalnie, wystawię ci słony rachunek. – Rozpiął rozporek.

Odwróciła się, starając się zrobić to tak nonszalancko jak tylko umiała. Na szczęście w łazience było tyle luster, że wystarczyło lekko przechylić głowę i wszystko widziała. Niestety, stał tyłem. Mimo wszystko widok był imponujący. Szerokie ramiona przechodziły w wąskie biodra i jędrne, twarde pośladki. Koło kręgosłupa widniał siniak – pamiątka po walce z Kevinem. Zmarszczyła brwi patrząc na liczne blizny, pokrywające ciało wojownika.

Otworzył drzwiczki cylindrycznej kabiny prysznicowej, wyglądającej jakby pochodziła z wyposażenia statku kosmicznego „Enterprise", i wszedł do środka. Niestety, matowe szkło zasłoniło jej widok.

– Przesadzasz z tą ulewą! – starała się przekrzyczeć szum wody. – Dopiero co zaczęło padać.

– Zanim przelazłem przez poręcz.

– A, tak się dostałeś? – Była pod wrażeniem.

– Tylko dlatego, że miałaś o mnie na tyle niskie mniemanie, by nie zablokować drzwi na piętrze.

Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc obrażony ton.

– Przepraszam, nie pomyślałam o tym.

– Najwyraźniej. – Wsadził głowę pod ciepły strumień. – Może do mnie dołączysz?

Miała na to wielką ochotę, ale jedwabista nuta w jego głosie przywodziła na myśl podstępnego węża na drzewie dobrego i złego, więc udała, że nie słyszy. Zajęła się przetrząsaniem apteczki.

Znalazła pastę do zębów Crest i buteleczkę dezodorantu. Czarny grzebień Cala miał wszystkie zęby i był czysty. Znalazła także nić dentystyczną, cążki do paznokci, krem do golenia, maszynkę, tabletki przeciwbólowe, rozgrzewającą maść Ben Gay i prezerwatywy. Bardzo dużo prezerwatyw, całe pudełko. Na myśl, że będzie ich używał z inną kobietą niż ona, zrobiło jej się zimno.

Nie chciała się nad tym zastanawiać. Uklękła i zajrzała do szafki pod umywalką. Kolejne tuby Ben Gay, sól kąpielowa, maść z antybiotykiem. Ucichł szum wody. Pa chwili drzwi kabiny się rozsunęły.

– Tucker cię wykorzystuje – powiedział. – Wiesz o tym, prawda?

– Nieprawda. – Odwróciła się akurat, by zobaczyć, jak owija biodra czarnym grubym ręcznikiem. Był nadal mokry, kropelki wody lśniły we włosach na piersi.

– A właśnie że tak. Wykorzystuje cię, żeby mi dopiec. Zdenerwowało ją, że zdaniem Cala Kevin nie uważa jej za dość atrakcyjną, by się nią zainteresować.

– Może masz rację, ale nie możesz zaprzeczyć seksualnemu napięciu między nami.

Akurat sięgał po suchy ręcznik, żeby wytrzeć włosy, ale zamarł w bezruchu.

– O co ci chodzi? Jakie seksualne napięcie?

– Usiądź, muszę cię opatrzyć. Znowu krwawisz.

Kropelki z włosów rozprysły się po całej łazience, tak energicznie się odwrócił.

– Nie usiądę, póki mi nie powiesz, co miałaś na myśli!

– Starsza kobieta i młody przystojny mężczyzna… to historia stara jak świat. Ale nie martw się, powiedział, że nie romansuje z mężatkami.

Zmrużył oczy, gdy powiedziała, że Kevin jest przystojny. -1 to ma mi przywrócić spokój?

– Tylko jeśli myśl o mnie i Kevinie ci ten spokój odbiera.

Energicznie wycierał włosy.

– Wiesz dobrze, że interesuje się tobą tylko dlatego, że nosisz moją obrączkę. Gdyby nie to, nawet by na ciebie nie spojrzał.

Odkrył jej czułe miejsce i nagle, w ułamku sekundy, to przestało być zabawne. Nie obawiała się, gdy groził jej przemocą fizyczną, ale to, iż uznał ją za zbyt brzydką, by inny mężczyzna zwrócił na nią uwagę, okazało się bardzo bolesne.

– Nie, nie wiem. – Skierowała się do sypialni.

– Dokąd? – zawołał za nią. – Myślałem, że mnie opatrzysz!

– Antybiotyk leży na półce. Zrób to sam.

Poszedł za nią i zatrzymał się w progu.

– Czy Kevin… czy on coś dla ciebie znaczy? – Rzucił ręcznik na ziemię. – Jak to możliwe? W ogóle go nie znasz!

– Nie mamy o czym rozmawiać.

– Wydawało mi się, że przykładasz wielką wagę do komunikacji międzyludzkiej.

Milczała, wpatrzona w okno, i modliła się, żeby już sobie poszedł. Zbliżył się od tyłu. Zdziwił ją jego lekko zachrypnięty głos:

– Zraniłem cię, tak?

Powoli skinęła głową,

– Nie chciałem. Tylko że… Nie chcę, żebyś cierpiała, i tyle. Nie wiesz, jacy są futboliści. Oni… my… chyba niezbyt dobrze traktujemy kobiety.

– Wiem. – Odwróciła się i zobaczyła cieniutki strumyczek wody spływający po jego piersi. – Na dzisiaj chyba już dosyć przejść. Idź sobie.

Podszedł bliżej, a w jego głosie zabrzmiała, ku jej zdumieniu, nuta czułości.

– Nawet nie doszliśmy do lania na goły tyłek.

– Może innym razem.

– A może ograniczymy się do gołego tyłka, bez lania?

– Nie uważam, by cokolwiek gołego było dobrym pomysłem, przynajmniej na razie.

– A to dlaczego?

– To tylko wszystko komplikuje.

– Poprzednia noc nie była skomplikowana. Przynajmniej dopóki nie zaczęłaś się nadymać.

– Ja! – Gwałtownie uniosła głowę. – Ja? Nadymać? Nigdy w życiu!

– Tak? – Chyba liczył na taką reakcję, bo w jego oczach znowu rozbłysł płomień. – Cóż, tak się składa, że byłem z tobą wczoraj wieczorem i twierdzę, że się nadymałaś.

– Kiedy?

– Wiesz, kiedy.

– Nie wiem.

– „Było przyjemnie"! – przedrzeźniał ją.

– Nie wiem, o co… Ach, to. – Przyjrzała mu się uważnie. – Czyżbym cię uraziła?

– Nie, do cholery, nie uraziłaś mnie. Myślisz, że nie wiem, jaki ze mnie kochanek? A skoro tego nie zauważyłaś, to twój problem, nie mój.

Naburmuszył się. A więc jednak uraziła jego uczucia. Wzruszyło jąto. Mimo pozorów wielkiego zadufania, ma słabości, jak każdy człowiek.

– Było lepiej niż przyjemnie – przyznała.

– Masz rację.

– Powiedziałabym, że było… – zerknęła na niego spod oka. – Jak właściwie?

– Może zaczniesz od: wspaniale?

Jej humor poprawiał się z każdą sekundą.

– Wspaniale? Tak, można tak powiedzieć. Było także… – Zawiesiła głos.

– Podniecająco. I dobrze.

– To także, ale…

– I denerwująco.

– Denerwująco?

– Tak. – Bojowo zacisnął usta. – Chcę cię zobaczyć nago.

– Tak? A dlaczego?

– Bo chcę.

– Taki męski kaprys?

Nie wiadomo kiedy kącik jego ust uniósł się w uśmiechu.

– Można tak powiedzieć.

– Uwierz mi, niewiele tracisz.

– Chyba lepiej się na tym znam niż ty.

– Nie byłabym taka pewna. Wiesz, jakie nogi mają modelki? Takie długie, do samego nieba, po pachy.

– No, tak.

– Nie mam takich.

– Czyżby?

– Och, moje nogi nie są krótkie, ale nie są też wyjątkowo długie. Takie przeciętne. A co do piersi… Lubisz piersi?

– Owszem, zdarzało mi się poświęcać im szczególną uwagę.

– Nie moim. Za to biodra… Są ogromne.

– Nieprawda.

– Wyglądam jak gruszka.

– Nieprawda.

– Dziękuję za słowa otuchy, ale skoro nie widziałeś mnie nago, nie możesz wypowiadać się tak stanowczo.

– Nic prostszego niż to zmienić.

Był niewiarygodnie uwodzicielski z tym błyskiem w szarych oczach, z dołeczkiem na policzku: ciepły, zabawny, seksowny. A ona nagle stała się całkiem bezbronna. W jednej chwili, w ułamku sekundy, zrozumiała, że go kocha. Głęboko, całym sercem, na zawsze. Kocha jego męskość, inteligencję, jego skomplikowany charakter. Kocha jego poczucie humoru i oddanie rodzinie, i staroświecki kodeks moralny, który kazał mu zająć się dzieckiem, choć nie pragnął potomstwa.

Nie czas teraz na takie rozważania, ale nie ma przecież dokąd uciec, żeby tam roztrząsać to, co się stało. Obserwowała, jak Cal pociera szczękę wierzchem dłoni.

– Lubię cię, Różyczko. I to bardzo.

– Naprawdę?

Skinął głową.

Nie, nie powiedział, że ją kocha, tylko że lubi. Jane odchrząknęła z trudem.

– Mówisz to tylko po to, żebym się rozebrała.

Uśmiechnął się szerzej.

– To kusząca wizja, jednak rozmawiamy o zbyt poważnych sprawach, by kłamać.

– Myślałam, że mnie nienawidzisz.

– I tak było. Nie sposób jednak nienawidzić cię na dłuższą metę, nawet jeśli się ma ku temu dobry, podkreślam, naprawdę uzasadniony powód. Obudziła się w niej nadzieja.

– Wybaczasz mi? Zawahał się.

– Nie do końca. Niełatwo wybaczyć coś takiego. Po raz kolejny ogarnęło ją poczucie winy.

– Wiesz, że tego żałuję?

– Czyżby?

– Nie żałuję… nie żałuję, że jestem w ciąży, ale przykro mi, że w tak bezczelny sposób cię wykorzystałam. Nie widziałam w tobie człowieka, tylko przedmiot, który da mi to, czego pragnę. Gdyby mnie ktoś tak potraktował, nigdy bym mu nie darowała. Wiedz, że sama sobie nigdy nie wybaczę.

– Może w takim razie powinnaś pójść za moim przykładem i oddzielić grzech od grzesznika.

Podniosła na niego wzrok. Spróbowała przez jego oczy zajrzeć do serca.

– Naprawdę już mnie nie nienawidzisz?

– Już ci to powiedziałem. Lubię cię.

– Nie rozumiem tego.

– Po prostu tak już jest.

– Od kiedy?

– Od kiedy cię lubię? Chyba od tamtego dnia u Annie, kiedy się dowiedziałaś, że nie jestem głupi.

– A ty, że jestem stara.

– Nie przypominaj mi tego. Nadal nie doszedłem do siebie po tym ciosie. Może wmówimy wszystkim, że błędnie wydrukowano ci datę urodzenia?

Udała, że nie zauważa błysku nadziei w jego oczach.

– Jak mogłeś wtedy mnie polubić? Strasznie się pokłóciliśmy.

– Sam nie wiem. Tak się stało i już.

Rozważała jego słowa. Nie była to co prawda deklaracja dozgonnej miłości, ale jednak usłyszała w jego głosie ciepłe uczucie.

– Muszę to przemyśleć. -Co?

– Czy ci się pokazać nago.

– Dobrze.

Oto kolejna rzecz, która jej się w nim podoba. Mimo pozorów szorstkości umie odróżnić rzeczy ważne od nieistotnych. Chyba zrozumiał, że w tej kwestii nie może jej poganiać.

– Musimy ustalić jeszcze jedno. – Popatrzyła na niego czujnie, westchnęła i oznajmiła: – Lubię mój samochód. Ma charakter.

– Podobnie jak wielu psychopatów, ale nie chciałabyś mieć ich w domu, prawda? Posłuchaj, zrobimy tak…

– Cal, nie strzęp sobie języka, bo skończy się to tak, że znowu zabarykaduję siew twoim domu. Prosiłam, żebyś mi pomógł przy kupnie samochodu. Odmówiłeś, więc załatwiłam to sama. Samochód zostaje. Nie martw się, nie zepsuję ci reputacji. Ilekroć miejscowi zobaczą mnie za kierownicą, pomyślą, że jestem niegodna być twoją żoną.

– I tu masz rację. Nikt, kto mnie zna, nie uwierzy, że wytrzymuję w towarzystwie kobiety, która jeździ takim gruchotem.

– Nie skomentuję, co takie zachowanie mówi o twoim systemie wartości. – Z jego systemem wartości wszystko w porządku, tylko gust co do kobiet należałoby poprawić.

Uśmiechnął się, ale nie dała się przebłagać. Nie pójdzie mu tak łatwo.

– Masz mi dać słowo honoru, że go nie tkniesz. Nie wywieziesz go, kiedy zagrzebię się w pracy. Samochód jest mój, koniec, kropka. Ażeby wszystko było jasne: ostrzegam, że jeżeli tkniesz palcem mojego escorta, nie zjesz ani jednego owocowego płatka więcej.

– Co, dalszy sabotaż?

– Nigdy się nie powtarzam. Tym razem strychnina.

– Nie znam równie krwiożerczej niewiasty.

– To powolna, bolesna śmierć. Nie polecam.

Roześmiał się i wszedł do łazienki. Ledwie zniknął, zaraz znowu wystawił głowę przez drzwi.

– Zgłodniałem przez tę kłótnię. Może coś przekąsimy, kiedy się ubiorę?

– Chętnie.

Za oknami padał deszcz, a oni zajadali zupę, kanapki, sałatkę i chipsy. Podczas posiłku Jane udało się wydusić z męża więcej szczegółów na temat jego pracy z nastolatkami. Dowiedziała się, że od lat poświęca czas dzieciom z rozbitych rodzin. Pomagał zakładać ośrodki rehabilitacyjne, namawiał wolontariuszy do udziału w programach zapobiegawczych, organizował szkolne rozgrywki, działał na rzecz poprawy programów oświaty seksualnej i wiedzy o narkotykach.

Zbył wzruszeniem ramion jej słowa, że nie każdy znany człowiek poświęca tyle czasu, nie mając w perspektywie żadnych korzyści.

– To sposób na zabicie nudy – burknął.

Zegar w holu wybił północ i stopniowo kończyły się tematy do rozmowy. Pojawiło się między nimi napięcie, którego wcześniej nie było. Jane bawiła się skórką od chleba. Cal wiercił się na krześle. Przez cały wieczór czuła się doskonale w jego towarzystwie, ale teraz było jej nieswojo.

– Późno już – stwierdziła w końcu. – Chyba pójdę do łóżka. – Podniosła się z krzesła.

On także zerwał się na równe nogi i wyjął jej talerz z rąk.

– Daj, pozmywam, ty gotowałaś.

Nie podszedł jednak do zlewu. Stał naprzeciwko i pochłaniał ją wzrokiem. Widziała w jego oczach nieme pytanie: „Dzisiaj, Różyczko? Odważysz się odrzucić na bok skrupuły i zrobić to, na co oboje mamy ochotę?"

Gdyby wyciągnął ręce, nie miałaby żadnych szans, ale nie ruszał się i zrozumiała, że tym razem ona musi wykonać pierwszy krok. Jego brwi uniosły się w milczącym wyzwaniu.

Ogarnęła ją panika. Świadomość, że go kocha, wszystko zmienia. Teraz chce, by seks coś znaczył.

Mózg, który kierował całym jej życiem, nagle zawiódł. Nie wiedziała, co robić. Była jak sparaliżowana. Zdobyła się jedynie na sztuczny uprzejmy uśmiech.

– To był uroczy wieczór, Cal. Zreperuję bramę z samego rana.

Nic nie powiedział, tylko na nią patrzył.

Gorączkowo szukała błahych słów, które złagodziłyby napięcie, ale nic nie przychodziło jej na myśl. Patrzył na nią. Wiedziała, że jest świadom jej niepokoju, ale chyba go nie podziela. Zresztą niby dlaczego, skoro nie odwzajemnia jej uczuć? W przeciwieństwie do niej, nie zakochał się.

Odwróciła się z wrażeniem, że coś traci. Wyszła z kuchni. Umysł podpowiadał, że postępuje właściwie, a serce szeptało, że to tchórzostwo.

Cal odprowadzał ją wzrokiem, coraz bardziej rozczarowany. Ucieka, ale dlaczego? Nie poganiał jej, starał się, by rozmowa nie schodziła na niebezpieczne tematy. Szczerze mówiąc, bawił się tak dobrze, że prawie zapomniał o seksie. Prawie, ale nie całkowicie. Za bardzo jej pragnął, by o tym nie myśleć. Poprzedniej nocy było jej dobrze, był o tym przekonany, więc czemu odmawia sobie i jemu podstawowej przyjemności w życiu?

Zaniósł naczynia do zlewu, odkręcił kran. Rozczarowanie ustąpiło miejsca złości. Właściwie dlaczego tak bardzo się nią przejmuje?

Wściekły na siebie, powędrował na górę. Jego humor tylko się pogorszył, gdy wszedł do burdelowo urządzonej sypialni. Grzmot wstrząsnął szybami w oknie. Burza się potęgowała. I dobrze. Sam też jest w gradowym nastroju. Usiadł na łóżku i ściągnął but.

– Cal?

Podniósł głowę i zobaczył otwarte drzwi łazienki. Akurat w tej chwili oślepiająca błyskawica wstrząsnęła posadami domostwa, a potem ciemność spowiła wszystko wokół.

Minęło kilkanaście sekund, zanim usłyszał stłumiony chichot.

Ściągnął drugi but.

– Nie ma światła. Może mi łaskawie wytłumaczysz, co w tym takiego śmiesznego?

– Właściwie to dwie rzeczy: dobra i zła.

– Więc zacznij od dobrej.

– Kiedy to właściwie ta sama wiadomość…

– Nie owijaj w bawełnę.

– No, dobrze. Nie denerwuj się, ale… – Znowu stłumiony śmiech. – Cal… jestem naga.

Загрузка...