Honor uporała się z korespondencją, odchyliła do tyłu oparcie fotela i upiła solidny łyk kakao, czując równocześnie ulgę i żal. Poprzedniego dnia zjawił się niespodziewanie lekki krążownik Anubis z wiadomościami od admirała Danislava. Dołączono do nich ostatnie informacje, którymi dysponowała Admiralicja, i ich ogólna wymowa nie była wesoła. Nikt z ich Lordowskich Mości nie wątpił, że wkrótce nastąpi poważny atak ze strony Ludowej Republiki Haven i może on okazać się początkiem regularnej wojny.
Honor zgadzała się w zupełności z tą oceną i dlatego tym bardziej niepokoiło ją rozproszenie sił zarządzone przez Parksa. Na szczęście Danislav potwierdzał, że jego eskadra wzmocniona przez dywizjon dreadnaughtów zorganizowanych jakimś cudem przez Admiralicję przybędzie na stację Hancock najpóźniej za siedemdziesiąt dwie godziny. Niestety, Danislav cieszył się reputacją pełnego determinacji, lecz pozbawionego wyobraźni taktyka, a był wyższy rangą od Sarnowa. Zresztą nawet z dziesięcioma dreadnaughtami, którymi dowodzi, Danislav będzie dysponował zbyt małymi siłami, by utrzymać system w przypadku silnego ataku, toteż potrzebna mu będzie cala wyobraźnia podkomendnych i należało jedynie mieć nadzieję, że zda sobie z tego sprawę. I że będzie miał dość rozsądku, by poznać się na Sarnowie i pozwolić mu działać. Nie tak jak Parks.
Skrzywiła się odruchowo i upiła kolejny łyk. Nimitz ziewnął, poruszył prawym uchem i przeciągnął się rozkosznie, wyginając lekceważąco ogon i wyrażając w ten sposób swoją opinię o Parksie.
— Też tak uważam — poinformowała go ze złośliwym uśmieszkiem.
Choć doceniała inteligencję treecata, nie miała złudzeń co do jego zdolności oceny kompetencji admirała Parksa. Nimitz po prostu nie lubił go i nie szanował jako człowieka. W tym względzie oboje byli zgodni.
Kolejna myśl starła uśmiech z jej twarzy — ostatnie dni były dla niej wyjątkowo trudne, ponieważ wśród regularnie odwiedzających HMS Nike oficerów znalazł się Young. Co prawda udało jej się ograniczyć osobiste z nim kontakty do minimum, ale sama świadomość jego fizycznej bliskości pozbawiała ją skutecznie humoru i chęci do życia. Tak skutecznie, że Mike i Paul ledwie mogli sobie z tym poradzić. Przynajmniej nie musiała spotykać się z Youngiem poza odprawami — choć miała świadomość, że zaniedbuje swoje obowiązki, pozwoliła, by w sytuację wprowadzał go sztab Sarnowa, bez jej udziału. Obowiązek ten spadł głównie na Ernie Corell i choć wspominała o Youngu, starannie dobierała słowa, ton i drewniany wyraz twarzy mówiły same za siebie. Honor nie znała nikogo, o kim szef sztabu Sarnowa miała aż tak złą opinię.
Co z kolei rodziło pytanie (i to nie pierwszy raz), jakim cudem ktoś taki jak Pavel Young zdołał tak długo przetrwać w aktywnej służbie Jej Królewskiej Mości. Widziała zbyt wielu oficerów reagujących na niego tak jak Corell. Wielu z nich było mężczyznami, płeć nie miała tu więc żadnego znaczenia, a powszechność tych reakcji wykluczała możliwość, by jej własna opinia miała na to jakikolwiek wpływ.
Westchnęła ciężko, masując czubek nosa. Ponieważ historia z jego udziałem od dawna stanowiła bolesną zadrę, zadała sobie trud, by pogrzebać w przeszłości tak samego Younga jak i jego przodków, i to staranniej, niż pierwotnie zamierzała. To, co znalazła, oburzyło ją i zaniepokoiło równocześnie. Zawsze zdawała sobie sprawę z istnienia pewnej grupy arystokracji — i to bynajmniej nie w całości wywodzącej się z konserwatystów — przekonanej, że prawo jej nie dotyczy i że wszelkie normy regulujące stosunki międzyludzkie są wiążące jedynie dla plebsu. Okazało się, że w porównaniu z rodem North Hollow większość z nich to przykładni, szanujący prawo i bliźnich liberałowie. Jak się dowiedziała, obecny earl North Hollow, czyli ojciec Younga, był dokładnie taki sam jak synalek, za to jego rodzic, czyli dziadek tego skurwysynka, był znacznie gorszy. Trzy pokolenia egoistycznych chamów zdeterminowanych samodzielnie udowodnić, jak nisko może stoczyć się arystokracja. I jak dotąd im się to udawało. Swoistą ciekawostką, której nie potrafiła zrozumieć, był fakt, iż nikt żadnego nie utłukł — czy to w pojedynku, czy — mniej honorowo, za to równie skutecznie — zza węgla. Wielu ludziom z rozmaitych warstw społecznych wyrządzili wiele krzywd, a mimo to jeden zmarł śmiercią naturalną, a dwaj pozostali zaś chodzili żywi i zdrowi po bożym świecie.
Bogactwo, urodzenie i wpływy polityczne dawały władzę, którą niektórzy traktowali tak całkowicie jak coś oczywistego i należnego właśnie im, że na związane z nimi obowiązki i odpowiedzialność nie starczało już miejsca. Dlatego też w obrzydliwy wręcz sposób nadużywali tej władzy, a fakt, iż oburzało to większość arystokratów, nie chronił mniej prominentnych osób. Honor czasami zastanawiała się, czy taka — w końcu dobrowolnie przyjęta — struktura społeczna sprawdziła się w praktyce i czy w ogóle miała sens. Jednak nawet w chwilach największej depresji wrodzony upór dawał o sobie znać i myślała, całkiem słusznie zresztą, że główny powód, dla którego takie zachowanie było nie do przyjęcia, stanowił fakt, iż należało do wyjątków, nie do zasady.
Zresztą powody, dla których Young był taki, jaki był, i te, dla których uchodziło mu to płazem, były znacznie mniej istotne od konsekwencji. I tu wyjaśniła się pewna kwestia — Paul mianowicie miał rację: Young był tchórzem i bał się jej. Widać to było wyraźnie w jego oczach i zachowaniu i aż dziw brał, że wcześniej tego nie zauważyła. Teraz obserwując go, gdy znajdował się w zasięgu ręki, nie miała co do tego najmniejszej wątpliwości, a odkrycie to sprawiło jej dużą satysfakcję. Nie zepsuła jej nawet świadomość, że do spółki z Housemanem robią, co mogą, by Van Slyke miał o niej jak najgorszą opinię. Być może inaczej by do tej kwestii podeszła, gdyby Van Slyke zwracał jakąkolwiek uwagę na ich poczynania.
Uśmiechnęła się smętnie i wróciła do klawiatury, gdyż wspomnienie Van Slyke’a przywołało myśl o obowiązkach. Wywołała na ekran aktualne rozmieszczenie sił i pokiwała z zadowoleniem głową. Sarnow przemyślał ten problem w poprzednim tygodniu i w efekcie podległe mu jednostki nie były już skupione wokół bazy. W jej sąsiedztwie znajdowały się wyłącznie stawiacze min, ponieważ ostateczny plan ich użycia był tak subtelniejszy, jak i bezpieczniejszy od zaproponowanego przez nią. Krążowniki liniowe i ciężkie zostały przesunięte na przeciwległą w stosunku do bazy stronę słońca, by blokować najbardziej prawdopodobny kierunek pojawienia się przeciwnika, czyli Seaford 9.
Związane z tym było pewne ryzyko, ponieważ jeśli przeciwnik nadleciałby z innego kierunku, będą mieli problemy z przechwyceniem go, ale z drugiej strony znajdowali się na tyle blisko, że powinno im się to udać, nim baza zostanie zagrożona. W najgorszym wypadku doszłoby do tego prawie w ostatnim momencie, jako że holowanie zasobników zmniejszało ich przyspieszenie do mniej niż trzysta sześćdziesiąt g, natomiast wykorzystanie sensorów nadświetlnych umożliwiało wykonanie takiego manewru. Poza tym istniało naprawdę nikłe prawdopodobieństwo, by admirał Rollins próbował wyszukanej taktyki — gdyby zdecydował się na atak, musiałby być pewien, że dysponuje wystarczającą przewagą, a to z kolei oznaczało, że nie musi uciekać się do wyszukanej taktyki. Gdyby zaś sądził, że nie posiada odpowiednich sił, po prostu poczekałby na wzmocnienie.
Dalsze rozmyślania przerwał jej sygnał oznaczający, że ktoś chce wejść do kabiny. Spojrzała na chronometr i uniosła brwi — nie zdawała sobie sprawy, że jest już tak późno — po czym nacisnęła klawisz interkomu.
— Tak?
— Pierwszy oficer, ma’am — zameldował wartownik.
— Dziękuję, kapralu. Proszę ją wpuścić. Drzwi otworzyły się prawie natychmiast i do kabiny weszła podejrzanie radosna Henke.
— Czas na cotygodniowe meldunki — oznajmiła, machając notesem.
Honor jęknęła całkowicie naturalnie.
— Wiedziałam! — westchnęła. — Siadaj i zabieramy się do roboty. Zobaczymy, jak szybko da się tym razem odwalić tę biurokrację.
— Dobrze. — Henke skończyła wpisywać kolejną uwagę. — To załatwia kwestię sprzętu w maszynowni. Zobaczymy, co dalej… Aha: awanse. Bosmanmat Manton bez dwóch zdań powinien zostać bosmanem, ale jeśli go awansujemy, będziemy mieli nadkomplet podoficerów w elektronice i dwóch bosmanów na pokładzie. Czyli: będziemy musieli go oddać.
— Hmm. — Honor postukała delikatnie palcami prawej dłoni w kolano i odchyliła się na oparcie fotela.
Kapitan okrętu Jej Królewskiej Mości miał prawo awansować członków załogi i podoficerów według własnego uznania, jak długo ogólna liczba podoficerów poszczególnych stopni w poszczególnych działach nie przekraczała granic wyznaczonych przez biuro personelu floty. Jeżeli w wyniku awansów gdzieś powstawał nadkomplet, kapitan zobowiązany był przy pierwszej sposobności przekazać „nadwyżkę podoficerów” do dyspozycji Admiralicji, by otrzymali oni nowe, zgodne ze stopniami przydziały. Był to więc twardy orzech do zgryzienia dla każdego dowódcy, bo z jednej strony ludzie zasługiwali na awans, z drugiej nikt nie lubił tracić dobrych i doświadczonych podkomendnych. Fakt, że przepisy zapobiegały w ten sposób faworyzowaniu poszczególnych osób, nic w tej sprawie nie zmieniał.
— Awans mu się należy: odkąd zjawił się na pokładzie jest doskonały, i zbiera jak najlepsze opinie — przyznała po chwili milczenia. — Nie chcę go stracić, ale nie mogę go zatrzymać… Można poczekać na automatyczny awans, ale i tak da nam to góra dziesięć miesięcy, bo potem będzie miał stosowną wysługę, ale to byłoby nieuczciwe. Jeśli awansujemy go teraz, przynajmniej otrzyma należne pobory i starszeństwo uczciwie.
— Problem w tym, że będziemy musieli oddać albo jego, albo bosmana Fenninga.
— Chyba że admirał podpisze zgodę na „chwilowe zatrzymanie na okręcie dla dobra służby” — uśmiechnęła się Honor. — W końcu rzeczywiście jest najlepszym specjalistą od łączności grawitacyjnej w tym rejonie galaktyki, a my mamy na pokładzie nadajnik impulsów nadświetlnych. Obsługuje go zresztą od samego początku…
Przerwał jej sygnał interkomu. Wyprostowała się, nacisnęła klawisz i na ekranie pojawiła się twarz Evelyn Chandler. Honor spojrzała na jej minę i zesztywniała.
— Tak, Eve?
— Zewnętrzna sieć sensorów wykryła ślad wyjścia z nadprzestrzeni, ma’am. To duży ślad o trzydzieści pięć minut od słońca systemu. I dokładnie na kursie prowadzącym najkrótszą drogą do Seaford, ma’am.
— Rozumiem. — Honor była zaskoczona tym, jak spokojnie brzmi jej glos. — Jak duży jest ten „duży”, Eve?
Henke znieruchomiała, rozumiejąc nagle, o co chodzi.
— Nadal analizujemy dane, ma’am, ale wygląda to na trzydzieści do czterdziestu okrętów liniowych wraz z okrętami osłony, ma’am. Honor zacisnęła usta.
— Przekazałaś dane na pomost flagowy? — spytała rzeczowo.
— Naturalnie, ma’am, ale…
W rogu pojawił się krwistoczerwony symbol połączenia o bezwzględnym pierwszeństwie, toteż przerwała mówiącej w pół słowa:
— Najprawdopodobniej admirał chce ze mną rozmawiać. Nie rozłączaj się. Eve.
Przyjęła awizowane połączenie i odruchowo wyprostowała plecy, gdy na ekranie zamiast Chandler pojawił się Sarnow. Nie uśmiechał się, więc sama zmusiła się do powitalnego uśmiechu, doskonale zdając sobie sprawę, że i tak dostrzegł w jej twarzy napięcie.
— Dzień dobry, sir. Jak sądzę, już pan wie?
— W rzeczy samej wiem.
— Właśnie rozmawiałam o sytuacji z komandor Chandler, sir. Mogę ją włączyć w naszą rozmowę?
— Naturalnie!
Ekran rozdzielił się na pół, gdy Honor włączyła drugie połączenie, a sekundę później mignął i podzielił się ponownie, gdyż pojawili się na nim oprócz Chandler i kapitan Corell, i komandor Cartwright, i porucznik Southman, szef wywiadu Sarnowa.
— Doskonale — zagaił Sarnow. — Co wiemy dokładnie? Chandler chrząknęła i Honor dała jej znak, że ma zabrać głos.
— W tej chwili mamy pozytywną identyfikację trzydziestu pięciu okrętów liniowych i prawdopodobną mniejszych: to siedemdziesiąt niszczycieli i krążowników. Wśród okrętów liniowych jest sześć krążowników liniowych, siedem dreadnaughtów i dwadzieścia dwa superdreadnoughty — zameldowała posępnie.
Porucznik Southman gwizdnął bezgłośnie.
— O co chodzi, Casper? — spytał Sarnow.
— To praktycznie wszystko, czym Rollins dysponuje, sir. W bazie zostawił ledwie dwa czy trzy duże okręty… Zakładając naturalnie, że to admirał Rollins, sir.
— Zakładając — prychnęła Corell.
Southman prawie się uśmiechnął, słysząc jej ton.
— Myślę, że możemy tak założyć, ma’am — powiedział spokojnie. — Chodziło mi o to, że według danych naszego wywiadu, dysponuje on trzydziestoma siedmioma okrętami liniowymi, a kilka z nich po prostu musi być nie w pełni sprawnych. Tak więc jeśli ostatnio nie otrzymał poważnych posiłków, musiał zabrać z Seaford dosłownie wszystkie nadające się do boju okręty. A nasze pikiety powinny zameldować nam, gdyby otrzymał posiłki.
— Naprawdę? — warknął Cartwright ponuro. — Jeśli już mowa o naszych pikietach, to powinien się tu zjawić — i to parę godzin temu — choć jeden z należących do nich okrętów z ostrzeżeniem, że Rollins się zbliża!
— Mogli znaleźć się zbyt blisko, Joe. Albo dać się wciągnąć w inną pułapkę — wtrąciła cicho Honor. — Oficerowie dowodzący pikietami nie byli nowicjuszami, więc jeśli nas nie ostrzegli, to znaczy, że nie żyją. Rollins musiał wymyślić jakiś sprytny sposób przechwycenia ich, ale miał na to dość czasu. Gdy wyruszył z Seaford, nasze okręty wchodzące w skład pikiet musiały śledzić go aż do uzyskania pewności, dokąd się udaje, gdyż tylko wówczas mogliby nas sensownie ostrzec. Miał więc okazję, by je zniszczyć… Nie wiem jak i w tej chwili jest to mniej ważne. Istotne jest to, co powiedział Casper: skoro zabrał ze sobą wszystko, co mógł, to…
— To nie jest to próba czy rozpoznanie walką — wszedł jej w słowo Sarnow. — Nie zostawiłby Seaford 9 chronionej przez forty i parę niesprawnych okrętów, gdyby nie chodziło o decydujące posunięcie. A nie mógłby mieć pewności zwycięstwa, gdyby nie wiedział, że byliśmy uprzejmi pozostawić Hancock bez okrętów liniowych.
— Ale jakim cudem się tego dowiedział, sir? — na wpół zdziwiła się, na wpół zaprotestowała Corell.
Sarnow wymownie wzruszył ramionami, ale odpowiedział:
— Istnieje kilka prawdopodobnych sposobów. Najprostszy: dokonał zwiadu któregoś z pozostałych systemów i znalazł tam okręty, które powinny być tutaj, a nasi nie zauważyli zwiadowcy. Pytanie, jak to zrobił, jest chwilowo mniej ważne. Istotne jest, co zamierza i co my zamierzamy z nim zrobić. — Sarnow spojrzał wymownie na Chandler. — Znamy ich kurs?
— Jeszcze nie, sir. Wyszli z nadprzestrzeni z niewielką prędkością i od tego momentu pozostają w relatywnie stałym położeniu względem słońca systemu.
— W tej odległości? — Sarnow uniósł brwi.
Oboje z Honor wymienili wymowne spojrzenia. Nie istniały sensory pokładowe pozwalające z tej odległości zobaczyć, co znajduje się w wewnętrznym systemie Hancock, na co więc czekał Rollins? Zakładając, że nie wiedział o sieci sensorów nadświetlnych, powinni wyjść z nadprzestrzeni z największą możliwą szybkością i natychmiast rozpocząć atak, starając się uzyskać jak największą prędkość bojową i dogodne pozycje, nim nadające z prędkością światła platformy sensoryczne starego typu ostrzegą obrońców o ich przybyciu. Bo o istnieniu tych platform wiedzieli na pewno — była to standardowa procedura obronna Royal Manticoran Navy.
— Tak, sir. Ja… — Chandler urwała, gdyż w tle rozległ się pojedynczy sygnał alarmu, i opuściła wzrok na swój ekran, by po sekundzie unieść oczy i zameldować: — Ruszyli się, sir. Wygląda na to, że się rozdzielili: przodem lecą dreadnaughty i krążowniki liniowe. Może to ulec zmianie, ale w tej chwili odległość między obiema grupami ciągle się zwiększa, choć obie lecą z niewielkimi przyspieszeniami. Element czołowy około dwa kilometry na sekundę kwadrat, czyli jakieś dwieście g, zaś superdreadnoughty z połową tego przyspieszenia.
— Dwa kilometry na sekundę kwadrat — powtórzył Sarnow z namysłem.
— Niezbyt odważna taktyka, sir — zauważyła Corell złośliwie. — Co i tak niewiele zmienia: chyba nie będziemy w stanie ich zatrzymać.
— Mogą nie być pewni danych, którymi dysponują — zasugerował Cartwright. — Sądzą, że mają przewagę, ale nie chcą ryzykować straty głównych sił, muszą więc przekonać się, z kim mają do czynienia. Dlatego nie chcą zbyt szybko znaleźć się głęboko wewnątrz systemu planetarnego.
— Może, ale to wszystko zgadywanka — podsumował Sarnow. — Komandor Chandler, jaki jest ich kurs?
— Komandor Oselli właśnie go oblicza. Wygląda na to, że kierują się prosto ku bazie. — Ktoś musiał coś do niej powiedzieć, bo skinęła głową i dodała: — Mam potwierdzenie, sir. Jeżeli utrzymają obecne przyspieszenie i kurs aż do koniecznego zwrotu, element prowadzący dotrze do bazy za dziesięć godzin i czterdzieści minut, sir.
— Rozumiem. — Sarnow zmrużył oczy, odchylając się na oparcie fotela. — Załóżmy, że Joe ma rację. Nie są pewni naszych sił. Być może sądzą nawet, że to pułapka. Lżejsze jednostki mogą rozwinąć większą prędkość niż siły główne, więc logiczne jest, że tworzą pierwszą grupę. Jeżeli okaże się, że mają do czynienia wyłącznie z nami, i tak dysponują wystarczającą siłą ognia, by sobie z nami poradzić… To ostrożny atak, ale obawiam się, że niewiele nam to pomoże.
Odpowiedziały mu niezbyt radosne, za to zgodne przytaknięcia.
— Przynajmniej mamy dzięki temu czas. — Sarnow najwyraźniej podjął decyzję. — Komandor Oselli?
— Tak, sir? — Głos Charlotte Oselli był wyraźny, choć słaby, jako że znajdowała się poza zasięgiem kamery na stanowisku Chandler.
— Na razie sytuacja wygląda na idealną do realizacji planu Sierra Papa. Proszę wymierzyć nasz kurs, opierając się na tym założeniu, i podać mi go, jak tylko skończy pani obliczenia.
— Aye, aye, sir.
Pogładził w zamyśleniu wąsa, wpatrując się prawie minutę niewidzącym wzrokiem w ekran i dopiero gdy się ocknął, zogniskował spojrzenie na Honor.
— Samuel przekaże stosowne rozkazy minowcom, używając nadajnika nadświetlnego, Honor. Kiedy zaczniemy, przełączymy wszystko na regularną sieć dowodzenia i będziemy używali normalnych kanałów łączności Nike.
— Rozumiem, sir.
Sarnow odwrócił się i spytał:
— Słyszałeś, Webster? — Odpowiedź nie dotarła do mikrofonu, ale Sarnow zadowolony pokiwał głową. — Doskonale. Gdy tylko komandor Oselli skończy obliczenia, podamy im kurs i koordynaty postawienia pola. Kiedy się z tym uporają…
— Przepraszam, sir — odezwała się Oselli. — Mam kurs. Założyłam, że chcemy utrzymać słabe sygnatury napędów?
— Założyła pani słusznie, pod warunkiem że dotrzemy na czas na pozycję.
— Dotrzemy, choć nieco później niż byłoby to optymalne, sir. Jeżeli wyruszymy w ciągu dziesięciu minut, za trzy godziny i pięćdziesiąt dwie minuty znajdziemy się na kursie przeciwnika, lecąc z prędkością czternastu tysięcy stu ośmiu kilometrów na sekundę. Jednostki wroga będą wówczas trzydzieści pięć minut po zwrocie i poruszać się będą z prędkością trzydziestu czterech tysięcy dwustu siedemdziesięciu ośmiu kilometrów na sekundę.
— W jakiej odległości?
— Trochę ponad sześć i pół minuty świetlnej, sir. Albo sto jeden milionów kilometrów. Od bazy będzie nas dzielić odległość około dwustu trzech milionów kilometrów.
— Rozumiem. — Twarz Sarnowa leciutko stężała po wysłuchaniu meldunku.
Honor nie okazała żadnych emocji, ale doskonale wiedziała, co zmartwiło admirała. Sześć i pół minuty świetlnej według ocen wywiadu było maksymalnym zasięgiem, z jakiego okręty Ludowej Marynarki były w stanie wykryć poruszające się z minimalną prędkością okręty RMN osłaniane przez aktywne systemy radioelektroniczne. Ale to była jedynie ocena i jeżeli przeciwnik był w stanie wykryć ich z większej odległości…
— Zakładając, że wykonamy proponowany manewr, kiedy znajdziemy się w skutecznym zasięgu rakiet, komandor Chandler?
— Prawie dokładnie dwie godziny później, sir. — Szybkość odpowiedzi świadczyła, że Chandler wcześniej dokonała niezbędnych obliczeń.
Sarnow uśmiechnął się przelotnie.
— Zakładając, że utrzymają obecny kurs i nie zostaniemy wcześniej odkryci, będziemy dokładnie o sto milionów kilometrów od bazy, gdy odległość do przeciwnika wyniesie siedem milionów kilometrów. Czyli powinni znaleźć się ponad pół miliona kilometrów bliżej niż wynosi maksymalny zasięg naszego skutecznego ognia — dokończyła Chandler.
— Rozumiem — powtórzył Sarnow, gładząc wąsa. — Dobrze, tak właśnie zrobimy. Samuelu, przekaż dowódcy stawiaczy min, żeby postawił pole minowe dziewięćdziesiąt osiem milionów kilometrów od bazy. A gdy tylko skończy, niech wykona operację „Przewóz”.
Przy ostatnim zdaniu jakby wbrew sobie spojrzał na Honor.
— Aye, aye, sir. — Tym razem odpowiedź Webstera była słaba, ale słyszalna.
Honor, widząc spojrzenie Sarnowa, skinęła lekko głową. Operacja „Przewóz” polegała na upchnięciu na pokładach stawiaczy min takiej liczby stoczniowców i pracowników bazy, jaka mogła zostać bezpiecznie na nich ulokowana, biorąc pod uwagę wydajność okrętowych systemów podtrzymywania życia, i jak najszybszym odlocie z systemu Hancock. Według obliczeń szacunkowych, powinno to być około pięćdziesięciu procent personelu bazy i w tej rzeszy nie miał się znaleźć Tankersley, ale nie mieli żadnego wyboru. Osiem krążowników liniowych nie miało szansy zatrzymać tak silnego przeciwnika jak ten zbliżający się właśnie do bazy.
— Doskonale, panie i panowie: sądzę, że to byłoby wszystko, jeśli chodzi o przygotowania. — Sarnow błysnął zębami w niewesołym uśmiechu. — Teraz pozostaje czekać i zobaczyć, jak mocno zdołamy im dokopać.