Lato 1979
Ból i ciemności sprawiły, że czas upływał jej we mgle bez snów. Czy to dzień, czy noc, życie, czy śmierć – nie miało znaczenia. Nawet kroki nad głową, świadomość zbliżających się cierpień nie były w stanie się do niej przedrzeć. Trzask łamanych kości mieszał się z okrzykiem bólu. Może to ona krzyczała, ale nie wiedziała tego na pewno.
Najtrudniej było znosić samotność. Całkowity brak dźwięków, ruchu, czyjegoś dotyku. Nie przypuszczała, że brak kontaktu z drugim człowiekiem może być tak dojmujący. Gorszy od bólu. Że może wrzynać się jak nóż, wprawiać w drżenie całe ciało.
Dobrze poznała jego zapach. Nie był wstrętny. Nie pachniał tak, jak wyobrażała sobie, że pachnie zło. Zapach był świeży, przynosił obietnicę lata i ciepła. Tym wyraźniej odcinał się od wilgotnego zapachu ciemności, stale obecnego w jej nozdrzach. Otulał ją jak wilgotny koc wchłaniający to, co z niej jeszcze zostało. Dlatego chciwie chłonęła zapach jego ciepła, kiedy się do niej zbliżał. Warto było poddać się złu, by chociaż przez chwilę poczuć zapach życia, które gdzieś na górze toczyło się zwykłym trybem. Jednocześnie budziły się w niej uśpione tęsknoty. Nie była już taka jak dawniej i tęskniła za tą sobą, którą już nigdy nie będzie. Było to bolesne pożegnanie, a jednak konieczne, jeśli miała przetrwać.
Najdotkliwiej dręczyła ją myśl o dziecku. Przez całe krótkie życie córki miała do niej żal, że się urodziła, a teraz wreszcie zrozumiała, że była darem. W snach widziała jej miękkie rączki wokół swojej szyi, wielkie oczy wpatrujące się w nią z oczekiwaniem, któremu nie umiała sprostać. Przypominała sobie każdy najmniejszy szczegół, każdy pieg, włosek, maleńki wir na karku, dokładnie w tym samym miejscu co u niej. Obietnicę składaną sobie i Bogu, że jeśli tylko wydostanie się z tego więzienia, wynagrodzi malutkiej każdą chwilę, gdy odmawiała jej matczynej miłości. Jeśli…
– Nie zgadzam się, żebyś wychodziła w takim stroju!
– Jak będę chciała, to wyjdę. Gówno cię to obchodzi.
Melanie ze złością spojrzała na ojca. Odpowiedział tym samym. Poszło o to co zwykle: jak jest ubrana, a raczej że jest rozebrana.
To prawda, że niewiele materiału zamierzała na siebie włożyć. Musiała to przyznać. Ale uważała, że będzie ładnie. Zresztą koleżanki ubierały się tak samo. Poza tym ma siedemnaście lat, nie jest dzieckiem i sama decyduje, co na siebie włożyć. Spoglądała na ojca pogardliwie. Aż poczerwieniał ze złości. Paskudnie się zestarzał i zapuścił. Te jego błyszczące szorty Adidasa, niemodne od przynajmniej piętnastu lat, i cętkowana koszula z krótkim rękawem gryząca się z szortami. Zagrożeniem dla guzików koszuli był wielki brzuch, wyhodowany na chipsach podjadanych przed telewizorem. Całości dopełniały paskudne plastikowe klapki. Wstydziła się pokazywać z ojcem i nie znosiła wakacji na tym cholernym kempingu.
W dzieciństwie to uwielbiała. Tyle dzieci, z którymi można się było bawić, kąpać się i biegać między przyczepami. Tym razem koleżanki zostały w domu, w Jönköping, a najgorsze, że Tobbe również. Melanie nie może dopilnować interesu i Tobbe na pewno coś namąci z tą wstrętną Madde, co się przyczepiła do niego jak rzep do psiego ogona, a wtedy Melanie już na zawsze znienawidzi rodziców.
Nie dość że jest uziemiona na kempingu w Grebbestad, to jeszcze rodzice traktują ją, jakby miała pięć lat, a nie siedemnaście. Nie dadzą jej nawet zdecydować, co ma na siebie włożyć. Obruszyła się i obciągnęła top rozmiarów stanika bikini. Przyciasne dżinsowe szorty były wprawdzie niewygodne, wrzynały się między pośladki, ale spojrzenia chłopaków były tego warte. Do tego pantofle na platformach, do metra sześćdziesięciu dodające jej co najmniej dziesięć centymetrów.
– Jak długo mieszkasz pod naszym dachem, będziemy decydować. A teraz proszę…
Przerwało mu głośne pukanie do drzwi. Melanie, wdzięczna za tę nieoczekiwaną przerwę, pospieszyła otworzyć. Za drzwiami stał około trzydziestopięcioletni ciemnowłosy mężczyzna. Melanie wyprostowała się odruchowo, wypięła pierś. Trochę za stary jak dla niej, ale wyglądał nieźle. Poza tym mogła się podrażnić z ojcem.
– Nazywam się Patrik Hedström, jestem z policji. Mogę wejść na chwilę? Ja w sprawie Jenny.
Melanie wpuściła go. Stanęła w drzwiach tak, że musiał się o nią otrzeć.
Przywitali się i usiedli we trójkę przy stoliku.
– Może przyprowadzę żonę? Jest nad wodą.
– To nie jest konieczne, chciałbym zamienić kilka słów z Melanie. Pewnie już wiecie, że Möllerowie zgłosili zaginięcie Jenny. Powiedzieli, że byłyście wczoraj umówione na wspólny wyjazd do Fjällbacki. Zgadza się?
Zanim odpowiedziała, dyskretnie naciągnęła top, żeby pogłębić dekolt, i oblizała wargi. Policjant, całkiem sexy.
– Tak, miałyśmy się spotkać na przystanku koło siódmej i wsiąść do autobusu, który odchodzi dziesięć po. W Tanum Strand miało do nas dołączyć paru chłopaków, których niedawno poznałyśmy. Nie mieliśmy żadnych konkretnych planów, chcieliśmy się przejechać, zobaczyć, co się dzieje.
– Ale Jenny nie przyszła?
– No właśnie. Zdziwiłam się, że nie przyszła, bo chociaż nie znamy się za dobrze, wydawała się słowna. Nie mogę powiedzieć, żeby mi było specjalnie przykro, bo się do mnie przyczepiła i wcale mi nie przeszkadzało, że zostałam sama z Mickem i Freddem, to znaczy z chłopakami z Tanum Strand.
– No wiesz!
Ojciec rzucił jej wściekłe spojrzenie. Odpowiedziała tym samym.
– Ojej, o co chodzi? Nic nie poradzę, że była nudna. To nie moja wina, że zaginęła. Pewnie się zabrała do domu, do Karlstad. Gadała o jakimś facecie, którego tam poznała, więc jeżeli miała trochę oleju w głowie, to wypięła się na te gówniane wakacje na kempingu i wróciła do niego.
– Tylko spróbuj zrobić coś takiego! Ten cały Tobbe…
Patrik kiwnął ręką, by przyciągnąć ich uwagę, ale najpierw musiał przerwać kłótnię między ojcem a córką. Na szczęście umilkli.
– Czyli nie wiesz, dlaczego nie przyszła?
– Nie mam bladego pojęcia.
– A nie wiesz, czy tu, na kempingu, znała jeszcze kogoś, komu mogłaby się zwierzyć?
Melanie niby przypadkiem trąciła go gołą nogą i z zadowoleniem zauważyła, że drgnął. Faceci mają bardzo prostą konstrukcję. Choćby mieli nie wiem ile lat, tylko jedno im w głowie. Wystarczy to wiedzieć, a dadzą się zaprowadzić na koniec świata. Znów go trąciła. Nad górną wargą wystąpiły mu kropelki potu. Swoją drogą w przyczepie było duszno.
Chwilę się zastanawiała.
– Był tu taki, jakiś kujon, spotykali się tutaj latem. Znają się chyba od dzieciństwa. Palant, ale ona też nie za bardzo coolerska, więc pewnie się dogadywali.
– Może wiesz, jak się nazywa albo gdzie go znajdę?
– Przyczepa jego rodziców stoi w trzecim rzędzie. Ma daszek w białobrązowe pasy, a przed nią rośnie cholerne mnóstwo pelargonii.
Patrik podziękował i czerwieniąc się, znów przecisnął się koło Melanie.
Stanęła w drzwiach w uwodzicielskiej pozie i pomachała mu ręką. Ojciec wrócił do kazania, ale udawała głuchą. I tak nie powie nic, czego warto by słuchać.
Patrik ruszył przed siebie. Spocił się, nie tylko z powodu upału. Z ulgą wydostał się z ciasnej przyczepy i szedł przez zatłoczony kemping. Kiedy ta mała wypięła na niego swoje drobne piersi, czuł się jak pedofil, a kiedy jeszcze zaczęła go trącać nogą, zupełnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Czuł się bardzo nieswojo. Niewiele miała na sobie, mniej więcej jakby się okryła chustką do nosa. Uderzyła go myśl, że być może za siedemnaście lat jego własna córka ubierze się w ten sposób i będzie kokietować starszych facetów. Wzdrygnął się i pomyślał z nadzieją, że może jednak będzie chłopiec, bo zna się na nastoletnich chłopcach i wie, jak funkcjonują. Ta mała wydała mu się istotą z kosmosu – jej makijaż, biżuteria… Nie umknęło mu, że miała kolczyk w pępku. Chyba jest za stary na takie rzeczy, bo nie uznał tego za seksowne. Raczej groźne ze względu na ryzyko zakażenia i brzydkiej blizny. To oczywiście kwestia wieku. Do tej pory pamiętał, jak matka go zwymyślała, gdy pewnego razu wrócił do domu z kolczykiem w uchu, a miał wtedy dziewiętnaście lat. Kolczyk zniknął jeszcze szybciej, niż się pojawił – i to był jego ostatni numer tego rodzaju.
Błądził wśród przyczep stojących tak gęsto, że prawie się stykały. Nie potrafił pojąć, dlaczego ludzie z własnej woli spędzają urlop stłoczeni jak śledzie w beczce. Z drugiej strony rozumiał, że wiele osób pociąga takie życie, poczucie wspólnoty z osobami, które tak jak oni co roku wracają w to samo miejsce. Część przyczep już nie zasługiwała na to miano, ponieważ z różnych stron dobudowano do nich namioty. Przypominały całoroczne domki.
W końcu spytał o drogę i trafił do przyczepy opisanej przez Melanie. Siedział przed nią wysoki, chudy i okropnie pryszczaty chłopak. Na widok czerwonych i białych pryszczy Patrikowi zrobiło się go żal. Najwyraźniej nie mógł się powstrzymać i kilka wycisnął, chociaż groziło to bliznami, które będzie widać jeszcze długo po ustąpieniu trądziku.
Stanął przed chłopakiem i osłonił oczy przed słońcem. Zapomniał okularów, zostały w komisariacie.
– Cześć, jestem z policji. Rozmawiałem z Melanie, która mieszka kawałek dalej. Powiedziała mi, że znasz Jenny Möller. Zgadza się?
Chłopak w milczeniu kiwnął głową. Patrik usiadł obok niego na trawie. Widział, że w odróżnieniu od tamtej lolitki jest naprawdę przejęty.
– Mam na imię Patrik, a ty?
– Per.
Patrik zmarszczył brwi. Czekał na dalszy ciąg.
– Per Thorsson. – Chłopak przez cały czas wyrywał z ziemi kępki trawy i nie patrząc na Patrika, powiedział: – To moja wina, że jej się coś przydarzyło.
– Jak to? – Patrik drgnął.
– Przeze mnie uciekł jej ten autobus. Spotykamy się tutaj co roku, od dzieciństwa. Zawsze było bardzo fajnie. Ale odkąd poznała tę małpę Melanie, zrobiła się jakaś wredna. Bez przerwy tylko Melanie to, Melanie tamto, Melanie powiedziała… nic tylko gadała o dupie Maryni. Dawniej z Jenny można było porozmawiać o ważnych sprawach, a teraz nic, tylko o kosmetykach, ciuchach i innych gównach. Nawet nie miała odwagi jej powiedzieć, że ma się ze mną spotkać, bo Melanie uważała mnie za jakiegoś kujona czy ofermę.
Rwał trawę coraz szybciej. Z każdą wyrwaną kępką powiększało się łyse miejsce. Niosący się po całym kempingu ciężki zapach grilla drażnił nozdrza. Patrikowi zaburczało w brzuchu.
– Takie są dziewczyny w tym wieku. Ale przechodzi im to, daję słowo. Jeszcze będą z nich ludzie. – Patrik uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał. – Co chcesz przez to powiedzieć, że to niby twoja wina? Wiesz, gdzie ona jest? Bo jeśli tak, to powinieneś wiedzieć, że jej rodzice okropnie się niepokoją…
Per podniósł dłoń, jakby chciał go powstrzymać.
– Nie mam pojęcia, gdzie jest Jenny, ale wiem, że musiało jej się przydarzyć coś złego. Ona nigdy nie zwiałaby tak sobie. Miała się zabrać z kimś.
– Zabrać się z kimś? Dokąd? Kiedy?
– No i dlatego uważam, że to moja wina. – Per mówił powoli i wyraźnie, jak do dziecka. – Zaczepiłem ją, kiedy szła na przystanek spotkać się z Melanie. Wkurzyłem się, że ze mną spotyka się tak, żeby tylko ta cholerna Melanie się nie dowiedziała. Więc ją zatrzymałem, jak przechodziła, i powiedziałem, co o niej myślę. Było jej przykro, ale nie zaprzeczała i wysłuchała do końca. Powiedziała, że uciekł jej autobus i że będzie łapać jakąś okazję do Fjällbacki. A potem się zmyła.
Podniósł wzrok na Patrika. Drżała mu dolna warga. Ze wszystkich sił starał się uniknąć koszmarnego upokorzenia – nie mógł się rozpłakać na oczach całego kempingu.
– Dlatego to moja wina. Gdybym się z nią nie pokłócił o zupełny bzdet, zdążyłaby na autobus i to by się nie zdarzyło. Musiała trafić na jakiegoś psychola. To moja wina.
Miał mutację i zapiał jak kogut. Patrik pokręcił głową.
– To nie twoja wina. Poza tym nie wiadomo, czy rzeczywiście coś jej się stało. Próbujemy to ustalić. Kto wie, może nagle zjawi się ni stąd, ni zowąd i okaże się, że po prostu gdzieś zamarudziła.
Patrik starał się go uspokoić, ale zdawał sobie sprawę, że brzmi to fałszywie, bo w jego oczach widać było ten sam niepokój. Sto metrów dalej Möllerowie w przyczepie czekają na córkę. Patrik miał nieprzyjemne przeczucie, że Per ma rację, że czekają nadaremnie. Ktoś wziął Jenny do samochodu. Ktoś, kto miał wobec niej złe zamiary.
Jacob i Marita byli w pracy, dzieci u niani, Linda czekała na Johana. Po raz pierwszy mieli spotkać się w domu, nie na górce w stodole. Linda była podekscytowana. Świadomość, że spotykają się bez pozwolenia w domu brata, dodawała randce pikanterii. Ale kiedy Johan stanął w drzwiach i zobaczyła jego minę, zrozumiała, że w nim ten dom budzi zupełnie inne emocje.
Nie był tu od śmierci Johannesa, gdy musieli opuścić Västergärden. Powoli obszedł salon, potem kuchnię, zajrzał nawet do toalety. Jakby chciał odnotować każdy szczegół. Wiele się zmieniło. Jacob lubił majsterkować, malować, więc dom wyglądał inaczej, niż go Johan zapamiętał. Linda chodziła za nim krok w krok.
– Dawno tu nie byłeś.
Johan skinął głową, przesuwając dłonią po gzymsie kominka.
– Dwadzieścia cztery lata. Miałem pięć lat, kiedy się stąd wyprowadziliśmy. Sporo tu zmian.
– Tak, u Jacoba wszystko musi grać. Bez przerwy coś majstruje, poprawia. Musi być perfekcyjnie.
Johan nie odpowiedział, był jakby w innym świecie. Linda zaczęła żałować, że zaprosiła go do domu. Myślała, że spędzą beztroskie chwile w łóżku. Nie spodziewała się, że Johan będzie wspominał smutne dzieciństwo. Nie chciała myśleć o tym, że Johan może mieć jakieś emocje, przeżycia z nią niezwiązane. Zawsze był nią oczarowany, pełen uwielbienia, i takiego Johana chciała widzieć. Nie zamyślonego, przybitego mężczyznę, który teraz chodził po domu.
Pociągnęła go za ramię. Johan drgnął jak obudzony z transu.
– Pójdziemy na górę? Mój pokój jest na strychu.
Johan bezwolnie wszedł za nią na strome schody.
Przeszli przez piętro, ale kiedy Linda zaczęła wchodzić na strych, zatrzymał się. Kiedyś były tu pokoje jego i Roberta i sypialnia rodziców.
– Poczekaj, zaraz przyjdę. Tylko coś sprawdzę.
Nie zważając na sprzeciw Lindy, drżącą dłonią otworzył drzwi swego dawnego pokoju. Nadal był to pokój małego chłopca, teraz zarzucony zabawkami i ubraniami Williama. Johan usiadł na łóżeczku i próbował sobie przypomnieć, jak to wyglądało kiedyś. Po chwili wstał i poszedł do pokoju obok. Dawniej należał do Roberta i zmienił się jeszcze bardziej. Bez wątpienia był to teraz pokój dziewczynki: róż, tiul i rozmaite świecidełka. Natychmiast wyszedł. Pokój na końcu hallu przyciągał go niczym magnes. Ile razy skradał się na palcach po dywanie rozłożonym przez matkę, dochodził do białych drzwi, otwierał, a potem wślizgiwał się do łóżka rodziców. Dopiero tam był bezpieczny, wolny od koszmarów i potworów chowających się pod łóżkiem. Najchętniej spał mocno przytulony do ojca. Jacob i Marita zatrzymali bogato rzeźbione wezgłowie łóżka i dlatego pokój wydawał się najmniej zmieniony.
Łzy napłynęły mu do oczu. Zamrugał, by je stłumić. Nie chciał okazywać słabości przy Lindzie.
– Już się napatrzyłeś? Jeśli myślisz, że można tu coś ukraść, to się mylisz.
Nigdy jeszcze nie mówiła do niego w ten sposób. Aż się w nim zagotowało. Zwłaszcza kiedy uzmysłowił sobie, że przecież wszystko mogło być inaczej. Złapał ją za ramię.
– Co ty pieprzysz?! Patrzę, co by tu ukraść? Masz chyba nie po kolei. Słuchaj, mieszkałem tu na długo przedtem, nim się wprowadził twój brat, i żeby nie ten twój skurczybyk ojciec, Västergärden nadal byłby nasz. Więc się zamknij.
Linda aż zaniemówiła z wrażenia. Nie mogła uwierzyć, że łagodny Johan mógł się tak zmienić. Wyrwała się i syknęła:
– Mój tata nie jest winien, że twój stary grał i wszystko przegrał. Jeśli nawet tata nie był w porządku, to nie jego wina, że twój stary stchórzył i odebrał sobie życie. Sam postanowił od was odejść, więc nie zwalaj tego na mojego tatę.
Johan był tak wściekły, że przed oczami zaczęły mu latać płatki. Zacisnął pięści. Linda była drobna, krucha, z łatwością rozerwałby ją na strzępy. Odetchnął głęboko, żeby się uspokoić. Dziwnym, chrapliwym głosem powiedział:
– Mam prawo oskarżać stryja Gabriela o wiele rzeczy. Z czystej zawiści zniszczył nam życie. Mama nam mówiła, jak było. Naszego ojca wszyscy lubili, a Gabriela uważali za nudnego zrzędę, i on nie mógł tego znieść. Mama była wczoraj u niego i powiedziała mu co nieco do słuchu. Szkoda, że mu przy okazji nie dołożyła. Pewnie brzydziła się go dotknąć.
Linda zaśmiała się szyderczo.
– Dawniej się nie brzydziła. Niedobrze mi na samą myśl, że kiedyś był z twoją flejtuchowatą matką. Zorientowała się, że twojego starego będzie łatwiej naciągnąć niż mojego. Dlatego do niego odeszła. Wiesz, jak mówią na taką? Kurwa!
Kropelki śliny pryskały mu na twarz, gdy mówiła. Była prawie jego wzrostu.
Bojąc się, że straci panowanie nad sobą, Johan cofnął się w kierunku schodów. Najchętniej zacisnąłby dłonie na jej szyi, by zmusić ją do milczenia. Ale nie zrobił tego, uciekł na dół.
Linda, zaskoczona obrotem spraw i wściekła, że straciła nad nim przewagę, wychyliła się przez poręcz i krzyknęła:
– Zjeżdżaj, ofermo. Tylko do jednego się nadawałeś, i to nie za bardzo.
Pokazała mu środkowy palec, ale nie widział tego, bo właśnie wychodził z domu.
Linda opuściła palec i jak typowa zmienna nastolatka już zaczęła żałować tego, co powiedziała. Bo jednak strasznie się wściekła.
Faks z Niemiec przyszedł, gdy Martin odłożył słuchawkę po rozmowie z Patrikiem. Informacja, że Jenny prawdopodobnie zabrała się z kimś stopem, bynajmniej niczego nie wyjaśniła. Mógł to być każdy. Cała nadzieja we wszechwidzących oczach społeczeństwa. Gazety bez przerwy wydzwaniały do Mellberga. Martin liczył, że po odpowiednim nagłośnieniu tej sprawy odezwie się ktoś, kto widział Jenny wsiadającą do samochodu. Może uda się wyłowić tę informację spośród sygnałów od dowcipnisiów różnej maści, chorych psychicznie i osób korzystających z okazji, by zatruć życie swoim wrogom.
Annika przyniosła faks z kilkoma krótkimi zdaniami. Martin spróbował go odczytać i domyślił się, że osobą najbliższą Tanji jest jej były mąż. Zdziwił się, że choć taka młoda, już była rozwiedziona. Po chwili wahania i szybkiej konsultacji telefonicznej z Patrikiem wybrał numer biura turystycznego we Fjällbace i uśmiechnął się, gdy usłyszał głos Pii.
– Cześć, mówi Martin Molin. – Milczenie, niestety przydługie. – Policja w Tanumshede. – Rozgniewało go, że musi przypomnieć, kim jest. Gdyby było trzeba, byłby w stanie podać nawet numer jej butów.
– Cześć, przepraszam. Jestem beznadziejna, jeśli chodzi o nazwiska, ale dobrze zapamiętuję twarze. Na szczęście, zwłaszcza w takiej pracy. – Roześmiała się. – W czym mogę ci pomóc tym razem?
Od czego by tu zacząć, zastanawiał się Martin. W końcu przypomniał sobie, w jakiej sprawie dzwoni.
– Muszę zatelefonować do Niemiec. To ważna rozmowa i boję się, że moja kiepska znajomość niemieckiego nie wystarczy. Czy zgodziłabyś się tłumaczyć?
– Oczywiście – odpowiedziała. – Tylko poproszę kolegę, żeby popilnował biura.
Słyszał, że z kimś rozmawia. Po chwili powiedziała do słuchawki:
– Załatwione. Jak to zrobimy? Zadzwonisz do mnie czy jak?
– Tak, czekaj przy telefonie, za parę minut zadzwonię.
Po czterech minutach miał na linii jednocześnie byłego męża Tanji, Petera Schmidta, i Pię. Zaczął od kondolencji i ubolewania, że dzwoni w tak przykrych okolicznościach. Niemiecka policja zdążyła poinformować Petera o śmierci byłej żony, ale Martinowi i tak było nieprzyjemnie, że dzwoni krótko po tym. To był jeden z najbardziej przykrych obowiązków w jego pracy. Na szczęście nie zdarzało się to zbyt często.
– Czy wiedział pan, że Tanja pojechała do Szwecji?
Pia płynnie przetłumaczyła pytanie na niemiecki, a potem odpowiedź Petera na szwedzki.
– Nie wiedziałem. Niestety nie rozstaliśmy się w przyjaźni i po rozwodzie prawie ze sobą nie rozmawialiśmy, ale kiedy byliśmy małżeństwem, nigdy nie wspominała, że chciałaby pojechać do Szwecji. Lubiła spędzać wakacje na słonecznym południu, w Hiszpanii czy Grecji. Myślę, że dla niej w Szwecji byłoby zbyt chłodno.
Zbyt chłodno, pomyślał z ironią Martin i spojrzał przez okno na parujący asfalt. Brakuje tylko niedźwiedzi polarnych spacerujących po ulicach. Pytał dalej:
– Nigdy nie mówiła, że ma coś do załatwienia w Szwecji? Albo o jakichś związkach ze Szwecją? Nie mówiła przypadkiem o miejscowości Fjällbacka?
Peter znów zaprzeczył, a Martinowi nie przychodziły do głowy inne pytania. Nadal nie wiedział, co Tanja mogła mieć na myśli, opowiadając koleżance o celu swojej podróży. Już miał podziękować i odłożyć słuchawkę, kiedy przyszło mu do głowy jeszcze jedno pytanie:
– Czy jest jeszcze ktoś, kogo mógłbym spytać o Tanję? Niemiecka policja podała pana nazwisko jako jedynej bliskiej osoby, ale może miała jakąś przyjaciółkę?
– Zadzwońcie do jej ojca. Mieszka w Austrii. Pewnie dlatego nie znaleźli go w żadnym spisie. Proszę poczekać, poszukam jego numeru.
Martin słyszał, jak Peter oddala się od telefonu i coś przesuwa. Po chwili wrócił. Pia tłumaczyła. Szczególnie wyraźnie powtórzyła numer telefonu.
– Nie sądzę, żeby wiele powiedział. Dwa lata temu, zaraz po naszym rozwodzie, bardzo pokłócili się z Tanją. Nie wiem, o co poszło, ale chyba dawno ze sobą nie rozmawiali. Z drugiej strony nigdy nic nie wiadomo. Proszę go ode mnie pozdrowić.
Rozmowa nie wniosła wiele. Martin podziękował za pomoc i powiedział, że jeszcze się odezwie, jeśli będzie miał więcej pytań. Uprzedzając go, Pia zapytała, czy nie chciałby od razu zadzwonić do ojca Tanji. Mogłaby pomóc.
W słuchawce rozległo się kilka sygnałów. Nikogo nie zastali. Martina bardzo zaciekawiło to, co były mąż Tanji powiedział o jej kłótni z ojcem. O co ojciec i córka mogli się pokłócić tak bardzo, żeby aż zerwać ze sobą kontakt? Czy miało to związek z wyprawą Tanji do Fjällbacki i jej zainteresowaniem zaginięciem dwóch dziewczyn?
Tak się zamyślił, że zapomniał o Pii. Wciąż siedziała ze słuchawką przy uchu. Pospiesznie podziękował jej za pomoc. Umówili się, że jutro znów spróbują zadzwonić do ojca Tanji.
Martin w zamyśleniu patrzył na zrobione w kostnicy zdjęcie Tanji. Czego szukała we Fjällbace i co znalazła?
Kolebiąc się na boki, Erika sunęła po pontonowym pomoście. O tej porze roku wolne miejsca w marinie były dość niezwykłym zjawiskiem. Łodzie cumowały zwykle w podwójnych, a nawet potrójnych rzędach. Wiadomość o morderstwie sprawiła, że zrobiło się luźniej. Część żeglarzy wolała poszukać innego portu. Erika miała nadzieję, że Patrikowi i jego kolegom uda się wkrótce rozwikłać tę sprawę. W przeciwnym razie nastaną ciężkie czasy dla tych, którzy cały rok żyją z tego, co zarobili w sezonie.
Anna i Gustav postanowili jednak zostać jeszcze kilka dni we Fjällbace. Widząc ich łódź, Erika zrozumiała, dlaczego nie udało jej się ich przekonać, by zamieszkali u niej. Jacht królujący na końcu pomostu był naprawdę wspaniały. Olśniewająco biały, z drewnianym pokładem, i tak duży, że pomieściłby jeszcze co najmniej dwie rodziny.
Anna radośnie pomachała siostrze, a potem pomogła jej wejść na pokład. Erika zdążyła się zasapać. Usiadła. Anna podała jej szklankę zimnej coli.
– Prawda, że pod koniec ma się naprawdę dość?
Erika przewróciła oczami.
– Jeszcze jak. W ten sposób natura sprawia, że nie mogę się już doczekać porodu. Żeby nie ten cholerny upał. – Wytarła czoło chusteczką, ale zaraz pojawiły się nowe kropelki. Spływały po skroniach.
– Biedactwo – Anna uśmiechnęła się ze współczuciem.
Gustav wyszedł z kajuty i przywitał się uprzejmie. Był tak samo nieskazitelnie ubrany jak poprzednio. Białe zęby kontrastowały z opalenizną. Zwracając się do Anny, powiedział z niezadowoleniem:
– Jeszcze nie posprzątałaś ze stołu po śniadaniu. Mówiłem już, żebyś utrzymywała porządek na łodzi. Inaczej się nie da.
– Ojej, przepraszam. Zaraz sprzątnę.
Uśmiech znikł z jej twarzy. Spuściła wzrok i zeszła pod pokład. Gustav usiadł obok Eriki ze szklanką zimnego piwa.
– Nie da się mieszkać na łodzi, jeśli się nie dba o porządek. Zwłaszcza gdy są dzieci. Robi się okropny bałagan.
Erika pomyślała, że jeśli to takie ważne, sam mógłby sprzątnąć. Też ma dwie zdrowe ręce.
Atmosfera zrobiła się gęsta. Erika zdała sobie sprawę, że dzieli ich przepaść wynikająca z różnicy pochodzenia i wychowania. Postanowiła przerwać milczenie.
– Bardzo piękna łódź.
– Tak, prawdziwa piękność. – Kipiał z dumy. – Pożyczyłem od przyjaciela, sam mam ochotę taką kupić.
Znów milczenie. Erice ulżyło, kiedy Anna wróciła na pokład i usiadła koło Gustava. Szklankę odstawiła z drugiej strony. Między brwiami Gustava pojawiła się zmarszczka.
– Bądź tak miła, nie stawiaj tam szklanki, bo na drewnie zostają plamy.
– Przepraszam – powiedziała cicho, podnosząc szklankę.
– Emmo – Gustav przeniósł uwagę z matki na córkę – mówiłem ci, że nie wolno się bawić żaglem. Odejdź stamtąd natychmiast.
Czteroletnia Emma zignorowała go. Udawała głuchą. Gustav już miał wstać, gdy Anna się zerwała.
– Ja się tym zajmę. Na pewno nie usłyszała.
Gdy matka wzięła ją na ręce, Emma najpierw zaczęła wrzeszczeć, a potem się naburmuszyła.
– Głupi jesteś. – Zamierzyła się, żeby kopnąć Gustava w nogę.
Erika uśmiechnęła się ukradkiem. Gustav złapał Emmę za ramię, żeby ją skarcić. Wtedy Erika zobaczyła w oku Anny iskrę. Odepchnęła rękę Gustava i przyciągnęła córkę.
– Nie rusz jej!
Podniósł obie dłonie.
– Przepraszam, ale twoje dzieci to straszne dzikusy. Ktoś je wreszcie musi okiełznać.
– Dziękuję, sama zajmę się ich wychowaniem. Zresztą są bardzo dobrze wychowane. Chodźcie, idziemy na lody do Ackego.
Kiwnęła głową w stronę Eriki. Erika ucieszyła się, że choć przez chwilę będzie miała siostrę i jej dzieci dla siebie, bez Pana Nadętego. Wsadziły Adriana do wózka i ruszyły. Emma, radośnie podskakując, biegła przodem.
– Czy ja, twoim zdaniem, przesadzam? W końcu złapał ją tylko za ramię. Wiem, że przez to, co zrobił Lucas, zrobiłam się przewrażliwiona i nadopiekuńcza.
Erika wzięła siostrę pod rękę.
– Wcale tak nie uważam. Według mnie twoja córka zna się na ludziach i powinnaś jej była pozwolić, żeby mu dała porządnego kopa.
Anna spochmurniała.
– Teraz już przesadzasz. Przecież nic złego się nie stało. Nie jest przyzwyczajony do dzieci, więc nic dziwnego, że się stresuje.
Erika westchnęła. Przez chwilę miała nadzieję, że siostra w końcu okaże dość stanowczości, żeby domagać się odpowiedniego traktowania dla siebie i dzieci. Ale Lucas dobrze wykonał swoją robotę.
– Jak sprawa opieki nad dziećmi?
Anna wyraźnie miała ochotę na kolejny unik, ale w końcu odpowiedziała cicho:
– Kiepsko. Lucas postanowił użyć wszystkich paskudnych sposobów, jakie zna. W dodatku wściekł się, że spotykam się z Gustavem.
– Jakie ma argumenty? Jak udowodni, że jesteś złą matką? Z was dwojga to ty masz powody, aby się domagać pozbawienia go praw rodzicielskich, nie on!
– Wiem, ale jemu się wydaje, że jeśli dużo nazmyśla, to w końcu coś się przyklei.
– No dobrze, a twoje doniesienie o znęcaniu się nad dzieckiem? Chyba ma większą wagę od jego kłamstw?
Anna nie odpowiedziała i Erice przemknęła przez głowę paskudna myśl.
– Nie złożyłaś doniesienia, prawda? Okłamałaś mnie. Powiedziałaś, że złożyłaś.
Siostra nie miała odwagi spojrzeć jej w oczy.
– Odpowiedz wreszcie. Mam rację?
Anna odpowiedziała opryskliwie:
– Tak, masz rację, kochana starsza siostro. Ale musiałabyś się znaleźć na moim miejscu, żeby mieć prawo mnie osądzać. Nie wiesz, jak to jest żyć w ciągłym strachu, co on jeszcze wymyśli. Gdybym złożyła doniesienie, nie dałby mi żyć. Miałam nadzieję, że jeśli nie pójdę na policję, zostawi nas w spokoju. Z początku tak było, prawda?
– Tak, ale już nie jest. Anno, naucz się przewidywać.
– Łatwo ci mówić! Żyjesz w poczuciu bezpieczeństwa, o jakim można tylko marzyć, z mężczyzną, który cię uwielbia i nigdy by cię nie skrzywdził. W dodatku masz jeszcze na koncie pieniądze za książkę o Alex. Cholernie łatwo się wtedy mówi! Nie wiesz, jak to jest być samotną matką dwójki dzieci, zaharowywać się, żeby nakarmić i jeszcze ubrać. Ty masz fantastyczne życie. Nie myśl sobie, że nie widziałam, jak patrzyłaś z góry na Gustava. Myślisz, że wszystkie rozumy pozjadałaś, ale gówno wiesz!
Anna oddaliła się, nie dając Erice szansy. Pobiegła w stronę rynku, pchając przed sobą wózek z Adrianem i mocno trzymając za rękę Emmę. Erika stała na chodniku. Zebrało jej się na płacz. Zastanawiała się, co się stało. Przecież nie miała nic złego na myśli. Chce tylko, żeby Anna była szczęśliwa, bo zasługuje na to.
Jacob pocałował matkę w policzek, z ojcem uścisnęli sobie ręce. Tak wyglądały ich wzajemne relacje: dystans i poprawność zamiast ciepła i serdeczności. Dziwne, że uważał ojca za obcego człowieka, ale tak było. Oczywiście słyszał o tym, że w szpitalu ojciec i matka czuwali przy nim dzień i noc. Pamiętał to jak przez mgłę, ale nie zbliżyło ich to do siebie. Bliskości zaznał od Ephraima, którego uważał raczej za ojca niż dziadka. Odkąd Ephraim oddał szpik i uratował mu tym samym życie, widział w nim bohatera.
– Nie idziesz dziś do pracy?
Matka siedziała obok niego na kanapie. Jak zwykle była niespokojna, jakby bez przerwy spodziewała się jakiegoś zagrożenia. Zawsze zachowywała się tak, jakby balansowała na skraju przepaści.
– Pomyślałem, że pojadę później i odpracuję wieczorem. Chciałem wpaść, dowiedzieć się, co u was słychać. Słyszałem o wybitych oknach. Mamo, dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie, tylko do ojca? Natychmiast bym przyjechał.
Laine uśmiechnęła się do niego czule.
– Nie chciałam cię niepokoić. Nie powinieneś się denerwować, to ci szkodzi.
Nie odpowiedział, uśmiechnął się łagodnie, jakby do siebie.
Położyła rękę na jego dłoni.
– Wiem, ale ja już tak mam. Starego psa nie nauczysz siedzieć.
– Ty stara? Mamo, ciągle jesteś młodziutka.
Zarumieniła się z radości. Zawsze tak rozmawiali.
Jacob wiedział, że matka uwielbia takie komplementy, więc ich nie szczędził. Życie z ojcem chyba nie było zbyt wesołe, a już miłe słówka z pewnością nie było jego mocną stroną.
Gabriel, który siedział na fotelu obok, prychnął zniecierpliwiony i wstał.
– Tak czy inaczej, policja już sobie porozmawiała z tymi nicponiami. Miejmy nadzieję, że przez jakiś czas będą się pilnować. – Ruszył do swego biura. – Zdążysz jeszcze zerknąć do ksiąg?
Jacob pocałował matkę w rękę, skinął głową i poszedł za ojcem. Gabriel już od wielu lat wprowadzał syna w interesy. Chciał mieć pewność, że pewnego dnia Jacob będzie umiał zarządzać majątkiem. Na szczęście Jacob miał talent do interesów i gładko radził sobie zarówno z księgowością, jak i z praktyką.
Zasiedli nad księgami. Po chwili Jacob przeciągnął się:
– Pójdę się rozejrzeć na górze, u dziadka. Dawno tam nie byłem.
– Aha, tak, idź – Gabriel był głęboko pochłonięty liczbami.
Jacob wszedł na piętro i powolnym krokiem skierował się do drzwi prowadzących do lewego skrzydła dworu. Ephraim mieszkał tam aż do śmierci. W dzieciństwie Jacob spędzał u niego mnóstwo czasu.
Wszedł. Wszystko wyglądało jak dawniej, nic nie zmienili. Jacob poprosił kiedyś, żeby w mieszkaniu dziadka niczego nie przestawiać, nie zmieniać. Rodzice uszanowali to, zdając sobie sprawę z wyjątkowych więzów łączących dziadka z wnukiem.
Było to mieszkanie człowieka o silnej osobowości. Od reszty dworu, utrzymanej w jasnych kolorach, różniło się męskim, stonowanym wyglądem. Wchodząc tu, Jacob zawsze miał wrażenie, że wkracza do innego świata.
Usiadł w skórzanym fotelu przy oknie i oparł nogi na podnóżku. Tak zwykle siedział Ephraim, kiedy go odwiedzał. Jacob zwijał się wtedy w kłębek na podłodze i z zapartym tchem słuchał historii z dawnych czasów.
Fascynowały go opowieści o zgromadzeniach i ludziach przeżywających religijne odrodzenie. Ephraim barwnie opisywał ekstazę na ich twarzach, gdy wpatrywali się w Kaznodzieję i jego synów. Miał tubalny głos i Jacob nie wątpił, że potrafił rzucać urok na ludzi. Uwielbiał opowieści o cudach dokonywanych przez Gabriela i Johannesa. Każdy dzień przynosił nowy cud. Dla Jacoba było to coś wspaniałego. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego ojciec nie chce rozmawiać o tamtych czasach, a nawet chyba się ich wstydzi. Też chciałby mieć dar uzdrawiania chorych i ułomnych. Musieli bardzo przeżyć utratę tego daru. Według Ephraima nastąpiło to z dnia na dzień. Gabriel wzruszył ramionami, ale Johannes był zrozpaczony. Wieczorami modlił się do Boga, by mu go przywrócił. Biegł do każdego rannego zwierzęcia i próbować odnaleźć dawną moc.
Jacob nie rozumiał, dlaczego Ephraim dziwnie się śmiał, gdy mówił o tamtych czasach. Johannes musiał bardzo cierpieć i Kaznodzieja, człowiek stojący tak blisko Boga, powinien to zrozumieć. Ale Jacob kochał dziadka i nie kwestionował ani tego, co mówił, ani jak mówił. Dla niego był bez skazy. Uratował mu życie. Nie przez przyłożenie rąk. Dał mu cząstkę siebie i na nowo tchnął w niego życie. Jacob ubóstwiał dziadka.
Najlepszy zawsze był koniec. Ephraim milczał przez chwilę, patrzył wnukowi głęboko w oczy i mówił:
– Ty, Jacobie, również posiadasz ten dar. Tkwi w tobie głęboko i czeka na odpowiednią chwilę.
Jacob uwielbiał, gdy dziadek to mówił.
Wprawdzie nie udało mu się jeszcze nikogo uzdrowić, ale wystarczyło, że dziadek powiedział, że posiadł tę moc. Pewnego razu gdy był chory, chciał jej użyć, żeby sam siebie uzdrowić, ale zamykając oczy, widział pod powiekami jedynie ciemność, tę samą, która trzyma go teraz w żelaznym uścisku.
Być może odnalazłby ją, gdyby dziadek żył dłużej. Skoro nauczył Gabriela i Johannesa, dlaczego nie miałby nauczyć i jego?
Z ponurych myśli wyrwał go głośny krzyk ptaka. Czuł, jak wokół serca zaciska mu się mroczna obręcz, jakby miała je zatrzymać. Ostatnio czuł to coraz częściej i coraz wyraźniej.
Podciągnął nogi i objął kolana. Gdyby był tu Ephraim, pomógłby mu odnaleźć uzdrowicielskie światło.
– Na tym etapie zakładamy, że Jenny Möller nie zniknęła z własnej woli. Liczymy na pomoc społeczeństwa i apelujemy, aby zgłaszały się osoby, które ją widziały, zwłaszcza przy samochodzie albo jadącą samochodem. Według naszych informacji chciała zabrać się okazją do Fjällbacki. Interesuje nas wszystko, co może mieć z tym związek.
Patrik z powagą patrzył w oczy wszystkim reporterom po kolei. Annika dała im zdjęcie Jenny Möller. Miała dopilnować, żeby się ukazało we wszystkich gazetach. Rzadko tak robili, ale w tym wypadku prasa mogła się bardzo przydać.
Patrik zdziwił się, gdy Mellberg zaproponował mu poprowadzenie zorganizowanej naprędce konferencji prasowej. Sam usiadł w kącie salki konferencyjnej w komisariacie i obserwował go, jak stał przed dziennikarzami.
Podniosło się kilka rąk.
– Czy zaginięcie Jenny ma coś wspólnego z zabójstwem Tanji Schmidt? I czy to morderstwo ma jakiś związek ze szczątkami Mony Thernblad i Siv Lantin znalezionymi w wąwozie?
Patrik odkaszlnął.
– Przede wszystkim, identyfikacja domniemanych szczątków Siv nie jest jeszcze zakończona, więc byłbym wdzięczny, gdybyście o tym nie pisali. Poza tym dla dobra śledztwa nie chciałbym mówić o tym, co ustaliliśmy, a czego nie.
Reporterzy doskonale wiedzieli, że będzie się zasłaniał tak zwanym dobrem śledztwa, ale nie dając za wygraną, nadal podnosili ręce.
– Z Fjällbacki zaczęli wyjeżdżać turyści. Czy ich obawy są uzasadnione?
– Nie ma żadnego powodu do niepokoju. Intensywnie pracujemy nad rozwikłaniem tej sprawy. W tej chwili musimy się skupić na szukaniu Jenny Möller. Tylko tyle mam do powiedzenia. Dziękuję.
Wśród protestów wyszedł z sali, ale kątem oka dostrzegł, że Mellberg został na miejscu. Oby tylko nie powiedział nic głupiego.
Patrik wszedł do Martina i przysiadł na brzegu biurka.
– Czuję się, jakbym z własnej woli włożył rękę w gniazdo os.
– Ale tym razem mogą nam się przydać.
– Jeśli rzeczywiście postanowiła pojechać okazją, jak mówił ten chłopak, ktoś musiał widzieć, jak wsiadała do samochodu. Zważywszy, że na drodze do Grebbestad zawsze panuje duży ruch, byłoby bardzo dziwne, gdyby nikt jej nie widział.
– Nie takie rzeczy się zdarzały – westchnął Martin.
– Nie udało ci się skontaktować z ojcem Tanji?
– Nie próbowałem. Poczekam do wieczora. Pewnie jest w pracy.
– Masz rację. Nie wiesz, czy Gösta sprawdził rejestry więzienne?
– Wyobraź sobie, że sprawdził. Nic. Nie znalazł nikogo, kto by siedział tyle lat i właśnie wyszedł. Sam chyba nie wierzyłeś w tę wersję. Wiesz, że u nas człowiek może zastrzelić króla, a po kilku latach wyjść na wolność za dobre sprawowanie, nie mówiąc już o tym, że już po kilku tygodniach może dostać przepustkę. – Ze złością rzucił pióro na biurko.
– Dobra, nie bądź taki cyniczny, za młody jesteś. Po dziesięciu latach w zawodzie będziesz miał prawo zgorzknieć, a na razie masz być naiwny i wierzyć w system.
– Tak jest, staruszku. – Martin zasalutował niedbale. Patrik roześmiał się i wstał.
– Nawiasem mówiąc – ciągnął – nie powinniśmy zakładać, że zaginięcie Jenny ma związek z morderstwami z Fjällbacki, więc na wszelki wypadek poproś Göstę, żeby sprawdził, czy ostatnio zwolniono jakiegoś gwałciciela lub kogoś w tym rodzaju. Niech sprawdzi wszystkich, którzy na naszym terenie dopuścili się gwałtu lub ciężkich przestępstw wobec kobiet, i tak dalej.
– Rozumowanie prawidłowe, ale równie dobrze mógł to być ktoś przyjezdny, udający turystę.
– To prawda, ale od czegoś trzeba zacząć.
Annika wetknęła głowę do pokoju.
– Przepraszam, że panom przeszkadzam, ale do Patrika jest telefon z zakładu medycyny sądowej. Przełączyć czy odbierzesz u siebie?
– U siebie, daj mi pół minuty.
Patrik usiadł w fotelu i czekał na dzwonek. Serce zabiło mu szybciej. Taki telefon to jak czekanie na Świętego Mikołaja. Nigdy nie wiadomo, co jest w paczce.
Dziesięć minut później wrócił do Martina. Stanął w drzwiach.
– Jest potwierdzenie. Tak jak przypuszczaliśmy, to Siv Lantin. Zrobili też analizę ziemi. Są przydatne informacje.
Martin z ciekawości odchylił się na krześle, splatając dłonie.
– Nie męcz mnie, mów, co tam było.
– Po pierwsze, ten sam rodzaj ziemi znaleźli na zwłokach Tanji i kocu, na którym leżała, i na szkieletach. To dowodzi, że przynajmniej przez jakiś czas musiały leżeć w tym samym miejscu. W ziemi znaleziono resztki nawozu, używanego wyłącznie w gospodarstwach rolnych. Udało im się nawet ustalić markę i producenta. A co najważniejsze, tego nawozu nie ma w sprzedaży. Jest dostępny wyłącznie u producenta i nie jest to specjalnie popularna marka. Gdybyś tak od razu do nich zadzwonił, żeby zrobili listę ludzi, którzy kupili ten nawóz, może wreszcie ruszymy z miejsca. Tu masz kartkę z nazwą nawozu i producenta. Numer znajdziesz pewnie w książce.
Martin machnął ręką.
– Załatwione. Dam ci znać, jak już będę miał tę listę.
– Super. – Patrik podniósł kciuk i zabębnił palcami o framugę.
– Jeszcze jedno…
Patrik już wychodził, ale po słowach Martina zatrzymał się.
– Tak?
– Nie mówili nic o tym DNA?
– Nadal nad tym pracują. Analizy przeprowadza również zakład medycyny sądowej, ale jest długa kolejka do tych badań. O tej porze roku jest sporo gwałtów.
Martin ponuro skinął głową. Właśnie. W miesiącach zimowych panuje większy spokój. Dla wielu gwałcicieli jest wtedy za zimno na ściąganie gaci. Latem nie mają z tym problemu.
Patrik szedł do swojego pokoju, nucąc pod nosem. Wreszcie otwarcie. Niezbyt spektakularne, ale za to konkretny trop.
Ernst właśnie zafundował sobie kiełbaskę z piure ziemniaczanym. Przysiadł na ławce na rynku, z widokiem na morze, i podejrzliwie zerkał na krążące wokół mewy. Nie odrywał od nich wzroku, wiedząc, że przy pierwszej okazji porwą mu kiełbaskę. Wstrętne ptaszyska. W dzieciństwie zabawiał się w ten sposób, że obwiązywał rybę sznurkiem, a drugi koniec trzymał w ręku. Gdy niepodejrzewająca niczego mewa zjadała rybę, miał żywy latawiec, rozpaczliwie machający skrzydłami. Lubił też inną zabawę: karmił mewy okruchami chleba umoczonymi w bimbrze, który podkradał ojcu. Widok ptaków zataczających się w powietrzu bawił go tak, że ze śmiechu trzymał się za brzuch i tarzał po ziemi. Od dawna nie robił takich psot, ale miał wielką ochotę. Sępy paskudne!
Kątem oka dostrzegł znajomą twarz. Gabriel Hult zatrzymał swoje bmw przed kioskiem. Ernst poprawił się na ławce. Był zły, że wyłączyli go ze śledztwa, ale starał się orientować w nim na bieżąco i czytał zeznanie Gabriela przeciw bratu. Może dałoby się jeszcze coś z tego bufona wycisnąć, pomyślał. Na samą myśl o gospodarstwie i majątku Gabriela Hulta zżerała go zazdrość. Przycisnąłby go z prawdziwą przyjemnością. Gdyby jeszcze udało mu się dorzucić do śledztwa coś nowego, pokazałby temu pieprzonemu Hedströmowi. Już samo to byłoby dla niego nagrodą.
Resztkę kiełbasy z musem wrzucił do najbliższego kosza i niedbałym krokiem podszedł do samochodu Gabriela. Srebrne bmw lśniło w słońcu. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie przesunąć ręką po dachu. Cofnął ją, gdy Gabriel wyszedł z kiosku z gazetą w ręku i spojrzał na niego podejrzliwie. Opierał się leniwie o drzwi po stronie pasażera.
– Przepraszam, opiera się pan o mój samochód.
– Rzeczywiście – odpowiedział bezczelnie Ernst. Uważał, że może sobie na to pozwolić. Trzeba sobie zapewnić szacunek. – Ernst Lundgren, komisariat policji w Tanumshede.
Gabriel westchnął:
– O co chodzi? Johan i Robert znów coś zmalowali?
Ernst zaśmiał się:
– Jak znam tych łobuzów, to na pewno, ale w tej chwili nic o tym nie wiem. Mam kilka pytań w związku z tymi kobietami, których szczątki znaleziono w Wąwozie Królewskim. – Skinął głową w stronę drewnianych schodów pnących się po skale.
Gabriel wsunął gazetę pod pachę i skrzyżował ramiona.
– A skąd ja mam coś wiedzieć na ten temat? Chyba nie chodzi o tę dawną historię z moim bratem? Już odpowiadałem na pytania pańskich kolegów. Poza tym to było wiele lat temu. W dodatku wydarzenia ostatnich dni dowodzą, że Johannes nie miał z tym nic wspólnego! Proszę spojrzeć!
Rozwinął gazetę i pokazał Ernstowi. Na samym środku pierwszej strony widniało zdjęcie Jenny Möller, obok zdjęcie paszportowe Tanji Schmidt. Nad nimi krzykliwy tytuł, dokładnie taki, jakiego można by się spodziewać.
– Chce pan powiedzieć, że mój brat wstał z grobu, żeby to zrobić? – Głos mu drżał ze wzburzenia. – Ile czasu chcecie jeszcze stracić na grzebanie się w moich rodzinnych sprawach, podczas gdy morderca jest na wolności? Jedyne, co macie przeciwko nam, to zeznanie, które złożyłem przeszło dwadzieścia lat temu. Rzeczywiście, byłem wtedy pewny swego, ale była noc, a wcześniej czuwałem przy łóżku śmiertelnie chorego syna. Mogłem się pomylić!
Szybkim krokiem obszedł samochód i otworzył pilotem centralny zamek. Już miał wsiąść, ale powiedział jeszcze:
– Jeśli mi nie dacie spokoju, zwrócę się do moich adwokatów. Mam tego dość. Odkąd znaleźliście te szczątki, ludzie gapią się na mnie. Nie pozwolę rozpuszczać plotek o mojej rodzinie tylko dlatego, że nie macie nic lepszego do roboty.
Trzasnął drzwiami i ruszył z piskiem opon. Na Galärbacken wjechał z taką prędkością, że piesi odskakiwali na boki.
Ernst zachichotał. Gabriel Hult ma pieniądze, ale Ernst jako policjant ma władzę, która pozwala mu zamieszać w tym niewielkim, uprzywilejowanym światku. Życie miewa także dobre strony.
– Stoimy wobec kryzysu, który odbije się na całej gminie. – Stig Thulin, przewodniczący samorządu gminy, wlepił wzrok w Mellberga. Ale na Mellbergu nie zrobiło to większego wrażenia.
– Mówiłem już i tobie, i wszystkim innym, którzy do mnie wydzwaniają, że prowadzimy śledztwo na pełnych obrotach.
– Codziennie dzwoni do mnie co najmniej dziesięciu przedstawicieli tutejszego biznesu, i ja ich rozumiem. Widziałeś, jak wyglądają nasze kempingi i porty? Ta sytuacja odbija się nie tylko na Fjällbace, co już i tak jest poważnym problemem. Po ostatnim zaginięciu turyści wyjechali również z sąsiednich miejscowości. Z Grebbestad, Hamburgsund, Kämpersvik, nawet z okolic Strömstad. Chcę wiedzieć, co konkretnie zrobiliście, żeby temu zaradzić!
Na szlachetnym czole Stiga Thulina pojawiła się zmarszczka świadcząca o prawdziwym wzburzeniu. Zazwyczaj uśmiechnięty, jakby reklamował pastę do zębów, od dziesięciu lat był przewodniczącym samorządu. Miał również opinię największego uwodziciela w całym powiecie. Jego powodzenie u kobiet nie dziwiło Mellberga, chociaż, co zaraz podkreślił w myśli, sam nie miał takich skłonności. Musiał jednak przyznać, że jak na pięćdziesięciolatka Stig Thulin miał znakomitą sylwetkę. Siwe skronie i chłopięce niebieskie oczy jeszcze dodawały mu uroku.
Mellberg uśmiechnął się uspokajająco.
– Stig, wiesz równie dobrze jak ja, że nie wolno mi ujawniać szczegółów śledztwa, ale uwierz na słowo, że robimy absolutnie wszystko, żeby znaleźć Jenny Möller i sprawcę tych koszmarnych morderstw.
– Ale czy macie odpowiednie środki, żeby prowadzić tak skomplikowane śledztwo? Może powinniście wezwać posiłki, czy ja wiem, na przykład z Göteborga?
Był zdenerwowany, na jego skroniach pokazały się kropelki potu. Poparcie, jakim cieszył się w gminie, w bardzo dużej mierze zależało od miejscowego biznesu, a nerwowe nastroje ostatnich dni nie wróżyły powodzenia w najbliższych wyborach. Stig czuł się znakomicie na salonach władzy. Zdawał sobie również sprawę, że pozycja ułatwia mu łóżkowe podboje.
Czoło Mellberga, nie tak szlachetne jak Stiga, przecięła zmarszczka. Był zirytowany.
– Zapewniam cię, że żadna pomoc nie jest nam potrzebna. I powiem ci, że przykro mi, że kwestionujesz nasze kompetencje. Twoje pytanie o tym świadczy. Do tej pory nie było żadnych skarg na naszą pracę i na obecnym etapie nie widzę powodu do takiej krytyki, zwłaszcza nieuzasadnionej.
Stig Thulin znał się na ludziach, co przydawało się w polityce. Wiedział też, kiedy pora się wycofać. Odetchnął głęboko i pomyślał, że konflikt z policją na pewno nie jest w jego interesie.
– Może się zagalopowałem. Oczywiście, że mam do was pełne zaufanie. Chciałbym jednak podkreślić, że szybkie zakończenie tej sprawy ma zasadnicze znaczenie.
Mellberg tylko kiwnął głową. Na pożegnanie wymienili uprzejmości, po czym przewodniczący samorządu opuścił komisariat.
Melanie krytycznie spojrzała na swoje odbicie w wielkim lustrze. Zawiesili je w przyczepie na jej stanowcze żądanie. Niczego sobie, chociaż nie zaszkodziłoby zrzucić parę kilo. Chwyciła w dwa palce skórę na brzuchu, a potem go wciągnęła. Tak lepiej. Postanowiła, że nawet gram tłuszczu tu nie zostanie. W najbliższych tygodniach na obiad będzie tylko jedno jabłko. Niech stara mówi, co chce. Za nic na świecie nie będzie taka gruba i obrzydliwa jak ona.
Poprawiła stringi, chwyciła torbę plażową i ręcznik i już miała iść nad wodę, kiedy usłyszała pukanie. To na pewno któryś z kumpli chce się dowiedzieć, czy pójdą razem się kąpać. Otworzyła. W następnej sekundzie przeleciała na tył przyczepy, uderzając plecami o stolik. W oczach pociemniało jej z bólu, zabrakło tchu. Nie była w stanie wydać żadnego dźwięku. Do przyczepy wpadł mężczyzna. Próbowała sobie przypomnieć, gdzie go widziała, bo wydał jej się znajomy, ale szok i ból nie pozwalały jej się skupić. Wpadła w panikę, bo przypomniała sobie Jenny, a wtedy już nie mogła myśleć i osunęła się na podłogę.
Nie opierała się, kiedy pociągnął ją za ramię i popchnął w kierunku łóżka. Ale gdy szarpnął zawiązane na plecach tasiemki stanika, ze strachu odzyskała siły i spróbowała kopnąć go w krocze. Trafiła w nogę. Jego reakcja była natychmiastowa: cios pięścią w krzyż, w miejsce, którym wcześniej uderzyła o stolik. I znów zabrakło jej tchu. Osunęła się na łóżko i przestała się opierać. Po uderzeniach, które na nią spadły, poczuła się bezsilna i bezbronna. Myślała tylko o tym, żeby przeżyć. Była przekonana, że Jenny już nie żyje.
Ściągnął jej majtki do kolan i wtedy się odwrócił – usłyszał jakiś stuk. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, dostał w głowę. Wydał chrapliwy jęk i osunął się na kolana. Za nim Melanie zobaczyła Pera, kujona. W ręku trzymał kij bejsbolowy. Zdążyła tylko zauważyć, że kij jest duży i ciężki, i zapadła w ciemność.
– Niech to diabli, powinienem był go rozpoznać!
Martin nie mógł się uspokoić. Dreptał w miejscu i wskazywał na zakutego w kajdanki mężczyznę, którego właśnie wepchnięto na tylne siedzenie radiowozu.
– Jak miałbyś go rozpoznać? W więzieniu przybyło mu ze dwadzieścia kilo mięśni, w dodatku rozjaśnił sobie włosy. Rodzona matka by go nie poznała. Poza tym widziałeś go tylko na zdjęciu.
Patrik starał się pocieszyć Martina, choć wiedział, że równie dobrze mógłby mówić do ściany. Stali na kempingu Grebbestad, obok przyczepy Melanie i jej rodziców. Zebrała się spora grupka gapiów. Karetka już zabrała Melanie do szpitala w Uddevalli. Patrik zadzwonił do jej rodziców – byli na zakupach w centrum handlowym Svinesund. Wstrząśnięci pojechali od razu do szpitala.
– Patrik, ja spojrzałem mu w twarz, może nawet kiwnąłem mu głową. Pewnie umierał ze śmiechu, kiedy stamtąd wyjeżdżaliśmy. W dodatku jego namiot stał obok namiotu Tanji i Liese. Ale byłem głupi! – Dla podkreślenia tych słów uderzył się pięścią w czoło. Narastało w nim napięcie. Zaczynała się zabawa w gdybanie. Gdyby rozpoznał Martena Friska, być może Jenny byłaby dziś w domu, z rodzicami. Gdyby, gdyby.
Patrik rozumiał Martina, ale nie znajdował słów, by go pocieszyć. Gdyby jemu się to przydarzyło, prawdopodobnie czułby się tak samo, chociaż wiedział, że to pretensje nieuzasadnione. Nie było żadnej możliwości, żeby rozpoznać sprawcę czterech gwałtów sprzed pięciu lat. Marten Frisk miał wtedy zaledwie siedemnaście lat, był chudym, ciemnowłosym chłopakiem. Zmusił ofiary do uległości, grożąc im nożem. Dziś był napakowanym blondynem, przekonanym, że siła mięśni gwarantuje mu przewagę. Patrik podejrzewał, że fizyczna przemiana Martena to efekt zażywania sterydów, wcale nie tak trudnych do zdobycia w szwedzkich zakładach karnych. Nie tylko nie osłabiły jego wrodzonej agresji, wręcz roznieciły tlący się żar w piekielne płomienie.
Martin wskazał nieśmiałego chłopaka stojącego na uboczu. W napięciu obgryzał paznokcie. Policja zabrała mu kij. Widać było, że jest okropnie zdenerwowany, bo nie wie, czy zostanie uznany za bohatera, czy będą go ścigać za przestępstwo. Patrik kiwnął na Martina i razem podeszli do przestępującego z nogi na nogę chłopaka.
– Per Thorsson, dobrze pamiętam?
Kiwnął głową.
Patrik wyjaśnił Martinowi:
– Kolega Jenny Möller. To on mi powiedział, że miała zamiar jechać stopem do Fjällbacki.
Zwrócił się do Pera:
– Dobrze się spisałeś. Skąd wiedziałeś, że Melanie jest w niebezpieczeństwie?
Chłopak patrzył w ziemię.
– Lubię przyglądać się ludziom, którzy pojawiają się na kempingu. Zwróciłem na niego uwagę, gdy tylko rozbił namiot parę dni temu. Było coś w jego zachowaniu… biegał, puszył się przed dziewczynami. Szpanował tymi swoimi łapskami jak u goryla. Zauważyłem, jak się gapi na laski. Zwłaszcza jak nie miały na sobie za wiele.
– A dziś co się takiego stało? – z niecierpliwością wtrącił Martin.
Per wciąż patrzył w ziemię.
– Widziałem, jak obserwuje rodziców Melanie, kiedy wyjeżdżali, a potem siedział, jakby na coś czekał.
– Długo? – zapytał Patrik.
Per namyślał się.
– Może z pięć minut. Później jakoś tak zdecydowanie poszedł do przyczepy Melanie i myślałem, że ją chce podrywać, ale kiedy otworzyła, rzucił się do środka i wtedy stało się dla mnie jasne, że to on musiał porwać Jenny. Poszedłem po kij do bejsbola, którym się dzieciaki bawiły, a potem do przyczepy, i dałem mu w łeb.
Przerwał, żeby zaczerpnąć tchu. W końcu podniósł wzrok i spojrzał wprost na Patrika i Martina. Drżała mu warga.
– Będę miał kłopoty? Bo go walnąłem w łeb?
Patrik położył mu dłoń na ramieniu.
– Chyba już teraz mogę obiecać, że nie będzie żadnej sprawy. Nie o to chodzi, żeby zachęcać ludzi do takich działań, ale prawda jest taka, że gdyby nie twoja interwencja, zdążyłby zgwałcić Melanie.
Per odetchnął z ulgą. Aż się pochylił. Prostując się, zapytał:
– Może to ten facet, co… z Jenny?
Bał się to powiedzieć. Patrik nawet nie próbował go uspokajać, bo w myślach zadawał sobie to samo pytanie.
– Nie wiem. Czy na Jenny też tak patrzył?
Per zastanawiał się przez chwilę.
– Nie wiem. To znaczy gapił się na wszystkie laski, ale nie mogę powiedzieć, żeby na nią szczególnie.
Podziękowali mu, oddali zaniepokojonym rodzicom i wrócili do komisariatu. Marten Frisk już był w celi. Patrik i Martin trzymali kciuki, żeby okazał się tym, którego szukają.
W pokoju przesłuchań panowało napięcie. Ze względu na Jenny zależało im, żeby jak najprędzej wydobyć z niego całą prawdę. A jednocześnie zdawali sobie sprawę, że nic na siłę. Przesłuchanie prowadził Patrik. Nikogo nie zdziwiło, że zaprosił również Martina. Po obowiązkowych formalnościach poprzedzających nagrywanie, czyli zapisaniu nazwiska, daty i godziny, mogli zaczynać.
– Zostałeś zatrzymany w związku z usiłowaniem popełnienia gwałtu na Melanie Johansson. Co masz do powiedzenia w tej sprawie?
– Niejedno!
Marten rozparł się leniwie na krześle. Jedno ramię z ogromnym bicepsem zwieszało się z oparcia. Miał na sobie mocno wyciętą koszulkę i krótkie szorty. Eksponował mięśnie. Nieco przydługie, rozjaśnione włosy. Grzywka cały czas wpadała mu do oczu.
– Wszystko było za jej zgodą. Jeśli mówi co innego, kłamie! Umówiliśmy się na randkę, gdy rodzice wyjadą. Właśnie robiło się przyjemnie, kiedy ten pieprzony głupek wpadł z bejsbolem. Składam niniejszym doniesienie o pobiciu. Możecie zanotować. – Z drwiącym uśmiechem wskazał palcem na notesy Patrika i Martina.
– O tym później. Teraz pomówimy o zarzutach przeciwko tobie.
W suchym tonie Patrika słychać było pogardę. W jego świecie wielki facet rzucający się na dziecko to absolutne dno.
Marten wzruszył ramionami. Było mu wszystko jedno. Lata spędzone w więzieniu wiele go nauczyły. Patrik pamiętał, że kiedy miał z nim do czynienia za pierwszym razem, był chudym, strachliwym siedemnastolatkiem. Ledwie usiadł, już się przyznał do czterech gwałtów. Teraz był już wyszkolony przez doświadczonych kolegów z celi. Przemiana fizyczna stanowiła przypuszczalnie odbicie przemiany psychicznej, jaka się w nim dokonała. Ale nienawiść i agresja wobec kobiet zostały. Wcześniej znajdowała ujście w brutalnych gwałtach, ale Patrik obawiał się, że lata spędzone w więzieniu mogły spowodować jeszcze większe szkody. Czy Marten Frisk awansował z gwałciciela na mordercę? W takim razie gdzie jest Jenny Möller i co łączy tę sprawę ze sprawą Mony i Siv? Przecież Martena Friska nie było wtedy na świecie!
Patrik przesłuchiwał dalej:
– Przypuśćmy, że ci wierzymy. Ale, widzisz, zaszła pewna bardzo niepokojąca okoliczność. Mianowicie mieszkałeś na kempingu w Grebbestad, kiedy zaginęła Jenny Möller, oraz na kempingu Sälvik we Fjällbace, gdy zaginęła pewna niemiecka turystka. Jak się okazało, została zamordowana. Twój namiot stał obok namiotu Tanji Schmidt i jej przyjaciółki. To szczególny zbieg okoliczności.
Marten zbladł.
– No nie, ja nie mam z tym nic wspólnego.
– Ale wiesz, o którą dziewczynę chodzi?
– Tak, widziałem te lesby z namiotu obok – przyznał niechętnie – ale takie mnie niespecjalnie ciekawią. Poza tym były jak dla mnie za stare. Obie wyglądały jak stare baby.
Patrikowi stanęła przed oczami miła buzia Tanji ze zdjęcia w paszporcie i miał ochotę cisnąć notesem w twarz Martena. Spojrzał na niego zimno.
– A co z Jenny Möller? Siedemnaście lat, ładna blondynka. Dokładnie w twoim guście, co?
Kropelki potu wystąpiły mu na czoło. Gwałtownie zamrugał małymi oczkami. Zawsze kiedy się denerwował, mrugał.
– Nie mam z tym nic wspólnego. Nie dotknąłem jej, przysięgam!
Machnął rękami, broniąc się przed oskarżeniem. Wbrew sobie Patrik usłyszał w jego zapewnieniu nutę prawdy. Kiedy była mowa o Tanji i Jenny, zachowywał się inaczej, niż gdy pytali o Melanie. Patrik kątem oka dostrzegł, że również Martina to zastanowiło.
– Okej, przyznaję, niezupełnie się zgodziła, ale musicie mi uwierzyć, że nie mam pojęcia, o co chodzi w tamtych dwóch sprawach. Przysięgam!
W jego głosie słychać było strach. Patrik i Martin wymienili spojrzenia i postanowili przerwać przesłuchanie. Uwierzyli mu. Niestety. Znaczyło to, że życie Jenny Möller, jeśli jeszcze żyje, jest w rękach innego człowieka. Trzeba czasu, żeby Patrik mógł spełnić obietnicę, którą dał Albertowi Thernbladowi – że odnajdzie mordercę jego córki.
Gösta był zaniepokojony. Odżyło w nim coś dawno uśpionego. Od lat miał do swojej pracy stosunek absolutnie obojętny i aż sam się dziwił, że tak go poruszyła ta sprawa. Delikatnie zapukał do drzwi Patrika.
– Można?
– Co? Tak, oczywiście. – Patrik w zamyśleniu spojrzał znad biurka.
Gösta usiadł na krześle dla interesantów. Milczał, i po chwili Patrik postanowił mu pomóc.
– Słucham? Coś ci nie daje spokoju?
Gösta chrząknął. Wpatrywał się w swoje oparte na kolanach ręce.
– Wczoraj dostałem listę.
– Jaką listę? – Patrik zmarszczył brwi.
– Ludzi z okolicy ostatnio zwolnionych z więzienia. Tylko dwa nazwiska, w tym Marten Frisk.
– I co cię tak martwi w związku z tym?
Gösta podniósł wzrok. Czuł, jakby w żołądku zaległa mu wielka i ciężka kula.
– Nie zrobiłem, co do mnie należało. Miałem zamiar sprawdzić, gdzie ci ludzie są, co robią, porozmawiać z nimi. Ale nie chciało mi się. Taka jest prawda, Hedström. Nie chciało mi się. A teraz.
Patrik nie odezwał się. Czekał na dalszy ciąg.
– Wiem, że gdybym zrobił, co do mnie należało, nie doszłoby do napaści na tę dziewuszkę, niemal gwałtu, i o dzień wcześniej moglibyśmy go przesłuchać w sprawie Jenny. Kto wie, ten jeden dzień mógł przesądzić o wszystkim. Może wczoraj jeszcze żyła, a dziś jest martwa. Tylko dlatego że taki ze mnie leń, że nie wykonałem zadania! – uderzył się pięścią w udo.
Patrik wciąż milczał. Potem pochylił się nad biurkiem i splótł dłonie. Kiedy się odezwał, w jego głosie słychać było ton pocieszenia, a nie oskarżenia, jak się spodziewał Gösta:
– Czasem twoja praca pozostawia wiele do życzenia, obaj o tym wiemy. Ale to nie moja rzecz, tylko szefa. A jeśli chodzi o Martena Friska, o to, że wczoraj go nie sprawdziłeś, odpuść sobie. Po pierwsze, nigdy byś go tak szybko nie zlokalizował na tym kempingu, trwałoby to co najmniej parę dni. Po drugie, niestety uważam, że to nie on uprowadził Jenny Möller.
Gösta ze zdziwieniem spojrzał na Patrika.
– Myślałem, że sprawa zakończona.
– Też tak myślałem. Nie mam jeszcze całkowitej pewności, ale takie wrażenie odnieśliśmy z Martinem podczas przesłuchania.
– Kurde. – Gösta musiał przetrawić tę wiadomość. Wciąż jednak był niespokojny. – Co mógłbym zrobić w tej sytuacji?
– Jak powiedziałem, nie mamy całkowitej pewności, ale pobraliśmy mu krew do badania. Wynik powie nam, czy to ten facet. Już wysłaliśmy próbkę do laboratorium, na cito. Będę ci wdzięczny, jeśli ich przyciśniesz. Gdyby wbrew naszym przypuszczeniom okazało się, że to jednak on, ważna będzie każda godzina.
– Jasne, masz to u mnie. Będę jak pitbull.
Patrik uśmiechnął się. Gdyby miał porównywać Göstę do psa, to przypominał mu raczej starego, zmęczonego życiem beagle’a.
Gösta ucieszył się, że może się przydać. Wstał energicznie i szybko jak nigdy wyszedł z pokoju. Ulżyło mu. Mimo wszystko nie popełnił wielkiego błędu. Miał wrażenie, że frunie. Obiecał sobie, że przyłoży się do roboty, zostanie nawet w pracy po godzinach! Prawda, na piątą miał iść na pole golfowe. Ale cóż, innego dnia popracuje dłużej.
Nienawidziła tu przychodzić, do tego brudnego domu pełnego rupieci. To był inny, obcy świat. Ostrożnie przeszła po starych gazetach, torbach ze śmieciami i nie wiadomo czym jeszcze.
– Solveig?
Cisza. Przycisnęła torebkę i weszła do przedpokoju. Jest, siedzi. Poczuła odrazę. Nienawidziła jej bardziej niż kogokolwiek, nawet ojca. Niestety Solveig trzymała ją w garści. Na samą myśl o tym robiło jej się niedobrze.
Na widok Laine Solveig uśmiechnęła się szeroko.
– A kogóż my tu mamy. Punktualna jak zawsze. Ty to jesteś solidna. – Zamknęła album i wskazała krzesło.
– Najchętniej dałabym ci od razu, spieszy mi się.
– Zaraz, zaraz, znasz zasady. Najpierw chwila rozmowy przy kawie, potem zapłata. Byłoby niegrzecznie nie poczęstować kawą tak dostojnego gościa.
Wprost ziała szyderstwem. Laine wolała nie protestować. Od lat prowadziły tę grę. Nie mogła powstrzymać obrzydzenia, gdy siadała na ławie. Najpierw ukradkiem przetarła ją ręką. Po każdej takiej wizycie przez wiele godzin czuła się brudna.
Solveig z trudem wstała z krzesła i pieczołowicie wsunęła albumy na ich miejsce. Na stole postawiła dwie wyszczerbione filiżanki. Laine musiała powściągnąć odruch, żeby swoją przetrzeć. Solveig podała koszyk połamanych paluszków. Laine wzięła jeden, modląc się w duchu, żeby już było po wszystkim.
– Prawda, jak przyjemnie?
Solveig z lubością umoczyła paluszek w kawie, zerkając jednocześnie na milczącą Laine. Mówiła dalej:
– I kto by pomyślał… jedna mieszka we dworze, druga w zasranej szopie, a siedzą sobie jak przyjaciółki. Prawda?
Laine zamknęła oczy. Nie mogła się doczekać końca tego upokorzenia. Do następnego razu. Pod stołem zacisnęła pięści. Musiała sobie przypomnieć, dlaczego się na to godzi.
– Wiesz, co mnie martwi, Laine? – Solveig mówiła z ustami pełnymi paluszków. Okruchy spadały na stół. – Nasyłasz policję na moich chłopców. Myślałam, że obowiązuje umowa. Nagle przyjeżdża policja i bez sensu mówi, że oskarżyłaś moich chłopaków, że wybili wam jakieś okna. No i zaczynam się zastanawiać.
Laine tylko kiwnęła głową.
– Uważam, że należą mi się przeprosiny. Powiedziałam to zresztą policji. Chłopcy byli w domu przez cały wieczór i nie mogli rzucać kamieniami w wasze okna. – Solveig wypiła łyk kawy i ręką z filiżanką wskazała na Laine. – No i? Czekam.
– Przepraszam – wymamrotała upokorzona Laine.
– Nie dosłyszałam? – Solveig demonstracyjnie przyłożyła dłoń do ucha.
– Przepraszam. Musiałam się pomylić.
Solveig uznała, że to wystarczy, chociaż wzrok Laine wyrażał gniew.
– Mamy to za sobą. Nie było trudno, co? Załatwmy jeszcze tę drugą sprawę.
Nachyliła się nad stołem i oblizała wargi. Laine niechętnie sięgnęła do torebki i wyjęła kopertę. Solveig chciwie sięgnęła po nią zatłuszczonymi palcami i uważnie przeliczyła zawartość.
– Zgadza się co do grosza. Jak zawsze. Ciągle to mówię, bardzo porządny z ciebie człowiek, Laine. Oboje z Gabrielem jesteście naprawdę porządni.
Laine wstała i ruszyła do drzwi. Miała poczucie, że tkwi w pułapce. Wyszła na świeże powietrze i głęboko odetchnęła. Zanim drzwi się zatrzasnęły, Solveig zawołała:
– Miło było się spotkać, jak zwykle. Trzeba to powtórzyć za miesiąc!
Laine przymknęła oczy i jeszcze raz głęboko odetchnęła. Chwilami zastanawiała się, czy warto.
Potem przypomniała sobie smród bijący od ojca. Musi za wszelką cenę bronić swego bezpiecznego życia. Więc warto.
Wszedł do domu i od razu wiedział, że coś się stało. Erika siedziała na werandzie, tyłem do drzwi. Cała jej postawa mówiła, że coś jest nie tak. Przestraszył się, ale natychmiast pomyślał, że gdyby coś było nie w porządku z dzieckiem, zadzwoniłaby do niego na komórkę.
– Erika?
Odwróciła się do niego. Zobaczył, że jest zapłakana. Jeden sus i już siadał koło niej na wiklinowej kanapce.
– Co się stało, kochanie?
– Pokłóciłam się z Anną.
– O co tym razem?
Patrik miał w pamięci kolejne korowody we wzajemnych stosunkach sióstr i znał powody ich ciągłych starć. Ale od czasu, gdy Annie udało się wyrwać Lucasowi, panował między nimi pokój. Co stało się tym razem?
– Anna nie złożyła doniesienia na Lucasa po tym, co zrobił Emmie.
– Co ty mówisz!
– Myślałam, że to jej atut w sytuacji, gdy Lucas procesuje się z nią o opiekę nad dziećmi. Okazuje się jednak, że ona nic na niego nie ma, a on jest w stanie powiedzieć wszystko i udowadniać, że Anna jest złą matką.
– Przecież on nie ma żadnych dowodów, że tak jest.
– My to wiemy. Ale pomyśl, co będzie, jeśli zacznie ją obrzucać błotem, licząc, że coś się przyklei. Wiesz, jaki jest przebiegły. Wcale się nie zdziwię, jeśli uda mu się przekonać sąd i przeciągnąć go na swoją stronę. – Spojrzała na Patrika, opierając podbródek na jego ramieniu. – Jeśli jej zabiorą dzieci, będzie po niej.
Patrik objął ją uspokajająco i przytulił.
– Nie popuszczajmy wodzy fantazji. To prawda, Anna głupio zrobiła, nie składając doniesienia, ale nawet ją rozumiem. Lucasa nie wolno lekceważyć. Nieraz to udowodnił i nic dziwnego, że się go boi.
– Pewnie masz rację. Ale najbardziej zabolało mnie to, że mnie okłamywała. Czuję się oszukana. Za każdym razem, kiedy ją pytałam, czy coś się dzieje w związku z tym doniesieniem, tłumaczyła mi, że sztokholmska policja ma taki nawał roboty i dlatego to trwa tak długo. Zresztą sam wiesz, co mówiła. Teraz okazuje się, że po prostu kłamała. A na końcu zawsze okazuje się, że to wszystko przeze mnie. – Erika zaniosła się łkaniem.
– Kochanie, uspokój się, bo dzidzia pomyśli, że nie warto przychodzić na ten padół płaczu.
Erika roześmiała się przez łzy i otarła oczy rękawem.
– A teraz posłuchaj mnie. Czasami stosunki między wami przypominają raczej relacje matki z córką niż dwóch sióstr. To jest praprzyczyna nieporozumień między wami. Zastąpiłaś Annie matkę i ona z jednej strony potrzebuje twojej opieki, a z drugiej chce się od niej uwolnić. Zgadzasz się?
Erika skinęła głową.
– Tak, ale to niesprawiedliwe, że spotyka mnie za to kara. – Znów zaszlochała.
– Niepotrzebnie się tak roztkliwiasz nad sobą, wiesz… – Patrik odgarnął jej kosmyk z czoła. – Jak zawsze prędzej czy później wyjaśnicie to sobie z Anną, a tym razem mogłabyś pierwsza wyciągnąć rękę. Annie na pewno nie jest łatwo. Jest przerażona, co zrozumiałe, bo Lucas to groźny przeciwnik. Pomyśl o tym, zanim znowu zaczniesz się nad sobą użalać.
Erika uwolniła się z jego objęć i spojrzała z wyrzutem.
– Czy ty przypadkiem nie powinieneś stać po mojej stronie?
– Właśnie stoję po twojej stronie, kochanie. – Pogłaskał ją po głowie i w tym momencie się opamiętał.
– Przepraszam, że cię zamęczam swoimi zmartwieniami. Jak wam idzie?
– Lepiej nie mówić. Dzisiaj był naprawdę okropny dzień.
– Ale nie możesz wchodzić w szczegóły – dopowiedziała Erika.
– Niestety. Straszny dzień – podkreślił to westchnieniem, a potem zebrał się w sobie. – Może zrobimy sobie miły wieczór? Obojgu nam się należy trochę radości. Skoczę do rybnego, kupię trochę smakołyków, a ty przez ten czas nakryj do stołu. Jak ci się podoba ten pomysł?
Erika kiwnęła głową i nadstawiła się do całusa. Ojciec jej dziecka ma niezaprzeczalne zalety.
– Kup chipsy i jakiś dip, dobrze? Powinnam korzystać z okazji, dopóki i tak jestem gruba!
Roześmiał się.
– Tak jest, szefie.
Martin gniewnie stukał w biurko ołówkiem. Był zły na siebie, bo w natłoku wczorajszych wydarzeń zupełnie zapomniał zadzwonić do ojca Tanji Schmidt. Najchętniej dałby sobie kopniaka w tyłek. Na swoje usprawiedliwienie miał tylko to, że po zatrzymaniu Martena Friska pomyślał, że to już nieważne. Prawdopodobnie dopiero wieczorem zastanie go w domu, ale można przynajmniej spróbować. Spojrzał na zegarek. Dziewiąta. Postanowił najpierw sprawdzić, czy pan Schmidt jest w domu, a dopiero potem zadzwonić do Pii z prośbą o tłumaczenie.
Jeden sygnał, drugi, trzeci, po czwartym już chciał odłożyć słuchawkę, ale po piątym odezwał się zaspany głos. Martin zmieszał się, słysząc, że go obudził. Łamaną niemczyzną wyjaśnił, kim jest, i powiedział, że zaraz zadzwoni ponownie. Miał szczęście, bo w informacji turystycznej telefon odebrała Pia. Obiecała pomóc i po kilku minutach Martin miał oboje na linii.
– Przede wszystkim proszę przyjąć wyrazy szczerego współczucia.
Mężczyzna podziękował cicho. Jego przygnębienie zbiło Martina z tropu. Nie bardzo wiedział, jak prowadzić rozmowę. Pia tłumaczyła. Przez chwilę, gdy zastanawiał się, co dalej, słychać było jedynie oddechy wszystkich trojga.
– Czy już wiadomo, kto to zrobił mojej córce?
Głos mu drżał. Martin zrozumiał bez tłumaczenia.
– Jeszcze nie, ale złapiemy go.
Podobnie jak Patrik po rozmowie z Albertem Thernbladem Martin obawiał się, że może to być obietnica na wyrost, ale tylko tak mógł pocieszyć ojca Tanji.
– Rozmawialiśmy z dziewczyną, która podróżowała z pańską córką. Według niej Tanja przyjechała do Fjällbacki, bo miała tu coś do załatwienia. Pytaliśmy o to jej byłego męża, ale nic nie przyszło mu do głowy. Może pan coś o tym wie?
Martin wstrzymał oddech. Zapadła długa, męcząca cisza. Po chwili ojciec Tanji zaczął mówić.
Kiedy w końcu się rozłączył, Martin ciągle nie wierzył własnym uszom. Cała ta historia wydawała się niewiarygodna, ale przecież była to prawda, wierzył mu. Już miał odłożyć słuchawkę, kiedy zdał sobie sprawę, że ma na linii Pię.
Zapytała z wahaniem:
– Dowiedziałeś się wszystkiego? Wydaje mi się, że przetłumaczyłam jak trzeba i niczego nie opuściłam.
– Jestem tego pewien. Tak, dowiedziałem się wszystkiego. Wiem, że nie muszę ci mówić, ale…
– Tak, wiem, i obiecuję, że nikomu nie pisnę słowa.
– Fajnie. Słuchaj, a tak w ogóle…
– Tak?
Czy naprawdę usłyszał w jej głosie ton oczekiwania? Zabrakło mu odwagi. A poza tym czuł, że to niewłaściwy moment.
– A nie, nic. Innym razem.
– Okej.
Zawiedziona? Po ostatnim miłosnym niepowodzeniu Martin miał tak mało wiary w siebie, że był przekonany, że na pewno się przesłyszał.
Podziękował Pii, rozłączył się i jego myśli podążyły w zupełnie innym kierunku. Szybko uporządkował notatki z rozmowy i poszedł do Patrika. Wreszcie jest przełom w śledztwie.
Oboje zachowywali się powściągliwie. To było pierwsze spotkanie od tamtej feralnej randki w Västergärden. Najpierw każde z nich czekało, aż drugie zrobi pierwszy krok. To Johan zadzwonił. W związku z tym Linda miała wyrzuty sumienia i to ona zaczęła:
– Słuchaj, nagadałam głupot. Przykro mi, nie miałam takiego zamiaru, ale strasznie się rozzłościłam.
Siedzieli tam, gdzie zwykle, w stodole na górce. Linda patrzyła na profil Johana, jak wykuty z kamienia. Po chwili jego rysy złagodniały.
– Nie ma sprawy. Też zareagowałem za ostro. Tylko że… – zawahał się, szukając właściwego słowa. – Ciężko mi było tam przyjść, wracać do wspomnień, coś w tym rodzaju. To nie miało nic wspólnego z tobą.
Linda przysunęła się ostrożnie i objęła go od tyłu. Po ostatniej awanturze nieoczekiwanie nabrała dla niego respektu. Do tej pory widziała w nim chłopca uczepionego spódnicy matki i stłamszonego przez starszego brata, a tamtego dnia dostrzegła mężczyznę. Pociągał ją, i to bardzo. Dostrzegła w nim również pewien groźny rys, dzięki czemu stał się jeszcze bardziej pociągający. Niewiele brakowało, a rzuciłby się wtedy na nią, widziała to w jego oczach. Na wspomnienie tamtej sceny zadrżała i przytuliła się do jego pleców. Musi pamiętać, że to żywy ogień, i być na tyle blisko, żeby się ogrzać, ale nie na tyle, żeby się sparzyć. Już ona będzie umiała zachować odpowiednią odległość.
Jej ręce, pchane pożądaniem, powędrowały niżej. Wyczuła opór, ale była pewna, że w tym związku, w którym chodzi głównie o seks, to ona jest górą. Wierzyła, że w tej dziedzinie przewaga zawsze leży po stronie kobiet, a już na pewno w jej przypadku. Z zadowoleniem zauważyła, że Johan oddycha coraz głębiej, a jego opór słabnie.
Linda usiadła mu na kolanach, ich języki spotkały się. Wiedziała, że wyszła z tej bitwy zwycięsko. Złudzenie prysło, kiedy Johan chwycił ją mocno za włosy i wygiął do tyłu, by spojrzeć na nią z góry. Jeśli chodziło mu o to, żeby poczuła się całkowicie bezbronna, osiągnął swój cel. Przez moment widziała w jego oczach ten sam błysk co wtedy w Västergärden, i zastanawiała się, czy ktoś w domu usłyszy, jeśli zawoła o pomoc. Raczej nie.
– Masz być dla mnie miła, słyszysz? Bo inaczej mały ptaszek wyśpiewa policji, co tu widział.
Linda znieruchomiała i wyszeptała:
– Nie zrobisz tego. Obiecałeś.
– Ludzie mówią, że w tej rodzinie obietnice niewiele znaczą. Sama coś o tym wiesz.
– Johan, nie możesz. Kochany, zrobię, co zechcesz.
– No proszę, czyli koszula bliższa ciału.
– Sam powiedziałeś, że nie rozumiesz, jak ojciec mógł tak postąpić wobec stryja Johannesa. A teraz chcesz zrobić to samo? – mówiła błagalnym tonem. Sytuacja całkowicie wymknęła jej się z rąk. Nie mogła zrozumieć, jak to się stało. Do tej pory zawsze to ona miała przewagę.
– A niby dlaczego miałbym tego nie robić? Można powiedzieć, że to karma, koło się zamknie. – Uśmiechnął się złośliwie. – Może masz rację. Nic nie powiem. Tylko pamiętaj, w każdej chwili mogę zmienić zdanie, więc bądź dla mnie miła, kochanie.
Pogłaskał ją po twarzy, ale drugą ręką nadal trzymał za włosy. Potem popchnął jej głowę w dół. Nie opierała się. Równowaga została ostatecznie zburzona.