18

Zaczęło go boleć. Sam tylenol nie pomógł. W tylnej kieszeni miał też kodeinę, ale nie odważył się jej zażyć. Musiał zachować trzeźwy umysł, a kodeina zesłałaby na niego sen szybciej niż… stosunek. Naprędce podsumował dolegliwości. Najbardziej dawała mu do wiwatu rozcięta goleń, a zaraz po niej skopane żebra. Reszta bolączek była niemal pożądanym urozmaiceniem. Niemniej boleśnie odczuwał każdy ruch. Kiedy wrócił do biura, Wielka Cyndi wręczyła mu stos kartek z wiadomościami.

– Ilu reporterów dzwoniło? – spytał.

– Przestałam liczyć, panie Bolitar.

– Jakieś wieści od Bruce'a Taylora?

– Tak.

Bruce zajmował się Metsami, a nie Jankesami. Ale każdy dziennikarz chciał napisać artykuł o sprawie Clu. Poza tym Bruce był dziennikarzem zaprzyjaźnionym. Z pewnością wiedział coś o córce Sophie Mayor. Wic polegał na tym, żeby w rozmowie z nim poruszyć ów temat, nie budząc zbytniej ciekawości.

Myron zamknął drzwi gabinetu, usiadł i wystukał numer.

– Taylor – odezwał się po pierwszym sygnale głos.

– Hej, Bracie.

– Jezu! Myron? Hej! Dzięki, że oddzwaniasz.

– Jasne, Bracie. Współpraca z ulubionym reporterem to przyjemność.

– Tata – rata – rozległo się po chwili.

– Że co?

– Coś za szybko się odezwałeś.

– Przebacz.

– Dobra, Myron, pomińmy punkt, w którym rozbrajasz mnie swoją nieziemską charyzmą. Przejdźmy do rzeczy.

– Chcę ubić interes.

– Słucham.

– Nie jestem jeszcze gotów do oświadczeń. Ale kiedy będę, o wszystkim dowiesz się pierwszy. Na wyłączność.

– Na wyłączność? Ty to jesteś oblatany w żargonie prasowym, chłopie.

– Mogłem użyć słowa „bomba”. To jedno z moich ulubionych.

– Pięknie, ładnie. Czego żądasz za to, że mi nic nie powiesz?

– Informacji. Pod warunkiem, że nie doszukasz się w moich pytaniach tego, czego w nich nie ma, i o tym nie napiszesz. Pozostaniesz moim źródłem.

– Raczej dziewczynką na telefon.

– Jeśli cię to rajcuje.

– Nie dziś, skarbie, boli mnie głowa. Czyli sytuacja wygląda tak. Ty mi nic nie mówisz. Ja o niczym nie piszę i mówię ci wszystko. Niestety, chłopie, nic z tego.

– Żegnaj, Bracie.

– Zaraz, Myron, chwila. Czy ja jestem dyrektorem? Oszczędź mi tych durnych negocjacji. Skończmy z przeciąganiem liny. Zróbmy tak: coś mi dasz. Jakiś komentarz Myrona Bolitara, cokolwiek. Choćby najzupełniej niewinny. Bylebym dostał go pierwszy. Wtedy powiem ci, co chcesz wiedzieć, nabiorę wody w usta, a ty podrzucisz mi na wyłączność jakąś bombę. Zgoda?

– Zgoda. Oto mój komentarz: Esperanza Diaz nie zabiła Clu Haida. Popieram ją w stu procentach.

– Miała romans z Clu?

– Koniec komentarza, Bruce. Kropka.

– Ładnie, pięknie, a czy to prawda, że w chwili morderstwa nie było cię w kraju?

– Powiedziałem swoje, Bruce. „Bez dalszych komentarzy”. „Nie odpowiem dziś na więcej pytań”.

– Ej, przecież to tajemnica poliszynela. Co ci szkodzi potwierdzić? Byłeś na Karaibach, tak?

– Tak.

– Gdzie na Karaibach?

– Bez komentarzy.

– Dlaczego? Naprawdę byłeś na Kajmanach?

– Nie byłem na Kajmanach.

– To gdzie?

Proszę, jak działają reporterzy!

– Bez komentarzy.

– Zadzwoniłem do ciebie, jak tylko poszedł hyr, że Clu ćpał. Esperanza odparła, że jesteś w mieście, ale nic nie powiesz.

– Teraz też, Bruce. Twoja kolej.

– No nie, Myron, nie dajesz nic w zamian.

– Zawarliśmy umowę.

– Dobra, jasne, chcę być uczciwy – powiedział Bruce tonem nie pozostawiającym złudzeń, że jeszcze do tego wróci. – Pytaj.

Ostrożnie, przykazał sobie Myron. Nie mógł prosto z mostu spytać o córkę Sophie Mayor. Musiał działać subtelnie. Otworzyły się drzwi i do gabinetu wsunął się Win. Myron dał mu znak palcem. Win skinął głową, otworzył drzwi szafy, popatrzył w duże lustro na ich wewnętrznej stronie i uśmiechnął się. Miły sposób zabijania czasu.

– Jakie plotki krążyły o Clu? – spytał Myron.

– Przed wpadką na teście?

– Tak.

– Że to bomba z opóźnionym zapłonem.

– Wyjaśnij.

– Miotał wspaniale, bez dwóch zdań. Dobrze się prezentował. Schudł, był skoncentrowany. Ale na jakiś tydzień przed kontrolą antynarkotykową zaczął wyglądać jak zmora. Przecież go widziałeś, tak? A może już wyjechałeś z kraju?

– Mów, mów.

– Nie bardzo jest o czym. W jego przypadku widziałeś to setki razy. Łamał ci serce. W ręku miał dar od Boga. A reszta… szkoda gadać, sam rozumiesz.

– A więc już przed testem widać było, że coś z nim nie tak?

– Właśnie. Takich znaków, mogę rzec po fakcie, było wiele. Słyszałem, że wyrzuciła go żona. Był nieogolony, oczy miał przekrwione i tak dalej.

– Nie oznacza to, że ćpał.

– Owszem. Mógł to być skutek gorzały.

– Albo stresu w związku z rozdźwiękiem w małżeństwie.

– Na słowo to możesz uwierzyć komuś takiemu jak Orel Hershiser, lecz w przypadku Clu Haida, Steve'a Howe'a czy innego notorycznego popaprańca zakładasz, że nawalił, i jedenaście razy na dziesięć masz rację.

Myron spojrzał na Wina, który skończył już przygładzać blond loki i ćwiczył w lustrze uśmiechy. W tej chwili pracował nad łobuzerskim. Subtelnie, subtelnie, powtórzył sobie Myron.

– Bruce?

– Tak?

– Co wiesz o Sophie Mayor?

– A o co chodzi?

– O nic konkretnego.

– Pytasz z ciekawości?

– Właśnie.

– Jakżeby inaczej.

– Jak bardzo zaszkodziła jej wpadka Clu?

– Ogromnie. To już wiesz. Postawiła na swoim i przez jakiś czas uchodziła za geniuszkę. Ale po wpadce Clu na kontroli natychmiast wyszła na idiotkę, która powinna oddać sprawy w ręce mężczyzn.

– Skąd się wzięła?

– Wzięła?

– Tak. Chcę się o niej czegoś dowiedzieć.

– Dlaczego? – spytał Bruce. – A zresztą. Pochodzi chyba z Kansas, a może z Iowy, Indiany albo Montany. Z tamtych stron. Typ podstarzałej czerstwej dziewoi. Kocha łowić ryby, polować, wszystko, co się wiąże z naturą. W przeszłości matematyczne cudowne dziecko. Przyjechała na Wschodnie Wybrzeże studiować na MIT. Właśnie tam poznała Gary'ego Mayora. Pobrali się i prawie przez całe życie byli wykładowcami uniwersyteckimi. On uczył na Uniwersytecie Brandeisa, ona na uczelni Tuftsa. Na początku lat osiemdziesiątych opracowali program prowadzenia finansów osobistych i nagle z naukowców należących do klasy średniej stali się milionerami. W roku 1994 weszli na giełdę i zmienili się z erów w derów.

– Z erów w derów?

– Z milionerów w miliarderów.

– Aha.

– A potem zrobili to, co robi sporo superbogaczy: zakupili koncesję sportową. W tym wypadku zespół Jankesów. Gary Mayor dorósł w miłości do nich. Mieli być dla niego miłą zabawką, ale niestety się nią nie nacieszył.

Myron odchrząknął.

– Czy Mayorowie… mają dzieci? Znalazł się subtelniś.

– Dwoje. Jareda znasz. Uzdolniony, inteligentny chłopak, poszedł na twoją Alma Mater. Ale nikt go nie lubi, bo pracę dostał dzięki mamusi. Odpowiada głównie za pilnowanie jej sportowej inwestycji. O ile wiem, dobrze sobie z tym radzi, a baseball zostawia baseballistom.

– Mhm.

– Mają też córkę. A raczej mieli.

Win westchnął z wysiłkiem i zamknął drzwi szafy. Bardzo trudno było mu oderwać się od lustra. W pełni rozluźniony, usiadł jak zwykle naprzeciwko Myrona. Myron odchrząknął.

– Jak to mieli córkę? – spytał Bruce'a.

– Zerwała z nimi kontakty. Nie pamiętasz tej historii?

– Słabo. Uciekła od nich?

– Tak. Na imię miała Lucy. Kilka tygodni przed osiemnastymi urodzinami dała nogę z chłopakiem, muzykiem grange'owym. Było to, czyja wiem, dziesięć, piętnaście lat temu. Zanim Mayorowie dorobili się pieniędzy.

– Gdzie teraz mieszka?

– W tym rzecz, że nikt nie wie.

– Nie rozumiem.

– Pewne jest, że uciekła. Chyba zostawiła im list. Że wyrusza z chłopakiem szukać szczęścia itd., jak to nastolatka. Sophie i Gary Mayorowie, typowi wykładowcy ze Wschodniego Wybrzeża, którzy naczytali się za dużo doktora Spocka, dali córce swobodę, licząc, że wróci do domu.

– Ale nie wróciła.

– Ba.

– Więcej się nie odezwała?

– Ba.

– Kilka lat temu coś o tym czytałem. Zaczęli jej szukać?

– Tak. Po pierwsze, po kilku miesiącach jej chłopak wrócił. Rozstali się i rozeszli w różne strony. To dopiero szok, co? W każdym razie nie wiedział, dokąd pojechała. Mayorowie zawiadomili policję, lecz nie robili z tego wielkiej sprawy. Lucy zdążyła skończyć osiemnaście lat i uciekła najwyraźniej z własnej woli. Nic nie wskazywało na morderstwo, a poza tym Mayorowie nie mieli jeszcze fury pieniędzy.

– A kiedy się wzbogacili?

– Ponowili próbę odnalezienia córki. Szukali jej jak zaginionej dziedziczki fortuny. Brukowce jakiś czas chętnie o tym pisały. Pojawiło się trochę niczym niepopartych doniesień, ale żadnych konkretów. Twierdzono, że Lucy wyjechała za granicę. Że przebywa w jakiejś komunie. Że nie żyje. Takie tam. Nie znaleźli jej, a ponieważ nie natrafiono na żaden ślad przestępstwa, sprawa w końcu przycichła. Zamilkli. Win spojrzał na Myrona i wygiął brew w łuk. Myron pokręcił głową.

– A dlaczego cię to interesuje? – spytał Bruce.

– Po prostu chcę zasięgnąć języka o Mayorach.

– Mhm.

– Nic wielkiego.

– Jasne, przypuszczam, że wątpię.

– Naprawdę – skłamał Myron. – Nie znasz bardziej współczesnego wyrażenia? Nikt już tak nie mówi.

– Nie?… Muszę pilniej śledzić MTV. Ale Vanilla Ice nie spadli z topu, co?

– Szajs, szajs, baby.

– Mówi się trudno, na razie gramy twoimi kartami, Myron. Ale o Lucy Mayor nie wiem nic ponadto. Sprawdź w wyszukiwarce Lexisa. W gazetach może być więcej szczegółów.

– Dobry pomysł, dzięki. Słuchaj, Bruce, mam następną rozmowę.

– No, co ty? Spławiasz mnie?

– Zawarliśmy umowę.

– To po kiego wypytujesz mnie o Mayorów?

– Powiedziałem, że chcę czegoś o nich się dowiedzieć.

– Znasz wyrażenie „nie ściemniaj”?

– Do widzenia, Bruce.

– Zaczekaj… – W słuchawce zaległa cisza. – To jakaś poważna sprawa, tak?

– Bardzo poważna. Zginął Clu Haid. O jego zabicie oskarżono Esperanzę. Została aresztowana.

– Ale to nie wszystko? Potwierdź. Niczego nie wydrukuję, słowo.

– Chcesz znać prawdę, Bruce? Jeszcze nie wiem.

– A kiedy będziesz wiedział?

– Wtedy dowiesz się pierwszy.

– Naprawdę wierzysz w niewinność Esperanzy? Przy tych wszystkich dowodach?

– Tak.

– Jeśli będziesz jeszcze czegoś potrzebował, Myron, dzwoń. Lubię Esperanzę. Chętnie w miarę możliwości wam pomogę.

Myron rozłączył się i spojrzał na pogrążonego w myślach Wina, który palcem wskazującym stukał w podbródek. Przez kilka ładnych sekund milczeli. Win przestał stukać palcem.

– Co się stało z rodziną Kingów? – spytał.

– Mówisz o tych ze specjalnego programu na Boże Narodzenie? Win potwierdził skinieniem głowy.

– Oglądałeś ten program co roku. Kingów były krocie – dużych Kingów z brodami, małych Kingów w majtkach, mamuś, tatusiów, wujów, ciotek, kuzynów. Aż któregoś roku – puf! – zniknęli. Co do jednego. Co się stało?

– Nie wiem.

– Dziwne, prawda?

– Pewnie.

– A co ród Kingów porabiał przez resztę dni w roku?

– Szykował się do występu w programie na następne Boże Narodzenie?

– Co za życie! Mija Boże Narodzenie i zaczynasz myśleć o następnym. Żyjesz w szklanej kuli ze sztucznym śniegiem.

– Pewnie.

– Ciekawe, co się teraz dzieje z tą gromadą nagle bezrobotnych Kingów. Sprzedają samochody? Ubezpieczenia? Narkotyki? Smutnieją w każde Boże Narodzenie?

– Interesująca refleksja, Win. Przy okazji, przyszedłeś z jakiegoś konkretnego powodu?

– Kingowie to nie jest wystarczający powód? A kto wpadł do mojego biura, bo nie kumał, o czym śpiewa Sheena Easton?

– Porównujesz rodzinę Kingów z Sheeną Easton?

– Tak naprawdę chciałem przekazać ci, że nie będzie wezwania do sądu firmy Lock – Horne. Myron wcale się nie zdziwił.

– Potęga łapówek nie przestaje mnie zdumiewać – powiedział, kręcąc głową.

– Łapówka to takie ordynarne słowo – odparł Win. – Wolę bardziej poprawną politycznie „dobrowolną wpłatę na żądanie”. – Usiadł prosto, po swojemu założył nogę na nogę i splótł dłonie na kolanach. – Wyjaśnij – rzekł, wskazując telefon.

Myron wyjaśnił. Opowiedział o wszystkim, zwłaszcza o historii Lucy Mayor.

– Zagadkowe – skomentował Win.

– Rzeczywiście.

– Choć nie bardzo widzę, co łączy te sprawy.

– Ktoś przysyła mi dyskietkę z Lucy Mayor, a niedługo potem ginie Clu. Myślisz, że to zwykły zbieg okoliczności?

– Za wcześnie mówić – orzekł po namyśle Win. – Zrekapitulujmy wypadki, dobrze?

– Proszę.

– Zacznijmy po kolei: w drodze wymiany Clu trafia do Nowego Jorku, gra dobrze, przeżywa załamanie, bo Bonnie wyrzuca go z domu, wpada na kontroli antynarkotykowej, rozpaczliwie cię szuka, przychodzi do mnie, bierze z konta dwieście tysięcy dolarów, uderza Esperanzę, zostaje zamordowany. – Win zamilkł. – Zgadza się?

– Tak.

– Przyjrzymy się zatem kilku stycznym z powyższym ciągiem.

– Przyjrzyjmy się.

– Po pierwsze, nasz dawny koleżka z bractwa studenckiego, Billy Lee Palms, gdzieś znika. Clu podobno odwiedził go krótko przed śmiercią. Jest jeszcze jakiś powód, żeby łączyć Billy'ego Lee z tą sprawą?

– Właściwie nie ma. Zresztą według jego matki za Billym Lee ostatnio trudno trafić.

– Tak więc jego zniknięcie nie musi mieć związku z tą sprawą.

– Być może.

– W każdym razie to kolejny dziwny zbieg okoliczności.

– Właśnie.

– Wobec tego zajmijmy się na chwilę drugą styczną: barem nocnym Zgadnij.

– Wiemy jedynie, że Clu tam był.

– Wiemy znacznie więcej.

– Na przykład?

– Zareagowali na twoją wizytę za ostro. Wyrzucenie cię stamtąd i pobicie to jedno. Ale przesłuchanie z użyciem noża i prądu to gruba przesada.

– Czyli że…

– Czyli że trafiłeś w nerw, wsadziłeś kij w mrowisko, poruszyłeś gniazdo os, wybierz ulubiony truizm.

– A więc są w to zamieszani.

– Logiczne – odparł Win, znowu naśladując Spocka.

– Jak?

– Mój Boże, nie mam pojęcia.

– Sądziłem, że Clu i Esperanza się tam spotkali – rzekł po chwili Myron.

– Zmieniłeś zdanie?

– Załóżmy, że się spotkali. Co w tym nadzwyczajnego? Skąd ta przesadna reakcja?

– A więc chodzi o coś innego.

– Masz więcej stycznych? – spytał Myron.

– Jedną dużą. Zniknięcie Lucy Mayor.

– Do którego doszło przeszło dziesięć lat temu.

– Na dodatek jego związek z resztą wypadków jest, przyznajmy, w najlepszym razie słaby.

– Przyznaję. Win zetknął palce.

– A jednak dyskietkę przysłano tobie.

– Tak.

– Nie mamy pewności, czy Lucy Mayor łączy coś z Clu Haidem…

– Owszem.

– Ale wiemy na pewno, że łączy ją coś z tobą.

– Ze mną? – Myron zrobił zdziwioną minę. – Niemożliwe.

– Dobrze się zastanów. Może ją kiedyś spotkałeś.

– Nie.

– Nie mając o tym pojęcia. Ta kobieta żyła bardzo długo jakby w stanie utajenia. Spotkałeś ją w jakimś barze, zaliczyłeś jednorazowy numerek.

– Nie zaliczam jednorazowych numerków.

– Słusznie… Boże, jak ja ci zazdroszczę – odparł Win, patrząc na niego beznamiętnie. Myron machnął ręką.

– Załóżmy, że masz rację. Załóżmy, że spotkałem ją, nie wiedząc o tym. I co z tego? Mści się na mnie, przysyłając dyskietkę, na której jej twarz zmienia się w kałużę krwi?

– Zagadkowe – przyznał Win.

– Co nam pozostaje?

– Zagadka. Włączył się interkom.

– Dzwoni pański ojciec, panie Bolitar – poinformowała Wielka Cyndi.

– Dziękuję. – Myron podniósł słuchawkę. – Cześć, tato.

– Witaj. Co u ciebie?

– W porządku.

– Oswajasz się z krajem?

– Tak.

– Cieszysz się, że wróciłeś? Ojciec wyraźnie z czymś zwlekał.

– Tak, tato, bardzo.

– Ta sprawa z Esperanzą… Mocno cię absorbuje, co?

– Tak, owszem.

– Czyyyy – zaczął Al Bolitar, przeciągając słowo – w takim razie znajdziesz czas na lunch ze swoim starym?

W jego głosie czuć było napięcie.

– Oczywiście, tato.

– Może jutro. W klubie?

Myron stłumił jęk. O rany, w klubie!

– Oczywiście. W południe?

– Dobrze, synu.

Tata nieczęsto nazywał go synem. Od wielkiego dzwonu. Myron przełożył słuchawkę do drugiej ręki.

– Coś się stało, tato? – spytał.

– Nie, nie – zaprzeczył zbyt pośpiesznie ojciec. – Wszystko w porządku. Po prostu chcę z tobą o czymś porozmawiać.

– O czym?

– To nic takiego, może poczekać. Do zobaczenia jutro. Al Bolitar rozłączył się. Myron spojrzał na Wina.

– To mój ojciec – wyjaśnił.

– Wiem, powiedziała ci to Wielka Cyndi. A poza tym kilka razy powtórzyłeś słowo „tato”. Połapałem się w mig, już taki mam talent.

– Na jutro umówił się ze mną na lunch.

– Mam się tym przejąć dlatego…

– Tylko cię informuję.

– Wieczorem zanotuję to w swoim pamiętniku. A na razie wpadła mi do głowy kolejna myśl w związku z Lucy Mayor.

– Słucham.

– Jak pamiętasz, próbowaliśmy ustalić, komu ta sprawa zaszkodziła.

– Pamiętam.

– Z pewnością Clu. Esperanzy. Tobie. Mnie.

– Tak.

– Musimy jednak dodać jeszcze jedną osobę. Sophie Mayor.

– Całkiem słusznie – rzekł Myron, kiwając głową. – Gdybyś chciał ją zniszczyć, to co byś zrobił? Przede wszystkim podkopałbyś jej poparcie u kibiców i w zarządzie klubu.

– Dobrałbym się do Clu Haida – wtrącił Win.

– Właśnie. A potem uderzył w jej czuły punkt: zaginioną córkę. Wyobrażasz sobie zgrozę Sophie Mayor po przesłaniu podobnej dyskietki?

– Rodzi to ciekawe pytanie.

– Jakie?

– Powiesz jej?

– O dyskietce?

– Pewnie, że o dyskietce. Przecież nie o ostatnich ruchach wojsk w Bośni.

– Nie mam wyboru – odparł Myron po krótkim namyśle. – Muszę jej powiedzieć.

– To również może być częścią planu wykończenia jej psychicznie – rzekł Win. – Zapewne ktoś przesłał ci dyskietkę, wiedząc, że uderzy to w panią Mayor.

– Może. Tak czy inaczej Sophie Mayor ma prawo wiedzieć. Nie mnie decydować, czy wystarczy jej sił, by to znieść.

– Słusznie. – Win wstał. – Znajomi ludzie próbują dotrzeć do zeznań świadków i urzędowych raportów w sprawie śmierci Clu: z sekcji zwłok, miejsca zbrodni, badań kryminalistycznych et cetera. Ale nikt nie puszcza pary z gęby.

– Chyba ktoś by się znalazł – rzekł Myron.

– Tak?

– Lekarzem sądowym powiatu Bergen jest Sally Li. Znam ją.

– Dzięki ojcu Jessiki?

– Tak.

– Uderz do niej. Win ruszył do drzwi.

– Win?

– Tak?

– Masz pomysł, jak przekazać wieści Sophie Mayor?

– Żadnego.

Po wyjściu przyjaciela Myron utkwił wzrok w telefon, podniósł słuchawkę i wystukał numer. Trwało to jakiś czas, nim sekretarka w końcu go połączyła. Na dźwięk jego głosu Sophie Mayor nie zapiała z zachwytu.

– O co chodzi? – spytała ostrym tonem.

– Musimy porozmawiać.

W komórce albo w telefonie w samochodzie zahuczało.

– Już rozmawialiśmy.

– Nie o tym.

– Jestem w samochodzie – odparła po chwili Sophie Mayor. – Milę od domu na Long Island. Czy to ważne?

Myron wziął pióro.

– Proszę podać adres – rzekł. – Zaraz tam będę.

Загрузка...