8


Lato 1979

Dzieliły się cierpieniem. Tuliły się do siebie jak bliźnięta syjamskie, pozostając w symbiotycznym związku, na który składało się tyleż miłości, ile nienawiści. Dzięki temu, że nie były samotne w ciemnościach, czuły się bezpieczniej. Z drugiej strony była między nimi wrogość. Obie chciały uniknąć bólu: niech doświadczy go ta druga.

Niewiele rozmawiały, bo głosy odbijały się echem budzącym w podziemnych ciemnościach jeszcze większą grozę. Zetknięcie ciał było jedyną obroną przed chłodem i ciemnością, ale gdy słyszały kroki, odrywały się od siebie. Wtedy liczyła się tylko ucieczka od bólu. Walczyły ze sobą, by w rękach złego znalazła się najpierw ta druga.

Tym razem to ona wygrała. Po chwili rozległ się krzyk. Straszne wrażenie, bo trzask łamanych kości zdążył już utrwalić się w jej pamięci. Krzyki tamtej odbierała całym swoim pokaleczonym ciałem. Wiedziała również, co będzie dalej. Te same ręce, które łamały i wykręcały, kłuły i raniły, teraz z czułością dotykały najbardziej bolesnych miejsc. Znała te ręce jak własne. Duże, silne, a jednocześnie miękkie, bez chropowatości i nierówności, o długich, wrażliwych palcach, jak u pianisty. Nigdy ich nie widziała, ale potrafiła je sobie wyobrazić.

Krzyki były coraz głośniejsze. Chciała zatkać uszy, ale jej ręce leżały bezwładnie wzdłuż ciała.

W końcu krzyki ucichły, niewielka klapa na górze otworzyła się i zamknęła, a wtedy po zimnej, wilgotnej podłodze podczołgała się do miejsca, z którego przed chwilą dochodził straszny krzyk.

Nadszedł czas pocieszania.


Trumnę otworzono i zapadła cisza. Patrik niespokojnie zerknął na kościół. Nie umiałby powiedzieć, czy spodziewa się na przykład, że za ten bluźnierczy czyn strzeli w nich piorun z kościelnej wieży. Nic takiego nie nastąpiło.

Na widok szkieletu poczuł zawód. Pomylił się.

– Namieszałeś, Hedström.

Mellberg potrząsnął głową. Patrik poczuł się tak, jakby właśnie położył głowę na pieńku katowskim. Szef miał rację, rzeczywiście namieszał.

– Zabieramy go. Musimy stwierdzić, czy to ten gość, ale niespodzianki raczej nie będzie. Chyba że masz teorię na temat zamienionych zwłok lub czegoś w tym rodzaju.

Patrik potrząsnął głową. Zasłużył na to. Ekipa zrobiła swoje, trumna ze szczątkami odjechała do Uddevalli, a Patrik i Martin wsiedli do samochodu, by wrócić do komisariatu.

– Twoja teoria wcale nie była taka naciągana – powiedział pocieszająco Martin, ale Patrik znów potrząsnął głową.

– Nie, to ty miałeś rację. Za bardzo skomplikowane, żeby mogło być prawdziwe. Długo będę musiał pić to piwo.

– Pewnie tak – przyznał ze współczuciem Martin. – Ale z drugiej strony jak byś się czuł, gdybyś tego nie zrobił i po czasie przekonał się, że miałeś rację, ale przez to Jenny zginęła? Przynajmniej próbowałeś coś robić. Poza tym musimy się chwytać każdego pomysłu, choćby najbardziej szalonego, bo to jedyna szansa, żeby zdążyć ją znaleźć.

– Jeśli już nie jest za późno – ponuro odparł Patrik.

– Nie wolno nam tak myśleć. Nie znaleźliśmy jej ciała, czyli żyje. Nie ma innej możliwości.

– Masz rację. Niestety nie wiem, w którą stronę teraz iść. Gdzie szukać? Ciągle wracamy do tych cholernych Hultów, ale nie mamy żadnych konkretów.

– Między śmiercią Siv, Mony i Tanji musi być jakiś związek.

– Ale nie ma przesłanek, żeby łączyć tę sprawę z zaginięciem Jenny.

– Rzeczywiście – przyznał Martin. – Zresztą to bez znaczenia, prawda? Najważniejsze to znaleźć mordercę Tanji i porywacza Jenny. Potem się okaże, czy to jedna i ta sama osoba, czy dwie różne. Tak czy inaczej, trzeba zrobić, co tylko się da.

Wypowiadając ostatnie zdanie, Martin kładł nacisk na każde słowo, w nadziei, że dotrze do Patrika. Rozumiał, że Patrik wyrzuca sobie bezsensowny pomysł ekshumacji, ale kto prowadzi śledztwo, nie może tracić wiary w siebie ani w to, co robi.

Przy wejściu do komisariatu zatrzymała ich Annika. Trzymała słuchawkę, zatykając ręką mikrofon.

– Patriku, dzwoni Johan Hult. Zależy mu na rozmowie z tobą. Przełączyć do twojego pokoju?

Patrik skinął głową i podszedł do biurka. W tym momencie zadzwonił telefon.

– Patrik Hedström.

Słuchał z żywym zainteresowaniem. Zadał kilka pytań, a potem z nową energią pobiegł do Martina.

– Chodź, jedziemy do Fjällbacki.

– Przecież dopiero wróciliśmy. Do kogo tym razem?

– Musimy porozmawiać z Lindą Hult. Chyba coś drgnęło. Bardzo ciekawe.


Erika miała nadzieję, że pozbędzie się ich choć na jakiś czas, że podobnie jak Floodowie zechcą w ciągu dnia wypłynąć na morze. Myliła się.

– Morze nie jest dla nas. Wolimy dotrzymać ci towarzystwa w ogrodzie. Taki stąd piękny widok.

Jörgen z radością spojrzał na pobliskie wyspy. Zamierzał spędzić dzień na opalaniu. Erika zdusiła śmiech. Wyglądał śmiesznie. Ciało miał blade, a właściwie białe jak tabletka aspiryny. I chyba chciał, żeby tak zostało, bo wysmarował się kremem od stóp do głów, przez co stał się, o ile to możliwe, jeszcze bielszy. Na nos dla dodatkowej ochrony nałożył sobie mieniące się smarowidło w jaskrawym kolorze. Dzieło wieńczył duży kapelusz. Przez pół godziny krzątał się, kręcił, w końcu zadowolony zasiadł obok żony. Erika czuła się zobowiązana przytaszczyć leżaki.

– Istny raj, prawda, Madde?

Zamknął oczy. Erika pomyślała, że skorzysta z okazji i się wymknie, ale wtedy Jörgen otworzył jedno oko:

– Nie będzie niegrzecznie z mojej strony, jeśli poproszę o coś do picia? Przydałaby się duża szklanka soku. Madde na pewno też się napije.

Małżonka, nie otwierając oczu, kiwnęła głową. Zagłębiła się w lekturze książki o prawie spadkowym. Ona też bała się opalić. Miała na sobie spodnie do kostek i koszulę z długimi rękawami. Na głowie kapelusz, na nosie neonowe smarowidło. Nigdy dość zabezpieczeń. Wyglądali jak para kosmitów.

Erika, kołysząc się, poszła przygotować sok. Wszystko, byle nie ich towarzystwo. Nigdy jeszcze nie spotkała takich nudziarzy. Gdyby wczoraj wieczorem musiała wybierać: siedzieć z nimi czy obserwować, jak schnie farba, wybór byłby oczywisty. A przy okazji powie matce Patrika parę słów o rozdawaniu numeru ich telefonu.

Patrik chodził do pracy i mógł się wymknąć chociaż na trochę. Z drugiej strony Erika jeszcze nie widziała, żeby tak się zaharowywał. Ale też stawka jeszcze nigdy nie była tak wysoka.

Bardzo chciałaby mu pomóc. Podczas śledztwa w sprawie śmierci przyjaciółki, Alex, pomagała policji, ale wtedy w pewnym sensie była osobiście związana ze sprawą. Teraz uniemożliwiała jej to ciąża. Upał i wielki brzuch zmusiły ją do bezczynności. Miała wrażenie, jakby nawet jej mózg przełączył się w stan oczekiwania. Całkowicie skupiła się na dziecku i czekającym ją niebawem herkulesowym wysiłku. Jej umysł odmawiał dłuższego skupiania się na czym innym. Nie mogła się nadziwić matkom, które potrafią pracować do końca ciąży. Może jest inna, ale im dłużej była w ciąży, tym bardziej czuła się zredukowana – czy też wywyższona, zależnie od punktu widzenia – do pulsującego organizmu zaprogramowanego na rozmnażanie. Każda tkanka jej ciała była nastawiona na wydanie na świat dziecka. Tymczasem niepożądani goście nie pozwalali jej się skupić. Nie rozumiała, jak mogła narzekać na samotność. Teraz uważała, że to coś wspaniałego.

Nalała soku do dzbanka, wrzuciła kostki lodu, wzięła szklanki i zaniosła siedzącym na trawniku Marsjanom.


Lindy nie było w Västergärden. Marita spojrzała na policjantów pytającym wzrokiem i odesłała ich do dworu. Po raz drugi w ciągu paru dni Patrik jechał długą aleją i znów zachwyciła go uroda tego miejsca. Martin z wrażenia aż otworzył usta.

– Pięknie mieszkają!

– Niektórym się powodzi – odpowiedział Patrik.

– Tylko dwie osoby mieszkają w takim wielkim domu?

– Trzy, jeśli wliczyć Lindę.

– Jezu, nic dziwnego, że jest taki głód mieszkaniowy – powiedział Martin.

Tym razem drzwi otworzyła Laine.

– W czym mogę pomóc?

Czyżby Patrik dosłyszał w jej głosie niepokój?

– Szukamy Lindy. Byliśmy już w Västergärden, ale synowa powiedziała, że Linda jest tu – powiedział Martin.

– Czego od niej chcecie? – Gabriel stanął za plecami Laine, która zagradzała wejście do domu.

– Chcemy jej zadać kilka pytań.

– Nie będzie żadnych pytań do mojej córki, dopóki nie dowiemy się, o co chodzi. – Gabriel nadął się i przygotował do obrony swego dziecka.

Patrik zaczynał już wyjaśniać, gdy zza rogu wyszła Linda. Była ubrana w strój do konnej jazdy. Szła do stajni.

– Mnie szukacie?

Patrik kiwnął głową. Ucieszył się, że uniknie starcia z jej ojcem.

– Mamy kilka pytań. Wolisz rozmawiać tu czy w środku?

Wtrącił się Gabriel:

– Lindo, o co chodzi? Zrobiłaś coś niewłaściwego? Coś, o czym powinniśmy wiedzieć? Możesz być pewna, że nie zgodzimy się, żeby policja wypytywała cię bez naszej obecności!

Linda z miną przestraszonej dziewczynki skinęła głową.

– Porozmawiamy w domu.

Weszła za Martinem i Patrikiem do hallu i dalej, do salonu. Rozsiadła się na kanapie, nie przejmując się, że jej ubranie cuchnie stajnią. Laine zmarszczyła nos i z niepokojem spojrzała na białe obicie. Linda odpowiedziała wyzywającym spojrzeniem.

– Zgadzasz się odpowiedzieć na kilka pytań w obecności rodziców? Gdyby chodziło o normalne przesłuchanie, nie moglibyśmy ich pominąć, bo nie jesteś pełnoletnia, ale mamy tylko kilka pytań…

Gabriel już był gotów polemizować, ale Linda wzruszyła ramionami. Po twarzy przemknął jej wyraz pewnej satysfakcji.

– Zadzwonił do nas twój kuzyn, Johan Hult. Domyślasz się dlaczego?

Znów wzruszyła ramionami, obojętnie skubiąc palce.

– Spotykaliście się, prawda?

Patrik posuwał się naprzód ostrożnie, krok za krokiem. Wiedział od Johana, na czym polegały ich wzajemne relacje, i domyślał się, że ani Gabriela, ani Laine nie ucieszy ta wiadomość.

– Tak jakby.

– Co ty mówisz, do jasnej cholery?

Laine i Linda drgnęły. Podobnie jak jego syn, Gabriel nigdy nie wyrażał się dosadnie. Nie przypominały sobie, żeby kiedykolwiek odezwał się w ten sposób.

– Spotykam się, z kim zechcę. Nic ci do tego.

Patrik wtrącił się, nie dopuszczając do dalszej wymiany zdań:

– Nie obchodzi nas, jak często się spotykaliście, możesz to zatrzymać dla siebie. Interesuje nas tylko jedna rzecz. Johan powiedział, że dwa tygodnie temu, wieczorem, spotkaliście się na górce w stodole w Västergärden.

Gabriel ze złości poczerwieniał na twarzy. Nie odezwał się jednak. W napięciu czekał na odpowiedź Lindy.

– Możliwe. Tyle razy się tam spotykaliśmy… nie potrafię powiedzieć dokładnie.

Nadal nie patrzyła na nikogo. W skupieniu skubała paznokcie.

Odezwał się Martin:

– Według Johana widzieliście wtedy coś szczególnego. Nadal nie wiesz, o co chodzi?

– Skoro wiecie, to może wy mi powiecie?

– Lindo! Nie pogarszaj swojej sytuacji bezczelnym zachowaniem. Proszę odpowiadać na pytania. Jeśli wiesz, o co chodzi, powiedz. Jeśli cię do czegoś wciągnął ten… łobuz, ja mu…

– Gówno o nim wiesz. Jesteś cholernie obłudny.

– Lindo… – przerwała jej ostrzegawczo Laine. – Nie pogarszaj swojej sytuacji. Rób, co ci tata mówi. Odpowiedz na pytanie. Inne kwestie zostaw na potem.

Lindę przekonały słowa matki. Po chwili zastanowienia powiedziała skwaszonym tonem:

– Johan wam pewnie powiedział, że widzieliśmy tamtą dziewczynę?

– Jaką dziewczynę? – zdziwił się Gabriel.

– Tę Niemkę, która została potem zamordowana.

– Tak, to właśnie powiedział nam Johan – powiedział Patrik. Czekał. Może Linda jeszcze coś powie.

– Nie jestem pewna, czy to była ona. Widzieliśmy jej zdjęcie w gazetach. Rzeczywiście była podobna, ale mnóstwo dziewczyn tak wygląda. Zresztą po co by miała przychodzić do Västergärden? To nie jest atrakcja turystyczna, prawda?

Martin i Patrik pominęli to pytanie. Dobrze wiedzieli, co sprowadziło Tanję do Västergärden. Chciała wyjaśnić sprawę zaginięcia matki i poszła jedynym tropem, jaki miała, a on prowadził do Johannesa Hulta.

– Gdzie tamtego wieczoru były Marita i dzieci? Johan powiedział, że nie wie, ale w domu ich nie było.

– Pojechały na kilka dni w odwiedziny do rodziców Marity, do Dals-Ed.

– Jacob i Marita czasem tak robią – wtrąciła się Laine. – Kiedy Jacob chce w ciszy i spokoju pomajstrować w domu, ona wyjeżdża na kilka dni do swoich rodziców. Dzięki temu mają okazję pobyć z wnukami. My mamy blisko, widujemy się prawie codziennie.

– Odłóżmy na bok to, czy widzieliście wtedy Tanję Schmidt, czy kogoś innego. Czy potrafiłabyś opisać, jak wyglądała?

Linda zastanawiała się chwilę.

– Ciemne włosy do ramion, jak większość dziewczyn. Wyglądała normalnie. Niezbyt ładna – dodała z wyższością osoby świadomej swojej urody.

– Jak była ubrana? – Martin pochylił się, próbował pochwycić jej spojrzenie. Bez skutku.

– Nie bardzo pamiętam. To było ze dwa tygodnie temu, zaczynało się ściemniać…

– Spróbuj sobie przypomnieć – nalegał Martin.

– Chyba miała jakieś dżinsy. Coś w rodzaju obcisłego T-shirtu i sweter. Sweter był chyba niebieski, a T-shirt biały, a może na odwrót? A właśnie, i jeszcze czerwona torebka na ramię.

Patrik i Martin wymienili spojrzenia. Tak właśnie wyglądała Tanja w dniu zaginięcia. Miała na sobie biały T-shirt i niebieski sweter, nie na odwrót.

– O której to było?

– Był wczesny wieczór. Koło szóstej.

– Widziałaś, czy Jacob wpuścił ją do środka?

– Nie. Zapukała, ale nikt nie otworzył. Wtedy obeszła dom z drugiej strony, a potem już jej nie widzieliśmy.

– A widzieliście, jak wychodziła? – zapytał Patrik.

– Nie, ze stodoły nie widać drogi. Ale, jak już mówiłam, nie jestem pewna, czy to była ta dziewczyna.

– Jak myślisz, kto to mógł być w takim razie? Do Västergärden nie przychodzi chyba zbyt wielu obcych?

Znów to obojętne wzruszenie ramion. Milczała chwilę, a potem powiedziała:

– Nie mam pojęcia, kto to był. Może chciała coś sprzedać, czy ja wiem?

– Ale Jacob nic o tym nie mówił?

– Nie.

Nie dodała nic więcej, a dla Patrika i Martina było oczywiste, że to, co wtedy zobaczyła, zastanowiło ją znacznie bardziej, niż gotowa była przyznać policji i rodzicom.

– Mogę spytać, do czego zmierzacie? To wygląda na prześladowanie mojej rodziny. Nie dość że ekshumowaliście mojego brata? No właśnie, jak wam poszło? Czy trumna była pusta?

W jego głosie słychać było szyderstwo. Patrik musiał wziąć to na siebie.

– Nie, w trumnie znajdowały się ludzkie szczątki. Przypuszczalnie pańskiego brata Johannesa.

– Przypuszczalnie – prychnął Gabriel, krzyżując ramiona.

– A więc teraz chcecie się dobrać do Jacoba, tak?

Laine z przerażeniem spojrzała na męża, jakby dopiero teraz dotarł do niej sens pytań policjantów.

– No chyba nie podejrzewacie, że Jacob… – Chwyciła się za gardło.

– Niczego nie podejrzewamy. W tej chwili chcemy się tylko dowiedzieć, gdzie była Tanja przed zaginięciem. Jacob może być ważnym świadkiem.

– Świadkiem! Przyznaję, że elegancko to opakowaliście. Ale nie myślcie, że damy się nabrać. Chcecie dokończyć to, co w 1979 roku zaczęli wasi durni koledzy. Nieważne, kogo przymkniecie, byleby to był Hult, prawda? Najpierw wmawiacie nam, że Johannes żyje i po dwudziestu czterech latach znów zaczął mordować dziewczyny, a kiedy się okazuje, że jednak leży martwy w trumnie, bierzecie się za Jacoba.

Gabriel wstał i wskazał drzwi.

– Wynoście się! Żebym was tu nie widział bez nakazu. A najpierw zadzwonię do adwokata. Jazda stąd!

Coraz łatwiej przychodziły mu dosadne wyrażenia. W kącikach ust pojawiła się piana. Patrik i Martin ruszyli do wyjścia. Gdy drzwi zatrzaskiwały się za ich plecami, usłyszeli, jak Gabriel ryczy do córki:

– I coś ty narobiła, do cholery?


Cicha woda…

– Nie przypuszczałem, że może się tak zagotować – powiedział Martin.

– Do pewnego stopnia go rozumiem. Z jego punktu widzenia. – Patrik wrócił myślami do porannej porażki.

– Już ci mówiłem, nie myśl o tym. Zrobiłeś, co uważałeś za stosowne. Nie możesz się bez końca bić w piersi – powiedział zirytowany Martin.

Patrik rzucił mu zdziwione spojrzenie. Martin wzruszył ramionami i zaczął się usprawiedliwiać.

– Przepraszam. Widocznie na mnie też to działa.

– Przecież masz rację. Nie pora rozdzierać szaty. – Oderwał na chwilę wzrok od szosy i spojrzał na kolegę. – I nie przepraszaj, że jesteś szczery.

– Okej.

Zapadło kłopotliwe milczenie. Patrik odezwał się, kiedy mijali pole golfowe we Fjällbace:

– Może wreszcie załatwisz sobie zieloną kartę, żebyśmy mogli razem zrobić rundkę?

Martin uśmiechnął się złośliwie.

– Nie boisz się? Może się okazać, że mam wrodzony talent i od razu rozłożę cię na łopatki.

– Nie sądzę. Sam mam wrodzony talent do golfa.

– W takim razie musimy się pospieszyć, bo potem przez dłuższy czas nie będzie mowy o żadnej rundce.

– Dlaczego? – szczerze zdziwił się Patrik.

– Zdaje się, że zapomniałeś, że za kilka tygodni urodzi ci się dziecko. Nie będziesz miał czasu na takie zabawy.

– E, jakoś się to urządzi. Maluchy dużo śpią. Na pewno uda nam się zorganizować tego golfa. Erika rozumie, że czasem muszę wyjść z domu. Kiedy postanowiliśmy mieć dziecko, umówiliśmy się, że każde z nas będzie mieć prawo do jakiejś przestrzeni tylko dla siebie, żebyśmy nie byli tylko i wyłącznie rodzicami.

Martinowi ze śmiechu łzy napłynęły do oczu. Potrząsnął głową.

– Tak, na pewno, będziecie mieli mnóstwo czasu na inne rzeczy. Takie maluchy dużo śpią – przedrzeźniał Patrika i śmiał się na całego.

Patrik wiedział, że siostra Martina ma pięcioro dzieci. Zaniepokoił się, że Martin wie o tym znacznie więcej niż on. Już miał zapytać, kiedy zadzwonił telefon.

– Hedström.

– Cześć, mówi Pedersen. Możesz rozmawiać?

– Poczekaj chwilę. Znajdę miejsce, żeby się zatrzymać.

Właśnie mijali kemping w Grebbestad. Obaj spochmurnieli. Przejechali kilkaset metrów, dotarli do pomostu w Grebbestad. Patrik skręcił na parking i zatrzymał się.

– Już zaparkowałem. Coś znaleźliście, tak?

Nie krył ciekawości. Martin spoglądał na niego w napięciu. Turyści przechodzili obok samochodu, wchodzili i wychodzili ze sklepów i restauracji. Patrik z zazdrością patrzył na malującą się na ich twarzach pogodną nieświadomość.

– I tak, i nie. Musimy się przyjrzeć tym szczątkom bliżej, ale zważywszy na okoliczności, pomyślałem, że ulży ci, jeśli dowiesz się, że coś jednak wynikło z tej pospiesznej ekshumacji.

– Czuję się jak idiota, więc słucham cię z największą uwagą. – Patrik wstrzymał oddech.

– Przede wszystkim, sprawdziliśmy karty dentystyczne. Facet w trumnie to bez wątpienia Johannes Hult. W tej kwestii nic ciekawego ci nie powiem. Natomiast – tu patolog nie oparł się pokusie i dla efektu zrobił małą przerwę – nieprawdą jest, że śmierć nastąpiła wskutek powieszenia. Raczej uderzono go w tył głowy twardym przedmiotem.

– Co ty mówisz? – krzyknął głośno Patrik. Martin aż podskoczył. – Jakim twardym przedmiotem? Ktoś mu przyłożył?

– Coś w tym rodzaju. Facet leży na stole sekcyjnym, więc gdy będę wiedział więcej, zadzwonię. Muszę ustalić jeszcze kilka szczegółów. Na razie nie mogę powiedzieć nic poza tym.

– Jestem ci bardzo wdzięczny, że tak szybko zadzwoniłeś. Odezwij się, jak tylko będziesz coś wiedział.

Patrik z triumfem zamknął klapkę telefonu.

– Co ci powiedział? – Martin nie mógł powstrzymać ciekawości.

– Że nie jestem kompletnym idiotą.

– Do takiej diagnozy rzeczywiście potrzebny jest lekarz. I co jeszcze? – sucho spytał Martin. Nie lubił takiej ciuciubabki.

– Powiedział, że Johannes Hult został zamordowany.

Martin zgiął się wpół i udając rozpacz, schował twarz w dłoniach.

– Ja się wycofuję z tego pieprzonego śledztwa. To się nie trzyma kupy! Mówisz mi, że główny podejrzany w związku z zaginięciem Siv i Mony i ich zabójca sam został zamordowany.

– Właśnie tak. Gabriel Hult bardzo się myli, jeśli sądzi, że nas zakrzyczy, żebyśmy się nie zajmowali ich rodzinnymi brudami. Oni ewidentnie coś ukrywają. Ktoś z tej rodziny wie, jak i dlaczego zginął Johannes Hult. Wie też, jaki to ma związek z dziewczynami. Mogę się założyć! – Zaciśniętą pięścią uderzył o drugą dłoń. Poczuł przypływ energii, chociaż rano był oklapnięty i osowiały.

– Oby udało nam się to rozwikłać na czas. Ze względu na Jenny Möller – powiedział Martin.

Jego uwaga podziałała na Patrika jak kubeł zimnej wody. Nie wolno myśleć w kategoriach współzawodnictwa, bo nie taki jest cel. Chwilę posiedzieli w milczeniu. Obserwowali przechodniów. Potem Patrik uruchomił silnik i pojechali do komisariatu.


Kennedy Karlsson by przekonany, że wszystkiemu w jego życiu winne jest imię. Poza tym nie miał powodu się skarżyć. Inni mieli rozmaite dobre wymówki, na przykład, że rodzice piją i biją. On mógł zwalać tylko na imię.

Matka po skończeniu szkoły pojechała na kilka lat do USA. Kiedyś wyjazd do Stanów był wydarzeniem na całą okolicę. W połowie lat osiemdziesiątych było już inaczej. Nie był to wyjazd z biletem w jedną stronę. Dzieci wielu rodzin wyjeżdżały do miasta albo za granicę. Tylko jedno się nie zmieniło: jeśli ktoś opuszczał swoją małą społeczność, nieuchronnie był brany na języki. Prorokowały, że to się musi źle skończyć. Co w tym przypadku do pewnego stopnia się sprawdziło. Po kilku latach na amerykańskiej ziemi obiecanej wróciła do domu z brzuchem. Nigdy nie słyszał ani słowa o ojcu, ale nawet na to nie mógłby zrzucić winy za swoje kłopoty, bo matka jeszcze przed jego narodzinami wyszła za mąż za Christera. Był dla niego jak prawdziwy ojciec. Nie, wszystko przez to imię. Domyślał się, że matka chciała zwrócić na siebie uwagę, pokazać, że chociaż wróciła do domu z podkulonym ogonem, to przecież była w wielkim świecie. On miał o tym przypominać. Nigdy nie przepuściła okazji, by podkreślić, że jej najstarszy syn nosi imię po Johnie F. Kennedym, „ponieważ żyjąc w USA, nabrała wielkiego podziwu dla tego człowieka”. Czemu w takim razie nie dała mu na imię John?

Rodzeństwu lepiej się powiodło. Wystarczyły zwyczajne imiona: Emelie, Mikael i Thomas. Normalne, porządne szwedzkie imiona. Inna rzecz, że przez to jeszcze bardziej się wyróżniał. Fakt, że ojciec był czarny, też nie ułatwiał sprawy, chociaż w mniemaniu Kennedyego nie to było problemem. Był absolutnie pewien, że chodzi tylko o to cholerne imię.

Naprawdę cieszył się, że idzie do szkoły. Dokładnie pamiętał. Napięcie, radość, pragnienie rozpoczęcia czegoś nowego. Oto otwiera się przed nim nowy świat. Wystarczył jeden dzień, może dwa, żeby mu to wybili z głowy. Wszystko przez to cholerne imię. Szybko nauczył się, że wyróżnianie się jest grzechem. Nieważny jest powód: dziwne imię, inna fryzura czy niemodne ciuchy. W jego przypadku okolicznością obciążającą było to, że z powodu imienia podobno uważał się za kogoś lepszego. Zupełnie jakby sam je sobie wybrał. Przecież gdyby to od niego zależało, miałby na imię Johan, Oskar albo Fredrik. Nosiłby imię, które automatycznie zapewniłoby mu wstęp do grupy.

Piekło pierwszych dni szkoły miało ciąg dalszy. Złośliwości, bójki, odrzucenie zmusiły go do zbudowania wokół siebie muru. Wzbierająca za nim agresja zaczęła uchodzić przez niewielkie otwory. Otwory stawały się coraz większe i w końcu dla wszystkich sprawa stała się oczywista. Ale wtedy było już za późno. Zawalił szkołę, utracił zaufanie najbliższych, a kolegów miał nie takich jak trzeba.

Imię zdeterminowało jego los, a on się mu poddał. Jakby na czole miał wypisane hasło „problemy” i pozostawało mu tylko spełnić oczekiwania. Wybór był paradoksalnie prosty i jednocześnie trudny.

Wszystko się zmieniło, kiedy przyjechał do Bullaren. Pobyt tam był karą za kradzież samochodu. Od razu na początku postanowił, że nie będzie się sprzeciwiać, byle tylko jak najprędzej się stamtąd wydostać. Ale spotkał Jacoba, a za jego pośrednictwem – Boga.

W jego oczach stanowili niemal jedność.

Nie było żadnego cudu. Jego istnienia nie objawił grom z nieba. Obraz Boga wyłaniał się stopniowo, podczas rozmów i spotkań z Jacobem, jak w układance, której wzór znajduje się na pudełku.

Początkowo się opierał. Uciekał, szalał z kumplami. Ściągali go z powrotem pijanego w sztok, a następnego dnia z głową pękającą z bólu stawał przed Jacobem, w którego łagodnym spojrzeniu, o dziwo, nie było wyrzutu.

Wyżalił się Jacobowi. Wyjaśnił, że wszystkie błędy popełnił z powodu imienia. Jacobowi udało się go jednak przekonać, że to dobre imię, że wskazuje kierunek, w jakim potoczy się jego życie. Wytłumaczył, że jest darem, bo jeśli zaraz po urodzeniu otrzymał tak wyraźną tożsamość, musi to znaczyć, że Bóg wybrał go sobie spośród innych. Imię sprawia, że jest kimś szczególnym, ale bynajmniej nie dziwolągiem.

Kennedy chłonął te słowa z radością, z jaką człowiek głodny siada do suto zastawionego stołu. Uzmysłowił sobie, że Jacob ma rację. Imię to dar. Sprawia, że jest niezwykły i wskazuje, że Bóg ma jakiś szczególny plan wobec niego, Kennedyego Karlssona. Był Jacobowi wdzięczny, że dowiedział się o tym, zanim było za późno.

Martwił się, bo widział, że ostatnio Jacoba coś niepokoi. Przypuszczał, że trafnie odczytuje powód tego niepokoju, bo oczywiście słyszał pogłoski o związku jego rodziny ze śmiercią dziewczyn. Sam wielokrotnie doświadczył ludzkiej nieżyczliwości. Atakowali, gdy tylko zwietrzyli ofiarę. Tym razem zwierzyną łowną stała się rodzina Hultów.

Delikatnie zapukał do drzwi Jacoba. Wydawało mu się, że słyszy wzburzone głosy. Kiedy otworzył drzwi, Jacob z wyrazem skrajnego zmęczenia na twarzy odkładał słuchawkę.

– Co się stało?

– Problemy rodzinne. Nie martw się.

– Twoje problemy są moimi problemami. Przecież wiesz. Nie możesz mi powiedzieć, o co chodzi? Zaufaj mi, jak ja zaufałem tobie.

Jacob przesunął dłonią po oczach. Skulił się.

– Z powodu głupstwa, które mój ojciec popełnił dwadzieścia cztery lata temu, policja ubzdurała sobie, że mamy coś wspólnego z zamordowaniem tej niemieckiej turystki, o której pisały gazety.

– To okropne.

– A dziś rano policja otworzyła grób mojego stryja Johannesa.

– Co ty mówisz? Naruszyli świętość miejsca wiecznego spoczynku?

Jacob uśmiechnął się nieznacznie. Rok temu Kennedy powiedziałby: „Świętość czego?”.

– Niestety. Cała rodzina cierpi i nic nie możemy na to poradzić.

Kennedy poczuł narastający, dobrze znany gniew. Teraz jakby lepszy – gniew boży.

– Nie możecie złożyć na nich skargi? O nękanie czy coś w tym rodzaju?

Znów krzywy uśmiech.

– Z własnego doświadczenia wiesz, że w ten sposób da się coś zwojować z policją?

Oczywiście, że nie. Nie miał szacunku dla policji. Rozumie, że Jacob jest bezradny.

Kennedy był głęboko wdzięczny, że Jacob podzielił się z nim swoimi problemami. To jeszcze jeden dar, za który podziękuje Bogu podczas wieczornej modlitwy. Właśnie miał to powiedzieć Jacobowi, gdy zadzwonił telefon.

– Przepraszam. – Jacob podniósł słuchawkę.

Po kilku minutach ją odłożył. Był blady jak ściana. Kennedy domyślił się, że dzwonił ojciec Jacoba, ale udał, że nie wie. Chciał ukryć, że podsłuchiwał.

– Co się stało?

Jacob powoli odłożył okulary.

– Mów. Co powiedział? – Kennedy nie ukrywał niepokoju.

– Dzwonił ojciec. Była u niego policja, przepytywali moją siostrę. Mój kuzyn Johan zadzwonił na policję. Zeznał, że razem z Lindą widzieli tę zamordowaną dziewczynę koło mojego domu. Krótko przed zaginięciem. Panie Boże, dopomóż mi.

– Panie Boże, dopomóż mu – wyszeptał Kennedy.


Zebrali się w pokoju Patrika. Było ciasno, ale przy odrobinie dobrej woli wszyscy się zmieścili. Mellberg proponował wprawdzie swój gabinet, trzy razy większy od pozostałych, ale Patrik nie chciał przenosić tego wszystkiego, co umieścił na tablicy.

Wisiały na niej różne kartki i notatki. Na środku przypiął zdjęcia Siv, Mony, Tanji i Jenny. Przysiadł na skraju biurka, bokiem do pozostałych. Po raz pierwszy od dawna byli tu wszyscy razem: Patrik, Martin, Mellberg, Gösta, Ernst i Annika. Burza mózgów komisariatu w Tanumshede. Wszyscy patrzyli na Patrika, w pełni świadomego odpowiedzialności, jaka spadła na jego barki. Nie lubił być w centrum zainteresowania. Na samą myśl, że wszyscy czekają na to, co powie, robiło mu się nieprzyjemnie. Odchrząknął.

– Pół godziny temu dzwonił Tord Pedersen z zakładu medycyny sądowej. Powiedział, że ekshumacja nie okazała się niepotrzebna. – Zrobił przerwę. Cieszył się tak bardzo, jak wcześniej się martwił, że stanie się pośmiewiskiem. – Sekcja zwłok wykazała, że Johannes Hult się nie powiesił. Wygląda na to, że zginął od uderzenia w tył głowy.

Przez pokój przeszedł szmer. Patrik wiedział, że uważnie go słuchają.

– Znów mamy do czynienia z bardzo dawnym morderstwem. Pora zebrać i podsumować, co o tym wszystkim wiemy. Jakieś pytania? – Cisza. – No to zaczynamy.

Zaczął od streszczenia starych materiałów dotyczących Siv i Mony, w tym zeznania Gabriela. Potem przeszedł do Tanji i wyników sekcji, wskazujących, że jej rany były tego samego rodzaju co Siv i Mony. Wspomniał o związku między obiema sprawami, o tym, że Tanja okazała się córką Siv, i o tym, że Johan, jak mu powiedział, widział Tanję na terenie Västergärden.

W tym momencie Gösta zaprotestował:

– A Jenny Möller? Wcale nie jestem przekonany, że jej zaginięcie ma związek z tamtymi morderstwami.

Wszyscy spojrzeli na zdjęcie uśmiechniętej siedemnastoletniej blondynki. Patrik również.

– Zgadzam się, Gösta. To tylko jedna z wielu teorii. Poszukiwania na razie nic nie dały. Sprawdzanie znanych nam przestępców zaprowadziło nas do Märtena Friska. Okazało się, że to fałszywy trop. Pozostaje liczyć na informacje od ludności i kontynuować śledztwo przy założeniu, że Jenny została porwana przez tę samą osobę, która zamordowała Tanję. Czy to odpowiedź na twoje pytanie?

Gösta skinął głową. Tak jak przypuszczał, w zasadzie nie wiedzą nic.

– Właśnie, Gösta, słyszałem od Anniki, że sprawdziliście trop z nawozem. Co z tego wynikło?

Zamiast Gösty odpowiedział Ernst:

– Nic. Facet, z którym rozmawialiśmy, nie ma z tym nic wspólnego.

– Ale rozejrzeliście się na wszelki wypadek? – Zapewnienia Ernsta nie przekonały Patrika.

– Oczywiście. Ale nie zauważyliśmy nic podejrzanego – odpowiedział niezadowolony Ernst.

Patrik spojrzał pytająco na Göstę, a on potwierdził skinieniem.

– W takim razie trzeba się zastanowić, co dalej. Mamy zeznanie osoby, która widziała Tanję na krótko przed jej zaginięciem. Johan, syn Johannesa, zadzwonił dziś z informacją, że widział w Västergärden dziewczynę. Jest pewien, że to Tanja. Była z nim wtedy jego kuzynka Linda, córka Gabriela. Przed południem pojechaliśmy z Martinem porozmawiać z nią. Potwierdziła, że widzieli jakąś dziewczynę, ale nie jest pewna, czy to Tanja.

– Czy można mu wierzyć? Zważywszy na jego kartotekę i konflikt w tej rodzinie, trudno dać mu wiarę – zauważył Mellberg.

– Też o tym myślałem. Poczekajmy, zobaczymy, co powie Jacob Hult. Swoją drogą ciekawe, że zawsze wracamy do tej rodziny. Gdziekolwiek się obrócimy, zawsze na nich trafiamy.

W pokoju zrobiło się gorąco. Wprawdzie Patrik otworzył jedno okno, ale niewiele to dało, bo na zewnątrz też było gorąco. Annika wachlowała się dla ochłody. Mellberg otarł dłonią pot z czoła. Twarz Gösty mimo opalenizny niepokojąco poszarzała. Martin rozpiął koszulę. Patrik z zazdrością zauważył, że niektórzy mają czas chodzić na siłownię. Jedynie na Ernście temperatura nie robiła wrażenia.

– A ja stawiam na to, że to jeden z tych łobuzów – powiedział. – Do tej pory tylko oni mieli do czynienia z policją.

– I jeszcze ich ojciec – przypomniał Patrik.

– Właśnie. Co dowodzi, że w tej części rodziny szerzy się zepsucie.

– A jak rozumieć to, że Tanję widziano w Västergärden? Według siostry Jacob był wtedy w domu. Czy nie wskazywałoby to na niego?

Ernst prychnął.

– A kto mówi, że dziewczyna tam była? Johan Hult. Nie wierzę w ani jedno jego słowo.

– Kiedy chcesz rozmawiać z Jacobem? – zapytał Martin.

– Proponuję, żebyśmy zaraz po zebraniu skoczyli do Bullaren. Sprawdziłem, dziś pracuje.

– Nie sądzisz, że Gabriel już zadzwonił, żeby go uprzedzić?

– Na pewno, ale nic na to nie poradzimy. Zobaczymy, co powie.

– A co robimy z informacją, że Johannes został zamordowany? – drążył Martin.

Patrik nie chciał się przyznać, że nie wie. Za dużo było do wyjaśnienia. Bał się, że jeśli zrobi krok wstecz, żeby spojrzeć na całość z perspektywy, zadanie okaże się ponad jego siły. Westchnął i odparł:

– Po kolei. Nie powiemy nic Jacobowi, bo nie chcę, żeby ktoś uprzedził Solveig i jej synów.

– Czyli następnym krokiem będzie rozmowa z nimi?

– Myślę, że tak. Chyba że ktoś ma inny pomysł?

Milczenie. Nikomu nic nie przychodziło do głowy.

– A co mają robić pozostali?

Gösta z trudem oddychał. Patrik zaniepokoił się, że z tego gorąca dostanie zawału.

– Annika powiedziała, że po ukazaniu się w gazetach zdjęcia Jenny napłynęło trochę informacji. Wstępnie je uporządkowała. Zacznijcie je z Ernstem odhaczać.

Patrik miał nadzieję, że nie popełnia błędu, ponownie włączając Ernsta do śledztwa. Trzeba dać mu szansę. Do takiego wniosku doszedł, gdy Ernst najwyraźniej wziął się w karby i razem z Göstą sprawdzał trop z nawozem.

– Annika, proszę, żebyś jeszcze raz skontaktowała się z firmą, która sprzedała ten nawóz. Poproś o nazwiska wszystkich osób, które go kupowały. Wprawdzie nie chce mi się wierzyć, żeby ciała przetransportowano z daleka, ale może warto sprawdzić.

– Nie ma problemu. – Annika wachlowała się coraz zamaszyściej. Nad górną wargą miała kropelki potu.

Mellbergowi nie przydzielił żadnego zadania. Byłoby mu niezręcznie wydawać polecenia szefowi. Poza tym wolał, żeby Mellberg nie wtrącał się do śledztwa.

Musiał jednak przyznać, że znakomicie radzi sobie z miejscowymi politykami, dzięki czemu nie przeszkadzają im w pracy.

Poza tym nadal działo się z nim coś dziwnego. Zazwyczaj jego głos górował nad wszystkimi innymi. Teraz siedział cicho i sprawiał wrażenie, jakby był gdzieś bardzo daleko. Wesołość, którą przez parę tygodni wprawiał w zakłopotanie współpracowników, zastąpiło jeszcze bardziej niepokojące milczenie. Patrik zapytał:

– Bertil, chciałbyś coś dodać?

– Co takiego? Przepraszam, mówiłeś coś? – Mellberg drgnął.

– Chcesz coś dodać? – powtórzył Patrik.

– Tak – powiedział Mellberg i chrząknął. Widział, że na niego patrzą. – Chociaż nie, nie wydaje mi się. Chyba masz wszystko pod kontrolą.

Annika i Patrik wymienili spojrzenia. Annika była zazwyczaj najlepiej poinformowana, co dzieje się w komisariacie, ale tym razem wzruszyła tylko ramionami. Nie miała pojęcia, o co chodzi.

– Czy są jakieś pytania? Nie? To do roboty.

Wszyscy z ulgą opuścili duszny pokój i poszli szukać ochłody. Został tylko Martin.

– Kiedy jedziemy?

– Najpierw coś zjedzmy. Pojedziemy po lunchu.

– Okej. Pójdę coś kupić. Zjemy w socjalnym, dobrze?

– Dziękuję ci bardzo. Przez ten czas zdążę zadzwonić do Eriki.

– Pozdrowienia – powiedział Martin, wychodząc.

Patrik wybrał numer. Miał nadzieję, że Jörgen i Madde nie zanudzili Eriki na śmierć.


Dosyć ustronne miejsce.

Martin rozglądał się. Wkoło same drzewa. Od kwadransa jechali przez las. Może zabłądzili.

– Spokojnie, wszystko mam pod kontrolą. Byłem tam już, kiedy zbuntował się jeden z chłopaków. Na pewno trafię.

Rzeczywiście, chwilę później zajechali pod dom.

– Porządnie to wygląda.

– Tak, mają dobrą opinię. W każdym razie zachowują pozory. Osobiście mam wątpliwości, kiedy słyszę to nabożne gadanie. Wszystkie te niezależne wspólnoty religijne deklarują bardzo szczytne cele, ale wcześniej czy później zaczynają przyciągać dziwnych ludzi. Zapewniają silne, wręcz rodzinne więzi, co przyciąga osoby, którym brakuje poczucia wspólnoty.

– Słyszę, że sporo wiesz na ten temat.

– W pewnym sensie. Moją siostrę wciągali w różne dziwne sytuacje. W okresie dojrzewania, kiedy przychodzi czas młodzieńczych poszukiwań, wiesz, te rzeczy. Ale wykaraskała się, nic złego się nie stało. Od tamtej pory wiem dostatecznie dużo o tym, jak działają takie sekty, żeby odnosić się do nich z dystansem. O tej wspólnocie nie słyszałem złego słowa, więc nie ma powodu zakładać, że coś jest nie tak.

– W każdym razie nie ma to nic wspólnego z naszym śledztwem – zauważył Martin.

Zabrzmiało to jak ostrzeżenie, i zapewne o to Martinowi chodziło. Zazwyczaj Patrik zachowywał neutralność, ale tym razem w jego głosie słychać było ton lekceważenia. Martin obawiał się, żeby to nie wpłynęło na przesłuchanie Jacoba.

Patrik jakby czytał w jego myślach. Uśmiechnął się.

– Nie denerwuj się. To moja idée fixe, ale nie ma nic wspólnego ze śledztwem.

Zaparkowali samochód i wysiedli. Na podwórzu wrzało jak w ulu. Chłopcy i dziewczyny pracowali zarówno na dworze, jak i w domu. Grupka młodzieży kąpała się w jeziorze. Było tam bardzo głośno. Sielanka. Martin i Patrik zapukali do drzwi. Otworzył około dwudziestoletni chłopak. Spojrzeli na niego i drgnęli. Gdyby nie jego mroczne spojrzenie, prawdopodobnie by go nie rozpoznali.

– Cześć, Kennedy.

– Czego chcecie? – warknął.

Ze zdumienia nie odrywali od niego wzroku. Gdzie się podziały długie, stale opadające na twarz włosy? Zniknęło czarne ubranie i niezdrowa cera. Stojący przed nimi chłopak był czyściutki i ostrzyżony, po prostu lśnił. Pozostało pełne wrogości spojrzenie, które pamiętali z częstych zatrzymań za posiadanie narkotyków, kradzież samochodu i tak dalej.

– Świetnie wyglądasz. Widzę, że dobrze ci się powodzi, Kennedy – powiedział z serdecznością w głosie Patrik. Zawsze mu współczuł.

Kennedy nie zaszczycił go odpowiedzią. Powtórzył pytanie:

– Czego chcecie?

– Chcemy porozmawiać z Jacobem. Zastaliśmy go?

Kennedy zagrodził im drogę.

– Czego od niego chcecie?

Patrik odparł zdecydowanie, ale wciąż przyjaźnie:

– To nie twoja sprawa. Pytam jeszcze raz: jest tutaj?

– Odwalcie się od niego i przestańcie go prześladować, jego rodzinę też. Wiem, co chcecie zrobić. To wstrętne. Spadnie na was kara. Bóg wszystko widzi, patrzy w wasze serca.

Martin i Patrik spojrzeli na siebie.

– Okej, Kennedy. Wystarczy, odsuń się.

W głosie Patrika zabrzmiała groźba. Kennedy próbował protestować, ale po chwili niechętnie wpuścił ich do środka.

– Dzięki – powiedział Martin, idąc przez hall za Patrikiem, który już znał drogę.

– O ile pamiętam, jego gabinet jest na końcu korytarza.

Kennedy jak cień podążał za nimi. Martin wzdrygnął się. Zapukali do drzwi. Jacob siedział za biurkiem. Nie zdziwił się.

– No proszę. Karząca ręka sprawiedliwości. Czyżby nie było już prawdziwych przestępców do ścigania?

Kennedy zacisnął pięści. Stał w otwartych drzwiach.

– Dziękuję, Kennedy, zamknij drzwi.

Bez słowa, niechętnie wykonał polecenie.

– Przypuszczam, że domyśla się pan, z jakiego powodu tu jesteśmy.

Jacob zdjął okulary do komputera i pochylił się do przodu. Wyglądał na wykończonego.

– Tak, godzinę temu dzwonił mój ojciec. Opowiedział jakąś niestworzoną historię, że mój drogi kuzyn jakoby widział u mnie w domu tę zamordowaną dziewczynę.

– To jest niestworzona historia? – Patrik obserwował Jacoba.

– Oczywiście. – Stukał okularami o blat biurka. – Po co miałaby przychodzić do Västergärden? Jeśli dobrze rozumiem, była turystką, a nasz dom nie leży na szlaku turystycznym. A jeśli chodzi o zeznanie Johana. Przecież wiecie, jak wyglądają nasze stosunki. Solveig i jej rodzina korzystają z każdej sposobności, żeby oczernić moją rodzinę. To przykre. Niektórzy ludzie nie mają Boga w sercu, tylko kogoś zupełnie innego.

– Może i tak. – Patrik uśmiechnął się ujmująco. – Ale tak się składa, że wiemy, co mogło ją sprowadzać do Västergärden. – Czyżby dostrzegł w oczach Jacoba błysk niepokoju? Mówił dalej: – Ona nie przyjechała do Fjällbacki w celach turystycznych. Przyjechała szukać swoich korzeni. I dowiedzieć się czegoś więcej o zaginięciu swojej matki.

– Matki? – powiedział zdumiony Jacob.

– Tak, ta dziewczyna była córką Siv Lantin.

Okulary głośno stuknęły o blat biurka. Martin był ciekaw, czy zdumienie było prawdziwe, czy udawane. Wolał obserwować Jacoba, a rozmowę zostawić Patrikowi.

– Przyznaję, to coś nowego. Nadal jednak nie rozumiem, czego miałaby szukać w Västergärden.

– Jak powiedziałem, chyba próbowała się dowiedzieć, co się stało z jej matką. A zważywszy, że pański stryj był dla policji głównym podejrzanym… – nie dokończył zdania.

– Muszę powiedzieć, że to jakieś szalone rojenia. Mój stryj był niewinny. Te wasze insynuacje wpędziły go do grobu, a ponieważ go nie ma, próbujecie dopaść kogoś innego z naszej rodziny. Powiedzcie mi, jaki cierń tkwi w waszych sercach, że macie taką potrzebę niszczenia tego, co stworzył kto inny? Tak was kole w oczy nasza wiara i radość, jaka z niej płynie?

Jacob już nie mówił, tylko wygłaszał kazanie. Martin domyślał się, że musi być cenionym kaznodzieją, bo czarował swoim miękkim, raz wznoszącym się, raz opadającym głosem.

– Wykonujemy swoje obowiązki – odpowiedział lakonicznie Patrik.

Z trudem się opanowywał, by nie okazać niesmaku wobec nabożnych bzdur, jak je nazywał. Musiał jednak przyznać, że w sposobie mówienia Jacoba było coś frapującego. Osoba o słabszym charakterze łatwo mogłaby ulec, pójść za jego głosem i przesłaniem.

– A więc twierdzi pan, że Tanji Schmidt nie było w Västergärden?

Jacob rozłożył ręce.

– Przysięgam, nigdy nie widziałem tej dziewczyny. Coś jeszcze?

Martinowi przyszło na myśl to, co powiedział Pedersen: że Johannes nie popełnił samobójstwa. Dla Jacoba byłby to zapewne silny wstrząs. Ale Patrik słusznie zdecydował, że na razie mu nie powiedzą. Ledwie zdążyliby wyjść z pokoju, a już rozdzwoniłyby się telefony u wszystkich Hultów.

– Nie, to wszystko. Możliwe, że jeszcze wrócimy.

– Wcale mnie to nie zdziwi.

Głos Jacoba stracił kaznodziejski ton, znów brzmiał łagodnie i spokojnie. Martin właśnie miał nacisnąć klamkę, gdy drzwi otworzyły się bezgłośnie. Stał w nich Kennedy. Widocznie czekał i podsłuchiwał. Nie było co do tego wątpliwości. Jego wzrok zionął ogniem. Martin wzdrygnął się na widok tej nienawiści. Widocznie Jacob nauczył go zasady oko za oko, zapominając o miłości bliźniego, którego trzeba kochać jak siebie samego.


Atmosfera przy stole była ciężka. Zresztą od śmierci Johannesa nigdy nie bywało wesoło.

– Kiedy to się wreszcie skończy! – Solveig przycisnęła rękę do piersi. – Bez przerwy lądujemy w jakimś gównie. Wszyscy myślą, że tylko czekamy, żeby nam dokopali! – Zaczęła jęczeć: – Co teraz ludzie powiedzą, kiedy dowiedzą się, że policja rozkopała jego grób?! Kiedy znaleźli tę dziewczynę, myślałam, że wreszcie się skończy to obgadywanie, ale teraz wszystko zacznie się od nowa.

– Niech sobie gadają! Co nas to obchodzi?

Robert wywrócił popielniczkę, gwałtownie gasząc papierosa. Solveig szybko zabrała albumy.

– Uważaj! Dziurę mi wypalisz.

– Nie mogę już patrzeć na te twoje albumy! Całymi dniami gapisz się w te zdjęcia! Nie rozumiesz, że to dawne czasy?! Całe wieki, a ty nic, tylko wzdychasz i miętosisz te fotografie. Ojca nie ma, a ty już nie jesteś żadną misską. Zresztą spójrz na siebie!

Robert chwycił albumy i cisnął o ziemię. Solveig z krzykiem rzuciła się zbierać rozrzucone po podłodze zdjęcia. Rozwścieczyło go to jeszcze bardziej. Nie zwracając uwagi na jej błagalne spojrzenia, chwycił garść fotografii i zaczął je drzeć na kawałeczki.

– Robert, zostaw. Proszę cię! – Jej otwarte usta wyglądały jak rana.

– Jesteś tłustą, starą babą. Jeszcze to do ciebie nie dotarło? A ojciec się powiesił. Pora, żebyś to wreszcie zrozumiała.

Johan, który obserwował tę scenę w odrętwieniu, wstał i mocno złapał Roberta za rękę. Wyjął kawałki zdjęć z zaciśniętej dłoni, zmuszając go, żeby słuchał:

– W tej chwili się uspokój. O to im chodzi, rozumiesz? Żebyśmy się pożarli między sobą, żeby nasza rodzina się rozpadła. Ale niedoczekanie ich, słyszysz?! Będziemy się trzymać razem. Pomóż mamie pozbierać albumy.

Cała złość uszła z Roberta jak z przekłutego balonu. Przetarł dłonią oczy i z przerażeniem spojrzał na nieporządek, którego narobił, i matkę leżącą na podłodze jak jedno wielkie nieszczęście. Przebierała palcami wśród kawałków fotografii i szlochała rozdzierająco. Robert ukląkł i objął ją. Czule odgarnął jej z czoła kosmyk tłustych włosów, a potem pomógł wstać.

– Przepraszam, mamo, przepraszam. Pomogę ci zrobić porządek w albumach. Nic się nie da zrobić z podartymi zdjęciami, ale najlepsze i tak zostały. Spójrz tutaj, jaka byłaś kiedyś piękna.

Trzymał przed nią zdjęcie. Solveig w skąpym kostiumie kąpielowym, przepasana szarfą z napisem „Miss maja 1967”. Rzeczywiście, była piękna. Jej płacz przeszedł w urywany szloch. Wzięła od niego zdjęcie i uśmiechnęła się.

– Prawda, jaka byłam piękna?

– Tak, mamo, byłaś najpiękniejszą dziewczyną, jaką w życiu widziałem!

– Naprawdę?

Uśmiechnęła się kokieteryjnie i pogłaskała go po głowie. Robert pomógł jej usiąść na krześle.

– Naprawdę. Słowo honoru.

Pozbierali wszystko. Solveig, szczęśliwa, siedziała nad albumami. Johan skinął na Roberta. Wyszli na dwór. Usiedli na schodkach przed domem i zapalili papierosy.

– Robert, kurde, nie wymiękaj, teraz nie wolno.

Robert szurał nogą po żwirze. Nie odzywał się. Cóż tu mówić?

Johan zaciągnął się głęboko i powoli, delektując się, wypuścił dym ustami.

– Nie możemy tańczyć tak, jak nam zagrają. Mówiłem poważnie. Musimy trzymać się razem.

Robert nadal milczał. Wstydził się. Wyżłobił stopą spory dołek. Wrzucił niedopałek i zasypał piaskiem. Niepotrzebnie, bo dookoła walało się pełno niedopałków. Po chwili spojrzał na Johana.

– Słuchaj, a ta dziewczyna, co ją widziałeś w Västergärden… – Zawahał się. – Mówiłeś prawdę?

Johan zaciągnął się, a potem rzucił na ziemię niedopałek i wstał, nie patrząc na brata.

– Pewnie, że tak.

Wszedł do domu. Robert został na dworze. Po raz pierwszy w życiu poczuł, że między nim a bratem powstaje przepaść. Przeraziło go to tak, że o mało nie narobił w spodnie.


Popołudnie minęło na pozór spokojnie. Patrik tkwił przy telefonie i czekał na szczegółowe wyniki sekcji zwłok Johannesa. Bał się działać pochopnie. Nie mógł sobie znaleźć miejsca i postanowił dla zabicia czasu pogadać z Anniką.

– Jak wam idzie? – Annika jak zwykle patrzyła na niego znad okularów.

– Nie najlepiej w tym upale. – W tym momencie uzmysłowił sobie, że czuje miły powiew. Na biurku Anniki stał spory wentylator. Z rozkoszą przymknął powieki. – Dlaczego o tym nie pomyślałem? Przecież kupiłem wentylator Erice. Mogłem kupić sobie drugi, do pracy. Jutro kupię. To będzie pierwsze, co zrobię.

– Właśnie, Erika. Jak ona się czuje? Musi jej być ciężko w taki upał.

– Ciężko. Zanim jej kupiłem wentylator, padała na twarz. W dodatku źle sypia, łapią ją kurcze w łydkach, nie może leżeć na brzuchu, wiesz, jak jest.

– Nie mogłabym tego powiedzieć – odparła Annika.

Patrik przestraszył się, bo zdał sobie sprawę, co powiedział. Annika i jej mąż nie mieli dzieci. Nigdy nie pytał dlaczego. Może nie mogli, a w takim razie nieźle chlapnął. Annika dostrzegła jego zakłopotanie.

– Nie martw się. To nasza świadoma decyzja. Jakoś nie pragnęliśmy dziecka. Wystarczy nam przyjemność rozpieszczania piesków.

Patrikowi ulżyło.

– Przestraszyłem się, że strzeliłem gafę. Tak czy inaczej, obojgu jest nam teraz trudno, ale jej oczywiście trudniej. Chcielibyśmy to już mieć za sobą. W dodatku ostatnio ciągle nas najeżdżają.

– Najeżdżają? – Annika pytająco uniosła brew.

– Krewni i znajomi, którzy uważają, że lipiec we Fjällbace to fantastyczny pomysł.

– I chcieliby skorzystać z okazji, żeby pobyć z wami, prawda? – z ironią zauważyła Annika. – Oj tak, znam to. Z początku mieliśmy ten sam problem z letnim domkiem. W końcu nam się znudziło i pogoniliśmy darmozjadów. Od tamtej pory się nie odzywają, ale człowiek przekonuje się, że wcale mu ich nie brak. Prawdziwi przyjaciele są gotowi zjawić się nawet w listopadzie. Pozostałych można mieć albo nie mieć. To bez znaczenia.

– To wszystko prawda – powiedział Patrik – ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Poprzednich Erika wyrzuciła. Teraz męczymy się z następnymi. Jesteśmy uprzejmi i gościnni. Biedna Erika cały dzień biega i ich obsługuje.

– No to zachowaj się jak mężczyzna i zrób z tym porządek.

– Ja? – Patrik spojrzał na Annikę. Był urażony.

– Tak, ty. Jeśli Erika się męczy, podczas gdy ty wygodnie siedzisz sobie w pracy, powinieneś walnąć pięścią w stół, zadbać o jej spokój. Z pewnością nie jest jej łatwo. Przyzwyczaiła się, że ma pracę, własne życie, i nagle całymi dniami siedzi w domu, wpatrzona we własny pępek, a twoje życie toczy się normalnym torem.

– Nie pomyślałem o tym – przyznał Patrik z głupią miną.

– Tak myślałam. Wieczorem wyrzucisz gości, nieważne, co ci szepcze chrześcijańskie sumienie, a potem zatroszczysz się o przyszłą matkę. Czy ty z nią w ogóle rozmawiasz o tym, jak się czuje sama po całych dniach? Domyślam się, że w taki upał prawie nie wychodzi z domu, siedzi jak uwiązana.

– Rzeczywiście – cicho odpowiedział Patrik.

Czuł się, jakby przejechał po nim walec. Zrobiło mu się żal Eriki. Nie trzeba być geniuszem, żeby zrozumieć, że Annika ma rację. Niestety jest egoistą i myśli tylko o śledztwie. Dlatego nie pomyślał, jak musi się czuć Erika. Wydawało mu się, że jest jej dobrze, ma wakacje i może całkowicie się skupić na ciąży. Zawstydził się, bo przecież ją zna i wie, że chce się czuć potrzebna, że nie potrafi się obejść bez zajęcia. Prawda jest niestety taka, że było mu wygodnie się oszukiwać.

– To co, jedziesz do domu wcześniej i zajmujesz się swoją panią?

– Muszę poczekać na jeden telefon – odpowiedział odruchowo, ale spojrzenie Anniki powiedziało mu, że to zła odpowiedź.

– Chcesz powiedzieć, że twoja komórka działa tylko w czterech ścianach komisariatu? Bardzo ograniczony zasięg jak na telefon komórkowy, prawda?

– Nie pomyślałem – jęknął Patrik. Zerwał się na nogi. – Zrywam się do domu. W razie czego przełącz na moją komórkę…

Annika spojrzała na niego, jakby był niespełna rozumu. Wyszedł tyłem. Gdyby miał czapkę, trzymałby ją w ręku, zgięty w pół…

Nieoczekiwane okoliczności sprawiły jednak, że mógł wyjść dopiero po godzinie.


Ernst uważnie przyglądał się drożdżówkom w sklepie spożywczym Hedemyrs. Zamierzał właściwie iść do cukierni, ale na widok kolejki zmienił plany.

Usiłował właśnie wybrać między drożdżówkami cynamonowymi a drożdżówkami Delicato, gdy jego uwagę przykuł hałas dobiegający z piętra. Oderwał wzrok od drożdżówek i poszedł sprawdzić, co się dzieje. Sklep miał trzy kondygnacje. Na parterze były restauracja, kiosk i księgarnia, środkowe piętro zajmował dział spożywczy, a na najwyższym znajdowały się stoiska z odzieżą, butami i upominkami. Przy kasie stały dwie kobiety. Wyrywały sobie torebkę. Jedna miała na piersi plakietkę wskazującą, że tu pracuje, natomiast druga wyglądała jak postać z rosyjskiego filmu niskobudżetowego. Króciutka spódniczka, siatkowe pończochy, koszulka jak u dwunastolatki i makijaż tak jaskrawy, że mogłaby uchodzić za reklamę farb Beckersa.

No, no, my bag! – wrzeszczała łamaną angielszczyzną.

I saw you took something – odpowiedziała sprzedawczyni, również po angielsku, z typowo szwedzkim akcentem. Zobaczyła Ernsta i ucieszyła się.

– Jak dobrze, że pan tu jest. Niech pan aresztuje tę kobietę. Widziałam, jak chodziła po sklepie i chowała do torebki różne rzeczy, a potem bezczelnie próbowała wyjść.

Ernst nie wahał się. Jednym susem znalazł się przy nich i złapał za ramię domniemaną złodziejkę. Nie znał angielskiego, więc nie zawracał sobie głowy pytaniami. Wyrwał jej torebkę, bardzo pakowną, i całą zawartość wyrzucił na podłogę. Były tam suszarka do włosów, golarka, elektryczna szczoteczka do zębów oraz, o dziwo, ceramiczna świnka w wianku świętojańskim na głowie.

– I co teraz powiesz? – powiedział Ernst już po szwedzku.

Sprzedawczyni przetłumaczyła.

Kobieta potrząsnęła głową, udając, że nie wie, o co chodzi.

I know nothing. Speak to my boyfriend, he will fix this. He is boss of the police!

– Co ta baba mówi? – wysyczał Ernst, zły, że musi korzystać z pomocy jakiejś kobiety.

– Mówi, że o niczym nie wie. I żeby porozmawiać z jej narzeczonym. Mówi, że jest szefem policji.

Sprzedawczyni patrzyła zdumiona to na Ernsta, to na kobietę, która uśmiechała się lekceważąco.

– Już ona sobie pogada z policją. Zobaczymy, czy wtedy będzie bredzić o narzeczonym, szefie policji. Takie głodne kawałki możesz sobie, paniusiu, opowiadać w Rosji, czy skąd tam jesteś, ale tu nie przejdą! – wykrzykiwała jej w twarz.

Kobieta nie rozumiała ani słowa, ale straciła pewność siebie.

Ernst wyciągnął ją ze sklepu i przez ulicę zaprowadził do komisariatu. Właściwie wlókł za sobą kobietę na tych jej wysokich obcasach, a samochody zwalniały i ludzie gapili się na widowisko. Kiedy mijali dyżurkę, Annika szeroko otworzyła oczy.

– Mellberg! – zawołał tak głośno, że jego głos odbił się echem w korytarzu. Patrik, Martin i Gösta wystawili głowy, żeby zobaczyć, co się święci. Ernst jeszcze raz zawołał w stronę gabinetu Mellberga. – Mellberg, chodź, mam tu twoją narzeczoną! – Roześmiał się.

Zaraz zrobi jej się głupio. W pokoju Bertila panowała niepokojąca cisza. Ernst pomyślał, że wyszedł, gdy on był na zakupach. – Mellberg?! – zawołał po raz trzeci, już mniej przekonany, że kobieta będzie musiała łyknąć swoje kłamstwo.

Stał na środku korytarza, trzymając ją mocno, a wszyscy wpatrywali się w nich wielkimi oczami. Po dłuższej chwili Mellberg wyszedł z gabinetu. Ernsta ścisnęło w dołku, wbił wzrok w podłogę. Zrozumiał, że sprawy nie potoczą się tak, jak zakładał.

– Beertil!

Kobieta wyrwała się i podbiegła do Mellberga. Mellberg zamarł jak sarna przed światłami samochodu. Przytuliła się do niego, co wyglądało dość komicznie, ponieważ była od niego co najmniej dwadzieścia centymetrów wyższa. Ernst rozdziawił usta. Najchętniej zapadłby się pod ziemię. Z miejsca podjął decyzję, że złoży wymówienie. Zanim go wyrzucą. Z przerażeniem uzmysłowił sobie, że kilkuletnie podlizywanie się szefowi przekreślił jednym niefortunnym posunięciem.

Kobieta wypuściła Mellberga z objęć i odwróciła się. Oskarżycielskim gestem wskazała na Ernsta, który jak ostatni osioł trzymał w ręku jej torebkę.

This brutal man put his hands on me! He say I steal! Oh, Bertil, you must help your poor Irina!

Niezgrabnie poklepał ją po ramieniu. Musiał w tym celu unieść dłoń mniej więcej na wysokość własnego nosa.

You go home, Irina, OK? To house. I come later. OK?

Jego angielszczyzna była w najlepszym razie kulawa, ale zrozumiała, i wcale jej się nie podobało to, co powiedział.

No, Bertil. I stay here. You talk to that man, and I stay here and see you work, OK?

Zdecydowanie potrząsnął głową i lekko ją popchnął. Obejrzała się niespokojnie, mówiąc:

But Bertil, honey, Irina not steal, OK?

Następnie, krocząc na wysokich obcasach, dumna jak paw rzuciła Ernstowi triumfujące spojrzenie. Ernst wbił wzrok w podłogę. Nie miał odwagi spojrzeć na Mellberga.

– Lundberg, do mnie!

Ernst pomyślał, że oto nastał sądny dzień. Posłusznie poszedł za Mellbergiem. Koledzy stali w drzwiach swoich pokoi. Przynajmniej dowiedzieli się, skąd u szefa takie zmiany nastrojów.

– Będziesz łaskaw powiedzieć mi, co się wydarzyło? – powiedział Mellberg.

Ernst bez słowa skinął głową. Pot wystąpił mu na czoło, bynajmniej nie z powodu upału.

Opowiedział o zajściu w sklepie, o przepychance Iriny z ekspedientką. Drżącym głosem mówił, jak opróżnił torebkę i znalazł kilka rzeczy, za które nie zapłaciła. A potem umilkł i czekał na wyrok. Ku jego zdziwieniu Mellberg westchnął i poprawił się na krześle.

– W niezłe bagno wpadłem. – Zastanawiał się chwilę, a potem wysunął szufladę, coś z niej wyjął i rzucił na stół. – Tego się spodziewałem. Strona trzecia.

Ernst z ciekawością wziął do ręki coś, co wyglądało na pamiątkowy album z lat szkolnych i otworzył go na stronie trzeciej. Pełno na niej było fotografii kobiet z danymi dotyczącymi wzrostu, wagi, koloru oczu i zainteresowań. W tym momencie zrozumiał, kim jest Irina. Kandydatką na żonę z firmy wysyłkowej, choć podobieństwo między prawdziwą Iriną a tą z katalogu było niewielkie. Odjęła sobie co najmniej dziesięć lat, dziesięć kilo i kilo szminki. Na zdjęciu wyglądała bardzo ładnie i niewinnie, uśmiechała się szeroko. Ernst spojrzał na fotografię, a potem na Mellberga. Stał z rozłożonymi rękami.

– Widzisz, tego się spodziewałem. Przez rok pisaliśmy do siebie listy. Już się nie mogłem jej doczekać. – Wskazał głową katalog leżący na kolanach Ernsta. – No i przyjechała. – Westchnął. – Jakby mi kto kubeł zimnej wody wylał na głowę. Od razu się zaczęło: „Bertil, kochanie, kup to, kup tamto”. Przyłapałem ją nawet na szperaniu w moim portfelu, kiedy myślała, że nie widzę. Cholera, co za bagno.

Pogłaskał się po czubku głowy, po pożyczce. Ernst uzmysłowił sobie, że już zniknął ten Mellberg, który przez krótką chwilę dbał o wygląd. Koszulę znów miał poplamioną, a pod pachami plamy potu wielkości spodków. W pewnym sensie nawet go to uspokoiło, bo oznaczało, że wszystko wróciło do normy.

– Liczę, że nie będziesz o tym rozpowiadać.

Mellberg pogroził Ernstowi, a Ernst gorliwie potrząsnął głową. Nikomu nie powie ani słowa. Ulżyło mu. Nie wyleją go.

– Czyli możemy zapomnieć o tym incydencie? Załatwię to, pierwszym samolotem odleci do domu.

Ernst wstał i wyszedł tyłem, cały w ukłonach.

– A tamtym powiedz, żeby zamiast szeptać, wzięli się do roboty.

Słysząc szorstki ton Mellberga, Ernst uśmiechnął się szeroko. Szef znów mocno siedzi w siodle.


Gdyby jeszcze miał jakieś wątpliwości, czy Annika trafnie oceniła sytuację, rozwiałyby się natychmiast, gdy wrócił do domu. Erika rzuciła mu się w ramiona. Widząc zmęczenie na jej twarzy, zaczął sobie robić wyrzuty. Powinien być bardziej wrażliwy. Tymczasem zakopał się w pracy jeszcze głębiej niż zwykle, chociaż wiedział, że Erika chodzi z kąta w kąt i nie ma nic sensownego do roboty.

– Gdzie są? – zapytał szeptem.

– W ogrodzie – również szeptem odparła Erika. – Nie wytrzymam z nimi ani dnia dłużej. Cały dzień tylko siedzą na tyłkach i oczekują, że będę ich obsługiwać. Nie mam już siły.

Patrik pogładził ją po głowie.

– Nie martw się, zaraz to załatwię. Przykro mi. Nie powinienem tak długo być poza domem.

– Faktem jest, że zapytałeś mnie o zgodę, a ja się zgodziłam. Poza tym nie miałeś wyboru – wymruczała, tuląc się do jego piersi.

Gryzło go sumienie, ale miała rację. Zaginęła młoda dziewczyna i prawdopodobnie ktoś ją więził. Absolutnie nie mógł zachować się inaczej. Z drugiej strony na pierwszym miejscu powinien stawiać dobro Eriki i dziecka.

– Nie pracuję sam, część zadań mógłbym przekazać innym. A na razie muszę rozwiązać inny bardzo pilny problem.

Wyrwał się z objęć Eriki, odetchnął głęboko i wyszedł do ogrodu.

– Cześć. Miło spędzacie czas?

Jörgen i Madde zwrócili w jego stronę święcące jaskrawo nosy i radośnie przytaknęli. Pewnie, że miło, pomyślał Patrik, pełna obsługa przez cały dzień, jak w hotelu.

– Wiecie co? Udało mi się rozwiązać wasz problem. Obdzwoniłem kilka miejsc i dowiedziałem się, że Stora Hotellet ma wolne miejsca, bo wielu gości wyjechało, ale zdaje się, że u was trochę krucho z kasą, więc może to nie wchodzi w rachubę?

Jörgen i Madde, wyraźnie zaniepokojeni, gorliwie potwierdzili. Nie wchodzi w rachubę.

– No więc – zaczął Patrik i z przyjemnością zauważył, że znów się zaniepokoili – zadzwoniłem również do schroniska na wyspie Valö i wyobraźcie sobie – tam też są miejsca! Świetnie, prawda? Tanio, czysto i pięknie. Lepiej być nie może!

Z zachwytu klasnął w ręce. Mieli właśnie zgłosić obiekcje, ale uprzedził ich.

– Powinniście zacząć się pakować. Za godzinę odpływa statek z Ingrid Bergmans Torg.

Jörgen zaczął coś mówić, ale Patrik powstrzymał go, podnosząc obie ręce.

– Ależ nie dziękujcie, to żaden kłopot. Wystarczyło zadzwonić w kilka miejsc.

Z uśmiechem na ustach wrócił do kuchni. Erika stała przy oknie i podsłuchiwała. Z trudem powstrzymali się od śmiechu i przybili piątkę.

– Proszę – wyszeptała z podziwem Erika. – Nie wiedziałam, że mieszkam pod jednym dachem z mistrzem socjotechniki!

– Kochanie, jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz – odparł. – Jestem bardzo skomplikowanym człowiekiem.

– Coś podobnego. A ja zawsze myślałam, że jesteś taki nieskomplikowany – uśmiechnęła się złośliwie.

– Gdybyś nie nosiła przed sobą tego balonu, zaraz byś zobaczyła, jaki jestem nieskomplikowany – zażartował Patrik.

Przekomarzania rozładowały napięcie. Nagle Patrik spoważniał.

– Masz jakieś wieści od Anny?

Erika przestała się uśmiechać.

– Żadnych. Byłam na przystani, już tam nie cumują.

– Myślisz, że pojechała do domu?

– Nie wiem. Albo pojechała, albo popłynęli wzdłuż wybrzeża. Ale wiesz co, już nie mam siły się przejmować. Mam dość jej ciągłego obrażania się o wszystko.

W tym momencie przerwali im Jörgen i Madde. Z kwaśnymi minami szli pakować swoje rzeczy.

Kilka minut później Patrik odwiózł opornych urlopowiczów na statek do Valö, a potem zasiedli na werandzie, rozkoszując się ciszą. Chcąc sprawić Erice przyjemność i wynagrodzić przykrości, Patrik rozmasował jej stopy i łydki. Przyjęła to z westchnieniem ulgi. Odsunął myśli o zamordowanych dziewczynach i zaginionej Jenny Möller. Umysł policjanta też potrzebuje odpoczynku.


Telefon zastał Patrika przy śniadaniu w ogrodzie. Został w domu dłużej, żeby zatroszczyć się o Erikę. Wstał od stołu i spojrzał na nią przepraszająco, a ona z uśmiechem kiwnęła ręką, żeby już sobie poszedł. Była dużo szczęśliwsza niż wczoraj.

– Masz coś ciekawego? – spytał Pedersena.

– Zdecydowanie można tak powiedzieć. Poczynając od przyczyny śmierci Johannesa Hulta. Wstępne ustalenie się potwierdziło. Nie powiesił się, a jeśli znaleziono go leżącego na ziemi z pętlą na szyi, ktoś musiał mu ją założyć, kiedy już nie żył. Przyczyną śmierci było silne uderzenie w tył głowy twardym przedmiotem o ostrej krawędzi. Stwierdziłem też uszkodzenie żuchwy, co może świadczyć o tym, że zadano mu cios również od przodu.

– Czyli nie ma wątpliwości, że to morderstwo? – Patrik zacisnął palce na słuchawce.

– Nie ma. Sam nie mógł sobie tego zrobić.

– Od jak dawna nie żyje?

– Trudno powiedzieć, ale długo leżał w ziemi. W mojej ocenie zgadza się to z czasem rzekomego samobójstwa. I trafił do ziemi od razu, nie później, jeśli o to ci chodzi – dodał Pedersen z rozbawieniem.

Na chwilę zapadła cisza. Patrik zastanawiał się nad tym, co powiedział Pedersen. Nagle uderzyła go pewna myśl.

– Mówiłeś, że podczas sekcji Johannesa znalazłeś coś jeszcze. Co takiego?

– Właśnie, spodoba wam się. Mamy tu jedną nadgorliwą. Przyszła na zastępstwo w okresie urlopów. Otóż przyszło jej do głowy, że skoro Johannes jest pod ręką, można zbadać jego DNA i porównać z próbką spermy ze zwłok Tanji Schmidt.

– I co? – Patrik aż sapał z podniecenia.

– Jest pokrewieństwo! Ten skurwysyn, który zamordował Tanję Schmidt, jest bez wątpienia spokrewniony z Johannesem Hultem.

Patrik nigdy nie słyszał, żeby Pedersen używał takich słów. Zawsze zachowywał się bardzo poprawnie. Patrik był gotów się z nim zgodzić. To dopiero! Po chwili zapytał:

– Czy można ustalić stopień pokrewieństwa z Johannesem?

– Właśnie to sprawdzamy. Potrzebujemy jednak materiału porównawczego, więc będziesz musiał pobrać próbki krwi od wszystkich znanych ci Hultów.

– Wszystkich? – Patrikowi zrobiło się słabo na samą myśl o tym, jak zareagują na takie naruszenie prywatności.

Podziękował Pedersenowi i wrócił do Eriki. Siedząc przy stole w białej nocnej koszuli, z rozpuszczonymi jasnymi włosami, wyglądała jak Madonna z obrazu. Dech mu zaparło z wrażenia.

– Jedź.

Pomachała mu ręką. Patrik z wdzięczności pocałował ją w policzek.

– Będziesz miała dzisiaj co robić? – zapytał.

– Pożytek z rozkapryszonych gości jest taki, że z przyjemnością poleniuchuję. Innymi słowy, postanowiłam dziś nic nie robić. Poleżę na powietrzu, poczytam, pojem coś dobrego.

– Dobry plan. Postaram się wrócić wcześnie, najdalej o czwartej. Obiecuję.

– Tak, tak, jeśli ci się uda. Wrócisz, kiedy będziesz mógł. A teraz jedź, bo widzę, że ci się pali.

Nie musiała dwa razy powtarzać. Popędził na komisariat.


W komisariacie pojawił się po przeszło dwudziestu minutach. Koledzy już pili przedpołudniową kawę w pokoju socjalnym. Patrik zawstydził się, bo było później, niż sądził.

– Cześć, Hedström, zapomniałeś nastawić budzik? – zapytał butnie Ernst, który już odzyskał nadszarpniętą wczoraj wiarę w siebie.

– Powiedziałbym raczej, że odebrałem sobie nadgodziny. Musiałem zadbać o partnerkę – mrugnął do Anniki, która wymknęła się na chwilę z dyżurki.

– Oczywiście, szef ma swoje przywileje. Na przykład może sobie pospać rano, kiedy mu się tak podoba – nie dawał za wygraną Ernst.

– Rzeczywiście odpowiadam za to śledztwo, ale szefem nie jestem – zauważył spokojnie Patrik. Annika nie patrzyła już na Ernsta tak łagodnie.

Patrik mówił dalej:

– Jako odpowiedzialny za śledztwo chcę wam przekazać nowe informacje i zlecić nowe zadanie.

Następnie zrelacjonował rozmowę z Pedersenem. Wszyscy triumfowali.

– Tak więc zawęziliśmy pole poszukiwań do czterech osób – podsumował Gösta. – Johan, Robert, Jacob i Gabriel.

– Właśnie, nie zapominajcie, gdzie ostatnio widziano Tanję – powiedział Martin.

– Widziano według Johana – przypomniał Ernst. – Nie zapominajcie, że to Johan tak twierdzi. Osobiście wolałbym świadka bardziej godnego zaufania.

– Linda też mówiła, że kogoś widzieli tamtego wieczoru, więc…

Patrik im przerwał:

– Nieważne. Kiedy już zbierzemy wszystkich Hultów i zrobimy im badania DNA, nie będziemy się musieli bawić w żadne spekulacje. Wszystko będzie jasne. Jadąc do pracy, podzwoniłem w różne miejsca, żeby załatwić konieczne zezwolenia. Wszyscy wiedzą, że sprawa jest pilna, i lada moment spodziewam się zgody prokuratora.

Nalał sobie filiżankę kawy i przysiadł się do kolegów. Telefon położył na stole. Co chwilę ktoś na niego zerkał.

– Jak wam się podobało wczorajsze przedstawienie?

Ernst zaśmiał się i szybko zapomniał, co obiecał Mellbergowi. Wszyscy już znali historię o narzeczonej z katalogu. Na długo miała pozostać wdzięcznym tematem plotek.

– Kurde, jeśli ktoś tak desperacko potrzebuje kobiety, że zamawia ją z katalogu, sam jest sobie winien – zaśmiał się Gösta.

– Ale musiał mieć minę, kiedy ją odebrał z lotniska i zdał sobie sprawę, że jego nadzieje spaliły na panewce. – Annika była bardzo rozbawiona. Radość z cudzego nieszczęścia nie była już taka nieładna, gdy chodziło o Mellberga.

– Trzeba przyznać, że nie próżnowała, tylko prosto do sklepu, i od razu napchała torebkę do pełna. Nawet niespecjalnie patrzyła, co kradnie, byle była jakaś metka… – śmiał się Ernst. – A skoro o kradzieżach mowa, to słyszałem coś niebywałego. Persson, ten rolnik, u którego byliśmy wczoraj z Göstą, opowiadał mi, że jakiś palant podkradał mu ten cholerny nawóz. Za każdym razem, kiedy zamówił nowy transport, po jakimś czasie brakowało mu kilku worków. Wyobrażasz sobie, że można z chciwości kraść takie gówno? Co? Wprawdzie to gówno podobno nie jest tanie, ale jednak. – Uderzył się rękami po kolanach. – O Jezu. – Zaśmiał się, wycierając łzę z kącika oka. Nagle zdał sobie sprawę, że w pokoju zapadła cisza.

– Coś ty powiedział? – zapytał Patrik tonem, który nie wróżył nic dobrego. Ernst znał ten ton, bo słyszał go zaledwie kilka dni wcześniej, i już wiedział, że coś zawalił.

– No, mówił, że ktoś jemu podkradał worki z nawozem.

– I chociaż najbliższe gospodarstwo to Västergärden, nie przyszło ci do głowy, że to ważna informacja?

Mówił tonem tak lodowatym, że Ernstowi dreszcz przeszedł po plecach. Patrik zwrócił się do Gösty:

– Ty też to słyszałeś?

– Nie, musiał to powiedzieć, kiedy wyszedłem do toalety – odpowiedział Gösta, rzucając Ernstowi gniewne spojrzenie.

– Nie pomyślałem o tym – tłumaczył się płaczliwie Ernst. – Cholera, człowiek nie może o wszystkim pamiętać.

– Człowiek musi pamiętać. Później o tym pogadamy. Pytanie, co z tego wynika.

Martin podniósł rękę jak uczeń.

– Czy tylko ja jestem zdania, że wszystko coraz wyraźniej wskazuje na Jacoba? – Nikt nie odpowiedział, więc wyjaśnił: – Po pierwsze, mamy zeznanie świadka, nawet jeśli nie jest całkiem wiarygodny, według którego Tanja była w Västergärden na krótko przed zaginięciem. Po drugie, badanie DNA spermy z jej zwłok wskazuje na krewnego Johannesa, a po trzecie, worki z nawozem kradziono z gospodarstwa, które sąsiaduje przez płot z Västergärden. Według mnie to wystarczy, żeby go ściągnąć na przesłuchanie i jednocześnie rozejrzeć się po jego włościach.

Nadal nikt się nie odzywał, więc Martin przekonywał go dalej:

– Patriku, sam powiedziałeś, że sprawa jest pilna. Nic nie stracimy, jeśli się rozejrzymy i przyciśniemy Jacoba. Stracimy na pewno, jeśli nic nie będziemy robić. Pewność uzyskamy po porównaniu kodów DNA, ale nie możemy przez ten czas siedzieć i palcem nie kiwnąć. Trzeba coś robić!

Głos zabrał Patrik:

– Martin ma rację. Mamy na niego tyle, że warto go przepytać. Nie zaszkodzi również rozejrzeć się w Västergärden. Zrobimy tak: pojadę po niego z Göstą. Martinie, ty skontaktujesz się z kolegami z Uddevalli i poprosisz o przysłanie ekipy do przeszukania. Poproś Mellberga, niech ci pomoże załatwić nakaz rewizji, i przypilnuj, żeby objął nie tylko dom, ale również zabudowania. W razie potrzeby wszyscy będą się kontaktować z Anniką. Okej? Wszystko jasne?

– A co z próbkami krwi? – spytał Martin.

– Byłbym zapomniał. Powinniśmy się sklonować. – Patrik pomyślał chwilę. – Martinie, czy mógłbyś to załatwić? Ci z Uddevalli ci pomogą.

Martin kiwnął głową.

– Dobrze, zadzwoń do przychodni we Fjällbace i ściągnij kogoś, żeby pobrał krew. I dopilnuj, żeby próbki zostały właściwie oznakowane i jak najprędzej trafiły do Pedersena. Dobra, jedziemy. Nie zapominajcie, dlaczego to takie pilne!

– A co ja mam robić? – Ernst uznał, że jest szansa powrotu do łask.

– Zostajesz na miejscu – powiedział Patrik, nie tracąc czasu na wyjaśnienia.

Ernst wymamrotał coś pod nosem, chociaż dobrze wiedział, kiedy lepiej się nie wychylać. Pogada z Mellbergiem, jak już będzie po sprawie. Przecież nic takiego się nie stało. Ludzka rzecz.


Maricie serce rosło. Nabożeństwo na wolnym powietrzu, jak zawsze, było wspaniałe, a odprawiał jej Jacob. Wyprostowany, silny, mocny, pewnym głosem głosił Słowo Boże. Przyszło mnóstwo ludzi. Oprócz młodzieży z ośrodka – pewna niewielka część nie dostąpiła jeszcze łaski oświecenia i odmówiła udziału – przybyło około setki wiernych. Siedzieli na trawie ze wzrokiem utkwionym w Jacobie, który stanął na tym samym kamieniu co zwykle, tyłem do jeziora. Wokół brzozowy zagajnik, dający cień i szumiący Jacobowi do wtóru. Chwilami Marita nie mogła się nadziwić swojemu szczęściu: mężczyzna, na którego wszyscy patrzą z takim podziwem, wybrał właśnie ją.

Miała zaledwie siedemnaście lat, gdy go poznała. On miał dwadzieścia trzy i w zgromadzeniu cieszył się opinią silnego człowieka. Po części dzięki dziadkowi i jego sławie, padającej również na wnuka, ale przede wszystkim dzięki własnej charyzmie. Miał niezwykłą umiejętność łączenia łagodności z mocą. Przyciągał do siebie ludzi jak magnes. Rodzice Marity, a przez to i ona, od lat byli członkami zgromadzenia i nie opuszczali żadnego nabożeństwa. Przed pierwszym nabożeństwem odprawianym przez Jacoba Hulta Marita poczuła łaskotanie w żołądku, jakby przeczuwała, że stanie się coś nadzwyczajnego. I stało się. Nie mogła od niego oczu oderwać. Wpatrywała się w jego usta, z których wartkim strumieniem płynęło Słowo Boże. Gdy ich spojrzenia się spotkały, zaniosła do Boga modły, gorączkowe, błagalne. Ona, nauczona nigdy nie modlić się o nic dla siebie, modliła się o coś tak przyziemnego jak miłość mężczyzny. Nie mogła przestać, chociaż bała się, że za ten grzech czeka ją czyściec. Modliła się gorąco do chwili, gdy zobaczyła, że spojrzał na nią z zainteresowaniem.

Nigdy nie rozumiała, dlaczego Jacob właśnie ją wybrał na żonę. Zdawała sobie sprawę, że nie jest szczególnie piękna, a w dodatku cicha i zamknięta w sobie. A jednak chciał właśnie jej i w dniu ślubu przyrzekła sobie, że nigdy nie zwątpi w wolę bożą. Widocznie Bóg rozpoznał ich w tłumie i uznał, że tak będzie dobrze. Powinna się tym zadowolić. Być może człowiek tak silny jak Jacob potrzebuje słabego partnera, aby nie tracić sił na pokonywanie oporu. Cóż ona może o tym wiedzieć?

Dzieci siedziały na ziemi obok niej i kręciły się niespokojnie. Syknęła ostro. Rozumiała, że chciałyby pobiegać, pobawić się, ale na to będzie czas później. Powinny słuchać, jak ojciec głosi Słowo Boże.

– Trudności wystawiają naszą wiarę na próbę. I wtedy właśnie wiara się umacnia. Słabnie, gdy nie napotyka oporu, stajemy się syci i wygodni. Zapominamy, że powinniśmy prosić Boga, by wskazywał nam drogę. Gdy tego zabraknie, schodzimy na manowce. Jak wiecie, ja sam zostałem w ostatnim czasie poddany różnym próbom. Moja rodzina również. Złe moce sprzysięgły się, by poddać próbie naszą wiarę. Jest to skazane na porażkę, albowiem moja wiara stała się jeszcze silniejsza. Moja wiara jest tak silna, że moce zła nie mają do mnie dostępu. Chwała ci, Boże, który dajesz mi siłę!

Wzniósł ręce do nieba, ludzie krzyknęli: „Alleluja!”. Na ich twarzach malowały się radość i pewność. Marita również wzniosła ręce ku niebu i dziękowała Bogu. Słowa Jacoba sprawiły, że trudne chwile ostatnich tygodni poszły w zapomnienie. Zawierzyła jemu i zawierzyła Panu. Dopóki są razem, nic ich nie dotknie.

Po nabożeństwie ludzie otoczyli Jacoba. Żegnali się z nim, dziękowali, klepali po plecach. Wyraźnie mieli potrzebę dotykania go. Chcieli w ten sposób uszczknąć coś z jego spokoju i pewności. Z tyłu stała Marita, dumna, że Jacob należy do niej. Czasem budziło się w niej poczucie winy, że grzeszy, chcąc mieć go tylko dla siebie, bez reszty, ale odpędzała te myśli. Bóg chciał, żeby byli razem, więc nie ma w tym nic złego.

Ludzie zaczęli się rozchodzić. Marita wzięła dzieci za ręce i podeszła do Jacoba. Dobrze go znała. Zobaczyła, że to, co przepełniało go podczas nabożeństwa, ulotniło się. W jego oczach widać było zmęczenie.

– Jedźmy do domu, Jacobie.

– Jeszcze nie, Marito. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.

– Poczekają do jutra. Zabieram cię do domu. Musisz odpocząć. Przecież widzę, że jesteś zmęczony.

Uśmiechnął się i chwycił ją za rękę.

– Jak zwykle masz rację, moja mądra żono.

Ruszyli do domu i wtedy zobaczyli dwóch ludzi idących z przeciwka. W pierwszej chwili, oślepieni słońcem, nie widzieli, kto idzie. Podeszli bliżej i Jacob stęknął ze złością:

– Czego znów chcecie?

Marita patrzyła zdziwiona to na męża, to na obu mężczyzn. Po chwili zorientowała się, że muszą być policjantami. Rzuciła im nienawistne spojrzenie. Tyle zmartwień przysporzyli Jacobowi i całej rodzinie.

– Chcemy z panem porozmawiać.

– A cóż takiego mógłbym wam powiedzieć dzisiaj, czego nie powiedziałem wczoraj? – Westchnął. – Niech będzie, miejmy to już za sobą. Chodźmy do mojego gabinetu.

Policjanci nie ruszyli się z miejsca. Spojrzeli z zakłopotaniem na dzieci. Marita zaczęła przeczuwać coś złego. Odruchowo je przytuliła.

– Nie tutaj. W komisariacie.

Powiedział to młodszy z policjantów. Starszy stał z boku i obserwował Jacoba. Przerażenie ścisnęło jej serce. Naprawdę, jak powiedział Jacob w swoim kazaniu, nadciągnęły moce zła.

Загрузка...