Rozdział dziewiętnasty

Odchodzisz od mojego syna? Lynn wydawała się zagubiona i zdziwiona. Podeszła bliżej, a pod Jane ugięły się kolana. Dlaczego zwlekała tak długo? Dlaczego szybko nie pożegnała się z Annie i nie wyjechała od razu? Otarła łzy wierzchem dłoni.

Annie nie dopuściła jej do słowa.

– Amber Lynn, na kolację będzie zielony groszek, i to ze słoniną, czy ci się to podoba, czy nie.

Lynn nie zwróciła na nią uwagi. Podeszła do Jane.

– Powiedz, czemu odchodzisz od Cala?

Jane starała się przybrać maskę chłodnej i wyniosłej suki, jak tego oczekiwała Lynn.

– Powinnaś być mi wdzięczna – prychnęła. – Byłam fatalną żoną.

Ale te słowa wywołały nowe łzy. Nieprawda, do cholery! Jest najlepszą żoną, jaką mógł sobie wymarzyć! Odwróciła się.

– Naprawdę? – W głosie Lynn słyszała troskę.

Musi stąd uciec, zanim rozklei się zupełnie.

– Muszę zdążyć na samolot. Porozmawiaj z Calem, wszystko ci wyjaśni.

Już miała zejść ze stopni na podwórze, ale zdumiony krzyk Lynn sprawił, że zatrzymała się w pół kroku:

– Mój Boże! Jesteś w ciąży!

Obróciła się na pięcie i zobaczyła wzrok Lynn utkwiony w okolicach jej talii. Automatycznie spojrzała w dół i dopiero teraz uświadomiła sobie, że odruchowo zakryła brzuch ochronnym gestem. Przy tym sukienka przywarła do ciała i zaokrąglenie stało się doskonale widoczne. Wyprostowała się szybko, ale było już za późno.

Lynn nie wiedziała, co o tym myśleć.

– Czy to Cala?

– Amber Lynn Glide! – warknęła Annie. – Gdzie się podziały twoje maniery?

Lynn była raczej wstrząśnięta niż zła.

– A skąd mam wiedzieć, czy to jego, skoro niczego już nie rozumiem w tym małżeństwie? Nie wiem, co w sobie widzą, jak się poznali. Nie wiem nawet, czemu ona płacze. – Urwała nagłe. – Wszystko jest nie tak.

W Jane coś pękło. Widząc niepokój Lynn zrozumiała, że musi jej wyznać całą prawdę. Cal chciał dobrze, ale w rezultacie krzywdził rodziców, zamiast ich chronić. Jeśli minione miesiące czegokolwiek ją nauczyły, to przede wszystkim tego, że kłamstwo nieuchronnie prowadzi do cierpienia.

– To dziecko Cala – powiedziała cicho. – Przepraszam, że dowiedziałaś się o tym w taki sposób.

Lynn nie ukrywała, że jej przykro.

– Ale on nigdy… nigdy nic nie wspomniał. Dlaczego?

– Chciał mnie chronić.

– Przed czym?

– Przed tobą i Jimem. Nie chciał, żebyście się dowiedzieli, co mu zrobiłam.

– Powiedz! – zareagowała jak lwica w obronie lwiątka; nie szkodzi, że lwiątko zdążyło wyrosnąć na władcę sawanny. – Powiedz!

Annie podniosła miskę z ziemi.

– Idę do kuchni ugotować groszek po swojemu. Janie Bonner, nie ruszaj się stąd, póki nie wyjaśnicie sobie wszystkiego z Amber Lynn, jasne? – Poczłapała do kuchni.

Nogi Jane odmówiły jej posłuszeństwa; osunęła się na leżak. Lynn przycupnęła na fotelu naprzeciwko. Zacisnęła usta w wąską kreskę, jakby szykowała się do kłótni. Jane pomyślała o młodziutkiej dziewczynie, która nad ranem piekła ciastka, żeby zapewnić dach nad głową mężowi i synkowi. Droga sukienka z żółtego lnu i bursztynowy naszyjnik nie skrywają faktu, że umie walczyć o swoje.

Jane nerwowo zaplotła dłonie.

– Cal chciał wam oszczędzić cierpienia. I tak tyle przeszliście podczas ostatniego roku. Uważał… – Opuściła wzrok. – Prawda jest taka: rozpaczliwie pragnęłam dziecka i podstępnie uwiodłam Cala, żeby zajść w ciążę.

– Co zrobiłaś?

Jane zmusiła się, by podnieść głowę.

– Postąpiłam źle. Niewłaściwie. Nie chciałam, by się o tym dowiedział.

– Ale się dowiedział. Skinęła głową. Lynn zacisnęła usta.

– Kto podjął decyzję o ślubie?

– On. Zagroził, że wystąpi o wyłączne prawo opieki, jeśli się nie zgodzę. Teraz znam go lepiej i wiem, że by tego nie zrobił, ale wtedy uwierzyłam.

Głęboko zaczerpnęła tchu i opowiedziała Lynn o tamtym poranku, gdy otworzyła drzwi i zastała na progu Jodie Pulanski; mówiła, jaki prezent chcieli Calowi sprawić koledzy z drużyny; tłumaczyła, jak bardzo pragnęła dziecka i jak desperacko szukała odpowiedniego ojca. Mówiła prosto, nie starała się usprawiedliwiać.

Gdy opisywała, jak zobaczyła Cala w telewizji i postanowiła go wykorzystać, Lynn przycisnęła dłoń do ust. Jęk przerażenia mieszał się z tłumionym chichotem na granicy histerii.

– Chcesz powiedzieć, że wybrałaś go, bo sądziłaś, że jest głupi?

Rozważała, czy tłumaczyć, że powiedział „poszłem" i wyglądał tak cudownie głupio, ale uznała, że lepiej dać spokój. Matki nigdy nie zrozumieją pewnych rzeczy.

– Pomyliłam się, choć zdałam sobie z tego sprawę dopiero kilka tygodni po naszym ślubie.

– Wszyscy wiedzą, że Cal jest bardzo inteligentny. Jak mogłaś tak źle go osądzić?

– Najwyraźniej niektórzy nie są tak bystrzy jak im się wydaje. – Opowiadała dalej: o szumie, jaki ich ślub wywołał w mediach i o decyzji Cala co do przyjazdu do Salvation.

W oczach Lynn błysnął gniew, ale ku zdumieniu Jane nie był wymierzony w nią.

– Cal powinien był wyznać mi prawdę na samym początku.

– Nie chciał, by ktokolwiek się dowiedział. Twierdził, że nie umiecie kłamać i prawda zaraz wyszłaby na jaw.

– Nie zwierzył się nawet Ethanowi?

Pokręciła przecząco głową.

– W zeszły piątek Ethan widział mnie… Cóż, wie, że jestem w ciąży, ale Cal kazał mu przysiąc, że nie piśnie ani słówka.

Lynn zmrużyła oczy.

– To nie wszystko. To nie tłumaczy twojej wrogości wobec nas.

Jane nerwowo splatała i rozplatała dłonie, ale zmusiła się, by patrzeć Lynn w oczy.

– Zgodziłam się na rozwód zaraz po narodzinach dziecka. Niedawno straciliście jedną synową i wnuka; byłoby okrucieństwem sprawiać, byście pokochali inną, którą też stracicie. Nie żebyście zaraz mieli mnie pokochać -dodała pospiesznie. – Mimo wszystko nie miałam prawa wchodzić do rodziny, skoro nie planowałam zostać na stałe.

– Więc postanowiłaś zachowywać się jak najgorzej.

– Wydawało się to najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji.

– Rozumiem. – Z jej twarzy niewiele dało się wyczytać i Jane uświadomiła sobie nagle, że znowu widzi taką Lynn, jak podczas ich pierwszego spotkania. Czuła na sobie badawcze spojrzenie niebieskich oczu. – Co czujesz do Cala?

Jane zawahała się i stwierdziła wymijająco:

– Mam wyrzuty sumienia. Postąpiłam okropnie.

– Wszyscy twierdzili, że złapałam Jima na ciążę, ale to nieprawda.

– Lynn, miałaś piętnaście lat, a ja mam trzydzieści cztery. Wiedziałam doskonale, co robię.

– A teraz chcesz to naprawić uciekając?

Po wszystkim, co powiedziała, spodziewała się raczej, że Lynn będzie zachwycona, mogąc się jej pozbyć.

– On… on nie jest gotów na trwały związek, więc właściwie nie ma znaczenia, kiedy wyjadę. Muszę wracać do pracy, zaszły pewne nieprzewidziane okoliczności. Tak będzie lepiej.

– Jeśli będzie lepiej, czemu wypłakujesz sobie oczy?

Poczuła, że głos jej drży.

– Nie naciskaj, Lynn, proszę.

– Zakochałaś się w nim, tak?

Zerwała się z fotela.

– Muszę iść. Obiecuję, że nie będę wam utrudniała kontaktów z dzieckiem. Nie mogłabym trzymać was z dala od wnuka.

– Mówisz poważnie? -

– Oczywiście.

– Nie będziesz się starała trzymać nas z dala od wnuka?

– Nie.

– No dobrze, trzymam cię za słowo. – Wstała. – Od tej chwili.

– Nie rozumiem.

– Chcę mieć wnuka przy sobie od tej chwili. – Cichemu głosowi przeczył stanowczy grymas ust. – Nie chcę, żebyś wyjeżdżała z Salvation.

– Muszę.

– Już łamiesz słowo?

Denerwowała się coraz bardziej.

– Dziecko jeszcze nie przyszło na świat. Czego ode mnie chcesz?

– Chcę cię poznać. Odkąd się znamy, otaczała cię zasłona dymna.

– Wiesz, że oszukałam twojego syna w ohydny sposób. Czy to nie dość?

– Nie wiem dlaczego, ale nie. Nie wiem, co Cal do ciebie czuje, wiem tylko, że ostatnio był szczęśliwy jak nigdy. I nie wiem, dlaczego Annie tak bardzo cię lubi. Moja matka jest trudna, ale nie głupia. Więc może zobaczyła coś, co mi umknęło?

Jane zaplotła ramiona.

– Prosisz o rzecz niemożliwą. Nie wrócę do Cala.

– Więc zostań tu, z Annie i ze mną.

– Tutaj?

– A co, może to za skromny dom?

– Nie o to chodzi. – Już, już miała powiedzieć coś o pracy, ale nagle zabrakło jej sił. Dość już na dzisiaj dramatów. Robiło jej się słabo na samą myśl o jeździe do Asheville i locie do Chicago.

Wśród konarów magnolii błysnął zimorodek i nagle zdała sobie sprawę, że tak naprawdę chce tu zostać; tu, na Heartache Mountain. Tylko na krótko. Lynn jest babką jej dziecka i zna całą prawdę. Chyba może pomieszkać z nią troszeczkę i pokazać, że nie jest zła, tylko słaba?

Było jej niedobrze, marzyła o filiżance herbaty i domowym ciasteczku. Chciała patrzeć na ptaki wśród gałęzi i wypełniać polecenia Annie. Chciała siedzieć w słońcu i łuskać groszek.

Lynn czekała cierpliwie. W końcu Jane odpowiedziała:

– Dobrze, ale tylko na kilka dni i pod jednym warunkiem: obiecasz, że nie pozwolisz Calowi tu przyjechać. Nie chcę go więcej widzieć. Nie mogę.

– W porządku.

– Obiecaj, Lynn.

– Obiecuję.

Lynn pomogła jej wytaszczyć walizkę z samochodu i pokazała gościnny pokój na końcu korytarza. Stało tam wąskie żelazne łóżko i stara maszyna do szycia Singera. Na pożółkłych tapetach widniały błękitne chabry. Lynn zostawiła ją samą. Jane była zbyt zmęczona, by się rozpakować. Zasnęła błyskawicznie. Obudziło ją dopiero wołanie Lynn na kolację.

Posiłek upływał zadziwiająco spokojnie, choć Annie mamrotała przez cały czas, że Lynn nie dodała masła do ziemniaków. Kończyły zmywać, gdy zadzwonił telefon. Lynn podniosła słuchawkę. Jane zorientowała się, kto dzwoni.

– Jak turniej golfowy? – Lynn machinalnie kręciła kabel w palcach. – A to szkoda. – Zerknęła na Jane, nachmurzyła się. – Tak, dobrze słyszałeś. Jest tutaj… tak… Porozmawiać z nią?

Jane pokręciła przecząco głową i posłała jej błagalne spojrzenie. Annie poderwała się od stołu i mrucząc coś gniewnie, przeszła do saloniku.

– Nie, Jane nie chce z tobą rozmawiać… nie, nie mogę jej zmusić… Przykro mi, Cal, nie wiem, jakie ma plany, wiem tylko, że nie chce cię widzieć. – Zmarszczyła czoło. – Uważaj, jak do mnie mówisz, młody człowieku, i sam sobie przekazuj swoje wiadomości!

Milczała przez dłuższą chwilę, ale słowa Cala chyba jej nie uspokajały, bo mars na czole pogłębiał się coraz bardziej.

– Wszystko bardzo pięknie, ale ty i ja musimy sobie wiele wyjaśnić. Zaczniemy od tego, że twoja żona jest w czwartym miesiącu ciąży, a ty nie raczyłeś mnie zawiadomić!

Czas mijał. Mars na czole Lynn wygładzał się stopniowo.

– Ach, tak… rozumiem.

Jane czuła się jak intruz, więc poszła do Annie, do saloniku. Staruszka drzemała na kanapie; nie przeszkadzały jej w tym wieczorne wiadomości. Jane akurat usiadła w fotelu, gdy weszła Lynn.

Zatrzymała się progu i zaplotła ręce na piersi.

– Cal przedstawił mi inną wersję, Jane.

– Tak?

– Nie wspomniał, że go wykorzystałaś.

– A co powiedział?

– Że mieliście przelotny romans i zaszłaś w ciążę.

Uśmiechnęła się lekko. Po raz pierwszy tego dnia poczuła się odrobinę lepiej.

– To miło z jego strony. – Zerknęła na Lynn. – Wiesz, że kłamie, prawda? Lynn wzruszyła ramionami.

– Na razie w ogóle nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Annie gwałtownie podniosła głowę.

– Jeśli nie macie do powiedzenia nic ważniejszego niż pan Phillips w telewizorze, trzymajcie buzie na kłódkę.

Trzymały buzie na kłódkę.

Później, gdy Jane zasnęła, a Annie oglądała kanał muzyczny, niewątpliwie z nadzieją, że pokaże się Harry Connick Junior, Lynn starała się uporządkować myśli. Bardzo tęskniła za Jimem, brakowało jej charakterystycznej krzątaniny po domu, ciepłego głosu w środku nocy, gdy uspokajał jakiegoś zdenerwowanego rodzica przez telefon.

Brakowało ciepła jego dużego ciała, ba, nawet tego, że codziennie źle składał gazetę. Brakowało jej własnego domu i własnej kuchni, ale jednocześnie po raz pierwszy od lat ogarnął ją spokój.

Jim ma rację. Utracił dziewczynę, którą przed laty poślubił, ale wie, że to nie jej pragnie teraz. Pragnął siebie samego takim, jakim był wtedy, w szkole, pełnego nadziei osiemnastolatka.

Zdawała sobie sprawę, że nigdy już nie będzie tamtą beztroską dziewczynką. Nie będzie także opanowaną, chłodną panią doktorową Bonner, którą teściowa nauczyła poskramiać wszelkie trywialne przejawy uczucia.

Więc kim jest? Kobietą, która kocha swoich bliskich, tego była pewna. Lubi sztukę, a gór potrzebuje do życia tak samo jak powietrza. I nie wystarczą jej już okruchy uczuć od mężczyzny, którego kocha od piętnastego roku życia.

Tylko że Jim jest uparty i dumny. Kiedy nie uległa na słowo „rozwód", to było dla niego wyzwanie. Jim nigdy nie rzucał słów na wiatr: jeśli Lynn nie wróci do domu, spełni groźbę i przeprowadzi rozwód. Już taki jest, uparty jak osioł, zupełnie jak jego syn. Prędzej się złamie niż ugnie przed kimś karku.

Problemy jej i Jima zaczęły się ponad trzydzieści pięć lat temu, ale co z Calem? Umiała czytać między wierszami i z opowieści Jane wywnioskowała, że Cal wzdragał się przed trwałym związkiem, którego pragnęła jego żona.

Dlaczego perspektywa stabilizacji wprawia Cala w panikę? Przecież wychował się w kochającej rodzinie. Dlaczego tak się broni przed założeniem własnej?

Od dziecka najbardziej liczyło się dla niego współzawodnictwo. Pamiętała, jak uczyła go grać w klasy – ledwie umiał chodzić, a co dopiero skakać na jednej nodze. Sama była wówczas dzieckiem i najstarszy syn był dla niej także towarzyszem zabaw. Rysowała klasy na chodniku przed domem. Nigdy nie zapomni, z jakim skupieniem i determinacją starał się jej dorównać. Podejrzewała, że żona i dziecko symbolizowały w jego oczach koniec najważniejszej części jego życia, po której nic go nie czeka.

Pewnie zaraz po rozmowie z nią zadzwonił do ojca i powiedział mu o dziecku. Znała Jima doskonale, wiedziała, że ucieszy się na wieść o nowym członku rodziny i że jak ona będzie się martwił o Cala. W przeciwieństwie do niej nie pomyśli jednak o kobiecie śpiącej w gościnnym pokoju.

Lynn zerknęła na matkę.

– Calowi chyba zależy na Jane, w innym wypadku nie okłamałby mnie,

– Calvin ją kocha, tylko sam jeszcze o tym nie wie.

– Ty też nie. Nie na pewno. – Choć sama to sprowokowała, drażniła ją wszystkowiedząca mina matki. A może po prostu nadal jest zła, że Annie zna Jane lepiej niż ona?

– Myśl sobie co chcesz – prychnęła Annie. – Ja i tak wiem swoje.

– Na przykład?

– Po pierwsze, ona nie da sobie w kaszę dmuchać i to się Calowi podoba. I nie boi się z nim kłócić. Drugiej takiej jak Janie Bonner ze świecą nie znajdziesz.

– Więc dlaczego od niego odeszła?

– Chyba nie może się uporać ze swoją miłością. Bo bardzo go kocha, tego twojego syna. Żałuj, że nie widziałaś, jak na siebie patrzą, kiedy im się wydaje, że nikt nie widzi. Dobrze, że nie spalili mi domu.

Lynn przypomniała sobie, jaki Cal był ostatnio szczęśliwy, a także łzy Jane, i musiała przyznać, że matka chyba ma rację. Annie obserwowała ją chytrze.

– Będą mieli mądrego dzieciaka.

– Na to wygląda.

– Moim zdaniem taki dzieciak nie powinien dorastać sam. Popatrz tylko, biedna Janie Bonner była taka nieszczęśliwa, że aż się wpakowała w tę kabałę.

– Masz rację.

– Mówiła, że jako dziecko czuła się jak dziwadło.

– Rozumiem ją.

– Taki dzieciak musi mieć rodzeństwo.

– Tak, ale do tego trzeba rodziców pod jednym dachem.

– A jakże. – Annie poprawiła się w fotelu i westchnęła. – Chyba nie mamy wyboru, Amber Lynn, i musimy upolować następnego Bonnera.

Lynn uśmiechnęła się pod nosem. Wyszła na werandę, kiedy matka poszła spać. Annie powtarzała uparcie, że wtedy celowo zastawiły sidła na Jima. Nie była to prawda, ale Lynn już dawno przestała starać się jej cokolwiek wytłumaczyć. Annie wierzyła w to, co chciała.

Dochodziła północ. Chłodne nocne powietrze przenikało cienką koszulę, więc zapięła suwak starej bluzy Cala. Zapatrzona w gwiazdy pomyślała, o ileż lepiej je widać ze szczytu Heartache Mountain niż z jej domu w mieście.

Warkot silnika wyrwał ją z zadumy. To na pewno Cal albo Ethan. Miała nadzieję, że to najstarszy syn jedzie po żonę. Zaraz jednak przypomniała sobie swoją obietnicę, że postara się trzymać go z dala od niej. Zmarszczyła brwi.

Jak się okazało, samochód nie należał ani do Cala, ani do Ethana, tylko do jej męża. Nie wierzyła własnym oczom. Odkąd wyprowadziła się z domu, Jim nie przyjechał do niej ani razu.

Pomyślała o ich gorzkim rozstaniu w piątek. Czyżby przywiózł wizytówkę swojego prawnika i pozew rozwodowy? Nie miała pojęcia, jak się załatwia rozwód. Wiedziała tylko, że trzeba się skontaktować z prawnikiem. Czy to wszystko? Umawiasz się z prawnikiem i zanim się obejrzysz, małżeństwo należy do przeszłości?

Jim wysiadł z samochodu i szedł ku niej tym długim, powolnym krokiem, który przyprawiał ją o szybsze bicie serca, odkąd sięgała pamięcią. Właściwie mogła się tego spodziewać. Cal już go zawiadomił i perspektywa narodzin wnuka dała mu kolejny pretekst, by ją namawiać do powrotu. Oparła się o świeżo pomalowaną kolumienkę.

Zatrzymał się przy schodach i podniósł na nią oczy. Milczał przez długą chwilę i tylko na nią patrzył, a gdy w końcu się odezwał, w jego głosie była dziwna, obca nuta.

– Mam nadzieję, że nie przestraszyłem pani tak późną wizytą?

– Nic nie szkodzi, jeszcze nie spałam.

Opuścił wzrok i nagle Lynn doznała wrażenia, że chciałby uciec gdzie pieprz rośnie, ale to niemożliwe. Jim nigdy nie ucieka. Popatrzył na nią z jakże znajomym błyskiem uporu.

– Jestem Jim Bonner. Gapiła się bez słowa.

– Lekarz z Salvation. Czyżby postradał rozum?

– Jim, co z tobą?

Wyglądał, jakby nie wiedział, co powiedzieć; ale przecież to mu się zdarzyło tylko raz, po śmierci Cherry i Jamiego. Zacisnął ręce, ale zaraz je opuścił.

– Będę z panią szczery: jestem żonaty od trzydziestu siedmiu lat, ale moje małżeństwo wisi na włosku. Jestem z tego powodu w depresji i ciągnęło mnie, żeby zajrzeć do butelki, aż pomyślałem, że może poszukam kobiecego towarzystwa. – Głęboko zaczerpnął tchu. – Słyszałem, że tu na górze mieszka bardzo miła dama ze starą szaloną matką, i tak mi przyszło do głowy, że może da się zaprosić na kolację albo do kina. – Uśmiechnął się lekko. – Jeśli nie ma pani nic przeciwko romansowi z żonatym mężczyzną, ma się rozumieć.

– Zapraszasz mnie na randkę?

– Tak, szanowna pani. Dawno tego nie robiłem, ale chyba jeszcze nie wszystko zapomniałem.

Uniosła dłoń do ust. Jej serce wezbrało uczuciem. W piątek powiedziała, że chciałaby, by zaczęli od nowa, jak obcy sobie ludzie, ale Jim był wówczas taki zły, że myślała, iż w ogóle jej nie słyszał. Po tylu latach nie sądziła, by zdołał ją czymkolwiek zaskoczyć, a jednak…

Z trudem opanowała ochotę, by rzucić mu się na szyję i wszystko wybaczyć. Nie wybaczy mu tylko dlatego, że zdobył się na mały wysiłek. Przecież to nie wynagrodzi jej lat zaniedbania. Ciekawe, jak wiele wytrzyma.

– Może do siebie nie pasujemy – rzuciła ostrożnie.

– Może nie, ale nie przekonamy się o tym, dopóki nie spróbujemy.

– Sama nie wiem. Mojej mamie to się nie spodoba.

– Matkę proszę zostawić mnie. Doskonale sobie radzę ze staruszkami, nawet jeśli mają nierówno pod sufitem.

Mało brakowało, a roześmiałaby się na głos. Pomyśleć tylko, uparty Jim Bonner w tak romantycznej sytuacji! Była zachwycona i wzruszona, ale coś jej przeszkadzało. Nagle zrozumiała i posmutniała. Przez całe życie miała wrażenie, że żebrze o jego uwagę i uczucie; zawsze była gotowa iść na ustępstwa. On nigdy z niczego dla niej nie rezygnował, bo niczego nie żądała. Nigdy nie rzucała mu kłód pod nogi, a teraz jest gotowa wracać w podskokach tylko dlatego, że zdobył się na mały gest.

Pamiętała go jako napalonego nastolatka. Początkowo nie podobało jej się, jak się kochali, ale nawet przez myśl jej nie przeszło mu odmówić, choć wolałaby siedzieć z nim w kawiarni i plotkować o kolegach z klasy. Nagle ją to rozzłościło. Zranił ją, odbierając jej dziewictwo. Nie naumyślnie, ale jednak ją zranił.

– Pomyślę o tym – powiedziała spokojnie, otuliła się bluzą i weszła do domu.

Odjechał wzniecając tuman kurzu, zupełnie jak wkurzony nastolatek.

Загрузка...