ROZDZIAŁ X

Cisza zaległa nad Dimmuborgir. Pociemniało, jakby już zapadł zmrok. Deszcz siąpił ponuro, a mokre skały przybrały niemal czarną barwę. Wczepione w kamienne podłoże namokłe kępy trawy i mchu nie dawały pewnego oparcia stopom.

Johannes poczuł ściskanie w dołku wywołane głodem i silnym napięciem.

Wraz z towarzyszącymi mężczyznami przeszukali już najsłynniejsze formacje w kształcie zamków, które tak zachwycają turystów, obfotografujących się na ich tle bez umiaru. Za „zamkami” ciągnął się rozległy skalisty obszar: nierówny, jakby postrzępiony, pełen tajemnych korytarzy, grot i zakamarków, nie na darmo zwany „Labiryntem”.

Biada temu, kto tu zabłądzi, pomyślał Johannes. Ściganie Svartena w tym rejonie to prawie to samo, co szukanie igły w stogu siana. Właściwie mógł być wszędzie, a żeby przeczesać dokładnie cały teren, potrzeba wielu dni.

Nagle oczom Johannesa ukazała się osobliwa formacja. To chyba ten „Kościół”, o którym piszą w przewodnikach, pomyślał. Ozdobiony jakby gotyckimi łukowatymi sklepieniami, z pięknie wyszlifowaną fasadą. Że też natura potrafi stworzyć takie cuda!

Na szczęście deszcz zniechęcił turystów. Poszukującym nie na rękę byłyby kłębiące się tłumy ludzi z aparatami fotograficznymi i ciekawskie dzieciaki, które nie spoczną, nim nie zajrzą do każdej dziury. Przy bramie zostali robotnicy z Krafla, żeby nie wpuszczać nikogo do środka, a także pilnować, by Svarten im się nie wymknął.

Johannes obawiał się trochę o ich bezpieczeństwo, miał jednak nadzieję, że przestępca nie jest uzbrojony. Chyba by nie ryzykował, żeby podczas kontroli celnej przyłapano go na przemycie broni, przekonywał sam siebie.

Pięciu mężczyzn posuwało się naprzód w pewnej odległości od siebie, starając się przez cały czas trzymać w ukryciu. Ich taktyka polegała na zacieśnieniu kręgu, zarzuceniu niewidzialnej sieci na obszar, w którym według ich rozeznania powinien znajdować się Svarten.

Johannes dygotał z zimna, ręce mu zgrabiały i posiniały. Krople deszczu ściekały mu z włosów na twarz i kark.

Na szczęście Ellen jest bezpieczna, pomyślał i cieplej zrobiło mu się na sercu.

Młody policjant islandzki okazał się dla nich nieocenioną pomocą. Znakomicie orientował się w terenie, bo podczas studiów pracował tu zwykle w wakacje jako przewodnik. Na dobrą sprawę to on kierował akcją.

Johannes przystanął przy otworze prowadzącym prawdopodobnie do podziemnego korytarza. Gdyby Svarten dostał się do takiego przejścia, mógłby się prześliznąć przez oczka zarzuconej na niego sieci. Johannes rozważał, czy wejść do ciemnej czeluści, czy nie, ale powstrzymał go ostrzegawczy gest młodego policjanta, stojącego na końcu głębokiej rozpadliny.

Może tunel wypełniony jest wodą, a może nie ma sensu tam zaglądać? Nieważne, w każdym razie Johannes zrozumiał, że ma się stamtąd wycofać.

Zachowywali się bardzo cicho i poruszali jak cienie. Svarten na pewno się gdzieś przyczaił, oczywiście o ile to jego sylwetka mignęła im wówczas w oddali.

Nagle powietrze przeszył okrzyk jednego ze ścigających. Obok niego jakaś przemoczona postać poderwała się z ziemi niczym spłoszona kuropatwa.

Żaden ze znajdujących się tu mężczyzn nie widział wcześniej Magnusa Pedersena. Błyszcząca od deszczu łysina, jasna oprawa oczu, korpulentna sylwetka, wszystko zgadzało się co do joty z opisem Ellinor. Nie mieli więc najmniejszej wątpliwości, kto przed nimi stoi.

– What is this about? – spytał niewinnie Svarten, patrząc na nich z udawanym zdumieniem.

– Daruj sobie – odpowiedział lodowatym tonem Johannes. – Taki z ciebie Anglik, jak i ze mnie.

– Och, nie miałem pojęcia, kim jesteście, dlatego zagadnąłem po angielsku – błyskawicznie zmienił taktykę Svarten. – Rodacy, jak słyszę! O co chodzi? Pozwólcie, że się przedstawię: Magnus Pedersen, geolog.

– Co pan tu robi? – zapytał Olaf.

– Badam pole lawy w celu ustalenia czasu jego powstania.

– Ależ takie badania były prowadzone już wcześniej! Doszedł pan do jakichś nowych wniosków?

– Hmm, warstwę zewnętrzną szacuję na około pół miliona lat…

– Cha, cha, cha, drogi panie, nawet ja, zwykły laik, wiem, że liczy nie więcej niż dwa tysiące lat.

– Ale nie ta – przerwał mu Svarten. – Te formacje powstały…

– Skończmy tę komedię! Znaleźliśmy Ellen Ingesvik, która opowiedziała nam całkiem inną historię.

Svarten pobladł tak, jakby z jego okrągłej twarzy odpłynęła cała krew. Krople potu zmieszały się z kroplami deszczu. A więc jednak ją znaleźli! Jak to możliwe? W okamgnieniu ocenił sytuację: jeśli go teraz aresztują, nie ma najmniejszej szansy, by uniknąć odpowiedzialności. To przecież Magnus Pedersen zwabił Ellen Ingesvik do Diabelskich Kotłów…


Odwrócił się na pięcie i rzucił do ucieczki. Jeszcze przez chwilę widzieli go pomiędzy skałami, ale zaraz skrył się w jakiejś rozpadlinie i zniknął im z oczu. Młody policjant zawołał do pozostałych, by pobiegli skrótem i przecięli Svartenowi drogę, sam zaś razem z Johannesem skoczył w dół do podziemnego korytarza. Zauważyli uciekiniera w końcu rozwidlającego się tunelu, ale wnet pochłonęły go ciemności. Przez chwilę już myśleli, że stracili ślad, bo kiedy przez otwór wpadł promień światła, nie zobaczyli go w odgałęzieniu, do którego skręcili. Zawrócili więc i pobiegli następnym. Przed sobą usłyszeli głośne sapanie i dostrzegli z daleka Svartena kierującego się w stronę wyjścia. Wdrapywał się nieporadnie, już go prawie dopadli, ale wówczas oni z kolei musieli się wspinać.

Gdy tylko wydostali się na górę, zobaczyli swych kolegów nadbiegających z drugiej strony. Powoli zaczęli otaczać uciekiniera. Komuś osunęła się noga i usłyszeli w gęstym deszczu soczyste przekleństwa wypowiadane ze złością po islandzku.

Svarten zatrzymał się, zakręcił się bezradnie w kółko, a potem odwrócił w ich stronę.

Zorientowali się, że Svarten stoi nad głęboką rozpadliną, na której dnie błysnęła woda.

Znajdowali się już poza terenem wytyczonym do zwiedzania i nie wolno tu było nikomu poruszać się na własną ręką. Johannes rozumiał doskonale, dlaczego.

Nagle coś szczęknęło i w dłoni Svartena błysnął nóż.

– Jeśli ktoś się zbliży, to na własną odpowiedzialność – krzyknął groźnie, jakby broń dodała mu odwagi.

– Rzuć to! – odezwał się starszy rangą policjant z Islandii. – Jest nas pięciu przeciwko jednemu. Myślisz, że załatwisz nas wszystkich?

Postąpili krok naprzód. Svarten nerwowo obejrzał się za siebie i groźnie zamachał nożem.

– Ostrzegam was! – zawołał ostro.

– Wiemy, że nazywasz się Svarten i handlujesz narkotykami! – zawołał młody policjant. – Jeśli nie rzucisz noża, zepchniemy cię w dół. Krok po kroku.

– To by było zabójstwo – warknął Svarten. – Woda ma temperaturę siedemdziesięciu stopni.

– Oszczędzimy ci tego, jeśli wyjawisz, skąd pochodzą narkotyki i jakich masz odbiorców. Wiemy, że nie działasz sam!

Svarten wykrzywił twarz w szyderczym grymasie.

– Blefujecie, nie odważycie się zepchnąć mnie w ten kocioł.

– Blefujemy? – Policjant z Islandii podszedł bliżej.

– Spróbujcie mnie dotknąć! – wrzasnął histerycznie Svarten, cofając się o krok. – Pierwszego, który się odważy, zadźgam!

Olaf patrzył z przerażeniem na policjantów, którzy najwyraźniej nie żartowali.

Jeden z nich uspokoił go jednak, szepcząc do ucha:

– Tu jest czterdzieści stopni.

Teraz wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Olaf podszedł bliżej i gdy pozostali skupili na sobie uwagę Svartena, jednym kopnięciem wytrącił nóż z drżącej dłoni przestępcy.

– Nie dotykajcie mnie! To zabójstwo!

– A ty co zrobiłeś z Ellen Ingesvik? – spytał Johannes. – I z tymi wszystkimi młodymi ludźmi, których faszerowałeś narkotykami? Ile ludzkich istnień masz na sumieniu? Bądź pewien, że nie żartujemy! Tu nie będzie żadnych świadków.

Cała piątka otoczyła go szczelnie.

– Nie, nie! Tu jest siedemdziesiąt stopni, to nieludzkie, nie możecie tego zrobić!

– Ostatnia szansa, Svarten! Nazwiska – rzekł Olaf.

Svarten obejrzał się za siebie, w dole groźnie błysnęła parująca woda.

– Dobrze, powiem!

I z jego ust posypały się nazwiska. Olaf notował: właściciele dyskotek, sekretarze ambasad, lekarze, kierowcy tirów – cała gama profesji.

A potem obezwładnili Svartena i popchnęli w stronę wyjścia.

– To terror! – krzyczał. – Władze w Norwegii zostaną poinformowane o metodach stosowanych przez policję! Zastraszyliście mnie, zmusiliście do mówienia! Gotowi byliście mnie zepchnąć we wrzącą kipiel. Widziałem to po was!

– Tak, rzeczywiście.

– Mordercy!

– Woda miała czterdzieści stopni, więc zamknij się już! – przerwał mu Johannes.

Svarten oniemiał. Czterdzieści stopni? Oszukali go, żeby wymusić zeznania!

Co go czeka teraz w Norwegii? Więzienie, ale nie to jest najgorsze. Znał dobrze swoich wspólników. Nie spoczną, póki nie będzie martwy. Dopadną go nawet za kratkami.

Może jeszcze nie wszystko stracone? Wprawdzie te chłystki wiedzą, że nazywa się Svarten, jednak nie mają pojęcia, kim jest naprawdę. Nikt nie zna jego prawdziwych personaliów. Jeszcze ma szansę uciec. Jeśli tylko dostanie się do Rejkiawiku, może wsiąść w samolot lecący na Grenlandię. A stamtąd do Kanady…

Wściekły, że znalazł się w tak beznadziejnej sytuacji, szarpnął się gwałtownie, jakby strach dodał mu sił. Wyrwał się i zawrócił biegiem na teren rozciągający się za „Kościołem”. Zdołał ominąć dziury wypełnione wodą i umknął.

Nadal znajdowali się w strefie podwyższonego niebezpieczeństwa, oddalonej od rejonu wyznaczonego dla turystów.

Desperacja dodała mu skrzydeł i ścigający potrzebowali kilku sekund, by się otrząsnąć z zaskoczenia.

Ruszyli w pogoń, ale uciekinier miał nad nimi przewagę. Odwrócił się, żeby sprawdzić, czy za nim biegną, gdy…

Nie powinien był tego robić. Ku przerażeniu policjantów Svarten nagle zniknął im z oczu. Z rozdzierającym krzykiem wpadł do otworu, który pojawił się nieoczekiwanie pod jego stopami.

Goniący mężczyźni zatrzymali się przy krawędzi – krzyk ofiary brzmiał coraz ciszej, wreszcie gwałtownie ustał. Głęboko w dole rozległ się plusk wody.

– O Boże – wyszeptał Olaf. – Jak my go stamtąd wydostaniemy?

– Nie ma sensu nawet próbować – powiedział młody policjant. – W tym miejscu jest głęboko, a woda osiąga prawie temperaturę wrzenia. Źródła różnią się temperaturami, rozumiecie?

Olaf odwrócił się.


Ellen przespała obiad i kolację. Tak silnie zadziałała tabletka nasenna, poza tym dziewczyna była kompletnie wyczerpana.

Śnił jej się jakiś koszmar o Diabelskich Kotłach, o miłym, nieporadnym Magnusie Pedersenie, który nagle okazał się uosobieniem zła. Zdawało jej się, że nigdy, ale to nigdy stamtąd nie wróci. Wszystko, co przeżyła na jawie poprzedniego dnia, wróciło na nowo w mrocznym śnie, dlatego rzucała się na łóżku i krzyczała rozdzierająco.

Gdy się obudziła, zobaczyła nad sobą twarze przyjaciół. Ellinor, nie wiedząc jak pomóc Ellen, sprowadziła w środku nocy Olafa i Johannesa.

– Już dobrze – powtarzał Olaf swym ciepłym, kojącym głosem. – Wszystko minęło, Ellen. Nic ci nie grozi.

Z trudem łapała powietrze w płuca, szukała po omacku kogoś, do kogo mogłaby się przytulić. Olaf i Ellinor wycofali się więc dyskretnie i Ellen została z Johannesem sama. Johannes miał na sobie tylko spodnie i koszulę, której w pośpiechu nie zdążył zapiąć. Jego skóra była gorąca, ramiona silne i bezpieczne.

Z wolna strach ustępował, Ellen przestała się trząść.

Niechętnie oswobodziła się z objęć Johannesa i popatrzyła na niego.

– Hej! – odezwała się zachrypniętym głosem i uśmiechnęła się. – Dziękuję za pomoc!

– Powiedz, czujesz się na siłach, by porozmawiać trochę ze mną?

– Oczywiście.

Pomógł ułożyć się jej na poduszce, a dziewczyna spojrzała pytająco w jego twarz, jak zwykle pełną powagi.

– Posłuchaj, Ellen… Wcześnie rano wyjeżdżamy z Olafem do Norwegii. Wzywają nas obowiązki, nie jesteśmy tu na wakacjach. Svarten został unieszkodliwiony, tak że nie potrzebujesz się go dłużej obawiać. Musimy złożyć raport i aresztować pozostałych członków narkotykowej mafii.

– W takim razie jedziemy z wami – rzuciła pośpiesznie.

– Nie, wrócicie razem z wycieczką, szkoda, żeby przepadły wam bilety. Za dwa dni się spotkamy.

– Ale ja muszę stąd wyjechać. Chcę wrócić do domu, do mojego przytulnego mieszkania, i trochę odpocząć. Jestem kompletnie wyczerpana fizycznie i psychicznie.

Popatrzył na nią. Jego zielone oczy błysnęły jakoś dziwnie w świetle lampy.

– Zielonooki Potwór – mruknęła jakby nieobecna duchem.

– Co mówisz?

– Tak cię nazywałam w myślach. Bo wiesz, tak naprawdę, to nigdy nie przestałam o tobie myśleć.

W tej samej chwili zobaczyła swe odbicie w lustrze.

– Jak ja wyglądam. Mam oczy jak królik!

– Zaczerwienienie zniknie w ciągu kilku dni, nie przejmuj się. Ale posłuchaj, Ellen, muszę ci powiedzieć o czymś, czego nie wiesz.

– Czy stało się coś jeszcze?

– Niestety, Goggo, to znaczy Ågot Lien, nie żyje, została zamordowana przez Bjarnego Lange i jego pomocnika.

– Co ty opowiadasz? – wyszeptała zastygłymi wargami, a jej oczy rozszerzyły się ze strachu.

– To się stało tego wieczoru, kiedy pojechałyście z Ellinor do Oslo. Gdybyś została w domu do następnego dnia, jak wcześniej planowałyście, przeżyłabyś potworny szok.

– O czym ty mówisz? – przełknęła głośno ślinę.

Zastanawiał się, jaką dawkę dramatycznych wieści dziewczyna jest w stanie znieść. Wydawała się taka drobna i bezradna, kiedy tak leżała, wpatrując się w niego napuchniętymi i zaczerwienionymi oczyma, a przy tym taka słodka. Z trudem oderwał od niej wzrok

– Zamordowali ją na strychu, tuż przy wejściu do twego mieszkania. Chodziło im o to, by winą obciążyć ciebie.

Długą chwilę nie pojmowała, o czym on w ogóle mówi. Ale gdy w końcu prawda do niej dotarła, wyciągnęła rękę, którą Johannes delikatnie ujął w obie dłonie.

– Wiem, że nie jest to najlepszy moment, by mówić ci o tym, ale nie mamy pojęcia, co zrobić z tobą, kiedy wrócisz z wycieczki. Zależało mi jednak, żeby cię na to przygotować.

Pokiwała niemo głową.

Wiedział, że Ellen jest silna, mimo że wyglądała tak, jakby byle powiew wiatru mógł ją zmieść.

– Czy masz się gdzie zatrzymać? – spytał cicho. – Przypuszczam bowiem, że będziesz się bała…

– Ależ nie, wrócę do siebie – oznajmiła, po raz kolejny zaskakując go swą siłą charakteru. – W każdym razie na kilka dni. Wiesz… – urwała.

– Co chciałaś powiedzieć?

– Wydaje mi się, że byłoby nie fair wobec Goggo, gdybym bała się tam mieszkać, tylko dlatego, że ona tak tragicznie tam zginęła. To prawda, że zachowywała się obrzydliwie, ale wiesz, mnie zawsze było jej żal. Człowiek, który tak postępuje, z całą pewnością ma kłopoty z samym sobą. Zresztą ja również nie zawsze byłam dla niej miła. Zapewne będę się przemykać pośpiesznie przez korytarz do mego mieszkania, ale kilka dni jakoś wytrzymam. Potem…

– Zamierzasz wrócić do Siljar? – spytał cicho.

– Właśnie o tym myślałam. Nie wiem, Johannes.

– Twój dom został podzielony na mieszkania dla kilku rodzin, więc to może trochę potrwać…

– Rozumiem. Nie mam zamiaru nikogo wyrzucać na bruk.

Johannes wyraźnie zmagał się ze sobą, jakby chciał coś wyznać. W końcu rzekł niepewnie:

– Mieszkam w dużym mieszkaniu na przedmieściach Oslo. Jest źle umeblowane i wydaje się jakieś takie gołe. Mogłabyś się wprowadzić, zabrać ze sobą swoje piękne meble i rzeczy. Pracę na pewno gdzieś znajdziesz. O ile nie zechcesz znów zająć się tkaniem.

Twarz Ellen rozjaśniła się na dźwięk ostatniego słowa, ale po chwili rzekła:

– Nie, Johannes, nie mogę się wprowadzić do samotnego mężczyzny. Nie wypada – dodała, wyraźnie ubawiona tym staroświeckim słowem.

– Chyba masz rację. Żadne z nas nie hołduje zbyt swobodnym obyczajom. Z drugiej jednak strony… chyba nie pozwolimy na to, żeby Arild zwyciężył? On chciał nas rozdzielić i udało mu się.

– Tak – zamyśliła się Ellen. – Udało mu się to tak znakomicie, że mam spore obawy przed kontynuowaniem znajomości z tobą. Ciągle jeszcze mnie przerażasz. Pomyśl, co będzie, jeżeli kiedyś w przyszłości nabierzesz podejrzeń, że cię zawiodłam lub że kłamałam, chociaż to wcale nie będzie prawdą? Wówczas obudzi się na nowo ta gorycz i nienawiść, prawda?

Spuścił wzrok.

– Rozumiem twoje obawy, ale czy nie sądzisz, że czegoś się nauczyłem? Przez cały dzień i noc wiele myślałem, rozważałem wszystko w mym sumieniu. Ellen, mogę cię zapewnić, że bez względu na to, co przyniesie przyszłość, nigdy więcej nie zwątpię w twe słowa. Przekonałem się, że naprawdę można ci ufać. Wiem, że zawsze będziesz wobec mnie szczera i nawet jeżeli ktoś stanie między nami, potrafisz otwarcie powiedzieć mi o wszystkim.

– Naturalnie – odrzekła i miała na końcu języka pytanie, czy to oświadczyny. Ale przecież nie mówi się tak do poważnego mężczyzny!

– Powiedz, czy znasz telefon do Svartena, jak się tego obawiał?

– Chyba nie… – zamyśliła się, a potem dodała: – Słuchaj, czy zobaczę cię po powrocie do domu?

– Nie od razu. Mamy pełne ręce roboty, musimy zlikwidować całą siatkę. Wiąże się to z wyjazdami, nie wiem, czy zdążymy podjechać na lotnisko, by was odebrać. Ale jak tylko się z tym uporamy, przyjedziemy do Vanningshavn. Już rozmawialiśmy o tym z Olafem i Ellinor. – Na moment zamilkł, a potem dodał: – Ellen… pomyślałaś o tym, że jesteś teraz bardzo bogata? Ponieważ zostałaś uznana za zaginioną, spadek po twojej matce pozostał nienaruszony.

– Tak, masz rację – przyznała i nie mogła się oprzeć pokusie, by nie zażartować. Siląc się na powagę, dodała więc: – Tak, Johannes, jestem znakomitą partią.

Wreszcie się uśmiechnął, tym samym pięknym uśmiechem jak przed wielu laty, gdy go poznała.

– Tak – powiedział. – Będę musiał to rozważyć.

Zanim wyszedł z pokoju, pogłaskał ją pośpiesznie, z zakłopotaniem, po policzku.

– Do zobaczenia – szepnął zachrypniętym głosem.


Policjanci z Vanningshavn przezornie uprzątnęli cały strych i opróżnili go ze wszystkich zbędnych sprzętów, by Ellen nie musiała lękać się ciemnych zakamarków. To sprawiło dziewczynie wielką ulgę. Czarujący jak zwykle Arve Ståhl powitał „swoje dziewczyny” ciepło, przekonany, że są bardzo uszczęśliwione spotkaniem z nim. Poza tym chyba rzeczywiście się trochę za nimi stęsknił.

Ale kiedy na weekend zjechał Johannes i Olaf, zrozumiał, że on, „niezwyciężony”, tym razem doznał porażki. Stracił humor i zaczął opowiadać o jakiejś dziewczynie z miasta, która za nim szaleje. W końcu sobie poszedł, specjalnie nie zatrzymywany przez nikogo.

Ellen wiele myślała o Johannesie. Prawdę mówiąc, od świtu do nocy nic bardziej nie zajmowało jej myśli, a jego twarz widywała nawet we śnie. Dostrzegała teraz jego częste spojrzenia, w których radość mieszała się z nadzieją. W ciągu tych kilku dni, gdy przebywali z dala od siebie, ich myśli i uczucia dojrzały i wyklarowały się. Ellen wiedziała już, czego chce, a i on, zdawało się, nabrał pewności.

Ale do konkretnych decyzji jeszcze było daleko.

Mężczyźni opowiedzieli, jak zlikwidowali mafię narkotykową, ale niestety nie udało im się ustalić, kim naprawdę był Svarten.

Po południu Olaf zaszył się z Ellinor w jej mieszkaniu, a Ellen została z Johannesem sama.

Na długą chwilę zaległa między nimi cisza, bo żadne nie wiedziało, co powiedzieć.

– Zagotować kawy? – spytała w końcu niepewnie.

– Ech, tak, dziękuję – odparł, aczkolwiek nie kawa zajmowała jego myśli.

Boże, jaka ona piękna, powtarzał z zachwytem w duchu, czując, że sprawia mu to niemal fizyczny ból.

Wyszła do swej niewielkiej kuchenki. Johannes usiadł i zabrał się do czytania gazety, niezadowolony z siebie, że nie potrafi sprostać tej nowej sytuacji. Ale nie miał wielu doświadczeń.

Nagle poderwał się i podbiegł do niej:

– Ellen, zobacz!

Stali teraz blisko siebie i pośpiesznie przebiegali wzrokiem notatkę w gazecie.

„Gdzie jest senator Nils Bjerke?

…zaginął przed dwoma tygodniami, po tym jak w wielkim pośpiechu opuścił swój dom i udał się w podróż do nieznanego miejsca… szanowany obywatel miasta, cieszący się powszechnym zaufaniem, członek wielu fundacji i rad nadzorczych, prezes kilku stowarzyszeń i komitetów…”

– Czy nie ma jego fotografii? – zapytała Ellen, podniecona ciepłem płynącym od ciała Johannesa. – Zobacz w innej gazecie!

Znaleźli. Wprawdzie zdjęcie zaginionego senatora było dość nieostre, ale ani przez moment nie mieli wątpliwości, że to Svarten.

– Senator! – zdumiała się Ellen. – Po co mu były narkotyki?

– No cóż, praca w różnych fundacjach i komitetach to zajęcie szlachetne, rzadko jednak przynosi wymierne korzyści finansowe. Raczej przeciwnie. Jeśli chciał żyć na wysokiej stopie, musiał znaleźć inne źródła dochodu. A więc zagadka rozwiązana. Nie znałaś tego nazwiska?

– Nils Bjerke? Nigdy nie słyszałam.

– W takim razie całkiem niepotrzebnie cię tropił i usiłował usunąć. Padł ofiarą własnego strachu.

Ellen zwróciła uwagę, że Johannesowi głos się zaczyna łamać, a dłonie drżą. Spłoniona pojęła, że to jej bliskość tak na niego działa. Ten twardy, nieprzystępny Johannes? Pragnienie, by spocząć w jego ramionach, poczuć delikatną pieszczotę dłoni, zdawało się ją niebezpiecznie rozpalać.

Johannes także już nie był w stanie nad sobą zapanować. Rzucił gazetę na podłogę i niepewnie objął dziewczynę ramieniem.

– Myślałaś o przeprowadzce… do mnie? Czy zamierzasz znowu tkać?

– Tak – szepnęła, bo i jej głos się załamał. – Ale…

– Wiem, co chcesz powiedzieć – uśmiechnął się. – Uznaj to za oświadczyny!

Spuściła wzrok i dygnąwszy odpowiedziała:

– W takim razie się zgadzam.

Jej usta były dokładnie takie miękkie, jak sobie wyobrażał, a ona sama subtelna i onieśmielona, jak się spodziewał.

Rzucił spojrzenie na drzwi wychodzące na strych.

– Ellen… Ty nie widziałaś tego, co ja. Wiesz, wolałbym zabrać cię ze sobą do domu jeszcze dziś wieczór. Zapakuj od razu tyle, ile się zmieści do samochodu, po resztę przyjedziemy później.

Trochę ją zaskoczył, wszystko stało się tak nagle. Zgodziła się jednak, bo doskonale go rozumiała.

– Świetnie! Przeniosę cię przez próg i z całego serca powitam, bo tęskniłem za tobą od lat.

– Ja także tęskniłam, Johannes – szepnęła Ellen, opierając głowę na jego ramieniu. – Nareszcie zrozumiałam, dlaczego tak bardzo rozpaczałam z powodu utraconej przyjaźni.

– To już minęło, Ellen. Wszystkie koszmary z naszego życia wreszcie zniknęły.

Загрузка...