Lato 1979
Martwiła się o matkę, przecież jest chora. Jak ojciec poradzi sobie z opieką nad nią? Strach przed samotnością w ciemności zaczął kruszyć nadzieję, że wkrótce ją odnajdą. Bez miękkiego dotyku tamtej dziewczyny ciemności były jeszcze straszniejsze.
Męczył ją również zaduch. Słodkawy, mdlący zapach śmierci wypierający inne wonie, nawet ekskrementów i wymiocin. Z głodu wielokrotnie wymiotowała żółcią. Zapragnęła umrzeć i przeraziło ją to. Zatęskniła za śmiercią uwodzicielsko szepczącą jej do ucha, że wtedy skończą się wszystkie jej cierpienia.
Stale nasłuchiwała kroków. Odgłosu podnoszonej klapy. Odsuwanych desek, potem znów kroków na schodach. Wiedziała, że następny raz będzie ostatnim. Jej ciało nie zniesie więcej bólu, podda się zwodniczemu urokowi śmierci.
Jak na zamówienie dobiegł ją dźwięk, którego tak bardzo się bała. Z żalem w sercu zaczęła przygotowywać się na śmierć.
Cudownie, że Patrik wrócił wczoraj do domu nieco wcześniej. Wziąwszy pod uwagę okoliczności, nie liczyła na to. Oczekiwała dziecka i umiała się wczuć w położenie innych rodziców. Bardzo jej było żal rodziców Jenny Möller.
Nawet się zawstydziła, że przez cały dzień tak dobrze się czuła. Po wyjeździe gości zapanował błogi spokój. Mogła pogadać z osóbką wiercącą się w jej brzuchu, odpocząć, poczytać książkę. Powędrowała nawet do sklepu, żeby kupić trochę smakołyków, w tym sporą torebkę słodyczy. Sapała, podchodząc na Galärbacken. Teraz miała wyrzuty sumienia. Położna podkreślała, że cukier w ciąży jest szczególnie niezdrowy, a w większych ilościach może nawet prowadzić do uzależnienia się dziecka od słodyczy. Wprawdzie później dodała pod nosem, że dotyczy to osób spożywających naprawdę duże ilości cukru, ale i tak jej słowa wciąż dźwięczały Erice w uszach. Patrząc na przyklejoną do lodówki długą listę rzeczy, których w ciąży absolutnie jeść nie wolno, odnosiła wrażenie, że wydanie na świat zdrowego dziecka jest zadaniem wręcz niewykonalnym. Jednych ryb nie wolno jeść w ogóle, inne wolno, ale najwyżej raz w tygodniu, inne zasady dotyczą ryb morskich, inne słodkowodnych… Nie mówiąc już o serach. Erika uwielbiała sery wszelkich rodzajów i zapamiętała, które są w jej stanie dozwolone, a które nie. Na liście niedozwolonych znalazły się ku jej wielkiemu żalowi sery pleśniowe. Mogła sobie tylko wyobrażać rozkosze jedzenia serów i picia czerwonego wina. Zafunduje je sobie, kiedy tylko przestanie karmić piersią.
Erika była tak pogrążona w myślach o jedzeniu, że nie usłyszała, jak Patrik wszedł do domu. Na jego widok omal nie wyskoczyła ze skóry. Uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili.
– Ale mnie przestraszyłeś!
– Przepraszam, nie chciałem. Myślałem, że słyszałaś, jak wszedłem.
Usiadł obok niej na kanapie w salonie. Przeraziła się, kiedy mu się przyjrzała.
– Patriku, jesteś zupełnie szary. Co się stało? – Nagle uderzyła ją ta myśl: – Znaleźliście ją? – Serce jej się ścisnęło.
Patrik potrząsnął głową.
– Nie.
Milczał. Erika spokojnie czekała. Dopiero po dłuższej chwili mógł mówić dalej.
– Nie, nie znaleźliśmy jej. W dodatku cofnęliśmy się o kilka kroków, przynajmniej tak mi się zdaje.
Nagle pochylił się i ukrył twarz w dłoniach. Erika przysunęła się bliżej, objęła go i przytuliła policzek do jego ramienia. Raczej się domyśliła, niż usłyszała, że płacze.
– Ona ma dopiero siedemnaście lat! Wyobrażasz sobie? Siedemnaście lat! Tymczasem jakiś psychol uważa, że może jej zrobić, co mu się podoba. Kto wie, jak cierpi, a my w tym czasie biegamy w kółko jak gromada niekompetentnych idiotów bez pojęcia! Jak mogliśmy uwierzyć, że damy sobie z tym radę? Przecież na co dzień zajmujemy się kradzieżami rowerów i innymi takimi. Co za dureń pozwolił nam – mnie! – prowadzić to cholerne śledztwo! – Patrik rozłożył ręce.
– Nikt nie poradziłby sobie lepiej, Patriku! Wiesz, co by było, gdyby przysłali ekipę z Göteborga czy nie wiadomo skąd? Przecież oni nie mają zielonego pojęcia o miejscowych stosunkach, ludziach i sprawach. Byłoby jeszcze gorzej. Zresztą nie jesteście sami tak do końca, chociaż domyślam się, że tak czujesz. Nie zapominaj, że z Uddevalli przysłali ci paru ludzi. Pomagali wam, między innymi w poszukiwaniach. Sam dopiero co mówiłeś, że świetnie wam się układa współpraca. Nie pamiętasz?
Erika mówiła jak do dziecka. Prosto i jasno, i chyba go przekonała, bo wyraźnie się uspokoił.
– Może masz rację – przyznał niechętnie. – Zrobiliśmy, co się dało. Niestety bez skutku, a tymczasem czas leci. Ja siedzę w domu, a ona może w tej chwili umiera.
Znów panika w głosie. Erika ścisnęła go za ramiona.
– Ćśśśśś, nie możesz dopuszczać do siebie takich myśli. – Zaostrzyła ton: – Nie wolno ci się załamywać. Musisz myśleć trzeźwo i robić, co się da. Dla niej i jej rodziców.
Patrik milczał. Widać było, że słucha. Wreszcie powiedział:
– Jej rodzice dzwonili dziś trzy razy. Wczoraj cztery. Myślisz, że zwątpili?
– Nie sądzę – odparła Erika. – Myślę, że są przekonani, że robicie, co do was należy. W tej chwili twoim obowiązkiem jest zebrać siły do pracy. Nic nie zyskasz, jeśli będziesz gonić resztkami sił.
Patrik się uśmiechnął. Jakby usłyszał echo tego, co wcześniej powiedział Göście. Przynajmniej od czasu do czasu wie, co mówi.
Postanowił posłuchać jej rady. Nie czuł smaku jedzenia, ale zjadł wszystko, co postawiła na stole, a potem zasnął płytkim snem. Śniło mu się, że goni jasnowłosą dziewczynę. Chwilami była tak blisko, że mógł jej dotknąć. Wyciągał rękę, żeby ją pochwycić, a ona śmiała się wyzywająco i wymykała. Budzik obudził go zlanego potem i bardzo zmęczonego.
Erika przez większą część nocy rozmyślała o Annie. W ciągu dnia twardo postanowiła, że nie zrobi pierwszego kroku, ale nad ranem była już absolutnie przekonana, że musi zadzwonić do Anny, kiedy się tylko rozwidni. Tam jest coś nie w porządku. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
Zapach szpitala budził w niej lęk. Było coś ostatecznego w sterylnej woni, bezbarwnych ścianach i smutnych obrazach porozwieszanych rzekomo dla ozdoby. Po nieprzespanej nocy miała wrażenie, że wszyscy wokół poruszają się w zwolnionym tempie, a szelest białych fartuchów wydawał jej się głośniejszy od gwaru rozmów. Spodziewała się, że jej świat w każdej chwili może runąć. Życie Johana zawisło na jednej cieniutkiej nitce. Lekarz poinformował ją o tym nad ranem i zaczęła już opłakiwać syna. Co miała robić? Całe życie przeciekło jej przez palce i odpłynęło z wiatrem. Nie udało jej się zatrzymać niczego, na czym jej zależało. Johannes, życie w Västergärden, przyszłość synów – wszystko to wyblakło, rozpłynęło się i zepchnęło ją do jej własnego świata.
Dłużej nie mogła uciekać przed rzeczywistością. Natarła na nią obrazami, dźwiękami, zapachami i świadomością, że kroją Johana.
Z Bogiem dawno zerwała, ale teraz modliła się gorąco, ze wszystkich sił. Powtarzała słowa zapamiętane z dzieciństwa, składała obietnice, których nigdy nie byłaby w stanie dotrzymać, w nadziei, że wystarczy dobra wola, aby Johan przeżył. Robert siedział obok. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że nie otrząsnął się z szoku, choć minęła cała noc. Solveig chciałaby wyciągnąć do niego rękę, dotknąć, pocieszyć, być matką, ale upłynęło tyle lat, zmarnowała swoją szansę. Siedzieli obok siebie jak dwoje obcych sobie ludzi, których łączy tylko miłość do Johana i świadomość, że on jest z nich najlepszy.
Na końcu korytarza pojawiła się znajoma postać. Linda szła wzdłuż ściany, niepewna, jakie powitanie ją czeka. Ale ciosy, które spadły na Johana, utemperowały ich, nie chcieli się awanturować. W milczeniu usiadła obok Roberta. Dopiero po chwili ośmieliła się zapytać:
– Co z nim? Tata mi mówił, że rano do niego dzwoniłaś.
– Tak, pomyślałam, że powinien wiedzieć – odparła Solveig, patrząc przed siebie. – W końcu płynie w was ta sama krew. Chciałam tylko, żeby wiedział… – Umilkła, jakby na chwilę zniknęła, a Linda kiwała głową. – Jeszcze go operują. Nic nie wiadomo, poza tym… że może umrzeć.
– Kto to zrobił? – wtrąciła Linda, żeby nie pozwolić ciotce milczeć.
– Nie wiadomo – odpowiedział Robert. – Ale zapłaci za to, skurwysyn.
Walnął ręką w oparcie krzesła i oprzytomniał. Solveig milczała.
– A ty co tu robisz? – zapytał Robert. Dotarła do niego niezwykłość sytuacji: kuzynka, z którą się nie spotykali, nagle przychodzi do szpitala.
– Ja… my… ja… – jąkała się Linda, nie wiedząc, jak nazwać to, co ją łączyło z Johanem. Zdziwiła się, że Robert o niczym nie wie. Wprawdzie Johan mówił jej, że brat nic o nich nie wie, ale myślała, że coś jednak powiedział. Fakt, że Johan trzymał to w tajemnicy, dowodził, że było dla niego ważne. Zawstydziła się, kiedy to do niej dotarło.
– My… spotykaliśmy się z Johanem – powiedziała w końcu, nie odrywając wzroku od swoich wypielęgnowanych paznokci.
– Jak to spotykaliście się? – Robert spojrzał na nią zdumiony. W końcu do niego dotarło, o czym mówi. – Aha, to znaczy… Okej… – zaśmiał się. – No proszę. Jaki spryciarz z mojego brata. – Śmiech uwiązł mu w gardle, przypomniał sobie, dlaczego jest w szpitalu, i posmutniał.
Mijały godziny. Siedzieli obok siebie w milczeniu w ponurej poczekalni. Słysząc kroki, rozglądali się niespokojnie za białym fartuchem. Czekali na wyrok. Modlili się wszyscy troje, choć każde z osobna.
Kiedy Solveig zadzwoniła do niego wczesnym rankiem, zdziwił się, ale bardzo im współczuł. Od tak dawna byli skłóceni, że wzajemna wrogość stała się ich drugą naturą, ale na wieść, co się stało z Johanem, puścił w niepamięć dawne urazy. Johan był synem jego brata, bliskim krewnym, i tylko to się liczyło. Jego wizyta w szpitalu byłaby dość nienaturalna, byłaby raczej obłudnym gestem, ale z ulgą przyjął zapowiedź Lindy, że ona pojedzie. Zgodził się nawet zapłacić za taksówkę aż do Uddevalli, chociaż zwykle uważał, że jeżdżenie taksówkami to szczyt rozrzutności.
Siedział przy biurku i nie mógł się zdecydować. Miał wrażenie, że świat stanął na głowie. Z dnia na dzień było coraz gorzej. To wrażenie nasiliło się w ciągu ostatniej doby. Przesłuchanie Jacoba w komisariacie, rewizja w Västergärden, pobranie krwi od całej rodziny, teraz jeszcze sprawa z Johanem, który w szpitalu walczy o życie. Bezpieczne życie, jakie sobie zapewnił, poświęcając temu wszystkie siły, było bliskie rozpadnięcia się na jego oczach.
Spojrzał na swoje odbicie w wiszącym naprzeciw lustrze. Czuł się tak, jakby po raz pierwszy widział własną twarz. I w pewnym sensie tak właśnie było. W ostatnich dniach bardzo się postarzał. W jego spojrzeniu nie było życia, zmartwienia wyżłobiły bruzdy na jego twarzy, włosy, zwykle starannie uczesane, miał zmierzwione i zmatowiałe. Musiał przyznać, że jest sobą rozczarowany. Dotychczas uważał się za człowieka, który potrafi zmierzyć się z wyzwaniami, jakie stawia przed nim życie, za kogoś, na kim inni w ciężkich chwilach mogą się oprzeć. Ale z nich dwojga to Laine okazała się silniejsza. Może zawsze o tym wiedział. Ona zresztą też, chociaż pozwoliła mu żyć złudzeniem, bo dzięki temu był szczęśliwy. Zrobiło mu się ciepło na sercu. Poczuł przypływ miłości. Nareszcie znalazła ujście, chociaż kryła się głęboko pod pokładami lekceważenia. Może z tego nieszczęścia wyniknie jeszcze coś dobrego.
Nagle usłyszał pukanie do drzwi.
– Proszę.
Laine ostrożnie weszła do pokoju. Gabriel znów zwrócił uwagę na przemianę, która się w niej dokonała. Znikła nerwowość, zaciskanie rąk. Wyprostowała się, przez co wydawała się nieco wyższa.
– Dzień dobry, kochanie. Dobrze spałaś?
Skinęła głową i usiadła na jednym z dwóch foteli dla gości. Gabriel przyjrzał jej się badawczo. Sińce pod oczami mówiły co innego, chociaż rzeczywiście spała przeszło dwanaście godzin. Wczoraj, kiedy wróciła z Jacobem z komisariatu, nie zdążył z nią porozmawiać. Wymamrotała, że jest zmęczona, i poszła spać. Gabriel wyczuł, że coś się dzieje. Weszła i ani razu na niego nie spojrzała. Wpatrywała się w swoje pantofle. Niepokoił się coraz bardziej. Postanowił najpierw opowiedzieć jej o Johanie. Zdziwiła się, wyraziła współczucie, ale odniósł wrażenie, że niezupełnie to do niej dotarło. Zajmowała ją jakaś inna bardzo ważna sprawa i nie potrafiła skupić się na niczym innym. Zapaliły mu się wszystkie lampki ostrzegawcze.
– Czy coś się stało w komisariacie? Wczoraj wieczorem rozmawiałem z Maritą, powiedziała mi, że wypuścili Jacoba, policja chyba nie ma… – Nie wiedział, co powiedzieć. W głowie miał galopadę myśli i odrzucał kolejne wyjaśnienia, jakie przychodziły mu do głowy.
– Nic się nie stało. Jacob został oczyszczony z podejrzeń – odpowiedziała Laine.
– Co ty mówisz! Wspaniale! – Rozjaśnił się. – Co… Jak do tego doszło…?
Wciąż ten sam posępny wyraz twarzy. Laine nadal unikała jego wzroku.
– Zanim do tego przejdziemy, jest coś, o czym powinieneś wiedzieć. – Zawahała się. – Johannes, on…
Gabriel niecierpliwie poruszył się na krześle.
– Co z tym Johannesem? Znowu coś z tą nieszczęsną ekshumacją?
– Można tak powiedzieć. – Znów umilkła.
Gabriel miał ochotę nią potrząsnąć, żeby wreszcie wykrztusiła, co chce powiedzieć. W końcu zaczerpnęła tchu i wyrzuciła z siebie taki potok słów, że ledwo mógł za nią nadążyć.
– Sekcja zwłok Johannesa wykazała, że nie popełnił samobójstwa. Został zamordowany.
Gabrielowi pióro wypadło z ręki. Spadło na biurko. Patrzył na Laine, jakby straciła rozum.
Mówiła dalej:
– Wiem, że to brzmi jak absurd, ale są tego pewni. Ktoś zamordował Johannesa.
– A wiedzą kto? – Tylko to przyszło mu do głowy.
– Oczywiście, że nie – syknęła Laine. – Dopiero to odkryli, a po tylu latach. – Rozłożyła ręce.
– To rzeczywiście coś nowego. Ale opowiedz mi jeszcze o Jacobie. Przeprosili go? – zapytał szorstko.
– Już powiedziałam, nie jest o nic podejrzany. Doszli do tego, co i tak wiedzieliśmy – prychnęła Laine.
– Naturalnie, to żadne zaskoczenie. Dla mnie to była tylko kwestia czasu. Ale jak…?
– Dzięki badaniu krwi. Porównali jego krew z jakimiś śladami, które zostawił sprawca, i nie stwierdzili zgodności.
– Sam mógłbym im to powiedzieć. Chyba nawet powiedziałem! – oznajmił z emfazą Gabriel. Czuł wielką ulgę. – Laine, musimy to uczcić szampanem. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego jesteś taka ponura.
Podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.
– Bo zbadali również twoją krew.
– Przecież w moim przypadku też nie mogło być zgodności – powiedział ze śmiechem.
– Oczywiście. Ale… nie było też zgodności z krwią Jacoba.
– Co to znaczy, że nie było zgodności? W jakim sensie?
– Stwierdzili, że nie jesteś ojcem Jacoba.
Zaległa cisza jak po wybuchu bomby. Gabriel zerknął w lustro i sam siebie nie poznał. Patrzył na niego obcy człowiek, z otwartymi ustami i wybałuszonymi oczami. Odwrócił wzrok.
Twarz Laine była rozświetlona. Wyglądała, jakby zrzuciła z ramion wielki ciężar. Zrozumiał, że jej ulżyło. Musiało jej być ciężko dźwigać tę tajemnicę przez tyle lat. Poczuł, że narasta w nim gniew.
– Co ty mówisz?! – wrzasnął.
Laine drgnęła.
– To prawda, nie jesteś ojcem Jacoba.
– To kto nim jest?
Milczenie. Powoli do niego docierało, co się dzieje. Opadł na oparcie i wyszeptał:
– Johannes.
Laine nie musiała potwierdzać. Nagle wszystko stało się dla niego jasne. Przeklął własną głupotę. Że też się nie domyślił. Te ukradkowe spojrzenia, wrażenie, że gdy go nie ma w domu, ktoś tam bywa, zatrważające chwilami podobieństwo Jacoba do Johannesa.
– Dlaczego…?
– Dlaczego miałam romans z Johannesem, tak? – W jej głosie usłyszał zimny, metaliczny ton. – Dlatego że był wszystkim tym, czym ty nie byłeś. Dla ciebie byłam planem B, żoną wybraną z praktycznych względów. Miałam znać swoje miejsce i dbać, żebyś mógł układać sobie życie tak, jak chciałeś, bez zgrzytów. Żeby wszystko było zorganizowane, logiczne, racjonalne – bez życia! A Johannes robił tylko to, na co miał ochotę. – Teraz mówiła miękko: – Kochał, kiedy chciał, nienawidził, kiedy chciał, żył, jak chciał… Był jak żywioł. On mnie naprawdę widział, widział, a nie mijał w drodze na kolejne spotkanie w interesach. Każde zetknięcie się z nim było jak śmierć i ponowne narodziny.
Gabriel zadrżał, słysząc namiętność w jej głosie. Spojrzała na niego spokojnie.
– Jest mi naprawdę bardzo przykro, że tyle lat oszukiwałam cię co do Jacoba. Uwierz mi, przepraszam cię za to z całego serca. Ale nie przepraszam za to, że kochałam Johannesa.
Poczuła impuls. Musiała się pochylić i położyć ręce na dłoniach Gabriela. Chciał je odsunąć, ale powstrzymał się.
– Miałeś swoją szansę, Gabrielu. Wiem, że jest w tobie wiele cech, które miał Johannes, ale dusisz je w sobie. Mogliśmy przeżyć razem wiele szczęśliwych lat, a ja bym cię kochała. W pewnym sensie i tak cię pokochałam, mimo wszystko, ale znam cię i wiem, że mi na to nie pozwolisz.
Nie odpowiadał. Wiedział, że Laine ma rację. Przez całe życie próbował wyjść z cienia brata i zdrada Laine ugodziła go bardzo boleśnie.
Przypomniał sobie noce, które spędzili w szpitalu przy łóżku chorego syna. Marzył, żeby być jedyną osobą, którą Jacob chciałby mieć przy sobie, żeby nie chciał widzieć nikogo innego, nawet Laine. Był przekonany, że Jacob tylko jego potrzebuje. Oni dwaj przeciw całemu światu. Teraz się okazało, że to śmieszne, że to on jest Czarnym Piotrusiem. Johannes powinien był siedzieć przy chorym Jacobie, trzymać go za rękę, mówić, że wyzdrowieje i wszystko będzie dobrze. Ephraim uratował Jacobowi życie. Ephraim i Johannes, zawsze ta sama spółka, do której Gabriel nigdy nie miał dostępu. Nawet teraz.
– A Linda? – Znał odpowiedź, ale spytał, choćby po to, żeby jej dopiec.
Laine prychnęła.
– Linda jest twoją córką. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Johannes był jedynym mężczyzną, z którym miałam romans w latach naszego małżeństwa, i jestem gotowa ponieść tego konsekwencje.
Najbardziej dręczyło go inne pytanie.
– Jacob wie?
– Wie.
Wstała. Spojrzała na niego z żalem i powiedziała cicho:
– Spakuję się i jeszcze dziś się wyprowadzę.
Nie zapytał dokąd. To bez znaczenia. Nic już nie miało znaczenia.
Policja prawie nie zostawiła po sobie śladów, były właściwie niedostrzegalne. Coś się jednak zmieniło, chociaż trudno było powiedzieć co. Marita po prostu czuła, że dom nie jest już tym samym bezpiecznym azylem co dawniej. Każdej rzeczy, każdego przedmiotu dotknęły obce ręce, wszystko zostało odwrócone, przewrócone i przejrzane przez obcych szukających czegoś złego. W ich domu! Wprawdzie szwedzka policja liczy się z obywatelami, ale Marita pomyślała, że teraz łatwiej jej sobie wyobrazić życie w dyktaturze albo państwie policyjnym, które oglądała w wiadomościach w telewizji. Było jej żal ludzi, którzy żyją w ciągłym strachu, że ktoś wtargnie do ich domu, ale do tej pory nie wiedziała, że po czymś takim człowiek czuje się brudny, a przede wszystkim boi się, co jeszcze może się zdarzyć.
W nocy tęskniła za Jacobem. Chciałaby go mieć przy sobie, trzymać za rękę na znak, że wszystko będzie jak dawniej. Poprzedniego wieczoru zadzwoniła do komisariatu i powiedzieli jej, że Jacob wyszedł z matką. Domyśliła się, że nocuje u niej. Uważała wprawdzie, że mógłby chociaż zadzwonić, ale szybko powiedziała sobie, że Jacob wszystko robi z myślą o nich. Jeśli ona tak bardzo przeżywa najście policji, to tym bardziej powinna zrozumieć, czym dla niego było zatrzymanie przez policję i przesłuchanie w komisariacie.
Sprzątnęła po śniadaniu. Z pewnym wahaniem wzięła słuchawkę i zaczęła wybierać numer teściów, ale się rozmyśliła. Jacob na pewno odsypia, nie trzeba mu przeszkadzać. Ledwie zdążyła odłożyć słuchawkę, gdy telefon zadzwonił. Marita drgnęła. Wyświetlił się numer teściów. Szybko podniosła słuchawkę, przekonana, że to Jacob.
– Dzień dobry, Marito. Mówi Gabriel.
Zmarszczyła brwi. Ledwie poznała jego głos. Brzmiał jak głos starego człowieka.
– Dzień dobry, Gabrielu. Co u was?
Pogodny ton maskował niepokój. Czekała w napięciu, co powie. Nagle uderzyła ją myśl, że Jacobowi coś się stało, ale zanim zdążyła zapytać, Gabriel powiedział:
– Zastałem może Jacoba?
– Jacoba? Przecież Laine zabrała go wczoraj z komisariatu. Byłam przekonana, że nocował u was.
– Nie, u nas go nie było. Laine podrzuciła go do domu wczoraj wieczorem. – Był tak samo przerażony jak ona.
– Boże, gdzie on jest? – Marita zakryła ręką usta. Tylko bez paniki.
– On musi być… musi być… – Gabrielowi nic nie przychodziło do głowy. Zaniepokoiło go to jeszcze bardziej. Jeśli Jacoba nie ma ani u nich, ani w domu, pozostaje niewiele możliwości. Uderzyła go okropna myśl. – Johan jest w szpitalu. Wczoraj został ciężko pobity.
– O Boże, i co z nim?
– Nie są pewni, czy przeżyje. Linda tam jest. Zadzwoni, kiedy będzie coś wiadomo.
Marita usiadła ciężko na kuchennym krześle. Poczuła skurcz w piersi. Zrobiło jej się duszno, ściskało ją w gardle.
– Myślisz, że…
Ledwo go słyszała.
– Nie, to niemożliwe. Kto miałby…
Oboje uzmysłowili sobie, że niepokoją się, bo wiedzą, że w pobliżu grasuje morderca. Zapadła znacząca cisza.
– Marito, dzwoń na policję. Za chwilę u was będę.
Rozłączył się.
Patrik zupełnie nie wiedział, co robić. Siedział przy biurku i próbował wynajdywać sobie różne zajęcia, byle tylko nie wpatrywać się w telefon. Czekał na wyniki badań krwi w takim napięciu, że aż mu zaschło w ustach. Wskazówki zegara przesuwały się bardzo powoli. Postanowił nadrobić zaległości w papierach. Wyjął nawet jakieś dokumenty, ale przez następne pół godziny nic nie robił. Gapił się tylko przed siebie. Zmęczenie dawało mu się we znaki, był niewyspany. Wypił łyk kawy ze stojącego na biurku kubka i skrzywił się. Była zimna. Wstał, żeby nalać sobie świeżej, kiedy nagle zadzwonił telefon. Rzucił się na słuchawkę, rozlewając po biurku resztki zimnej kawy.
– Patrik Hedström.
– Jacob zaginął!
Był tak przekonany, że dzwoni zakład medycyny sądowej, że potrzebował dłuższej chwili, żeby się przestawić.
– Słucham?
– Mówi Marita Hult. Mój mąż zaginął. Wczoraj wieczorem.
– Zaginął? – Nie nadążał. Ze zmęczenia nie potrafił myśleć.
– Nie wrócił wczoraj do domu. U rodziców też nie nocował. A zważywszy, co się stało Johanowi…
Teraz już całkiem nie mógł się połapać.
– Chwileczkę, powoli. Co się stało Johanowi?
– Przecież jest w szpitalu, w Uddevalli. Został ciężko pobity, nie wiadomo, czy przeżyje. A jeśli ta sama osoba napadła Jacoba? Może leży gdzieś ranny – mówiła coraz bardziej przerażona.
Wreszcie zrozumiał. Nie dostali zawiadomienia o pobiciu Johana Hulta. Widocznie zgłoszenie przyjęli koledzy z Uddevalli. Trzeba się z nimi skontaktować, ale najpierw musi uspokoić żonę Jacoba.
– Proszę pani, na pewno nic mu się nie stało. Zaraz kogoś do pani przyślę. Skontaktuję się również z policją w Uddevalli, żeby sprawdzić, co wiedzą o tym pobiciu. Nie mam zamiaru bagatelizować tej sprawy, ale wydaje mi się, że nie ma powodu do niepokoju. Czasem tak bywa. Często tak jest, że ktoś z takiego czy innego powodu spędza noc poza domem. Może Jacob był roztrzęsiony po wczorajszym przesłuchaniu i potrzebował spokoju?
Marita odpowiedziała ze złością:
– Jacob nigdy by czegoś takiego nie zrobił bez uprzedzenia. Bardzo zważa na uczucia innych.
– Wierzę pani. Obiecuję, że zaraz się tym zajmiemy. Ktoś od nas przyjedzie do pani, dobrze? Czy mogłaby pani również ściągnąć teściów? Będziemy mogli od razu porozmawiać ze wszystkimi.
– Będzie lepiej, jeśli ja się przejdę do nich – odpowiedziała Marita. Poczuła ulgę, kiedy usłyszała, że przystępują do działania.
– Jesteśmy umówieni – powiedział Patrik i poprosił, żeby nie myślała o najgorszym.
Po apatii nie został nawet ślad. Wbrew temu, co powiedział Maricie, przypuszczał, że Jacob zniknął z zupełnie innej przyczyny. Jeśli w dodatku Johan został ciężko pobity, a może była to wręcz próba zabójstwa, to jest o co się martwić. Na początek zadzwonił do komendy w Uddevalli.
Chwilę później wiedział, że ustalili niewiele. Wczoraj wieczorem Johan został ciężko pobity i walczy o życie. Nie jest w stanie powiedzieć, kto to zrobił, a policja nie dysponuje żadnymi śladami. Przesłuchali Solveig i Roberta. Nie widzieli koło domu nikogo obcego. Przez chwilę Patrik podejrzewał Jacoba, ale do pobicia doszło w czasie, kiedy Jacob był w komisariacie.
Musiał pomyśleć. Należało zrobić dwie rzeczy: po pierwsze, wysłać kogoś do Uddevalli, żeby przesłuchał Solveig i Roberta, może jednak coś wiedzą, po drugie, wysłać kogoś do dworu, żeby porozmawiał z rodziną Jacoba. Zdecydował, że sam pojedzie do Uddevalli, a do dworu wyśle Martina i Göstę. Miał im to właśnie przekazać, gdy znów zadzwonił telefon. Tym razem zakład medycyny sądowej.
Czekał na informacje z laboratorium z wielkim przejęciem. Być może już za chwilę dostanie wreszcie brakujący kawałek układanki. Ale nawet w najdzikszych fantazjach nie mógłby przewidzieć tego, co usłyszał.
Martin i Gösta przez całą drogę rozmawiali o tym, co im powiedział Patrik. Nie potrafili tego pojąć. Nie było czasu na rozterki. Musieli dalej ciągnąć ten wóz.
U stóp głównych schodów minęli kilka dużych walizek. Martin był ciekaw, kto wybiera się w drogę. Jak na podróż w interesach bagażu było zdecydowanie za dużo. Poza tym widać było, że walizki należą do kobiety. Martin domyślał się, że do Laine.
Nie zostali zaproszeni do salonu. Długim korytarzem zaprowadzono ich do znajdującej się w drugim końcu domu kuchni. Martinowi od razu się spodobała. Salon był piękny, ale bezosobowy. Natomiast kuchnia była bardzo przytulna, po wiejsku zwyczajna. Zdecydowanie odstawała od przygniatającej elegancji pozostałej części domu. W salonie Martin czuł się jak prostak, tu natomiast miał ochotę zakasać rękawy i zamieszać w wielkich parujących garach.
Przy ogromnym rustykalnym stole siedziała Marita. Wcisnęła się w najdalszy kąt, jakby próbowała odzyskać poczucie bezpieczeństwa w sytuacji, która była dla niej równie przerażająca, jak nieoczekiwana. Z oddali dobiegały odgłosy zabawy. Martin spojrzał przez okno na ogród. Po wielkim trawniku biegały dzieci Jacoba i Marity.
Skinęli sobie głowami na przywitanie i usiedli przy stole. Martin czuł, że atmosfera jest dziwna, chociaż nie umiałby powiedzieć, na czym to polega. Gabriel i Laine usiedli jak najdalej od siebie i wyraźnie unikali swojego wzroku. Martin przypomniał sobie walizki stojące przed wejściem i domyślił się, że Laine powiedziała Gabrielowi o romansie z Johannesem i jego skutkach. Nic dziwnego, że atmosfera była gęsta. Walizki wciąż stały przed domem tylko dlatego, że Laine niepokoiła się o Jacoba.
– Zacznijmy od początku – odezwał się Martin. – Kto z państwa jako ostatni widział Jacoba?
Laine machnęła ręką.
– Ja.
– Kiedy to było? – zapytał Gösta.
– Koło ósmej wieczorem. Kiedy zabrałam go od was.
Ruchem głowy wskazała na siedzących przed nią policjantów.
– I gdzie wysiadł? – zapytał Martin.
– Przy wjeździe do Västergärden. Chciałam go podwieźć pod sam dom, ale powiedział, że nie trzeba. Tam trudno zawrócić, więc nie upierałam się, bo to zaledwie paręset metrów.
– W jakim był nastroju? – zapytał Martin.
Zerknęła na Gabriela. Wszyscy wiedzieli, o co chodzi, ale nikt nie mówił o tym wprost. Martinowi przyszło do głowy, że Marita chyba jeszcze nie wie o skomplikowanej sytuacji rodzinnej Jacoba. Niestety w tych okolicznościach nie było czasu na ceregiele, trzeba było ustalić fakty.
– Był… – Laine szukała właściwego słowa – …pogrążony w myślach. Powiedziałabym, że zachowywał się, jakby był w szoku.
Marita spojrzała niepewnie na Laine, a potem na policjantów.
– O czym wy mówicie? Dlaczego Jacob miałby być w szoku? Co wyście mu zrobili? Gabriel powiedział, że Jacob nie jest już podejrzany, więc dlaczego miałby być w szoku?
Tylko lekki tik na twarzy Laine dowodził, że bardzo to wszystko przeżywa, ale spokojnie położyła dłoń na ręce Marity.
– Jacob dowiedział się czegoś, co go wytrąciło z równowagi. Wiele, wiele lat temu zrobiłam coś, co potem długo ukrywałam. Wczoraj wieczorem, za sprawą policji – rzuciła mściwe spojrzenie na Martina i Göstę – Jacob się dowiedział. Miałam zamiar sama mu o tym powiedzieć, ale lata mijały, a ja wciąż czekałam na odpowiednią chwilę.
– Odpowiednią chwilę na co? – zapytała Marita.
– Na to, żeby powiedzieć Jacobowi, że jego ojcem był Johannes, a nie Gabriel.
Mówiła, a Gabriel krzywił się i wiercił, jakby każde jej słowo trafiało go w serce. Ale zdumienie znikło z jego twarzy. Widocznie zaczął się już przyzwyczajać do nowej sytuacji i jej słowa nie były tak bolesne jak za pierwszym razem.
– Co ty mówisz! – Marita patrzyła szeroko otwartymi oczami to na Laine, to na Gabriela. Potem skuliła się. – Boże drogi, musiało go to załamać.
Laine drgnęła, jakby jej wymierzono policzek.
– Co się stało, to się nie odstanie – powiedziała. – Teraz trzeba go znaleźć i dopiero potem… – zawahała się – zajmiemy się resztą.
– Laine ma rację. Bez względu na wynik badania Jacob jest moim synem. – Gabriel położył rękę na sercu. – I musimy go znaleźć.
– Znajdziemy go – powiedział Gösta. – Właściwie nie ma nic dziwnego w tym, że chce być sam, żeby sobie wszystko przemyśleć.
Martin był wdzięczny Göście, że umie nadać rozmowie ciepły ton. Uspokoił nastroje, dzięki czemu Martin mógł pytać dalej:
– Ale nie wrócił do domu?
– Nie – odparła Marita. – Laine zadzwoniła, gdy wyjeżdżali z komisariatu, więc wiedziałam, że wyszedł. Kiedy się nie zjawił, pomyślałam, że widocznie nocuje u nich. Byłoby to do niego niepodobne, ale ostatnio żył pod taką presją, podobnie jak cała rodzina, że pomyślałam, że ma potrzebę wrócić do rodziców.
Mówiąc to, ukradkiem spojrzała na Gabriela, a on uśmiechnął się blado. Będą potrzebować jeszcze sporo czasu, żeby wszystko uporządkować.
– Skąd wiecie o Johanie? – zapytał Martin.
– Solveig zadzwoniła o świcie.
– Myślałem, że jesteście… poróżnieni? – powiedział ostrożnie Martin.
– Można to tak nazwać. Ale rodzina to zawsze rodzina, i jak przyjdzie co do czego. – Nie dokończył. – Linda tam jest. Okazuje się, że są sobie z Johanem bliżsi, niż mogliśmy przypuszczać. – Zaśmiał się gorzko.
– Wiadomo coś nowego? – zapytała Laine.
Gösta potrząsnął głową.
– Nie, według ostatniego komunikatu bez zmian. Patrik Hedström pojechał do Uddevalli. Zobaczymy, czego się dowie. Gdyby coś się zmieniło, na pewno dowiecie się tak szybko jak my. Linda z pewnością zadzwoni.
Martin wstał.
– Tak, na tę chwilę to chyba wszystko.
– Czy morderca Niemki to ten sam człowiek, który próbował zabić Johana? – zapytała Laine. Drżała jej dolna warga. Domyślali się, o co tak naprawdę pyta.
– Nie ma powodu tak przypuszczać – odpowiedział serdecznym tonem Martin. – Jestem pewien, że wkrótce się dowiemy, co się stało. Johan i Robert obracali się w bardzo nieciekawym towarzystwie, więc może raczej o to chodzi.
– A jak chcecie szukać Jacoba? – nalegała Marita. – Zarządzicie przeczesywanie całej okolicy, czy jak?
– Nie, od tego nie będziemy zaczynać. Szczerze mówiąc, przypuszczam, że on gdzieś jest i zastanawia się nad… sytuacją. Lada chwila może się zjawić w domu. Najlepiej, gdyby pani tam była. Proszę nas zawiadomić, kiedy wróci. Dobrze?
Nikt się nie odezwał. Uznali to za milczącą zgodę. Na tym etapie niewiele dało się zrobić. Z drugiej strony Martin wcale nie był taki przekonany, że tak właśnie jest. To szczególny zbieg okoliczności, że Jacob zniknął tego samego wieczoru, gdy został ciężko pobity jego kuzyn, a właściwie brat.
Powiedział o tym, kiedy wracali. Gösta kiwnął głową, że się zgadza. On również przeczuwał, że sprawy przybrały zły obrót. Takie nagromadzenie przypadków zdarza się dość rzadko. Policja nie ma zwyczaju wierzyć w zbiegi okoliczności. Nadzieja w tym, że Patrikowi udało się ustalić coś więcej.