Lato 2003
Jenny obudziła się z bólem rozsadzającym głowę i smakiem czegoś lepkiego w ustach. Nie mogła sobie uprzytomnić, gdzie jest. Ostatnie, co zapamiętała, to to, że siedziała w samochodzie, który zatrzymał się, żeby ją podwieźć. Przebudziła się w ciemnościach. Z początku nawet się nie bała. Myślała, że to sen, że obudzi się w przyczepie rodziców.
W końcu dotarło do niej, że to jednak nie sen. Przeraziła się i zaczęła po omacku krążyć po pomieszczeniu. Przy ostatniej ścianie wyczuła pod palcami deski i schody. Ostrożnie weszła na schody, ale już po paru stopniach uderzyła o coś głową. Miała nad sobą sufit. Z trudem mogła się wyprostować. Obmacanie ścian poszło jej tak szybko, że odległość między nimi nie mogła być większa niż dwa metry. Ogarnęła ją klaustrofobia. Naparła na deski nad schodami. Ugięły się lekko, ale nie ustąpiły. Usłyszała chrobot i pomyślała, że po drugiej stronie prawdopodobnie jest kłódka.
Bezskutecznie próbowała wypchnąć klapę. Zrezygnowana zeszła na dół i usiadła na ziemi, obejmując kolana. Usłyszała odgłos kroków i odruchowo przesunęła się w najdalszy kąt.
W pomieszczeniu nie było światła, a mimo to zobaczyła twarz zbliżającego się mężczyzny. Widziała go przecież, kiedy ją zaprosił do samochodu. Na samo wspomnienie ogarnął ją strach. Widziała jego samochód i mogła go rozpoznać, raczej nie wypuści jej żywej.
Krzyknęła. Miękko położył dłoń na jej ustach i próbował ją uspokoić. Kiedy się przekonał, że nie będzie krzyczeć, zabrał rękę i zaczął ją delikatnie rozbierać. Z lubością, niemal z miłością przesuwał dłonie po jej ciele. Oddychał coraz ciężej. Starała się nie myśleć o tym, co zaraz nastąpi.
Potem prosił o wybaczenie, a po chwili zaczęło boleć.
Na drodze panował straszny ruch. Im dłużej Patrik jechał, tym bardziej się złościł, i gdy wreszcie skręcił na parking przed szpitalem w Uddevalli, kilka razy musiał głęboko odetchnąć, żeby się uspokoić. Zazwyczaj nie denerwował się, gdy przyczepy blokowały cały pas ani gdy wolno jadący turyści pokazywali sobie każdą mijaną atrakcję, nie zwracając uwagi na kolejkę samochodów. Ale wyniki badań krwi bardzo go zawiodły. Miał tego dość.
Nie wierzył własnym uszom. Nie stwierdzili zgodności DNA nasienia ze zwłok Tanji z próbkami krwi Hultów. Patrik był tak głęboko przekonany, że wyniki pozwolą ustalić, kto jest mordercą, że nie mógł dojść do siebie. Tanję zamordował ktoś spokrewniony z Johannesem Hultem – temu nie można było zaprzeczyć. Ale nie był to nikt ze znanych mu członków rodziny.
Niecierpliwie wybrał numer telefonu komisariatu. Annika zaczynała dziś później niż zwykle i Patrik nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie odbierze.
– Cześć, tu Patrik. Słuchaj, z góry przepraszam, jestem zdenerwowany, czy mogłabyś szybciutko ustalić, czy Hultowie mają jeszcze jakichś krewnych w okolicy? Chodzi mi o to, czy Johannes Hult miał nieślubne dzieci.
Słyszał, że Annika notuje, i zacisnął kciuki. To ostatnia deska ratunku. Liczył, że Annika coś znajdzie. W przeciwnym razie pozostaje tylko usiąść na tyłku i drapać się po głowie.
Nawet spodobała mu się teoria, którą wymyślił podczas jazdy do Uddevalli: gdzieś niedaleko żyje nieznany syn Johannesa. Zważywszy, jak prowadził się Johannes, nie było to niemożliwe. Wprost przeciwnie. Może tu należy szukać motywu zamordowania Johannesa. Ciągnął tę myśl, choć nie wiedział, jak ją połączyć z głównym wątkiem. Zazdrość jest doskonałym motywem morderstwa, a sposób, w jaki Johannes zginął, wskazywał na zbrodnię w afekcie, a zatem nieplanowaną, popełnioną w gniewie lub z zazdrości.
Ale jak to się ma do zabójstwa Siv i Mony? Tego kawałka układanki nie potrafił dopasować do reszty. Może uda się, gdy Annika zdobędzie więcej informacji.
Patrik zatrzasnął drzwi samochodu i ruszył w stronę głównego wejścia do szpitala. Po krótkich poszukiwaniach dzięki wskazówkom uprzejmych pracowników trafił na właściwy oddział. W poczekalni siedziały trzy osoby, rzędem, jak ptaki na drucie telefonicznym. Milczeli, wpatrzeni przed siebie. Na jego widok w oku Solveig zapaliła się iskra. Podniosła się i podeszła do niego kołyszącym krokiem. Wyglądała, jakby nie spała całą noc. Mocno podkrążone oczy, ubranie wygniecione. Biła od niej ostra woń potu. Tłuste włosy skleiły się w cudaczne kosmyki. Również Robert był wyraźnie zmęczony, ale nie wyglądał aż tak nieświeżo. Tylko Linda była w dobrej formie: schludna, jasne spojrzenie. Jeszcze nie wiedziała, że jej rodzina stanęła na krawędzi.
– Złapaliście go? – Solveig lekko pociągnęła Patrika za ramię.
– Niestety, ciągle nic nie mamy. Lekarze coś powiedzieli?
Robert potrząsnął głową.
– Nie, jeszcze go operują. Mówili coś o ucisku na mózg. Zdaje się, że otworzyli mu czaszkę. Zdziwiłbym się, gdyby miał jakiś mózg.
– Robert!
Solveig spojrzała na niego ze złością, ale Patrik się nie zdziwił. Robert kpił, żeby ukryć dręczący go niepokój i rozproszyć ciężki nastrój. Patrik też czasem tak sobie radził.
Usiadł na jednym z ni to krzeseł, ni to foteli. Solveig obok niego.
– Kto mógł zrobić coś takiego mojemu synkowi? – pytała, kiwając się w przód i w tył. – Widziałam, jak go wynosili. Nie poznałabym go, cały był we krwi.
Linda drgnęła i skrzywiła się. Robert nie reagował. Patrik przyjrzał się jego czarnym dżinsom i bluzie i zobaczył wielkie plamy krwi.
– Nic wczoraj wieczorem nie słyszeliście ani nie widzieliście?
– Nic – odpowiedział ze złością Robert. – Już mówiliśmy tamtym policjantom. Ile razy mamy powtarzać?!
– Bardzo mi przykro, ale muszę pytać. Jeszcze trochę cierpliwości.
W jego głosie słychać było współczucie. Rola policjanta nie jest łatwa, zwłaszcza kiedy musi się narzucać wtedy, gdy ludzie mają znacznie ważniejsze problemy. Nieoczekiwanie poparła go Solveig.
– Robert, zrozum, trzeba im pomóc złapać tego drania, który to zrobił Johanowi. – Zwróciła się do Patrika. – Ja chyba coś słyszałam, ale to było dużo wcześniej, zanim mnie Robert zawołał. Ale nikogo nie widzieliśmy.
Patrik skinął głową.
– Nie widziałaś przypadkiem Jacoba wczoraj wieczorem? – zapytał Lindę.
– Nie – odpowiedziała zdumiona. – Nocowałam w domu. Domyślam się, że był u siebie, w Västergärden. A dlaczego pan pyta?
– Wygląda na to, że nie wrócił wczoraj do domu, więc pomyślałem, że może go widziałaś.
– Nie, nie widziałam. Proszę zapytać moich rodziców.
– Już pytaliśmy, też go nie widzieli. Nie wiesz, dokąd mógł pojechać?
Linda zaniepokoiła się.
– Nie mam pojęcia. – Uderzyła ją pewna myśl. – A może pojechał do Bullaren i tam zanocował? Nigdy tego nie robił, ale.
Patrik uderzył się pięścią w udo. Głupiec. Że też nie pomyślał o ośrodku w Bullaren. Przeprosił i poszedł zadzwonić do Martina. Trzeba tam pojechać i sprawdzić.
Wrócił do poczekalni. Nastrój wyraźnie się zmienił. Linda zadzwoniła z komórki do domu i teraz patrzyła na Patrika z typową dla nastolatki natarczywością.
– Co się dzieje? Tata powiedział, że Marita was zawiadomiła o zaginięciu Jacoba, że byli u nich dwaj policjanci i zadawali mnóstwo pytań. Tata okropnie się niepokoi.
– Na razie nie ma powodu do niepokoju – Patrik powtarzał jak mantrę to, co wcześniej powiedzieli Gösta i Martin. – Twój brat prawdopodobnie zaszył się gdzieś na parę dni, żeby mieć spokój, ale takie sprawy zawsze traktujemy poważnie.
Linda patrzyła na niego podejrzliwie, ale już nie drążyła. A potem cicho dodała:
– Tata powiedział mi o Johannesie. Kiedy pan im to powie? – Ruchem głowy wskazała Roberta i Solveig.
Patrik jak urzeczony obserwował falowanie jej jasnych włosów. Uprzytomnił sobie, ile ma lat, i przestraszył się, że robi się z niego stary lubieżnik. Odpowiedział tak samo cicho:
– Trzeba z tym poczekać. To niedobry moment, ze względu na Johana.
– Myli się pan – odparła spokojnie Linda. – Właśnie teraz potrzebują dobrych wiadomości. Niech mi pan wierzy. Znam Johana i wiem, że to, iż Johannes nie popełnił samobójstwa, uznają za dobrą wiadomość. Jeśli im pan zaraz nie powie, ja to zrobię.
Uparta dziewczyna. Może ma rację. I tak długo zwlekał. Przecież mają prawo wiedzieć.
Kiwnął głową i odchrząknął.
– Wiem, że mieliście sporo pretensji o ekshumację Johannesa.
Robert zerwał się z krzesła.
– Czy pan zwariował, czy co? Teraz pan będzie to wyciągał? Uważa pan, że nie mamy dość zmartwień?
– Siadaj! – wrzasnęła Linda. – Wiem, co on chce wam powiedzieć, i wierzcie mi, to dla was bardzo ważna wiadomość.
Robert zdziwił się, że ta mała mu rozkazuje, ale usiadł. Solveig i Robert patrzyli na Patrika złym wzrokiem. Pamiętali, jak się czuli upokorzeni ekshumacją.
– Zleciliśmy wykonanie sekcji… zwłok i wyszło na jaw coś interesującego.
– Interesującego – prychnęła Solveig. – Ładne mi określenie.
– Przepraszam, ale nie da się tego powiedzieć delikatnie. Johannes nie popełnił samobójstwa. Został zamordowany.
Solveig złapała powietrze. Robert zesztywniał.
– Człowieku, co ty mówisz? – Solveig złapała Roberta za rękę.
– To, co powiedziałem. Johannes został zamordowany, nie odebrał sobie życia.
Z oczu Solveig, już i tak czerwonych od płaczu, popłynęły łzy. Jej wielkim ciałem zatrząsł szloch. Linda z triumfem spojrzała na Patrika. Solveig płakała ze szczęścia.
– Wiedziałam – mówiła – że on nie mógł tego zrobić. Jeszcze ci ludzie, którzy mówili, że się zabił, bo zamordował te dziewczyny. Będą teraz mieli za swoje. Ten, kto je zamordował, później na pewno zabił mojego Johannesa. Na kolanach będą przepraszać. Tyle lat żyliśmy.
– Mamo, przestań – powiedział ze złością Robert, jakby jeszcze do niego nie dotarło, co Patrik powiedział. Potrzebował czasu.
– Jak chcecie złapać mordercę Johannesa? – zapytała z ożywieniem Solveig.
Patrik tłumaczył z zakłopotaniem:
– To nie będzie takie proste. Tyle lat minęło, nie ma dowodów, żadnych tropów. Zrobimy co się da, tylko tyle mogę obiecać.
Solveig prychnęła.
– Już to widzę. Jeśli będziecie się starać tak, jak staraliście się wrobić Johannesa, to nie będzie problemu. Domagam się od policji przeprosin!
Pogroziła Patrikowi palcem. Pomyślał, że pora się wycofać, zanim sprawy przybiorą niepożądany obrót.
Spojrzał na Lindę. Dyskretnie kiwnęła ręką, żeby już poszedł. Poprosił jeszcze:
– Obiecaj, że zadzwonisz, gdyby Jacob się odezwał. Chociaż myślę, że masz rację. Na pewno jest w Bullaren.
Kiwnęła głową. Widać było, że jest zaniepokojona.
Wjeżdżali na parking przed komisariatem, gdy zadzwonił Patrik. Martin zawrócił i znów wyjechał na drogę, tym razem w kierunku Bullaren. Po przyjemnym porannym chłodzie nic nie zostało. Słupek termometru piął się do góry i Martin musiał podkręcić nawiew. Gösta szarpał się z kołnierzykiem letniej koszuli.
– Żeby już raz skończył się ten cholerny upał.
– Na polu golfowym pewnie byś tak nie narzekał – zaśmiał się Martin.
– To zupełnie co innego – odparł kwaśno Gösta. Uważał, że golf i religia to dwie dziedziny, z których nie da się żartować. Przez chwilę myślał, że wolałby znów pracować z Ernstem. Wprawdzie wyjazdy z Martinem przynosiły lepsze efekty, ale musiał przyznać, że nieróbstwo Lundgrena odpowiada mu bardziej, niż przypuszczał. Wprawdzie Ernst ma swoje wady, ale z drugiej strony nigdy nie protestował, kiedy Gösta wymykał się na parę godzin, żeby zaliczyć kilka dołków.
Nagle oczyma wyobraźni ujrzał Jenny Möller i poczuł wyrzuty sumienia. Robi się z niego zgryźliwy stary dziad, przeraźliwie podobny do ojca, i jeśli tak dalej pójdzie, skończy jak on, samotnie, mamrocząc o wyimaginowanych krzywdach, które spotykają go w domu starców. Tyle że bez dzieci, które od czasu do czasu z poczucia obowiązku zaglądałyby do niego.
– Myślisz, że on tam jest? – zapytał, żeby odpędzić nieprzyjemne myśli.
Martin odparł po chwili:
– Nie, bardzo bym się zdziwił. Ale zawsze lepiej sprawdzić.
Wjechali na podwórko. Podobnie jak poprzednio nie mogli się nadziwić idylli, jaka się przed nimi roztoczyła. Ośrodek stał w blasku słońca, czerwień budynku pięknie kontrastowała z błękitem rozpościerającego się za nim jeziora. Młodzi ludzie biegali zajęci rozmaitymi sprawami. Martinowi przeleciały przez myśl słowa: okazały, zdrowy, pożyteczny, czysty, szwedzki, choć wszystkie razem budziły niemiłe skojarzenia. Doświadczenie podpowiadało mu, że jeśli coś sprawia zbyt dobre wrażenie, prawdopodobnie wcale takie nie jest.
– Coś jakby Hitlerjugend, nie? – powiedział Gösta. Nazwał rzecz po imieniu.
– Może i tak, chociaż to za mocne porównanie. Lepiej uważać z takimi uwagami – sucho skomentował Martin.
– Przepraszam – powiedział urażony Gösta. – Nie wiedziałem, że jesteś z policji językowej. Zresztą gdyby to był obóz narodowców, nie przyjęliby kogoś takiego jak Kennedy.
Martin puścił jego słowa mimo uszu i ruszył do drzwi wejściowych. Otworzyła jedna z wychowawczyń.
– Słucham, o co chodzi?
Niechęć Jacoba do policji okazała się zaraźliwa.
– Szukamy Jacoba. – Martin przejął dowodzenie, bo Gösta nadal się boczył.
– Tu go nie ma. Szukajcie go w domu.
– Jest pani pewna, że go nie ma? Chcielibyśmy się sami przekonać.
Wpuściła ich niechętnie.
– Kennedy, znowu policja. Chcą obejrzeć biuro Jacoba.
– Sami trafimy – powiedział Martin.
Kobieta nie zwracała na niego uwagi. Kennedy szybkim krokiem zmierzał w ich stronę. Martin był ciekaw, czy chłopak na stałe pełni rolę przewodnika, czy po prostu lubi wskazywać drogę.
Bez słowa poprowadził ich korytarzem do biura Jacoba. Podziękowali i otworzyli drzwi. Ani śladu Jacoba. Weszli i zaczęli uważnie szukać czegoś, co świadczyłoby o tym, że spędził tu noc. Koc na kanapie, budzik, cokolwiek. Nic nie znaleźli. Wyszli rozczarowani. Kennedy czekał na nich przed drzwiami. Odgarnął grzywkę z oczu. Martin zwrócił uwagę na jego oczy, czarne, przepastne.
– Nic. Kompletnie – powiedział Martin, kiedy wracali do Tanumshede.
– Nic – powiedział krótko Gösta.
Martin przewrócił oczami. Trudno, niech się boczy. Ale Gösta myślał o czymś innym. Widział w ośrodku coś, co mu teraz umknęło. Starał się myśleć o czym innym, żeby włączyła się podświadomość, ale czy można nie myśleć o ziarnku piasku tkwiącym pod powieką? Widział coś, co powinien zapamiętać.
– Jak ci poszło? Znalazłaś coś?
Annika potrząsnęła głową. Zauważyła, że Patrik źle wygląda, i zaniepokoiła się. Za mało snu, kiepskie jedzenie, za dużo stresu. Z jego twarzy znikła opalenizna. Była żółtawa z odcieniem szarości. Był pochylony, jakby dźwigał wielki ciężar. Nie trzeba się długo zastanawiać, żeby zgadnąć, co to za ciężar. Miała ochotę mu powiedzieć, żeby wyłączył uczucia, ale dała spokój.
Sama też żyła w napięciu i co wieczór, zasypiając, miała przed oczami zrozpaczonych rodziców Jenny Möller składających zawiadomienie o zaginięciu córki.
– Jak się czujesz? – spojrzała znad okularów.
– A jak można się czuć w tych okolicznościach? – Przeciągnął ręką po sterczących na wszystkie strony włosach. Wyglądał jak karykatura belfra.
– Pewnie jak ostatnie gówno. – Annika nie miała zwyczaju bawić się niuanse. Jeśli coś jest gównem, to będzie śmierdzieć gównem, choćby na nie wylać flakon perfum – brzmiała jej dewiza.
Patrik uśmiechnął się.
– Coś w tym rodzaju. Ale nie mówmy o tym. Nic nie znalazłaś w spisach?
– Niestety. W ewidencji ludności nie ma zapisów o żadnych pozamałżeńskich dzieciach Johannesa Hulta. Trudno powiedzieć, czy mogą być gdzie indziej.
– Czyli mógłby mieć dzieci pozamałżeńskie, chociaż nie ma o tym żadnej wzmianki?
Annika spojrzała na niego jak na głupiego i prychnęła:
– Na szczęście nie ma przepisu, który zmuszałby matkę do podania nazwiska ojca dziecka. Więc teoretycznie mógł mieć dzieci. W rubryce „ojciec” mogą mieć wpisane „nieznany”.
– I niech zgadnę, jest takich trochę…
– Niekoniecznie. Wszystko zależy od zasięgu sprawdzania. W naszej okolicy ludzie są zaskakująco porządni. Poza tym powinieneś pamiętać, że nie mówimy o latach czterdziestych, tylko o sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy, jak przypuszczam, Johannes był najbardziej aktywny. Wtedy nieślubne dziecko to już nie był wielki wstyd. Wręcz przeciwnie, w latach sześćdziesiątych można nawet było czerpać z tego pewne korzyści.
Patrik zaśmiał się.
– Jeśli masz na myśli epokę Woodstock, to nie wydaje mi się, żeby flower power i wolna miłość dotarły do Fjällbacki.
– Nie bądź taki pewien… – odparła Annika. Ucieszyła się, że choć trochę poprawiła mu nastrój. Komisariat przypominał ostatnio zakład pogrzebowy.
Patrik spoważniał.
– Teoretycznie mogłabyś sporządzić listę dzieci z… powiedzmy, gminy Tanum, które w akcie urodzenia nie mają wpisanego ojca.
– Mogłabym, nie tylko teoretycznie, lecz także praktycznie. Ale to potrwa – ostrzegła.
– Zrób to jak najprędzej.
– A jak zamierzasz ustalić, które dziecko z tej listy może być Johannesa?
– Na początek podzwonię po ludziach, popytam. A jeśli to nic nie da, pomyślę, co dalej.
Zjawili się Martin i Gösta. Patrik podziękował Annice za pomoc i wyszedł im na spotkanie. Martin przystanął, a Gösta, nie odrywając wzroku od chodnika, poszedł do swego pokoju.
– Nie pytaj – powiedział Martin i potrząsnął głową.
Patrik się skrzywił. Ostatnie, czego mu teraz trzeba, to zatarg między pracownikami. Wystarczy to, co nawyprawiał Ernst. Martin czytał mu w myślach.
– To nic poważnego, nie przejmuj się.
– Okej. Spotkajmy się na kawie i zróbmy małe podsumowanie, dobrze?
Martin skinął głową. Przeszli do pokoju socjalnego, nalali sobie kawy i usiedli przy stole. Patrik zapytał:
– Coś wskazuje na to, że Jacob nocował w Bullaren?
– Nic. Chyba go tam nie było. A tobie jak poszło?
Patrik opowiedział o wizycie w szpitalu.
– Czy ty coś rozumiesz z tej analizy DNA? Dlaczego nic nie dała? Wiemy, że ten, którego szukamy, jest spokrewniony z Johannesem, ale nie jest to ani Jacob, ani Gabriel, ani Johan, ani Robert. A zważywszy na charakter próbki, musimy wykluczyć panie. Masz jakiś pomysł?
– Tak. Poprosiłem Annikę, żeby spróbowała ustalić, czy Johannes nie miał w okolicy nieślubnego dziecka.
– Dobry pomysł. Zdziwiłbym się nawet, gdyby nie miał nieślubnych dzieci tu i ówdzie.
– A co myślisz o teorii, że na Jacoba napadł człowiek, który wcześniej pobił Johana? – Patrik ostrożnie siorbał gorącą, świeżo zaparzoną kawę.
– Byłby to bardzo szczególny zbieg okoliczności. A co ty o tym sądzisz?
– To samo, raczej wątpię. W dodatku gość zniknął bez śladu. Od wczoraj nikt go nie widział. Przyznam, że się niepokoję.
– Cały czas miałem wrażenie, że Jacob coś ukrywa. Może dlatego coś mu się przydarzyło? – powiedział Martin. – Może ktoś się dowiedział, że go przesłuchiwaliśmy, i bał się, że coś ujawnił?
– Może – odpowiedział Patrik. – Na tym polega cały problem. Wszystko jest możliwe i wszystko to luźne domysły. – Zaczął wyliczać: – Oto co mamy: Siv i Mona zamordowane w 1979 roku, Johannes zamordowany w 1979 roku, Tanja zamordowana teraz, dwadzieścia cztery lata później, Jenny Möller porwana, prawdopodobnie kiedy łapała stopa, Johan pobity, być może nawet śmiertelnie, wczoraj wieczorem, a Jacob zaginął bez śladu. Wspólnym mianownikiem są niezmiennie Hultowie, ale jest dowód, który wyklucza ich udział w zabójstwie Tanji. W dodatku wszystko wskazuje na to, że Tanję zamordowała ta sama osoba, która wcześniej zabiła Siv i Monę. – Patrik bezradnie rozłożył ręce.
– Ugrzęźliśmy po same uszy. Czarno to widzę. Nawet latarka nie pomoże.
– Wiesz co, znowu naczytałeś się antypolicyjnej propagandy! – uśmiechnął się Martin.
– Co robimy? – zapytał Patrik. – Ja już nie mam pomysłu. Dla Jenny koniec może nadejść w każdej chwili, jeśli jeszcze nie nadszedł.
Nagle zmienił temat. Nie chciał się użalać.
– Umówiłeś się już z tą laską?
– Z jaką laską? – zapytał Martin z obojętnym wyrazem twarzy.
– Nie udawaj, wiesz, kogo mam na myśli.
– Jeśli chodzi ci o Pię, to nic z tych rzeczy. Pomogła nam przy tłumaczeniu i tyle.
– Pomogła przy tłumaczeniu i tyle – Patrik przedrzeźniał go falsetem. – Wiesz co, nie wygrasz, dopóki nie zagrasz. Przecież widać, że o niej myślisz. A może nie jest w twoim typie, skoro nie ma innego faceta. – Patrik uśmiechnął się, żeby nie zabrzmiało to zbyt złośliwie.
Martin chciał się odszczeknąć, gdy zadzwoniła komórka Patrika.
Nasłuchiwał. Domyślił się, że chodzi o krew. Dzwonili z laboratorium, ale z tego, co mówił Patrik, niewiele rozumiał.
– Co takiego dziwnego?… Aha… Ach, tak… Co ty mówisz? Ale jak… Okej… Aha.
Martin miał ochotę krzyknąć. Domyślał się, że to coś ważnego, ale Patrik mówił monosylabami.
– Więc mówisz, że dokładnie ustaliliście pokrewieństwo. – Patrik kiwnął głową Martinowi, co miało oznaczać, że stara się mu przekazać, o czym mowa. – Ale nadal nie rozumiem, jak to się ma. To niemożliwe. On nie żyje. Musi być jakieś inne wyjaśnienie… No nie, ty jesteś ekspertem. Posłuchaj, zastanów się. Musi być inne wyjaśnienie.
Widać było, że czeka w napięciu, podczas gdy ten ktoś po drugiej stronie głęboko się zastanawia. Martin wyszeptał:
– Co się dzieje?
Patrik podniósł palec, uciszając go. Wreszcie chyba coś mają.
– To nie jest takie znowu naciągane. Powiedziałbym, że nawet całkiem możliwe.
Twarz mu pojaśniała. Uczucie wielkiej ulgi rozeszło się falą po całym ciele. Tymczasem Martin o mało nie wyskoczył ze skóry z ciekawości.
– Dzięki! Bardzo dziękuję! – Patrik zatrzasnął klapkę telefonu i spojrzał na Martina z tym samym jasnym wyrazem twarzy.
– Wiem, kto więzi Jenny Möller. Nie uwierzysz, jak ci powiem.
Operacja się skończyła. Przewieźli Johana na salę pooperacyjną. Nadal był pogrążony w śpiączce i naszpikowany różnymi rurkami. Robert siedział przy łóżku i trzymał brata za rękę. Solveig niechętnie wyszła na chwilę do toalety i został z nim sam na sam. Lindy nie wpuścili. Nie pozwalali, żeby w pokoju było zbyt wiele osób.
Gruba rurka tkwiąca w ustach Johana biegła do aparatu wydającego syczący odgłos. Robert musiał się pilnować, żeby nie oddychać w tym samym rytmie co respirator, jakby chciał pomóc Johanowi. Cokolwiek, byle się pozbyć paraliżującej bezsilności.
Kciukiem pogłaskał dłoń Johana. Przyszło mu do głowy, żeby spojrzeć na nią i sprawdzić linię życia, ale nic z tego nie wyszło, bo nie wiedział, która z trzech wyraźnych linii jest linią życia. Miał dwie linie długie i jedną krótką. Robert pomyślał, że lepiej, żeby tą krótką była linia serca.
Bez Johana świat stałby się przepaścią bez dna. Zdawał sobie sprawę, że na osobach postronnych sprawiał wrażenie silniejszego od brata, ale prawda jest taka, że bez Johana byłby nikim. Johan miał w sobie łagodność, której Robert potrzebował, by zachować resztki człowieczeństwa utraconego wtedy, gdy znalazł ojca. Bez Johana zostałaby mu sama skorupa.
Siedząc przy łóżku brata, obiecywał sobie, że jeśli Johan wyzdrowieje, wszystko będzie inaczej. Nigdy już nie będzie kradł, znajdzie pracę, ustatkuje się. Obiecał sobie nawet, że się ostrzyże.
Ostatnią obietnicę złożył z obawą, lecz ku jego wielkiemu zdziwieniu właśnie ona zadziałała. Ledwie wyczuwalne drżenie Johana, lekki ruch palca, jakby chciał odwzajemnić głaskanie. Niby niewiele, ale tego właśnie trzeba było Robertowi. Już się nie mógł doczekać powrotu Solveig. Nie mógł się doczekać, kiedy jej powie, że Johan będzie zdrowy.
– Martin, dzwoni jakiś facet. Coś wie o pobiciu Johana Hulta. – Annika wystawiła głowę przez drzwi i zatrzymała go.
– Nie mam teraz czasu.
– Mam mu powiedzieć, żeby zadzwonił później? – zdziwiła się.
– Nie, już idę. – Martin wbiegł do pokoju Anniki i wziął słuchawkę. Przez chwilę uważnie słuchał. Zadał kilka pytań, a potem odłożył słuchawkę i wybiegł.
– Annika, musimy jechać. Ja i Patrik. Postaraj się złapać Göstę i poproś go, żeby zaraz zadzwonił do mnie na komórkę. Właśnie, gdzie jest Ernst?
– Poszli z Göstą na lunch, zadzwonię do nich.
– Dobrze.
Martin wybiegł. Chwilę potem wpadł Patrik.
– Dodzwoniłaś się do Uddevalli?
Annika uniosła kciuk.
– Załatwione, już są w drodze.
– Super! – Miał już iść, ale zatrzymał się. – Słuchaj, nie musisz się już zajmować tą listą dzieci bez ojców.
Poszedł. Cały komisariat roznosiła energia, wyczuwalna niemal fizycznie. Patrik w kilku słowach wyjaśnił, co się dzieje. Na myśl, że wreszcie się to skończy, Annikę przeszył dreszcz. Cenna była każda minuta. Pomachała Patrikowi i Martinowi, gdy wychodząc z komisariatu, mijali jej okienko.
– Powodzenia! – zawołała, chociaż wątpiła, żeby ją usłyszeli. Od razu wybrała numer Gösty.
– Niech to diabli wezmą. Spójrz, Gösta, my tu siedzimy, a tam rządzą żółtodzioby. – Ernst zszedł na ulubiony temat. Według Gösty było to już męczące. Nawet jeśli miał żal do Martina, to głównie dlatego że zwrócił mu uwagę, chociaż jest od niego o połowę młodszy. Później pomyślał, że nie stało się przecież nic strasznego.
Gösta i Ernst pojechali na lunch do restauracji Telegrafen w Grebbestad. W Tanum wybór był niewielki i szybko mógł się znudzić, a Grebbestad było tylko o dziesięć minut jazdy dalej.
Nagle zadzwoniła leżąca na stole komórka Gösty. Wyświetlił się numer centrali komisariatu.
– Nie odbieraj. Masz prawo w ciszy i spokoju zjeść obiad. – Ernst wyciągnął rękę, żeby wyłączyć telefon, ale wzrok Gösty go powstrzymał.
W restauracji było pełno gości. Niektórzy rzucali im gniewne spojrzenia. Nie podobało im się, że Gösta rozmawia przez telefon na sali. Gösta odpowiedział takim samym spojrzeniem. Specjalnie mówił nawet głośniej niż zwykle. Skończył, położył na stole banknot, wstał i kazał Ernstowi zrobić to samo.
– Mamy robotę.
– Nie może poczekać? Jeszcze nie piłem kawy.
– Wypijesz później, w komisariacie. Musimy zatrzymać jednego faceta.
Po raz drugi tego dnia Gösta jechał do Bullaren. Tym razem sam prowadził. Powtórzył Ernstowi, co powiedziała Annika, i gdy po półgodzinie znaleźli się na miejscu, przy drodze, w pewnej odległości od ośrodka rzeczywiście czekał na nich nastolatek.
Zatrzymali się i wysiedli.
– Jesteś Lelle, tak? – upewnił się Gösta.
Chłopak skinął głową. Był potężny, miał gruby kark i ogromne łapska. Urodzony bramkarz, pomyślał Gösta. Albo narzędzie do bicia, jak się okazało. To narzędzie nie było jednak pozbawione sumienia.
– Dzwoniłeś do nas. Mów – powiedział Gösta.
– Będzie dla ciebie lepiej, jak powiesz od razu – powiedział wojowniczo Ernst.
Gösta posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Niepotrzebnie się tak pręży.
– Mówiłem już tej babie z komisariatu. Wczoraj wieczorem zrobiliśmy z Kennedym coś głupiego.
Coś głupiego, no, no, pomyślał Gösta. Facet lubi niedopowiedzenia.
– Naprawdę? – czekał na dalszy ciąg.
– Trochę zbiliśmy tego gościa, co jest krewnym Jacoba.
– Johana Hulta?
– Chyba tak się nazywa. – Zaczął się zaklinać piskliwym głosem: – Przysięgam, nie wiedziałem, że Kennedy tak mu dołoży. Mówił, że z nim pogada i trochę nastraszy. Nic poważnego.
– Ale wyszło inaczej – Gösta starał się mówić po ojcowsku, ale nie najlepiej mu szło.
– Właśnie, całkiem odjechał. Najpierw gadał, że z tego Jacoba to ekstragość, a Johan nakłamał i w coś go wkopał. Kennedy chciał, żeby Johan to wycofał, ale on nie chciał. Wtedy mu odpaliło i spuścił mu łomot.
Musiał przerwać i zaczerpnąć tchu. Do tej pory Göście wydawało się, że nadąża, ale teraz nie był już taki pewien. Że też te dzisiejsze dzieciaki nie potrafią mówić po ludzku!
– A ty co w tym czasie robiłeś? Plewiłeś ogródek? – spytał szyderczo Ernst. Gösta spojrzał na niego ostrzegawczo.
– Trzymałem go – odpowiedział cicho Lelle. – Trzymałem go za ręce, żeby nie mógł oddać. Skąd miałem wiedzieć, że Kennedy’emu tak odbije. – Wodził wzrokiem od Gösty do Ernsta. – Co teraz będzie? Nie będę mógł zostać w ośrodku, co? Pójdę do więzienia?
Duży, twardy facet, a niewiele brakuje, żeby się rozpłakał. Wygląda jak wystraszony chłopczyk. Gösta przybrał ojcowski ton i tym razem nie udawał.
– O tym później. Załatwimy to. Teraz musimy pogadać z Kennedym. Możesz tu poczekać albo jechać z nami i zostać w samochodzie. Jak chcesz.
– Jadę z wami – powiedział cicho Lelle. – I tak się dowiedzą, że nadałem na Kennedyego.
– Okej, jedziemy.
Przejechali sto metrów dzielące ich od ośrodka. Otworzyła ta sama kobieta, która rano wpuściła Göstę i Martina. Była jeszcze bardziej rozdrażniona.
– Czego tu znowu chcecie! Niedługo trzeba będzie wstawić dla policji drzwi wahadłowe. Czegoś podobnego jeszcze nie widziałam. Tyle lat mieliśmy dobre stosunki z policją, a teraz.
Gösta powstrzymał ją gestem. Z grobową miną powiedział:
– Nie mam czasu na dyskusje. Chcemy rozmawiać z Kennedym. Natychmiast.
Kobieta zawołała Kennedyego i znacznie łagodniejszym tonem zapytała:
– Czego od niego chcecie? Narozrabiał?
– Przyjdzie pora na szczegóły – odparł opryskliwie Ernst. – Zabieramy go na przesłuchanie. Tego dużego gościa, Lellego, też.
Kennedy wyszedł z cienia. W ciemnych spodniach, białej koszuli, starannie uczesany wyglądał jak uczeń angielskiej szkoły z internatem. W niczym nie przypominał młodocianego przestępcy. Nie pasowały tylko poranione knykcie. Gösta zaklął w duchu. Przecież widział je wcześniej, powinien był zwrócić na to uwagę.
– W czym mogę panom pomóc? – mówił, przesadnie modulując głos. Widać było, że stara się mówić ładnie, co psuło efekt.
– Rozmawialiśmy z Lellem. Pojedziesz z nami na komisariat.
Kennedy kiwnął głową, że się zgadza. Od Jacoba nauczył się, że trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów, aby w oczach Boga zachować godność.
Rozejrzał się z żalem. Będzie mu brakowało ośrodka.
Siedzieli naprzeciw siebie w milczeniu. Marita zabrała dzieci i poszła do Västergärden. Miała w domu czekać na Jacoba. Za oknem rozbrzmiewał świergot ptaków, ale w domu panowała cisza. Walizki stały przed domem. Laine nie chciała odjeżdżać, dopóki się nie dowie, co się stało z Jacobem.
– Linda się do ciebie odzywała? – zapytała niepewnie, nie chcąc zakłócić kruchego zawieszenia broni.
– Nie, jeszcze nie – odpowiedział. – Biedna Solveig – dodał.
Laine pomyślała o tych wszystkich latach, kiedy Solveig ją szantażowała, ale zgodziła się z nim. Matka musi współczuć innej matce, kiedy jej dziecku dzieje się krzywda.
– Myślisz, że Jacob też… – Słowa uwięzły jej w gardle.
Gabriel nieoczekiwanie położył rękę na jej dłoni.
– Nie sądzę. Słyszałaś, co mówili policjanci. Pewnie gdzieś się zaszył, żeby to wszystko przemyśleć. Ma co.
– Rzeczywiście – odparła gorzko.
Gabriel milczał, ale wciąż trzymał dłoń na jej ręce. Odebrała to jako gest pocieszenia i uzmysłowiła sobie, że po raz pierwszy od lat okazał jej czułość. Zrobiło jej się ciepło na sercu i jednocześnie czuła smutek rozstania. Wcale nie pragnęła odchodzić. Tak postanowiła, bo chciała mu oszczędzić upokorzenia. Musiałby wyrzucić ją z domu. Ale teraz zwątpiła, czy dobrze robi.
– Teraz mogę ci powiedzieć, że zawsze mi się wydawało, że Jacob jest bardziej podobny do Johannesa niż do mnie. Uważałem, że to ironia losu. Mogłoby się wydawać, że byłem Ephraimowi bliższy niż Johannes. Ojciec mieszkał z nami, to ja odziedziczyłem majątek, i tak dalej. W rzeczywistości było inaczej. Kłócili się, bo w gruncie rzeczy byli do siebie bardzo podobni. Chwilami mogło się zdawać, że są jedną osobą. Ja byłem tym trzecim. Kiedy urodził się Jacob, jakże podobny do mojego ojca i brata, wydawało mi się, że otworzyła się dla mnie szansa przyłączenia się do tej wspólnoty. Gdybym potrafił przywiązać do siebie syna i nauczył się go rozumieć od początku do końca, zrozumiałbym Ephraima i Johannesa. Zostałbym wtedy częścią ich wspólnoty.
– Wiem o tym – wtrąciła miękko Laine, ale Gabriel jej nie słyszał. Patrząc w okno, gdzieś daleko, mówił:
– Zazdrościłem Johannesowi, że wierzył w kłamstwa ojca, że potrafimy uzdrawiać. Pomyśl tylko, z jakiej siły ta wiara się brała! Patrzeć na własne ręce i być przekonanym, że są narzędziem Boga. Patrzeć na ludzi, którzy odrzucają kule i idą, na ślepych, którzy przejrzeli na oczy, i wierzyć, że to dzięki nam. Dla mnie to był tylko teatr. Widziałem ojca za kulisami, jak kieruje, reżyseruje. Nienawidziłem tego. Johannes widział tylko chorych i czuł łączność z Bogiem. Jak wielka rozpacz go ogarnęła, kiedy ta łączność została zerwana. Nie podzielałem tej rozpaczy. Przeciwnie, byłem zachwycony. Wreszcie będziemy zwyczajnymi chłopcami, wreszcie będziemy równi. Tak się jednak nie stało. Johannes nadal czarował, podczas gdy ja, ja… – Głos uwiązł mu w gardle.
– Masz w sobie wszystko, co miał Johannes. Tylko ty, Gabrielu, nie masz odwagi. To cała różnica. Uwierz mi, ty też to masz.
Po tylu wspólnych latach po raz pierwszy zobaczyła w jego oczach łzy. Nie pozwolił sobie na nie nawet wtedy, gdy Jacob był ciężko chory. Chwyciła go za rękę, a on odwzajemnił jej uścisk.
– Nie mogę ci obiecać, że ci wybaczę, ale mogę obiecać, że spróbuję – powiedział.
– Wiem. Uwierz mi, Gabrielu. – Przytuliła jego dłoń do policzka.
Z każdą godziną Erika denerwowała się coraz bardziej. Ćmił ją krzyż. Masowała go z roztargnieniem. Przez całe przedpołudnie próbowała dodzwonić się do Anny, i na telefon domowy, i na komórkę, ale Anna nie odbierała. W biurze numerów dostała numer komórki Gustava, ale nie umiał jej powiedzieć nic ponadto, że poprzedniego dnia dopłynęli do Uddevalli i Anna z dziećmi pojechała pociągiem do Sztokholmu. Powinni być w domu wczoraj wieczorem. Oburzyło ją, że się nie zaniepokoił. Spokojnie wyliczał, że może byli zmęczeni i wyłączyli telefon, że komórka mogła się rozładować, że – zaśmiał się – Anna nie zapłaciła rachunku za telefon.
Zwłaszcza to ostatnie tak ją rozzłościło, że rzuciła słuchawką. Zdenerwowała się jeszcze bardziej, jakby do tej pory miała mało powodów. Chciała poradzić się Patrika, usłyszeć chociaż kilka słów pocieszenia, ale nie odbierał telefonów – ani służbowego, ani komórki. Zadzwoniła na centralę. Annika powiedziała, że wyjechał w związku z jakąś ważną sprawą i nie wiadomo, kiedy wróci.
Wydzwaniała dalej. Ćmienie nie ustępowało. Już miała dać za wygraną, kiedy ktoś odebrał.
– Halo? – Dziecięcy głos. Na pewno Emma, pomyślała.
– Cześć, kochanie, mówi ciocia. Możesz mi powiedzieć, gdzie jesteście?
– W Sztokholmie – odpowiedziała Emma. – Jest już dzidziuś?
Erika uśmiechnęła się.
– Nie, jeszcze nie ma. Emmo, czy mogłabym porozmawiać z mamą?
Emma zignorowała to pytanie. Tak łatwo nie odda telefonu mamie, jeśli już udało jej się go podwędzić, a nawet porozmawiać.
– Wiesz cooo? – zapytała Emma.
– Nie wiem, kochanie – odparła Erika – ale może odłóżmy to na później. Bardzo bym chciała porozmawiać z mamą. – Zaczynała się niecierpliwić.
– Wiesz cooo? – z uporem powtórzyła Emma.
– Nie, a co? – dała za wygraną Erika.
– A myśmy się przeprowadzili!
– No, wiem, jakiś czas temu.
– Nie, dzisiaj się przeprowadziliśmy! – powiedziała z triumfem Emma.
– Dzisiaj?
– Tak! Przeprowadziliśmy się z powrotem do tatusia – oznajmiła.
Pokój zawirował Erice przed oczami. Zanim zdążyła coś powiedzieć, Emma dodała:
– No to pa, idę się bawić.
I wyłączyła telefon. Erika poczuła ucisk w sercu.
Patrik mocno, zdecydowanie zapukał do drzwi Västergärden. Otworzyła Marita.
– Dzień dobry. Mamy nakaz przeszukania domu.
– Ale przecież już tu byliście – odparła zdziwiona.
– Otrzymaliśmy nowe informacje. Ekipa czeka niedaleko, żeby pani miała czas zabrać dzieci. Nie chciałem, żeby się przestraszyły na widok tylu policjantów.
Bez słowa kiwnęła głową. Nie miała siły protestować. Niepokój o Jacoba pozbawił ją resztek energii. Odwróciła się, żeby pójść po dzieci. Patrik zatrzymał ją pytaniem:
– Czy są tu jeszcze jakieś budynki poza tymi, które stąd widać?
Potrząsnęła głową.
– Nie, jest dom, stodoła, szopa na narzędzia i domek do zabawy. To wszystko.
Patrik skinął głową i pozwolił jej odejść.
Kwadrans później dom był pusty. Przystąpili do przeszukiwania. Patrik wszedł do salonu i wydał kilka krótkich poleceń:
– Już raz tu byliśmy i nic nie znaleźliśmy. Teraz musimy to zrobić jeszcze dokładniej. Szukajcie wszędzie, absolutnie wszędzie. Jeśli trzeba będzie zerwać podłogę albo rozbić ścianę, zróbcie to. Tak samo, jeśli trzeba będzie rozkręcać meble. Zrozumiano?
Skinęli głowami. Patrik zwięźle przedstawił im stan śledztwa. Wszyscy mieli świadomość powagi sytuacji i byli gotowi dać z siebie wszystko. Chcieli jak najprędzej zabrać się do roboty.
Po godzinie dom wyglądał, jakby przeszedł przez niego tajfun. Prawie wszystko zostało wyjęte albo rozprute. Nie znaleźli jednak niczego, co wyglądałoby na jakikolwiek ślad. Patrik pomagał przeszukiwać salon, gdy weszli Gösta i Ernst. Rozglądali się szeroko otwartymi oczami.
– Co wy właściwie robicie? – spytał Ernst.
Patrik puścił to pytanie mimo uszu.
– Dobrze wam poszło z Kennedym?
– Od razu się przyznał. Przymknęliśmy go. Gnojek.
Patrik kiwnął głową. Był bardzo zdenerwowany.
– A tu co się dzieje? Mam wrażenie, że jedynie my nic nie wiemy. Annika powiedziała tylko, że mamy tu przyjechać i dowiemy się od ciebie.
– Nie mam czasu na wyjaśnienia – powiedział z niecierpliwością Patrik. – Powiem tylko, że wszystko wskazuje na to, że Jenny Möller jest przetrzymywana przez Jacoba. Musimy znaleźć cokolwiek, co wskazywałoby gdzie.
– Ale to nie on zamordował tę Niemkę – wtrącił Gösta. – Przecież badanie DNA go wykluczyło. – Wyraźnie się pogubił.
Patrik powiedział z rosnącym zniecierpliwieniem:
– Owszem, prawdopodobnie to Jacob zamordował Tanję.
– W takim razie zamordował i tamte dziewczyny? Przecież był wtedy za mały.
– Oczywiście, że nie. Później wam wyjaśnię. Lepiej nam pomóżcie.
– Czego mamy szukać? – zapytał Ernst.
– Nakaz przeszukania leży na stole w kuchni. Jest tam lista tego, co nas interesuje – powiedział Patrik. Odwrócił się i zaczął przeszukiwać półki na książki.
Upłynęła kolejna godzina. Wciąż niczego nie znaleźli. Patrik zaczynał tracić nadzieję. Co będzie, jeśli nic nie znajdą? Z salonu przeszedł do gabinetu. Tam też nic. Stanął na środku, wziął się pod boki, odetchnął głęboko i rozejrzał się po pokoju. Był niewielki i schludny. Na półkach stały starannie oznakowane segregatory i skoroszyty. Na wielkiej starej sekreterze nie było żadnych luźnych papierów. W szufladach też panował wzorowy porządek. Patrik co chwila spoglądał w zamyśleniu na sekreterę. Zmarszczył się. Nie opuścił ani jednego odcinka „Spaceru po antykwariatach”, więc od razu zwrócił uwagę na skrytkę. Że też wcześniej o tym nie pomyślał! Zaczął od nadstawy. Było w niej mnóstwo szufladek. Wyciągał je po kolei i obmacywał palcami każdy otwór. W ostatniej coś wreszcie wymacał: metalową wypustkę, którą dało się nacisnąć. Stuk – i odsunęła się ścianka, odsłaniając skrytkę. Poczuł, że serce zaczyna mu bić coraz szybciej. W środku znalazł stary, oprawiony w skórę notes. Włożył gumowe rękawiczki, które miał w kieszeni, i wyjął go ostrożnie. Czytał z rosnącym przerażeniem. Trzeba szybko znaleźć Jenny.
Przypomniał sobie papier, na który trafił, przeszukując szufladki sekretery. Wyciągnął właściwą i wydobył go z pliku innych papierów. Logo okręgowego wydziału zdrowia powiedziało mu, kto był nadawcą.
Przebiegł dokument wzrokiem i przeczytał nazwisko na dole strony. Następnie chwycił telefon i zadzwonił na komisariat.
– Anniko, tu Patrik. Sprawdź jedną rzecz. – Wyjaśnił, o co mu chodzi. – Zwróć się do doktora Zoltana Czaby… Na onkologii, tak… Oddzwoń, jak tylko się czegoś dowiesz.
Dni ciągnęły się w nieskończoność. Codziennie kilka razy dzwonili na komisariat w nadziei, że tym razem czegoś się dowiedzą, ale nadaremnie. Po ukazaniu się w gazetach zdjęcia Jenny telefon dzwonił niemal bez przerwy. Przyjaciele, krewni i znajomi, choć sami przerażeni, starali się dodać im otuchy. Kilka osób chciało nawet przyjechać do Grebbestad, żeby być z nimi, ale bardzo uprzejmie podziękowali. Nienormalność sytuacji byłaby wtedy zbyt oczywista. Woleli siedzieć razem przy stole w przyczepie i czekać. Jenny wcześniej czy później musi stanąć w drzwiach i wszystko będzie jak dawniej.
Czekali dzień za dniem, zżerani niepokojem. Ten był szczególnie trudny. W nocy Kerstin dręczyły złe sny. Zlana potem rzucała się po łóżku, przed oczami migotały jej niewyraźne obrazy. Widziała Jenny, przeważnie jako małą dziewczynkę. Na trawniku przed domem. Nad wodą na kempingu. Potem pojawiły się inne obrazy, ciemne i dziwne. Nie umiała ich odczytać. Było ciemno i zimno. Gdzieś z boku rósł cień czegoś, czego nie potrafiła nazwać, chociaż raz po raz próbowała tego dosięgnąć.
Obudziła się ze ściśniętym sercem. Mijały godziny. W małej przyczepie robiło się coraz cieplej. Kerstin siedziała naprzeciw męża i rozpaczliwie przywoływała wspomnienie Jenny w swoich ramionach. I podobnie jak we śnie nie udawało jej się go przywołać. Było takie wyraźne przez cały czas, odkąd zniknęła, a teraz uleciało. Wreszcie zrozumiała. Podniosła wzrok na męża i powiedziała:
– Już jej nie ma.
Nie protestował. Wiedział, że to prawda.