ROZDZIAŁ II

Cichy gwar cukierni niczym ochronny mur otoczył dziewczynę. Gerd rozpaczliwie usiłowała pozbierać rozbiegane myśli. Co teraz zrobi? Czy z tego miasteczka także ma uciec, zmienić tożsamość, by znów w jakimś odległym miejscu kolejny raz zaczynać wszystko od nowa?

Poza tym pozostawał do rozwiązania najbardziej palący problem: gdzie spędzić dzisiejszą noc? Kanapa w mieszkaniu Ellinor była rozwiązaniem doraźnym.

Przyjaciółka i tak się często dziwiła.

„Dlaczego tak bardzo obawiasz się poznać bliżej jakiegoś mężczyznę?” zapytała kiedyś. „Odnoszę wrażenie, że nie masz odwagi się zakochać. Wydajesz się taka samotna”. „Miłość to luksus, na który nie mogę sobie pozwolić”, odpowiedziała jej wówczas ze śmiechem. „Nie, nie, to nie dla mnie”.

W tym zimnym, bezdusznym świecie znalazł się jednak ktoś, kto pragnął jej dobra, kto ją rozumiał… Dziewczynie zrobiło się cieplej na sercu, gdy przypomniała sobie głos w słuchawce. Kim był człowiek, który do niej zadzwonił?

Siedziała przez pół godziny, targana niepokojem, gdy nagle okolicą wstrząsnął huk. Wszyscy zamarli na moment, ale już po chwili w cukierni znów słychać było śmiechy i zwykły gwar. Gerd wybiegła na dwór. Tylko ona wiedziała, co się stało.

Ze starego budynku szkoły buchały kłęby dymu. Gerd poczekała, aż wóz straży pożarnej wjedzie na podwórko, a potem podeszła bliżej. Spotkała wybiegającego z korytarza strażaka.

– Ktoś podłożył petardę na schodach w piwnicy – zawołał, krztusząc się i kaszląc. – Głupi kawał!

To ostrzeżenie, pomyślała Gerd. Chcą mnie nastraszyć.

Komendant straży podszedł do niej i zapytał:

– Czy ktoś był w domu?

– Nie, dwoje pozostałych lokatorów ma wrócić późnym wieczorem.

– Szkody nie są duże, zaledwie kilka połamanych desek, ale radziłbym pani przenocować w hotelu, bo w całym domu jest pełno dymu. Będziemy tu czuwać do jutra.

Pokiwała głową na znak zgody i weszła pośpiesznie na górę, by ze swego mieszkania zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Zapakowała szybko przybory toaletowe i piżamę i otworzyła okno, by wpuścić trochę świeżego powietrza, bo dym drapał ją w gardle. Letni wieczór pachniał deszczem, a torfowisko odcinało się szaro na tle nieba.

Mała chata stojąca samotnie w oddali pobudziła wyobraźnię dziewczyny. Pomyślała sobie, że mieszka tam para staruszków, szczęśliwych, że mają siebie. A ona? Czy miała kogoś bliskiego? Jedyną przyjaciółką była Ellinor, która jednak nie wiedziała o Gerd prawie nic. We wspomnieniach zaś pojawiał się bohater z dziecięcych lat, którego nigdy już nie zobaczy.

A poza tym tylko lęk, na nowo rozbudzony przez Gorgone.

Światełko w oddali wydało się Gerd takie przyjazne. Nagle przyszedł jej do głowy szalony pomysł. Podeszła do kontaktu, zapaliła i zgasiła trzy razy lampę u sufitu. Potem wróciła do okna.

Z daleka dostrzegła trzy krótkie błyski. To niesamowite! Ktoś odpowiedział na jej sygnał!

Może jakiś mały chłopiec, który leży już w łóżku i boi się ciemności? Ciekawe, czy mignie raz jeszcze? Nie, powinna już przecież pójść do hotelu. A może… może raczej udać się na policję i opowiedzieć o wszystkim, co przydarzyło jej się w ostatnich dniach?

O, nie! Zbyt dobrze pamiętała swój ostatni kontakt z policją, a konkretnie z młodym inspektorem Johannesem Hallarem. Jeszcze nikt nigdy tak jej nie upokorzył! Jego nieprzyjemne słowa na trwałe wryły jej się w pamięć: „I co zamierzałaś osiągnąć?” pytał ją lodowatym tonem. „Chodziło ci o darmową reklamę?”

Jak odeprzeć taki zarzut, jak się bronić?

Nagle rozległ się dzwonek telefonu. W słuchawce, mimo późnej pory, Gerd usłyszała głos Goggo, na dźwięk którego zesztywniała z niechęci.

– Wróciłaś wreszcie do domu – stwierdziła z przekąsem dziennikarka. Między wierszami zawisło pytanie: „Gdzie byłaś tak długo? U Arva na dole?”

Gerd najchętniej od razu odłożyłaby słuchawkę. Zraziła się do Goggo po publikacji artykułu, który rozdrapał nigdy nie zaleczone rany.

„Co artystka zobaczyła w piwnicy?”

Piwnica. Kilka krótkich sekund, podczas których jej życie rozpadło się na drobne kawałeczki.

Dobitny głos Goggo przerwał jej rozmyślania.

– W hotelu zatrzymał się twój stary znajomy, który koniecznie chce się z tobą spotkać. Nazywa się Olaf Brink.

– Słucham?

– Zaskoczyłam cię, co? – roześmiała się perliście Goggo. – Ależ on przystojny! Co prawda twierdzi, że nie pamięta żadnej Gerd Hansen.

No tak, nic dziwnego. Kolana się pod nią ugięły. Olaf, tutaj! Poczuła, jak rozpala się w niej iskierka nadziei.

Goggo nie przestawała trajkotać:

– Ale za to zapamiętał doskonale smarkulę, która podarowała mu utkany przez siebie gobelin. Dał go od razu dziewczynie, w której się wówczas kochał.

Gerd mimowolnie skuliła się w sobie, Goggo zaś ciągnęła dalej:

– Ale wiesz, on twierdzi, że ta mała, która obdarowała go makatką, nazywała się zupełnie inaczej. Powiedzieć mu, że przyjdziesz? On czeka w pokoju sto dwadzieścia dwa.

Bardzo ją zabolały te słowa. Przez ostatnie lata wspomnienie Olafa stanowiło jedyne światełko w mroku. Świadomość, że żyje sobie gdzieś, nawet jeśli daleko, dodawała jej pewności, że istnieją jeszcze na świecie pozytywne, dobre siły.

A teraz i to światełko zgasło.

Czego właściwie się spodziewała? Chyba zbyt wiele oczekiwała od Olafa.

– Przyjdę – rzekła zmęczonym głosem. – Albo przyjadę na rowerze, będzie szybciej.


Kwadrans później w pokoju hotelowym stanęła twarzą w twarz z mężczyzną. Goggo wbiła w nią swe przenikliwe, zimne spojrzenie.

Gerd całkiem inaczej wyobrażała sobie Olafa. Oczywiście jego jasna czupryna, błękitne oczy w ciemnej oprawie, prosty nos, szeroki uśmiech wydały się jej znajome, ale pierwsze wrażenie nie było takie, jakiego oczekiwała.

– Poznaję cię – zawołał mężczyzna i uśmiechnął się przyjaźnie. – Chociaż jedenaście lat to szmat czasu. Bardzo się zmieniłaś. Zmieniłaś też imię.

Goggo roześmiała się złośliwie:

– Wiesz, Olaf, Gerd była w tobie zakochana do szaleństwa. W tej makatce wyraziła całą swoją tęsknotę, a kiedy wyjechałeś, płakała i rozpaczała przez wiele tygodni. To musiał być dopiero widok!

Gerd, kompletnie zdruzgotana takim brakiem taktu, milczała przez dłuższą chwilę. Obecność Olafa onieśmielała ją, zmusiła się jednak, by zapytać:

– Powiedz, co u ciebie? Zawsze wydawało mi się, że wyrośniesz na wielkiego człowieka.

Popatrzył na nią nieco zakłopotany.

– Hm, co by ci tu powiedzieć? Jestem dyrektorem firmy eksportowo-importowej.

Biznesmen? Nie tego się spodziewała. Olaf, jakiego znała, był idealistą, a biznesmeni rzadko kierują się w życiu ideałami.

Gerd poczuła się zawiedziona. Jedenaście lat to rzeczywiście długi czas.

– Jak się spotkaliście? – zwróciła się do Goggo i Olafa.

– W redakcji, przyjechał, by o coś zapytać. Zwróciłam uwagę na jego nazwisko i upewniłam się, czy jest to twój Olaf.

Dziennikarka posłała mężczyźnie wieloznaczne spojrzenie i Gerd poczuła się jeszcze bardziej zakłopotana.

Kiedy Goggo wyszła, by zamówić coś do picia, spytała cicho Olafa:

– Wiesz, kim jestem, prawda?

– Oczywiście, zrozumiałem to natychmiast. Słyszałem, że wybierasz się na Islandię?

Zamarła:

– A skąd wiesz?

~ Goggo mi powiedziała. Podobno słyszała od jakiegoś Ståhla.

A to plotkarz! Czy wszystko, o czym rozmawia się w domu, musi dojść do uszu Goggo?

– Pozwól, że pojadę z tobą – poprosił Olaf, kładąc jej ręce na ramionach.

Zamierzała właśnie zapytać, dlaczego, gdy nagle zesztywniała. Od pierwszej chwili, kiedy się znalazła w tym pokoju, wyczuwała jakiś niedobry nastrój, i teraz wreszcie pojęła przyczynę.

– Och, całkiem wyszło mi z głowy, że wieczorem miał przyjść do mnie uczeń – skłamała na poczekaniu. – Ten biedak pewnie już tam czeka. Proszę, przeproś ode mnie Goggo! Zobaczymy się jutro, cześć!

Nim mężczyzna zdążył zareagować, wybiegła na korytarz. Na śmierć zapomniała, że ma nocować w hotelu, i popedałowała prosto w stronę domu.

Była deszczowa letnia noc. Na pustych jezdniach błyszczał mokry asfalt. Dziewczyna wjechała w ulicę Fabryczną, która nie bez powodu nosiła taką nazwę. Bramy wzdłuż długiego muru po obu stronach ulicy pozamykane były na cztery spusty. Dookoła żywej duszy. Gerd skręciła w wąski zaułek. Kiedy dostrzegła stalowy drut rozciągnięty w poprzek jezdni, było już za późno. Mimo że zahamowała gwałtownie, nie zdołała uniknąć upadku. Wyrzuciło ją z roweru i upadła, zdzierając sobie do krwi dłonie.

Kątem oka dostrzegła, jak z bramy wybiega jakaś groźna zwalista postać. Gerd nie miała złudzeń; ten ktoś na pewno nie chciał jej pomóc. W ciągu minionych trzech lat dziewczyna żyła w ciągłym napięciu, przywykła do tego, by mieć się wciąż na baczności. Poderwała się więc błyskawicznie i biegiem ruszyła jedyną drogą, jaka pozostała wolna, w dół nad rzekę.

Bez namysłu zanurzyła się w zielonej mulistej wodzie i przepłynęła na drugą stronę. Potem wspięła się po urwistym brzegu i zniknęła w zaroślach, za którymi rozciągały się torfowiska.

Jej prześladowca, zapewne nie chcąc zmoczyć ubrania, pobiegł w stronę mostu. Gerd nie zdążyła się zorientować, kim był. Wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy. Nie mogła pojąć, dlaczego została napadnięta, kto mógł wiedzieć, że będzie tamtędy jechała? Przecież opuściła hotel dość nieoczekiwanie. A jednak nie miała najmniejszej wątpliwości, że to właśnie na nią zastawiono pułapkę.

Była przemoczona do suchej nitki, ubranie kleiło się jej do ciała, mimo to pobiegła dalej przez błoto. Musiała wykorzystać swoją przewagę.

Zdyszana stanęła na skraju rozległej, odsłoniętej przestrzeni torfowisk. Gdzieniegdzie wśród porastających pagórki liliowych wrzosów szumiały wysokie sosny. Dalej na horyzoncie ciemniał gęsty las. To chyba stamtąd migotało ku niej przyjazne światełko!

Biegła już dość długo przez torfowisko, gdy z tyłu doszedł do jej uszu trzask łamanych gałęzi. To pewnie znowu jej prześladowca! Jakie wszystko wydaje się obce i przerażające w tę letnią noc!

Oddech dziewczyny stał się krótki i świszczący. Ścigający ją mężczyzna także się zdyszał. Zawsze to jakaś pociecha. Jeszcze tylko kilka metrów i znajdzie się pod osłoną lasu. O światełku dawno już nie pamiętała.

Wreszcie otoczyły ją sosny, wysokie i majestatyczne. Przedarła się przez gęste zarośla, teren wznosił się, gdy nagle…

Ziemia osunęła się jej spod stóp i dziewczyna runęła w dół. Wprawdzie nie było specjalnie wysoko, ale ponieważ wszystko stało się niespodziewanie, upadek okazał się bardzo groźny. Dziewczyna potoczyła się po kamieniach, raniąc dotkliwie ramiona, a kiedy ujrzała przed sobą wielki głaz, sądziła już, że to koniec. Przez cały czas zaciskała zęby, żeby nie wydobyć z siebie głosu, teraz jednak krzyknęła przeciągle. Ogromny kamień był tuż-tuż! Dziewczyna wystawiła ręce, a w następnej sekundzie wszystko znikło.


Uporczywy ból rozsadzał jej czaszkę, nic nie widziała ani nie słyszała. Z wolna jednak dudnienie w skroniach zaczęło ustępować, a wówczas dotarły do niej jakieś głosy i odgłos kroków.

Ktoś podniósł ją z ziemi i półprzytomną przeniósł do chaty. Położył na łóżku. Długo trwała w jakimś dziwnym stanie zawieszenia, jakby błądziła w gęstej mgle.

Wreszcie ocknęła się i powróciła do bolesnej rzeczywistości.

Ogień palił jej czoło i dłonie. Ktoś ostrożnie otarł mokrą ścierką krew z jej twarzy, a potem uniósł się z krawędzi łóżka.

Gerd otworzyła oczy. Sądząc po umeblowaniu wnętrza, znajdowała się w jakiejś chacie. Przy kuchennej ławie stał odwrócony do niej plecami mężczyzna i płukał ręcznik.

– Widziałam przez moje okno dochodzące stąd światło – powiedziała.

– Staraj się nie mówić za dużo, Ellen – poprosił mężczyzna, nie patrząc na nią. – Obawiam się, że mogłaś doznać wstrząsu mózgu.

Zadrżała. On znał jej prawdziwe imię! Próbowała się zerwać.

– Wpadłam w pułapkę! – jęknęła żałośnie. – Światło wcale nie było mi przyjazne! Ono także jest moim wrogiem!

– Spokojnie! Nie denerwuj się. – Mężczyzna odwrócił się i podszedł do niej.

Gerd wstrzymała oddech, wpatrując się weń rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.

– To ty jesteś Olaf! – wykrzyknęła z radością w głosie.

Uśmiechnął się i przysiadł na brzegu łóżka.

– Oczywiście – potwierdził i ujął ją za rękę. – Ellen Ingesvik… Wyrosłaś na piękność!

– Piękność? – powtórzyła z niedowierzaniem.

– Co za uroda! Nigdy o tobie nie zapomniałem, wiesz? Byłaś niezwykłą dziewczynką.

Gerd nie mogła oderwać od niego oczu.

– Jak mogłam się tak pomylić? Jak mogłam uwierzyć, co prawda tylko przez kilka minut, że tamten oszust to ty? – roześmiała się.

Bo przecież tak właśnie wyglądał w jej wyobraźni dorosły Olaf. Wyprostowana sylwetka i jakiś niezwykły blask w oczach spoglądających spod jasnej grzywki, kształtne, zmysłowe usta. Z twarzy o szlachetnych rysach emanowała siła, a zarazem wrażliwość. To był jej Olaf!

Obraz przyjaciela zamazał się, gdy tak wpatrywała się w jego twarz, roniąc łzy wzruszenia.

Olaf wyciągnął ku niej ramiona.

– Chyba nic się nie stanie, jeśli na chwilę usiądziesz! – powiedział miękko. – Tylko ostrożnie. I nie płacz, bo to może ci zaszkodzić!

Przyciągnął ją ku sobie. Gerd oparła mu policzek na ramieniu i przymknęła oczy. Bezwiednie zarejestrowała, że ma na sobie suchą koszulę, a jej przemoknięte ubrania suszą się nad piecem.

– Na szczęście w porę odkryłam, że to oszust, i uciekłam – szepnęła niewyraźnie. – Kiedy położył dłonie na moich ramionach, dostrzegłam pod mankietem koszuli tatuaż. Byłam pewna, że nigdy w życiu nie dałbyś się wytatuować.

– Oczywiście, broń Boże – wstrząsnął się z niesmakiem. – Teraz jesteś bezpieczna, Ellen. Ten facet, który cię gonił, na mój widok uciekł w stronę miasta. Zresztą to nie jest ten, który cię prześladował, to jego kumpel.

Nagle rozległ się dziwny dźwięk: stłumiony i chrapliwy sygnał telefonu.

– Założyliśmy podsłuch w pokoju hotelowym – wyjaśnił Olaf, wstając.

Gerd dziwiła się coraz bardziej.

– My? To znaczy kto?

– No i co? Jak poszło? – usłyszeli głos w aparacie.

– W porządku – odpowiedział ktoś zdyszany. – Napędziłem jej takiego strachu, że zwaliła się w dół z urwiska. Niestety, musiałem się szybko stamtąd zwijać, bo nadbiegł jakiś szalony sportowiec w dresach. Mam nadzieję, że się solidnie potłukła.

– Ten facet w dresach zdążył ci się przyjrzeć?

– Coś ty, zwariowałeś? A co u ciebie, pozbyłeś się tej drugiej?

– Panny Goggo? O tak, dostała, czego chciała.

Rozmowa zakończyła się po chwili całkiem zwyczajnie.

– Podsłuchujesz ludzi? – zapytała Gerd zaszokowana. – I śledzisz?

– Taki dostaliśmy rozkaz od naszych zwierzchników. W niektórych przypadkach zezwala się na tego typu działania. Niestety, mieszkamy dość daleko od miasteczka. Nie udało nam się wynająć nic innego prócz tego domku myśliwskiego. Właśnie dzięki podsłuchowi dowiedzieliśmy się o grożącym ci niebezpieczeństwie. Facet z hotelu zawiadomił swego kompana, że wracasz rowerem do domu. Kazał zastawić na ciebie pułapkę w zaułku na ulicy Fabrycznej. Mój szef pobiegł natychmiast, by mu przeszkodzić. To on… właśnie wraca.

Rozległ się trzask, a po chwili otworzyły się drzwi wewnętrzne i do pomieszczenia wszedł jakiś mężczyzna ubrany w czarną przeciwdeszczową pelerynę. Rozebrał się bez słowa.

Wpatrując się w przybysza, Gerd po raz kolejny zastygła w niemym przerażeniu. Czarne sztywne włosy, silne dłonie i młoda, lecz surowa twarz. Zielone oczy spoglądały lodowato, pozbawione uczuć, aż dziewczynie dreszcz przebiegł po plecach.

Inspektor Hallar we własnej osobie, jej śmiertelny wróg!

– Ach, więc jest tutaj – stwierdził chłodno.

– Czy mogłabym się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? – wyjąkała. Obecność Hallara działała na nią tak jak kiedyś paraliżująco.

– Oczywiście – odpowiedział przyjaźnie Olaf. – Ale najpierw chciałbym usłyszeć historię Ellen Ingesvik. Wprawdzie wiem sporo na ten temat, ale nigdy nie słyszałem twojej wersji przebiegu wydarzeń, Ellen. Proszę, opowiedz teraz, jeśli oczywiście czujesz się na siłach.

Skinęła głową.

– Wychodzę – burknął inspektor.

– Jak to, nie chcesz usłyszeć, co Ellen ma do opowiedzenia, Johannes?

– Dziękuję bardzo, słyszałem już te brednie, zapewne teraz jeszcze bardziej chwytają za serce – mruknął cierpko i ruszył do drzwi.

W tej samej chwili Gerd miała okazję się przekonać, że Olaf Brink wciąż utrzymuje swój niezwykły autorytet.

– Nie, Johannes, powinieneś zostać – powiedział krótko i to wystarczyło.

Hallar cofnął się, nie kryjąc irytacji, i przysiadł na sofie w kącie.

Ellen westchnęła, ciężko przygnębiona pogardą policjanta.

– Od czego mam zacząć? Od momentu kiedy wyjechałeś z naszej wsi? Miałam wówczas piętnaście lat.

Olaf pokiwał głową.

– Słyszałem twoją rozmowę telefoniczną z tą dziennikarką, bo dzwoniła z hotelu. Okropna baba! Uwierz mi, Ellen, twoja makatka wisi ciągle u mnie w domu nad łóżkiem. Ktoś mi kiedyś powiedział, że warta jest majątek, ale ja za nic w świecie bym jej nie sprzedał.

Uśmiechnęła się uszczęśliwiona i oblała rumieńcem, a potem wyjąkała:

– Nie przywiązuj zbytniej wagi do tego, co powiedziała Goggo, że byłam w tobie zakochana i że tygodniami wylewałam łzy po twym wyjeździe…

Olaf uśmiechnął się ze zrozumieniem.

– Tego nie słyszałem, Ellen. Ja słyszę tylko rozmowy prowadzone z aparatu telefonicznego w hotelu. A poza tym nie biorę wszystkiego tak poważnie. Przecież miałaś wtedy zaledwie piętnaście lat.

Szkoda, pomyślała dziewczyna, ale nie wyraziła na głos swoich myśli.

– W Siljar bez ciebie zrobiło się pusto – zaczęła cicho. – Tak pusto, że popełniłam głupstwo.

– A bo to jedno – wtrącił kwaśno policjant ze swego kącika.

– Jakie? – zapytał Olaf, jakby nie zauważając słów przełożonego.

– Do naszej osady przyjechał młody człowiek, który wydał mi się bardzo do ciebie podobny. Ta sama mimika, identyczne włosy w kolorze dojrzałego zboża i to samo otwarte spojrzenie. Wmówiłam sobie, że jestem w nim zakochana. Tymczasem stanowił namiastkę, substytut twojej osoby. Tyle że ja wówczas tego nie rozumiałam.

– Kiedy to było?

– Cztery lata temu. Byłam już więc dorosła i powinnam wiedzieć, co robię. Tym bardziej że miał za sobą nie najlepszą przeszłość.

– Jak to?

– Było mi go żal, zresztą cala osada nie mówiła o nim inaczej, jak „biedny chłopak”, wszyscy mu współczuli. Pochodził z marginesu, właściwie nie miał domu. Odsyłano go najpierw z jednego domu dziecka do drugiego, potem wszedł w kolizję z prawem i trafił do poprawczaka. Później wiele razy próbował stanąć na nogi, ale bez większego powodzenia. Ciągle napotykał przeszkody, ciągle ktoś mu rzucał kłody pod nogi. W każdym razie taką wyciskającą łzy z oczu historię opowiadał wszystkim, którzy chcieli go słuchać. Ja zresztą także słuchałam wstrząśnięta do głębi. Miał w sobie tyle wzruszającego uroku.

Olaf pokiwał głową.

– Człowiek powinien zachować czujność, gdy ktoś narzeka, że wszyscy rzucają mu kłody pod nogi – mruknął. – Bo to oznacza, że coś z nim jest nie tak.

– Teraz już to wiem, ale musiałam doświadczyć tego na własnej skórze. No tak, było mi żal Arilda, który uważał, że należy mu się coś od społeczeństwa. „Gdybym miał takie szanse jak wy, zobaczylibyście”, powtarzał z pretensją ludziom, którzy odnieśli sukces.

– A ty już wtedy byłaś sławna. Nieźle zarabiałaś, prawda? Zresztą twoja mama była bardzo zamożna.

– W każdym razie wróżono mi karierę. Moja przyszłość zapowiadała się obiecująco. Niczego nie podejrzewałam, kiedy mi się oświadczał. Byłam taka szczęśliwa.

– Łowca fortuny i posagu, znam ten typ.

Ellen czuła się upokorzona, opowiadając o swych osobistych sprawach. Najgorsza była świadomość, że w kącie siedzi Johannes Hallar, ponury i nieporuszony niczym posąg.

Wzięła się jednak w garść i ciągnęła dalej:

– Ślub był olśniewający! Duma osady wychodziła za mąż za wychowanka domu dziecka. Kościół wypełniły tłumnie podstarzałe dewotki z chusteczkami. Łzy płynęły strumieniami. Wzrok wszystkich skierowany był na niego, tak się wspaniale prezentował, był taki ujmujący! Potrafił przekonać do siebie każdą niewiastę, wzbudzając w niej instynkt macierzyński. Żeby wzmocnić efekt, utykał lekko na jedną nogę. To był blef, jak odkryłam później, ale wywoływał oczekiwane wrażenie. Och, nikt nie wyglądał równie czarująco. Taki bezradny, smutny i cierpiący!

Johannes Hallar poruszył się.

– Czy długo byliście małżeństwem, kiedy zdecydowałaś się na ten szokujący krok? – zapytał Olaf.

– Dwa miesiące. Dwa pełne upokorzenia i gorzkich łez miesiące. A przecież wtedy jeszcze nie wiedziałam, że rozpowiada wszem i wobec łzawe historie o tym, jaka jestem dla niego niedobra, oziębła i skąpa. Twierdził, że chowam przed nim pieniądze, i Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze wymyślał. Z każdym dniem nabierałam przekonania, że decyzja o małżeństwie była okrutną pomyłką. Mój mąż przejawiał niechęć do jakiejkolwiek pracy i… Ech, dajmy temu spokój, to już bez znaczenia. Ale dopiero kiedy dokonałam w piwnicy tego wstrząsającego odkrycia, zdecydowałam się na działanie.

– Oskarżyłaś swego męża o zaopatrywanie miejscowej młodzieży w narkotyki. Całą osadę ogarnął wtedy prawdziwy amok. Ludzie skierowali swą niechęć i agresję przeciwko tobie, bo on tak skutecznie karmił ich kłamstwami, że uważali go za chodzącą niewinność.

– Tak, skąd o tym wiesz?

– Przeprowadziłem po wszystkim dochodzenie na własną rękę. Poza tym byłem w Siljar w ostatnim dniu rozprawy. Nazajutrz zamierzałem się z tobą skontaktować, ale zniknęłaś. Mnie, jako człowiekowi z zewnątrz, łatwiej było ustalić prawdę. Mieszkańcy osady bez zastrzeżeń uwierzyli w wersję zdarzeń Arilda.

Gerd uścisnęła Olafowi dłoń i rzekła:

– Dzięki, Olafie! Dobrze mi to zrobiło. Wszyscy, a przede wszystkim… – urwała, kierując spojrzenie na Hallara, i dodała co innego, niż zamierzała: -…a przede wszystkim policja uważała, że kieruje mną pragnienie odwetu, gdyż Arild miał romans z jakąś dziewczyną z sąsiedztwa. Tymczasem ja w ogóle nie miałam pojęcia, że mnie zdradzał. Dowiedziałam się o tym dopiero podczas rozprawy.

– Nawet prasa zarzucała ci brak serca. No, oczywiście nie wprost. Pisano, że robisz z igły widły, że powinnaś skierować myśli swego męża na jakieś pozytywne tory, a nie rzucać takie kalumnie. Pamiętam dokładnie te artykuły, bo czytając je, strasznie się denerwowałem.

– Ale nie kwestionowano całkiem powiązań Arilda z handlarzami narkotyków. Tymczasem ludzie twierdzili, że wyssałam tę historię z palca po to, żeby się zemścić. Nie było bowiem żadnych dowodów – rzekła Ellen z goryczą.

– W czasie procesu utrzymywałaś, że chodzi ci wyłącznie o uratowanie młodzieży. Jednak nikt z przesłuchiwanych uczniów nie potwierdził, że Arild dostarczał im narkotyki. Ani jedna osoba nie wystąpiła w twojej obronie.

– Zgadza się. Koronnym argumentem przeciwko mnie było twierdzenie, że chcę oczernić młodych ludzi z dobrych domów. Tymczasem ja pragnęłam ich uratować. I wydaje mi się, że to się udało.

– Mimo że kosztowało cię to utratę honoru, pozycji, wszystkiego. Wierzę ci, Ellen. Słuchaj, zanim zacznę cię wypytywać o sam proces, chciałbym wiedzieć, jak się do ciebie zwracać: Ellen czy Gerd?

Zamyśliła się.

– Nigdy nie przyzwyczaiłam się do mojego nowego imienia. I chociaż nie mogę od razu z niego zrezygnować, sądzę, że powinieneś mnie nazywać Ellen. Należysz do innej części mojego życia.

– Czy nigdy nie staniesz się na powrót Ellen Ingesvik?

– Mam wielką nadzieję, że kiedyś to nastąpi, ale nie wiem kiedy. To zależy, jak długo jeszcze będę musiała się ukrywać. Ale chyba zbliża się koniec.

Zabrzmiało to nieco ponuro. Czy miała na myśli koniec ucieczki, czy koniec swojego życia, zastanawiał się Olaf.

Poprosiła nieśmiało o tabletki od bólu głowy. Olaf nie miał, więc inspektor Hallar podniósł się z sofy i podszedł do Gerd. Dziewczyna spojrzała mu w twarz, kiedy stanął nad nią taki surowy i odpychający. Po raz pierwszy naszła ją myśl, że jako mężczyzna może wydawać się pociągający. W niej jednak wzbudzał jedynie negatywne uczucia.

– Są mocne – powiedział krótko i podał jej tabletkę.

Ciepło jego dłoni wprawiło ją w osłupienie. Zawsze myślała, że jest z lodu do szpiku kości.

– Dziękuję – mruknęła, choć tak naprawdę nie miała za co mu dziękować.

Загрузка...