9


Lato 1979

Wiedziała, że tamtej dziewczyny już nie ma. Ze swego kąta słyszała, jak wydaje ostatnie tchnienie. Złożyła ręce do modlitwy. Modliła się, by Bóg przyjął jej towarzyszkę niedoli. W pewnym sensie jej zazdrościła. Zazdrościła jej, że już nie będzie cierpiała.

Gdy trafiła do tego piekła, ta dziewczyna już tam była. Jej objęcia, ciepło jej ciała mimo paraliżującego strachu dawały szczególne poczucie bezpieczeństwa. Nie zawsze była dla niej dobra. Walka o przetrwanie przyciągała je do siebie, a jednocześnie odpychała. W odróżnieniu od tamtej miała jeszcze nadzieję i wiedziała, że tamta chwilami jej za to nienawidzi. Ale jakże mogłaby porzucić nadzieję? Przez całe życie uczono ją, że z każdej, nawet najgorszej sytuacji jest jakieś wyjście. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Oczyma wyobraźni widziała przed sobą twarze rodziców i nabierała pewności, że wkrótce ją znajdą.

Biedna tamta. Nikogo nie miała. Dotykając jej w ciemności, domyśliła się, kim jest, ale w tamtym życiu nigdy ze sobą nie rozmawiały, więc za milczącym porozumieniem nie wymówiły nawet swoich imion. Byłoby to zbyt bliskie normalności, a przez to nie do udźwignięcia. Opowiadała jednak o swojej córeczce i tylko wtedy w jej głosie słychać było ożywienie.

Niemal nadludzkim wysiłkiem złożyła ręce do modlitwy za tę, która odeszła. Ręce jej nie słuchały, ale ostatkiem sił udało jej się zmusić krnąbrne dłonie.

Cierpliwie, w bólu, czekała w ciemnościach. Rodzice ją odnajdą, to tylko kwestia czasu. Już wkrótce…


Jacob powiedział ze złością:

– Dobrze, niech będzie, pojadę z wami na komisariat. Ale potem koniec! To się musi skończyć! Słyszycie?!

Marita kątem oka zobaczyła, że zbliża się Kennedy. Zawsze czuła do niego niechęć. Uważała, że ma w oczach coś wstrętnego, chociaż kiedy patrzył na Jacoba, to coś mieszało się z uwielbieniem. Kiedyś powiedziała o tym Jacobowi, ale ją upomniał. Według niego Kennedy był nieszczęśliwym dzieckiem, które wreszcie zaczynało odnajdywać spokój duszy. Potrzeba mu opieki i miłości, nie podejrzeń. Mimo to niepokój jej nie opuszczał. Jacob zrobił gest i Kennedy niechętnie się cofnął i zawrócił do domu. Pomyślała, że zachowuje się jak pies, gotów bronić pana.

Jacob odwrócił się do niej i wziął jej twarz w dłonie.

– Jedź z dziećmi do domu. Nic złego się nie dzieje. Chcą tylko dorzucić do ognia, w którym sami spłoną.

Uśmiechnął się, by stępić ostrze tych słów, ale Marita jeszcze mocniej przytuliła dzieci. Patrzyły niespokojnie to na matkę, to na ojca. Na swój dziecięcy sposób czuły, że coś zakłóciło równowagę ich świata.

Młodszy z policjantów powiedział nieco zmieszany:

– Radziłbym pani nie wracać z dziećmi do domu przed wieczorem. Będziemy… – zawahał się. – Po południu przeprowadzimy u państwa rewizję.

– Co wy sobie myślicie? – Jacob był tak oburzony, że głos uwiązł mu w gardle.

Marita widziała, że dzieci drgnęły. Nie przywykły do tego, żeby ojciec podnosił głos.

– Odpowiemy w komisariacie. Więc jak, jedziemy?

Jacob z rezygnacją kiwnął głową. Nie chciał dodatkowo niepokoić dzieci. Pogłaskał je po głowach, pocałował Maritę w policzek i między policjantami ruszył do samochodu.

Jak wrośnięta w ziemię patrzyła za odjeżdżającym samochodem. Kennedy stał przed domem i też patrzył. Oczy miał czarne jak noc.


Wojowniczy nastrój panował również we dworze.

– Zaraz dzwonię do adwokata! Kompletny idiotyzm! Będą nam pobierać krew i traktować jak pospolitych przestępców!

Gabriel trząsł się z wściekłości. Martin, który stał najbliżej, patrzył mu spokojnie w oczy. Za nim, cały spocony, stał lekarz rejonowy, doktor Jacobsson. Źle znosił upał ze względu na tuszę, ale pot lał się z niego przede wszystkim dlatego, że sytuacja wydawała mu się nadzwyczaj nieprzyjemna.

– Oczywiście, tylko proszę powiedzieć swemu adwokatowi, jakie dokumenty przedstawiliśmy. Z pewnością powie, że wszystko odbywa się zgodnie z prawem. A gdyby nie mógł się stawić w ciągu kwadransa, z uwagi na pilny charakter sprawy możemy przystąpić do realizacji postanowienia pod jego nieobecność.

Martin świadomie użył biurokratycznych zwrotów. Zgadywał, że taki język najlepiej trafi do Gabriela. Zadziałało. Wprawdzie niechętnie, ale wpuścił ich do domu. Wziął od Martina papiery i poszedł zadzwonić. Martin skinął na policjantów z Uddevalli, żeby weszli i chwilę poczekali. Gabriel, bardzo wzburzony, rozmawiał przez telefon, mocno gestykulując. Po paru minutach wrócił do przedpokoju.

– Będzie tu za dziesięć minut – powiedział opryskliwie.

– Dobrze. Gdzie pańska żona i córka? Im również musimy pobrać krew.

– W stajni.

– Możesz po nie iść? – zwrócił się Martin do jednego z policjantów.

– Oczywiście. Gdzie jest stajnia?

– Trzeba iść dróżką wzdłuż lewego skrzydła. Paręset metrów i doprowadzi pana do stajni. – Gabriel nadrabiał miną, chociaż widać było, że bardzo mu się to wszystko nie podoba. Powiedział sztywno: – Może poczekamy na adwokata w środku.

W milczeniu usiedli na brzeżku kanapy. Czuli się nieswojo. Po chwili weszły Laine i Linda.

– O co chodzi, Gabrielu? Policjant mówi, że doktor Jacobsson ma nam pobrać krew! To chyba jakieś żarty!

Linda nie mogła oderwać wzroku od młodego człowieka w mundurze, który je przyprowadził ze stajni.

– Ale coolersko.

– Niestety, Laine. Dzwoniłem już do mecenasa Lövgrena, zaraz tu będzie. Do jego przyjazdu nie będzie żadnego pobierania.

– Nadal nie rozumiem, po co to badanie. – Laine była zdziwiona, lecz spokojna.

– Dla dobra śledztwa niestety nie możemy tego ujawnić. Wkrótce wszystko się wyjaśni.

Gabriel uważnie czytał zezwolenia.

– Tu jest napisane, że macie zgodę na pobranie krwi również od Jacoba, Solveig i jej synów.

Czy Martinowi się zdawało, czy rzeczywiście po twarzy Laine przemknął cień? W następnej sekundzie rozległo się pukanie do drzwi i wszedł adwokat Gabriela.

Po chwili formalności były załatwione. Adwokat wyjaśnił, że policja dysponuje niezbędnymi zezwoleniami, i można było przystąpić do pobierania krwi. Najpierw Gabrielowi, następnie Laine, która o dziwo trzymała się najlepiej. Odnotował, że Gabriel patrzy na żonę ze zdziwieniem, a jednocześnie z aprobatą. Na końcu pobrano krew Lindzie, która nieustannie zerkała na policjanta, a on na nią. Martin posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.

– Załatwione. – Jacobsson ciężko podniósł się z krzesła i zebrał probówki z krwią. Po dokładnym oznaczeniu imieniem i nazwiskiem włożył je do przenośnej lodówki.

– Jedziecie teraz do Solveig? – zapytał Gabriel i twarz wykrzywił mu uśmiech. – Tylko załóżcie kaski i weźcie pałki, bo bez walki się nie podda.

– Poradzimy sobie – odparł sucho Martin. Nie podobał mu się złośliwy błysk w oku Gabriela.

– Tylko nie mówcie, że was nie ostrzegałem… – zachichotał.

Laine syknęła:

– Gabrielu, zachowuj się poważnie!

Gabriel umilkł, zdumiony, że żona zwróciła mu uwagę jak dziecku. Usiadł i patrzył na nią, jakby ją widział po raz pierwszy w życiu.

Martin wyszedł razem z kolegami i doktorem. Wsiedli do samochodów i pojechali do Solveig. Wtedy zadzwonił Patrik.

– Cześć, jak wam poszło?

– Tak jak się spodziewaliśmy – odparł Martin. – Gabriel wpadł we wściekłość i wezwał adwokata, ale mamy wszystko. Teraz jedziemy do Solveig. Nie wierzę, że z nią pójdzie nam tak samo gładko.

– I słusznie. Tylko dopilnuj, żeby sytuacja nie wymknęła ci się spod kontroli.

– Załatwimy to dyplomatycznie. Nic się nie martw. A wam jak idzie?

– Dobrze. Jest z nami w samochodzie, zaraz będziemy na miejscu, w Tanumshede.

– Powodzenia.

– Nawzajem.

Martin się rozłączył. Podjeżdżali właśnie przed mizerny domek Solveig Hult. Degrengolada wydawała się mniej wszechogarniająca niż za pierwszym razem. Ale nadal nie mógł się nadziwić, jak można tak mieszkać. Niechby biednie, ale czysto i schludnie.

Z obawą zapukał do drzwi, ale nigdy, nawet w najdzikszych fantazjach, nie wyobrażał sobie takiego powitania. Pac! Otrzymał siarczysty policzek z prawej strony. Z zaskoczenia nie mógł złapać tchu. Wyczuł, bo przecież nie widział, że koledzy naprężyli mięśnie, aby wedrzeć się do środka, ale powstrzymał ich gestem.

– Spokojnie. Nie trzeba używać siły, prawda? – powiedział do niej spokojnie. Oddychała ciężko, ale jego słowa podziałały na nią uspokajająco.

– Jak śmiecie pokazywać się tutaj po tym, jak rozkopaliście grób Johannesa! – Wzięła się pod boki i zagrodziła wejście do domu.

– Rozumiem, że jest pani ciężko, ale zrobiliśmy tylko to, co musieliśmy. Teraz też robimy, co do nas należy, i wolałbym, żeby pani z nami współpracowała.

– Czego chcecie? – wyrzuciła z siebie.

– Może porozmawiamy w środku? Wszystko pani wyjaśnię.

Odwrócił się do trzech ludzi stojących za nim:

– Zaczekajcie chwilę, wejdę z panią Solveig, porozmawiamy chwilę.

Po czym po prostu wszedł i zamknął za sobą drzwi. Solveig była tak zaskoczona, że cofnęła się i wpuściła go do środka. Martin przywołał cały swój dar przekonywania i zaczął wyjaśniać. Jej sprzeciw osłabł i po kilku minutach otworzyła drzwi pozostałym funkcjonariuszom.

– Chłopcy też są nam potrzebni. Gdzie są?

Solveig roześmiała się.

– Na pewno na wszelki wypadek schowali się za domem. Znudziły im się wasze paskudne gęby. – Śmiejąc się, otworzyła lepiące się od brudu okno. – Johan, Robert, chodźcie. Gliny znowu tu są!

Zaszeleściło w krzakach. Po chwili weszli do kuchni. Nieufnie patrzyli na tłoczących się w niej ludzi.

– Co jest?

– Teraz jeszcze chcą od nas krew – powiedziała chłodno Solveig.

– Zwariowaliście? W życiu nie oddam krwi!

– Robert, tylko bez awantur – powiedziała zmęczonym głosem Solveig. – Powiedziałam panu policjantowi, że nie będzie żadnej rozróby. Więc siadajcie i zamknijcie się. Im prędzej sobie pójdą, tym lepiej.

Martin z ulgą stwierdził, że zamierzają jej posłuchać. Z naburmuszonymi minami pozwolili, żeby Jacobsson pobrał im krew. Potem pobrał krew Solveig. Oznakowane probówki włożył do torby i oznajmił, że zadanie wykonane.

– Do czego wam ta krew? – zapytał Johan, wiedziony przede wszystkim ciekawością.

Martin odpowiedział tak samo jak Gabrielowi. Następnie zwrócił się do młodszego z policjantów z Uddevalli:

– Odbierz próbki z Tanumshede, a potem migiem zawieź to wszystko do Göteborga.

Młody policjant, który przedtem flirtował z Lindą, kiwnął głową.

– Załatwione. Z Uddevalli jedzie jeszcze dwóch kolegów pomóc wam… – umilkł i niepewnie spojrzał na Solveig i jej synów, którzy uważnie przysłuchiwali się rozmowie – w tej drugiej sprawie. Stawią się… – kolejna krępująca pauza – w tym drugim miejscu.

– Dobrze – odparł Martin i zwracając się do Solveig, powiedział: – To my już dziękujemy.

Przez moment pomyślał, żeby im opowiedzieć o Johannesie, ale nie chciał działać wbrew poleceniu Patrika. Skoro nie chce, żeby im mówić teraz, niech tak będzie.

Martin wyszedł na dwór i przystanął na chwilę. Pomijając zrujnowany dom, wraki samochodów i walające się śmieci, miejsce było wręcz nieziemsko piękne. Miał nadzieję, że choć od czasu do czasu są w stanie podnieść oczy znad tej biedy i spojrzeć na piękny krajobraz. Ale mocno w to wątpił.

– Teraz następna stacja, Västergärden – powiedział Martin, idąc zdecydowanym krokiem do samochodu. Jedno zadanie wykonane, kolejne czeka. Ciekaw był, jak idzie Patrikowi i Göście.


Jak pan sądzi, dlaczego pan się tu znalazł? – powiedział Patrik. Razem z Göstą siedzieli naprzeciw Jacoba w pokoju przesłuchań.

Jacob splótł dłonie na stole i spokojnie im się przyglądał.

– Skąd mam wiedzieć? W tym, co zrobiliście mojej rodzinie, nie ma żadnej logiki, więc pozostaje tylko przeczekać, trzymać głowę nad wodą, żeby się nie utopić.

– Naprawdę wierzy pan, że prześladowanie pańskiej rodziny jest głównym zadaniem policji? Po co mielibyśmy to robić? – Patrik pochylił się z zaciekawieniem.

Jacob był bardzo spokojny.

– Aby czynić zło i okazywać niechęć, nie trzeba konkretnego powodu. Czy ja wiem… Sprawa Johannesa okazała się wpadką policji i próbujecie ją teraz po swojemu naprawić.

– Czyżby? – odezwał się Patrik.

– Tak, myślicie, że jeżeli na czymś nas przyłapiecie, będzie to dowód, że kiedyś mieliście rację co do Johannesa – odpowiedział.

– Nie sądzi pan, że to naciągane?

– A co mam myśleć? Wiem jedno: przyssaliście się do nas jak pijawki. Pocieszenie znajduję w tym, że Bóg widzi, jaka jest prawda.

– Często mówisz o Bogu, chłopcze – odezwał się Gösta. – Twój ojciec też jest taki wierzący?

Dokładnie tak jak chciał, pytanie wprawiło Jacoba w zakłopotanie.

– Mój ojciec nosi wiarę w sobie. Jego – zastanawiał się nad właściwym słowem – skomplikowane relacje z moim dziadkiem odbiły się na jego wierze w Boga, ale tę wiarę ma.

– A właśnie, jego ojcem był Ephraim Hult. Kaznodzieja. Łączyły was bardzo serdeczne stosunki – stwierdził Gösta. Nie musiał pytać.

– Nie rozumiem, dlaczego was to interesuje. Rzeczywiście, byłem bardzo zżyty z dziadkiem. – Jacob zacisnął wargi.

– Uratował panu życie – odezwał się Patrik.

– Tak, uratował mi życie.

– Jak pański ojciec to przyjął? Chodzi mi o to, że życie uratował panu nie on, lecz jego ojciec, z którym miał… skomplikowane relacje. To pańskie słowa? – kontynuował Patrik.

– Każdy ojciec chciałby być bohaterem w oczach syna, ale chyba nie traktował tego w ten sposób. Tak czy inaczej, dziadek uratował mi życie i ojciec do końca jego życia był mu wdzięczny.

– A Johannes? Jak się odnosił do Ephraima – i do pańskiego ojca?

– Naprawdę nie rozumiem, jakie to ma znaczenie! Przecież to było ponad dwadzieścia lat temu!

– Wiemy o tym, proszę odpowiadać na pytania – powiedział Gösta.

Jacob zaczynał tracić panowanie nad sobą. Przeciągnął ręką po głowie.

– Johannes. i tata mieli ze sobą problem, ale Ephraim go kochał. Nie okazywali sobie uczucia, tamto pokolenie takie było. Wtedy nie okazywało się uczuć.

– Johannes i Gabriel często się kłócili? – zapytał Patrik.

– Czy ja wiem, czy się kłócili… Raczej się spierali, jak to rodzeństwo…

– Ludzie mówią, że to było coś więcej. Niektórzy twierdzą nawet, że Gabriel nienawidził brata – powiedział Patrik z naciskiem.

– Nienawiść to mocne słowo i nie należy nim szermować. Tata pewnie nie przepadał za Johannesem, ale gdyby mieli więcej czasu, na pewno Bóg by wkroczył. Brat nie będzie stawać przeciw bratu.

– Domyślam się, że chodzi panu o Kaina i Abla. Ciekawe, że akurat to przyszło panu na myśl. Aż tak źle było między nimi? – zapytał Patrik.

– Nie, na pewno nie. W końcu tata nie zabił przecież swojego brata, prawda? – Jacob częściowo odzyskał spokój i ponownie splótł dłonie jak do modlitwy.

– Jest pan pewien? – zapytał Gösta.

Jacob się speszył. Wodził wzrokiem od Gösty do Patrika.

– Co to ma znaczyć? Wszystkim wiadomo, że Johannes się powiesił.

– Problem w tym, że sekcja zwłok Johannesa wykazała co innego. Johannes został zamordowany. Nie popełnił samobójstwa.

Jacobowi zaczęły drżeć ręce. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wydać głosu. Patrik i Gösta jak na komendę odchylili się na krzesłach i obserwowali go uważnie. Widać było, że to dla niego nowina.

– Jak pański ojciec zareagował na wiadomość o śmierci Johannesa?

– Ja, ja… nie wiem – wyjąkał. – Byłem w szpitalu. – Jak błyskawica przemknęła mu przez głowę myśl. – Sugerujecie, że tata zabił Johannesa? – Zachichotał. – Zwariowaliście. Mój ojciec miały zamordować swojego brata… Nie, to jakiś absurd!

Chichot przeszedł w śmiech. Ani Gösta, ani Patrik nie wyglądali jednak na szczególnie rozbawionych.

– Uważa pan, że to zabawne, że pański stryj został zamordowany? – zapytał z rezerwą Patrik.

Jacob w jednej chwili przestał się śmiać i pochylił głowę.

– Nie, oczywiście, że nie. Ale to szok… – Znów podniósł wzrok. – Tym bardziej nie rozumiem, o czym chcecie ze mną mówić. Miałem wtedy dziesięć lat, leżałem w szpitalu, więc nie będziecie chyba twierdzić, że ja miałem z tym coś wspólnego. – Zaakcentował słowo „ja”, żeby podkreślić niedorzeczność tego pomysłu. – To chyba oczywiste, co się musiało stać. Prawdziwy morderca Siv i Mony z pewnością był zachwycony, kiedy zrobiliście kozła ofiarnego z Johannesa. Żeby Johannes nigdy nie mógł się oczyścić z podejrzeń, zabił go tak, żeby wyglądało na samobójstwo. Morderca wiedział, co ludzie powiedzą. Dla nich będzie to przyznanie się do winy, równie oczywiste, jak gdyby złożył je na piśmie. A teraz ta sama osoba zamordowała tę Niemkę. Trzyma się kupy, prawda? – Jego oczy lśniły z podniecenia.

– Niezła teoria – odparł Patrik. – Wcale nie taka głupia, jeśli pominąć fakt, że porównaliśmy DNA Johannesa z DNA spermy, której ślad znajdował się na zwłokach Tanji. Badanie wykazało, że Johannes był spokrewniony z osobą, która zamordowała Tanję. – Przerwał, ale nie doczekał się żadnej reakcji. Jacob nawet nie drgnął.

Mówił dalej:

– Dlatego dziś pobraliśmy krew od wszystkich członków waszej rodziny. Razem z próbką pańskiej krwi zostanie wysłana do Göteborga, do dalszych badań. Potem będziemy mieli czarno na białym, kto jest mordercą. Równie dobrze mógłby pan już dziś powiedzieć, co panu wiadomo na ten temat. Tanję widziano w pana gospodarstwie, morderca jest spokrewniony z Johannesem… przyzna pan, że to szczególny zbieg okoliczności, prawda?

Jacob zmienił się na twarzy. Bladł i czerwieniał, zacisnął szczęki.

– To zeznanie jest gówno warte, dobrze o tym wiecie. Johan chciał mi zaszkodzić, bo nienawidzi naszej rodziny. A co do badania krwi albo DNA i takich tam, możecie sobie badać, co wam się podoba, ale… po otrzymaniu wyników będziecie musieli mnie przeprosić!

– Obiecuję, że zrobię to osobiście – odpowiedział spokojnie Patrik. – Ale przedtem nalegam na odpowiedź.

Wolałby wprawdzie przed przesłuchaniem znać rezultaty rewizji w posiadłości Jacoba, ale czas uciekał. Trzeba było się oprzeć na tym, co już mieli. Najbardziej zależało mu na wyniku analizy ziemi z Västergärden. Czy zawiera ślady FZ-302? Miał nadzieję, że Martin wkrótce go zawiadomi, że znaleźli jakieś ślady po Tanji albo Jenny, ale analizy ziemi nie mogli przeprowadzić na miejscu. W dodatku nie da się tego zrobić w godzinę. Jednocześnie Patrik nie wierzył, że coś znajdą. Czy mógłby kogoś ukrywać, a następnie zabić, i zrobić to tak, żeby Marita i dzieci niczego nie zauważyły? Był w rozterce. Z drugiej strony czuł przez skórę, że Jacob musi być głównym podejrzanym. Jak można schować kogoś w miejscu swego zamieszkania tak, żeby rodzina niczego się nie domyśliła?

Jacob jakby czytał w jego myślach. Powiedział:

– Mam nadzieję, że nie przewrócicie mi całego domu do góry nogami. Marita oszaleje, jeśli zastanie jeden wielki bałagan.

– Jestem przekonany, że nasi ludzie będą ostrożni – odpowiedział Gösta.

Patrik zerknął na telefon. Niechby Martin już zadzwonił.


Johan poszukał schronienia w szopie. Panował tu spokój. Ciarki przeszły mu po plecach, gdy przypomniał sobie, jak zareagowała Solveig na wieść o ekshumacji i konieczności oddania krwi. Nie umiał sobie poradzić z burzą uczuć. Potrzebował spokoju, żeby wszystko sobie przemyśleć. Cementowa posadzka, na której siedział, była twarda, ale dawała przyjemny chłód. Bardzo mu brakowało Lindy, ale tęsknota nadal mieszała się ze złością. Może tak już zostanie. Przynajmniej nie jest już taki naiwny. Odzyskał panowanie nad sytuacją, którego nigdy nie powinien był tracić. Zatruła mu duszę. Jej twarde, młode ciało uczyniło z niego bełkotliwego idiotę. Zły był na siebie, że pozwolił dziewczynie do tego stopnia zaleźć sobie za skórę.

Wiedział, że jest marzycielem. Dlatego tak się zatracił, chociaż zdawał sobie sprawę, że Linda jest dla niego za młoda, zbyt pewna siebie i samolubna. Wiedział, że nie zostanie we Fjällbace, że nie ma szans na wspólną przyszłość, ale jako marzyciel nie potrafił się z tym pogodzić. Teraz już wie, że musi.

Obiecał sobie, że na przyszłość będzie mądrzejszy. Postara się być taki jak Robert. Przebojowy, twardy, niepokonany. Robert zawsze spada na cztery łapy, nic go nie rusza. Johan zazdrościł bratu.

Odwrócił się, kiedy za plecami usłyszał jakiś dźwięk. Był pewien, że to Robert wszedł do szopy. Ktoś chwycił go mocno za gardło. Nie mógł oddychać.

– Nie ruszaj się, bo ci kark skręcę.

Głos był jakby znajomy, ale nie potrafił go rozpoznać. Chwyt zelżał, Johan został rzucony o ścianę i znów stracił dech.

– Co robisz? – Próbował się odwrócić, ale tamten trzymał go mocno, dociskając jego twarz do betonowej ściany.

– Zamknij mordę. – Głos był nieprzejednany.

Johan chciał zawołać o pomoc, ale nie wierzył, że w domu go usłyszą.

– Czego chcesz? – zapytał z największym trudem, bo połowę twarzy miał dociśniętą do ściany.

– Zaraz się dowiesz.

Gdy napastnik powiedział, czego żąda, Johan w pierwszej chwili nie zrozumiał. Ale kiedy odwrócił mu głowę, wszystko ułożyło się w logiczną całość. Cios pięścią prosto w twarz przekonał Johana, że mówi serio. Obudził się w nim opór.

– Gnojek – wybełkotał. Poczuł w ustach gęsty płyn. To koniec, pomyślał. Kręciło mu się głowie, ale z uporem mówił nie.

– Zrobisz, co ci każę.

– Nie – wymamrotał Johan.

Wtedy posypały się na niego ciosy. Padały miarowo tak długo, aż zapadł w ciemność.


Dom był zachwycający. Martin nie mógł tego nie zauważyć, kiedy wraz z ekipą przystępował do penetrowania prywatnego życia Jacoba i jego rodziny. Urządzone w stylu rustykalnym pokoje, utrzymane w stonowanych barwach, promieniowały ciepłem i spokojem. Białe lniane obrusy, lekkie, powiewające firanki. Też chciałby mieć taki dom. Zakłócili ten spokój. Metodycznie przeszukiwali dom od piwnic po strych. Nikt nie mówił ani słowa, pracowali w milczeniu. Martin sprawdzał salon. Najgorsze, że nie wiedzieli, czego szukać. Martin nie był pewien, czy potrafią rozpoznać ewentualny ślad po zaginionych dziewczynach.

Wcześniej był przekonany, że tym, którego szukają, jest Jacob, ale teraz zwątpił. Niemożliwe, żeby ktoś mieszkający w tak pięknym i tchnącym spokojem miejscu mógł pozbawić życia drugiego człowieka.

– Jak wam idzie? – zawołał do policjantów pracujących na piętrze.

– Na razie nic – odkrzyknął jeden z nich.

Wysuwał kolejne szuflady i przeglądał ich zawartość.

– Idę sprawdzić stodołę – powiedział do policjanta z Uddevalli, który przeszukiwał parter.

W stodole panował przyjemny chłód. Nie dziwił się, że Linda i Johan właśnie tu urządzali sobie randki. Zapach siana łaskotał w nosie i przypominał mu dzieciństwo. Wszedł po drabinie na górkę i spojrzał przez szpary między deskami. Rzeczywiście, widać stąd całe Västergärden, dokładnie tak, jak mówił Johan. Nie byłoby problemu z rozpoznaniem kogokolwiek.

Zszedł na dół. W stodole prawie nic nie było, oprócz starych, zardzewiałych narzędzi rolniczych. Nie wierzył, żeby coś się tu znalazło, ale postanowił poprosić któregoś z funkcjonariuszy, żeby sprawdził dokładnie. Wyszedł i rozejrzał się. Poza domem i stodołą była jeszcze szopa ogrodowa i domek dla dzieci. Nie sądził, że coś w nich znajdzie, były za małe, by pomieścić człowieka, ale na wszelki wypadek postanowił sprawdzić.

Słońce grzało go w głowę. Czuł, jak na czoło występują mu kropelki potu. Wrócił do domu, żeby pomóc kolegom, ale już bez wiary w powodzenie. Serce mu się ścisnęło, bo przecież Jenny Möller musi gdzieś być – niestety, nie tu.


Również Patrika ogarnęło zwątpienie. Kilkugodzinne przesłuchanie nic nie przyniosło. Wydawało się, że wiadomość o tym, iż Johannes został zamordowany, wstrząsnęła Jacobem, ale tylko w kółko powtarzał, że jest niewinny, a policja prześladuje jego rodzinę. Patrik co chwilę zerkał na leżący na stole telefon. Jak na złość milczał. Tak bardzo potrzebował dobrych wiadomości. Wiedział, że wyniki badania krwi będą najwcześniej jutro rano, więc całą nadzieję pokładał w Martinie i ekipie przeszukującej Västergärden. A tu nic. Telefon zadzwonił dopiero po czwartej po południu. Martin powiedział, że nic nie znaleźli, i oznajmił, że kończą. Patrik kiwnął na Göstę i wyszli z pokoju przesłuchań.

– Dzwonił Martin. Nic nie znaleźli.

– Zupełnie nic?

– Kompletnie. Nie mamy wyboru, musimy go wypuścić. A niech to. – Patrik uderzył pięścią w ścianę, ale zaraz się opanował. – To chwilowe. Spodziewam się, że jutro dostaniemy wynik badania krwi, może wtedy zamkniemy go na dobre.

– Pytanie, co on może zrobić przez ten czas. Wie, co na niego mamy. Jeśli teraz go puścimy, może po prostu pójść ją zabić.

– Co w takim razie mamy zrobić? – rozzłościł się Patrik, ale zaraz przeprosił Göstę, że się na nim wyładowuje. – Zanim go puszczę, jeszcze raz zadzwonię i zapytam, czy coś mają. Może już coś ustalili. W końcu wiedzą, że sprawa jest pilna, że to priorytet.

Patrik poszedł do swego pokoju i z telefonu stacjonarnego zadzwonił do zakładu medycyny sądowej. Numer znał na pamięć. Za oknem panował ruch, jak zwykle o tej porze. Przez chwilę zazdrościł nieświadomym niczego urlopowiczom siedzącym w wypakowanych po dachy samochodach. Też chciałby tak jechać.

– Cześć, Pedersen, mówi Patrik Hedström. Pomyślałem, że zanim za chwilę wypuszczę podejrzanego, dowiem się, czy coś ustaliliście.

– Przecież ci mówiłem, że będziemy gotowi dopiero rano. Dodam jeszcze, że pracujemy po godzinach. – Pedersen był wyraźnie zdenerwowany i zły.

– Wiem. Chciałem tylko spytać, czy udało wam się coś ustalić.

Milczenie Pedersena wskazywało, że się zastanawia. Patrik wyprostował się na krześle.

– A więc coś jednak macie, prawda?

– Ale tylko wstępnie. Musimy to jeszcze zweryfikować, zanim wydamy ostateczne orzeczenie. W przeciwnym razie konsekwencje mogą być groźne. A poza tym wszystkie testy trzeba powtórzyć w Państwowym Laboratorium Kryminalistycznym, bo my nie mamy tak nowoczesnej aparatury…

– Dobrze, dobrze – przerwał Patrik. – Ja to wszystko wiem, ale chodzi o życie siedemnastoletniej dziewczyny, więc właśnie teraz jest ten moment, kiedy powinieneś odłożyć na bok regulamin. – Wstrzymał oddech i czekał, co powie Pedersen.

– Okej, ale bądź ostrożny. Nie masz pojęcia, jakie będę miał problemy, gdyby… – nie dokończył zdania.

– Masz moje słowo, mów. – Ręka mu się spociła od ściskania słuchawki.

– Zaczęliśmy oczywiście od analizy krwi Jacoba Hulta. Uzyskaliśmy pewne dane, dość interesujące, ale, jak już zaznaczyłem, wstępne – znów ostrzegł Pedersen.

– No i?

– Z pierwszego testu wyszło, że DNA z próbki krwi Jacoba Hulta nie zgadza się z próbką spermy ze zwłok ofiary.

Patrik powoli wypuścił powietrze.

– Na ile pewny jest ten wynik?

– Jak powiedziałem, badanie trzeba powtórzyć kilka razy, ale to w zasadzie formalność. Należy raczej przyjąć, że ten wynik jest prawdziwy – powiedział Pedersen.

– Kurde! To rzuca zupełnie nowe światło na tę sprawę. – Patrik nie krył zawodu. Był pewien, że Jacob jest tym, którego poszukują. Tymczasem wrócili do punktu wyjścia. No, prawie. – A inne próbki?

– Jeszcze do nich nie doszliśmy. Założyliśmy, że chcecie, żebyśmy się skupili na Jacobie, i tak zrobiliśmy. Dlatego oprócz niego zdążyliśmy sprawdzić tylko jedną osobę. Informacje o pozostałych przekażę ci jutro przed południem.

– To znaczy, że muszę puścić gościa, który siedzi u nas w pokoju przesłuchań, i jeszcze go przeprosić.

– Jest jeszcze coś.

– Tak?

Pedersen się zawahał.

– Druga próbka, którą zaczęliśmy badać, to krew Gabriela Hulta. No i…

– Słucham? – powtórzył wyczekująco Patrik.

– Z analizy DNA wynika, że Gabriel nie może być ojcem Jacoba.

Patrika zamurowało.

– Jesteś tam?

– Jestem, jestem. Tego się nie spodziewałem. Jesteś tego pewien? – Uprzytomnił sobie, co Pedersen odpowie, i uprzedził go: – Wiem, to wstępny wynik, musicie powtórzyć badania, i tak dalej, i tak dalej, wiem, nie musisz powtarzać.

– Czy ma to jakieś znaczenie dla śledztwa?

– W tej chwili wszystko ma znaczenie. Na pewno przyda nam się ta informacja. Bardzo ci dziękuję.

Patrik jeszcze chwilę siedział w swoim pokoju i zastanawiał się, co robić. Ręce splótł na karku, nogi oparł na biurku. Wynik badania krwi Jacoba oznacza, że wszystko trzeba przemyśleć na nowo. Faktem jest, że morderca Tanji jest krewnym Johannesa, a po wyeliminowaniu Jacoba pozostawali Gabriel, Johan i Robert, czyli jeszcze trzy osoby. Patrik był gotów się założyć, że Jacob coś wie, nawet jeśli sam nie jest sprawcą. Podczas przesłuchania cały czas miał wrażenie, że Jacob się wymyka, że robi wszystko, by się nie zdradzić ze swoją tajemnicą. Być może to, co powiedział Pedersen, wstrząśnie nim i skłoni do mówienia. Patrik zdjął nogi z biurka i wstał. W skrócie opowiedział Göście, czego się dowiedział, szybko uzgodnili taktykę i wrócili do pokoju przesłuchań. Znudzony Jacob czyścił paznokcie.

– Długo mam tu siedzieć?

– Przepisy pozwalają nam trzymać pana sześć godzin. Jak mówiłem, ma pan prawo prosić o adwokata. Chce pan z niego skorzystać?

– Nie, nie ma potrzeby – odparł Jacob. – Niewinnemu człowiekowi do obrony wystarczy wiara, że sprawiedliwy Bóg zaprowadzi porządek.

– W takim razie ma pan świetnego obrońcę. Odnoszę wrażenie, że jest pan w bezpośrednim kontakcie z Bogiem, wręcz się z nim kumpluje – zauważył Patrik.

– Obaj wiemy, czego się po sobie spodziewać – odpowiedział Jacob sztywno. – Ludziom, którzy żyją bez Boga, należy współczuć.

– Zatem współczuje pan nam, biedakom. Czy to chciał pan powiedzieć? – zapytał Gösta z rozbawieniem.

– Szkoda mi czasu na rozmowę z wami. Zamknęliście swoje serca.

Patrik pochylił się w jego stronę.

– Ciekawa jest ta cała historia z Bogiem, szatanem, grzechem i tak dalej. Czy pańscy rodzice mają takie same poglądy? Żyją w zgodzie z boskimi przykazaniami?

– Ojciec oddalił się nieco od naszej wspólnoty, ale zachował wiarę. Oboje z matką są bogobojnymi ludźmi.

– Jest pan tego pewien? Co pan właściwie wie o tym, jak oni żyją?

– A to co znowu? Przecież znam swoich rodziców! Coście na nich wysmażyli?

Ręce mu zadrżały. Patrik poczuł satysfakcję, że udało się zburzyć jego stoicki spokój.

– Chodzi mi o to, że nie może pan nic wiedzieć o życiu innych ludzi. Pańscy rodzice mogą mieć na sumieniu różne grzechy, o których nie ma pan pojęcia, prawda?

Jacob wstał i podszedł do drzwi.

– Dość tego. Aresztujcie mnie albo wypuśćcie. Nie będę wysłuchiwać tych bredni.

– A wie pan na przykład, że Gabriel Hult nie jest pańskim ojcem?

Jacob zatrzymał się w pół kroku, z ręką wyciągniętą w stronę klamki.

– Co pan powiedział?

– Zapytałem, czy pan wie, że Gabriel Hult nie jest pańskim ojcem. Przed chwilą dzwoniłem do laboratorium, gdzie badają waszą krew. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Gabriel nie jest pańskim ojcem.

Cała krew odpłynęła z twarzy Jacoba. Ta wiadomość bez wątpienia była dla niego niespodzianką.

– Zbadali moją krew? – zapytał drżącym głosem.

– Tak. Przyrzekłem, że pana przeproszę, jeśli się okaże, że się myliłem.

Jacob w milczeniu patrzył na Patrika.

– A więc przepraszam – powiedział Patrik. – Pańskie DNA nie jest zgodne z DNA nasienia na ciele ofiary.

Jacob ciężko opadł na krzesło. Uszło z niego powietrze.

– I co teraz będzie?

– Nie jest pan już podejrzany o zamordowanie Tanji Schmidt. Ale sądzę, że pan coś przed nami ukrywa. Teraz ma pan szansę powiedzieć, co pan wie. Niech ją pan wykorzysta.

Jacob potrząsnął głową.

– Nie wiem. Ja już nic nie wiem. Pozwólcie mi iść.

– Jeszcze nie. Musimy przedtem porozmawiać z pańską matką, zanim pan to zrobi. Bo domyślam się, że chciałby jej pan zadać niejedno pytanie.

Jacob skinął głową.

– Dlaczego chcecie z nią rozmawiać? Przecież to nie ma nic wspólnego ze śledztwem.

Patrik powtórzył to, co powiedział Pedersenowi:

– W tej chwili wszystko ma z nim związek. Jestem pewien, że coś ukrywacie. Mogę się nawet założyć o swoją pensję. Wszystko jedno. I tak się dowiemy, o co chodzi.

Jacob stracił całą bojowość. Z rezygnacją kiwał głową. Sprawiał wrażenie, jakby był w szoku.

– Gösta, przywieź Laine Hult, dobrze?

– Nie mamy zgody na jej zatrzymanie – mruknął Gösta.

– Ona wie, że Jacob jest przesłuchiwany. Nie będzie trudno skłonić ją, żeby przyjechała.

Patrik zwrócił się do Jacoba:

– Dostanie pan coś do jedzenia, ale zostanie pan tutaj, dopóki nie porozmawiamy z pańską matką. Potem będzie pan mógł z nią porozmawiać. Okej?

Jacob apatycznie skinął głową, głęboko pogrążony we własnych myślach.


Stając przed drzwiami swego mieszkania w Sztokholmie, Anna miała mieszane uczucia. I jej, i dzieciom dobrze zrobiło oderwanie się od codzienności, ale jej zachwyt nad Gustavem osłabł. Jego pedanteria sprawiała, że przebywanie z nim na jachcie było naprawdę uciążliwe. Zaniepokoił ją również nowy ton w głosie Lucasa podczas ich ostatniej rozmowy telefonicznej. Do tej pory, choć stosował wobec niej przemoc, sprawiał wrażenie, że panuje nad sobą. Teraz w jego głosie usłyszała ton paniki. Bał się, że sytuacja wymknie mu się spod kontroli. Przez znajomego dowiedziała się, że nie układa mu się w pracy, że zrobił awanturę podczas zebrania, a przy innej okazji obraził klienta. Elegancka fasada, którą prezentował ludziom, zaczęła odpadać. Przeraziło ją to.

Coś dziwnego stało się z zamkiem. Mocowała się, ale nie mogła przekręcić klucza. Wtedy odkryła, że drzwi nie są zamknięte. Była absolutnie pewna, że zamknęła je przed wyjazdem, tydzień temu. Kazała dzieciom zaczekać i ostrożnie weszła do środka. Zatkało ją. Jej pierwsze własne mieszkanie, z którego była taka dumna, było zdemolowane. Ani jednego całego mebla. Wszystko porozbijane i połamane, ściany pomazane czarnym sprayem. Na ścianie dużego pokoju ktoś wymalował wielkimi literami słowo „kurwa”. Anna zakryła usta dłonią, łzy stanęły jej w oczach. Nie musiała się zastanawiać, kto to zrobił. Obawy, których nabrała po ostatniej rozmowie z Lucasem, przerodziły się w pewność, że to dopiero początek. Pod naporem nienawiści i agresji, której zawsze miał nadmiar, pozory runęły.

Wyszła na klatkę i mocno przytuliła dzieci. W pierwszym odruchu chciała zadzwonić do Eriki, ale postanowiła, że sama to załatwi.

Tak ją radowało nowe życie, cieszyła się, że jest silna i po raz pierwszy sama o sobie decyduje. Że nie jest jedynie młodszą siostrą Eriki i żoną Lucasa, tylko kimś osobnym. Ale to koniec.

Wiedziała, co musi zrobić. Wygrał, może szukać schronienia tylko w jednym miejscu. Zgodzi się na wszystko, byle nie stracić dzieci. Jednego była pewna: sama się podda, z nią Lucas może robić, co chce, ale jeśli tknie dzieci, zabije go. Bez wahania.


To był kiepski dzień. Gabriel zamknął się w swoim pokoju. Był oburzony. Uważał, że policja przekroczyła swoje uprawnienia. Linda wróciła do koni, Laine siedziała na kanapie w salonie i wpatrywała się w ścianę. Na myśl, że Jacob jest przesłuchiwany przez policję, do oczu napłynęły jej łzy upokorzenia. Instynkt macierzyński kazał jej go bronić, małego czy dorosłego. Czuła, że poniosła porażkę, chociaż wiedziała, że nic nie mogła zrobić. W ciszy słychać było tylko tykanie zegara. Wprawiało ją niemal w trans. Usłyszała pukanie do drzwi i drgnęła. Z obawą poszła otworzyć. Ostatnio prawie każde pukanie oznaczało nieprzyjemną niespodziankę, więc nie zdziwiła się, kiedy Gösta się przedstawił.

– Czego znów chcecie?

Gösta zaczął tłumaczyć:

– Mamy kilka pytań. Chcielibyśmy, żeby pani na nie odpowiedziała. W komisariacie.

Umilkł, spodziewając się protestów. Tymczasem Laine kiwnęła głową, że się zgadza, i wyszła za nim na schody.

– Nie chce pani powiedzieć mężowi, dokąd pani jedzie? – zapytał zdziwiony Gösta.

– Nie – odparła krótko.

Przemknęło mu przez myśl, czy nie za mocno przycisnęli Hultów, ale zaraz uzmysłowił sobie, że w tym gąszczu rodzinnych relacji ukrywa się morderca i więziona jest dziewczyna. Ciężkie dębowe drzwi zamknęły się, i Laine poszła do samochodu. Szła za nim jak gejsza. Jechali na komisariat w kłopotliwym milczeniu. Laine tylko raz się odezwała: zapytała, czy syn nadal tam jest. Gösta skinął głową. Laine do końca wyglądała przez okno. Zapadał zmierzch. Zachodzące słońce zabarwiło pola na czerwono, ale nie zwracali uwagi na piękno krajobrazu.


Patrikowi ulżyło, kiedy ich zobaczył. Czekając na nich, cały czas chodził tam i z powrotem po korytarzu. Chciałby umieć czytać w myślach Jacoba.

Skinął głową Laine. Nie musiał się przedstawiać, podanie ręki również byłoby przesadą w tych okolicznościach.

Nie spotkali się, by wymieniać grzeczności. Patrik niepokoił się, jak Laine zachowa się podczas przesłuchania. Wydawała mu się krucha i wrażliwa. Niepotrzebnie się jednak niepokoił, bo kiedy szła za Göstą, sprawiała wrażenie zrezygnowanej, ale opanowanej i spokojnej.

W komisariacie był tylko jeden pokój przesłuchań, więc poszli do socjalnego. Laine nie miała ochoty na kawę, ale Patrik i Gösta potrzebowali zastrzyku kofeiny. Kawa miała metaliczny posmak. Krzywili się, ale wypili. Nie wiedzieli, jak zacząć. Zdziwili się, kiedy Laine odezwała się pierwsza.

– Podobno mają panowie jakieś pytania – zwróciła się do Gösty.

– Tak – odparł z ociąganiem Patrik. – Dostaliśmy pewne informacje, z którymi nie wiemy, co zrobić. Nie wiemy również, jak się mają do naszego śledztwa. Może nie mają z nim nic wspólnego, ale mamy za mało czasu, żeby się bawić w dyplomację. Dlatego powiem prosto z mostu.

Odetchnął głęboko. Laine patrzyła mu w oczy nieporuszona, ale spojrzał na jej splecione dłonie i zobaczył, że od zaciskania zbielały jej knykcie.

– Dostaliśmy wstępne wyniki badań krwi pobranej państwu. – Ręce Laine zadrżały. Patrik był ciekaw, jak długo będzie udawać spokój. – Przede wszystkim mogę powiedzieć, że DNA Jacoba nie zgadza się z DNA nasienia na ciele ofiary.

W tym momencie Laine się załamała. Trzęsły jej się ręce. Patrik zdał sobie sprawę, że przyjechała przygotowana na wiadomość, że jej syn został aresztowany pod zarzutem morderstwa. Teraz biło od niej uczucie ulgi. Kilka razy przełknęła ślinę, żeby się nie rozpłakać. Milczała. Patrik mówił dalej:

– Natomiast przy porównywaniu krwi Jacoba i Gabriela odkryliśmy coś zaskakującego. Okazuje się, że Jacob nie może być synem Gabriela…

Zabrzmiało to jak pytanie i Patrik czekał na jej reakcję. Kiedy usłyszała, że Jacob nie jest już podejrzany, kamień spadł jej z serca i długo nie musiała się zastanawiać.

– Tak, zgadza się. Gabriel nie jest ojcem Jacoba.

– A kto nim jest?

– Nie rozumiem, co to ma wspólnego z morderstwami. Zwłaszcza teraz, gdy Jacob okazał się niewinny.

– Jak już powiedziałem, w tej chwili takie rozważania są nieistotne. Bardzo proszę, żeby mi pani odpowiedziała.

– Z oczywistych względów nie możemy pani zmusić – wtrącił się Gösta – ale zaginęła młoda dziewczyna. Potrzebne nam są wszelkie informacje, nawet takie, które pozornie nie mają żadnego związku z tą sprawą.

– Czy mój mąż dowie się o tym?

Patrik zastanowił się.

– Nie mogę niczego obiecać, ale nie widzę powodu, żeby mu o tym mówić. Ale – przerwał – Jacob o tym wie.

Drgnęła. Znów zaczęły jej trząść się ręce.

– I co powiedział? – wyszeptała.

– Nie będę ukrywał, był wzburzony. Oczywiście zastanawia się, kto jest jego prawdziwym ojcem.

Zapadła przygniatająca cisza. Gösta i Patrik czekali. Po chwili odpowiedziała szeptem:

– Johannes. – A potem powtórzyła głośniej: – Ojcem Jacoba był Johannes.

Sama się zdziwiła, że choć powiedziała to głośno, nie poraził jej grom z jasnego nieba. Tajemnica z biegiem lat musiała ciążyć jej coraz bardziej, bo widać było, że jej wyjawienie przyniosło jej ulgę. Mówiła szybko:

– To był przelotny romans. Nie potrafiłam mu się oprzeć. Johannes był jak żywioł, który nagle spada na człowieka i porywa. A Gabriel był… inny. – Laine zawahała się, ale Patrik i Gösta domyślili się, co chciała powiedzieć. – Od pewnego czasu staraliśmy się z Gabrielem o dziecko i był bardzo szczęśliwy, kiedy się dowiedział, że jestem w ciąży. Zdawałam sobie sprawę, że ojcem może być równie dobrze Gabriel, ale pragnęłam, żeby to było dziecko Johannesa, mimo chaosu, jaki to mogło wywołać. Wspaniale byłoby urodzić jego syna! Tyle w nim było życia, taki był piękny, taki… radosny.

W jej oczach pojawiło się światło. Odmłodziło ją o dziesięć lat. Musiała być naprawdę zakochana w Johannesie. Na wspomnienie romansu sprzed tylu lat aż się zarumieniła.

– Skąd pani wiedziała, że to dziecko Johannesa, a nie Gabriela?

– Po prostu wiedziałam. Od pierwszej chwili, kiedy mi go położyli na piersi.

– A Johannes wiedział, że to jego syn, nie Gabriela? – zapytał Patrik.

– Oczywiście. Bardzo go kochał! Nie miałam złudzeń, wiedziałam, że dla Johannesa byłam tylko chwilową rozrywką, choćbym bardzo chciała, żeby było inaczej. Co innego Jacob, z nim było inaczej. Gdy Gabriel wyjeżdżał, Johannes przychodził do nas ukradkiem, żeby popatrzeć na Jacoba i pobawić się z nim. Później, gdy Jacob był już na tyle duży, że mógłby się wygadać, przestał przychodzić – powiedziała z żalem. – Bolało go, że jego pierworodnego syna wychowuje jego brat, ale nie chciał rezygnować ze swego życia. Ani z Solveig – przyznała niechętnie.

– Jak się pani z tym czuła? – zapytał Patrik ze współczuciem.

Wzruszyła ramionami.

– Z początku okropnie. Sytuację pogarszało bliskie sąsiedztwo Johannesa i Solveig. Urodzili im się synowie, bracia Jacoba. Ja miałam swojego syna, a po wielu latach urodziła się jeszcze Linda. Może trudno w to uwierzyć, ale z czasem pokochałam Gabriela. Nie tak jak Johannesa, bardziej przyziemnie. Johannesa nie dałoby się kochać na co dzień i nie zginąć. Moja miłość do Gabriela jest może nudniejsza, ale łatwiej z nim żyć – powiedziała.

– A gdy Jacob zachorował, nie bała się pani, że się wyda? – zapytał Patrik.

– Wtedy bałam się czego innego – odpowiedziała ostro. – Gdyby Jacob umarł, nic nie miałoby znaczenia, również to, kto był jego ojcem. – Głos jej złagodniał. – Johannes bardzo się wtedy niepokoił. Rozpaczał, że jego syn jest chory, a on nie może mu pomóc. Nie wolno mu było okazywać niepokoju, usiąść przy jego łóżku w szpitalu. Było mu bardzo ciężko.

Laine zanurzyła się we wspomnieniach. Po chwili wróciła do rzeczywistości.

Gösta wstał, żeby nalać kawy. Podniósł dzbanek i pytająco spojrzał na Patrika. Patrik kiwnął głową. Gösta usiadł i zapytał:

– Naprawdę nikt się nie domyślił? Nikt nie wiedział? Nigdy się pani nikomu nie zwierzyła?

Laine spojrzała ponuro.

– Niestety, Johannes w chwili słabości powiedział o Jacobie Solveig. Dopóki żył, nie ośmieliła się nic zrobić, ale po jego śmierci zaczęła robić aluzje, a potem, w miarę jak coraz gorzej jej się powodziło, zaczęła stawiać żądania.

– Szantażowała panią? – zapytał Gösta.

Laine kiwnęła głową.

– Tak. Płacę jej od dwudziestu czterech lat.

– I mąż nic nie zauważył? Jak się to pani udało? Domyślam się, że to spore sumy.

Znów kiwnęła głową.

– Nie było łatwo. Gabriel jest wprawdzie bardzo drobiazgowy, ale jeśli chodzi o dom, nigdy nie był skąpy, 1 jeśli prosiłam, zawsze dawał mi pieniądze na zakupy, czy to dla mnie, czy do domu. Oszczędzałam, większość pieniędzy oddawałam jej – powiedziała to z goryczą, ale w jej głosie zabrzmiał również inny, mocniejszy ton. – Sądzę, że nie mam wyboru. Będę musiała powiedzieć o wszystkim mężowi. Przynajmniej pozbędę się Solveig. – Uśmiechnęła się krzywo, spoważniała i spojrzała Patrikowi prosto w oczy. – Cała ta sprawa ma przynajmniej tę dobrą stronę, że już się nie przejmuję, co powie Gabriel. A męczyło mnie to przez trzydzieści pięć lat. Najważniejsi są dla mnie Jacob i Linda. Teraz, kiedy Jacob został oczyszczony z zarzutów, wszystko inne jest bez znaczenia. Nie mylę się, prawda? – zapytała i wbiła w nich wyczekujące spojrzenie.

– Rzeczywiście, na to wygląda.

– Dlaczego w takim razie go trzymacie? Czy mogę już iść i zabrać Jacoba?

– Może pani – odparł spokojnie Patrik. – Chcielibyśmy panią prosić o przysługę. Jacob coś wie o tej sprawie. Niech nam powie, dla własnego dobra. Proszę z nim porozmawiać, przekonać go, by nie zachowywał tego dla siebie.

Laine prychnęła.

– Tak się składa, że dobrze go rozumiem. Dlaczego miałby wam pomagać po tym, co zrobiliście jemu i naszej rodzinie?

– Dlatego że im szybciej doprowadzimy do końca śledztwo, tym szybciej będziecie mogli się zająć swoimi sprawami.

Znalezienie przekonującego argumentu nie było proste. Patrik nie chciał ujawniać, że wprawdzie sprawcą nie jest Jacob, ale z badań wynika, że sprawca jest spokrewniony z Johannesem. Była to jego karta atutowa i nie zamierzał jej rzucać na stół, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne. Miał nadzieję, że Laine mu uwierzy. Udało mu się ją przekonać, dopiął swego. Laine skinęła głową.

– Zrobię, co będę mogła. Ale nie jestem pewna, czy ma pan rację. Nie wydaje mi się, żeby Jacob wiedział więcej niż inni.

– To się okaże, prędzej czy później – odparł sucho Patrik. – To jak, idziemy?

Laine z ociąganiem ruszyła do pokoju przesłuchań. Gösta zmarszczył brwi i zwrócił się do Patrika:

– Dlaczego jej nie powiedziałeś, że Johannes został zamordowany?

Patrik wzruszył ramionami.

– Sam nie wiem. Mam przeczucie, że im bardziej im namieszam w głowach, tym lepiej. Przecież Jacob powie o tym Laine, ją to wytrąci z równowagi, a wtedy może któreś z nich wreszcie się otworzy.

– Sądzisz, że ona też coś ukrywa? – zapytał Gösta.

– Nie wiem – powtórzył Patrik. – Ale widziałeś wyraz jej twarzy, kiedy się dowiedziała, że Jacob został skreślony z listy podejrzanych? Była zdziwiona.

– Obyś się nie mylił – odparł Gösta i wyraźnie zmęczony gestem potarł twarz. – Strasznie długi ten dzień.

– Poczekajmy, aż skończą. Potem pojedziemy do domu coś zjeść i się przespać. Do niczego nie będziemy się nadawać, jak będziemy tak gonić.

Usiedli i czekali.


Solveig zdawało się, że coś usłyszała, ale było cicho, więc wzruszyła ramionami i wróciła do swoich albumów. Ostatnie burzliwe dni były bardzo wyczerpujące. Prawdziwy odpoczynek dawało jej tylko oglądanie tych wymiętoszonych zdjęć. Przynajmniej te fotografie się nie zmieniały, z biegiem lat tylko nieco wyblakły, pożółkły.

Spojrzała na kuchenny zegar. Synowie wprawdzie wychodzili i wracali, kiedy chcieli, ale obiecali, że wrócą wieczorem na kolację. Robert obiecał przynieść pizzę od Kapitana Falcka. Solveig poczuła ssanie w żołądku. Chwilę później usłyszała kroki na żwirze. Wstała z trudem, by podać szklanki i sztućce. Talerzy nie potrzebowali, jedli prosto z pudełka.

– Gdzie Johan? – Robert postawił pizze na blacie i rozejrzał się.

– Myślałam, że wiesz. Nie widziałam go od kilku godzin – odparła Solveig.

– Pewnie jest w szopie. Pójdę po niego.

– Powiedz mu, żeby się pospieszył, bo nie będę na niego czekać – zawołała Solveig, chciwie otwierając kartony w poszukiwaniu swojej pizzy.

– Johan? – krzyknął Robert, idąc do szopy. Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Nie szkodzi, to nic nie znaczy. Czasem Johan siedział w szopie i zachowywał się, jakby był głuchy i ślepy. – Johan? – zawołał głośniej, ale w ciszy usłyszał tylko własny głos.

Ze złością otworzył drzwi szopy, gotów zwymyślać brata, że znów pogrąża się w marzeniach. Szybko mu przeszło.

– Johan!

Brat leżał na ziemi z głową w czerwonej plamie. Robert w jednej sekundzie pojął, że to krew. Johan się nie ruszał.

– Johan! – głos Roberta wezbrał szlochem. Upadł na kolana obok skatowanego Johana i bezradnie przesunął po nim rękami. Chciał pomóc, ale nie wiedział jak. Bał się, że jeszcze pogorszy jego stan. Johan jęknął cicho. Robert zerwał się i pobiegł do domu.

– Matka, matka!

Solveig otworzyła drzwi i zmrużyła oczy. Chyba zaczęła jeść, miała już zatłuszczone palce i usta. Rozzłościła się, że jej przeszkadza.

– Czego się drzesz? – Zobaczyła plamy na ubraniu Roberta i wiedziała, że to nie farba. – Co się stało? Coś z Johanem?

Pobiegła do szopy tak prędko, jak jej pozwalała tusza. Robert przytrzymał ją przed wejściem.

– Nie wchodź. Żyje, ale ktoś mu spuścił straszny łomot! Źle z nim, trzeba wezwać pogotowie!

– Kto? – zaszlochała Solveig i bezwładnie padła Robertowi w ramiona. Odsunął ją ze złością i zmusił, żeby stała o własnych siłach.

– Teraz to nieważne. Trzeba wezwać pomoc. Idź do domu i zadzwoń, ja wracam do niego. Zadzwoń też do przychodni, przecież pogotowie będzie jechać aż z Uddevalli.

Wydawał rozkazy jak generał. Solveig posłuchała bez sprzeciwu. Wróciła biegiem do domu. Robert pospieszył do brata, wiedząc, że wkrótce nadejdzie pomoc.

Kiedy przyjechał Jacobsson, nie wracali nawet myślą do poprzedniego spotkania. Robertowi ulżyło, że jest ktoś, kto wie, co robić, i w napięciu czekał na diagnozę.

– Musi jak najprędzej trafić do szpitala. Rozumiem, że pogotowie już tu jedzie?

– Tak – odpowiedział słabym głosem Robert.

– Przynieś mu z domu jakiś koc.

Robert domyślił się, że chodzi raczej o to, żeby go czymś zająć, a nie o to, żeby przykryć Johana, ale chętnie posłuchał. Przecisnął się koło stojącej w drzwiach Solveig. Wstrząsał nią cichy płacz. Nie miał siły jej pocieszać. Skupił się na tym, żeby samemu się nie załamać. Matka musi sobie jakoś radzić. Usłyszał sygnał karetki. Jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy na widok błękitnego światła koguta.


Laine rozmawiała z Jacobem pół godziny. Patrik najchętniej przycisnąłby ucho do ściany. Musiał wykazać cierpliwość i tylko jego podrygująca noga świadczyła o tym, jak bardzo jest zdenerwowany. Rozeszli się z Göstą do swoich pokoi, ale nie mógł się na niczym skupić. Myślał o tym, że bardzo chciałby wiedzieć, na jakie rozwiązanie tej szarady liczy, ale dał za wygraną. Miał nadzieję, że Laine uderzy we właściwą strunę i Jacob się wygada. Chyba że będzie dokładnie odwrotnie. Kto wie. Z jednej strony może to być dla niego niebezpieczne, ale z drugiej odniósłby pewne korzyści. Efektem takich rozważań są działania, w których potem czasami trudno dopatrzyć się logiki.

Złościło go, że na wyniki badania krwi musi czekać do rana. Wolałby całą noc szukać śladów Jenny, gdyby tylko wiedział, że istnieją. Jedynym tropem była krew i chyba się przeliczył, myśląc, że DNA Jacoba okaże się zgodne z próbką spermy. Teraz, gdy ta teoria runęła, miał przed sobą pustą kartkę i świadomość, że musi zacząć od początku. Dziewczyna jest gdzieś przetrzymywana, a oni wiedzą jeszcze mniej niż na początku. Jedyny jak dotąd konkretny rezultat: być może rozbili rodzinę i odkryli morderstwo sprzed dwudziestu czterech lat. Poza tym – nic.

Po raz setny spojrzał na zegarek i zaczął wystukiwać ołówkiem na biurku solo na perkusję. Może Jacob zdradzi matce jakieś szczegóły, które za jednym zamachem doprowadzą do rozstrzygnięcia. Może.

Kwadrans później było już wiadomo, że przegrali tę bitwę. Usłyszał, że drzwi pokoju przesłuchań się otwierają, zerwał się i wyszedł im naprzeciw. Ujrzał zacięte twarze i wyzywające, kamienne spojrzenia. Wiedział już, że jeśli Jacob coś ukrywa, z pewnością nie ujawni tego dobrowolnie.

– Mówiliście, że mogę zabrać ze sobą syna – powiedziała lodowatym tonem Laine.

– Tak – odpowiedział Patrik. Nie miał już nic do dodania.

Teraz zrobi to, co zamierzał. Pojedzie do domu, zje coś i się prześpi, żeby rano ze zdwojoną energią zabrać się do pracy.

Загрузка...