ROZDZIAŁ VII

Znaleźli się wysoko w górach w samym sercu rejonu obfitującego w gorące źródła siarkowe. Ellen ostrożnie wyszukiwała stopą twardy grunt. W tym piekielnym krajobrazie każdy krok wywoływał w niej bolesny strach.

Co ja tu robię? złościła się w duchu na samą siebie. Dlaczego, u licha, zgodziłam się przyjechać z tym obleśnym, nieodpowiedzialnym geologiem? Przecież to fantasta i jak każdy naukowiec nie ma pojęcia o rzeczywistości.

– Tutaj przeskoczymy – powiedział Pedersen, wskazując szeroki, wartki strumień.

Najwyraźniej nie zamierzał rezygnować. Ellen nigdy by nie przypuszczała, że w tym korpulentnym podstarzałym mężczyźnie tkwi tyle odwagi. Zawstydziła się swego tchórzostwa.

Piekły ją oczy, spociła się w ciepłej kurtce, która pokryła się skroploną parą. Dziewczyna obawiała się, że niebawem całe jej ubranie przemoknie na wylot.

Pedersen był już po drugiej stronie gorącego strumienia. Ellen policzyła w myśli do trzech i przeskoczyła na niewielki kawałek twardego gruntu. Dzięki Bogu!

– Gdzie pan widział te seledynowe plamy? – zawołała, usiłując przekrzyczeć szum tryskającej po lewej stronie fontanny.

– Tam, na wprost!

– Ależ pan chyba oszalał, tam się przecież nie dostaniemy!

– Jeszcze tylko kawałek i znajdziemy się na twardym podłożu.

Ellen jakoś nie bardzo w to wierzyła. W oczach migotały jej jedynie jasnożółte i rdzawe plamy.

Tak pewnie wyglądał świat w chwili stworzenia, pomyślała. Jeden wielki chaos!

– Proszę, niech pani skacze za mną! To już niedaleko.

Jeśli on zdołał przerzucić na drugą stronę swe tłuste ciało na krótkich nóżkach, to chyba mnie tym bardziej nie powinno to sprawić kłopotu, przekonywała samą siebie w myślach dziewczyna i starając się nie patrzeć w dół, zebrała się do skoku.

Udało się! Przetarła oczy szczypiące od dymu i oparów i zorientowała się, że stoją na wysepce, jeszcze bardziej odizolowanej niż poprzednia. Chociaż nie… w stronę zasnutego mgłą terenu prowadził wąski przesmyk przedzielony w wielu miejscach grząskim gruntem.

– Widzi pani tę seledynową poświatę po drugiej stronie? – zawołał Pedersen tuż przy twarzy dziewczyny. Ostry zapach wody po goleniu kontrastował z wonią siarki.

Ellen wytężyła wzrok. Oczy szczypały ją od nasyconego siarką powietrza.

– Nie.

– Musimy przedostać się tędy – wskazał przesmyk. – Wówczas zobaczy pani lepiej. Chodźmy!

– Nie, dajmy spokój. Nie chcę iść dalej! – zaprotestowała z całych sił, by ją usłyszał wśród głośnego syku pary buchającej z wąskiej szczeliny po ich prawej stronie.

– Idziemy – przekonywał Pedersen. – Jeśli pani uważa, że nieprzyjemnie jest mieć za plecami ten kocioł parowy, może pani pójść przodem.

– A potem z powrotem tą samą drogą? O nie, dziękuję! Wolę zrezygnować z tej wątpliwej przyjemności.

– Po tym jak dotarła pani tak daleko? Szkoda!

Ellen, która zawsze była miękka i łatwo ulegała wszelkiej perswazji, westchnęła tylko zrezygnowana. Ostrożnie weszła na wąski przesmyk utworzony z zastygłej lawy. Mniej więcej w jego połowie, kiedy zamierzała już uklęknąć i przesuwać się dalej na czworakach, poczuła nagle zaciskające się wokół szyi ramię.

Krzyknęła i zachwiała się, usiłując się odwrócić.

Jedyne, co zdążyła dostrzec, to spojrzenie Pedersena, z którego znikła naiwna nieporadność, ustępując miejsca fanatycznemu obłędowi. W jego oczach pojawiły się triumfalne błyski.

Błyskawicznie opróżnił małe pudełko, które trzymał w dłoni, i sypnął prosto w twarz dziewczyny garść proszku.

Poczuła piekący ból w oczach i zasłoniła je rękami. Krzyczała zdesperowana, z trudem łapiąc równowagę. Bała się przesunąć nawet o milimetr. Nic przecież nie widziała! Na dodatek zaczęła się dusić, bo proszek wywołał silny atak kaszlu.

W ogłuszającym huku wody usłyszała głos Pedersena:

– Wreszcie cię znalazłem, Ellen Ingesvik. Przez trzy długie lata cię szukałem!

– Svarten? – zadrżała.

– Właśnie! Zapamiętaj sobie jednak: Svarten nigdy nie zabija. W każdym razie nie własnymi rękami. Zadbałem tylko, abyś nie miała szans wyjść z tego cało. To nie jest morderstwo, jedynie zgoda na to, by zadecydowała natura.

Głos oddalił się nieco, bowiem jego właściciel wracał na bezpieczną wyspę. Dziewczyna została sama na wąskim przesmyku utworzonym przez lawę. Żeby się stąd wydostać, musiałaby widzieć!


Do siódmej Johannes zdążył wiele razy wejść i wyjść z hotelu. Kiedy przysiadł na chwilę na mokrej od rosy ławce w ogrodzie, zauważył przez przeszklone drzwi, że w recepcji rozpoczęła pracę nowa zmiana. Pracownik, który pełnił dyżur w nocy, pożegnał się i za ladą usiadła młoda recepcjonistka. Kilku turystów, wypoczętych i pełnych energii, wyruszało na wyprawę. Policjantowi zdawało się, że to Holendrzy.

Znowu zszedł nad brzeg jeziora. No cóż, musi spacerować na niewielkiej przestrzeni, bo przecież nie wolno mu spuścić z oczu głównego wejścia do hotelu. Starał się jednak jak najmniej przebywać w holu. Rozległ się warkot silnika i drogą od strony gór nadjechał samochód. Johannes nie zainteresował się nim bliżej, bo przecież miał inne zadanie. Trzasnęły drzwiczki, a potem z piskiem otworzyły się przeszklone drzwi i kierowca zniknął w budynku. Policjant odwrócił głowę, by sprawdzić, czy czasem równocześnie na zewnątrz nie wyszła Ellen. Ale nie, nie zobaczył dziewczyny.

Zaczynał się niecierpliwić. I to się nazywa wczesnym wstawaniem? Jeszcze trochę, a pojawi się ostatnia!

Kwadrans przed ósmą zeszła na dół współlokatorka Ellen. Johannes wstał z kanapy w holu i podszedł do niej.

– Czy moja… – zaczął, ale zaraz poprawił się: – Czy Ellen Ingesvik jeszcze nie wstała? – zapytał pośpiesznie, zapominając o „dzień dobry”.

Kobieta zdziwiona uniosła brwi.

– Panna Ingesvik? Wstała dziś przed wschodem słońca! Kiedy przebudziłam się około wpół do szóstej, już jej nie było w pokoju – odpowiedziała i skierowała się w stronę restauracji.

Johannes poczuł wzbierającą złość, po części na Ellen, a po części na siebie, że jej nie upilnował. Zaklął szpetnie pod nosem.

Gdzie ona poszła? Nie ma jej już od trzech godzin. Czyżby wyruszyła na spacer wokół jeziora? Nie zdziwiłoby go to ani trochę, ta dziewczyna zawsze była oryginalna.

Pośpiesznie podszedł do recepcji, żeby spytać o możliwość wypożyczenia samochodu. Był wzburzony, chociaż nie przypuszczał, by mogło jej tu grozić jakieś niebezpieczeństwo. Wściekał się raczej na siebie, że popełnił taki błąd, że jednak zdołała mu się wymknąć spod kontroli.

Co prawda nie miała pojęcia, że moim zadaniem jest zapewnienie jej ochrony, próbował oddać dziewczynie sprawiedliwość. Przecież nie nakazałem jej każdorazowo meldować, dokąd idzie.

Ale mimo wszystko wydało mu się to irytujące.

Recepcjonistka popatrzyła na niego badawczo, a potem spojrzała na półkę znajdującą się za jej plecami. Wzięła do ręki kartkę i zapytała:

– Czy pan mieszka może w pokoju numer siedemnaście?

– Tak.

– Jest tu jakaś wiadomość dla pana, zostawiona przez nocną zmianę.

Johannes wziął do ręki kartkę i w miarę jak czytał, twarz coraz bardziej mu tężała:

„Telefonował Olaf Brink z Rejkiawiku. Waldemar Gran jest niewinny. Svarten prawdopodobnie przebywa w okolicy Mývatn. Miej się na baczności, nie spuszczaj z oczu Ellen! Przyjeżdżamy możliwie najszybciej”.

– Czy ktoś opuszczał dziś hotel? Chodzi o mężczyznę – spytał recepcjonistkę.

– Nie umiem panu odpowiedzieć, dopiero przyszłam na dyżur.

– Czy mogę porozmawiać z osobą, która dyżurowała w nocy?

– Kolega pojechał już do domu, do Einarstadir.

– Ma telefon?

– Niestety, nie.

Na twarzy Johannesa pojawił się grymas zniecierpliwienia i bezsilności.

– Ale… – zawahała się dziewczyna i dodała: – Któryś z gości wybrał się dość wcześnie na przejażdżkę samochodem. Słyszałam, jak wrócił do hotelu i poszedł na pierwsze piętro. Nie widziałam go jednak, gdyż właśnie byłam na zapleczu. Pomyślałam tylko, że trafił się jakiś ranny ptaszek.

Samochód! Johannes wstrzymał oddech, przypomniawszy sobie ten moment, kiedy usłyszał warkot silnika. Kiedy wracał znad jeziora, zerknął na parking przed hotelem, gdzie stały głównie białe jeepy. Turyści, zwiedzając dzikie wnętrze Islandii, najchętniej korzystali z samochodów terenowych, bo tylko takie nie zawodziły na drogach, zniszczonych przez lawiny czy rzeki ciągle zmieniające swe koryta. Johannes nie wiedział jednak, który samochód wjechał na parking ostatni.

Miał ochotę zwymyślać recepcjonistkę za to, że nie uważała lepiej, ale zdawał sobie sprawę, że byłoby to ze wszech miar niesprawiedliwe. Sam przecież dopuścił się karygodnego zaniedbania. Zaczął od nowa przeklinać siebie w duchu.

Samochód jednak stanowił jakiś trop!

Co prawda policjant wiedział jedynie, że nadjechał od strony gór Námafjell.


W pół godziny później Johannes Hallar wyruszył w góry starą ciężarówką. Wszystkie samochody były zarezerwowane, zabrał się więc z młodym Islandczykiem, który pracował w pobliżu hotelu.

Wcześniej powiadomił miejscową policję i poprosił o przyjazd do hotelu funkcjonariuszy, którzy dopilnowaliby, aby do chwili odnalezienia Ellen żaden z gości płci męskiej nie opuścił budynku. Poza tym policja miała przeczesać teren wokół jeziora na wypadek, gdyby dziewczyna całkiem po prostu wybrała się na poranny spacer.

Ale w to Johannes nie wierzył.

Siedział teraz w rozklekotanej ciężarówce, zaciskając pięści tak mocno, że aż pobielały mu kostki. W piersiach czuł bolesny ucisk.

Co będzie, jeśli jej nie znajdzie? Jak zdoła wrócić do Norwegii i powiadomić o tym jej najbliższych? Czy zniesie ciężar odpowiedzialności za to, co się stało?

Jej najbliżsi…?

Ellen Ingesvik nie ma nikogo bliskiego, pomyślał. Nikt nie będzie po niej rozpaczał

No, może jej uczniowie, ale to nie to samo co rodzina i przyjaciele. Arvego Ståhla nie brał pod uwagę. Wiedział, że to zadufany w sobie egoista, który dla dziewczyny bardziej był ciężarem niż wsparciem.

Jedynymi jej przyjaciółmi są Olaf i Ellinor, teraz zajęci sobą, no i on, Johannes. Ale czy można go właściwie nazwać przyjacielem?

Mimo woli powrócił myślami do ostatnich dni spędzonych razem z Ellen tu, w tym obcym kraju. Pojawił mu się przed oczami obraz tej drobnej istoty, skulonej na ławce i daremnie powstrzymującej łzy. Drwił sobie z niej wówczas, nie próbując nawet zrozumieć, jak bardzo jest samotna i z jakimi problemami się boryka.

Islandczyk, który miał na imię Árni i nieźle mówił po norwesku, wyrwał Johannesa z dręczących rozważań.

– Jeśli panu się wydaje, że ten facet wiózł dziewczynę tędy, to powinniśmy zajechać na chwilę do elektrowni Krafla. Może nocny stróż widział samochód.

– Dobry pomysł – pochwalił go Johannes, który poza tym niewiele się odzywał. Myśli kłębiły mu się niespokojnie, a ból głowy, który tak często mu dokuczał w ostatnich trzech latach, znowu dał znać o sobie.

Zjechali z głównej drogi do czerwonej doliny, w której znajdowały się zakłady Krafla, i skierowali się ku budynkom po drugiej stronie.

Tracimy czas, pomyślał Johannes zrezygnowany, zdając sobie jednak sprawę, że rozsądek nakazuje zasięgnąć tutaj języka. Bo czy na tym pustkowiu trafi się jeszcze ktoś, kogo będzie można zapytać o samochód przemierzający te bezdroża wczesnym rankiem?

Ale stróż pokręcił przecząco głową i oznajmił, że niczego nie widział. Zawiedzeni zawrócili do ciężarówki, ale z daleka usłyszeli, jak mężczyzna ich woła.

– Kilku naszych chłopaków pracowało dziś w nocy w górach – powiedział, gdy podeszli bliżej. – Akurat wracają, widzicie? Może ich byście zapytali?

Johannes, mimo że zaczynał powoli tracić wiarę w odnalezienie Ellen, postanowił jednak zaczekać, a nawet wyszedł robotnikom na spotkanie.

Kiedy zapytał ich o jadącego jeepa, mężczyźni popatrzyli po sobie zamyśleni. Jeden odpowiedział niepewnie:

– Nie widzieliśmy jadącego samochodu, ale za to widzieliśmy zaparkowany.

– Gdzie? – zawołał Johannes, a jego oczy zalśniły nowym blaskiem.

Drugi robotnik wskazał ręką kierunek.

– To dosyć daleko stąd, na bocznej ścieżce, którą na ogół nikt nie jeździ. To był właśnie biały jeep.

Johannes odetchnął głęboko i zapytał, czy auto nadal tam stoi.

– Nie, zobaczyliśmy tego jeepa, kiedy przechodziliśmy przez przełęcz, akurat wtedy otworzyła się przed nami rozległa panorama pomiędzy dwoma szczytami. A kiedy później naszym oczom znów ukazał się podobny widok, samochodu już nie było.

Trzeci robotnik dorzucił coś po islandzku, a jego kolega przetłumaczył:

– Mówi, że widział mężczyznę biegnącego do samochodu od strony Diabelskich Kotłów.

– Kiedy to było? – chciał wiedzieć Johannes.

– Między szóstą a siódmą rano, trudno mi teraz dokładnie określić.

To by się zgadzało z porą powrotu samochodu, którego warkot słyszał, czekając na Ellen.

– Gdzie leżą Diabelskie Kotły?

– Ja wiem – odezwał się Árni. – To dość ponure miejsce wysoko w górach.

– W takim razie jedziemy prosto tam! Nie ma chwili do stracenia!

To prawda, dodał w myśli, z trudem łapiąc oddech. Jesteśmy już spóźnieni przynajmniej o kilka godzin.

Podziękowali mężczyznom za pomoc i poprosili, by przekazali do hotelu wiadomość, dokąd jadą, a potem ruszyli z taką prędkością, na jaką tylko pozwalały kamieniste wąskie drogi. Dotarli do miejsca, w którym należało skręcić w ścieżkę prowadzącą ku szczytom.

– Tędy jechał niedawno samochód – oznajmił Árni.

– Jeep?

– Mogę założyć się o własną głowę.

Johannes znów poczuł ból w okolicach mostku i dudnienie w skroniach.


W Akureyri Olaf odłożył słuchawkę i odwrócił się do Ellinor.

– W biurze podróży w Oslo poinformowano nas, że mężczyzna, który kupił zwrócony w ostatniej chwili bilet, nazywał się Magnus Pedersen i jest geologiem.

– O nie! – zadrżała Ellinor. – Ten facet przecież siedział koło nas w samolocie. Zamierzał lecieć prosto do Mývatn. Potem już go nie widziałyśmy. Ellen na pewno nie przyjdzie do głowy go podejrzewać. O Boże, co zrobimy?

Na twarzy Olafa odmalowało się przerażenie.

– Miał jechać prosto do Mývatn? Pewnie po to, żeby zastawić jakąś straszną pułapkę! Rozumiesz? O Svartenie krąży mit, że sam nigdy nie zabija. Nigdy nie splamił sobie rąk cudzą krwią. Zawsze wysługuje się innymi fachowcami od mokrej roboty albo ucieka się do podstępu. Nie chce być sądzony za morderstwo.

Olafa przytłoczyło poczucie bezsilności. Stał tutaj i nic nie mógł zrobić.


Magnus Pedersen – jak się sam nazwał, bo przecież jego prawdziwe nazwisko brzmiało całkiem inaczej – wrócił w bezpieczny rejon i z oddali obserwował Ellen Ingesvik, która znalazła się w sytuacji beznadziejnej. Obłoki pary zasłaniały ją i odsłaniały, w zależności od podmuchów wiatru. Stała tam na wąskim przesmyku, pochylona, dłońmi zasłaniając załzawione, piekące oczy.

I to zero wierzyło, że wymknie się jemu, Svartenowi! Cóż za nieroztropność!

Zacisnął usta.

Skończyły się lata nieustannego lęku. Ta dziewczyna miała jego nazwisko i numer telefonu, choć najprawdopodobniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Ale Arild Lange, ta niegodna zaufania kreatura, sam wyznał, że wszystko dokładnie spisał i notes schował gdzieś u siebie w domu. Nie zdradził jednak, w jakim dokładnie miejscu.

Ludzie Svartena skrupulatnie przeszukali dom w Siljar, ale notatnika nie znaleźli. A to oznaczało, że ma go Ellen Ingesvik.

Dlatego musiała umrzeć.

Szukał jej przez trzy lata. Miał nadzieję, że popełniła samobójstwo, czekał na potwierdzenie takiej wersji zdarzeń, w końcu uwierzył bez dowodów, że dziewczyna targnęła się na własne życie. I właśnie wtedy jeden z jego ludzi pokazał mu w gazecie artykuł o zaginionych projektach Ellen Ingesvik, które zostały odnalezione w Vanningshavn. Uderzył bez zwłoki. I teraz wreszcie ją dopadł.

Znów będzie mógł swobodnie oddychać.

Arild Lange był wielką pomyłką Svartena. Właśnie dlatego, że wydawał się tak fenomenalnie wiarygodny. Zresztą nie tylko Svarten się dał na to nabrać, wielu innych także, i wszyscy zostali za to ukarani. A najbardziej Ellen Ingesvik.

Ale to akurat radowało twarde serce Svartena.

Spod skruszonej lawy wydobył ukrytą wcześniej siekierę.


– Co się dzieje? – zawołała przerażona Ellen. – Co tak dudni? Nic nie widzę…

Słysząc w jej głosie lęk, uśmiechnął się krzywo.

– Odcinam ci drogę, skarbie!

– Nie możesz być taki podły! To niebezpieczne, nie wiadomo, co jest pod spodem.

– O, wiem doskonale, nigdy nic nie robię przypadkowo. I nie jestem podły. To tylko instynkt samozachowawczy. Wszystko zostało wyliczone i dokładnie zaplanowane. Svarten pracuje metodycznie. Dlatego osiągnął swą pozycję.

Mówił w trzeciej osobie, jak to się zdarza często ludziom, mającym o sobie bardzo wysokie mniemanie.

– Przez te kilka dni spędzone w Mývatn przygotowywałem się do tej chwili! – wołał podekscytowany. – Odwiedziłem różne miejsca, aż wreszcie znalazłem to. Wszystko zostało zaplanowane co do minuty! Pieprz zmieszałem z piaskiem z lawy. Pieprz szczypie w oczy natychmiast, ale jego działanie szybko mija. Inaczej jest z drobnoziarnistym piaskiem. Swędzi, drapie, podrażnia śluzówki. Przyjemne uczucie, co? Cha, cha, cha!

– Na Boga…

– A co ty sobie w ogóle wyobrażałaś? – pytał drwiąco. – Co z ciebie za tkaczka? Uwierzyłaś w te bajdy o seledynowym barwniku mineralnym? Naprawdę łatwo cię wywieść w pole! No, droga powrotna odcięta. A naprzód możesz próbować iść. Proszę bardzo, próbuj! – roześmiał się tak złośliwie, że nie miała złudzeń, iż uda jej się ujść z życiem.

Słyszała odgłos nadchodzącej śmierci: bulgoczącą błotnistą kipiel.

Svarten ukrył siekierę i odszedł. Wśród wyziewów z wnętrza ziemi Ellen pozostała zupełnie sama ze swym bólem i poczuciem beznadziejności.


Mijały godziny. Z wielkim trudem odnalazła na kamiennym przesmyku miejsce szerokie na tyle, by odważyła się położyć na brzuchu. Ale po obu stronach gorąca woda omywała lawę i w tych miejscach grunt był niebezpiecznie grząski. Ellen podkurczyła palce stóp, by się nie poparzyć.

Ciągle nie mogła otworzyć oczu. Kiedy próbowała oczyścić je z piasku, tylko pogorszyła sprawę. Nawet najmniejszy ruch powiek sprawiał jej ból nie do zniesienia.

Wiele razy wołała o pomoc, mimo że miała świadomość, iż to daremny wysiłek. Na tym pustkowiu pokrytym jedynie skałami i wulkanami nie było żywej duszy, a od najbliższych zabudowań dzieliły ją kilometry. Głos dziewczyny ginął wśród głośnego syczenia tłoczonych pod dużym ciśnieniem strumieni pary.

Ubranie Ellen całkiem przemokło od gorącej wilgoci w powietrzu. Przepocone włosy przylgnęły do skroni, a od kwaśnego odoru siarki robiło jej się słabo.

Wtuliwszy głowę w ramiona i jęcząc żałośnie, zastanawiała się, ile dni może przeżyć w takich warunkach.

A właściwie po co miałaby walczyć o przetrwanie? Po co żyć? Przecież nikt się o nią nawet nie martwi, nikt nie kocha.

Miłość… Nie, to uczucie było nie dla niej.


W końcu się poddała. Zrezygnowała z wołania o pomoc. Nie miała więcej siły. Usiłowała sobie przypomnieć, co czytała na temat wpływu siarczanów na organizm, ale jakoś nie mogła.

Zapamiętała jedynie pewne gorące źródło, które widziała na południu Islandii. Usiłowano je okiełznać, skierować strumień pary do rur, kontrolować erupcję. Jednak w końcu zrezygnowano, ponieważ znajdowało się w nim zbyt wiele ciężkich minerałów. Przypomniała sobie zardzewiałe, przeżarte rury i obraz ten nie podniósł jej bynajmniej na duchu. Nasycenie minerałami i temperatura była inna dla każdego źródła na Islandii, istniał więc promyk nadziei.

Nadal nie mogła otworzyć oczu. Za każdym razem gdy podejmowała taką próbę, czuła, jakby ktoś jej nacinał rogówkę. Coraz bardziej była otumaniona oparami, z coraz większym trudem oddychała.

Niebawem Ellen Ingesvik leżała na wąskim przesmyku całkiem nieruchomo. Dłonie, którymi podpierała brodę, zaczęły rozsuwać się na boki. Palce u nóg poddały się, rozluźniły, a stopy powoli osuwały się w dół prosto do gorącego strumienia.


Kiedy ciężarówka zatrzymała się przy Diabelskich Kotłach, dmuchnął łagodny wietrzyk i skierował opary prosto na wysiadających. W pierwszej chwili Johannes kompletnie nic nie widział, ale gdy przejaśniło się nieco, ujrzał coś, co przypominało przedsionek piekła, a może chaos, z którego został stworzony świat. Serce mu zamarło.

– To niemożliwe, żeby ona tu była – odezwał się głucho.

Co on sobie w ogóle wyobrażał? Ze dziewczyna jeszcze żyje? To musiałoby graniczyć z cudem!

Ale Johannes także słyszał plotkę krążącą o Svartenie, że nigdy nie zabija własnymi rękami. Ta nadzieja trzymała go przy życiu podczas koszmarnej wędrówki przez brunatny wulkaniczny krajobraz.

Nagle Árni wykrzyknął:

– Coś tam widać… Chyba ktoś leży tam na kamieniach. Tam daleko, po drugiej stronie pola. Nie, teraz dym zasłonił… Teraz, patrz!

Johannes zobaczył.

– To ona – rzekł bez tchu. Nie był w stanie wymówić nic więcej, bo słowa uwięzły mu w gardle.

Nie żyje, pomyślał. Ellen nie żyje.

Загрузка...