5


Lato 1979

Mogło się wydawać, że minęło wiele miesięcy. Wiedziała, że to nie mogło trwać aż tak długo, chociaż każda godzina w ciemnościach ciągnęła się jak wieczność.

Za dużo czasu na przemyślenia. Za dużo czasu na wczuwanie się w ból atakujący każdy nerw. Na zastanawianie się nad tym, co utraciła. I jeszcze utraci.

Zdawała sobie sprawę, że nigdy się nie wydostanie. Nie ucieknie od tego bólu. A przecież nigdy nie czuła dotknięcia delikatniejszego niż jego rąk. Żadne ręce nigdy nie pieściły jej z taką czułością. Dlatego tak łaknęła tego dotyku. Nie wstrętnego, bolesnego, lecz tego miękkiego, który następował później. Gdyby wcześniej doświadczyła takiego dotyku, wszystko byłoby inaczej. Była tego pewna. To, co czuła, gdy przesuwał dłońmi po jej ciele, było takie czyste, niewinne, że sięgało samej jej istoty, której nikt dotąd nie dotknął.

W ciemności stał się dla niej wszystkim. Nie padły żadne słowa, ale wyobrażała sobie, jak musi brzmieć jego głos. Ojcowski, ciepły. Ale nienawidziła go, gdy przynosił ból. Potrafiłaby go zabić. Gdyby mogła.


Robert znalazł go w szopie. Bracia dobrze się znali. Wiedział, że Johan zawsze idzie do szopy, kiedy musi coś przemyśleć. Robert zobaczył, że dom jest pusty, i poszedł prosto do szopy. Znalazł brata siedzącego na ziemi, obejmującego podciągnięte kolana.

Różnili się tak bardzo, że Robertowi chwilami trudno było uwierzyć, że naprawdę są braćmi. Był dumny, że przez całe życie nawet przez chwilę nie zastanawiał się ani nad sobą, ani nad konsekwencjami swego postępowania. Działał, a potem było, co miało być. Kto przeżyje, ten zobaczy – tak brzmiało jego motto. Nie ma co się zastanawiać nad czymś, na co się nie ma wpływu. Życie potoczy się tak albo siak, taki jest porządek rzeczy.

Johan był zbyt dociekliwy, żeby mu to wyszło na zdrowie. Robert miewał przebłyski wyrzutów sumienia, że młodszego brata sprowadza na manowce, ale może tak trzeba. Inaczej Johana czekałby zawód. Obaj byli przecież synami Johannesa Hulta. Nad ich rodziną zawisła jakaś klątwa. Nie ma szans, aby któremuś z nich się powiodło, więc po co próbować?

Robert nawet na mękach nie przyznałby się, że kocha brata najbardziej na świecie. Zakłuło go w sercu, gdy w panującym w szopie półmroku zobaczył jego sylwetkę. Myślami wydawał się być bardzo daleko, wokół niego unosiło się przygnębienie. Melancholia nie opuszczała go czasem przez wiele tygodni. Wtedy szukał ciemnych miejsc. Robert przez całe lato nie widział go w tym stanie, ale gdy wszedł do szopy, poczuł to niemal fizycznie.

– Johan?

Brak odpowiedzi. Robert ostrożnie wszedł w mrok. Przykucnął obok brata i chwycił go za ramię.

– Znowu tu siedzisz.

Brat kiwnął głową. Odwrócił twarz do Roberta. Robert zdumiał się, Johan jest zapuchnięty od płaczu. Tego jeszcze nie było. Zaniepokoił się.

– Johan, co się dzieje? Co się stało?

– Tata…

Dalsze słowa utonęły w szlochu. Robert musiał się wysilać, żeby rozumieć.

– Co tata?

Johan odetchnął głębiej, żeby się uspokoić, a potem powiedział:

– Wreszcie ludzie zrozumieją, że tata nie był winien zaginięcia tych dwóch dziewczyn. Rozumiesz? Wreszcie do nich dotrze, że to nie on!

– Co ty bredzisz? – Szarpnął brata. Na chwilę serce mu zamarło.

– Matka była w sklepie, słyszała, że znaleźli zwłoki jakiejś dziewczyny i jeszcze szczątki tamtych, zaginionych. Kapujesz? Dziewczyna została zamordowana teraz. Przecież nikt nie może powiedzieć, że to nasz stary.

Johan zaśmiał się, ale w jego śmiechu zabrzmiał ton histerii. Robert nadal nic nie rozumiał. Marzył, że usłyszy te słowa, odkąd znalazł ojca w szopie z pętlą na szyi.

– Zgrywasz się? Bo jeśli tak, to tak ci dołożę, że się nie pozbierasz.

Zacisnął pięści, a Johan nadal zanosił się histerycznym śmiechem. Z jego oczu płynęły łzy. Robert domyślił się w końcu, że to łzy radości. Johan odwrócił się i przytulił Roberta z taką siłą, że ten prawie nie mógł oddychać. Kiedy do Roberta dotarło, że brat mówi prawdę, objął go równie mocno.

Wreszcie ojciec zostanie zrehabilitowany. Wreszcie oni i matka będą mogli chodzić między ludźmi z podniesionymi głowami. Nikt nie będzie ich obgadywał ani wytykał palcem, myśląc, że tego nie widzą. Pożałują, plotkarze jedni. Przez dwadzieścia cztery lata wygadywali na ich rodzinę ile wlezie, a teraz niech się wstydzą.

– Gdzie matka?

Robert wysunął się z objęć brata i spojrzał na niego pytająco. Johan zaczął chichotać bez opamiętania. Między jednym a drugim atakiem bezskutecznie usiłował coś powiedzieć.

– Uspokój się i mów wyraźnie. Pytam, gdzie matka.

– U stryja Gabriela.

Robert spochmurniał.

– A co ona robi u tego starucha?

– Chyba mówi mu prawdę. Nigdy nie widziałem matki tak wściekłej jak wtedy, kiedy wróciła do domu i powtarzała, co słyszała. Powiedziała, że idzie do dworu powiedzieć Gabrielowi, co z niego za jeden. Stryj przynajmniej poczuje, że żyje. Szkoda, że jej nie widziałeś. Powiem ci, włos jej się zjeżył. Mało brakowało, a puściłaby dym uszami.

Obraz matki ze zjeżonym włosem i dymem buchającym uszami również Roberta przyprawił o chichot. Od kiedy pamiętał, matka była człapiącym, mamroczącym cieniem człowieka. Trudno było ją sobie wyobrazić jako szalejącą furię.

– Chciałbym zobaczyć minę Gabriela, kiedy do niego wparowała. I ciotki Laine.

Johan bezbłędnie naśladował ciotkę. Załamywał ręce i mówił z zatroskaną miną:

– Ależ Solveig, moja kochana, nie powinnaś używać takich słów.

Obaj leżeli na ziemi i aż się zwijali ze śmiechu.

– Ty, myślisz czasem o naszym starym?

Spoważnieli. Robert milczał przez chwilę.

– No pewnie. Chociaż trudno mi go sobie wyobrazić inaczej niż tak, jak go wtedy zobaczyłem. Ciesz się, że go nie widziałeś. A ty? Myślisz o nim?

– Nawet często, chociaż mam wrażenie, jakbym oglądał film. Rozumiesz, co mam na myśli? Pamiętam, że zawsze był wesoły, żartował, tańczył, podrzucał mnie. Ale to tak, jakbym patrzył z zewnątrz, jakbym oglądał film.

– Wiem, o co ci chodzi.

Leżeli obok siebie, wpatrując się w dach, o który bębnił deszcz.

Johan powiedział cicho:

– Przecież on nas kochał, prawda?

Robert odpowiedział tak samo cicho:

– No pewnie, że kochał, oczywiście.


Erika usłyszała, jak Patrik potrząsa przed drzwiami parasolem. Z pewnym trudem podniosła się z kanapy, aby go powitać.

– Cześć?

Zabrzmiało to jak pytanie. Patrik rozejrzał się. Zapewne nie oczekiwał takiego spokoju i ciszy. Erika pomyślała, że może powinna się na niego gniewać, że przez cały dzień do niej nie dzwonił, ale za bardzo się ucieszyła, żeby się boczyć. Wiedziała przecież, że w każdej chwili może zadzwonić na jego komórkę, i nie wątpiła, że w ciągu dnia myślał o niej tysiące razy. Byli siebie pewni, i ta pewność napawała ją spokojem.

– Gdzie Conny i pozostali złoczyńcy? – wyszeptał niepewnie Patrik. Nie wiedział, czy są jeszcze, czy już ich nie ma.

– Britcie spadła na głowę micha kiełbasy z makaronem i potem nie mieli jakoś ochoty zostawać dłużej. Niewdzięcznicy.

Erika rozkoszowała się zdumieniem Patrika.

– Po prostu wysiadłam. Są granice. Prawdopodobnie część rodziny nie zaprosi nas do siebie przez najbliższe sto lat, ale nie ubolewam nad tym szczególnie. A ty?

– Boże uchowaj. – Patrik przewrócił oczami. – Naprawdę to zrobiłaś? Wywaliłaś jej na głowę półmisek z jedzeniem?

– Słowo honoru. Moje dobre wychowanie ulotniło się, wyleciało przez okno. Na pewno nie pójdę do nieba.

– Mmm… a po co ci to, sama jesteś jak niebo…

Ugryzł ją lekko w szyję, tam, gdzie miała łaskotki.

Odepchnęła go ze śmiechem.

– Zrobię sobie gorącej czekolady, a ty mi opowiesz o Wielkim Zwarciu. – Patrik chwycił ją za rękę i poprowadził do kuchni, a potem posadził na krześle.

– Wyglądasz na zmęczonego – powiedziała. – Jak ci idzie?

Patrik westchnął. Mieszał mleko i sypał do niego czekoladę w proszku.

– Jakoś, nieszczególnie. Całe szczęście, że ekipa techniczna zdążyła sprawdzić miejsce zbrodni przed tą ulewą. Gdybyśmy je znaleźli dziś, a nie przedwczoraj, nic by nie zostało. Dzięki za materiały, które wyszukałaś. Bardzo się przydały.

Patrik usiadł naprzeciw Eriki. Czekał, aż czekolada się zagrzeje.

– A ty? Jak się czujecie? U dzidziusia wszystko w porządku?

– U nas wszystko w porządku. Przyszły piłkarz mocno dziś rozrabiał, jak zwykle, ale po wyjeździe Conny’ego i Britty było fantastycznie. Widać tego mi było trzeba. Mogłam się odprężyć i trochę poczytać.

– Jak dobrze, nie muszę się o was martwić.

– Ani trochę.

– Chciałabyś, żebym jutro z tobą posiedział? Popracowałbym trochę w domu, przynajmniej byłbym blisko.

– Kochany jesteś, ale jest dobrze, naprawdę. Najważniejsze, żebyś skupił się na znalezieniu mordercy, zanim ślad ostygnie. Jeszcze przyjdzie czas, że będę chciała cię mieć pod ręką. – Uśmiechnęła się, pogłaskała go po ręce i mówiła dalej: – A tak w ogóle zanosi się na ogólną histerię. Odebrałam w ciągu dnia kilka telefonów od różnych ludzi. Próbowali wyciągnąć ode mnie, co wie policja. Rzecz jasna nic nie mówię, nawet gdybym wiedziała, a przecież nie wiem. – Erika przerwała, żeby zaczerpnąć tchu. – Biuro turystyczne ma kłopoty, bo ludzie odwołują rezerwacje, boją się tu przyjeżdżać. A żeglarze kierują się do innych portów. Tak więc jeśli branża turystyczna nie zaczęła was jeszcze naciskać, lepiej się na to przygotujcie.

Patrik skinął głową. Tego się obawiał. Histerii, która będzie się nasilać, dopóki kogoś nie posadzą. Dla Fjällbacki, miejscowości żyjącej z turystów, to katastrofa. Pamiętał, jak kilka lat temu w lipcu gwałciciel zdążył dokonać aż czterech gwałtów, zanim go w końcu złapali. Miejscowi hotelarze i restauratorzy ponieśli tamtego lata ogromne straty, bo turyści woleli jechać gdzie indziej, na przykład do Grebbestad czy Strömstad. Morderstwo to jeszcze gorsza sprawa. Całe szczęście, że takie sprawy leżą w gestii szefa komisariatu. Patrik z przyjemnością przekazywał je Mellbergowi.

Potarł palcami nasadę nosa. Początek potężnego bólu głowy. Już miał sięgać po tabletkę, gdy zdał sobie sprawę, że przez cały dzień nic nie jadł. Jedzenie należało do jego życiowych przyjemności, o czym świadczyło choćby lekkie zwiotczenie mięśni brzucha. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio zapomniał o jedzeniu. Był zbyt zmęczony, by coś ugotować. Zrobił kilka kanapek z żółtym serem i pastą kawiorową i maczał je w gorącej czekoladzie. Erika jak zwykle z lekkim obrzydzeniem patrzyła na tę według niej obrzydliwą kombinację smaków, ale dla Patrika był to pokarm bogów. Po zjedzeniu trzech kanapek nabrał sił i zapomniał o bólu głowy.

– Wiesz co, a może w weekend zaprosimy Dana i jego dziewczynę? Moglibyśmy pogrillować.

Erika lekko zmarszczyła nos. Nie wyglądała na zachwyconą.

– Nie dałaś Marii szansy. Ile razy ją widziałaś? Dwa?

– Tak, wiem. Tylko że ona jest taka… – Erika szukała właściwego słowa. – Ona ma dwadzieścia jeden lat.

– Przecież to nie jej wina. Jest młoda. Zgadzam się, że chwilami wydaje się trochę tępa, ale może po prostu jest nieśmiała? Poza tym ze względu na Dana mogłabyś się trochę postarać. W końcu to jego partnerka. Zresztą nie ma w tym nic dziwnego, że po rozwodzie z Pernillą znalazł sobie kogoś nowego.

– Bardzo się zrobiłeś tolerancyjny – powiedziała kwaśno Erika. Choć musiała przyznać, że jest w tym trochę racji. – Skąd ta wielkoduszność?

– Zawsze jestem wielkoduszny wobec dwudziestojednoletnich dziewczyn. Mają tyle zalet.

– Czyżby? A jakie mianowicie? – wycedziła jadowicie Erika, zanim zdała sobie sprawę, że ją podpuszcza. – Wiesz co, spadaj. A zresztą może masz rację. Dobrze, zaprośmy Dana i tę jego siksę.

– No wiesz…

– Już dobrze, więc Dana i Marię. Na pewno będzie miło. Wystawię jej domek dla lalek Emmy, żeby miała się czym zająć, kiedy dorośli usiądą do stołu.

– Erika.

Skończyłam. Trudno mi się powstrzymać. Jakiś tik czy co.

– Złośliwa kobieto, przestań szydzić. Chodź tu, przytul się.

Erika potraktowała to dosłownie. Usiedli przytuleni na kanapie. Dzięki takim chwilom Patrikowi miał siłę mierzyć się z mrocznymi stronami ludzkiej duszy. Może choćby w niewielkim stopniu uda mu się przyczynić do tego, żeby świat stał się bezpieczniejszy dla tego malucha, który zapiera się stópkami o jego dłoń we wzdętym brzuchu Eriki. Za oknem zapadał zmierzch, wiatr zaczął cichnąć. Szare niebo zamieniło się w płomienne. Jutro znów będzie piękna pogoda, pomyślał.


Miał rację. Następnego dnia około południa, jakby deszcz w ogóle nie padał, asfalt parował od gorąca. Martin pocił się, choć miał na sobie tylko spodenki i T-shirt. Wczorajszy chłód wspominał jak sen.

Nie potrafił zdecydować, co robić. Patrik siedział u Mellberga, więc nie mógł się go poradzić. Martwił się Niemcami. Lada moment należało się spodziewać telefonu i Martin obawiał się, że zna niemiecki tak kiepsko, że może mu coś umknąć. Najlepiej byłoby już teraz znaleźć kogoś, kto pomoże tłumaczyć rozmowę. Ale do kogo się zwrócić? Do tej pory miał do czynienia głównie z tłumaczami z języków bałtyckich, a także rosyjskiego i polskiego – w związku z kradzieżami samochodów, które potem szmuglowano do tych krajów. Tłumacza z niemieckiego dotychczas nie potrzebowali. Wziął książkę telefoniczną i zaczął kartkować, chociaż nie bardzo wiedział, czego szuka. W pewnej chwili przyszedł mu do głowy pomysł. Do Fjällbacki przyjeżdża co roku tylu niemieckich turystów, że ktoś z biura turystycznego z pewnością mówi po niemiecku. Wybrał numer i po chwili usłyszał pogodny głos:

– Biuro turystyczne we Fjällbace, dzień dobry. Pia przy telefonie.

– Dzień dobry, mówi Martin Molin z komisariatu policji w Tanumshede. Mam pytanie: czy macie kogoś, kto naprawdę dobrze zna niemiecki?

– No, ja znam. A o co chodzi?

Z każdą chwilą jej głos wydawał mu się coraz bardziej pociągający. Przyszło mu coś do głowy:

– A czy mógłbym wpaść pogadać o tym? Znajdzie pani chwilę?

– Oczywiście. Za pół godziny mam przerwę na lunch. Może pan wpadnie? Zjemy razem lunch w kafejce na przystani.

– Świetnie. Do zobaczenia za pół godziny.

Martin był rozradowany. Sam nie wiedział, co w niego wstąpiło. Miała taki miły głos.

Pół godziny później zaparkował przed sklepem żelaznym i zaczął się przeciskać przez tłum turystów na Ingrid Bergmans Torg. I wtedy nagle się spłoszył. Tłumaczył sobie, że przecież to nie randka, tylko sprawa służbowa, ale mógł zaprzeczyć, że byłby rozczarowany, gdyby się okazało, że Pia waży dwieście kilo i ma wystające zęby.

Wszedł między stoliki i zaczął się rozglądać. Zobaczył, że zza jednego ze stolików stojących nieco dalej macha do niego dziewczyna w niebieskiej bluzce i kolorowej firmowej apaszce. Najpierw westchnął z ulgą, potem poczuł dumę, że zgadł. Pia była słodka jak czekoladka. Duże, brązowe oczy i ciemne, wijące się włosy. Wesoły uśmiech, białe zęby i urocze dołki w policzkach. Czekał go znacznie przyjemniejszy lunch niż wsuwanie z Hedströmem sałatki z makaronem w komisariacie. Wprawdzie nie ma nic do Hedströma, ale w tej konkurencji przegrywa z kretesem!

– Martin Molin.

– Pia Löfstedt.

U wysokiej jasnowłosej kelnerki zamówili zupę rybną.

– Ale nam się poszczęściło. W tym tygodniu jest tu Śledź.

Widziała, że Martin nie zrozumiał.

– Christian Hellberg. Został kucharzem roku 2001. Jest stąd, z Fjällbacki. Spróbujesz jego zupy rybnej, to się przekonasz. Jest absolutnie boska.

Mówiła żywo, gestykulowała. Martin złapał się na tym, że wpatruje się w nią jak urzeczony. Była zupełnie inna od dziewczyn, z którymi zazwyczaj się spotykał, i może dlatego było mu z nią tak miło. Aż musiał sobie przypomnieć, że spotyka się z nią służbowo.

– Przyznam, że nieczęsto dzwoni do nas policja. Domyślam się, że ma to związek ze zwłokami z Wąwozu Królewskiego.

Pytanie było właściwie stwierdzeniem. Nie szukała sensacji. Martin skinął głową.

– Zgadza się. Ta dziewczyna była niemiecką turystką, o czym pewnie już wiesz, i prawdopodobnie będziemy potrzebować pomocy w tłumaczeniu. Dałabyś radę?

– Studiowałam dwa lata w Niemczech, nie ma problemu.

Kelnerka przyniosła zupę i po przełknięciu pierwszej łyżki Martin gotów był zgodzić się z Pią, że jest boska. Próbował nie siorbać, ale dał za wygraną. Miał nadzieję, że oglądała „Emila ze Smalandii”. Człowiek musi siorbać, inaczej nie wiadomo, że to zupa.

– Zabawne. – Pia przerwała i zaczerpnęła kolejną łyżkę. Podmuchy wiatru przynosiły orzeźwienie. Oboje podążali wzrokiem za sunącym po falach pięknym staroświeckim jachtem z żaglem łopoczącym na wietrze. Pogoda nie była zbyt dobra na żagle. Wiatr był słaby i większość jachtów płynęła na silnikach. Pia mówiła dalej: – Ta Niemka, zdaje się Tanja, przeszło tydzień temu przyszła do nas do biura i prosiła, żeby jej przetłumaczyć jakieś artykuły.

– Jakie artykuły? – zainteresował się Martin.

– O tych dziewczynach, których szczątki później znaleziono razem z nią. O ich zaginięciu. Kserokopie starych artykułów, domyślam się, że z biblioteki.

Martin w podnieceniu upuścił łyżkę. Zadzwoniła o talerz.

– Mówiła, do czego jej to potrzebne?

– Nie. A ja nie pytałam. W zasadzie nie powinniśmy robić takich rzeczy w godzinach pracy, ale to był środek dnia, turyści nad wodą, całkowity spokój. W dodatku tak jej zależało, że zrobiło mi się jej żal. – Zawahała się. – Czy to może mieć jakiś związek z tym morderstwem? Może powinnam była zadzwonić, wcześniej o tym opowiedzieć… – zapytała z niepokojem.

Martin uspokoił ją. Z jakiegoś powodu bardzo mu zależało, żeby nie kojarzyła go z niczym nieprzyjemnym.

– Nie, skąd miałaś wiedzieć. Dobrze, że teraz mi o tym mówisz.

Potem przeszli do przyjemniejszych tematów. Godzinna przerwa na lunch się skończyła i Pia musiała szybko wracać do pawilonu w rynku, żeby nie denerwować zastępującego ją kolegi. Teraz on miał iść coś zjeść. Zanim Martin się zorientował, pożegnała się – i już jej nie było. Na końcu języka miał prośbę o spotkanie, ale się na to nie zdobył. Szedł do samochodu, przeklinając w duchu. Dopiero w drodze powrotnej do Tanumshede niechętnie wrócił myślami do tego, co mu Pia opowiedziała. O tym, że Tanja prosiła o przetłumaczenie artykułów o zaginionych dziewczynach. Dlaczego się nimi interesowała? Kim była? Co takiego łączyło ją z Siv i Moną, czego nie dostrzegła policja?


Życie jest piękne. Nawet bardzo piękne. Nie pamiętał, kiedy powietrze wydawało mu się równie czyste, zapachy tak silne, a kolory tak żywe. Życie naprawdę jest piękne.

Mellberg przyglądał się siedzącemu naprzeciwko Hedströmowi. Przystojny chłop, dobry policjant. Dawniej może by tego tak nie ujął, ale przy sposobności… Pracownicy powinni czuć się doceniani. Czytał gdzieś, że dobry szef to taki, który potrafi zarówno zganić, jak i pochwalić. Do tej pory łatwiej przychodziło mu ganić, teraz widział to jasno, ale wszystko da się jeszcze nadrobić.

– Jak tam śledztwo?

Hedström zreferował dotychczasowe ustalenia.

– Doskonale, doskonale. – Mellberg życzliwie kiwał głową. – Miałem w ciągu dnia kilka nieprzyjemnych rozmów. Nalegają na szybkie rozwiązanie, żeby sprawa nie odbiła się na turystyce. Tak to ładnie ujęli. Ale nic się nie przejmuj. Zapewniłem ich, że jeden z moich najlepszych policjantów pracuje dzień i noc, by sprawca trafił za kratki. Więc sprawiaj się tak dzielnie jak dotąd, a ja wezmę na siebie naszych gminnych VIP-ów.

Hedström popatrzył na niego dziwnie. Mellberg odpowiedział spojrzeniem i uśmiechnął się szeroko. Żebyś ty chłopie wiedział…

Rozmawiał z Mellbergiem ponad godzinę. Wracając do siebie, rozejrzał się za Martinem. Nie dostrzegł go, więc zaszedł do Hedermyrs i kupił sobie kanapkę. Zjadł ją, popijając kawą, w pokoju socjalnym. Zdążył zjeść, kiedy usłyszał kroki Martina na korytarzu. Kiwnął mu ręką, zapraszając do pokoju.

– Zauważyłeś, że z Mellbergiem dzieje się ostatnio coś dziwnego? – zaczął.

– Tylko tyle że nie narzeka, nie krytykuje, cały czas się uśmiecha, że schudł, a jego ubrania nie mają więcej niż kilkanaście lat. – Martin uśmiechnął się, żeby podkreślić, że żartuje.

– Podejrzana sprawa. Chociaż nie powinienem narzekać, bo nie wtrąca się do śledztwa i tak mnie dziś chwalił, że aż się zaczerwieniłem. Ale coś w tym jest.

Patrik potrząsnął głową. Porzucili rozważania o nowym wcieleniu Bertila Mellberga, bo mieli do załatwienia inne, pilniejsze sprawy. Czasem najlepiej po prostu cieszyć się, zamiast spekulować.

Martin opowiedział o bezowocnej wyprawie na kemping. Nie dowiedział się od Liese niczego nowego. Potem powtórzył, co mu powiedziała Pia o wizycie Tanji w biurze turystycznym i jej prośbie o przetłumaczenie artykułów o Monie i Siv. Patrik ożywił się.

– Wiedziałem, że musi być jakiś związek! Ale co to może być?

– A co ci wczoraj powiedzieli rodzice dziewczyn?

Patrik podał Martinowi zdjęcia, które dostał od Alberta i Gun. Opowiedział o spotkaniu z ojcem Mony i matką Siv. Nie ukrywał niesmaku, jaki wzbudziła w nim matka Siv.

– Chyba im ulżyło, że szczątki się odnalazły. Musiało im być ciężko, rok za rokiem mija i ciągle nic nie wiadomo. Podobno najgorsza jest niepewność.

– Tak, miejmy nadzieję, że Pedersen potwierdzi, że ten drugi szkielet to szczątki Siv Lantin. Inaczej będziemy ładnie wyglądali.

– Zgadza się, ale jestem prawie pewien, że można przyjąć takie założenie. Nadal nie ma wyniku analizy ziemi, która była na kościach?

– Niestety nie. Pytanie, co nam to da. Mogły być zakopane gdziekolwiek i nawet jeśli uda się ustalić, co to za ziemia, i tak będziemy szukać igły w stogu siana.

– Największe nadzieje wiążę z DNA. O tym, czy znaleźliśmy sprawcę, upewni nas porównanie jego DNA z tym, co mamy.

– Pozostaje tylko znaleźć sprawcę.

Przez chwilę milczeli. Martin wstał i ponury nastrój się ulotnił.

– W ten sposób nic nie osiągniemy. Do roboty.

Wyszedł, zostawiając pogrążonego w myślach Patrika za biurkiem.


Jedli w napięciu. Właściwie od kiedy wprowadziła się do nich Linda, nie było w tym nic wyjątkowego, ale dziś atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Brat w krótkich słowach opowiedział o wizycie Solveig u ojca, ale nie miał ochoty dyskutować na ten temat. Dla Lindy nie było to żadną przeszkodą.

– Czyli stryj Johannes nie zamordował tych dziewczyn. Tata musi się czuć chujowo. Wystawił własnego brata, a teraz on okazuje się niewinny.

– Bądź cicho. Nie wypowiadaj się na tematy, na których się nie znasz.

Wszyscy siedzący przy stole drgnęli. Rzadko, jeśli w ogóle, zdarzało się, żeby Jacob podniósł głos. Przez chwilę nawet Linda była przestraszona, ale przełknęła ślinę i uparcie mówiła dalej:

– A dlaczego tata myślał, że to stryj Johannes? Nikt mi nigdy nic nie mówi.

Jacob zawahał się. Doszedł jednak do wniosku, że nie uda się powstrzymać dalszych pytań, więc postanowił wyjść im naprzeciw. Przynajmniej częściowo.

– Jedną z tych dziewczyn tamtej nocy, gdy zaginęła, tata widział w samochodzie Johannesa.

– A dokąd tata jechał w środku nocy?

– Odwiedził mnie w szpitalu, ale nie chciał tam nocować i wracał do domu.

– Tylko tyle? Dlatego zadzwonił na policję i doniósł na Johannesa? Przecież można to wyjaśnić na wiele sposobów, na przykład mógł ją po prostu podwieźć kawałek albo coś w tym rodzaju.

– Mógł. Ale Johannes zaprzeczył, że tamtego wieczoru w ogóle widział tę dziewczynę. Powiedział, że o tej porze był w domu i już spał.

– A co na to dziadek? Nie złościł się, że Gabriel zadzwonił na policję, żeby donieść na Johannesa?

Lindę zafascynowała ta historia. Urodziła się już po tych wydarzeniach i znała je tylko z nielicznych opowieści. Nikt nie chciał powiedzieć, co się właściwie stało, i to, co powiedział Jacob, było dla niej absolutną nowością.

Jacob prychnął.

– Czy dziadek się złościł? Można tak powiedzieć. W dodatku leżał wtedy w szpitalu, zajmował się ratowaniem mi życia, więc wściekł się na tatę, że mógł zrobić coś takiego.

Dzieciom polecono wstać od stołu. Oczy im błyszczały, gdy słuchały, jak pradziadek uratował życie ich ojcu. Słyszały tę opowieść wiele razy i nigdy nie miały dość.

Jacob mówił dalej:

– Taki był zły na niego, że znów chciał zmienić testament i ustanowić Johannesa jedynym spadkobiercą, ale nie zdążył, bo Johannes umarł. Gdyby nie to, może my mieszkalibyśmy w dawnej gajówce, a nie Solveig z synami.

– A dlaczego tata nie lubił Johannesa?

– Właściwie nie wiem. Tata nie lubił o tym mówić, ale dziadek mi opowiadał, i to, co mówił, wiele wyjaśnia. Babcia umarła po urodzeniu Johannesa, więc jeżdżąc z kazaniami po zachodnim wybrzeżu, dziadek zabierał ze sobą chłopców. Mówił, że dość szybko się zorientował, że chłopcy mają dar uzdrawiania, więc na zakończenie każdego nabożeństwa uzdrawiali chorych i niepełnosprawnych.

– Tata naprawdę to robił? Naprawdę uzdrawiał ludzi? Nadal to umie?

Linda ze zdziwienia rozdziawiła usta. Otworzyły się przed nią drzwi do nieznanego rozdziału historii rodziny. Aż się bała odetchnąć, żeby tylko Jacob nie zamknął się przed nią, nie odmówił podzielenia się tym, co wie.

Słyszała, że dziadka i wnuka połączyły szczególne więzy, zwłaszcza gdy się okazało, że szpik dziadka może być przeszczepiony choremu na białaczkę Jacobowi. Nie wiedziała jednak, że dziadek tyle mu opowiadał. Oczywiście słyszała, że dziadka wszyscy nazywali Kaznodzieją. Doszły ją nawet słuchy, że zbił majątek dzięki oszustwu, ale uważała te opowieści za przesadzone. Była malutka, gdy umarł. Dla niej był tylko sztywnym staruchem ze zdjęcia.

– Nie wydaje mi się, żeby umiał uzdrawiać. – Jacob uśmiechnął się na myśl, że jego poprawny do bólu ojciec miałby uzdrawiać chorych i ułomnych. – Jeśli chodzi o tatę, to wątpię, żeby kiedykolwiek miał ten dar. Dziadek twierdził, że czasem w okresie dojrzewania się go traci. Bywa, że się go odzyskuje, ale nie jest to łatwe. Sądzę, że kiedy Gabriel i Johannes wyrośli z lat chłopięcych, stracili dar uzdrawiania. Gabriel nienawidził Johannesa chyba dlatego, że różnili się charakterami i sposobem bycia. Johannes był bardzo przystojny. Swoim urokiem potrafił oczarować każdego. Obaj z Gabrielem dostali część pieniędzy dziadka jeszcze za jego życia, ale wystarczyło kilka lat, żeby Johannes przepuścił swoją część. Dziadek się wściekł i do testamentu jako jedynego spadkobiercę wpisał Gabriela, zamiast podzielić majątek po równo. Ale, jak już wspomniałem, gdyby dłużej pożył, zdążyłby zmienić testament jeszcze raz.

– Musiało być coś poza tym. Przecież tata nie mógłby znienawidzić Johannesa tylko dlatego, że był przystojniejszy i miał więcej uroku. To nie powód, żeby donosić na brata na policję.

– Rzeczywiście. Domyślam się, że czarę goryczy przelało to, że Johannes odbił tacie narzeczoną.

– Co?! Tata był z Solveig? Z tą tłustą krową?

– Nie widziałaś zdjęć Solveig z tamtych czasów? Mogę ci tylko powiedzieć, że piękna z niej była dziewczyna. Zaręczyli się. Aż tu pewnego dnia oznajmiła mu, że zakochała się w Johannesie i wyjdzie za niego. Przypuszczam, że ojca to złamało. Wiesz, jak nie znosi nieporządku, dosłownie i w przenośni.

– Na pewno wpadł w szał.

Jacob wstał od stołu na znak, że rozmowa skończona.

– Starczy tych rodzinnych tajemnic. W każdym razie teraz rozumiesz, dlaczego stosunki między tatą i Solveig są takie napięte.

Linda zachichotała.

– Dałabym nie wiem co, żeby zobaczyć, jak przyszła zwymyślać tatę. Musiał być niezły cyrk.

Nawet Jacob musiał się uśmiechnąć.

– Cyrk to chyba właściwe określenie. Ale proszę cię, bądź poważna, jak się z nim spotkasz. Nie wierzę, żeby umiał dostrzec komizm tej sytuacji.

– Dobrze, będę grzeczną dziewczynką.

Wstawiła talerz do zmywarki, podziękowała Maricie za obiad i poszła na górę do swojego pokoju. Po raz pierwszy od dawna śmiali się razem z Jacobem. Jest całkiem miły, jeśli się trochę postara, pomyślała Linda. Nie chciała pamiętać, że w ostatnich latach ona też nie była aniołem.

Chwyciła słuchawkę, żeby zadzwonić do Johana. Ze zdziwieniem stwierdziła, że naprawdę obchodzi ją, jak się teraz czuje.


Laine bała się ciemności. Przeraźliwie. Tyle wieczorów spędziła we dworze samotnie, bez Gabriela, i nigdy się nie przyzwyczaiła. Dotychczas przynajmniej była w domu Linda, a wcześniej Jacob. Teraz została sama. Rozumiała, że Gabriel musi często podróżować, ale i tak była rozgoryczona. Nie o takim życiu marzyła, kiedy wychodziła za mąż i miała się stać osobą zamożną. Najważniejsze jednak były nie tyle pieniądze, ile poczucie bezpieczeństwa, a znajdowała je zarówno w tym, że Gabriel był nudziarzem, jak i w tym, że miał na koncie pieniądze. Jej życie miało być całkowicie inne niż życie jej matki.

W dzieciństwie żyła w ciągłym strachu przed awanturującym się po pijanemu ojcem. Tyranizował całą rodzinę. Jego dzieci wyrosły na ludzi niepewnych siebie, spragnionych miłości i czułości. Z rodzeństwa została tylko ona. I brata, i siostrę pochłonęła ciemność. Jego, gdy próbował ją zgłębić, ją, gdy chciała ją z siebie wyrzucić. Laine, środkowe dziecko, nie próbowała ani jednego, ani drugiego. Była niepewna siebie i słaba. Nie ukryła tej niepewności ani jej z siebie nie wyrzuciła. Pozwoliła jej się tlić, rok za rokiem.

Wieczorami, chodząc po pustych pokojach, odczuwała to prawie namacalnie. Wtedy wracało wspomnienie cuchnącego oddechu, uderzeń i skrytych pieszczot w ciemnościach nocy.

Naprawdę wierzyła, że wychodząc za Gabriela, znalazła klucz do mrocznej szkatułki tkwiącej w jej piersi. Nie była głupia. Wiedziała, że dla Gabriela jest jedynie nagrodą pocieszenia. Wziął ją zamiast tej, której pragnął naprawdę. Nie miało to większego znaczenia. Nawet wszystko ułatwiało. Żadnych uczuć marszczących gładką powierzchnię. Tylko nudna przewidywalność i niekończący się szereg podobnych do siebie dni. Wydawało jej się, że tylko tego pragnie.

Trzydzieści pięć lat później wiedziała, jak bardzo się myliła. Nie ma nic gorszego od samotności we dwoje. A właśnie to się zaczęło, gdy powiedziała „tak” w kościele we Fjällbace. Życie życiem równoległym. Dbali o majątek, wychowywali dzieci, a z braku innych tematów rozmawiali o pogodzie.

Tylko ona wiedziała, że jest też inny Gabriel, zupełnie nie taki, jak go postrzegało otoczenie. Obserwowała go latami, zastanawiała się i z wolna zaczęła dostrzegać w nim człowieka, którym mógłby być. Zdziwiła się, że potrafi wzbudzić w niej taką tęsknotę. Ten drugi Gabriel krył się tak głęboko, że być może sam o tym nie wiedział. A przecież za nieciekawą, uporządkowaną fasadą był człowiek pełen namiętności. Laine wiedziała, że jest w nim bardzo wiele złych uczuć, ale domyślała się, że byłoby tyle samo miłości, gdyby tylko do niej dotrzeć.

Nawet gdy Jacob chorował, nie było między nimi bliskości. Siedzieli obok siebie przy jego łóżku, sądząc, że to łoże śmierci, a mimo to nie umieli się nawzajem pocieszyć. Często odnosiła wrażenie, że Gabriel jej nie chce.

Temu, że Gabriel był zamknięty w sobie, był winien w znacznej mierze ojciec. Ephraim Hult robił wrażenie. Wszyscy, którzy się z nim zetknęli, nieodwołalnie zostawali albo jego przyjaciółmi, albo wrogami. Wobec Kaznodziei nikt nie pozostawał obojętny. Laine domyślała się, że wzrastanie w cieniu takiego człowieka musiało być trudne. Jego synowie byli bardzo różni. Johannes był dużym dzieckiem, i pozostał nim do końca. Cieszył się życiem, brał z niego, co mu się podobało, i nie zatrzymywał się na tyle długo, by dostrzec, że zostawia za sobą zamęt. Gabriel poszedł w przeciwną stronę. Widziała, jak się wstydzi ojca i Johannesa, jak go krępują ich zamaszyste gesty, to, że zawsze muszą być w centrum uwagi. On sam wolałby uciec w anonimowość, w oczach świata nie mieć z ojcem nic wspólnego. Najbardziej zależało mu na powszechnym poważaniu, porządku i sprawiedliwości. Dzieciństwo, lata spędzone w ciągłych podróżach z Ephraimem i Johannesem – o tym nigdy nie rozmawiał. O pewnych sprawach i tak wiedziała. Rozumiała, jak ważne dla jej męża jest ukrywanie tych faktów z przeszłości, które nie licują z jego obecnym wizerunkiem. To, że Ephraim uratował Jacobowi życie, wzbudziło w Gabrielu sprzeczne uczucia. Radość ze zwycięstwa nad chorobą zmącił fakt, że rycerzem w lśniącej zbroi, który przybył na ratunek, był jego ojciec, nie on. Dałby wszystko, żeby być bohaterem dla swego syna.

Rozmyślania przerwał jej dobiegający z ogrodu dźwięk. Kątem oka dostrzegła przemykający cień, a zaraz potem drugi. Znów ogarnął ją strach. Zaczęła szukać przenośnego telefonu. Zanim go w końcu znalazła, a był na swoim miejscu, zdążyła wpaść w prawdziwą panikę. Drżącymi palcami wybrała numer komórki Gabriela. W tym momencie coś wpadło przez okno i Laine krzyknęła. Na podłodze wśród odłamków szkła leżał kamień. Kolejny wybił szybę w oknie obok. Laine z płaczem wybiegła z pokoju, pobiegła na piętro i zamknęła się w łazience. Ciągle nie mogła się doczekać głosu Gabriela w słuchawce. Odezwał się sygnał poczty głosowej. Nagrała nieskładną wiadomość, zdając sobie sprawę, że w jej głosie słychać panikę.

Usiadła na podłodze, mocno obejmując kolana i trzęsąc się ze strachu. Nasłuchiwała. Nic nie było słychać, ale nie odważyła się ruszyć z miejsca.

Siedziała tak do rana.


Erikę obudził telefon. Spojrzała na zegarek. Pół do jedenastej. Widocznie w końcu przysnęła. Przez pół nocy, spocona, wierciła się, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji.

– Halo – odezwała się zaspanym głosem.

– Cześć, Erika, przepraszam, obudziłam się?

– Tak, Anno, ale nie szkodzi. Nie powinnam spać do południa.

– Lepiej korzystaj z okazji, śpij ile się da, bo potem nie będzie tak dobrze. A tak w ogóle jak się czujesz?

Erika wykorzystała okazję, aby ponarzekać na uciążliwości ciąży. Siostra sama urodziła dwoje dzieci i doskonale ją rozumiała.

– Biedactwo… Cała pociecha w tym, że kiedyś to się skończy. A jak sobie radzisz z obecnością Patrika w domu? Nie działacie sobie na nerwy? Pamiętam, że w końcówce ciąży wolałam być sama.

– Prawdę mówiąc, zaczynałam już chodzić po ścianach i nie protestowałam, kiedy wrócił do pracy. Prowadzi śledztwo w sprawie o morderstwo.

– Morderstwo? Co się stało?

Erika opowiedziała o zamordowanej młodej Niemce i szczątkach dwóch zaginionych dziewczyn.

– Ale paskudna historia.

Na linii rozległy się trzaski.

– Gdzie jesteście? Dobrze wam na tej łódce?

– Bardzo dobrze. Emma i Adrian to uwielbiają. Będą z nich wkrótce żeglarze pełną gębą. Gustav już się o to postara.

– No właśnie, Gustav. Jak wam się układa? Dojrzał już, żeby go przedstawić rodzinie?

– Prawdę mówiąc, w tej sprawie dzwonię. Jesteśmy w tej chwili w Strömstad i będziemy płynąć na południe. Jeśli ci nie pasuje, to powiedz, ale pomyśleliśmy, że jutro zacumujemy we Fjällbace i wpadniemy w odwiedziny. Mieszkamy na łódce, więc nie zrobimy ci kłopotu. Ale powiedz, jeżeli to dla ciebie zbyt męczące. Bardzo bym chciała zobaczyć twój brzuch.

– Oczywiście, przychodźcie. I tak zaprosiliśmy Dana z dziewczyną na grilla, więc to żaden kłopot dorzucić kilka kotletów.

– Jak fajnie, wreszcie poznam to jego cielątko.

– Słuchaj, nie zaczynaj, bo Patrik już mi nagadał, że mam być miła.

– Dobrze, ale przecież trzeba się trochę przygotować, nie? Sprawdzić, jakiej muzyki słuchają te dzieciaki, co się nosi, czy nadal są popularne błyszczyki z dodatkami smakowymi. Zrobimy tak: ty sprawdź MTV, a ja wkuję wiadomości o celebrytach. Właśnie, wychodzi jeszcze „Starlet”? To chyba dobry pomysł.

Erika trzymała się za brzuch.

– Przestań, bo umrę ze śmiechu. Bądź miła. Poza tym przyganiał kocioł garnkowi. Nie znamy jeszcze Gustava. Skąd możemy wiedzieć, że nie jest jakiś obciachowy?

– Nie jest to określenie, którego bym użyła w odniesieniu do Gustava.

Najwyraźniej żartobliwy komentarz Eriki nie podobał się Annie, bo zmarkotniała. Że też siostra musi być taka przewrażliwiona.

– Uważam, że mam szczęście, że ktoś taki jak Gustav zwrócił na mnie uwagę. Samotną matkę i tak dalej. Mógłby przebierać wśród dziewczyn z arystokratycznych rodzin, a wybrał mnie. To chyba wiele o nim mówi. Jestem jego pierwszą dziewczyną spoza tego środowiska. Uważam, że miałam szczęście.

Erika również była zdania, że wiele to o nim mówi, chociaż w całkiem innym sensie. Anna nigdy nie miała najlepszego rozeznania co do mężczyzn, i siostrę zaniepokoił sposób, w jaki mówiła o Gustavie. Ale postanowiła się nie uprzedzać. Może jej obawy się rozwieją, kiedy go pozna.

– O której będziecie? – zapytała wesoło.

– Około czwartej, pasuje?

– Pasuje, doskonale.

– No to pa, buzi.

Erika odłożyła słuchawkę. Zaniepokoił ją jakiś nienaturalny ton w głosie Anny i zaczęła się zastanawiać, czy związek z fantastycznym Gustavem af Klintem na pewno jej służy.

Cieszyła się, kiedy Anna wreszcie się rozwiodła z Lucasem Maxwellem, ojcem jej dzieci. Zaczęła nawet realizować swoje marzenie o studiowaniu historii sztuki. Szczęście jej sprzyjało, bo dostała pracę w niepełnym wymiarze w Sztokholmskim Domu Aukcyjnym. Właśnie tam poznała Gustava. Pochodził z jednej z najbardziej arystokratycznych szwedzkich rodzin, a zajmował się zarządzaniem dobrami w prowincji Hälsingland, które w XVI wieku nadał jego przodkom Gustaw Waza. Jego rodzina przyjaźniła się z rodziną królewską. Gustav czasem zastępował ojca podczas dorocznego królewskiego polowania. Wszystko to Anna opowiedziała siostrze z wielkim nabożeństwem. Erika napatrzyła się w swoim czasie na arystokratycznych nicponi kręcących się wokół Stureplan, w związku z czym lekko się zaniepokoiła. Ale przecież nie znała Gustava. Może jest zupełnie inny od tych młodych dziedziców fortun, którzy w takich miejscach, jak Riche czy Spy Bar, zachowywali się jak ostatnie świnie, chowając się za fasadą pieniędzy i tytułów. Jutro się przekona, albo innym razem. Trzymała kciuki za to, żeby się okazało, że nie miała racji, żeby Gustav okazał się człowiekiem całkiem innego kalibru. Z całego serca życzyła Annie szczęścia i stabilizacji.

Włączyła wentylator i zaczęła się zastanawiać, jak spędzić ten dzień. Położna tłumaczyła jej, że oksytocyna, hormon wydzielający się coraz obficiej w miarę zbliżania się porodu, rozbudza u ciężarnych potrzebę wicia gniazda. Mogłoby to tłumaczyć fakt, że w ciągu ostatnich tygodni jak opętana sortowała, liczyła i porządkowała wszystko, co znajdowało się w domu. Uznała, że przed przyjściem dziecka na świat dom musi być w najlepszym porządku, ale zbliżała się już do punktu, w którym niewiele pozostaje do zrobienia. Szafy zostały uporządkowane, pokój dziecięcy był gotowy, odkurzyła nawet kasetki na sztućce. Zostały porządki w piwnicy. A więc do roboty. Stęknęła, podniosła się i wzięła ze sobą wentylator. Trzeba się pospieszyć, zanim nakryje ją Patrik.


Patrik zrobił sobie pięciominutową przerwę i siedząc na słońcu przed komisariatem, jadł loda, kiedy Gösta wystawił głowę przez okno i zawołał:

– Patrik, telefon! Myślę, że powinieneś odebrać.

Patrik szybko wsunął w usta resztkę magnum i wszedł do środka. Chwycił leżącą na biurku Gösty słuchawkę i zdziwił się, słysząc, kto dzwoni. Zaczął coś bazgrać w notesie. Szybko się pożegnał i zwrócił do Gösty, który go obserwował, siedząc na swoim krześle przy biurku:

– Słyszałeś? Ktoś powybijał okna w domu Gabriela Hulta. Jedziesz ze mną rzucić okiem?

Gösta wyglądał na zdziwionego, że Patrik poprosił jego, a nie Martina, ale skinął głową.

Kiedy kilka minut później wjeżdżali w aleję prowadzącą do dworu, aż westchnęli. Rezydencja Gabriela Hulta była naprawdę wspaniała. Lśniła jak perła wśród zieleni, a wiązy rosnące wzdłuż alei kłaniały jej się na wietrze. Patrik pomyślał, że Ephraim Hult musiał być naprawdę nie byle jakim kaznodzieją, skoro dostał to wszystko.

Już sam chrzęst żwiru na ścieżce, którą szli w kierunku schodów do domu, dawał poczucie luksusu. Patrik był bardzo ciekaw wnętrza domu.

Drzwi otworzył Gabriel Hult. Patrik i Gösta dokładnie wytarli buty i weszli do przedpokoju.

– Dziękuję, że tak szybko przyjechaliście. Moja żona jest bardzo wzburzona. Nie było mnie poprzedniej nocy, wyjechałem w sprawach służbowych, więc była sama, kiedy to się wydarzyło – mówił, prowadząc ich do pięknego, wielkiego pokoju. Przez wysokie okna wpadało bardzo dużo światła. Na białej kanapie siedziała kobieta. Na jej twarzy malował się niepokój. Wstała, gdy weszli.

– Laine Hult. Dziękuję, że tak szybko przyjechaliście.

Znów usiadła, a Gabriel wskazał im kanapę naprzeciwko. Poczuli się niestosownie ubrani. Obaj byli w krótkich spodenkach. Patrik przynajmniej włożył ładny T-shirt, ale Gösta ubrany był w okropną jasnozieloną koszulę z jakiegoś syntetyku, z krótkim rękawem, we wzorek. Kontrast był tym większy, że Laine miała na sobie jasną lnianą garsonkę, a Gabriel – pełny garnitur. Musi mu być gorąco, pomyślał Patrik, życząc Gabrielowi, żeby w tym upale nie musiał stale chodzić ubrany w ten sposób. Inna rzecz, że trudno byłoby wyobrazić go sobie w czymś luźniejszym, i chyba nawet nie pocił się w tym swoim granatowym garniturze. Ale Patrikowi robiło się gorąco na samą myśl o włożeniu czegoś takiego w ten upał.

– Mąż pani opowiedział krótko przez telefon, co tu się wydarzyło. Może mogłaby pani powiedzieć nieco więcej?

Patrik uśmiechnął się do Laine uspokajająco i sięgnął po notes. Czekał.

– Więc tak. Wczoraj byłam w domu sama. Często tak jest, bo Gabriel sporo podróżuje.

Patrik dosłyszał smutek w jej głosie. Ciekaw był, czy Gabriel też go słyszy. Mówiła dalej:

– Wiem, że to głupie, ale boję się ciemności i kiedy jestem sama, najczęściej korzystam tylko z dwóch pokoi: swojej sypialni i pokoju telewizyjnego tuż obok.

Patrik odnotował, że powiedziała „moja” sypialnia i pomyślał, jakie to smutne, kiedy małżonkowie nawet nie sypiają razem. Z nim i Eriką na pewno tak nie będzie.

– Miałam właśnie dzwonić do Gabriela, kiedy zobaczyłam, że na dworze coś się poruszyło. Zaraz potem przez jedno z okien w bocznej ścianie coś wpadło, na lewo ode mnie. Zdążyłam zobaczyć, że to spory kamień, i zaraz wpadł drugi. Rozbił okno obok. Potem usłyszałam tupot nóg i na skraju lasu zobaczyłam dwa cienie.

Patrik notował. Gösta od wejścia nie powiedział ani słowa. Przedstawił się tylko. Patrik spojrzał na niego pytająco. Może chciałby uzyskać jasność co do szczegółów incydentu? Ale Gösta milczał, wpatrując się w skórki przy swoich paznokciach. Równie dobrze mógłbym przyjść z manekinem, pomyślał Patrik.

– Mają państwo jakieś podejrzenia co do motywu?

Gabriel odpowiedział natychmiast, jakby chciał uprzedzić Laine, która właśnie otwierała usta:

– Nie, myślę, że to najzwyklejsza zawiść. Ludzi zawsze kłuło w oczy, że teraz mieszka tu nasza rodzina, i było może kilka pijackich najść albo wybryków, w sumie dość niewinnych. Nie przejmowałbym się tym, gdyby nie moja żona. Uparła się, żeby powiadomić policję.

Spojrzał na nią z niezadowoleniem. Laine nagle się ożywiła i odpowiedziała spojrzeniem pełnym złości. Ta złość musiała rozpalić jakąś tlącą się w niej iskrę, bo nie patrząc na męża, powiedziała spokojnie:

– Uważam, że powinniście porozmawiać z Robertem i Johanem, bratankami mojego męża, i zapytać, gdzie byli wczoraj wieczorem.

– Laine, naprawdę nie powinnaś!

– Nie było cię wczoraj, nie wiesz, jakie to paskudne uczucie, kiedy ci niecały metr od głowy leci taki kamień. Mogły mnie trafić. Poza tym wiesz równie dobrze jak ja, że to ci dwaj idioci!

– Laine, przecież się umówiliśmy… – mówił Gabriel przez zaciśnięte zęby.

– To ty się umówiłeś! – zignorowała męża i umocniona w tej niezwykłej odwadze zwróciła się do Patrika: – Jak powiedziałam, nie widziałam ich, ale mogłabym przysiąc, że to oni. Ich matka, Solveig, była tu dzisiaj i zachowała się bardzo nieprzyjemnie, a jej synowie to prawdziwe zakały, więc… Przecież wiecie, nieraz mieliście z nimi do czynienia.

Patrik i Gösta skinęli głowami. Nie dało się zaprzeczyć, że od dawna, i to zatrważająco regularnie, miewali do czynienia z osławionymi braćmi Hult, już w czasach, gdy byli jeszcze pryszczatymi kajtkami.

Laine spojrzała wyzywająco na Gabriela, jakby chciała się przekonać, czy odważy się zaprzeczyć. Ale on z rezygnacją wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że umywa ręce.

– Jaki był powód awantury z ich matką? – zapytał Patrik.

– Ta kobieta nie potrzebuje powodu, żeby wywołać awanturę. Zawsze nas nienawidziła, ale wczoraj dowiedziała się, że znaleziono w Wąwozie Królewskim szczątki tych dziewczyn, i zupełnie wyszła z siebie. W swojej głupocie uznała, że to dowodzi, że Johannes, jej mąż, został niewinnie oskarżony. A o to obwiniała Gabriela.

Laine mówiła ze wzburzeniem, coraz głośniej, wskazując dłonią na męża. Gabriel sprawiał wrażenie nieobecnego.

– Właśnie… przejrzałem starą dokumentację z okresu zaginięcia obu dziewczyn i widziałem, że złożył pan na policji doniesienie na brata. Mógłby pan o tym opowiedzieć?

Twarz Gabriela ledwie widocznie drgnęła. Wyglądał na zakłopotanego. Ale odpowiedział spokojnie:

– To było wiele lat temu. Ale jeśli pyta pan, czy podtrzymuję, że widziałem brata z Siv Lantin, to odpowiedź brzmi: tak, owszem. Byłem w szpitalu w Uddevalli u syna, który chorował na białaczkę. Wracałem samochodem do domu. Na drodze do Bräcke zobaczyłem samochód brata. Zdziwiło mnie, że jeździ po nocy, więc przyjrzałem się i wtedy zobaczyłem dziewczynę. Siedziała obok, z głową na jego ramieniu. Wyglądała, jakby spała.

– Skąd pan wie, że to była Siv Lantin?

– Wtedy nie wiedziałem, ale rozpoznałem ją na zdjęciu w gazecie. Chciałbym podkreślić, że nigdy nie mówiłem, że to mój brat je zamordował. Nie wskazałem na niego jako na zabójcę, jak utrzymują tutejsi ludzie. Zgłosiłem tylko, że go widziałem z tą dziewczyną, bo uznałem, że to mój obywatelski obowiązek. Nie wynikało to z żadnego konfliktu między nami, nie było również zemstą, jak twierdzą niektórzy. Powiedziałem policji, co widziałem. Wnioski zostawiłem im. Najwyraźniej nie znaleziono żadnych dowodów przeciwko Johannesowi, więc całą tę dyskusję uważam za zbędną.

– A co pan sam wtedy myślał? – Patrik spojrzał na Gabriela z ciekawością. Nie potrafił zrozumieć, jak można z poczucia obowiązku wystawić własnego brata.

– Ja nic nie myślę, opieram się na faktach.

– Ale znał pan swego brata. Wierzy pan, że byłby w stanie zamordować?

– Nie mieliśmy z bratem wiele wspólnego. Czasem się dziwiłem się, że mamy wspólne geny. Tacy byliśmy różni. Pyta pan, czy byłby w stanie zamordować? – Gabriel rozłożył ręce. – Naprawdę nie wiem. Nie znałem go na tyle, żeby móc na to odpowiedzieć. Zresztą, biorąc pod uwagę ostatnie wypadki, to pytanie jest chyba zbędne, prawda?

Uznał, że dyskusja skończona, i podniósł się z fotela. Patrik i Gösta podziękowali, pojmując tę niezbyt subtelną aluzję.

– Co powiesz? Pojedziemy pogadać z chłopakami o tym, co robili wczoraj wieczorem?

Pytanie było retoryczne. Nie czekając na odpowiedź, Patrik ruszył w kierunku domu Johana i Roberta. Zirytowało go zachowanie Gösty podczas rozmowy. Jak tu pobudzić do życia starego ramola? Niewiele mu brakuje do emerytury, ale dopóki jeszcze jest na służbie, mógłby robić, co do niego należy.

– No, co o tym wszystkim myślisz? – zapytał z wyraźną irytacją.

– Że nie wiadomo, co gorsze. Bo albo mamy do czynienia z mordercą, który w ciągu dwudziestu lat zabił co najmniej trzy dziewczyny, i nadal nie mamy pojęcia, kto to jest. Albo Johannes Hult naprawdę zamęczył, a następnie zamordował Siv i Monę, a teraz ktoś go naśladuje. Zakładając tę pierwszą możliwość, należałoby chyba sprawdzić rejestry więzienne. Czy jest ktoś, kto siedział między zaginięciem Siv i Mony a zamordowaniem tej Niemki? To by wyjaśniało wieloletnią przerwę.

Gösta mówił w zamyśleniu, a Patrik spojrzał na niego ze zdziwieniem. Facet nie jest jeszcze całkiem nieprzytomny.

– Łatwo to sprawdzić. Niewielu jest w Szwecji takich, co odsiedzieli dwadzieścia lat. Sprawdzisz to, kiedy wrócimy na komisariat?

Gösta skinął głową. W milczeniu patrzył przez boczne okno.


Droga do dawnej gajówki stawała się coraz gorsza, chociaż w linii prostej odległość od rezydencji Gabriela i Laine od domku Solveig i jej synów była niewielka. Tym większa wydawała się różnica w poziomie życia. Teren wokół domu wyglądał jak złomowisko. Trzy wraki samochodów na różnym etapie rozpadu sprawiały wrażenie, jakby je tam porzucono, a oprócz nich pełno było rozmaitych trudnych do określenia rupieci. Najwyraźniej mieli skłonność do chomikowania, ale Patrik podejrzewał również, że gdyby trochę poszukać, można by znaleźć przedmioty pochodzące z włamań do okolicznych letnich domków. Ale nie po to przyjechali. Należało z góry ustalić strategię.

Robert wyszedł do nich z szopy, gdzie naprawiał jeden z samochodów. Miał na sobie utytłany, sprany kombinezon roboczy, ni to szary, ni to niebieski. Ręce miał tłuste od smaru. Najwidoczniej potarł nimi twarz, bo i na niej miał smugi i plamy. Szedł im naprzeciw, wycierając ręce w szmatę.

– O co wam chodzi? Jeśli chcecie czegoś szukać, macie mi najpierw pokazać papiery – mówił poufałym tonem. Nic dziwnego, tyle razy miał do czynienia z policją.

Patrik uniósł dłonie w geście dezaprobaty.

– Spokojnie. Nie będziemy niczego szukać, chcemy tylko pogadać.

Robert spojrzał spode łba, potem kiwnął głową.

– Chcemy też pogadać z twoim bratem. Jest w domu?

Robert znów niechętnie skinął głową i odwracając się w stronę domu, wrzasnął:

– Johan, gliny tu są, chcą z nami gadać.

– Nie moglibyśmy wejść do domu, usiąść?

Nie czekając na odpowiedź, Patrik podszedł do drzwi. Za nim Gösta. Nie mając wyboru, Robert poszedł za nimi. Nie zaprzątał sobie głowy przebieraniem się ani myciem. Nie było powodu. Po licznych interwencjach Patrik dobrze to wiedział. Wszystko w tym domu lepiło się od brudu. Kiedyś, choć mały, musiał być całkiem przyjemny. Ale lata zaniedbań sprawiły, że wszystko stało się byle jakie. Tapety w ponurym, brązowym kolorze, odklejające się na całej długości i upstrzone plamami. Wszystko pokryte brudem i cienką warstewką tłuszczu.

Obaj policjanci skinęli głowami w kierunku Solveig. Siedziała za chwiejącym się stołem, zajęta swoimi albumami. Ciemne strąki zwisały jej po obu stronach głowy. Nerwowo odgarnęła z oczu grzywkę. Jej palce zalśniły od tłuszczu. Patrik odruchowo wytarł ręce o spodnie i ostrożnie usiadł na jednym z żeberkowych krzeseł. Johan wyszedł z sąsiedniego pokoiku i naburmuszony usiadł na ławie obok brata i matki. Patrząc na siedzącą obok siebie trójkę, Patrik dostrzegł rodzinne podobieństwo. Dawna uroda Solveig odbiła się echem na twarzach chłopców. Z tego co słyszał, Johannes był przystojnym mężczyzną, a jego synowie byliby również niczego sobie, gdyby się wyprostowali. W twarzach mieli jakąś płochość i śliskość. Nieuczciwość – tego słowa szukał. Jeśli można było o kimś powiedzieć, że wygląda nieuczciwie, to o Robercie. Co do Johana, Patrik nadal wiązał z nim pewne nadzieje. Gdy się z nimi stykał służbowo, młodszy brat nie wydawał się równie zatwardziały jak starszy. Czasem Patrik dostrzegał pewną dwuznaczność w jego stosunku do życia i podążania w ślad za Robertem. Szkoda, że Robert miał na niego taki wpływ, bo Johan mógłby żyć zupełnie inaczej. A tak – jest, jak jest.

– Czego tu chcecie? – Johan powtórzył pytanie brata.

– Chcemy się dowiedzieć, co porabialiście wczoraj wieczorem. Nie zabawialiście się przypadkiem rzucaniem kamieni w okna stryja i ciotki?

Bracia spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a potem przybrali niewinne miny.

– Nie, a po co? Spędziliśmy cały wieczór w domu, prawda, mamo?

Obaj zwrócili się w stronę Solveig, a ona przytaknęła. Zamknęła albumy i żywo przysłuchiwała się rozmowie synów z policjantami.

– Obaj byli w domu. Razem oglądaliśmy telewizję. Taki miły rodzinny wieczór.

Nawet nie próbowała ukrywać ironii.

– I ani Johan, ani Robert nie wyszli na chwilę? Tak około dziesiątej?

– Nie wychodzili nawet na minutę. O ile pamiętam, to nawet do kibla.

Znów ten ironiczny ton. Synowie nie mogli się powstrzymać od śmiechu.

– Czyli ktoś im wczoraj porozbijał trochę szyb. Musieli się tam zesrać ze strachu, co?

Śmiech przeszedł w rechot. Patrikowi przypomniał się serial „Beavis i Butt-head”.

– Tylko wasza ciotka. Pana Hulta nie było, wyjechał. Była sama w domu.

Na ich twarzach widać było zawód. Najwyraźniej mieli nadzieję, że nastraszą oboje. Nie wzięli pod uwagę, że stryja może nie być w domu.

– Słyszałem, że również pani ich wczoraj odwiedziła. Podobno były jakieś pogróżki. Ma pani coś do powiedzenia w tej sprawie? – zapytał Gösta, i zarówno Patrik, jak i bracia Hult spojrzeli na niego zdziwieni.

Solveig zaśmiała się szyderczo.

– Więc mówili, że im groziłam. Cóż, nie powiedziałam nic, na co by nie zasłużyli. Gabriel doniósł policji, że to mój mąż jest mordercą. Można powiedzieć, że odebrał mu życie, jakby sam założył mu pętlę na szyję.

Patrik dostrzegł, że twarz Roberta drgnęła, i przypomniał sobie, co czytał: mianowicie że to Robert znalazł ojca.

Solveig mówiła dalej:

– Gabriel nienawidził Johannesa. Był o niego zazdrosny od wczesnego dzieciństwa. Johannes miał wszystko, czego Gabrielowi brakowało. Wiedział o tym. Ephraim faworyzował Johannesa, czemu się specjalnie nie dziwię. Wprawdzie nie powinno się robić różnicy między dziećmi – kiwnęła w stronę siedzących obok synów – ale Gabriel był jak zimna ryba, podczas gdy Johannes aż kipiał życiem. Wiem coś o tym, bo zaręczyłam się najpierw z jednym, potem z drugim. Gabriel się nie podniecał, żeby nie wiem co. Wiecznie był taki poprawny, mawiał, że poczekamy z tym do ślubu. Działał mi na nerwy. Potem pojawił się jego brat i zaczął ostrzyć sobie na mnie zęby. To było zupełnie co innego. Te jego ręce… w jednej chwili były wszędzie. Wystarczyło spojrzeć, a człowiek płonął. – Zaśmiała się, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem, na nowo przeżywając gorące noce z lat młodości.

– Matka, zamknij się, do cholery.

Na twarzach synów widać było niesmak. Woleli nie słuchać szczegółów dotyczących miłosnych przygód matki. Oczyma wyobraźni Patrik ujrzał gołą Solveig, jej tłuste ciało wijące się zmysłowo. Zamrugał powiekami, żeby pozbyć się tego obrazu.

– Więc jak tylko usłyszałam, że znaleźli tę zamordowaną dziewczynę, a razem z nią Siv i Monę, to poszłam tam powiedzieć im słowo prawdy. Z czystej złości i zawiści zniszczył nam życie, Johannesowi, mnie i naszym synom. Ale prawda wyszła na wierzch i teraz w końcu ludzie będą musieli się z nią zmierzyć. Niech się wstydzą, że uwierzyli nie temu bratu co trzeba. A jeśli chodzi o Gabriela – mam nadzieję, że będzie się smażył w piekle za swoje grzechy!

Solveig zaczęła się nakręcać, tak jak wczoraj. Johan położył dłoń na jej ręku, gestem uspokajającym i zarazem ostrzegawczym.

– Tak czy inaczej, nie wolno ludziom grozić. Ani wybijać im okien kamieniami!

Patrik znacząco wskazał palcem na Roberta i Johana, na znak, że nawet przez chwilę nie wierzył w słowa ich matki, jakoby wieczór spędzili w domu przed telewizorem. Wiedzieli, że Patrik wie. W dodatku zapowiedział, że będzie miał na nich oko. W odpowiedzi tylko coś wymamrotali. Ale Solveig wyraźnie zignorowała to ostrzeżenie. Rumieńce gniewu wykwitły jej na policzkach.

– Zresztą nie tylko Gabriel powinien się wstydzić! Ciekawe, kiedy doczekamy się przeprosin ze strony policji! Tyle, coście się nalatali po majątku, naszukali, jeszcze przyjechali, żeby go zawieźć na przesłuchanie policyjnym samochodem – też się przyczyniliście do tego, że popełnił samobójstwo. Pora za to przeprosić!

Po raz drugi głos zabrał Gösta:

– Żadnych przeprosin nie będzie, dopóki nie wyjaśni się do końca, co się stało z tymi trzema dziewczynami. Zanim to nastąpi, masz się zachowywać jak należy, Solveig.

Gösta mówił niespodziewanie stanowczo.

W samochodzie Patrik zapytał zdziwiony:

– To wy się znacie z Solveig?

Gösta mruknął:

– Znacie, nie znacie. Ona jest rówieśnicą mojego najmłodszego brata, w dzieciństwie często u nas bywała. Potem, jak już była nastolatką, wszyscy ją znali. Była najładniejszą dziewczyną w całej okolicy, żebyś wiedział, chociaż dziś, jak się na nią patrzy, trudno w to uwierzyć. Szkoda, wielka szkoda, że tak im się nie powiodło w życiu, jej i chłopakom. – Z ubolewaniem potrząsnął głową. – Nawet nie mogę jej przyznać racji, że Johannes był niewinny. Bo w tej sprawie przecież nic nie wiadomo!

W geście bezsilności uderzył pięścią w udo. Patrik patrzył na niego jak na budzącego się z zimowego snu niedźwiedzia.

– To co, sprawdzisz po powrocie rejestry więzienne?

– Już mówiłem, że przejrzę! Jeszcze nie jestem taki stary, żeby nie zrozumieć polecenia. Będzie mi tu rozkazywał, smarkacz jeden, co ma jeszcze mleko pod nosem. – Gösta patrzył ponuro przez szybę.

Przed nami jeszcze długa droga, pomyślał Patrik. Był zmęczony.


W sobotę Erika była szczęśliwa, że ma Patrika przy sobie. Obiecał jej, że weźmie wolny weekend, i właśnie płynęli jego perkoczącą łódką w kierunku skalnej wysepki. Udało im się znaleźć niemal identyczną łódkę jak Torego, ojca Eriki. Tylko taką chciała mieć. Nie przepadała za żeglowaniem, chociaż kiedyś nawet uczęszczała do szkółki żeglarskiej. Plastikowa motorówka byłaby szybsza, ale niby komu się spieszy?

Perkot silnika przypominał jej dzieciństwo. Kiedy była mała, często zasypiała na ciepłym drewnianym pokładzie, kołysana odgłosem motorówki. Teraz też wolałaby wdrapać się na dziób, przed wiatrochron, ale w obecnym stanie, już nie tak pełnym wdzięku, nie miała odwagi. Usiadła na ławce za szybą. Patrik stał uśmiechnięty przy sterze. Wiatr rozwiewał mu włosy. Powietrze było jeszcze świeże, przejrzyste, bo wypłynęli wcześnie, żeby zdążyć przed turystami. Słona woda pryskała na łódkę, nawet powietrze miało słony smak. Erice trudno było sobie wyobrazić, że mała osóbka znajdująca się w jej brzuchu za parę lat usiądzie w pomarańczowym kapoku z wielkim kołnierzem na rufie z Patrikiem, tak jak ona siedziała kiedyś ze swoim tatą.

Oczy ją zaszczypały na myśl, że jej ojciec nie pozna wnuka. Matka również nie. Ale córkami też niespecjalnie się przejmowała, więc Erika nie sądziła, żeby jej dziecko mogło wzbudzić w niej jakieś szczególne uczucia. Była niezwykle sztywna w kontaktach z dziećmi Anny. Obejmowała je niezręcznie i tylko wtedy, gdy wydawało jej się, że wymagają tego okoliczności. Erice zrobiło się przykro. A przecież były chwile, kiedy bała się, że macierzyństwo okaże się dla niej takim samym ciężarem, jakim było dla Elsy. Że nagle zmieni się w kogoś tak zimnego i niedostępnego jak matka. Część jej umysłu, ta myśląca logicznie, podpowiadała jej, że to śmieszne myśleć w ten sposób, ale strach nie rządzi się logiką. Uspokajała samą siebie, że Anna jest czułą i oddaną matką dla Emmy i Adriana. Dlaczego ona miałaby nie być? Patrząc na Patrika, pomyślała, że przynajmniej udało jej się wybrać dziecku dobrego ojca. Pogodą ducha i ufnością potrafił uśmierzyć jej niepokój jak nikt inny. Będzie z niego wspaniały tato.

Wyszli na ląd w niewielkiej osłoniętej zatoczce i rozłożyli ręczniki na nagich skałach. Tak jej tego brakowało, gdy mieszkała w Sztokholmie. Archipelag Sztokholmski jest inny, porasta go las i bogata roślinność. Erice wydawało się to nazbyt natrętne i niepokojące. Mieszkańcy zachodniego wybrzeża mówili o nim pogardliwie „zatopiony ogród”. Archipelag Zachodni jest czysty w swojej prostocie. Różowy i szary granit z refleksami w drobinkach wody odcinał się od bezchmurnego nieba niezwykle przejmująco. Jedynymi roślinami były niewielkie kwiatki w szczelinach skalnych, a jałowe otoczenie najlepiej oddawało sprawiedliwość ich urodzie. Erika zamknęła oczy i odpłynęła w sen. Wsłuchiwała się w plusk fal o burtę łódki.

Kiedy po jakimś czasie Patrik ją obudził, najpierw nie bardzo wiedziała, gdzie jest. Otworzyła oczy i na chwilę oślepiło ją ostre światło słońca. Pochylony nad nią Patrik wyglądał jak czarny cień. Zorientowała się, że przespała niemal dwie godziny, i poczuła, że ma wielką ochotę na kawę.

Nalali aromatycznego napoju z termosu do dużych staroświeckich kubków i wyjęli cynamonowe drożdżówki. Nigdzie kawa i taka bułka nie smakuje tak jak na wyspie. Prawdziwa rozkosz. Erika nie mogła się powstrzymać. Musiała poruszyć zakazany temat.

– Jak wam idzie?

– Tak sobie. Krok w przód, dwa w tył.

Odpowiadał zwięźle. Najwyraźniej nie chciał, żeby zło nieodłącznie związane z jego zawodem zakłóciło przesycony słońcem spokój. Z kolei Erikę męczyła ciekawość. Musiała spróbować dowiedzieć się czegoś więcej.

– Przydały wam się te wycinki, które znalazłam? Wierzycie, że ta sprawa ma jakiś związek z Hultami? Czy tylko Johannes Hult miał pecha, że został w nią zamieszany?

Patrik westchnął z kubkiem w ręku.

– Gdybym to ja wiedział. Hultowie przypominają jedno wielkie gniazdo os i wolałbym nie grzebać się w ich wzajemnych stosunkach. Ale coś mi tam nie gra, chociaż nie wiem, czy to ma związek z morderstwami. Może nie chcę przyjąć do wiadomości, że policja mogła się przyczynić do śmierci niewinnego człowieka i dlatego wolę wierzyć, że nie działali całkiem po omacku. Po zaginięciu tamtych dziewczyn zeznanie Gabriela było dla policji jedynym sensownym tropem. Z tym że nie ograniczamy się jedynie do Hultów. Poszukiwania są zakrojone dość szeroko. – Umilkł na chwilę. – Wolałbym o tym nie rozmawiać. Chciałbym nie myśleć o żadnych morderstwach, skupić się na czymś zupełnie innym.

Erika skinęła głową.

– Więcej pytań nie będzie, obiecuję. Chcesz jeszcze drożdżówkę?

Nie odmówił. Po kilku godzinach czytania i opalania się na wyspie stwierdzili, że pora wracać do domu i przygotować się na przyjście gości. W ostatniej chwili zdecydowali się zaprosić również ojca Patrika z żoną. Czyli mieli do nakarmienia dwoje dzieci i ośmioro dorosłych.


W weekendy, kiedy powinien odpoczywać, a nie pracować, Gabriel nie umiał sobie znaleźć miejsca. Problem w tym, że nie wiedział, co robić. Praca była jego życiem. Poza nią nie miał żadnych zainteresowań. Nie miał również ochoty na towarzystwo żony, dzieci opuściły gniazdo, a z Lindą sprawa była dziwna. Skutek był taki, że najczęściej zamykał się w swoim biurze i zatapiał w księgach. Liczby były tym, na czym się znał, rządziły się jasnymi regułami. W odróżnieniu od ludzi, ich uciążliwej dla innych uczuciowości i nieracjonalności. Na liczbach mógł polegać. W ich świecie czuł się jak u siebie. Nie trzeba geniuszu, by zrozumieć, skąd się wzięło jego zamiłowanie do porządku. Dawno temu sam stwierdził, że to skutek chaotycznego dzieciństwa. Ale też nie sądził, żeby należało je przezwyciężać. Spełniało swoje zadanie, dobrze mu służyło, a przyczyna była drugorzędna, wręcz nieważna.

O dawnych czasach, spędzonych w drodze z Kaznodzieją, starał się nie myśleć. Jeśli już wspominał dzieciństwo, zawsze widział ojca jako Kaznodzieję. Budząca lęk postać bez twarzy sprawiała, że ich codzienność wypełniali ludzie krzyczący i bredzący w histerii. Mężczyźni i kobiety usiłujący ich dotykać, łapać szponiastymi rękami, by złagodzili dręczące ich cierpienia fizyczne i psychiczne. Wierzący, że on i brat wysłuchają ich modlitw, bo mają bezpośredni kontakt z Bogiem.

Johannes uwielbiał tamte lata. Rozkwitał, kiedy był w centrum uwagi, i z przyjemnością stawał w świetle reflektorów. Gabriel czasem przyłapywał go na tym, jak wieczorem, w łóżku, z fascynacją wpatruje się we własne ręce, jakby chciał zrozumieć, skąd biorą się te cuda.

Gabriel był głęboko wdzięczny, że utracił dar, natomiast Johannes wpadł w rozpacz. Nie umiał się pogodzić z tym, że jest zwykłym chłopakiem, takim jak wszyscy. Płakał i błagał Kaznodzieję, by mu pomógł go odzyskać. Ale ojciec oznajmił tylko, że tamto życie się skończyło, a teraz zaczyna się inne. Poza tym niezbadane są wyroki boskie.

Kiedy wprowadzili się do majątku koło Fjällbacki, dla Gabriela Kaznodzieja stał się Ephraimem, nie ojcem. Od pierwszej chwili pokochał to nowe życie. Nie dlatego żeby się zbliżył do ojca, którego ulubieńcem zawsze był i pozostał Johannes, ale dlatego że nareszcie znalazł dom. Miejsce do mieszkania, do którego miał się dostosować. Przestrzegać godzin i terminów, chodzić do szkoły. Pokochał tę posiadłość i marzył, żeby kiedyś zarządzać nią wedle własnego uznania. Wiedział, że będzie lepszym zarządcą i od Ephraima, i od Johannesa, więc modlił się, by ojciec nie zrobił głupstwa i nie oddał majątku swemu ulubieńcowi, kiedy dorośnie. Gabrielowi nie chodziło o miłość ani o uwagę ojca. Chciał tylko otrzymać posiadłość.

Tak też się stało. Chociaż niezupełnie w taki sposób, jak myślał. W jego wyobrażonym świecie Johannes był jednak obecny. Trzeba było jego śmierci, żeby pojął, jak bardzo potrzebował tego lekkomyślnego brata, choćby do tego, żeby mieć się o kogo martwić, na kogo złościć. A jednak nie mógł postąpić inaczej.

Poprosił Laine, żeby nie mówiła policji, że oboje podejrzewają, że to Johan i Robert rzucili kamieniami w okna, i sam się sobie dziwił. Czyżby zapominał, co to prawo i sprawiedliwość? A może gryzło go sumienie, gdy myślał o tym, jak potoczyły się losy rodziny? Sam nie wiedział, jak było naprawdę, ale po fakcie był wdzięczny Laine, że zrobiła mu na przekór i opowiedziała wszystko policji. To również było dla niego zaskoczeniem. Żona była w jego oczach czymś w rodzaju marionetki – uległej, choć marudnej – nie osobą posiadającą własną wolę. Zaskoczyły go jej zajadłość i upór. Zaniepokoił się, że wydarzenia ostatniego tygodnia całkowicie zmienią porządek rzeczy. Dla człowieka nienawidzącego zmian była to wizja przerażająca. Zagłębił się w świat liczb.


Pierwsi goście zjawili się punktualnie. Równo o czwartej przyszedł tata Patrika, Lars, z żoną Bittan. Przynieśli kwiaty i butelkę wina. Ojciec Patrika był wysokim, zwalistym mężczyzną ze sporym brzuchem. Bittan, od dwudziestu lat jego żona, była osobą niskiego wzrostu, okrąglutką jak piłka. Było jej z tym zresztą do twarzy, a zmarszczki wokół oczu dowodziły, że uśmiech bywał na niej częstym gościem. Erika wiedziała, że Patrikowi z wielu względów łatwiej spotykać się z Bittan niż z własną matką, Kristiną, osobą dość surową i szorstką. Rozwód Larsa i Kristiny chwilami miał przebieg dramatyczny, ale z czasem zawarli jeśli nie przyjaźń, to przynajmniej pokój. Od czasu do czasu mogli się nawet spotykać na gruncie towarzyskim. Mimo to lepiej było zapraszać ich osobno. A ponieważ Kristina właśnie odwiedzała młodszą siostrę Patrika w Göteborgu, nie musieli się martwić, że na grilla zaprosili tylko Larsa i Bittan.

Kwadrans później przyszli Dan i Maria. Ledwie zdążyli się przywitać i zasiąść w ogrodzie, gdy Erika usłyszała głośny śmiech Emmy dochodzący z górki koło domu. Wyszła im na spotkanie. Uściskała dzieci i wreszcie mogła się przywitać z nowym mężczyzną Anny.

– Cześć, miło mi, że się wreszcie poznajemy!

Wyciągnęła rękę i przywitała się z Gustavem af Klintem. Jakby na potwierdzenie jej najgorszych przeczuć wyglądał właśnie tak jak faceci z Östermalmu kręcący się w okolicach Stureplan. Ciemne, przydługie włosy zaczesane do góry. Koszula i spodnie niby-niezobowiązujące, ale Erika domyślała się, ile mniej więcej mogły kosztować, no i obowiązkowy sweter z rękawami związanymi na ramionach. Musiała upomnieć samą siebie, aby nie osądzać po pozorach. Nie zdążył jeszcze otworzyć ust, a ona w myślach już go obsypuje gradem pogardliwych określeń. Przez chwilę pomyślała, że może kieruje nią czysta, niekłamana zazdrość i dlatego jeży się, stając twarzą w twarz z kimś, w czyich żyłach płynie błękitna krew. Miała nadzieję, że tak nie jest.

– Jak tam maleństwo? Grzeczne dla mamy?

Anna przyłożyła ucho do brzucha Eriki, jakby czekała na odpowiedź. Roześmiała się i uściskała siostrę, a potem Patrika. Wszyscy przeszli do ogrodu, gdzie nastąpiła prezentacja. Dzieci mogły biegać po ogrodzie, podczas gdy dorośli pili wino albo – jak Erika – colę. Na ruszcie układano mięso. Panowie zgromadzili się, jak zwykle, przy ruszcie, gdzie czuli się jak prawdziwi mężczyźni, a kobiety zebrały się na pogaduchy. Erika nie mogła pojąć, jak to jest, że mężczyźni, w normalnych okolicznościach przyznający się, że na patelni nie umieliby usmażyć kotleta, uważają się za absolutnych wirtuozów pieczenia na ruszcie ustawionym na wolnym powietrzu. Kobietom powierzają co najwyżej przygotowywanie dodatków albo przynoszenie piwa.

– Boże, jak tu u was pięknie! – Maria opróżniała drugi kieliszek wina, podczas gdy pozostali goście ledwie napoczęli pierwszy.

– Dziękuję, bardzo dobrze nam się tu mieszka.

Erika z pewnym trudem zdobywała się na uprzejmość wobec dziewczyny Dana. Nie rozumiała, co Dan w niej widzi, zwłaszcza że miał taką żonę jak Pernilla. Domyślała się, że ma do czynienia z kolejną niepojętą dla kobiet męską zagadką. Jedyny wniosek, jaki jej się dotychczas nasunął, był taki, że Dana na pewno nie urzekła jej umiejętność prowadzenia rozmowy. Najwyraźniej jednak wzbudziła uczucia macierzyńskie u Bittan. Zajęła się nią, a tymczasem Anna i Erika mogły porozmawiać na osobności.

– Przystojny, prawda? – Anna patrzyła na Gustava z podziwem. – Pomyśleć, że interesuje się mną właśnie taki facet.

Erika spojrzała na swoją śliczną siostrę. Dziwiła się, jak Anna mogła tak całkowicie stracić wiarę w siebie. Kiedyś była silna, samodzielna i niezależna, ale złamały ją lata spędzone z Lucasem, lata wypełnione przemocą. Erika miała ochotę nią potrząsnąć. Spojrzała na Emmę i Adriana biegających po ogrodzie jak dwa dzikuski i pomyślała, że siostra ma prawo być dumna, bo urodziła i wychowała wspaniałe dzieci. Radosne i silne, mimo ciężkich przeżyć, kochające innych. To była zasługa Anny – i tylko jej.

– Nie zdążyłam z nim jeszcze porozmawiać, ale wydaje się miły. Powiem więcej, jak się lepiej poznamy. Pewnie sam fakt, że wytrzymaliście ze sobą na niewielkiej łodzi, dobrze wróży na przyszłość. – Erika czuła, że jej uśmiech jest sztuczny, jakby przylepiony.

– Niewielkiej jak niewielkiej. – Anna roześmiała się. – Pożyczył od kolegi najadę 400. Zmieściłby się na niej cały oddział wojska.

Na stół podano mięso. Przysiedli się panowie, dumni z siebie i swego udziału w czymś w rodzaju współczesnej wersji szlachtowania tygrysa szablastozębnego.

– O czym plotkujecie, dziewczyny?

Dan objął Marię. Zagruchała, tuląc się do niego. Trochę na zbyt wiele sobie pozwalali, czym Erika nie była zachwycona, choć minęło wiele lat od czasu, gdy byli z Danem parą. Gustav patrzył z dezaprobatą, ale Erika zauważyła, że przy okazji nie omieszkał zapuścić żurawia w głęboki dekolt Marii.

– Lars, nie lej sosu na mięso. Przecież masz pilnować wagi ze względu na serce.

– O co chodzi? Jestem silny jak koń! To są same mięśnie – oznajmił tubalnym głosem ojciec Patrika, klepiąc się po brzuchu. – Zresztą Erika mówiła, że do sosu dała oliwy. To znaczy, że jest zdrowy. Przecież oliwa jest zdrowa na serce, wszędzie tak piszą.

Erika powstrzymała się od uwagi, że ćwierć szklanki to jednak trochę za dużo tego zdrowia. Nieraz o tym rozmawiali, a Lars był mistrzem w stosowaniu tylko tych zaleceń żywieniowych, które mu się podobały. Jedzenie było największą przyjemnością jego życia, a wszelkie próby jej ograniczania odbierał jako zamach na swoją osobę. Bittan dawno dała za wygraną, chociaż od czasu do czasu wymykało jej się, co sądzi o jego zwyczajach. Wszystkie dotychczasowe próby skłonienia męża do przestrzegania diety rozbiły się o jego podjadanie. Jadł, gdy tylko odwróciła wzrok, a potem otwierał szeroko oczy ze zdumienia, że nie chudnie, chociaż je jak ptaszek.

– Znasz E-Type’a? – Maria przestała penetrować językiem jamę ustną Dana i wpatrywała się w Gustava jak urzeczona. – Chodzi mi o to, że on się zadaje z Vickan[1] i jej kumplami, a Dan mówił, że znacie się z rodziną królewską, to może i jego znasz. Superowy facet!

Gustav z początku wydawał się zaskoczony, że znajomość z E-Type’em może być dla kogoś bardziej cool niż znajomość z królem, ale pozbierał się i odpowiedział sztywno:

– Ja jestem trochę starszy od następczyni tronu, ale mój młodszy brat zna i ją, i Martina Erikssona.

Maria wyglądała na zaskoczoną.

– A kto to jest Martin Eriksson?

Gustav westchnął i po chwili wydusił:

– E-Type.

– Aha. Coolersko – zaśmiała się, najwyraźniej pod wielkim wrażeniem.

Dobry Boże, czy ona na pewno ma dwadzieścia jeden lat, jak mówił Dan? pomyślała Erika. Chyba raczej koło siedemnastu. Oczywiście jest śliczna, była skłonna to przyznać. Z pewnym smutkiem spojrzała na swoje przyciężkie wdzięki i stwierdziła, że minęły bezpowrotnie czasy, kiedy jej piersi sterczały do góry, do nieba.

Przyjęcie nie należało do najbardziej udanych. Erika i Patrik starali się podtrzymywać rozmowę, ale Dan i Gustav najwyraźniej pochodzili z dwóch różnych planet, a Maria zbyt szybko wypiła za dużo wina, pochorowała się i siedziała w toalecie. Jedyną osobą, która czuła się dobrze w tej sytuacji, był Lars. W skupieniu wsuwał wszystkie resztki z półmisków, nie bacząc na zabójcze spojrzenia żony.

O ósmej było po wszystkim. Patrik i Erika zostali sami. Postanowili odłożyć zmywanie na później i usiedli na chwilę.

– Ale bym się napiła wina. – Erika spojrzała ponuro na kieliszek z colą.

– Rzeczywiście, przydałoby się po takim przyjęciu. Boże, ale sobie zaprosiliśmy barwne towarzystwo. Co nam przyszło do głowy?

Zaśmiał się i potrząsnął głową.

– Może znasz E-Type’a? – zapytał falsetem Patrik, a Erika zachichotała. – Boże, jak coolersko! – mówił dalej falsetem, a chichot Eriki przeszedł w głośny śmiech. – Moja mama mówi, że nic nie szkodzi, jak będę trochę głupia, żebym tylko była ładna!

Słodko przekrzywił głowę. Erika złapała się za brzuch i wysapała:

– Przestań, bo nie wytrzymam. I kto mi mówił, że mam być miła?

– Wiem, wiem, ale trudno się powstrzymać. – Patrik spoważniał. – Słuchaj, jak ci się podobał ten Gustav? Niespecjalnie, co? Myślisz, że to właściwy facet dla Anny?

Śmiech zamarł jej na ustach. Zmarszczyła czoło.

– Nie, i powiem ci nawet, że się niepokoję. Wydawałoby się, że od tamtego damskiego boksera każdy będzie lepszy, i oczywiście tak jest, ale wolałabym… – zawahała się, szukając właściwego słowa – życzyłabym Annie kogoś lepszego. Widziałeś, jaki był niezadowolony, że dzieci hałasują, biegając po ogrodzie? Założę się, że jest z tych, co to uważają, że dzieci mają cicho siedzieć, najlepiej w jakimś kącie. Ale to nie dla Anny. Ona potrzebuje dobrego człowieka, serdecznego, czułego. Kogoś, kto sprawi, że będzie jej dobrze. I cokolwiek będzie mi chciała wmawiać, i tak wiem, że nie jest jej dobrze. Tylko że ona nie wierzy, że zasługuje na więcej.

Patrzyli na słońce schodzące coraz głębiej w morze. Wyglądało jak płomienna kula, ale jakoś nie byli w nastroju do podziwiania pięknego widoku. Erikę gniótł niepokój o siostrę. Czasem robiło jej się duszno od tego poczucia odpowiedzialności za nią. Tylko jak w takim razie udźwignie odpowiedzialność za kolejną osobę?

Położyła głowę na ramieniu Patrika i dała się ogarnąć ciemnościom nocy.


Poniedziałek zaczął się dobrze. Annika wróciła z urlopu. Była opalona, jak zwykle kwitnąca, odprężona po częstym kochaniu się i piciu wina. Zza swego biurka w dyżurce uśmiechnęła się promiennie do Patrika, kiedy ciężkim krokiem wchodził do komisariatu. Nie lubił poniedziałków, ale kiedy zobaczył Annikę, wszystko od razu wydało mu się znośniejsze. Annika była piastą w kole. Wokół niej obracała się cała reszta komisariatu. Organizowała, dyskutowała, ganiła i chwaliła – stosownie do sytuacji. Każdy, kto miał jakikolwiek problem, mógł liczyć na to, że Annika powie coś mądrego. Nawet Mellberg nabrał wobec niej niejakiego respektu i już się nie ośmielał jej podszczypywać i obrzucać lepkimi spojrzeniami, jak na początku.

Minęła ledwie godzina, od kiedy przyszedł do pracy, gdy zapukała do jego pokoju. Była bardzo poważna.

– Patrik, mam tu rodziców. Zgłaszają zaginięcie córki.

Spojrzeli na siebie bez słowa.

Annika przyprowadziła zaniepokojoną parę. Usiedli skuleni na krzesłach przed jego biurkiem. Przedstawili się: Bo i Kerstin Möller.

– Nasza córka Jenny nie wróciła wczoraj do domu – powiedział ojciec dziewczyny, niewysoki, około czterdziestoletni przysadzisty mężczyzna. Wbił wzrok w blat biurka, a kiedy mówił, nerwowo skubał jaskrawe, wzorzyste szorty. W tym momencie oboje uzmysłowili sobie całą grozę sytuacji: przyszli na policję zgłosić zaginięcie córki. Mężczyźnie głos się załamał. Dalej mówiła żona, również niewysokiego wzrostu, pulchna.

– Zatrzymaliśmy się na kempingu w Grebbestad. Jenny około siódmej miała pojechać do Fjällbacki z jakimiś znajomymi. Chyba mieli pójść w jakieś konkretne miejsce, ale obiecała, że wróci przed pierwszą. Zorganizowali sobie transport powrotny, a w tamtą stronę mieli pojechać autobusem.

Zachrypiała i na chwilę musiała przerwać. Potem mówiła dalej.

– Nie wracała, więc się zaniepokoiliśmy. Zapukaliśmy do dziewczyny, z którą miała jechać. Obudziliśmy i ją, i jej rodziców. Powiedziała, że Jenny nie zjawiła się na przystanku, na którym się umówiły, więc sądziła, że się rozmyśliła. Od razu wiedzieliśmy, że musiało się stać coś poważnego. Jenny nigdy by nam czegoś takiego nie zrobiła. Jest naszym jedynym dzieckiem. Zawsze nas uprzedza, jeśli wie, że się spóźni albo coś w tym rodzaju. Co jej się mogło stać? Słyszeliśmy o tej dziewczynie, którą znaleźli w Wąwozie Królewskim… sądzi pan, że…

Dalej nie była w stanie mówić. Wybuchnęła płaczem. Mąż objął ją, żeby ją pocieszyć, ale i jemu łzy napłynęły do oczu.

Patrik starał się nie okazywać niepokoju.

– Wydaje mi się, że jeszcze nie ma powodu snuć takich przypuszczeń.

Kurde, ale poprawnie się wyraziłem, pomyślał. Z trudem odnajdywał się w takich sytuacjach. Gardło mu się zaciskało ze współczucia, gdy patrzył na tych ludzi, pełnych najgorszych obaw, ale nie powinien poddawać się takim uczuciom i broniąc się przed tym, przyjął styl niemal urzędowy.

– Zacznijmy od bliższych danych. Mówili państwo, że córka ma na imię Jenny. Ile ma lat?

– Siedemnaście, niedługo osiemnaście.

Kerstin nadal płakała, wtulona w pierś męża. To on udzielał Patrikowi niezbędnych informacji. Na pytanie, czy mają jakąś aktualną fotografię córki, matka Jenny wytarła twarz w papierową chusteczkę, po czym wyjęła z torebki kolorowe szkolne zdjęcie.

Patrik wziął je ostrożnie i przyjrzał się. Typowa siedemnastolatka: makijaż odrobinę za ostry, w spojrzeniu wyraz buntu. Uśmiechnął się. Jego uśmiech miał wyrażać nadzieję.

– Ładna dziewczyna. Domyślam się, że jesteście z niej dumni.

Skinęli głowami, a na twarzy Kerstin pojawił się nawet cień uśmiechu.

– To dobra dziewczyna. Oczywiście ma wady, jak to nastolatka. W tym roku nie chciała jechać z nami na urlop w przyczepie, chociaż od lat tak robimy, odkąd była mała, ale ubłagaliśmy ją, bo to pewnie ostatnie takie wspólne wakacje, no i zgodziła się.

Kerstin zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała, że to ostatnie wakacje, i znów się rozpłakała. Bo uspokajająco gładził ją po głowie.

– Potraktujecie sprawę poważnie? Słyszy się wprawdzie, że od zaginięcia muszą minąć dwadzieścia cztery godziny, żebyście zaczęli szukać, ale proszę nam wierzyć, naprawdę musiało jej się coś stać. Inaczej na pewno by się odezwała. To nie jest dziewczyna, która by pozwoliła, żebyśmy się o nią martwili, bo ma wszystko w nosie.

Patrik starał się zachować spokój, ale w głowie miał gonitwę myśli. Przed oczami stanęły mu nagie zwłoki Tanji w Wąwozie Królewskim i zamrugał, żeby odpędzić ten obraz.

– Nie czekamy dwudziestu czterech godzin. Tak jest tylko w amerykańskich filmach. Ale zanim cokolwiek ustalimy, postarajcie się nie niepokoić. Wierzę państwu na słowo, że Jenny to obowiązkowa dziewczyna, ale widziałem niejedno. Poznają kogoś, zapominają o bożym świecie, nie pamiętają, że rodzice niepokoją się w domu. To nic nadzwyczajnego. Niemniej od razu zaczniemy szukać. Zostawcie państwo jakiś numer kontaktowy w dyżurce. Odezwę się, jak tylko się czegoś dowiem. I proszę nas zawiadomić, gdyby się odezwała albo wróciła do domu. Zobaczycie, na pewno wszystko się wyjaśni.

Wyszli, a Patrik pomyślał, że może za dużo naobiecywał. W żołądku czuł ucisk, który nie zapowiadał nic dobrego. Spojrzał na zdjęcie Jenny. Oby się okazało, że tylko gdzieś się zawieruszyła.

Wstał i poszedł do pokoju Martina. Najlepiej od razu wszcząć poszukiwania. Jeśli stało się najgorsze, nie ma chwili do stracenia. Z protokołu z sekcji wynikało, że Tanja była więziona około tygodnia, zanim umarła. Zaczął się wyścig z czasem.

Загрузка...