12


Lato 2003

Dni mijały jeden za drugim, jak we mgle. Znosiła wprost niewyobrażalne cierpienia i jednocześnie miała żal do siebie. Gdyby nie była taka głupia, nie jechała stopem, nigdy by do tego nie doszło. Rodzice tyle razy jej mówili, żeby nie wsiadała do obcych samochodów, ale była przekonana, że nic nie może jej się stać.

Teraz wydawało jej się, że to było tak dawno. Próbowała przypomnieć sobie to uczucie. Chciała przez chwilę czuć, że nic jej się nie może stać, że wypadki zdarzają się innym, nie jej. Cokolwiek się stanie, już nigdy nie odzyska tej pewności.

Leżała na boku i wyciągniętą ręką grzebała w ziemi. Zmuszała się do tego, żeby utrzymać krążenie krwi, skoro druga ręka była bezwładna. Śniła, że gdy znów do niej przyjdzie, jak na filmie rzuci się na niego i obezwładni, zostawi nieprzytomnego na ziemi i ucieknie do szukających jej ludzi. Sen nierealny, choć wspaniały. Przecież nie mogła nawet stanąć na nogach.

Powoli uchodziło z niej życie. Wyobraziła sobie, jak spływa do ziemi, żywiąc sobą to, co tam żyje, robaki i larwy, a one chciwie ssą jej energię.

W chwili gdy opuszczały ją ostatnie siły, pomyślała, że nawet nie będzie mogła przeprosić rodziców, że ostatnio była taka nieznośna. Miała nadzieję, że zrozumieją.


Całą noc przesiedział, trzymając ją w ramionach. Jej ciało stygło z wolna. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Miał nadzieję, że w ciemnościach, otulających wszystko jak wielki czarny koc, odnalazła poczucie bezpieczeństwa i taką pociechę jak on.

Przed oczami stanęły mu dzieci, ale odrzucił ten obraz, bo zanadto przypomniał rzeczywistość.

Drogę wskazał mu Johannes. Johannes, Ephraim i on stanowili nierozłączną trójcę, zawsze o tym wiedział. Posiedli dar, którego nie miał Gabriel. Dlatego on tego nigdy nie zrozumie. On, Johannes i Ephraim byli wyjątkowi, bliżsi Bogu niż inni ludzie. Byli wyjątkowi – tak napisał w swojej książeczce Johannes.

To, że znalazł czarny notes Johannesa, nie mogło być dziełem przypadku. Coś go pociągnęło jak magnes ku dziedzictwu Johannesa, tak to rozumiał. Wzruszyła go ofiara, której Johannes nie wahał się złożyć, żeby ratować mu życie. Jeśli ktokolwiek potrafił ogarnąć rozumem, do czego dążył Johannes, z pewnością był to on. Jak na ironię okazało się to niepotrzebne, bo uratował go dziadek Ephraim. Bolało go, że zabiegi Johannesa zawiodły. Szkoda, że dziewczyny musiały umrzeć. Ale Jacob ma przed sobą więcej czasu niż Johannes, jemu się uda. Będzie próbował tak długo, aż odnajdzie klucz do wewnętrznego światła. Ma je w sobie na pewno, tak powiedział dziadek Ephraim. Miał je w sobie również jego ojciec, Johannes.

W odruchu współczucia pogładził zimne ramię dziewczyny. Było mu jej żal. Była tylko zwykłym człowiekiem i Bóg zapewni jej wyjątkowe miejsce za to, że poniosła ofiarę dla niego, boskiego wybrańca. Uderzyła go pewna myśl: może Bóg oczekuje od niego iluś ofiar, zanim mu pozwoli odnaleźć klucz? Może z Johannesem też tak było? A więc to nie było niepowodzenie. Bóg po prostu oczekuje od nich więcej dowodów wiary. Dopiero wtedy wskaże im drogę.

Ożywił się. Na pewno tak jest. Zawsze był mu bliższy Bóg Starego Testamentu, Bóg żądny ofiar i krwi.

Dręczyło go tylko, czy Bóg mu wybaczy, że nie umiał się oprzeć żądzom ciała. Johannes był silniejszy, nie uległ pokusie. Jacob podziwiał go za to. On sam dotknął miękkiej, gładkiej skóry i wtedy na krótką chwilę obezwładnił go szatan. Gorzko potem żałował, przecież Bóg musiał to widzieć. Bóg, który potrafi wejrzeć w serce, musiał widzieć, że jego skrucha jest szczera, a zatem udzielił mu rozgrzeszenia.

Kołysał dziewczynę w ramionach. Odsunął z jej twarzy kosmyk włosów. Była piękna. Kiedy ją ujrzał stojącą przy drodze z uniesionym do góry kciukiem, od razu wiedział, że to ona. Ta pierwsza była znakiem, na który czekał. Zapiski Johannesa fascynowały go od lat, i kiedy stanęła na jego progu, pytając o matkę, i to w dniu, gdy usłyszał wyrok, wiedział doskonale, że to znak.

Nie zniechęcił się, chociaż nie pomogła mu odnaleźć wewnętrznej siły. Przecież Johannesowi też nie udało się z jej matką. Najważniejsze, że wszedł na szlak i podążył śladami Johannesa.

Złożenie szczątków w Wąwozie Królewskim było swego rodzaju manifestacją, obwieszczeniem, że kontynuuje to, co zaczął Johannes. Nie liczył na to, że ktoś to zrozumie. Wystarczyło, że Bóg rozumiał i widział, że było dobre.

Gdyby potrzebował jeszcze jednego dowodu, otrzymał go wczoraj wieczorem. Kiedy zaczęli mówić o wynikach badania krwi, dobrze wiedział, że go zamkną, potraktują jak złoczyńcę. Wcześniej nie przyszło mu do głowy, że szatan skłoni go do zostawienia śladów.

A jednak śmiał się szatanowi prosto w twarz. Ku jego wielkiemu zdziwieniu policja oznajmiła, że wyniki badań oczyszczają go z podejrzeń. To było ostateczne potwierdzenie, że kroczy właściwą drogą. Teraz już nic go nie powstrzyma, bo jest wyjątkowy, jest pod specjalną ochroną, został pobłogosławiony.

Delikatnie pogładził dziewczynę po głowie. Będzie musiał znaleźć kolejną.


Annika oddzwoniła już po dziesięciu minutach.

– Tak jak myślałeś. Jacob znów ma raka. Tym razem to nie białaczka, tylko duży guz mózgu. Poinformowali go, że nie da się już nic zrobić. Za duży.

– Kiedy się o tym dowiedział?

Annika zajrzała do notatek.

– W dniu, kiedy zaginęła Tanja.

Patrik ciężko opadł na kanapę. Już wiedział, choć trudno mu było uwierzyć. Dom przepełniała cisza, spokój. Ani śladu zła, które właśnie odsłonił. Pozorna normalność. Kwiaty w wazonie, zabawki rozrzucone po pokoju, niedoczytana książka na stoliku. Żadnych czaszek, zakrwawionych ubrań, czarnych świec.

Nad kominkiem obraz przedstawiający wniebowstąpienie Jezusa. Aureola wokół głowy, na ziemi patrzący na niego, pogrążeni w modlitwie ludzie.

Jak można usprawiedliwiać największe zło wiarą, że ma się boskie pełnomocnictwo? Może to jednak nie takie dziwne. Tyle milionów ludzi zamordowano w imię Boga. Widocznie jest w tym coś, co pociąga, uwodzi i odurza.

Patrik otrząsnął się. Ludzie z ekipy czekają na dalsze instrukcje. Pokazał im, co znalazł. Woleli nawet nie myśleć o cierpieniach, jakie być może w tym momencie znosi Jenny.

Nadal nie mieli pojęcia, gdzie jej szukać. W całym domu trwały gorączkowe poszukiwania. Patrik, czekając na odpowiedź Anniki, zadzwonił do dworu i zapytał Maritę, Gabriela i Laine, gdzie w najbliższej okolicy mógłby być Jacob. Na ich pytania odburknął tylko, że nie czas na to.

Poczochrał sterczące na wszystkie strony włosy. Gdzie on może być? Nie damy rady przeszukać całego terenu, centymetr po centymetrze. Zresztą równie dobrze może ją przetrzymywać w pobliżu Bullaren albo gdzieś w połowie drogi. Co robić?

Martin też czuł się bezradny. Nagle coś mu przyszło do głowy.

– To musi być gdzieś blisko. Pamiętasz ślady nawozu? Przypuszczam, że Jacob wykorzystał miejsce, które służyło Johannesowi, więc, na logikę, to musi być gdzieś blisko.

– Masz rację, ale zarówno Marita, jak i jej teściowie twierdzą, że nie ma tu żadnych innych budynków. Mogłaby oczywiście być jakaś ziemianka czy coś w tym rodzaju, ale wiesz, ile ziemi znajduje się w posiadaniu Hultów? To jak szukać igły w stogu siana.

– A Solveig i jej synowie? Pytałeś ich? Kiedyś tu mieszkali, może znają jakieś miejsce, o którym nie wie Marita?

– Bardzo dobry pomysł. Przy telefonie w kuchni chyba leży lista numerów telefonów. Linda ma komórkę, może przez nią uda się ich złapać.

Martin wyszedł do kuchni i wrócił z listą. Znalazł na niej porządnie zapisane imię Lindy i numer telefonu. Patrik czekał dłuższą chwilę ze słuchawką przy uchu.

– Lindo, mówi Patrik Hedström. Muszę pilnie porozmawiać z Solveig albo z Robertem.

– Są u Johana. Odzyskał przytomność! – powiedziała radośnie.

Patrikowi zrobiło się przykro na myśl, że wkrótce przestanie jej być tak wesoło.

– Poproś któreś z nich, to ważne!

– Okej, z kim pan chce rozmawiać?

Patrik zastanowił się. Kto, jeśli nie dziecko, najlepiej zna otoczenie domu?

– Poproś Roberta.

Słyszał, jak Linda odkłada telefon i idzie po Roberta. Widocznie do pokoju chorego nie wolno wnosić komórki, żeby nie zakłócać pracy aparatury, pomyślał Patrik i po chwili usłyszał w słuchawce niski głos.

– Mówi Robert.

– Cześć, tu Patrik Hedström. Mógłbyś mi pomóc w jednej sprawie? – i dodał pospiesznie: – To bardzo ważne.

– Postaram się. O co chodzi?

– Czy w najbliższym sąsiedztwie Västergärden są jeszcze jakieś budynki? Niekoniecznie chodzi o budynek, po prostu o dobrą kryjówkę. Na tyle dużą, żeby zmieściła się jedna osoba, może dwie.

Robert był bardzo zdziwiony. Nawet przez telefon dało się to wyczuć. Ale na szczęście nie pytał, o co chodzi. Zastanowił się i powoli powiedział:

– Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to stary schron, kawałek w głąb lasu. Bawiliśmy się tam w dzieciństwie z Johanem.

– A Jacob znał to miejsce? – zapytał Patrik.

– Tak, kiedyś mu pokazaliśmy i to był błąd. Od razu pobiegł do taty. Wrócili razem i Gabriel zabronił nam tam chodzić. Powiedział, że to niebezpieczne miejsce. To był koniec zabawy. Jacob był zbyt grzeczny, żeby mu to wyszło na dobre – powiedział zgryźliwie.

Patrik pomyślał, że już nigdy nie da się powiedzieć o Jacobie „grzeczny”. Robert opisał, jak dojść do schronu. Patrik się rozłączył.

– Martinie, chyba już wiem, gdzie są. Zbierz ludzi przed domem.

Pięć minut później na podwórku stało ośmiu policjantów. Czterech z Tanumshede i czterech z Uddevalli.

– Mam powody przypuszczać, że Jacob Hult jest w schronie, w lesie, kawałek stąd. Prawdopodobnie przetrzymuje tam Jenny Möller. Nie wiemy, czy dziewczyna jeszcze żyje. Należy przyjąć, że żyje, i działać rozważnie. Pójdziemy ostrożnie i otoczymy schron. W absolutnej ciszy – zaznaczył i potoczył wzrokiem po obecnych, zatrzymując się nieco dłużej na Ernście. – Broń trzymamy w gotowości, ale nie wolno nic robić bez mojego wyraźnego rozkazu. Czy to jasne?

W milczeniu skinęli głowami.

– Z Uddevalli jedzie karetka. Nie podjedzie na sygnale do schronu, zatrzyma się przy wjeździe do Västergärden. W lesie głos niesie się daleko. Nie powinien się domyślić, że coś się szykuje. Sprowadzimy załogę, kiedy opanujemy sytuację.

– Nie powinniśmy wziąć ze sobą jakiegoś pielęgniarza? – zapytał jeden z policjantów z Uddevalli. – Kiedy ją znajdziemy, może się okazać, że natychmiast potrzebuje pomocy.

Patrik kiwnął głową.

– W zasadzie masz rację, ale nie możemy dłużej czekać. Najważniejsze to ustalić, gdzie jest. Przez ten czas karetka może dojedzie. W drogę.

Robert opisał, w którym miejscu za domem należy wejść w las. Po stu metrach trafili na ścieżkę prowadzącą do schronu. Dla kogoś niezorientowanego była niemal niewidoczna i w pierwszej chwili Patrik omal jej nie przegapił. Powoli zmierzali do celu. Przeszli około kilometra i wydało mu się, że coś mignęło w gęstwinie. Odwrócił się i bez słowa, gestem, nakazał ludziom przyspieszyć. Otoczyli schron w największej ciszy, choć nie obeszło się bez szelestów i trzasków. Patrik krzywił się przy każdym dźwięku, ale miał nadzieję, że przez grube ściany schronu nic nie słychać.

Wyciągnął pistolet i kątem oka zobaczył, że Martin zrobił to samo. Na palcach podeszli do drzwi i chwycili za klamkę. Były zamknięte. Co robić? Nie mieli ze sobą narzędzi. Pozostało przekonać Jacoba, żeby sam wyszedł. Patrik zastukał do drzwi i odsunął się.

– Jacobie, wiemy, że tam jesteś. Wychodź!

Żadnej odpowiedzi. Spróbował jeszcze raz:

– Jacobie, wiem, że nie chciałeś zrobić dziewczynom krzywdy. Robiłeś tylko to co Johannes. Wyjdź, porozmawiamy.

Wiedział, że nie brzmi to zbyt przekonująco. Powinien był przejść szkolenie z negocjowania z porywaczem, a przynajmniej zabrać ze sobą psychologa. A teraz sam musi przekonać psychopatę, żeby wyszedł.

Po chwili ku swemu wielkiemu zdziwieniu usłyszał szczęk zamka. Drzwi powoli się otworzyły. Stojąc po przeciwnych stronach drzwi, Martin i Patrik wymienili spojrzenia. Podnieśli pistolety na wysokość twarzy i przyczaili się jak do skoku. Jacob wyszedł. Na rękach niósł Jenny. Nie było wątpliwości, dziewczyna nie żyła. Poczuli wielki zawód. Wszyscy wyszli z ukrycia z bronią wycelowaną w Jacoba.

Nie zwrócił na nich uwagi. Spojrzał w niebo i powiedział:

– Nie rozumiem, przecież mnie wybrałeś. Miałeś mnie osłaniać. – Wydawał się zagubiony, jakby jego świat przewrócił się do góry nogami. – Po co mnie wczoraj ocaliłeś, jeśli dziś nie jestem godzien Twej łaski?

Patrik i Martin spojrzeli na siebie. Jacob robił wrażenie nieobecnego. Trudno było przewidzieć, co zrobi, a przez to był jeszcze bardziej niebezpieczny. Wciąż w niego celowali.

– Połóż dziewczynę na ziemi – powiedział Patrik.

Jacob ze wzrokiem skierowanym w niebo nadal rozmawiał ze swoim Bogiem.

– Wiem, że się zgadzasz, żebym obudził w sobie dar, ale potrzebuję więcej czasu. Dlaczego odwracasz się ode mnie?

– Połóż dziewczynę i podnieś ręce do góry! – krzyknął Patrik.

Jacob wciąż nie reagował. Trzymał w ramionach dziewczynę i najwyraźniej nie miał przy sobie broni. Patrik pomyślał, że trzeba go przewrócić i wreszcie z tym skończyć. Nie trzeba się już martwić o dziewczynę. Za późno.

Ledwie przyszło mu to do głowy, gdy z lewej strony ktoś wyskoczył mu zza pleców. Drgnął mu palec na spuście. Omal nie strzelił do Martina albo Jacoba. Z przerażeniem zobaczył, jak Ernst wzbija się w powietrze i całym ciężarem zwala na Jacoba, a Jacob pada na ziemię, wypuszczając z rąk Jenny. Towarzyszył temu głuchy odgłos, jakby na ziemię spadł worek mąki.

Ernst z triumfalną miną wykręcił Jacobowi ręce. Jacob nie stawiał oporu. Na jego twarzy malowało się zdumienie.

– Proszę bardzo – powiedział Ernst, podnosząc wzrok. Czekał na pochwały. Wszyscy zastygli. Ernst zobaczył chmurną twarz Patrika i zrozumiał, że po raz kolejny zachował się nierozważnie.

Patrik dygotał na myśl, że mógł zastrzelić Martina, i musiał się opanować, żeby nie złapać Ernsta za gardło. Później się z nim rozprawi, teraz trzeba się zająć Jacobem.

Gösta założył Jacobowi kajdanki. Razem z Martinem postawili go na nogi i spojrzeli na Patrika. Patrik zwrócił się do policjantów z Uddevalli:

– Zabierzcie go do Västergärden. Zaraz tam przyjdę. I sprowadźcie załogę karetki, z noszami.

Już mieli odchodzić, gdy ich zatrzymał.

– Zaczekajcie chwilę. Muszę jeszcze spojrzeć w oczy człowiekowi, który był w stanie zrobić coś takiego. – Ruchem głowy wskazał ciało Jenny.

W oczach Jacoba nie dopatrzył się skruchy. Ciągle tylko zaskoczenie. Jacob patrzył na niego i mówił:

– Czy to nie dziwne? Wczoraj wieczorem Bóg uczynił cud, by mnie uratować, a dziś pozwala, żebyście mnie schwytali.

Patrik próbował wyczytać z jego oczu, czy mówi poważnie, czy symuluje, by uniknąć kary. Napotkał spojrzenie gładkie jak lustro. Zrozumiał, że to spojrzenie szaleńca. Był bardzo zmęczony.

– To nie Bóg, tylko Ephraim. Wymknąłeś się przy badaniu krwi, ponieważ Ephraim, gdy byłeś chory, oddał ci swój szpik. W twojej krwi była jego krew i jego DNA. Dlatego DNA twojej krwi nie było zgodne z… DNA tego… co zostawiłeś na ciele Tanji. Zrozumieliśmy to, dopiero gdy eksperci sporządzili mapę waszego pokrewieństwa i wynikło z niej, że jesteś ojcem Johannesa i Gabriela.

Jacob skinął głową i powiedział:

– No i sam powiedz, czy to nie cud?

Poprowadzili go przez las.

Przy zwłokach Jenny zostali Martin, Gösta i Patrik. Ernst poczłapał razem z policjantami z Uddevalli. Zapewne nie chciał zanadto rzucać się w oczy.

Wszyscy trzej pomyśleli, że przydałaby się kurtka, żeby zasłonić jej nagość, tak upokarzającą. Miała identyczne obrażenia jak Tanja. I prawdopodobnie jak Siv i Mona.

Johannes, choć porywczy, działał metodycznie. Szczegółowo opisywał, co robił swoim ofiarom, które następnie próbował uzdrawiać. Opisywał je jak naukowiec. Dziewczyny miały takie same obrażenia i zadawał je w tym samym porządku. Być może sam się oszukiwał, nadając torturom pozory eksperymentu naukowego. Dziewczyny były ofiarami eksperymentu, niezbędnymi, żeby Bóg przywrócił mu dar uzdrawiania. Potrzebował go, by uratować pierworodnego syna.

Ephraim pozostawił synowi i wnukowi straszne dziedzictwo. Wyobraźnię Jacoba poruszyły również opowieści o uzdrowieniach, których Gabriel i Johannes rzekomo dokonywali w dzieciństwie. Gdy Ephraim dla efektu dodał jeszcze, że rozpoznaje ten dar również u wnuka, obudził w nim wiarę, którą śmiertelna choroba tylko wzmocniła. Pewnego dnia Jacob znalazł notes Johannesa i sądząc po wytartych kartkach, musiał go czytać wiele razy. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że Tanja zjawiła się w Västergärden tego samego dnia, kiedy Jacob otrzymał diagnozę – wyrok śmierci. To dlatego stoją teraz nad nagimi zwłokami dziewczyny.

Upuszczona przez Jacoba, leżała na boku i była skulona jak embrion. Martin i Patrik patrzyli ze zdziwieniem, jak Gösta rozpina koszulę, obnażając biały, pozbawiony włosów tors, i bez słowa rozkłada ją na zwłokach, usiłując zasłonić jak najwięcej.

– Nie można tak sterczeć i gapić się na dziewczynę, całą golusieńką, jak ją Pan Bóg stworzył – mruknął. Skrzyżował ramiona na piersi, chroniąc się przed wilgotnym chłodem lasu.

Patrik ukląkł i odruchowo chwycił zimną dłoń Jenny. Umarła samotnie, ale przynajmniej nie będzie musiała tu samotnie leżeć i czekać, aż ją zabiorą.


Kilka dni później wszystko się uspokoiło. Patrik siedział u Mellberga, chciał to już mieć za sobą. Szef zażądał pełnego sprawozdania ze śledztwa. Patrik wiedział, że Mellberg chce się podłączyć pod sukces, jakim niewątpliwie było rozwikłanie zagadki Hultów, ale niewiele go to obchodziło. Patrik nie uważał tego za sukces i wszystkie zaszczyty scedował na Mellberga. Zwłaszcza po tym, jak musiał osobiście zawiadomić rodziców Jenny o jej śmierci.

– Nadal nie rozumiem tej historii z badaniem krwi – powiedział Mellberg.

Patrik westchnął i zaczął spokojnie tłumaczyć po raz trzeci:

– Kiedy Jacob był chory na białaczkę, dostał szpik od swego dziadka Ephraima. Dlatego krew, którą ten szpik wytwarzał w organizmie Jacoba, miała to samo DNA co dawca, czyli Ephraim. Innymi słowy od tej pory Jacob miał DNA dwóch osób: we krwi – dziadka, a w innych częściach ciała swoje własne. Dlatego podczas analizy krwi Jacoba uzyskano DNA Ephraima. DNA z próbki na ciele ofiary pochodziło ze spermy Jacoba i było zgodne z jego pierwotnym profilem. Dlatego próbki się nie zgadzały. Według laboratorium kryminalistycznego statystyczne prawdopodobieństwo takiej sytuacji jest tak niewielkie, że prawie żadne. Ale tylko prawie.

W końcu Mellberg chyba zrozumiał. Ze zdziwieniem potrząsnął głową.

– Istne science fiction. Czegóż to człowiek się dowiaduje! Muszę przyznać, że wykonaliśmy świetną robotę! Wczoraj dzwonił szef policji z Göteborga. Dziękował mi za znakomite poprowadzenie sprawy. Mogłem się z nim tylko zgodzić.

Patrik nie mógł się dopatrzyć niczego znakomitego w tym, że dziewczyny nie udało się uratować, ale nic nie powiedział. Jest, jak jest, nic na to nie poradzi.

Ostatnie dni były bardzo trudne. W pewnym sensie był w żałobie. Nadal źle sypiał, dręczyły go koszmary z notesu Johannesa. Erika niespokojnie krążyła wokół niego i również nie spała. Przewracała się z boku na bok, a on nawet nie miał siły szukać u niej pociechy. Sam musiał sobie z tym poradzić.

Nawet ruchy dziecka w brzuchu nie wprawiały go w taki błogostan jak kiedyś. Uzmysłowił sobie wyraźnie, że świat jest niebezpieczny, a ludzie bywają źli albo szaleni. Jak ochronić przed tym dziecko? Wolał odsunąć się od Eriki i dziecka, ale także od ryzyka, że może kiedyś cierpieć tak jak Bo i Kerstin Möllerowie, gdy ze łzami w oczach zawiadomił ich, że Jenny nie żyje. Jak można znieść coś takiego?

W bezsenne noce myślał o tym, żeby uciec. Zabrać swoje rzeczy i uciec przed odpowiedzialnością, ryzykiem, że miłość do dziecka obróci się przeciwko niemu. On, człowiek, który zawsze miał bardzo silne poczucie obowiązku, teraz poważnie się zastanawiał, czy nie lepiej stchórzyć, skończyć ze sobą. Zdawał sobie jednak sprawę, jak potrzebny jest Erice, teraz bardziej niż kiedykolwiek. Erika rozpaczała, że Anna wróciła do Lucasa. Patrik wiedział o tym, ale nie umiał się przemóc, żeby wyciągnąć do niej rękę.

Siedzący przed nim Mellberg mówił:

– Szefostwo jest nam przychylne i nie widzę powodu, żeby w przyszłości nie mieli nam dorzucić do budżetu…

Bla, bla, bla, pomyślał Patrik. Mnóstwo słów i brak sensu. Pieniądze, zaszczyty, dotacje, awanse, pochwały zwierzchników. Bzdurne kryteria sukcesu. Miał ochotę wylać mu na głowę swoją kawę, prosto na tę nieszczęsną pożyczkę. Żeby wreszcie się zamknął.

– Twój wkład zostanie oczywiście doceniony – powiedział Mellberg. – Nawet szefowi policji powiedziałem, że byłeś dla mnie prawdziwym oparciem. Tylko mi o tym nie przypominaj, prosząc o podwyżkę. – Zaśmiał się i mrugnął porozumiewawczo. – Martwi mnie tylko sprawa śmierci Johannesa Hulta. Nadal nie macie pojęcia, kto mógł go zamordować?

Patrik potrząsnął głową. Pytali Jacoba, ale rzeczywiście chyba nic na ten temat nie wie. Ta sprawa chyba pozostanie niewyjaśniona.

– Gdyby na koniec udało się wam doszyć ten kawałek, byłoby to prawdziwe zwieńczenie dzieła. Taki plusik do szóstki, co? – mówił Mellberg. Potem przybrał poważną minę. – Przyjąłem do wiadomości twoje zastrzeżenia do postawy Ernsta, ale zważywszy na jego długoletnią służbę, powinniśmy okazać wielkoduszność i zapomnieć o tym małym incydencie. Przecież wszystko się dobrze skończyło.

Patrik przypomniał sobie, jak drżał mu palec na spuście pistoletu wycelowanego w Martina i Jacoba. Teraz zadrżała mu ręka trzymająca filiżankę. Podniosła się, unosząc filiżankę w stronę głowy Mellberga. Rozległo się pukanie do drzwi i zatrzymała się. Zajrzała Annika.

– Patriku, telefon do ciebie.

– Nie widzisz, że jesteśmy zajęci? – syknął Mellberg.

– Myślę, że Patrik odbierze ten telefon. – Annika spojrzała znacząco na Patrika, a on odpowiedział pytającym spojrzeniem.

Nie odpowiedziała. Weszli do jej pokoju. Wskazała na słuchawkę i dyskretnie wyszła na korytarz.

– Dlaczego masz wyłączoną komórkę?

Patrik spojrzał na komórkę tkwiącą w futerale na pasku. Całkowicie się rozładowała.

– Rozładowała się. Bo co? – Nie rozumiał, dlaczego Erika jest taka wzburzona. Przecież dodzwoniła się przez centralę.

– Zaczęło się! A ty nie odbierasz telefonu stacjonarnego, komórka też nie odpowiada i…

Przerwał jej:

– Jak to zaczęło się? Co się zaczęło?

– Poród, idioto. Bóle się zaczęły, wody mi odeszły! Musisz mnie zabrać, musimy już jechać!

– Przecież dziecko ma się urodzić dopiero za trzy tygodnie! – Patrik był kompletnie oszołomiony.

– Widocznie nic o tym nie wie, bo już się rodzi! – Rozłączyła się.

Patrik zastygł ze słuchawką w ręku. Na jego ustach pojawił się głupawy uśmiech. Rodzi się jego dziecko. Ich dziecko.

Na miękkich nogach pobiegł do samochodu i zaczął szarpać za klamkę. Ktoś go trącił w ramię. Za nim stała Annika z kluczykami w ręku.

– Będzie szybciej, jeśli najpierw otworzysz.

Wyrwał jej kluczyki, machnął ręką, nacisnął gaz i pomknął do Fjällbacki. Annika rzuciła okiem na ślady po oponach i śmiejąc się, wróciła do dyżurki.

Загрузка...