Lato 1979
Obudził ją płacz. W ciemnościach nie umiała rozpoznać, skąd dochodzi. Ciągnąc za sobą nogi, powoli przesuwała się po ziemi, aż wyczuła palcami tkaninę i ciało. Poruszyło się i wydało okrzyk przerażenia. Zaczęła uspokajać dziewczynę, głaskać ją po włosach. Dobrze znała ten szarpiący, dręczący strach, który w końcu zamienił się w uczucie tępej beznadziei.
Ucieszyła się, że nie będzie sama, chociaż wiedziała, że to egoizm. Miała wrażenie, jakby od bardzo dawna była pozbawiona ludzkiego towarzystwa, chociaż domyślała się, że upłynęło zaledwie kilka dni. W ciemnościach straciła poczucie czasu. Czas istniał tylko tam, na górze, w świetle. Na dole był wrogiem, uzmysławiał, że życie nadal się toczy, a może już minęło.
Dziewczyna przestała płakać, zaczęła pytać. Nie umiała jej odpowiedzieć. Starała się jej wyjaśnić, dlaczego powinna się poddać, nie walczyć. Ale dziewczyna nie chciała zrozumieć. Płakała i dalej pytała, błagała, modliła się do Boga, w którego ona nigdy nie wierzyła, chyba że w dzieciństwie. Ale po raz pierwszy miała nadzieję, że się myli, że Bóg istnieje, bo jak miałoby wyglądać życie jej dziecka, bez matki i bez Boga. Tłumaczyła sobie, że poddaje się dla córki i dlatego rozgniewała ją ta dziewczyna. Tłumaczyła jej, że to nie pomoże, ale nie chciała jej słuchać. Bała się, że udzieli jej się jej wola walki, a wtedy wstąpi w nią nadzieja, która ją jeszcze osłabi.
Usłyszała odgłos otwierania klapy i kroków. Odsunęła dziewczynę, która trzymała głowę na jej kolanach. Może los będzie jej sprzyjał i tym razem wybierze nie ją, lecz tamtą.
Cisza w przyczepie wydawała się wręcz ogłuszająca. Dotychczas wypełniało ją trajkotanie Jenny, teraz panowało milczenie. Siedzieli naprzeciw siebie przy stoliku, ale jakby osobno, każde pogrążone we własnych myślach.
Kerstin oczyma wyobraźni obejrzała siedemnaście lat życia Jenny. Przeleciały jak film. Przypomniała sobie, jak nosiła jej małe noworodkowe ciałko, i nieświadomie ułożyła ramiona w kołyskę. Wkrótce urosła, a z dzisiejszej perspektywy wydawało jej się, że stało się to tak szybko. Za szybko. Ostatnio stracili dużo cennego czasu na utarczki i kłótnie. Po co? Gdyby wiedziała, co się stanie, nie powiedziałaby Jenny złego słowa. Czuła się tak, jakby ktoś wyrwał jej serce. Przysięgła sobie, że jeśli wszystko dobrze się skończy, już nigdy nie podniesie głosu na córkę.
W jego głowie panował taki sam zamęt. W ciągu tych zaledwie kilku dni Bo postarzał się o dziesięć lat. Na pooranej zmarszczkami twarzy malowała się rezygnacja. W takiej chwili powinni być dla siebie oparciem, ale paraliżował ich strach.
Drżały mu ręce. Splótł je, żeby opanować drżenie, i od razu rozprostował, bo wyglądało, jakby się modlił. Nie miał dość odwagi, by zwrócić się do sił nadprzyrodzonych, bo wtedy musiałby przyjąć do wiadomości coś, z czym jeszcze nie potrafił się zmierzyć. Uczepił się nadziei, że córka nieodpowiedzialnie rzuciła się w jakąś przygodę, chociaż w głębi duszy wiedział, że to nieprawdopodobne, zbyt wiele dni minęło. Jenny była troskliwą i kochającą córką, z własnej woli nie mogłaby im zrobić czegoś takiego. Oczywiście zdarzały się między nimi kłótnie, zwłaszcza w ciągu dwóch ostatnich lat, ale nie wątpił w siłę łączących ich więzów. Był pewien, że córka ich kocha. Dlatego na pytanie, dlaczego nie wróciła, miał tylko jedną, straszną odpowiedź. Coś jej się stało. Ktoś zrobił krzywdę ich ukochanej Jenny. Chciał przerwać milczenie, ale głos go zawiódł, musiał odchrząknąć.
– Może zadzwonimy jeszcze raz na policję? Może jest jakaś wiadomość?
Kerstin potrząsnęła głową.
– Już dwa razy dziś dzwoniliśmy. Dadzą nam znać, jak się czegoś dowiedzą.
– Przecież nie możemy tak siedzieć i czekać! – Bo wstał gwałtownie i uderzył głową w wiszącą nad nim szafkę. – Cholera, jak tu ciasno! Po co myśmy ją zmuszali do wakacji w przyczepie, skoro nie chciała! Lepiej było zostać w domu! Niechby spotykała się z kolegami. A my ją zmuszaliśmy, żeby siedziała z nami w tej budzie!
Szarpnął szafkę. Kerstin nie próbowała go powstrzymywać, a gdy zaczął płakać, wstała i objęła go bez słów. Długo stali przytuleni, bez słowa, połączeni lękiem i żałobą, choć nadal uczepieni nadziei.
Kerstin wciąż czuła w ramionach ciężar niemowlęcia.
Patrik szedł wzdłuż Norra Hamngatan. Tym razem świeciło słońce. Stanął przed domem i zawahał się, ale poczucie obowiązku wzięło górę i zapukał do drzwi. Nikt nie otwierał. Zastukał mocniej. Cisza. Oczywiście powinien był najpierw zadzwonić. Ale kiedy Martin opowiedział, czego dowiedział się od ojca Tanji, musiał natychmiast przystąpić do działania. Rozejrzał się. Przed sąsiednim domem stała kobieta, dłubała w doniczkach z kwiatami.
– Przepraszam, nie wie pani, gdzie mogą być państwo Struwerowie? Samochód stoi przed domem, więc myślałem, że są.
Kobieta przestała grzebać w doniczkach i kiwnąwszy głową, powiedziała:
– Są tam, w szopie na łodzie. – Łopatką wskazała jedną z czerwonych budek zwróconych w stronę morza.
Patrik podziękował i zszedł po kamiennych schodkach do szopy. Na pomoście stał leżak, a na nim opalała się Gun. Miała na sobie tylko bikini. Patrik dostrzegł, że ciało ma opalone na brąz, tak samo jak twarz, i równie mocno pomarszczone. Niektórzy ludzie zupełnie nie przejmują się czymś takim jak rak skóry. Chrząknął, żeby zwrócić na siebie jej uwagę.
– Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałbym zamienić z panią kilka słów. – Przybrał formalny ton, jak zwykle, gdy miał do przekazania złą wiadomość. Występował jako policjant, nie jako Patrik Hedström. To jedyny sposób, żeby normalnie funkcjonować, po służbie pójść do domu i zasnąć.
– Oczywiście. – Odpowiedź zabrzmiała jak pytanie. – Chwileczkę, tylko coś na siebie włożę.
Zniknęła w szopie. Patrik przysiadł przy stoliku i podziwiał widok. W porcie, inaczej niż zwykle, było pustawo. Woda mieniła się w słońcu, a nad pomostami krążyły mewy, próbując coś upolować. Gun pojawiła się po dłuższej chwili. Miała na sobie koszulkę i szorty.
Przyszedł z nią mąż. Przywitał się z Patrikiem i usiadł przy stole obok żony.
– Co się stało? Znaleźliście mordercę Siv? – zapytała z ożywieniem Gun.
– Nie, przyszedłem z innego powodu. – Patrik przerwał, zastanawiając się nad następnym zdaniem. – Tak się złożyło, że rano rozmawialiśmy z ojcem tej młodej Niemki, której ciało znaleźliśmy razem ze szczątkami Siv.
Znów zrobił przerwę. Gun pytająco zmarszczyła brwi.
– I co?
Gdy Patrik wymienił nazwisko ojca Tanji, Gun drgnęła i aż zaparło jej dech. Jej reakcja nie zaskoczyła Patrika, natomiast Lars spojrzał na nią pytająco. Nie rozumiał, o co chodzi.
– Przecież to ojciec Malin. Co pan mi tu opowiada? Malin przecież nie żyje!
Nie potrafiłby powiedzieć tego, co miał do powiedzenia, dyplomatycznie. Zresztą nie o to chodziło. Postanowił powiedzieć jak najprościej:
– Ona nie umarła. Tylko tak powiedział. Uważał, że pani żądania są nieco, jak by to powiedzieć, uciążliwe. Dlatego zmyślił historię o wypadku, w którym rzekomo zginęła pani wnuczka.
– Ale ta dziewczyna miała na imię Tanja, nie Malin? – Gun patrzyła pytająco.
– Widocznie zmienił jej imię na bardziej niemieckie. Ale nie ma wątpliwości, że Tanja to pani wnuczka Malin.
Gun Struwer po raz pierwszy zaniemówiła. Ale już po chwili zakipiała gniewem. Lars uspokajająco położył jej rękę na ramieniu, ale odtrąciła ją.
– Co on sobie myśli! Lars, słyszałeś, jaki bezczelny? Żeby mi skłamać prosto w twarz, że moja rodzona wnuczka nie żyje! Ja myślałam, że moje biedactwo kochane zginęło tragicznie, a tymczasem ona żyła w najlepszym zdrowiu. I on ma jeszcze czelność mówić, że powiedział tak, bo byłam uciążliwa! Słyszałeś, Lars? Bo domagałam się tego, co mi się należało!
Lars próbował ją uspokajać, ale znów odtrąciła jego rękę. Aż się zapieniła ze złości.
– Już ja mu powiem kilka słów prawdy. Proszę mi dać jego numer. Powiem mu, Niemcowi jednemu, co o tym sądzę!
Patrik musiał przyznać, że Gun ma prawo być zła, ale z drugiej strony nie do końca go zrozumiała. Poczekał, aż się uspokoi, a potem spokojnie powiedział:
– Rozumiem, że nie przyjmuje pani tego do wiadomości, ale faktem jest, że zamordowana dziewczyna, której ciało znaleźliśmy tydzień temu, to pani wnuczka. Znaleziona razem ze szczątkami Siv i Mony. W związku z tym muszę zapytać, czy zetknęli się państwo z dziewczyną o nazwisku Tanja Schmidt. Czy próbowała się z wami kontaktować?
Gun energicznie potrząsnęła głową. Lars powiedział:
– Było kilka głuchych telefonów. Pamiętasz, Gun? Dwa, trzy tygodnie temu. Myśleliśmy, że ktoś robi sobie kawały. Sądzi pan, że to mogła być…
Patrik skinął głową.
– Bardzo możliwe. Dwa lata temu ojciec opowiedział jej o wszystkim. Może dlatego nie potrafiła zdobyć się na nawiązanie kontaktu z panią. Była w tutejszej bibliotece i skopiowała wycinki prasowe o zaginięciu swojej matki. Przypuszczalnie przyjechała do Fjällbacki, żeby wyjaśnić, co się z nią stało.
– Moje biedactwo kochane. – Gun przypomniała sobie, jak się powinna zachować w takiej sytuacji, i zaczęła ronić krokodyle łzy. – Pomyśleć tylko, że żyła i nawet była w pobliżu. Jaka szkoda, że się nie spotkałyśmy. Kto mi to zrobił? Co to za człowiek? Najpierw Siv, potem moja mała Malin. – Przyszła jej do głowy pewna myśl. – Czy mnie też coś grozi? Ktoś chce mnie dopaść? Może powinnam otrzymać ochronę policyjną? – Gun w podnieceniu patrzyła to Patrika, to na Larsa.
– Nie wydaje mi się to konieczne. Nie sądzę, żeby między tymi morderstwami a panią był jakiś związek. Nie musi się pani niczego obawiać. – Nie mógł się powstrzymać, żeby nie dodać: – A poza tym mordercę najwyraźniej interesują młode kobiety.
Natychmiast zrobiło mu się głupio. Wstał na znak, że powiedział już wszystko.
– Bardzo mi przykro, że musiałem przyjść z taką wiadomością. Poproszę o kontakt, gdyby wam się coś przypomniało. Zaczniemy od sprawdzenia tych głuchych telefonów.
Przed wyjściem rzucił jeszcze spojrzenie na morze. Gun Struwer stanowiła żywy dowód, że to, co dobre, trafia nie tylko do tych, którzy na to zasługują.
– I co powiedziała?
Martin i Patrik siedzieli w pokoju socjalnym nad kubkami kawy. Jak zwykle była niesmaczna, bo za długo się podgrzewała, ale zdążyli się już przyzwyczaić.
– Nie powinienem chyba tego mówić, ale to okropna baba. Nie przejęła się tym, że przez tyle lat nie miała kontaktu z wnuczką, ani nawet tym, że wnuczka została zamordowana. Najbardziej wnerwiło ją to, że ojciec dziewczyny znalazł skuteczny sposób, żeby ją spławić.
– Koszmar.
Zamyślili się nad ludzką małodusznością. W komisariacie panowała niezwykła cisza. Mellberg jeszcze się nie pojawił. Pewnie postanowił pospać dłużej. Gösta i Ernst ścigali piratów drogowych. A nazywając rzecz po imieniu, popijali kawę na przydrożnym parkingu, licząc, że piraci sami przyjdą, przedstawią się i poproszą o odstawienie do aresztu. Nazywali to „działaniem prewencyjnym”, co o tyle było zgodne z prawdą, że dopóki tam parkowali, piratów nie było.
– Jak myślisz, po co ta dziewczyna przyjechała do Fjällbacki? Chyba nie miała zamiaru bawić się w detektywa i sprawdzać, co się stało z jej matką.
Patrik potrząsnął głową.
– Nie przypuszczam, chociaż na pewno była ciekawa, co się wydarzyło. Chciała zobaczyć na własne oczy. Wcześniej czy później na pewno skontaktowałaby się również z babcią, chociaż domyślam się, że ojciec nie wyrażał się o niej pochlebnie i dlatego zwlekała. Nie zdziwię się, jeśli billingi z Telii wykażą, że do Struwerów dzwoniono z budki telefonicznej we Fjällbace. Zgaduję, że na kempingu.
– Ale w jaki sposób jej ciało znalazło się w Wąwozie Królewskim razem ze szczątkami jej matki i Mony Thernblad?
– Na tym etapie możemy tylko zgadywać. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to to, że Tanja przypadkiem wpadła na coś, czy raczej kogoś, kto miał coś wspólnego z zaginięciem jej matki i Mony.
– Jeśli tak, to automatycznie należy wykluczyć Johannesa, który spoczywa w grobie na cmentarzu we Fjällbace.
Patrik spojrzał na niego.
– Na pewno? Czy nie mamy cienia wątpliwości, że Johannes naprawdę nie żyje?
Martin roześmiał się.
– Chyba żartujesz? Przecież powiesił się w 1979 roku. Nie sposób być bardziej martwym!
Patrik mówił z podnieceniem:
– Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale posłuchaj: może policja zaczęła mu deptać po piętach, zrobiło się gorąco. Facet jest z Hultów, mają pieniądze, jak nie on, to ojciec. Tu łapówka, tam łapówka i proszę, jest fałszywe świadectwo zgonu i pusta trumna.
Martin ze śmiechu złapał się za brzuch.
– Oszalałeś! Jesteśmy we Fjällbace, to nie Chicago w latach dwudziestych! Może za długo siedziałeś na pomoście i dostałeś udaru słonecznego? Pamiętaj, że znalazł go własny syn. Wyobrażasz sobie, że można namówić sześcioletnie dziecko, żeby opowiedziało tak nieprawdopodobną historię?
– Nie wiem, ale zamierzam to sprawdzić. Idziesz ze mną?
– Dokąd?
Patrik odpowiedział bardzo wyraźnie:
– Porozmawiać z Robertem.
Martin westchnął i wymamrotał pod nosem:
– Jakby nie było co robić. – Coś mu się przypomniało.
– A co z tym nawozem? Chciałem się tym zająć przed przerwą na lunch.
– Poproś Annikę – zawołał przez ramię Patrik.
Martin zatrzymał się koło dyżurki i przekazał Annice niezbędne informacje. Na razie nic się nie działo. Annika z przyjemnością podjęła się tego zadania.
Martin zastanawiał się, czy nie szkoda czasu na rozmowę z Robertem. Pomysł Patrika wydawał mu się naciągany, wydumany. Ale trudno, on jest szefem.
Annika z miejsca przystąpiła do rzeczy. Ostatnie dni upłynęły jej w gorączkowym podnieceniu. Jak pająk tkający sieć organizowała poszukiwania Jenny. Po trzech dniach akcja została odwołana, uznano, że jest bezcelowa, a w związku z wyjazdem większości turystów telefon w komisariacie milczał. Nawet dziennikarze zaczęli tracić zainteresowanie tą sprawą i skupili się na kolejnych sensacjach.
Annika spojrzała na kartkę od Martina i zadzwoniła pod podany numer. Kilka razy ją przełączali do różnych działów, a w końcu podali nazwisko szefa sprzedaży. Czekając na połączenie, wisiała przy słuchawce, z której płynęła muzyka. Umilała sobie czas, wspominając tygodniowy urlop w Grecji. Wydawał się nieskończenie odległy. Po powrocie czuła się wypoczęta, silna i piękna. Ale szybko wpadła w wir zajęć i urlop odpłynął w siną dal. Oczyma duszy widziała białe plaże, turkusowe morze, salaterki tzatziki. Pyszne śródziemnomorskie jedzenie sprawiło, że i jej, i jej mężowi przybyło parę kilogramów, ale wcale się tym nie przejmowali. Żadne z nich nie było drobnej postury, z czym się bez sprzeciwu godzili i nie przejmowali się gazetowymi poradami, jak schudnąć. Ich wypukłości znakomicie się uzupełniały, gdy się do siebie przytulili, stając się jednym ciałem, gorącym i falującym. A podczas urlopu sporo było tego przytulania…
Przerwał jej melodyjny męski głos, bez wątpienia mówiący dialektem z Lysekil, bo wyraźnie „ijał”. Słyszała, że niektórzy mieszkańcy Sztokholmu specjalnie przeciągają „i”, by dać do zrozumienia, że stać ich na letni dom na zachodnim wybrzeżu. Annika nie umiała ocenić, ile w tym prawdy, niemniej uznała, że to ładna anegdota.
Przedstawiła swoją sprawę.
– Śledztwo w sprawie morderstwa. Bardzo ciekawe. Trzydzieści lat pracuję w tej branży, ale pierwszy raz mam do czynienia z taką sprawą.
Miło mi, że uprzyjemniłam ci dzień, pomyślała zgryźliwie, ale nie powiedziała tego głośno, żeby go nie zniechęcić. Przecież chciał jej pomóc. Ludzka pogoń za sensacją bywa czasami wręcz niezdrowa.
– Potrzebna nam lista waszych klientów, którzy kupili nawóz FZ-302.
– To nie będzie łatwe. Został wycofany ze sprzedaży w 1985 roku. Świetny produkt, ale nowe przepisy dotyczące ochrony środowiska zmusiły nas do wstrzymania produkcji. – Ciężko westchnął nad tą niesprawiedliwością: ze względu na ekologię trzeba było ograniczyć sprzedaż chętnie kupowanego towaru.
– Ale chyba jest jakaś dokumentacja, prawda? – drążyła Annika.
– Tak, ale musiałbym sprawdzić w dziale administracyjnym. Dane znajdują się przypuszczalnie w starym archiwum. Do 1987 roku gromadziliśmy je na papierze, potem wszystko zostało skomputeryzowane. Ale nie sądzę, żebyśmy cokolwiek wyrzucili.
– A nie pamięta pan przypadkiem klientów z najbliższej okolicy, kupujących… – musiała zerknąć na kartkę – nawóz FZ-302?
– Niestety, droga pani, tyle lat minęło, że nie umiem odpowiedzieć tak z marszu. – Zaśmiał się. – Od tamtej pory upłynęło dużo wody.
– No tak, spodziewałam się, że nie będzie łatwo. Ile czasu pan potrzebuje na wyciągnięcie tych danych?
Zastanowił się.
– Jeśli pójdę do dziewczyn z administracji z ciastkami i dobrym słowem, może będę miał dla pani odpowiedź późnym popołudniem, a najdalej jutro rano. Wystarczy?
Szybciej, niż się spodziewała, gdy zaczął mówić o starym archiwum. Ucieszyła się i podziękowała. Sporządziła notatkę i położyła ją na biurku Martina.
– Wiesz co, Gösta?
– No, co?
– Jest tak dobrze, że lepiej nie może być, nie?
Siedzieli przy jednym ze stołów na przydrożnym parkingu zaraz za Tanumshede. W tej dziedzinie żaden z nich nie był amatorem, więc przewidująco wstąpili do mieszkania Ernsta po termos z kawą, a potem do cukierni po drożdżówki. Ernst rozpiął mundurową koszulę, wystawiając na słońce białą, zapadniętą pierś. Kątem oka dyskretnie zerkał na grupkę około dwudziestoletnich dziewczyn, które śmiały się i hałasowały podczas przerwy w podróży.
– Słuchaj, schowaj ten język i zapnij koszulę. Może przejeżdżać ktoś z naszych. Podobno jesteśmy na służbie.
Gösta pocił się w mundurze. Nie miał odwagi zlekceważyć przepisów na tyle, żeby rozpiąć kołnierzyk.
– Wyluzuj. Są zajęci szukaniem tej cizi. Nikogo nie obchodzi, co robimy.
Gösta się zachmurzył.
– Jenny Möller, nie żadnej cizi. Może powinniśmy pomóc, a nie siedzieć tutaj i zachowywać się jak stetryczali lubieżnicy? – wskazał głową siedzące trochę dalej skąpo ubrane dziewczyny, od których Ernst nie odrywał wzroku.
– Proszę, jaki się porządny zrobił. Do tej pory nie miałeś nic przeciwko temu, żebym cię wyciągał z tego kieratu. Tylko mi nie mów, że na starość zrobił się z ciebie pracuś.
Oczy Ernsta zwęziły się niepokojąco. Gösta położył uszy po sobie. Niepotrzebnie to powiedział. Zawsze trochę się bał Ernsta. Przypominał mu chłopaków, którzy pod szkołą czekali na słabszych kolegów. Bezbłędnie wyczuwali tę słabość, a swoją przewagę wykorzystywali bez skrupułów. Gösta na własne oczy widział, jak kończą ci, którzy odważyli się podskoczyć Ernstowi, dlatego się odezwał.
– E, nie o to chodzi. Po prostu żal mi jej rodziców. Dziewczyna ma dopiero siedemnaście lat.
– Przecież oni nie chcą naszej pomocy. Mellberg z nieznanych powodów liże dupę Hedströmowi. Po co mam się niepotrzebnie wysilać? – mówił głośno, z taką złością, że dziewczyny odwróciły się w ich stronę.
Gösta nie odważył się uciszyć Ernsta. Sam ściszył głos w nadziei, że Ernst weźmie z niego przykład. Nie miał też odwagi przypomnieć mu, dlaczego został wyłączony ze śledztwa, a Ernst raczył zapomnieć, że zaniedbał sprawę meldunku o zaginięciu Tanji.
– Osobiście uważam, że Hedström robi dobrą robotę. Molin też ciężko pracuje. A ja, szczerze mówiąc, nie zrobiłem tyle, ile bym mógł.
Ernst nie wierzył własnym uszom.
– Co ty wygadujesz, chłopie! Chcesz powiedzieć, że tych dwóch smarkaczy, którzy nie mają nawet części tego doświadczenia co my, potrafi zrobić coś lepiej od nas? Tak? To chcesz powiedzieć, stary durniu?
Gdyby Gösta chwilę się zastanowił, zanim się odezwał, mógłby przewidzieć, jak jego uwaga zrani ego Ernsta. Należało się wycofać, i to szybko.
– Nie o to mi chodzi. Powiedziałem tylko, że… Oczywiście, oni nie mają tyle doświadczenia co my. Poza tym do niczego jeszcze nie doszli, więc.
– No właśnie – zgodził się Ernst. – Do tej pory gówno zrobili.
Gösta wypuścił powietrze. Odechciało mu się okazywać charakter.
– No to jak, Flygare, może jeszcze po kawce z drożdżówką, co?
Gösta przytaknął. Tyle lat szedł przez życie po linii najmniejszego oporu, że tylko taka postawa była dla niego naturalna.
Skręcili na podjazd przed niewielkim domem. Martin rozejrzał się z ciekawością. Nigdy przedtem nie był u Solveig i jej synów. Nigdy jeszcze nie widział takiego bałaganu. Nie mógł się nadziwić.
– Jak można tak mieszkać?
Wysiedli z samochodu. Patrik rozłożył ręce:
– Też nie jestem w stanie tego zrozumieć. Aż ręce swędzą, żeby zrobić porządek. Kilka starych samochodów stoi chyba od czasów Johannesa.
Zapukali. Po chwili rozległo się człapanie. Solveig prawdopodobnie siedziała na swoim miejscu przy stole w kuchni i nie spieszyła się do drzwi.
– Co znowu? Nie moglibyście zostawić w spokoju porządnych ludzi?
Martin i Patrik spojrzeli po sobie, mając przed oczami rejestr występków jej synów. Zapełniłby całą stronę formatu A4 i zdecydowanie przeczył słowom Solveig.
– Chcemy z panią porozmawiać. Z Johanem i Robertem też, jeśli są.
– Śpią.
Z ponurą miną odsunęła się od drzwi, żeby ich wpuścić. Martin nie umiał ukryć obrzydzenia i Patrik musiał go szturchnąć łokciem, żeby wziął się w garść. Opanował się i wszedł do kuchni za Patrikiem i Solveig. Zostawiła ich i poszła obudzić synów. Spali w swoim pokoju.
– Wstawać, chłopaki, znowu przyszły gliny. Chcą o coś spytać. Pospieszcie się, to szybciej się ich pozbędziemy.
Wcale się nie przejmowała, że Patrik i Martin ją słyszą. Przywlokła się z powrotem do kuchni i usiadła na swoim miejscu. Po chwili zjawili Johan i Robert, zaspani i w samych kalesonach.
– Znowu was tu przyniosło. Wygląda to na nękanie.
Robert jak zwykle był wyluzowany. Johan, patrząc spod grzywki, sięgnął po leżącą na stole paczkę papierosów. Zapalił jednego i zaczął nerwowo podrzucać pudełko, aż Robert syknął, żeby przestał.
Martin był ciekaw, jak Patrik zacznie. Według niego była to walka z wiatrakami.
– Mam kilka pytań dotyczących śmierci pani męża.
Solveig i obaj jej synowie spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Śmierci Johannesa? O co chodzi? Powiesił się, co tu mówić więcej? Tylko to, że tacy jak wy doprowadzili go do tego.
Robert ze złością uciszył matkę. Wpatrując się w Patrika, spytał:
– Czego pan chce? Mama ma rację. Powiesił się i kropka.
– Chcemy uzyskać całkowitą jasność w tej sprawie. Ty go znalazłeś, tak?
Robert skinął głową.
– Do końca życia będę miał przed oczami ten widok.
– Mógłbyś opowiedzieć dokładnie, co się tamtego dnia wydarzyło?
– Nie rozumiem po co – powiedział kwaśno Robert.
– Bardzo mi na tym zależy – nalegał Patrik.
Po dłuższej chwili Robert wzruszył ramionami.
– Jeśli trzeba…
Podobnie jak brat zapalił papierosa. Nad stołem zrobiło się gęsto od dymu.
– Wróciłem ze szkoły i wyszedłem na podwórko, żeby się chwilę pobawić. Zaciekawiło mnie, że drzwi od stodoły są otwarte. Poszedłem sprawdzić. Było dość ciemno, tylko trochę światła wpadało przez szpary między deskami. Pachniało sianem. – Robert przeżywał tamten dzień. – Coś mi się nie zgadzało. – Zawahał się. – Nie umiem tego opisać, ale było inaczej niż zwykle.
Johan obserwował brata z największą uwagą. Martin domyślił się, że pierwszy raz słyszy, jak to było, kiedy powiesił się jego ojciec. Robert mówił dalej:
– Najpierw ostrożnie wszedłem trochę głębiej. Udawałem, że skradam się za Indianami. Cichuteńko, na palcach zrobiłem kilka kroków w stronę stryszku i wtedy zobaczyłem, że na ziemi coś leży. Podszedłem i ucieszyłem się. To był tata. Myślałem, że się ze mną droczy, że mam podejść, a wtedy on skoczy na równe nogi i zacznie mnie łaskotać albo coś w tym rodzaju. – Robert przełknął ślinę. – Ale nie ruszał się. Ostrożnie trąciłem go nogą. Nie drgnął. Potem zobaczyłem, że ma na szyi sznur, a jak spojrzałem do góry, okazało się, że kawałek sznura zwisa z belki.
Ręka, którą trzymał papierosa, drżała. Martin zerknął na Patrika, żeby sprawdzić, co o tym myśli. Dla niego było oczywiste, że Robert nie zmyśla. Widać było, że cierpi. Widział, że Patrik też tak uważa. Przygnębiony spytał:
– I co zrobiłeś?
Robert wypuścił kółko dymu i patrzył, jak powoli się rozpływa.
– Oczywiście pobiegłem po mamę. Przyszła, spojrzała i zaczęła tak krzyczeć, że mało mi uszy nie pękły, a potem zadzwoniła do dziadka.
Patrik drgnął.
– Nie na policję?
Skrobiąc nerwowo obrus, Solveig powiedziała:
– Nie, zadzwoniłam do Ephraima. To było pierwsze, co mi przyszło do głowy.
– A więc policji tu nie było?
– Nie, Ephraim wszystko załatwił. Zadzwonił po lekarza rejonowego, doktora Hammarströma, który zaraz przyjechał zobaczyć Johannesa. Wypisał zaświadczenie o przyczynie zgonu czy jak je tam zwał, a potem dopilnował, żeby przyjechali po niego z zakładu pogrzebowego.
– I żadnej policji? – drążył Patrik.
– Nie, przecież mówię. Ephraim wszystko załatwił. Doktor Hammarström na pewno rozmawiał z policją, ale tu ich nie było. Bo i po co? Przecież to było samobójstwo!
Patrik nawet nie próbował tłumaczyć, że w przypadku samobójczej śmierci policję trzeba wezwać obowiązkowo. Widocznie Ephraim Hult i doktor Hammarström na własną odpowiedzialność postanowili nie wzywać policji, dopóki zwłoki nie zostaną zabrane. Pytanie – dlaczego? Dziś chyba nie uda się dowiedzieć więcej. Martinowi zaświtała pewna myśl.
– Nie widzieliście w okolicy obcej kobiety? Dwadzieścia pięć lat, brunetka, normalnej budowy.
Robert roześmiał się. Nawet ślad nie został po jego powadze.
– Tyle tu bywa dziewczyn, że poproszę o dokładniejszy opis.
Johan bacznie ich obserwował. Zwrócił się do Roberta:
– Przecież widziałeś ją na zdjęciu. Chodzi o tę Niemkę z gazet, którą znaleźli razem z tamtymi dziewczynami.
Solveig wybuchła:
– Co mi tu wmawiacie? Po co by miała tu przychodzić? Znowu nas szkalują? Najpierw oskarżacie Johannesa, a teraz jakieś podjazdy pod moich synów! Won mi stąd! Żebym was tu więcej nie widziała! Zjeżdżać stąd!
Zaczęła wypychać ich z domu, nacierając swoim potężnym cielskiem. Robert się śmiał, ale Johan był zamyślony.
Solveig zatrzasnęła za Martinem i Patrikiem drzwi. Zasapana wróciła na swoje miejsce, a Johan bez słowa poszedł do sypialni. Naciągnął kołdrę na głowę i udawał, że śpi. Musiał to przemyśleć.
Anna czuła się podle. Gustav o nic nie pytał i od razu zgodził się wypłynąć. Zostawił ją w spokoju. Siedziała na dziobie z kolanami pod brodą. Wielkodusznie przyjął jej przeprosiny i obiecał podwieźć wraz z dziećmi do Strömstad, skąd mogli wrócić do domu pociągiem.
Jej życie to jeden wielki chaos. Oczy piekły ją od łez. Była zła na Erikę, że jest taka niesprawiedliwa, i było jej przykro, że ciągle się kłócą. Erika zawsze wszystko komplikuje. Nie umie być starszą siostrą, wspierać i dodawać otuchy. Z własnej woli wzięła na siebie rolę matki. Jakby nie rozumiała, że tym głębsza staje się przez to pustka po matce, której im obu zabrakło.
W odróżnieniu od Eriki Anna nie miała matce za złe obojętności wobec córek. A w każdym razie chciała wierzyć, że przyjęła to do wiadomości, jako tak zwaną twardą rzeczywistość. Ale po nagłej śmierci rodziców uzmysłowiła sobie, że miała nadzieję, że z wiekiem Elsy zmięknie i spełni się jako matka i babka. Erika mogłaby pozostać tylko siostrą. Śmierć matki sprawiła, że obie utkwiły w koleinach i nie umiały z nich wyjść. Krótkie okresy pojednania nieuchronnie przechodziły w wojnę pozycyjną, a Annie za każdym razem serce pękało z żalu.
Z drugiej strony miała już tylko Erikę i dzieci. Nie przyznała się siostrze, że zdaje sobie sprawę, że Gustav jest tylko pustym i zepsutym chłopcem. Mimo to nie mogła się oprzeć pokusie pokazywania się z takim mężczyzną. Dzięki temu odzyskała wiarę w siebie. Ludzie ją widzieli, szeptali, zastanawiali się, kim jest ta Anna. Kobiety z podziwem patrzyły na piękne markowe ciuchy, które jej kupował. Gdy pływali, ludzie odwracali się za nimi, pokazywali sobie ich piękny jacht. Leżąc na dziobie w charakterze ozdoby, Anna czuła dumę, choć wiedziała, że to niemądre.
Chwilami wstydziła się, że jej potrzeba akceptacji odbija się na dzieciach. Dość wycierpiały od własnego ojca, a nawet przy najlepszej woli nie mogłaby twierdzić, że Gustav potrafiłby go zastąpić. Wobec dzieci był obojętny, nieporadny i niecierpliwy. Niechętnie je z nim zostawiała.
Chwilami zazdrościła Erice tak, że aż ją skręcało. Nie dość że musi się procesować z Lucasem o opiekę nad dziećmi i z trudem wiąże koniec z końcem, to jeszcze związek z Gustavem jest pusty jak wydmuszka. Erika tymczasem zachowuje się jak madonna w ciąży. Mężczyzna, którego Erika wybrała na ojca swego dziecka, był właśnie takim człowiekiem, jakiego potrzebowała Anna, choć do tej pory skłonność do autodestrukcji zawsze kazała jej takich mężczyzn spławiać. Fakt, że Erika żyje sobie wolna od trosk materialnych, a w dodatku jest sławna, sprawiał, że w Annie obudził się może nie demon, lecz na pewno diabełek zazdrości. Nie była małostkowa, ale trudno nie być rozgoryczonym, gdy własna przyszłość maluje się w ponurych barwach.
Z użalania się nad sobą wyrwały ją głośne krzyki dzieci, a w chwilę później wrzask Gustava. Pora wrócić do rzeczywistości. Mocniej ściągnęła wiatrówkę i ostrożnie przeszła wzdłuż relingu na rufę. Uspokoiła dzieci i spojrzała na Gustava z wymuszonym uśmiechem. Gra się takimi kartami, jakie się ma, nawet jeśli są kiepskie.
Snuła się po swoim wielkim domu, jak wiele razy przedtem. Gabriel wyjechał w interesach i znów była sama. Po spotkaniu z Solveig czuła niesmak i jak zwykle zdała sobie sprawę, że z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Nigdy się od tego nie uwolni. Przylgnął do niej ten brudny, spaczony świat Solveig i ciągnie się za nią jak smród.
Stanęła przy schodach na najwyższe piętro lewego skrzydła. Mieszkał tam Ephraim. Nie była w tej części domu od jego śmierci. Wcześniej raczej też nie bywała. To zawsze było królestwo Jacoba, a w wyjątkowych przypadkach Gabriela. Ephraim siedział na górze i tylko mężczyznom udzielał audiencji, niczym feudalny władca. W jego świecie miejsce kobiet było w cieniu. Miały się podobać i dbać o dom.
Z ociąganiem weszła na schody. Przystanęła przed drzwiami i zdecydowanym ruchem je otworzyła.
Wszystko było tak, jak zapamiętała. W pokojach nadal unosił się zapach męskiego świata. Tu jej syn w dzieciństwie spędził wiele godzin. Była wtedy bardzo zazdrosna. Ani ona, ani Gabriel z dziadkiem Ephraimem nie mieli szans. W oczach Jacoba byli zwykłymi, nudnymi śmiertelnikami, podczas gdy Ephraim jawił mu się niemal jako bóstwo. Pierwszą reakcją Jacoba na śmierć dziadka było zdziwienie. Przecież Ephraim nie mógł po prostu zniknąć. Dziś jest, jutro go nie ma. Dziadek był niezdobytą twierdzą, był nienaruszalny.
Wstydziła się, ale kiedy do niej dotarło, że Ephraim nie żyje, poczuła ulgę. A także coś jakby triumf, że nawet on musiał się poddać prawom natury. Wcześniej zdarzało jej się w to wątpić. Był tak pewny siebie, sądził, że nawet Pana Boga potrafi zmanipulować.
Jego fotel stał przy oknie z widokiem na las. Podobnie jak Johan nie mogła oprzeć się pokusie i usiadła na nim. Przez chwilę miała wrażenie, że czuje obecność Ephraima. W zamyśleniu wodziła palcami po obiciu fotela.
Nie podobało jej się, że Jacob był pod takim wrażeniem opowiadań o uzdrowicielskiej mocy ojca i stryja. Kiedy wychodził od dziadka, wyglądał, jakby był w transie. Bała się tego. Tuliła go wtedy mocno, aż się odprężył, rozluźnił mięśnie i znów był taki jak zwykle. Do następnego razu.
Starego już nie ma. Umarł dawno temu i został pochowany. I chwała Bogu.
– Naprawdę wierzysz w swoją teorię? Że Johannes wcale nie umarł?
– Nie wiem. W tej chwili jestem gotów chwycić się każdej poszlaki. Przyznasz, że to dziwne, że policja nie przeprowadziła oględzin zwłok Johannesa na miejscu samobójstwa.
– Oczywiście. Przy założeniu, że lekarz i zakład pogrzebowy działali w porozumieniu – zauważył Martin.
– To wcale nie musi być naciągane. Nie zapominaj, że Ephraim był bardzo bogaty. Nie takie przysługi kupowano za pieniądze. Nie zdziwiłbym się też, gdyby się dobrze znali. Prominentni członkowie społeczeństwa, zapewne działacze różnych organizacji, Lions Clubu, różnych stowarzyszeń, co tylko chcesz.
– Ale żeby pomogli w ucieczce podejrzanemu o zabójstwo?
– O uprowadzenie, nie o zabójstwo. Słyszałem, że Ephraim Hult miał niezwykłą siłę przekonywania. Uwierzyli mu, że Johannes jest niewinny, że policja uwzięła się, żeby go dopaść, i to był jedyny sposób, żeby go uratować.
– Ale czy Johannes mógł tak po prostu zostawić rodzinę? Dwoje małych dzieci?
– Nie zapominaj, co o nim mówiono. Hazardzista, człowiek zawsze idący po linii najmniejszego oporu, lekceważący zasady i zobowiązania. Jeśli szukać przykładu kogoś, kto kosztem najbliższych gotów jest ratować własną skórę, Johannes pasuje idealnie.
Martin nadal miał wątpliwości.
– Gdzie w takim razie był przez te wszystkie lata?
Patrik uważnie spojrzał w lewo i w prawo, potem skręcił w lewo, w kierunku Tanumshede, i dopiero wtedy odpowiedział:
– Może za granicą. Z kieszeniami wypchanymi pieniędzmi tatusia. – Spojrzał na Martina. – Jakoś cię nie przekonuje moja błyskotliwa teoria.
Martin zaśmiał się.
– W rzeczy samej. Mam wrażenie, że błądzisz we mgle. Z drugiej strony w tej sprawie nic nie jest normalne, więc czemu nie?
Patrik spoważniał.
– Ciągle mam przed oczami Jenny Möller. Ktoś ją więzi i nieludzko dręczy. Próbuję rozumować inaczej niż zwykle, bo nie możemy sobie pozwolić na konwencjonalne myślenie. Nie ma czasu. Musimy wziąć pod uwagę nawet to, co na pierwszy rzut oka wydaje się oderwane od rzeczywistości. Możliwe, a nawet wielce prawdopodobne, że mój pomysł jest szalony, ale jak dotąd nie ma żadnego dowodu, że nie jest. Więc sprawdzę to, choćbym miał zostać uznany za wariata. Uważam, że jestem to winien Jenny Möller.
Martin pojął, na czym opiera się rozumowanie Patrika. Może ma rację.
– Ale jak chcesz doprowadzić do ekshumacji, mając tak wątłe podstawy? W dodatku szybko?
Patrik odparł ponuro:
– Najważniejsza jest determinacja.
Zadzwoniła jego komórka. Odebrał, mówił monosylabami. Martin w napięciu próbował domyślić się reszty. Patrik skończył i odłożył telefon.
– Kto to był?
– Annika. Dzwonili z laboratorium w sprawie próbki DNA Martena Friska.
– No i? – Martin wstrzymał dech. Miał nadzieję, że się mylą i że morderca Tanji już siedzi w areszcie.
– Próbki się nie zgadzają. Ślady spermy na ciele Tanji nie pochodzą od Martena Friska.
– Kurczę… ale spodziewaliśmy się tego, prawda?
– Prawda, ale człowiek zawsze ma nadzieję.
Milczeli chwilę. Potem Patrik zaczerpnął tchu, jakby zamierzał ruszyć na Mount Everest.
– Zostaje mi tylko postarać się o zezwolenie na ekshumację w rekordowo krótkim czasie.
Patrik sięgnął po komórkę i przystąpił do dzieła. Potrzebował siły przekonywania jak nigdy dotąd. A przecież wcale nie był pewny swego.
Nastrój Eriki sięgał dna. Nie miała co robić i snuła się po domu, to coś przestawiając, to poprawiając. Kłótnia z Anną męczyła ją jak kac, pogarszając i tak kiepski humor. Roztkliwiała się nad sobą. Do pewnego stopnia była jednak zadowolona, że Patrik wrócił do pracy, chociaż nie przypuszczała, że aż tak go to pochłonie. Zdawała sobie sprawę, że praca jest dla niego bardzo ważna, ale czasem miała ochotę domagać się więcej uwagi. Wiedziała jednak, że stale o niej myśli.
Zadzwoniła do Dana, żeby go zaprosić na kawę. Odebrała najstarsza córka. Powiedziała, że tata jest na łodzi, z Marią. Oczywiście, wszyscy mają swoje sprawy, tylko ona siedzi sama, z brzuchem, i może najwyżej kręcić młynka palcami.
Zadzwonił telefon. Erika rzuciła się, żeby odebrać, i omal nie strąciła go na podłogę.
– Słucham, Erika Falck.
– Dzień dobry, chciałbym rozmawiać z Patrikiem Hedströmem.
– Jest w pracy. Mogę w czymś pomóc czy podać numer jego komórki?
Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki wahał się.
– Numer państwa dała mi mama Patrika. Nasze rodziny znają się od dawna i kiedy ostatnio rozmawiałem z Kristiną, wspomniała, żebym koniecznie zadzwonił do Patrika, jeśli będę w tych stronach. Właśnie przyjechaliśmy z żoną do Fjällbacki, więc.
Erice przyszedł do głowy pewien pomysł. Oto koniec nudy.
– Może wpadniecie do nas? Patrik wróci do domu koło piątej, zrobimy mu niespodziankę. Do tej pory zdążymy się poznać! Mówiłeś, że jesteście kolegami z dzieciństwa?
– Bardzo miła propozycja. Tak, bawiliśmy się razem jako dzieci. Potem nie widywaliśmy się zbyt często, tak bywa. Czas leci – zarechotał.
– W takim razie pora temu zaradzić. O której będziecie?
Słyszała, że z kimś się naradza.
– Nie mamy konkretnych planów, więc jeśli można, moglibyśmy zaraz przyjechać.
– Doskonale!
Ucieszyła się. Wreszcie coś się będzie działo. Wyjaśniła krótko, jak do nich trafić, a potem pospieszyła do kuchni nastawić kawę. Kiedy zadzwonili do drzwi, uzmysłowiła sobie, że zapomniała zapytać, jak się nazywają. No cóż, zaczną od przedstawienia się sobie.
Trzy godziny później Erice zbierało się na płacz. Mrugając oczami, resztkami sił starała się udawać zainteresowanie.
– Jednym z najbardziej interesujących aspektów mojej pracy jest analiza przepływu CDR-ów. Jak już mówiłem, CDR to skrót od Call Data Record. To dane o tym, jak długo rozmawialiśmy przez telefon, dokąd dzwoniliśmy i tak dalej. Jeśli zebrać te CDR-y do kupy, otrzymujemy fantastyczne źródło informacji mogących służyć do opracowywania wzorców zachowań naszych klientów.
I tak przez cały czas, bez przerwy. Czy ten facet nigdy nie przestanie mówić?
Jörgen Bengtsson był przeraźliwie nudny. Erice oczy zaszły łzami, bo jego żona też była niezła. Nie wygłaszała długich i nudnych tyrad. Po prostu od chwili, kiedy weszła do domu, nie powiedziała ani jednego słowa – poza swoim imieniem i nazwiskiem.
Słysząc kroki Patrika na schodkach przed domem, Erika z ulgą zerwała się z kanapy i wyszła mu naprzeciw.
– Mamy gości – syknęła.
– Kogo? – zapytał szeptem.
– Twój kolega z dzieciństwa, Jörgen Bengtsson. Z małżonką.
– Nie wierzę. Powiedz, że żartowałaś – jęknął Patrik.
– Niestety nie.
– Skąd się tu wzięli?
Erika ze wstydem spuściła oczy.
– Zaprosiłam ich. Chciałam ci zrobić niespodziankę.
– Co chciałaś? – powiedział nieco za głośno i wrócił do szeptu: – Dlaczego?
Erika rozłożyła ręce.
– Strasznie mi się nudziło, a on powiedział, że bawiliście się razem w dzieciństwie, więc myślałam, że się ucieszysz!
– Gdybyś wiedziała, ile razy mnie zmuszali, żebym się z nim bawił! Wcale nie był wtedy fajniejszy niż teraz.
Uzmysłowili sobie, że podejrzanie długo stoją w przedpokoju. Oboje odetchnęli głębiej, by nabrać sił.
– No cześć! Co za niespodzianka!
Aktorski talent Patrika zaimponował Erice. Ją samą stać było tylko na niewyraźny uśmiech, gdy ponownie siadała obok Jörgena i Madeleine.
Minęła kolejna godzina. Erika była już gotowa popełnić harakiri. Patrik, który miał nad nią kilkugodzinną przewagę, nadal udawał zainteresowanie.
– Jesteście przejazdem?
– Tak. Postanowiliśmy przejechać się wzdłuż wybrzeża. W Smögen odwiedziliśmy koleżankę z klasy Madeleine, a w Lysekil mojego kolegę z kursu. Łączymy dwie przyjemne rzeczy w jedną, czyli urlop z odświeżaniem dawnych znajomości.
Strzepnął ze spodni niewidzialny pyłek, spojrzał na żonę i zwrócił się do Patrika i Eriki. Nie musiał nawet otwierać ust, i tak wiedzieli, co powie.
– Bardzo ładnie mieszkacie, ile tu miejsca – rozejrzał się z uznaniem po dużym pokoju – więc chcielibyśmy spytać, czy moglibyśmy zatrzymać się u was na jedną, dwie noce. Nigdzie nie mają wolnych pokoi.
Patrzyli wyczekująco na Patrika i Erikę. Erika nie musiała uciekać się do telepatii. Wiedziała, że Patrik w myślach ciska na nią gromy. Ale nakaz gościnności jest jak prawo naturalne. Nie ma od niego ucieczki.
– Proszę bardzo, zostańcie. Możecie spać w pokoju gościnnym.
– Fantastycznie! Jak miło! O czym to ja mówiłem… Aha, no więc gdy mam już dość danych, żeby przeprowadzić analizę statystyczną, to…
Wieczór był jak sen. Chyba nigdy nie uda im się zapomnieć, co sobie przyswoili na temat telekomunikacji.
Johan dzwonił raz po raz. Nie odbierała. Włączała się tylko poczta głosowa: Tu Linda. Po sygnale zostaw wiadomość. Oddzwonię, gdy będę mogła. Ze złością wyłączył komórkę. Nagrał już cztery wiadomości, ale nie oddzwoniła. Z pewnym wahaniem wybrał numer do Västergärden. Może Jacob jest w pracy. Miał szczęście, odebrała Marita.
– Dzień dobry, zastałem Lindę?
– Jest w swoim pokoju. A kto pyta?
Zawahał się. Nawet jeśli poda swoje imię, Marita prawdopodobnie nie pozna go po głosie.
– Mówi Johan.
Słyszał, jak odkłada słuchawkę i idzie na górę. W wyobraźni widział dom w Västergärden, co przyszło mu tym łatwiej, że niedawno tam był.
Marita wróciła. W jej głosie słychać było chłód.
– Powiedziała, że nie chce z tobą rozmawiać. Mogę spytać, jaki Johan?
– Dziękuję, muszę kończyć.
Rozłączył się pospiesznie. Targały nim sprzeczne uczucia. Nigdy nie kochał nikogo tak jak Lindy. Gdy tylko zamknął oczy, pod palcami czuł jej nagą skórę. A jednocześnie nie znosił jej. Zaczęło się od awantury w Västergärden. Wtedy poczuł, że jej nienawidzi i że chciałby jej zadać ból tak bardzo… Ledwo się powstrzymał. Jak to jest, że mogą w nim być dwa tak sprzeczne uczucia?
Głupi był, że wierzył, że łączy ich coś fajnego, że dla niej to coś więcej niż zabawa. Teraz czuł się jak ostatni idiota i rozwścieczało go to jeszcze bardziej. Odpłaci jej pięknym za nadobne. Pognębi ją, jak ona jego. Myślała, że może z nim robić, co chce. Teraz pożałuje.
Johan postanowił, że powie, co wtedy widział.
Patrik nie przypuszczał, że ekshumacja może być miłą odmianą, ale po wczorajszym koszmarnym wieczorze nawet to wydawało mu się przyjemne.
Na cmentarzu we Fjällbace Mellberg, Martin i Patrik w milczeniu obserwowali rozgrywającą się przed nimi scenę. Była siódma rano. Przyjemnie ciepło, słońce świeciło już od ładnych paru godzin. Z rzadka przejeżdżał jakiś samochód i poza świergotem ptaków słychać było jedynie brzęk wbijających się w ziemię łopat.
Dla Mellberga, Martina i Patrika było to zupełnie nowe doświadczenie. Otwieranie grobu zdarza się w zawodowym życiu policjanta niezbyt często i żaden z nich nie miał pojęcia, jak to wygląda w praktyce. Czy zamawia się małą koparkę? A może paru grabarzy, którzy ręcznie wykonują tę przykrą robotę? Najbliższa rzeczywistości okazała się druga wersja. Ci sami ludzie, którzy kiedyś kopali grób po raz pierwszy, mieli wykopać nieboszczyka. Bez słowa wbijali łopaty w ziemię. O czym w takiej chwili mówić? O wczorajszych wiadomościach sportowych w telewizji? O spotkaniach towarzyskich przy grillu w ostatni weekend? Milczeli, bo mieli świadomość powagi chwili. I tak miało pozostać aż do wyjęcia trumny z grobu.
– Pewien jesteś, że wiesz, co robisz, Hedström?
Mellberg się niepokoił. Patrik nawet go rozumiał.
Poprzedniego dnia musiał użyć całej swej siły przekonywania – błagał, prosił i groził – żeby młyny sprawiedliwości zechciały mleć prędzej niż kiedykolwiek i wydały pozwolenie na ekshumację Johannesa Hulta. Nadal jednak chodziło tylko o podejrzenie, nic ponadto.
Patrik nie był szczególnie religijny, ale było mu przykro, że narusza spokój miejsca ostatniego spoczynku. Uważał, że jednak jest w nim coś świętego, i miał nadzieję, że nie robi tego na darmo.
– Wczoraj miałem telefon od Stiga Thulina z zarządu gminy. Nie był zadowolony. Ktoś, do kogo wczoraj dzwoniłeś w sprawie zezwolenia na ekshumację, powiedział mu, że bredziłeś o jakiejś zmowie Ephraima Hulta z dwoma, nawiasem mówiąc, szanowanymi obywatelami. Był cholernie zdenerwowany. Wprawdzie Ephraim nie żyje, ale żyją doktor Hammarström i właściciel zakładu pogrzebowego, więc gdyby się okazało, że rzucamy bezpodstawne oskarżenia…
Mellberg rozłożył ręce. Nie musiał kończyć, Patrik zdawał sobie sprawę z konsekwencji. Zostanie zwymyślany jak nigdy w życiu, a potem stanie się pośmiewiskiem całej policji, po wsze czasy. Mellberg jakby czytał w jego myślach.
– Obyś się nie mylił, Hedström!
Krótkim, grubym palcem wskazał na grób Johannesa i zaczął dreptać tam i z powrotem. Kopczyk ziemi urósł do wysokości metra. Na czołach grabarzy lśnił pot. Już niedługo.
Mellberg, ostatnio taki wesoły, był w gorszym humorze. Chyba nie tylko z powodu tak wczesnej pory i przykrego obowiązku. Chodziło o coś więcej. Wróciła jego dawna opryskliwość, nieodłączna część jego osobowości. Nie osiągnęła jeszcze dawnych rozmiarów, ale na to się zanosiło. Przez cały czas uskarżał się, przeklinał i złorzeczył. Dziwne, ale woleli to od poprzedniej krótkotrwałej jowialności. Siła przyzwyczajenia. Miotając przekleństwa, oddalił się na chwilę. Poszedł się przywitać z ekipą techniczną z Uddevalli, która przyjechała asystować. Martin wyszeptał:
– Cokolwiek mu było, minęło.
– Jak myślisz, co mu było?
– Chwilowe zamroczenie umysłu? – zgadywał Martin.
– Annika słyszała wczoraj ciekawą plotkę.
– Co takiego? Opowiadaj! – zaciekawił się Martin.
– Przedwczoraj wyszedł wcześniej…
– Co w tym takiego nadzwyczajnego?
– Nic, ale Annika słyszała, jak dzwonił na lotnisko Arlanda, a potem bardzo mu się spieszyło.
– Na Arlandę? Odbierał kogoś? Przecież jest tutaj, czyli nie odleciał.
Martin był równie zdziwiony jak Patrik. I tak samo zaciekawiony.
– Wiem tyle co ty. Sytuacja się zagęszcza…
Jeden z mężczyzn stojących przy grobie kiwnął na nich. Powoli podeszli do odsłoniętej brązowej trumny.
– Jest ten wasz gość. Wyciągamy go?
Patrik kiwnął głową.
– Tylko ostrożnie. Powiem ludziom z ekipy. Włączą się, kiedy wyciągniecie trumnę.
Podszedł do trójki techników z Uddevalli, zajętych rozmową z Mellbergiem. Samochód zakładu pogrzebowego podjechał żwirową alejką. Otworzyli tylne drzwi, przygotowując się do zabrania trumny – z nieboszczykiem albo pustej.
– Zaraz będą gotowi. Otwieramy trumnę na miejscu czy dopiero w Uddevalli?
Szef ekipy Thorbjörn Ruud nie odpowiedział na pytanie Patrika. Polecił dziewczynie z ekipy, żeby podeszła do grobu i zaczęła robić zdjęcia. Następnie zwrócił się do Patrika:
– Myślę, że otworzymy na miejscu. Jeśli masz rację i trumna jest pusta, będzie po sprawie, a jeśli sprawdzi się bardziej prawdopodobne podejrzenie, czyli w trumnie będzie trup, zabierzemy go do Uddevalli na identyfikację. Tak byście chcieli, prawda? – Spojrzał na Patrika, ruszając krzaczastymi wąsami.
Patrik skinął głową.
– Tak. Jeśli w trumnie są zwłoki, chcę mieć stuprocentową pewność, że to Johannes Hult.
– Da się zrobić. Już wczoraj zamówiłem jego kartę stomatologiczną. Nie będziesz musiał długo czekać. Nie mamy za wiele czasu.
Ruud odwrócił wzrok. Sam miał siedemnastoletnią córkę. Nie trzeba mu było przypominać, że sprawa jest pilna. Potrafił sobie wyobrazić, co czują rodzice Jenny Möller.
W ciszy obserwowali, jak trumna wyłania się z grobu. Patrik patrzył na wieko i z nerwów swędziały go dłonie. Zaraz będzie wiadomo. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Spojrzał w tamtą stronę. Niech to szlag trafi. Przez furtkę od strony remizy strażackiej weszła Solveig. Nadciągała pełną parą. Nie była w stanie biec. Kolebała się na boki jak statek, wpatrzona w grób i ukazującą się w całej okazałości trumnę.
– Co wy sobie myślicie, lachociągi jedne?
Technicy z Uddevalli, którzy dotąd nie mieli okazji poznać Solveig Hult, aż podskoczyli, słysząc tak wulgarny język. Patrik uzmysłowił sobie po czasie, że powinien to przewidzieć i otoczyć teren kordonem, ale wydawało mu się, że o tak wczesnej porze nikt nie chodzi na cmentarz. Nie pomyślał o Solveig. Ruszył jej naprzeciw.
– Nie powinna pani tu przychodzić.
Chwycił ją delikatnie za ramię. Wyrwała mu się i pognała dalej.
– Nigdy się nie poddacie, co? Nawet w grobie nie dacie mu spokoju! Teraz nam chcecie zniszczyć życie!
Zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, rzuciła się na trumnę. Zawodziła jak płaczka na włoskim pogrzebie, waliła pięściami w wieko. Wszyscy zastygli, nie wiedząc, co robić. Patrik zobaczył dwie postaci nadbiegające z tej samej strony. Rzuciwszy policjantom nienawistne spojrzenia, Johan i Robert podbiegli do matki.
– Przestań, mamo. Chodź, pojedziemy do domu.
Nikt się nie poruszył. Słychać było tylko zawodzenie Solveig i błagania synów. Johan odwrócił się.
– Całą noc nie spała po waszym telefonie. Chcieliśmy ją zatrzymać, ale wymknęła się. Kurwa mać, czy to się nigdy nie skończy?
Jego słowa zabrzmiały jak echo słów matki. Przez chwilę było im wstyd, że byli do tego zmuszeni. Zmuszeni – to właściwe słowo. Trzeba skończyć to, co zaczęli.
Torbjörn Ruud skinął na Patrika. Obaj podeszli, by pomóc synom odciągnąć Solveig od trumny. Całym ciałem oparła się o Roberta. Była zupełnie bez sił.
– Róbcie, co do was należy, ale nam dajcie wreszcie spokój – powiedział Johan, nie patrząc nikomu w oczy.
Poprowadzili matkę do furtki. Nikt się nie poruszył, dopóki nie zniknęli z pola widzenia. Nikt też nie powiedział ani słowa o tym, co zaszło.
Na ziemi obok otwartego grobu stała zamknięta, kryjąca tajemnicę trumna.
– Jak wam się wydaje, jest w środku nieboszczyk? – zapytał Patrik grabarzy.
– Trudno powiedzieć. Sama trumna jest ciężka. Czasem przez jakiś otwór ziemia dostaje się do środka. Jedyny sposób, żeby sprawdzić, to otworzyć.
Dłużej nie dało się zwlekać. Fotografka zrobiła niezbędne zdjęcia. Ruud i jego koledzy włożyli rękawiczki i przystąpili do dzieła.
Powoli unieśli wieko. Wszyscy wstrzymali oddech.
Annika zadzwoniła punktualnie o ósmej. Mieli całe wczorajsze popołudnie na przeszukanie archiwum, więc chyba zdążyli już coś znaleźć. Miała rację.
– Ale się pani wstrzeliła! Właśnie znaleźliśmy teczkę z listą nabywców FZ-302. Niestety nie mam zbyt dobrych wiadomości. Chociaż właściwie to chyba dobra wiadomość. W waszym rejonie mieliśmy tylko jednego takiego nabywcę, Rolfa Perssona. Zresztą nadal jest naszym klientem, chociaż teraz kupuje inne produkty. Już pani podaję adres.
Annika notowała na żółtej karteczce. Była trochę zawiedziona, że nie mieli więcej nazwisk. Trochę mało, tylko jeden klient do sprawdzenia, ale może facet ma rację, może to dobra wiadomość. W końcu potrzebują tylko jednego jedynego nazwiska.
– Gösta?
Podjechała na krześle do drzwi i wystawiła głowę na korytarz. Brak odpowiedzi. Zawołała jeszcze raz, głośniej. Gösta, tak jak ona, wystawił głowę na korytarz.
– Mam dla ciebie zadanie. Mamy nazwisko rolnika z naszej okolicy stosującego nawóz, którego resztki znaleziono na szczątkach dziewczyn.
– A nie lepiej zapytać najpierw Patrika? – odpowiedział z ociąganiem. Nadal nie mógł się obudzić. Pierwszy kwadrans w pracy upłynął mu na ziewaniu i tarciu oczu.
– Patrik, Mellberg i Martin są na cmentarzu. Nie można im teraz przeszkadzać. Wiesz, dlaczego sprawa jest pilna i regulamin trzeba odłożyć na bok.
Sprzeciwianie się Annice zazwyczaj było trudne, zwłaszcza jeśli nalegała. Gösta musiał przyznać, że powód miała ważki. Westchnął.
– Tylko nie jedź sam. Nie zapominaj, że nie chodzi o zwykłego bimbrownika. Weź ze sobą Ernsta. – Po czym mruknęła pod nosem, żeby Gösta nie słyszał: – Może się wreszcie przyda do czegoś ten wieprz. – I znów głośniej:
– Przy okazji rozejrzyjcie się. Gdybyście zauważyli coś podejrzanego, zachowujcie się jak gdyby nigdy nic i wracajcie. Patrik zdecyduje, co dalej.
– Nie wiedziałem, że awansowałaś z sekretarki na szefa komisariatu. Czy to się stało podczas urlopu? – zapytał kwaśno Gösta. Ale nie odważył się powiedzieć tego na tyle głośno, by Annika dosłyszała. Byłoby to tak samo odważne jak niemądre.
Annika uśmiechnęła się. Okulary do komputera miała jak zwykle na końcu nosa. Świetnie wiedziała, że w głowie Gösty kłębią się buntownicze myśli, ale nie przejmowała się tym. Już dawno przestała się liczyć z jego zdaniem. Niech zrobi, co do niego należy, i nie spartaczy. Gösta i Ernst stanowili niebezpieczną kombinację, ale w tym przypadku należało powtórzyć za osiemnastowieczną mistrzynią kuchni Kajsą Warg: „Bierzemy, co jest pod ręką”.
Ernst nie był zadowolony, że go wyciągają z łóżka. Wiedział, że szef jest poza komisariatem, więc liczył, że pośpi trochę dłużej, zanim jego obecność w pracy stanie się niezbędna. Głośny dźwięk pokrzyżował jego plany.
– Co jest, kurwa?
Na progu stał Gösta. Trzymał palec na dzwonku.
– Musimy popracować.
– Nie można godzinę poczekać? – Ernst był opryskliwy.
– Jedziemy do jednego rolnika. Kupił nawóz, którego ślady znaleźli na szczątkach.
– Polecenie wydał ci ten cały Hedström, tak? I kazał zabrać mnie? Myślałem, że zabronił mi się wtrącać w to swoje cholerne śledztwo.
Gösta zastanawiał się: skłamać czy powiedzieć, jak było. Zdecydował się na to drugie.
– Nie, Hedström jest we Fjällbace razem z Molinem i Mellbergiem. Annika nas poprosiła.
– Annika? – zarechotał Ernst. – Od kiedy to polecenia wydaje nam jakaś durna sekretarka? Co to, to nie. Idę jeszcze pokimać.
Podśmiewając się, chciał zamknąć koledze drzwi przed nosem, ale Gösta wstawił nogę.
– Uważam, że powinniśmy tam skoczyć i sprawdzić. – Umilkł, a po chwili sięgnął po jedyny argument, który mógł trafić do Ernsta: – Wyobraź sobie minę Hedströma, jeśli uda nam się rozgryźć tę sprawę. Kto wie, może ten rolnik przetrzymuje dziewczynę w swoim gospodarstwie. Przydałoby się przekazać Mellbergowi coś takiego, nie?
W oczach Ernsta Lundgrena pojawił się błysk. Argument trafił mu do przekonania. Już wyobrażał sobie pochwały szefa.
– Poczekaj, muszę się ubrać. Spotkamy się w samochodzie.
Dziesięć minut później jechali do Fjällbacki. Gospodarstwo Rolfa Perssona od południa graniczyło z majątkiem Hultów, i Gösta zaczął się zastanawiać, czy to przypadek. Trochę pobłądzili, ale w końcu trafili i zaparkowali na placu przed domem. Nigdzie ani znaku życia. Wysiedli z samochodu i rozglądając się, podeszli do domu.
Wszystko wyglądało tak samo jak w większości gospodarstw w okolicy. Pomalowana na czerwono drewniana obora stała o rzut kamieniem od domu, białego z niebieskimi obramowaniami wokół okien. Gazety rozpisywały się o unijnych dopłatach, które spadają na szwedzkich rolników jak manna z nieba, ale Gösta wiedział, że rzeczywistość jest dość ponura. Tutaj też widać było powolny upadek. Chociażby po obłażącej farbie na ścianach domu i obory, mimo że właściciele wyraźnie się starali. Gösta i Ernst weszli na ganek zbudowany w czasach, gdy nie mówiło się jeszcze o szybkości i efektywności.
– Proszę – z domu dobiegł skrzeczący głos starej kobiety. Dokładnie wytarli nogi o leżącą przed drzwiami wycieraczkę. Sufit był nisko i Ernst musiał się schylić, natomiast Gösta, który nie mógł się poszczycić szczególnie wysokim wzrostem, mógł chodzić, nie obawiając się o głowę.
– Dzień dobry, jesteśmy z policji. Szukamy pana Rolfa Perssona.
Kobieta przerwała przygotowywanie śniadania i wytarła ręce w ścierkę.
– Już po niego idę. Odpoczywa. Tak to jest, jak się człowiek starzeje. – Zaśmiała się i poszła w głąb domu.
Po chwili wahania Gösta i Ernst usiedli przy stole. Gösta pomyślał, że kuchnia wygląda tak samo jak w domu jego rodziców, chociaż Perssonowie nie mogli być od niego wiele starsi. Na pierwszy rzut oka kobieta wydawała się stara, ale kiedy przyjrzał się jej bliżej, stwierdził, że ma całkiem młode spojrzenie. Takie są skutki ciężkiej pracy na roli.
Wciąż gotowali na starej kuchni opalanej drewnem. Na podłodze leżało linoleum, zapewne przykrywające fantastyczne deski. Młode pokolenie lubi odsłaniać stare podłogi z desek, ale pokoleniu Gösty i małżonków Perssonów deski przypominają biedne dzieciństwo. Linoleum było oznaką wyjścia z nędzy, w której żyli rodzice.
Podniszczona boazeria również budziła sentyment. Gösta nie mógł się powstrzymać i przesunął palcem po szparze między listwami. Tak samo robił w dzieciństwie w kuchni rodziców.
Było cicho. Słychać było jedynie tykanie kuchennego zegara. Z sąsiedniego pokoju dobiegła ich cicha rozmowa. Słyszeli tylko, że jeden głos jest wzburzony, a drugi błagalny. Po kilku minutach kobieta wróciła do kuchni w towarzystwie męża. On również wyglądał na więcej niż swoje siedemdziesiąt lat, a nagła pobudka go nie odmłodziła. Rozczochrany, na policzkach głębokie bruzdy. Kobieta stanęła przy kuchni i mieszała kaszę.
– Co takiego sprowadza do mnie policję?
Mówił władczym tonem. Kobieta drgnęła. Gösta już się domyślał, dlaczego wygląda starzej niż na swój wiek. Niechcący stuknęła garnkiem. Rolf Persson krzyknął:
– Przestań! Później skończysz to śniadanie. Zostaw nas w spokoju.
Pochyliła głowę, zdjęła garnek z kuchni i wyszła bez słowa. Gösta miał ochotę pójść za nią i powiedzieć jej coś miłego, ale dał spokój.
Rolf nalał sobie kielicha i usiadł. Nie poczęstował ani Ernsta, ani Gösty, zresztą nie odważyliby się pić. Wypił wódkę jednym haustem, grzbietem dłoni wytarł usta i spojrzał wyczekująco.
– Więc? Czego chcecie?
Gösta zaczął mówić, a Ernst patrzył tęsknie na pusty kieliszek.
– Stosował pan kiedyś nawóz… – sprawdził w notesie – FZ-302?
Persson zaśmiał się.
– Dlatego mnie obudziliście? Żeby zapytać, jakiego nawozu używam? Jezu, policja chyba nie ma co robić.
Gösta się nie uśmiechnął.
– Mamy swoje powody, żeby o to pytać. Proszę odpowiedzieć. – Jego niechęć do tego człowieka rosła z każdą minutą.
– Nie ma się co podniecać. Nie mam nic do ukrycia. – Znów się roześmiał i nalał sobie jeszcze jednego.
Ernst oblizał wargi i zawisł wzrokiem na kieliszku. Sądząc po oddechu, Rolf Persson zdążył już trochę wypić. Miał krowy do wydojenia, czyli musiał być na nogach od kilku godzin. Można by powiedzieć, że była to dla niego prawie pora obiadu. Mimo to Gösta był zdania, że trochę za wcześnie na wódkę. Ernst raczej by się z tym nie zgodził.
– Używałem tego nawozu gdzieś do 1984, 85 roku. Potem jakiś pieprzony urząd do spraw środowiska doszedł do wniosku, że mógłby mieć „negatywny wpływ na równowagę w środowisku” – Persson mówił głośno, palcami nakreślił w powietrzu cudzysłowy. – Trzeba było przejść na dziesięciokrotnie gorszy nawóz, w dodatku dziesięciokrotnie droższy. Idioci cholerni.
– Ile lat stosował pan ten nawóz?
– Może z dziesięć. Mam to dokładnie zapisane w księgach. Wydaje mi się, że zacząłem w połowie lat siedemdziesiątych. Dlaczego was to interesuje? – Podejrzliwie popatrzył na Ernsta i Göstę.
– Ma to związek z aktualnie prowadzonym śledztwem.
Gösta nie powiedział nic więcej, ale Perssona olśniło.
– To ma związek z tymi dziewczynami, prawda? Dziewczynami z Wąwozu Królewskiego? I z zaginięciem tej dziewczyny? Podejrzewacie, że ja mam z tym coś wspólnego? Skąd wam to przyszło do głowy? No nie, cholera jasna!
Wstał od stołu na chwiejących się nogach. Był potężnym mężczyzną. Wiek nie pozbawił go sił, ramiona miał żylaste, mocne. Ernst podniósł ręce w poddańczym geście i również wstał. Gösta pomyślał z ulgą, że prawdziwy pożytek jest z niego w takich sytuacjach. W takich sytuacjach się spełnia.
– Tylko spokojnie. Sprawdzamy pewien trop i odwiedzamy kolejne osoby. Nie ma się o co obrażać. Niemniej chcielibyśmy się trochę rozejrzeć. Tylko po to, żeby pana skreślić z listy.
Mężczyzna patrzył podejrzliwie. W końcu skinął głową. Gösta wtrącił:
– Mogę skorzystać z toalety?
Pęcherz już nie ten co dawniej, a potrzeba stawała się coraz bardziej nagląca. Rolf kiwnął głową i wskazał palcem w kierunku drzwi z literami „WC”.
– Ludziska kradną jak kruki. I co na to poradzą uczciwi ludzie jak my.
Na widok powracającego Gösty Ernst zrobił minę winowajcy. Pusty kieliszek zdradzał, że został poczęstowany upragnioną wódką. Wyglądało na to, że zakolegowali się z Perssonem.
Dopiero po półgodzinie Gösta zdobył się na odwagę i zbeształ kolegę.
– Śmierdzisz wódką. Jak ty sobie wyobrażasz, że przejdziesz koło Anniki z takim chuchem?
– Nie zgrywaj dziewicy. Wypiliśmy po maluchu, co w tym złego? Poza tym niegrzecznie jest odmawiać, kiedy częstują.
Gösta prychnął. Był przybity. Pół godziny chodził po gospodarstwie Perssona i nic nie znalazł. Ani śladu dziewczyny, ani świeżo wykopanego grobu. Cały ranek na nic. Za to Ernst i Persson zdążyli się zaprzyjaźnić, gdy poszedł sikać. Chodząc po gospodarstwie, cały czas gawędzili. Gösta uważał, że ewentualnego podejrzanego o morderstwo należy traktować z większym dystansem, ale Lundgren jak zwykle kierował się własnymi zasadami.
– Powiedział coś ciekawego ten Persson?
Ernst zrobił wydech, przytrzymując usta ręką, i spróbował powąchać. Zignorował pytanie.
– Gösta, stań na chwilę. Kupię sobie tabletki na gardło.
Gösta bez słowa skręcił na stację benzynową OKQ8 i poczekał na Ernsta w samochodzie. Ernst pobiegł kupić coś, co zneutralizuje woń gorzały. Dopiero po powrocie do samochodu odpowiedział na pytanie.
– A skąd, to był strzał kulą w płot. Bardzo przyjemny facet. Mógłbym przysiąc, że nie ma z tym nic wspólnego. Można go skreślić, to ślepy zaułek. Ci spece od kryminalistyki cały dzień siedzą na dupach w laboratorium i tylko robią te swoje analizy, a my działamy w praktyce i widzimy, do czego nadają się te ich teorie. DNA i włosy, nawozy, odciski opon i te rzeczy. Nie ma jak porządne lanie. Sprawa od razu staje się czytelna jak otwarta księga.
Zacisnął pięść, by zilustrować swój pogląd. Bardzo był z siebie zadowolony. Pokazał, kto się zna na prawdziwej policyjnej robocie. Oparł głowę o zagłówek i na chwilę zamknął oczy.
Gösta w milczeniu jechał do Tanumshede. Wcale nie był taki pewien.
Wiadomość o ekshumacji dotarła do Gabriela poprzedniego wieczoru. Siedzieli we troje przy śniadaniu, w milczeniu, pogrążeni w myślach. Ku ich wielkiemu zdziwieniu Linda przyszła wieczorem do domu i bez słowa poszła spać do swojego pokoju.
– Jak miło, że wróciłaś do domu, Lindo – odezwała się Laine.
Linda coś mruknęła i skupiła się na smarowaniu masłem kromki chleba.
– Lindo, mów głośniej, niegrzecznie mamrotać pod nosem.
Laine rzuciła mu mordercze spojrzenie. Na Gabrielu nie robiło to żadnego wrażenia. To jego dom, nie będzie się cackał z córką tylko dlatego, że ma przyjemność chwilowo przebywać z nią pod jednym dachem.
– Powiedziałam, że zostanę na jedną, dwie noce. Potem wracam do Västergärden. Potrzebowałam odmiany. Miałam dosyć tego nabożnego ględzenia. Dzieci trzymają tak krótko, że aż przykro. Można dostać gęsiej skórki, kiedy te dzieciaki gadają o Jezusie.
– Mówiłam już Jacobowi, że są dla dzieci zbyt surowi, ale działają w dobrej wierze. Religia jest dla Jacoba i Marity bardzo ważna, trzeba to uszanować. Wiem na przykład, że jemu bardzo przeszkadza, kiedy klniesz. Nie jest to język, który przystoi młodej damie.
Linda ze złością przewróciła oczami. Chciała na jakiś czas uciec od Johana, bo tu nie odważy się zadzwonić, ale zrzędzenie rodziców już zaczęło działać jej na nerwy. Wieczorem chyba wróci do brata, bo tutaj nie da się mieszkać.
– Pewnie słyszałaś o ekshumacji. Tata dzwonił do Jacoba zaraz po telefonie z policji. Co za idiotyzm! Ephraim miał tak to urządzić, żeby wyglądało na samobójstwo. Kompletny bezsens. Czegoś podobnego w życiu nie słyszałam.
Na jej dekolcie pojawiły się czerwone plamy. Cały czas dotykała palcami swoich pereł. Linda miała ochotę zerwać naszyjnik i wcisnąć jej te perły do gardła.
Gabriel chrząknął i włączył się do rozmowy. Bardzo mu się nie podobała ta ekshumacja. Zakłócała ustalony porządek i wprowadzała zamęt. Ani przez chwilę nie wierzył, żeby domysły policji mogły być uzasadnione, ale nie w tym problem. Nawet nie w tym, że naruszono spokój miejsca pochówku zmarłego brata, chociaż sama myśl o tym nie była przyjemna. Chodziło o zburzenie rytuału: trumny się zakopuje, a nie odkopuje. Grób, który został zasypany, powinien taki pozostać, a raz zamknięta trumna powinna pozostać zamknięta. Tak powinno być. Winien i ma. Ład i porządek.
– Dziwi mnie samowola policji. Nie wiem jak ani kogo przycisnęli, żeby dostać zgodę, ale się dowiem. W końcu nie żyjemy w państwie policyjnym.
Linda znów wymamrotała coś pod nosem.
– Co mówisz, kochanie? – Laine zwróciła się do Lindy.
– Mówię, że może byście choć przez chwilę pomyśleli o Solveig, Robercie i Johanie. Czy nie rozumiecie, jak oni muszą się czuć, kiedy Johannesa wykopują z grobu? A wy nic, tylko zrzędzicie i użalacie się nad sobą. Choć raz moglibyście pomyśleć o drugim człowieku!
Rzuciła serwetkę na talerz i odeszła od stołu. Ręce Laine znów powędrowały do naszyjnika. Zastanawiała się, czy iść za córką. Zatrzymało ją spojrzenie Gabriela.
– Wiadomo, po kim to ma, że jest taka przewrażliwiona – powiedział oskarżycielskim tonem.
Laine milczała.
– Jeszcze mi będzie mówić, że nie przejmujemy się, jak się z tym czują Solveig i chłopcy. Pewnie, że się przejmujemy, ale nieraz pokazali, że nie chcą naszego współczucia, więc jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz…
Były chwile, gdy Laine nienawidziła męża. Siedzi przy stole pełen pychy i zajada jajko. Wyobraziła sobie, jak podchodzi, bierze talerz z jajkiem i przyciska mu do piersi. Ale nie zrobiła tego. Zaczęła sprzątać ze stołu.