Nie usłyszeli nadjeżdżających samochodów. Stały po prostu, gdy wiatr rozwiał na chwilę opary. Johannes podniósł się powoli i rzekł do Ellen:
– Są nareszcie, zaraz cię stamtąd wyciągniemy.
Mężczyźni, których spotkali w zakładach Krafla, przywieźli ze sobą długie deski i drabiny. Ułożyli je wzdłuż drogi, którą dziewczyna przebyła rankiem ze Svartenem.
Johannes pozostał na swym miejscu, żeby dotrzymywać Ellen towarzystwa i przypilnować, by nie wstała zbyt gwałtownie.
– Ostrożnie! – zawołał do nadchodzących mężczyzn. – Jest bardzo osłabiona i nic nie widzi. Ten drań ją oślepił.
Podnieśli ją delikatnie i przenieśli po długiej drabinie na najbliższą wysepkę na twarde, bezpieczne podłoże. Tam podtrzymały ją inne pomocne dłonie.
Oni się o mnie martwią, chcą uratować mi życie! przeleciała dziewczynie przez głowę cudowna myśl. A mnie się wydawało, że jestem zawieszona w próżni! Sądziłam, że nikogo nie obchodzi, czy żyję, czy jestem martwa. Przez trzy długie lata nie opuszczało mnie takie wrażenie.
Tymczasem ci ludzie chcą, żebym żyła. To fantastyczne!
Johannes zdecydował się wracać ścieżką wokół czeluści dopiero wówczas, gdy upewnił się, iż Ellen jest bezpieczna. Wydawała się taka wzruszająco drobna przy potężnych Islandczykach. Jej włosy, mokre i czarne, kleiły się do twarzy, oczy nie przestawały łzawić. Ubranie pożółkło od zasiarczonego podłoża. Ale nigdy nie wydawała mu się piękniejsza, bo wreszcie zdołał się uwolnić od klątwy Arilda Lange.
A co z Goggo? Jej przekleństwo nie straciło jeszcze swej mocy. Martwa Gorgona nadal ściga ich śmiercionośnym spojrzeniem. Svarten grasuje bez przeszkód gdzieś w rejonie Mývatn.
Ellen znajdowała się już na stałym gruncie z dala od dymiącej czeluści, kiedy Johannes wreszcie do niej dotarł. Słaniała się na nogach i nie wiedziała ani gdzie jest, ani kim są ludzie, którzy się nią zaopiekowali.
Johannes podszedł bliżej. Ze wzruszenia z trudem wymawiał słowa.
– Widzisz, Ellen. Udało się, mówiłem ci, że będzie dobrze.
Odwróciła się w stronę, skąd dochodził głos Hallara, i niepewnie wyciągnęła ręce. Z pewnym ociąganiem ujął jej dłonie.
– Jestem tutaj, Ellen – powiedział, pragnąc ją uspokoić.
Z żałosnym jękiem przytuliła się do niego. Zrobiła tak, bo nogi się pod nią ugięły i mogła upaść, ale pragnęła także schronić się w jego mocnych ramionach przed bezlitosnym światem.
Johannes objął przemoczoną dziewczynę.
Wielkie nieba, jak bardzo musiała być samotna przez te lata, uświadomił sobie naraz z przerażeniem. Trwała przecież w nieustannym strachu, świadoma, że groźni przestępcy czyhają na jej życie. A ja bynajmniej nie ułatwiałem jej…
Ale teraz wszystko się zmieni
Na myśl o tym poczuł ciepło napływające mu do serca.
Samochodem przewieźli dziewczynę do hotelu. Przez całą drogę szczękała zębami, ściskając Johannesa kurczowo za rękę, tak że policjant zaczął się obawiać o jej stan psychiczny. Drżała na całym ciele, bynajmniej nie z zimna, bo wśród siarkowych źródeł temperatura była wysoka, a w szoferce wcale nie było chłodniej. Kaszlała okropnie, nawdychała się wszak szkodliwych substancji.
– Jak się czujesz? – mruknął cicho Hallar, gdy mijali diabelski wulkan, Víti.
– Dobrze – odpowiedziała, siląc się na uśmiech. – Jestem tylko strasznie głodna.
– To dobry znak – odrzekł Johannes.
Tymczasem „Magnusa Pedersena, geologa” ogarnął niepokój. Chodził w tę i z powrotem po swym pokoju.
Co to wszystko znaczy? zastanawiał się. Policja w hotelu? Zakaz opuszczania budynku przez mężczyzn? Przesłuchania…
Na jego twarzy odmalował się pogardliwy grymas. Podczas przesłuchania poszło mu jak z płatka, mimo że nie bardzo mógł się rozeznać, czego naprawdę chcą się dowiedzieć policjanci, zadając pozornie rutynowe pytania. Potrafił znakomicie udawać niedołęgę, wiele razy mu się to przydało. Teraz także pomogło, gdyż funkcjonariusze szybko uznali go za roztargnionego profesorka i skierowali zainteresowanie ku innym gościom, którzy ich zdaniem bardziej przystawali do wizerunku przestępcy. Gdyby wiedzieli, z kim naprawdę mają do czynienia! Czasami odczuwał nieprzepartą chęć wykrzyczenia całemu światu, kim jest, dla tej krótkiej chwili triumfu. Na szczęście udawało mu się trzymać w cuglach.
Ale cała ta sytuacja mocno go zaniepokoiła. Na podstawie pytań policjantów można by wywnioskować, że wiedzą coś o tej cholernej tkaczce. A przecież nie ulegało wątpliwości, że byli w górach całkiem sami, przyjaciółka dziewczyny została w Rejkiawiku. A jednak ktoś zauważył nieobecność Ellen Ingesvik. Na pewno nie współlokatorka, ona o niczym nie miała pojęcia. Zdaje się, tak gadali inni, że to jakiś mężczyzna. Ale kto to? Przez cały dzień nikt mu się nie rzucił w oczy. Wszyscy mężczyźni w hotelu wydawali się równie zdezorientowani.
Pewnie jakiś przypadkowy facet, którego zdążyła poderwać tu na miejscu.
Przed hotel zajechał autokar wycieczkowy i wysypali się z niego turyści. W restauracji zrobiło się gwarno. Policja nie zwracała uwagi na przybyłych, interesowali ich jedynie goście, którzy spędzili w hotelu noc. Svarten podszedł do okna, skąd rozciągał się widok na niezwykłe jezioro Mývatn. Z wody wystawały groteskowe pagórki z zastygłej lawy, pokryte szlamem. Niektóre z nich miały nawet dość spore rozmiary, bez trudu zasłoniłyby łódź wiosłową. Powiódł spojrzeniem w dół w stronę przystani, gdzie w równym szeregu przycumowano łodzie.
Popłynąć na przeciwległy brzeg jeziora Mývatn! rozmarzył się. Nikt nie zwróciłby uwagi na samotnego wędkarza wolno i leniwie przecinającego taflę jeziora.
A potem pierwszym lepszym zatrzymanym samochodem skierowałby się ku bardziej uczęszczanym traktom i zniknął w tłumie.
Myślami przebywał już na drugim brzegu, w ziemi obiecanej.
Niestety, nie miał szans przedostać się nie zauważony na przystań. Przez okno także nie mógł uciec, bo pokój znajdował się na pierwszym piętrze. Zbyt wysoko, by wyskoczyć, a poza tym teren był otwarty i od razu by go dostrzeżono.
Nie, ten plan trzeba porzucić.
Czas jednak naglił. Prędzej czy później policja skontaktuje się z przyjaciółką tkaczki w Rejkiawiku, a ona rozpozna współpasażera z samolotu. No i co z tego, starał się uspokoić, przecież to nie może mu w niczym zaszkodzić. Przyjaciółka nie wiedziała, kim naprawdę jest miły, choć trochę nieśmiały naukowiec, który umizgiwał się do niej nieporadnie. Nikomu nie przyjdzie do głowy go podejrzewać.
Ale mimo wszystko musi stąd zniknąć, wolał nie ryzykować! Nie bardzo miał ochotę, by grzebano zbyt głęboko w jego życiorysie, a nuż wyszłoby na jaw, że wcale nie nazywa się Pedersen? To mogłoby wzmóc czujność policji.
Ale jak, u licha, policja nabrała podejrzeń, że Ellen Ingesvik została napadnięta przez mężczyznę? Nie miał pojęcia.
Nagle drgnął na widok policjanta wskakującego do samochodu i ruszającego gwałtownie w stronę Námaskardh. Co to ma znaczyć?
Zaniepokoił się nie na żarty. Czyżby już ją znaleźli? Tak szybko? Nie, to niemożliwe! Przecież przez kilka dni, gdy się kręcił w tym niebezpiecznym rejonie, nie napotkał żywej duszy. A dziewczyna na pewno nie uwolniła się z pułapki, którą na nią zastawił.
Właściwie ilu jest policjantów?
Dwóch.
Jeden właśnie odjechał, to znaczy, że został tylko jeden.
Turyści z wycieczki skończyli posiłek, szurając krzesłami wstawali od stołów. Część z nich pobiegła do toalety, niektórzy zdążyli wyjść na dwór, inni siedzieli w autokarze, jeszcze inni na pewno robili zakupy w kiosku z pamiątkami. Panował ogólny chaos, jak to zwykle bywa z wycieczkami.
Gdyby tak udało mu się zejść niepostrzeżenie na dół i zmieszać się z tą gromadą.
Wyjął z torby sprzęt fotograficzny i zapakował zamiast niego najniezbędniejsze rzeczy. Większy bagaż mógłby wzbudzić podejrzenia. Włożył przez głowę gruby sweter i wymknął się na opustoszały korytarz. Z dołu dochodził gwar rozmów.
Svarten jakby nigdy nic niedbałym krokiem zszedł po schodach, ale jego oczy, mimo pozornej obojętności, dokładnie rejestrowały każdy najdrobniejszy szczegół.
Nikt nie patrzył w jego kierunku. Kioskarka zajęta była obsługiwaniem kilku klientek, za którymi ustawiła się długa kolejka. Policjant z rękami założonymi do tyłu obserwował dziedziniec.
Svarten odetchnął z ulgą, kiedy zorientował się, że to nie jest ten sam funkcjonariusz, który go przesłuchiwał. Co za nieprawdopodobny fart!
Teraz! Skręcił do toalety tuż za schodami i wmieszał się do kolejki.
Och, niedobrze! Mówią po niemiecku. Svarten nie był zbyt biegły w tym języku, chociaż od biedy radził sobie na zakupach w Kilonii, dokąd czasami pływał promem. Bez trudu jednak można było zdemaskować jego indolencję.
Dwóch mężczyzn wyszło z toalety. Svarten przyłączył się do nich i z uśmiechem udawał, że przysłuchuje się z uwagą temu, co mówią. Policjant obrzucił ich obojętnym spojrzeniem.
Minęli drzwi i skierowali się w stronę autokaru.
Svarten, zlany zimnym potem, spodziewał się, że lada moment rozlegnie się za nim groźne: „Hallo!”
W drzwiach autobusu stała pilotka, nie mógł więc dłużej udawać, że jest uczestnikiem wycieczki.
– Podwieziecie mnie kawałek? – zapytał uśmiechając się naiwnie. Liczył na to, że jego niemiecki nie okaże się kompletnie beznadziejny.
Pilotka kiwnęła głową, na znak, że się zgadza.
– A dokąd teraz jedziecie?
Wskazała ręką kierunek i wyjaśniła dość zawile, że najpierw udadzą się do Grjótagjá i Storagjá, a potem w głąb płaskowyżu. Zorientował się przy tym, że to nie Niemcy, jak sądził, ale Austriacy.
– Aha, w takim razie zabiorę się z wami tylko kawałek – powiedział i ucieszył się w duchu, że odjedzie kilka kilometrów od hotelu i dotrze prawie do tego miejsca, do którego planował dopłynąć łodzią. Nie jest źle.
Nie interesowała go dłuższa wycieczka z Austriakami. Zdawał sobie sprawę, że jego zniknięcie może być niebawem zauważone, a wtedy znowu znajdzie się w pułapce.
Czy ci cholerni turyści nigdy się nie zbiorą? Czy muszą co chwila coś kupować w kiosku, i to po jednej rzeczy? Svarten siedział jak na szpilkach.
Pilotka dmuchnęła w gwizdek, kierowca autokaru zatrąbił.
Wreszcie gdy już nerwy Svartena napięte były do ostatnich granic, wsiadł ostatni uczestnik. Autobus powoli wytoczył się spod hotelu.
Olaf i Ellinor jechali do Mývatn samochodem wypożyczonym w Akureyri. Przed nimi rozciągał się widok na osobliwe jezioro, ale oni prawie go nie dostrzegali. Całkowicie pochłaniała ich troska o Ellen, nie przestawali myśleć o tym, czy zdążą przed Svartenem. Nie mieli pojęcia o tym, co się wydarzyło, choć martwiło ich to, że ani Ellen, ani Johannesa nie zastali w hotelu.
Z daleka dostrzegli samotnego autostopowicza, stojącego po przeciwnej stronie drogi.
– Chyba trochę za stary na takie młodzieńcze eskapady – uśmiechnął się Olaf, gdy minęli mężczyznę.
Ale Ellinor odwróciła się wyraźnie poruszona.
– Olaf! To on! To ten geolog, Magnus Pedersen.
Olaf zwolnił.
– Jesteś pewna?
– Całkowicie!
– Nie poradzę sobie sam ze Svartenem – stwierdził Olaf i przycisnął mocniej pedał gazu. – Może być uzbrojony. Poza tym nie chcę ciebie narażać. Podjedziemy do hotelu po pomoc. Widział cię?
– Tak… obawiam się, że tak.
– To niedobrze, musimy się spieszyć.
Samochód pomknął jak strzała wzdłuż jeziora.
Johannes wszedł z robotnikami z Krafla do holu. Zaklął pod nosem, kiedy się dowiedział, że Magnus Pedersen zniknął ze swojego pokoju.
– Jak to się stało? – spytał policjanta, który tłumaczył się z nieszczęśliwą miną.
– Nie mam pojęcia. Tędy nie mógł się wydostać! Przez cały czas tu stałem i pilnowałem wyjścia.
Johannes popatrzył na Ellen, zakrywającą dłońmi twarz. Potrzebowała lekarza. Nie wiedział, czym ma się zająć najpierw, kogo poprosić o pomoc.
W tej samej chwili na dziedziniec wjechał samochód Olafa. Po radosnym powitaniu i okrzykach ulgi w kilku słowach sytuacja została wyjaśniona.
– Ellinor, zajmiesz się Ellen? – zapytał Johannes, czując wyraźną ulgę, że oto problem został rozwiązany. – Zawieź ją do lekarza! Musi mieć przemyte oczy i zbadane płuca. Poza tym niech się przebierze w suche rzeczy, a potem zapakuj ją do łóżka. I niech coś zje!
Właściwie ja także jestem głodny, uświadomił sobie. Ale to musi poczekać.
Nagle poczuł, że jest kompletnie wyczerpany i drży na całym ciele.
Reakcja na silne napięcie nerwowe, oczywiście. Musiał się jednak wziąć w garść, bo na takie słabości nie było teraz czasu.
Norwegowie zabrali ze sobą dwóch miejscowych policjantów, znajdowali się wszak na obszarze Islandii. Poza tym pojechali z nimi także robotnicy z zakładów Krafla. W oczach kilku z nich zabłysły mordercze błyski na wieść o tym, że jadą ścigać przestępcę, jednak starszy wiekiem i stopniem policjant w kilku ostrych słowach ostudził nieco ich zapał.
Ruszyli więc dwoma samochodami, by zdążyć dopaść Svartena, nim jakiś uczynny turysta zgodzi się go podwieźć.
To dziewczyna z samolotu, pomyślał Svarten. Przyjaciółka tej przeklętej tkaczki. Widziała mnie!
Ale przecież to nic takiego, pocieszał się w myślach. Uznał jednak, że ostrożność nie zawadzi. Najlepiej zniknąć na jakiś czas, nim się tu nie uspokoi. Ten samochód zwolnił, jakby chciał się zatrzymać, ale zaraz potem przyspieszył. Chyba nie należy lekceważyć tego znaku, rozmyślał Svarten.
Pusto, jak okiem sięgnąć. Nie ma z kim się zabrać.
Najgorsze, że znalazł się na wyspie, nie będzie łatwo stąd umknąć. Ale Svarten już nie raz był w opałach. Żeby tylko nikt nie skojarzył zaginięcia Ellen Ingesvik z jego osobą! Na wszelki wypadek poszuka sobie jakiejś kryjówki.
Od głównej drogi odchodziła boczna w kierunku pasma gór wznoszącego się na wschód od jeziora. Na drogowskazie widniał napis „Dimmuborgir”. Znał tę nazwę. Nie był tu wprawdzie wcześniej, gdyż w przewodniku określano to miejsce jako wielką atrakcję turystyczną, on zaś na swe porachunki z Ellen szukał odludnych rejonów, takich jak Diabelskie Kotły.
Teraz jednak Dimmuborgir wydało mu się idealne. Na tym terenie znajdowały się potężne formacje utworzone z lawy, wysokie jak dom, z mnóstwem jaskiń, korytarzy, zakamarków. Niektóre groty zalane były wodą. Niegdyś w ciepłej wodzie zażywano kąpieli, ale w ostatnich latach woda osiągnęła temperaturę 60-70 stopni i amatorów igraszek siłą rzeczy ubyło. Wiadomości na ten temat wyczytał w przewodniku. Tak, Svarten zawsze trzymał rękę na pulsie, lubił być dobrze poinformowany. To zresztą konieczne, by ustawić się odpowiednio w życiu. A jemu powodziło się świetnie! Przejściowe kłopoty wkrótce miną i wszystko wróci do normy.
W przydrożnym rowie zauważył rower i „pożyczył” sobie bez skrupułów. Po kilku metrach niepewnej jazdy stwierdził, że jednak nie zapomniał umiejętności nabytej w dzieciństwie. Skręcił pośpiesznie w boczną ścieżkę, nacisnął mocno na pedały i wkrótce zakryły go zarośla i krzewy. Teraz już go nikt nie zauważy z głównej drogi, nikt go tu nie znajdzie! Spocony pedałował, ile sił w nogach, by jak najprędzej wyszukać sobie bezpieczną kryjówkę.
– Tutaj go zauważyliśmy – oznajmił Olaf. – Stał w tym miejscu.
– Nie widziałem żadnego samochodu, którym mógłby się zabrać – stwierdził jeden z policjantów islandzkich. – Musi być tu gdzieś w pobliżu.
Polecił swemu koledze podjechać jeszcze kilka kilometrów główną drogą i zawrócić, jeśli się nie natknie na Svartena.
– „Dimmuborgir” – przeczytał Olaf na drogowskazie. – To znaczy „Czarne zamki”, prawda? Ciekawe, czy się nie ukrył właśnie tam? Może wpadł w panikę na widok Ellinor?
Policjant podrapał się po karku.
– Dla kogoś kto chce zniknąć na jakiś czas z oczu, to miejsce nadaje się idealnie – powiedział flegmatycznie.
– Sprawdźmy więc! – zadecydował Johannes.
Droga była wąska i wyboista, ale po chwili dotarli do bramy, na której wielkimi drukowanymi literami widniał napis „Dimmuborgir”, a obok stały tablice ostrzegawcze informujące o niebezpieczeństwie.
– A jakie niebezpieczeństwa czyhają tutaj na turystów? – zapytał Olaf.
– Rozpadliny, podziemne korytarze, stawy, wodospady z gorącą wodą.
Rozejrzeli się niepewnie. Podjechał drugi samochód, a siedzący w nim mężczyźni oznajmili, że przy głównej drodze nikogo nie spotkali.
– Mógł minąć bramę i pójść dalej. O ile w ogóle tu był – stwierdził pesymistycznie Olaf.
Tymczasem zauważyli grupę turystów zbliżających się w ich kierunku.
– Czy widzieliście mężczyznę wędrującego samotnie? – spytał Olaf po norwesku, ale zaraz zreflektował się i przeszedł na angielski.
Okazało się, że tak. Widzieli człowieka, który zboczył ze szlaku, jakby się nie chciał z nimi spotkać.
– Dziękujemy, to nam wystarczy – odezwał się Johannes.
Teren, na którym się znaleźli, przytłoczył ich swym ogromem. Pod ciężkimi deszczowymi chmurami wznosiły się gigantyczne pałace i zamki z lawy, a także pojedyncze głazy przypominające swymi kształtami skamieniałe trolle i potężnych wojowników. Niektóre skały uległy silnej erozji i były niemal ażurowe, inne zaś zdawały się tu trwać niezmienne od początków świata. Wiadomo jednak, że Islandia jest stosunkowo młodą wyspą, a Dimmuborgir nie ma więcej niż 2000 lat. Dwudziestokilkumetrowe kolosy utworzyły się na skutek spiętrzenia lawy w czasie erupcji wulkanu Hverfjall.
Nagle w skalnym prześwicie dostrzegli biegnącą pomiędzy blokami lawy postać.
– To on – szepnął najstarszy policjant. – Rozciągnijmy się, spróbujemy go okrążyć! Tylko ostrożnie, w tych labiryntach łatwo zabłądzić, a teren jest rozległy.
– A facet groźny – dodał Johannes.
Skinęli głowami ze zrozumieniem.
Rozpoczęła się obława.
Ellen leżała na kozetce w gabinecie lekarskim.
– Skończyłem – oznajmił lekarz, odstawiając na bok płyn do przemywania oczu, i osuszył jej twarz. – Proszę spróbować rozchylić powieki! Lepiej?
– Tak – odparła ze zdziwieniem. – Co prawda oczy są nadal podrażnione i spuchnięte, ale chyba nie ma w nich już tego proszku.
Kiedy Ellen wyszła do poczekalni, Ellinor wstała z krzesła i poprowadziła przyjaciółkę do czekającej taksówki.
– Jestem zrozpaczona – powiedziała już w samochodzie. – To wszystko moja wina.
– Twoja? Dlaczego?
– To ja się uparłam, by ci nie mówić, że Svarten jest na Islandii. Chciałam dobrze, a tymczasem wyświadczyłam ci niedźwiedzią przysługę. Nie przypuszczałam, że może być taki groźny!
Ellen przypomniała sobie, jak bardzo czuła się zagubiona, gdy towarzysze podróży zaczęli się zachowywać w sposób dla niej niezrozumiały. Nareszcie pojęła przyczynę.
– Rzeczywiście, to było trochę niemądre – przyznała. – Ale kierowały tobą szlachetne pobudki. Chciałabym wiedzieć tylko jedno…
– Co takiego?
– Dlaczego do Mývatn przyjechał ze mną Johannes, a nie wy? Czemu nie został w Rejkiawiku, żeby śledzić faceta, którego podejrzewaliście?
– To był pomysł Olafa. Bardzo go martwiło, że odnosicie się do siebie z taką wrogością, i miał nadzieję, że wspólna podróż was zbliży.
– Rzeczywiście tak się stało – szepnęła Ellen. – Wrogość, jaka powstała między nami, wynikła z powodu nieporozumienia. Ktoś celowo ją wywołał.
– Kto?
– Mój były mąż. Och, Ellinor, przeżyłam koszmar!
Mimo że Ellinor chętnie wysłuchałaby opowieści o życiu Ellen, rzekła stanowczo:
– Teraz musisz coś zjeść, a potem do łóżka! Mam polecenie nie spuszczać cię z oka. Svarten, jak wiesz, ciągle jest na wolności. Zaraz porozmawiam z pilotem w sprawie zamiany pokojów, żebyśmy mogły być razem…
Ellen uśmiechnęła się.
– Ciekawa jestem, jak na to zareaguje. Chyba pęknie ze złości! Wiesz, może to zabrzmi trochę dziwnie, ale po tylu godzinach spędzonych w prawdziwej saunie mam ochotę na gorącą kąpiel.
– Doskonale to rozumiem – odrzekła Ellinor.
Deszcz bębnił w dach samochodu, wycieraczki zgarniały wodę z szyby. A gdzieś tam niedaleko, pod gołym niebem…
– Mam nadzieję, że nic się im nie stanie. Taka jestem niespokojna – rzekła Ellen, ubierając w słowa myśli przyjaciółki.