Rozdział 15

Zanim jeszcze rozesłałem zaproszenia do agencji prasowych, wrzuciłem na swojego bloga informację o konferencji. Mógłbym przysiąc, że wszyscy ci dziennikarze chcieli ze mnie zrobić lidera, generała czy jakiegoś głównego dowódcę partyzantów. Znalazłem na to sposób, wymyśliłem, że oprócz mnie na pytania będzie odpowiadała także krążąca wokół grupa Xnetrów.

Potem wysłałem maile do prasy. Reakcje były różne: od zmieszania po entuzjazm – tylko reporterka Foksa była „oburzona”, że miałem czelność zaproponować grę, aby pojawić się w jej programie telewizyjnym. Cała reszta zdawała się myśleć, że z tego będzie można zrobić dość fajną historię, chociaż wielu z nich potrzebowało sporej pomocy przy logowaniu się do gry.

Wyznaczyłem akcję na godzinę ósmą, po kolacji. Po każdym wieczorze spędzonym przeze mnie poza domem mama zawracała mi głowę, aż w końcu puściłem farbę o Ange, na co zareagowała w dość tajemniczy sposób i odtąd spoglądała na mnie jak na swojego małego chłopca, który dorasta. Chciała poznać Ange, więc użyłem tego jako pretekstu, obiecując, że przyprowadzę ją następnego wieczoru, pod warunkiem że tego dnia będą mógł pójść z nią „do kina”.

Ani mamy, ani siostry Ange znowu nie było w domu – nie należały do domatorek – więc ponownie zostałem sam na sam z moją dziewczyną i naszymi Xboksami w jej pokoju. Wyłączyłem z kontaktu jeden z monitorów stojących obok łóżka i podłączyłem go do swojego Xboksa tak, żebyśmy mogli się jednocześnie zalogować.

Oba Xboksy po zalogowaniu do Mechanicznej Grabieży chodziły bardzo powoli. Łaziłem po pokoju tam i z powrotem.

– Będzie dobrze – pocieszała mnie. Spojrzała na ekran. – W kantorze Jednookiego Petea jest teraz sześciuset graczy!

Wybraliśmy Jednookiego Petea, bo jego kantor był położony najbliżej placu, na którym pojawiali się nowi gracze. Jeśli dziennikarze nie grali dotąd w Mechaniczną Grabież – ha! – to właśnie tutaj się pojawią. We wpisie na blogu poprosiłem wszystkich, żeby czekali gdzieś na drodze między kantorem Jednookiego Petea a bramą wejściową i kierowali każdego, kto będzie wyglądał na zdezorientowanego reportera, do Petea.

– Co ja mam im, do diabła, powiedzieć?

– Po prostu odpowiadaj na pytania, a jeśli jakieś pytanie ci się nie spodoba, to je zignoruj. Ktoś inny może na nie odpowiedzieć. Będzie dobrze.

– To zbyt pojechane.

– Marcus, to plan doskonały. Jeśli chcesz wykończyć DBW, musisz ich skompromitować. Nie licz na to, że ich wystrzelasz. Twoja jedyna broń to zrobić z nich kretynów.

Zwaliłem się na łóżko, a ona położyła moją głowę na swoich udach i pogłaskała mnie po włosach. Przed atakiem bombowym eksperymentowałem z różnymi fryzurami, farbując je na wszelkiego rodzaju zabawne kolory, ale odkąd wyszedłem z więzienia, miałem to gdzieś. Moje włosy zrobiły się długie, kudłate i wyglądały głupkowato, więc któregoś dnia poszedłem do łazienki, złapałem maszynkę do strzyżenia i obciąłem je na centymetr, dzięki czemu nie musiałem się już w ogóle wysilać, żeby je pielęgnować, i stałem się niewidoczny podczas akcji i klonowania RFID.

Podniosłem powieki i spojrzałem w jej wielkie brązowe oczy schowane za okularami. Były okrągłe, wilgotne i pełne ekspresji. Gdy chciała mnie rozśmieszyć, wybałuszała je lub sprawiała, że wyglądały łagodnie i smutno lub leniwie i śpiąco, a robiła to w taki sposób, że zamieniałem się w wulkan podniecenia.

I właśnie teraz to robiła.

Usiadłem powoli i objąłem ją. Ona mnie też. Pocałowaliśmy się. Świetnie całowała. Wiem, że już to mówiłem, ale warto to powtarzać. Dużo się całowaliśmy, ale z jakiegoś powodu zawsze przestawaliśmy, zanim zrobiło się zbyt gorąco.

Teraz miałem ochotę posunąć się dalej. Znalazłem brzeg jej koszulki i szarpnąłem nim. Położyła ręce na głowie i cofnęła się trochę. Wiedziałem, że to zrobi. Wiedziałem to od tamtej nocy w parku. Może dlatego nie posunęliśmy się dotąd dalej – wiedziałem, że nie mogę liczyć na to, że nas przed tym powstrzyma, co mnie trochę przerażało.

Jednak teraz się nie bałem. Nieuchronnie zbliżająca się konferencja, walka z moimi rodzicami, międzynarodowe zainteresowanie, poczucie, że przez miasto jak kulka we flipperze przewala się ruch społeczny – to wszystko sprawiało, że po skórze przechodziły mi ciarki, a moja krew wrzała.

Ange była piękna i bystra, i inteligentna, i zabawna, a ja czułem się zakochany.

Jej koszulka ześlizgnęła się. Ange pochyliła się, żebym pomógł jej zdjąć ją z ramion. Sięgnęła do tyłu i po chwili z jej piersi opadł stanik. Gapiłem się wybałuszonymi oczami, bez ruchu i z zapartym tchem, a potem ona chwyciła moją koszulkę i ściągnęła mi ją przez głowę, łapiąc mnie i przyciągając moją nagą klatkę piersiową do swojej.

Turlaliśmy się po łóżku, dotykając się wzajemnie, nasze ciała tańczyły wśród odgłosów podniecenia. Całowała mnie po całej klatce piersiowej, ja ją też. Nie mogłem oddychać, nie mogłem myśleć, mogłem tylko poruszać się, całować, lizać i dotykać.

Nawzajem dodawaliśmy sobie odwagi i posuwaliśmy się coraz dalej. Rozpiąłem guzik w jej spodniach. Ona rozpięła w moich. Odsunąłem jej suwak, a ona mój i z szarpnięciem zdjęła mi spodnie. Ja zdjąłem jej. Chwilę później oboje byliśmy nadzy, zostały nam tylko skarpetki, które zsunąłem palcami u stóp.

Wtedy właśnie zauważyłem zegarek, który dawno temu spadł na podłogę, rzucając na nas poświatę.

– Cholera! – krzyknąłem. – Zaczyna się za dwie minuty! – Za nic nie mogłem uwierzyć, że miałem przerwać coś, co powinienem był przerwać, i to dokładnie w momencie, gdy byłem zmuszony to przerwać. To znaczy gdybyście mnie wcześniej zapytali: „Marcus, to ma być twój pierwszy raz W ŻYCIU, czy przerwiesz go, jeśli w tym samym pokoju, w którym się znajdujecie, zdetonuję bombę atomową?”, odpowiedziałbym donośnie i zdecydowanie: NIE.

A jednak przerwaliśmy.

Objęła mnie, przyciągnęła moją twarz do swojej i pocałowała mnie tak, że o mało nie odjechałem, a potem oboje chwyciliśmy nasze ubrania i mniej lub bardziej ubrani złapaliśmy klawiatury i ruszyliśmy do kantoru Jednookiego Petea.

Łatwo było się zorientować, kto był dziennikarzem: to te wszystkie głupki, które wybrały postaci chwiejących się pijaków, zataczających się we wszystkich kierunkach, próbując załapać, o co w tym wszystkim chodzi, czasem naciskając zły klawisz i oferując obcym cały swój inwentarz lub jego część albo obdarowując ich przypadkowymi uściskami lub pocałunkami.

Xneterów też było łatwo zauważyć: wszyscy graliśmy w Mechaniczną Grabież, gdy tylko mieliśmy trochę wolnego czasu (lub nie chciało nam się odrabiać pracy domowej), i wybieraliśmy dość sprytne postacie z fajną bronią i bombami pułapkami na zwisających z tyłu kluczach, które miały zetrzeć na miazgę każdego, kto próbowałby je złapać, żeby nas zlikwidować.

Kiedy się pojawiłem, wyświetliła się standardowa informacja: M1K3Y WSZEDŁ DO JEDNOOKIEGO PETEA – WITAJ, MAJTKU, OFERUJEMY KORZYSTNĄ CENĘ ZA DOBRY ŁUP. Wszyscy gracze zamarli na ekranie, potem zgromadzili się wokół mnie. Czat eksplodował. Zastanawiałem się nad tym, czy włączyć mikrofon i włożyć słuchawki, ale widząc, ilu ludzi próbowało naraz rozmawiać, zdałem sobie sprawę, że narobiłbym niezłego zamieszania. O wiele łatwiej było śledzić tekst. W dodatku nie będą mogli mi później wciskać czegoś, czego nie powiedziałem (he, he).

Zrobiliśmy wcześniej z Ange rozpoznanie terenu – świetnie mi się z nią chodziło na te wyprawy, bo mogliśmy się nawzajem podtrzymywać przy życiu. Stało tam wysokie wzniesienie z pudełek po torebkach soli, więc na nim stanąłem, żeby mnie było widać z każdego miejsca w kantorze.

> Dobry wieczór, dziękuję wszystkim za przybycie. Nazywam się M1k3y i nie jestem niczyim przywódcą. Dookoła znajdują się Xneterzy, którzy mają tyle samo do powiedzenia na temat powodu naszego spotkania co ja. Korzystam z Xnetu, bo wierzę w wolność i Konstytucję Stanów Zjednoczonych Ameryki. Korzystam z Xnetu, bo DBW zamienił moje miasto w państwo policyjne, w którym wszyscy jesteśmy podejrzanymi terrorystami. Korzystam z Xnetu, bo myślę, że nie można bronić wolności poprzez niszczenie Karty Praw. O konstytucji dowiedziałem się w kalifornijskiej szkole i nauczyłem się kochać ten kraj za panującą tu wolność. A to jest moja filozofia:

> „Wyłonione zostały wśród ludzi rządy, których sprawiedliwa władza wywodzi się ze zgody rządzonych. Że jeżeli kiedykolwiek jakakolwiek forma rządu uniemożliwiałaby osiągnięcie tych celów, to naród ma prawo taki rząd zmienić lub obalić i powołać nowy, którego podwalinami będą takie zasady i taka organizacja władzy, jakie wydadzą się narodowi najbardziej sprzyjające dla szczęścia i bezpieczeństwa”.

> Nie jestem autorem tych słów, ale w nie wierzę. DBW rządzi bez mojej zgody.

> Dziękuję

Napisałem to dzień wcześniej, wymieniając się z Ange pomysłami. Wklejenie tego zajęło mi sekundę, chociaż gracze czytali to trochę dłużej. Wszyscy Xneterzy z podniesionymi do góry szablami wznieśli głośne, pretensjonalne, pirackie „Hurra”, a ich papugi latały, skrzecząc nad naszymi głowami.

Stopniowo dziennikarze też zaczęli łapać, o co chodzi. Wpisy na czacie zmieniały się tak szybko, że ledwie można je było przeczytać. Wielu Xneterów pisało rzeczy w stylu „Dokładnie”, „Ameryka, kochaj albo rzuć”, „DBW do domu” czy „Ameryka – wynocha z San Francisco”, czyli slogany popularne w Xnetowej blogosferze.

> M1k3y, tu Priya Rajneesh z BBC. Mówisz, że nie jesteś przywódcą żadnego ruchu, a czy uważasz, że istnieje jakiś ruch? Czy nazywa się Xnet?

Pojawiło się mnóstwo odpowiedzi. Niektórzy pisali, że nie ma żadnego ruchu, inni, że wręcz przeciwnie, wielu ludzi miało na niego własne nazwy: Xnet, Mali Bracia, Małe Siostry i moją ulubioną: Stany Zjednoczone Ameryki.

Ale wymyślali. Pozwoliłem im na to, zastanawiając się, co by tu powiedzieć. Wreszcie napisałem:

> Myślę, że to jest odpowiedź na twoje pytanie, prawda? To może być jeden albo kilka ruchów, mogą nazywać się Xnet albo nie.

> M1k3y, tu Doug Christensen z dziennika „Washington Internet Daily”. Co twoim zdaniem DBW powinien zrobić, żeby ustrzec San Francisco przed kolejnym atakiem, jeśli to, co teraz robią, nie jest skuteczne?

Więcej trajkotania. Wielu ludzi przyznało, że terroryści i rząd to to samo – albo dosłownie, albo w tym sensie, że są tak samo źli. Niektórzy pisali, że rząd wie, jak złapać terrorystów, ale woli tego nie robić, bo „prezydenci od wojen” ponownie wygrywają wybory.

> Nie wiem

– napisałem w końcu.

> Naprawdę nie wiem. Często zadaję sobie to pytanie, bo nie chcę, żeby mnie wysadzili, i nie chcę, żeby wysadzili moje miasto. Ale wydedukowałem sobie, że jeśli zadaniem DBW jest zapewnianie nam bezpieczeństwa, to im to nie wychodzi. Cały ten szajs, którego narobili, nie powstrzyma terrorystów od ponownego wysadzenia mostu. Śledzenie nas po całym mieście? Odbieranie nam wolności? Wywoływanie w nas podejrzliwości wobec wszystkich dookoła? Nazywanie osób inaczej myślących zdrajcami? Terrorystom chodzi o to, żeby nas przerazić. Mnie przeraża DBW.

> Nie mam żadnego wpływu na to, co zrobią mi terroryści ale jeśli to wolny kraj, to powinienem mieć przynajmniej wpływ na to, co robią mi gliny. Powinienem coś zrobić, żeby mnie nie terroryzowali.

> Wiem, że to nie jest dobra odpowiedź. Przepraszam.

> Co masz na myśli, mówiąc, że DBW nie powstrzymałby terrorystów? Skąd to wiesz?

> Kim jesteś?

> Reprezentuję „The Sydney Morning Herald”.

> Mam 17 lat. Nie jestem wzorowym uczniem. Jednak rozgryzłem! jak stworzyć internet, w którym nie mogą założyć posłuchu. Odkryłem, jak namieszać w ich sprzęcie do śledzenia ludzi. Na ich oczach mogę zamienić niewinnych ludzi w podejrzanych, a winnych w niewinnych. Mogę wnieść metal do samolotu lub podmienić listę osób podejrzanych o terroryzm, którym zabrania się wstępu do samolotów. Odkryłem to wszystko, przeglądając sieć i zastanawiając się nad tym. Jeśli ja mogę to zrobić, to terroryści też, DBW twierdził że odebrali nam wolność dla naszego bezpieczeństwa– Czy czujesz się bezpieczny?

> W Australii? Ależ tak.

Wszyscy piraci roześmiali się.

Kolejni dziennikarze zadawali kolejne pytania. Jedni byli nastawieni życzliwie, inni wrogo. Gdy się zmęczyłem, podałem swoją klawiaturę Ange i pozwoliłem, żeby to ona była przez chwilę M1k3yem. Tak naprawdę to już nie czułem, że M1k3y i ja to nadal te same osoby. M1k3y był w pewnym sensie chłopakiem, który rozmawiał z dziennikarzami różnych narodowości i stał się inspiracją dla ruchu. Marcus został zawieszony w szkole, walczył z własnym ojcem i zastanawiał się, czy zasługuje na taką ekstra dziewczynę.

O jedenastej w nocy miałem już dosyć. Ponadto rodzice spodziewali się mnie niedługo ujrzeć w domu. Wylogowałem się z gry, Ange też i przez moment leżeliśmy obok siebie. Ująłem jej rękę, a ona ścisnęła ją mocno. Przytuliliśmy się.

Pocałowała mnie w szyję i coś mruknęła.

– Co?

– Powiedziałam, że cię kocham – wyznała. – Co, chcesz, żebym wysłała ci telegram?

– Łał – odparłem.

– Jesteś zaskoczony, co?

– Nie. Hm. Tylko... właśnie miałem ci to samo powiedzieć.

– Pewnie – powiedziała i ugryzła mnie w czubek nosa.

– Tylko że nigdy wcześniej tego nikomu nie mówiłem – dodałem – więc musiałem się do tego przygotować.

– A wiesz, że nadal tego nie powiedziałeś? Nie myśl sobie, że tego nie zauważyłam. My, dziewczyny, szybko wyłapujemy takie rzeczy.

– Kocham cię, Ange Carvelli – oznajmiłem.

– Ja też cię kocham, Marcusie Yallow.

Pocałowaliśmy się, przytuliliśmy i zaraz zaczęliśmy ciężko oddychać. Wtedy do drzwi zapukała jej mama.

– Angela – zawołała – myślę, że już czas, aby twój przyjaciel poszedł do domu, nie sądzisz?

– Tak, mamo – odpowiedziała i udała, że bierze zamach siekierą. Gdy zakładałem skarpetki i buty, mruknęła:

– Powiedzą, że Angela była taką dobrą dziewczynką. Kto by pomyślał, cały czas pomagała matce, ostrząc siekierę w ogródku.

Roześmiałem się.

– Nawet nie wiesz, jak masz dobrze. Moi starzy w życiu nie zostawiliby nas samych w pokoju do jedenastej w nocy.

– Do jedenastej czterdzieści pięć – poprawiła mnie, zerkając na zegarek.

– Cholera! – krzyknąłem i zawiązałem buty.

– Idź – powiedziała – biegnij i bądź wolny! Popatrz w obie strony, zanim przejdziesz przez ulicę! Napisz, jeśli dostaniesz pracę! Nie zatrzymuj się nawet po to, żeby kogoś uściskać! Jeśli doliczę do dziesięciu, a ty nadal tu będziesz, wpadniesz w kłopoty. Jeden. Dwa. Trzy.

Zamknąłem jej usta, wskakując na łóżko, lądując na niej i całując ją, dopóki nie przestała liczyć. Zadowolony ze zwycięstwa, z Xboksem pod pachą, zbiegłem z tupotem po schodach.

Na dole czekała jej mama. Spotkałem ją tylko kilka razy. Wyglądała jak starsza, wyższa wersja Ange – Ange mówiła, że jej tata jest niski – ze szkłami kontaktowymi zamiast okularów. Wstępnie zakwalifikowała mnie jako dobrego chłopca, doceniłem to.

– Dobry wieczór, pani Carvelli – przywitałem się.

– Dobry wieczór, panie Yallow – odparła. To był jeden z naszych małych rytuałów, odkąd podczas naszego pierwszego spotkania nazwałem ją panią Carvelli.

Stałem zakłopotany w drzwiach.

– Tak? – zapytała.

– Hm – odparłem. – Dziękuję za gościnę.

– Jesteś zawsze mile widziany w naszym domu, młody człowieku – oznajmiła.

– I dziękuję za Ange – wydusiłem w końcu, wściekły na to, jak kiepsko to zabrzmiało. Ale ona uśmiechnęła się szeroko i przytuliła mnie.

– Nie ma za co – dodała.

Przez całą drogę autobusem rozmyślałem o konferencji prasowej, o nagiej i wijącej się ze mną na łóżku Ange, o jej uśmiechniętej, wskazującej mi drzwi matce.

W domu czekała na mnie mama. Zapytała mnie o film, więc udzieliłem jej odpowiedzi, którą wymyśliłem wcześniej, streszczając recenzję z „Bay Guardiana”.

Gdy zasypiałem, znowu przypomniała mi się konferencja prasowa. Byłem z niej naprawdę dumny. Fajnie było zobaczyć w grze, jak ci wpływowi dziennikarze słuchali mnie i wszystkich tych ludzi, którzy wierzyli w te same rzeczy co ja. Zasnąłem z uśmiechem na ustach.

Powinienem był to przewidzieć.

Przywódca Xnetu: mogę wnieść metal do samolotu

DBW rządzi bez mojej zgody

Dzieciaki z Xnetu: USA wynocha z San Francisco

To były te dobre nagłówki. Wszyscy przesyłali mi te artykuły na bloga, ale to była ostatnia rzecz, na jaką miałem ochotę.

Spieprzyłem to w pewnym sensie. Dziennikarze przyszli na moją konferencję prasową i doszli do wniosku, że jesteśmy terrorystami lub tymi, którzy dali się nabrać przez terrorystów. Najgorsza była dziennikarka Fox News, która mimo wszystko pojawiła się tam i poświęciła nam dziesięciominutowy komentarz. Mówiła w nim o naszej „karygodnej zdradzie”. Jej najbardziej zabójcza wypowiedź, cytowana w każdej gazecie, brzmiała następująco:

„Mówią, że nie mają nazwy. Mam dla nich jedną. Nazwijmy ich zepsutymi dzieciakami Cal-Kaida. Na domowym froncie wykonują pracę terrorystów. Kiedy – nie jeśli, ale kiedy – Kalifornia zostanie ponownie zaatakowana, ci smarkacze będą tak samo winni jak Saudowie”.

Przywódcy ruchu antywojennego potępili nas jako elementy skrajne. Jeden z nich powiedział w telewizji, że jego zdaniem podstawiło nas DBW, żeby ich zdyskredytować.

Funkcjonariusze DBW zwołali własną konferencję prasową, oświadczając, że dwukrotnie zwiększą bezpieczeństwo w San Francisco. Podnieśli znaleziony gdzieś kloner RFID i zademonstrowali jego sposób działania, inscenizując kradzież samochodu, i ostrzegli wszystkich, aby uważali na młodych ludzi, którzy zachowują się podejrzanie, zwłaszcza tych, których ręce znajdują się poza zasięgiem wzroku.

To nie były żarty. Skończyłem swoje wypracowanie o Kerouacu i wziąłem się do pisania o Lecie Miłości, lecie z 1967 roku, kiedy to uczestnicy ruchu antywojennego zebrali się wraz z hipisami w San Francisco. Goście, którzy założyli sieć lodziarni Ben & Jerrys – starzy hipisi – stworzyli też muzeum ruchu hipisowskiego w Haight, a poza tym w mieście znajdowało się jeszcze sporo innych archiwów i eksponatów do obejrzenia.

Ale niełatwo było się poruszać po mieście. W ciągu tego tygodnia przeszukiwano mnie średnio cztery razy dziennie. Gliniarze legitymowali mnie i pytali, dlaczego znalazłem się na ulicy, uważnie przypatrując się listowi z mojej szkoły o zawieszeniu mnie w prawach ucznia.

Miałem szczęście. Nie zaaresztowali mnie. Ale pozostali Xneterzy mieli większego pecha. Codziennie wieczorem przedstawiciele DBW ogłaszali komunikaty o kolejnych aresztowaniach „prowodyrów” i „prowokatorów” Xnetu. Ludzie, których nie znałem i o których nigdy nie słyszałem, paradowali w telewizji z wykrywaczami RFID i innymi przyrządami, jakie znaleziono w ich kieszeniach. DBW oświadczył, że osoby te „podają nazwiska”, kompromitując „sieć Xnet” i że w najbliższym czasie należy spodziewać się dalszych aresztowań. Często wymieniano pseudonim „M1k3y”.

Tata był zachwycony. Oglądaliśmy razem wiadomości, on triumfował, ja wzdrygałem się i wkurzałem po cichu.

– Szkoda, że nie widziałeś, czego chcą użyć przeciwko tym dzieciakom – powiedział tata. – Widziałem, jak to działa. Biorą kilka osób i sprawdzają listę ich znajomych na czacie oraz numery wybierane na komórkach. Szukają takich, które się często powtarzają, szukają schematów i łapią kolejne dzieciaki. Sprują ich jak stary sweter.

Odwołałem kolację z Ange w moim domu i zacząłem spędzać u niej jeszcze więcej czasu. Młodsza siostra Ange Tina zaczęła mnie nazywać przyjacielem rodziny, mówiła na przykład: „Czy przyjaciel rodziny zje ze mną dzisiaj kolację?”. Lubiłem Tinę. Obchodziły ją tylko wyjścia, imprezy i chłopaki, ale była zabawna i całkowicie oddana Ange. Pewnego wieczoru, gdy zmywaliśmy naczynia, wytarła ręce i powiedziała swobodnym tonem:

– Wiesz, Marcus, wydajesz się miłym chłopakiem. Moja siostra ma fioła na twoim punkcie i ja też cię lubię. Ale muszę ci coś powiedzieć: jeśli złamiesz jej serce, dopadnę cię i naciągnę ci mosznę na głowę. A to nie jest miły widok.

Odparłem, że prędzej sam to zrobię, niż złamię serce Ange, więc przytaknęła:

– Czyli wszystko jasne.

– Twoja siostra to wariatka – powiedziałem, gdy znowu leżeliśmy na łóżku Ange, przeglądając blogi w Xnecie. Tym się głównie zajmowaliśmy: obijaliśmy się i czytaliśmy blogi.

– Wyjechała z tekstem o mosznie? Nie znoszę, gdy to robi. Ona po prostu uwielbia słowo „moszna”, no wiesz. Nie bierz tego do siebie.

Pocałowałem ją. Czytaliśmy dalej.

– Posłuchaj tego – powiedziała. – „W ten weekend policjanci planują aresztować od czterystu do sześciuset osób i według nich będzie to dotychczas największy skoordynowany nalot na dysydentów z Xnetu”.

Czułem, że zaraz zwymiotuję.

– Musimy ich powstrzymać – stwierdziłem. – Wiesz, że są ludzie, którzy robią więcej zadym tylko po to, żeby pokazać, że nie czują się zastraszeni? Czy to nie szaleństwo?

– Myślę, że to odwaga – skwitowała. – Nie możemy pozwolić, żeby strachem zmusili nas do uległości.

– Co? Nie, Ange, nie. Nie możemy pozwolić, żeby setki ludzi znalazły się w więzieniu. Nie byłaś tam. Ja byłem. Tam jest gorzej, niż myślisz. Tam jest gorzej, niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić.

– Mam dość bujną wyobraźnię – odparła.

– Przestań, dobrze? Przez chwilę bądź poważna. Nie zrobię tego. Nie wyślę tych ludzi do pierdla. Jeśli to zrobię, okaże się, że Van nie myliła się co do mnie.

– Marcus, jestem poważna. Czy myślisz, że ci ludzie nie wiedzą, że mogą trafić za kratki? Oni wierzą w tę sprawę. Ty też w nią wierzysz. Zrozum, oni wiedzą, w co się pakują. To nie ty decydujesz, na jakie ryzyko mogą lub nie mogą się narazić.

– To ja jestem za to odpowiedzialny, bo jeśli każę im przestać, to przestaną.

– Myślałam, że nie jesteś przywódcą?

– Nie jestem, pewnie, że nie jestem. Ale oni liczą na moje wskazówki, a na to już nic nie mogę poradzić. I dopóki na mnie liczą, w pewnym stopniu ponoszę odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo. Wiesz, o co mi chodzi, tak?

– Wiem, że jak tylko zbliżają się kłopoty, chcesz wszystko rzucać i zwiewać. Według mnie boisz się, że domyśla się, kim t y jesteś. Według mnie, boisz się o siebie.

– To nie fair – powiedziałem, siadając i odsuwając się od niej.

– Naprawdę? Kim jest ten chłopak, który o mało nie dostał zawału, bo myślał, że jego prawdziwa tożsamość wyszła na jaw?

– To co innego – broniłem się. – Tu nie chodzi o mnie. Wiesz, że nie. Dlaczego taka jesteś?

– Dlaczego ty taki jesteś? – zapytała. – Dlaczego ty nie chcesz być chłopakiem, który był na tyle odważny, żeby to wszystko zacząć?

– Bo to nie jest odwaga, to samobójstwo.

– Tani melodramat dla nastolatków, M1k3y.

– Nie nazywaj mnie tak!

– Jak, M1k3y? Dlaczego nie, M i k 3 y?

Założyłem buty. Wziąłem torbę. Poszedłem do domu.

> Dlaczego nie chodzę na zadymy

> Nikomu nie będę mówił, co ma robić, bo nie jestem niczyim przywódcą, bez względu na to, co mówią w Fox News.

> Ale powiem wam, co ja zamierzam zrobić. Jeśli uznacie, że to słuszna rzecz, może też tak zrobicie.

> Nie chodzę na akcje. Nie w tym tygodniu. W następnym może też nie. Nie dlatego, że się boję. Dlatego że jestem dość inteligentny, żeby wiedzieć, iż lepiej jest na wolności niż w pierdlu. Rozgryźli naszą taktykę, więc musimy wymyślić nową. Nie obchodzi mnie, jaka to taktyka, ale chcę, żeby działała. To głupie dać się aresztować. To tylko zadymy i nie wiadomo, czy uda się wam z nich cało wyjść.

> Jest jeszcze jeden powód, żeby tego nie robić. Jeśli was złapią, mogą was wykorzystać do złapania waszych przyjaciół i ich przyjaciół. Mogą ich przymknąć, nawet jeśli nie korzystają z Xnetu, bo DBW jest jak rozwścieczony byk, oni nie dbają o to, czy dorwali właściwą osobę.

> Nie mówię wam, co macie robić

> Ale DBW to durnie, a my jesteśmy cwani. Zadymy to dowód, że nie potrafią walczyć z terroryzmem, bo nawet nie umieją dorwać grupy dzieciaków. Jeśli dacie się złapać, wyjdzie na to, że są sprytniejsi od nas.

> ONI NIE SĄ OD NAS SPRYTNIEJSI! My jesteśmy sprytniejsi od nich. Bądźmy sprytni. Zastanówmy się, jak im przeszkodzić, bez względu na to, ilu matołów postawią na ulicach naszego miasta.

Wysłałem to. Poszedłem spać.

Tęskniłem za Ange.

Nie kontaktowaliśmy się z Ange przez kolejne cztery dni, włącznie z weekendem, a potem nadszedł czas powrotu do szkoły. Z milion razy o mało nie zadzwoniłem do niej, napisałem też z tysiąc niewysłanych maili i wiadomości na komunikatorze.

Teraz znowu siedziałem na lekcji WOS-u, a pani Andersen przywitała mnie z wymowną, sarkastyczną grzecznością, pytając mnie słodko, jak udały mi się „wakacje”. Usiadłem bez słowa. Dobiegło mnie rżenie Charlesa.

To była lekcja o Objawionym Przeznaczeniu, koncepcji mówiącej o tym, iż przeznaczeniem Amerykanów jest przejąć władzę nad całym światem (a przynajmniej tak przedstawiła to nasza nauczycielka), i wyglądało na to, że pani Andersen stara się mnie sprowokować, abym wypalił coś, za co mogłaby mnie wyrzucić.

Czułem na sobie wzrok całej klasy i przypomniał mi się M1k3y oraz ludzie, którzy patrzyli na niego jak na swój autorytet. Miałem tego dosyć. Tęskniłem za Ange.

Przesiedziałem tak cały dzień, nie dając po sobie poznać, że cokolwiek robi na mnie wrażenie. Nie sądzę, żebym wypowiedział z osiem słów.

Wreszcie lekcje dobiegły końca. Wypadłem przez drzwi, kierując się w stronę wyjścia, głupiego Mission i mojego bezsensownego domu.

Byłem już prawie za bramą, kiedy ktoś na mnie wpadł. To był młody bezdomny chłopak, może w moim wieku, może trochę starszy. Miał na sobie długi zatłuszczony płaszcz, workowate dżinsy i rozwalające się trampki, które wyglądały, jakby wpadły pod kosiarkę. Twarz przesłaniały mu długie włosy, a jego przypominająca włosy łonowe broda opadała wzdłuż szyi wprost na kołnierzyk robionego na drutach wyblakłego swetra.

Wszystko to zauważyłem, gdy leżeliśmy tak obok siebie na chodniku, a ludzie mijali nas, obrzucając dziwacznymi spojrzeniami. Wyglądało na to, że wpadł na mnie, biegnąc po Valencia Street pochylony pod ciężarem rozprutego plecaka, który leżał obok niego na chodniku, gęsto pokryty geometrycznymi bazgrołami napisanymi markerem.

Podniósł się na kolana i zachwiał do tyłu i do przodu, jakby był pijany lub uderzył się w głowę.

– Sorry, stary – powiedział. – Nie zauważyłem cię. Nic ci nie jest?

Ja też usiadłem. Nic mnie nie bolało.

– Hm. Nie, w porządku.

Wstał i się uśmiechnął. Jego zęby były szokująco białe i proste, jak z reklamy kliniki ortodontycznej. Wyciągnął do mnie rękę, a jego uścisk był silny i zdecydowany.

– Naprawdę cię przepraszam.

Jego głos również brzmiał czysto i inteligentnie. Spodziewałem się, że będzie mówił jak ci pijacy, którzy gadali sami ze sobą, włócząc się po Mission do późna w nocy, ale on wypowiadał się niczym oczytany pracownik księgarni.

– Nic się nie stało – odparłem.

Ponownie wyciągnął rękę.

– Zeb – przedstawił się.

– Marcus – odpowiedziałem.

– Miło mi, Marcus – dodał. – Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś na ciebie wpadnę!

Ze śmiechem podniósł swój plecak, obrócił się na pięcie i pognał dalej.

Resztę drogi do domu przebyłem w kłębowisku spalin. Mama siedziała przy kuchennym stole, ucięliśmy sobie małą gadkę o niczym, tak jak to zwykle robiliśmy, zanim wszystko się zmieniło.

Poszedłem po schodach do swojego pokoju i opadłem na krzesło. Tym razem nie chciałem logować się do Xnetu. Rano sprawdziłem, że mój wpis wywołał ogromne kontrowersje wśród ludzi, którzy się ze mną zgadzali, i tych, którzy byli słusznie wkurzeni, bo powiedziałem im, żeby porzucili swój ulubiony sport.

Gdy się to wszystko zaczęło, byłem w połowie trzech tysięcy projektów. Budowałem z klocków lego aparat fotograficzny z obiektywem otworkowym, bawiłem się fotografią latawcową, wykorzystując starą kamerę cyfrową z silikonowym spustem, który najpierw się napinał, a potem powoli wracał do oryginalnego kształtu, w regularnych odstępach uruchamiając migawkę. Miałem też lampę elektronową, którą wbudowałem w starą, zardzewiałą, porysowaną puszkę po oliwie przypominającą wykopalisko archeologiczne – planowałem, że po jej ukończeniu dorobię podstawkę na telefon i system głośników typu 5.1 z puszek po tuńczyku.

Spojrzałem na swój warsztat i w końcu chwyciłem aparat z obiektywem otworkowym. Metodycznie rzecz ujmując, składanie lego było tym, czego akurat potrzebowałem.

Zdjąłem zegarek oraz masywny pierścionek na dwa palce z małpą i ninja szykującymi się do walki, i wrzuciłem je do niewielkiego pudełka, gdzie trzymałem wszystkie te duperele, które przed wyjściem z domu upychałem po kieszeniach i zawieszałem wokół szyi: telefon, klucze, detektory sieci Wi-Fi, drobniaki, baterie, słuchawki... Wsypałem to wszystko do pudełka i złapałem się na tym, że trzymam coś, czego, o ile pamiętałem, nie kładłem w tym miejscu.

Był to kawałek papieru szary i delikatny jak flanela, postrzępiony na krawędziach, jakby oderwany od jakiejś większej kartki. Pokryty był najmniejszym i najstaranniejszym ręcznym pismem, jakie kiedykolwiek widziałem. Rozwinąłem go i podniosłem do góry. Pismo znajdowało się po obu stronach, począwszy od górnego lewego rogu z jednej strony po drobny i niewyraźny podpis w dolnym prawym rogu po drugiej stronie.

Podpis brzmiał po prostu: ZEB.

Zacząłem czytać.

Drogi Marcusie,

Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie. Przez ostatnie trzy miesiące, od czasu wysadzenia Bay Bridge, siedziałem w więzieniu na Treasure Island[30]. Byłem na spacerniaku w dniu, w którym rozmawiałeś z tą Azjatką i kiedy was zabrano. Zachowałeś się odważnie. To dobrze.

Następnego dnia dostałem zapalenia wyrostka i znalazłem się w szpitalu. Na łóżku obok mnie leżał chłopak o imieniu Darryl. Obaj długo dochodziliśmy do siebie i przez ten czas nie chcieli nas puścić, bo byliśmy dla nich zbyt wstydliwą sprawą.

Postanowili, że zrobią z nas naprawdę winnych. Codziennie nas przesłuchiwali. Wiem, że sam przez to przeszedłeś. Wyobraź sobie, że nam robili to miesiącami. Wylądowaliśmy z Darrylem w jednej celi. Wiedzieliśmy, że nas podsłuchują, więc nie rozmawialiśmy o niczym ważnym. Ale w nocy, gdy już leżeliśmy w łóżkach, delikatnie wystukiwaliśmy sobie wiadomości alfabetem Morsea (wiedziałem, że moje amatorskie programy w radio HAM pewnego dnia mi się przydadzą).

Na początku pytali nas o te same bzdury co zawsze, kto i jak to zrobił. Ale wkrótce zaczęli nas pytać o Xnet. Oczywiście my nigdy o nim nie słyszeliśmy. Ale to nie przeszkodziło im w zadawaniu kolejnych pytań.

Darryl powiedział mi, że przynieśli mu klonery RFID, Xboksy, cały ten sprzęt, i kazali mu powiedzieć, kto tego używał i gdzie nauczyli się to przerabiać. Darryl opowiedział mi o twoich grach i o rzeczach, których się nauczyłeś.

Przede wszystkim goście z DBW pytali o naszych znajomych. Kogo znamy? Jacy oni są? Czy mają jakieś upodobania polityczne? Czy mieli kłopoty w szkole? Z prawem?

Nazywamy to więzienie Gitmo na Zatoce. Od kiedy wyszedłem, minął tydzień i nie sądzę, żeby mieszkańcy miasta wiedzieli, że ich dzieci są uwięzione pośrodku Zatoki. W nocy słyszeliśmy ludzi śmiejących się i imprezujących na lądzie.

Nie powiem ci, jak się wydostałem, na wypadek gdyby to wpadło w niewłaściwe ręce. Może inni pójdą w moje ślady.

Darryl powiedział mi, jak cię znaleźć, i kazał mi obiecać, że kiedy wyjdę, wszystko ci przekażę. Teraz, gdy już to zrobiłem, zmywam się stąd jak najszybciej. Tak czy inaczej, wyjeżdżam z tego kraju. Pieprzyć Amerykę.

Trzymaj się. Oni się ciebie boją. Dokop im ode mnie. Nie daj się złapać.

Zeb

Gdy skończyłem czytać, miałem łzy w oczach. Gdzieś na moim biurku leżała zapalniczka, której czasem używałem do topienia izolacji wokół przewodów, wygrzebałem ją i zbliżyłem do kartki. Wiedziałem, że muszę ją zniszczyć i upewnić się, że nikt więcej jej nigdy nie zobaczy, bo mogłoby to ich doprowadzić do niego, bez względu na to, dokąd się wybierał. Byłem to winien Zębowi.

Trzymałem płomień i kartkę, ale nie mogłem tego zrobić.

Darryl.

Przez to całe zamieszanie z Xnetem, Ange i DBW zapomniałem o jego istnieniu. Stał się duchem, niczym stary przyjaciel, który się przeprowadził lub wyjechał na program wymiany studentów. Przez cały ten czas przesłuchiwali go, zmuszając do tego, żeby mnie wydał, wyjaśnił zasady działania Xnetu i aktywistów. Trzymali go na Treasure Island, w opuszczonej bazie wojskowej, w odległości równej połowie zniszczonego Bay Bridge. Był tak blisko, że właściwie mógłbym do niego dopłynąć.

Odłożyłem zapalniczkę i ponownie przeczytałem list. Nie zdążyłem doczytać do końca, bo zacząłem płakać, szlochać. Wszystko do mnie wróciło, Miss Gestapo i pytania, które zadawała, smród uryny i sztywność moich majtek, kiedy wyschnięty mocz zamienił je w szorstkie płótno.

– Marcus?

W uchylonych drzwiach do mojego pokoju stała mama, spoglądając na mnie zmartwionym wzrokiem. Jak długo tam tkwiła? Otarłem rękawem łzy z twarzy i pociągnąłem nosem.

– Mamo – powiedziałem. – Cześć.

Weszła do mojego pokoju i mnie przytuliła.

– Co się stało? Chcesz pogadać?

Liścik leżał na stole.

– To od twojej dziewczyny? Wszystko w porządku?

Podsunęła mi wymówkę. Mogłem zrzucić to na problemy z Ange, żeby opuściła mój pokój i zostawiła mnie samego. Otwarłem usta, żeby to zrobić, ale wtedy wyrwało mi się:

– Byłem w więzieniu. Po tym, jak wysadzili most. Przez cały ten czas byłem w więzieniu.

Szloch, który rozległ się potem, nie przypominał mojego głosu. Brzmiał jak wycie zwierza, może osła lub jakiegoś wielkiego, ryczącego w nocy kota. Łkałem tak, że z bólu zaczęło palić mnie gardło, a moja klatka piersiowa falowała jak wzburzony ocean.

Mama wzięła mnie w ramiona, tak jak wtedy gdy byłem małym chłopcem, pogłaskała mnie po włosach, szeptała mi do ucha, kołysała i stopniowo, powoli mój szloch się rozproszył.

Wziąłem głęboki wdech, a mama przyniosła mi szklankę wody. Usiadłem na brzegu łóżka, a ona na moim krześle obrotowym, i wtedy wszystko jej opowiedziałem.

Wszystko.

No, prawie wszystko.

Загрузка...