Zaczęło go boleć. Sam tylenol nie pomógł. W tylnej kieszeni miał też kodeinę, ale nie odważył się jej zażyć. Musiał zachować trzeźwy umysł, a kodeina zesłałaby na niego sen szybciej niż… stosunek. Naprędce podsumował dolegliwości. Najbardziej dawała mu do wiwatu rozcięta goleń, a zaraz po niej skopane żebra. Reszta bolączek była niemal pożądanym urozmaiceniem. Niemniej boleśnie odczuwał każdy ruch. Kiedy wrócił do biura, Wielka Cyndi wręczyła mu stos kartek z wiadomościami.
– Ilu reporterów dzwoniło? – spytał.
– Przestałam liczyć, panie Bolitar.
– Jakieś wieści od Bruce'a Taylora?
– Tak.
Bruce zajmował się Metsami, a nie Jankesami. Ale każdy dziennikarz chciał napisać artykuł o sprawie Clu. Poza tym Bruce był dziennikarzem zaprzyjaźnionym. Z pewnością wiedział coś o córce Sophie Mayor. Wic polegał na tym, żeby w rozmowie z nim poruszyć ów temat, nie budząc zbytniej ciekawości.
Myron zamknął drzwi gabinetu, usiadł i wystukał numer.
– Taylor – odezwał się po pierwszym sygnale głos.
– Hej, Bracie.
– Jezu! Myron? Hej! Dzięki, że oddzwaniasz.
– Jasne, Bracie. Współpraca z ulubionym reporterem to przyjemność.
– Tata – rata – rozległo się po chwili.
– Że co?
– Coś za szybko się odezwałeś.
– Przebacz.
– Dobra, Myron, pomińmy punkt, w którym rozbrajasz mnie swoją nieziemską charyzmą. Przejdźmy do rzeczy.
– Chcę ubić interes.
– Słucham.
– Nie jestem jeszcze gotów do oświadczeń. Ale kiedy będę, o wszystkim dowiesz się pierwszy. Na wyłączność.
– Na wyłączność? Ty to jesteś oblatany w żargonie prasowym, chłopie.
– Mogłem użyć słowa „bomba”. To jedno z moich ulubionych.
– Pięknie, ładnie. Czego żądasz za to, że mi nic nie powiesz?
– Informacji. Pod warunkiem, że nie doszukasz się w moich pytaniach tego, czego w nich nie ma, i o tym nie napiszesz. Pozostaniesz moim źródłem.
– Raczej dziewczynką na telefon.
– Jeśli cię to rajcuje.
– Nie dziś, skarbie, boli mnie głowa. Czyli sytuacja wygląda tak. Ty mi nic nie mówisz. Ja o niczym nie piszę i mówię ci wszystko. Niestety, chłopie, nic z tego.
– Żegnaj, Bracie.
– Zaraz, Myron, chwila. Czy ja jestem dyrektorem? Oszczędź mi tych durnych negocjacji. Skończmy z przeciąganiem liny. Zróbmy tak: coś mi dasz. Jakiś komentarz Myrona Bolitara, cokolwiek. Choćby najzupełniej niewinny. Bylebym dostał go pierwszy. Wtedy powiem ci, co chcesz wiedzieć, nabiorę wody w usta, a ty podrzucisz mi na wyłączność jakąś bombę. Zgoda?
– Zgoda. Oto mój komentarz: Esperanza Diaz nie zabiła Clu Haida. Popieram ją w stu procentach.
– Miała romans z Clu?
– Koniec komentarza, Bruce. Kropka.
– Ładnie, pięknie, a czy to prawda, że w chwili morderstwa nie było cię w kraju?
– Powiedziałem swoje, Bruce. „Bez dalszych komentarzy”. „Nie odpowiem dziś na więcej pytań”.
– Ej, przecież to tajemnica poliszynela. Co ci szkodzi potwierdzić? Byłeś na Karaibach, tak?
– Tak.
– Gdzie na Karaibach?
– Bez komentarzy.
– Dlaczego? Naprawdę byłeś na Kajmanach?
– Nie byłem na Kajmanach.
– To gdzie?
Proszę, jak działają reporterzy!
– Bez komentarzy.
– Zadzwoniłem do ciebie, jak tylko poszedł hyr, że Clu ćpał. Esperanza odparła, że jesteś w mieście, ale nic nie powiesz.
– Teraz też, Bruce. Twoja kolej.
– No nie, Myron, nie dajesz nic w zamian.
– Zawarliśmy umowę.
– Dobra, jasne, chcę być uczciwy – powiedział Bruce tonem nie pozostawiającym złudzeń, że jeszcze do tego wróci. – Pytaj.
Ostrożnie, przykazał sobie Myron. Nie mógł prosto z mostu spytać o córkę Sophie Mayor. Musiał działać subtelnie. Otworzyły się drzwi i do gabinetu wsunął się Win. Myron dał mu znak palcem. Win skinął głową, otworzył drzwi szafy, popatrzył w duże lustro na ich wewnętrznej stronie i uśmiechnął się. Miły sposób zabijania czasu.
– Jakie plotki krążyły o Clu? – spytał Myron.
– Przed wpadką na teście?
– Tak.
– Że to bomba z opóźnionym zapłonem.
– Wyjaśnij.
– Miotał wspaniale, bez dwóch zdań. Dobrze się prezentował. Schudł, był skoncentrowany. Ale na jakiś tydzień przed kontrolą antynarkotykową zaczął wyglądać jak zmora. Przecież go widziałeś, tak? A może już wyjechałeś z kraju?
– Mów, mów.
– Nie bardzo jest o czym. W jego przypadku widziałeś to setki razy. Łamał ci serce. W ręku miał dar od Boga. A reszta… szkoda gadać, sam rozumiesz.
– A więc już przed testem widać było, że coś z nim nie tak?
– Właśnie. Takich znaków, mogę rzec po fakcie, było wiele. Słyszałem, że wyrzuciła go żona. Był nieogolony, oczy miał przekrwione i tak dalej.
– Nie oznacza to, że ćpał.
– Owszem. Mógł to być skutek gorzały.
– Albo stresu w związku z rozdźwiękiem w małżeństwie.
– Na słowo to możesz uwierzyć komuś takiemu jak Orel Hershiser, lecz w przypadku Clu Haida, Steve'a Howe'a czy innego notorycznego popaprańca zakładasz, że nawalił, i jedenaście razy na dziesięć masz rację.
Myron spojrzał na Wina, który skończył już przygładzać blond loki i ćwiczył w lustrze uśmiechy. W tej chwili pracował nad łobuzerskim. Subtelnie, subtelnie, powtórzył sobie Myron.
– Bruce?
– Tak?
– Co wiesz o Sophie Mayor?
– A o co chodzi?
– O nic konkretnego.
– Pytasz z ciekawości?
– Właśnie.
– Jakżeby inaczej.
– Jak bardzo zaszkodziła jej wpadka Clu?
– Ogromnie. To już wiesz. Postawiła na swoim i przez jakiś czas uchodziła za geniuszkę. Ale po wpadce Clu na kontroli natychmiast wyszła na idiotkę, która powinna oddać sprawy w ręce mężczyzn.
– Skąd się wzięła?
– Wzięła?
– Tak. Chcę się o niej czegoś dowiedzieć.
– Dlaczego? – spytał Bruce. – A zresztą. Pochodzi chyba z Kansas, a może z Iowy, Indiany albo Montany. Z tamtych stron. Typ podstarzałej czerstwej dziewoi. Kocha łowić ryby, polować, wszystko, co się wiąże z naturą. W przeszłości matematyczne cudowne dziecko. Przyjechała na Wschodnie Wybrzeże studiować na MIT. Właśnie tam poznała Gary'ego Mayora. Pobrali się i prawie przez całe życie byli wykładowcami uniwersyteckimi. On uczył na Uniwersytecie Brandeisa, ona na uczelni Tuftsa. Na początku lat osiemdziesiątych opracowali program prowadzenia finansów osobistych i nagle z naukowców należących do klasy średniej stali się milionerami. W roku 1994 weszli na giełdę i zmienili się z erów w derów.
– Z erów w derów?
– Z milionerów w miliarderów.
– Aha.
– A potem zrobili to, co robi sporo superbogaczy: zakupili koncesję sportową. W tym wypadku zespół Jankesów. Gary Mayor dorósł w miłości do nich. Mieli być dla niego miłą zabawką, ale niestety się nią nie nacieszył.
Myron odchrząknął.
– Czy Mayorowie… mają dzieci? Znalazł się subtelniś.
– Dwoje. Jareda znasz. Uzdolniony, inteligentny chłopak, poszedł na twoją Alma Mater. Ale nikt go nie lubi, bo pracę dostał dzięki mamusi. Odpowiada głównie za pilnowanie jej sportowej inwestycji. O ile wiem, dobrze sobie z tym radzi, a baseball zostawia baseballistom.
– Mhm.
– Mają też córkę. A raczej mieli.
Win westchnął z wysiłkiem i zamknął drzwi szafy. Bardzo trudno było mu oderwać się od lustra. W pełni rozluźniony, usiadł jak zwykle naprzeciwko Myrona. Myron odchrząknął.
– Jak to mieli córkę? – spytał Bruce'a.
– Zerwała z nimi kontakty. Nie pamiętasz tej historii?
– Słabo. Uciekła od nich?
– Tak. Na imię miała Lucy. Kilka tygodni przed osiemnastymi urodzinami dała nogę z chłopakiem, muzykiem grange'owym. Było to, czyja wiem, dziesięć, piętnaście lat temu. Zanim Mayorowie dorobili się pieniędzy.
– Gdzie teraz mieszka?
– W tym rzecz, że nikt nie wie.
– Nie rozumiem.
– Pewne jest, że uciekła. Chyba zostawiła im list. Że wyrusza z chłopakiem szukać szczęścia itd., jak to nastolatka. Sophie i Gary Mayorowie, typowi wykładowcy ze Wschodniego Wybrzeża, którzy naczytali się za dużo doktora Spocka, dali córce swobodę, licząc, że wróci do domu.
– Ale nie wróciła.
– Ba.
– Więcej się nie odezwała?
– Ba.
– Kilka lat temu coś o tym czytałem. Zaczęli jej szukać?
– Tak. Po pierwsze, po kilku miesiącach jej chłopak wrócił. Rozstali się i rozeszli w różne strony. To dopiero szok, co? W każdym razie nie wiedział, dokąd pojechała. Mayorowie zawiadomili policję, lecz nie robili z tego wielkiej sprawy. Lucy zdążyła skończyć osiemnaście lat i uciekła najwyraźniej z własnej woli. Nic nie wskazywało na morderstwo, a poza tym Mayorowie nie mieli jeszcze fury pieniędzy.
– A kiedy się wzbogacili?
– Ponowili próbę odnalezienia córki. Szukali jej jak zaginionej dziedziczki fortuny. Brukowce jakiś czas chętnie o tym pisały. Pojawiło się trochę niczym niepopartych doniesień, ale żadnych konkretów. Twierdzono, że Lucy wyjechała za granicę. Że przebywa w jakiejś komunie. Że nie żyje. Takie tam. Nie znaleźli jej, a ponieważ nie natrafiono na żaden ślad przestępstwa, sprawa w końcu przycichła. Zamilkli. Win spojrzał na Myrona i wygiął brew w łuk. Myron pokręcił głową.
– A dlaczego cię to interesuje? – spytał Bruce.
– Po prostu chcę zasięgnąć języka o Mayorach.
– Mhm.
– Nic wielkiego.
– Jasne, przypuszczam, że wątpię.
– Naprawdę – skłamał Myron. – Nie znasz bardziej współczesnego wyrażenia? Nikt już tak nie mówi.
– Nie?… Muszę pilniej śledzić MTV. Ale Vanilla Ice nie spadli z topu, co?
– Szajs, szajs, baby.
– Mówi się trudno, na razie gramy twoimi kartami, Myron. Ale o Lucy Mayor nie wiem nic ponadto. Sprawdź w wyszukiwarce Lexisa. W gazetach może być więcej szczegółów.
– Dobry pomysł, dzięki. Słuchaj, Bruce, mam następną rozmowę.
– No, co ty? Spławiasz mnie?
– Zawarliśmy umowę.
– To po kiego wypytujesz mnie o Mayorów?
– Powiedziałem, że chcę czegoś o nich się dowiedzieć.
– Znasz wyrażenie „nie ściemniaj”?
– Do widzenia, Bruce.
– Zaczekaj… – W słuchawce zaległa cisza. – To jakaś poważna sprawa, tak?
– Bardzo poważna. Zginął Clu Haid. O jego zabicie oskarżono Esperanzę. Została aresztowana.
– Ale to nie wszystko? Potwierdź. Niczego nie wydrukuję, słowo.
– Chcesz znać prawdę, Bruce? Jeszcze nie wiem.
– A kiedy będziesz wiedział?
– Wtedy dowiesz się pierwszy.
– Naprawdę wierzysz w niewinność Esperanzy? Przy tych wszystkich dowodach?
– Tak.
– Jeśli będziesz jeszcze czegoś potrzebował, Myron, dzwoń. Lubię Esperanzę. Chętnie w miarę możliwości wam pomogę.
Myron rozłączył się i spojrzał na pogrążonego w myślach Wina, który palcem wskazującym stukał w podbródek. Przez kilka ładnych sekund milczeli. Win przestał stukać palcem.
– Co się stało z rodziną Kingów? – spytał.
– Mówisz o tych ze specjalnego programu na Boże Narodzenie? Win potwierdził skinieniem głowy.
– Oglądałeś ten program co roku. Kingów były krocie – dużych Kingów z brodami, małych Kingów w majtkach, mamuś, tatusiów, wujów, ciotek, kuzynów. Aż któregoś roku – puf! – zniknęli. Co do jednego. Co się stało?
– Nie wiem.
– Dziwne, prawda?
– Pewnie.
– A co ród Kingów porabiał przez resztę dni w roku?
– Szykował się do występu w programie na następne Boże Narodzenie?
– Co za życie! Mija Boże Narodzenie i zaczynasz myśleć o następnym. Żyjesz w szklanej kuli ze sztucznym śniegiem.
– Pewnie.
– Ciekawe, co się teraz dzieje z tą gromadą nagle bezrobotnych Kingów. Sprzedają samochody? Ubezpieczenia? Narkotyki? Smutnieją w każde Boże Narodzenie?
– Interesująca refleksja, Win. Przy okazji, przyszedłeś z jakiegoś konkretnego powodu?
– Kingowie to nie jest wystarczający powód? A kto wpadł do mojego biura, bo nie kumał, o czym śpiewa Sheena Easton?
– Porównujesz rodzinę Kingów z Sheeną Easton?
– Tak naprawdę chciałem przekazać ci, że nie będzie wezwania do sądu firmy Lock – Horne. Myron wcale się nie zdziwił.
– Potęga łapówek nie przestaje mnie zdumiewać – powiedział, kręcąc głową.
– Łapówka to takie ordynarne słowo – odparł Win. – Wolę bardziej poprawną politycznie „dobrowolną wpłatę na żądanie”. – Usiadł prosto, po swojemu założył nogę na nogę i splótł dłonie na kolanach. – Wyjaśnij – rzekł, wskazując telefon.
Myron wyjaśnił. Opowiedział o wszystkim, zwłaszcza o historii Lucy Mayor.
– Zagadkowe – skomentował Win.
– Rzeczywiście.
– Choć nie bardzo widzę, co łączy te sprawy.
– Ktoś przysyła mi dyskietkę z Lucy Mayor, a niedługo potem ginie Clu. Myślisz, że to zwykły zbieg okoliczności?
– Za wcześnie mówić – orzekł po namyśle Win. – Zrekapitulujmy wypadki, dobrze?
– Proszę.
– Zacznijmy po kolei: w drodze wymiany Clu trafia do Nowego Jorku, gra dobrze, przeżywa załamanie, bo Bonnie wyrzuca go z domu, wpada na kontroli antynarkotykowej, rozpaczliwie cię szuka, przychodzi do mnie, bierze z konta dwieście tysięcy dolarów, uderza Esperanzę, zostaje zamordowany. – Win zamilkł. – Zgadza się?
– Tak.
– Przyjrzymy się zatem kilku stycznym z powyższym ciągiem.
– Przyjrzyjmy się.
– Po pierwsze, nasz dawny koleżka z bractwa studenckiego, Billy Lee Palms, gdzieś znika. Clu podobno odwiedził go krótko przed śmiercią. Jest jeszcze jakiś powód, żeby łączyć Billy'ego Lee z tą sprawą?
– Właściwie nie ma. Zresztą według jego matki za Billym Lee ostatnio trudno trafić.
– Tak więc jego zniknięcie nie musi mieć związku z tą sprawą.
– Być może.
– W każdym razie to kolejny dziwny zbieg okoliczności.
– Właśnie.
– Wobec tego zajmijmy się na chwilę drugą styczną: barem nocnym Zgadnij.
– Wiemy jedynie, że Clu tam był.
– Wiemy znacznie więcej.
– Na przykład?
– Zareagowali na twoją wizytę za ostro. Wyrzucenie cię stamtąd i pobicie to jedno. Ale przesłuchanie z użyciem noża i prądu to gruba przesada.
– Czyli że…
– Czyli że trafiłeś w nerw, wsadziłeś kij w mrowisko, poruszyłeś gniazdo os, wybierz ulubiony truizm.
– A więc są w to zamieszani.
– Logiczne – odparł Win, znowu naśladując Spocka.
– Jak?
– Mój Boże, nie mam pojęcia.
– Sądziłem, że Clu i Esperanza się tam spotkali – rzekł po chwili Myron.
– Zmieniłeś zdanie?
– Załóżmy, że się spotkali. Co w tym nadzwyczajnego? Skąd ta przesadna reakcja?
– A więc chodzi o coś innego.
– Masz więcej stycznych? – spytał Myron.
– Jedną dużą. Zniknięcie Lucy Mayor.
– Do którego doszło przeszło dziesięć lat temu.
– Na dodatek jego związek z resztą wypadków jest, przyznajmy, w najlepszym razie słaby.
– Przyznaję. Win zetknął palce.
– A jednak dyskietkę przysłano tobie.
– Tak.
– Nie mamy pewności, czy Lucy Mayor łączy coś z Clu Haidem…
– Owszem.
– Ale wiemy na pewno, że łączy ją coś z tobą.
– Ze mną? – Myron zrobił zdziwioną minę. – Niemożliwe.
– Dobrze się zastanów. Może ją kiedyś spotkałeś.
– Nie.
– Nie mając o tym pojęcia. Ta kobieta żyła bardzo długo jakby w stanie utajenia. Spotkałeś ją w jakimś barze, zaliczyłeś jednorazowy numerek.
– Nie zaliczam jednorazowych numerków.
– Słusznie… Boże, jak ja ci zazdroszczę – odparł Win, patrząc na niego beznamiętnie. Myron machnął ręką.
– Załóżmy, że masz rację. Załóżmy, że spotkałem ją, nie wiedząc o tym. I co z tego? Mści się na mnie, przysyłając dyskietkę, na której jej twarz zmienia się w kałużę krwi?
– Zagadkowe – przyznał Win.
– Co nam pozostaje?
– Zagadka. Włączył się interkom.
– Dzwoni pański ojciec, panie Bolitar – poinformowała Wielka Cyndi.
– Dziękuję. – Myron podniósł słuchawkę. – Cześć, tato.
– Witaj. Co u ciebie?
– W porządku.
– Oswajasz się z krajem?
– Tak.
– Cieszysz się, że wróciłeś? Ojciec wyraźnie z czymś zwlekał.
– Tak, tato, bardzo.
– Ta sprawa z Esperanzą… Mocno cię absorbuje, co?
– Tak, owszem.
– Czyyyy – zaczął Al Bolitar, przeciągając słowo – w takim razie znajdziesz czas na lunch ze swoim starym?
W jego głosie czuć było napięcie.
– Oczywiście, tato.
– Może jutro. W klubie?
Myron stłumił jęk. O rany, w klubie!
– Oczywiście. W południe?
– Dobrze, synu.
Tata nieczęsto nazywał go synem. Od wielkiego dzwonu. Myron przełożył słuchawkę do drugiej ręki.
– Coś się stało, tato? – spytał.
– Nie, nie – zaprzeczył zbyt pośpiesznie ojciec. – Wszystko w porządku. Po prostu chcę z tobą o czymś porozmawiać.
– O czym?
– To nic takiego, może poczekać. Do zobaczenia jutro. Al Bolitar rozłączył się. Myron spojrzał na Wina.
– To mój ojciec – wyjaśnił.
– Wiem, powiedziała ci to Wielka Cyndi. A poza tym kilka razy powtórzyłeś słowo „tato”. Połapałem się w mig, już taki mam talent.
– Na jutro umówił się ze mną na lunch.
– Mam się tym przejąć dlatego…
– Tylko cię informuję.
– Wieczorem zanotuję to w swoim pamiętniku. A na razie wpadła mi do głowy kolejna myśl w związku z Lucy Mayor.
– Słucham.
– Jak pamiętasz, próbowaliśmy ustalić, komu ta sprawa zaszkodziła.
– Pamiętam.
– Z pewnością Clu. Esperanzy. Tobie. Mnie.
– Tak.
– Musimy jednak dodać jeszcze jedną osobę. Sophie Mayor.
– Całkiem słusznie – rzekł Myron, kiwając głową. – Gdybyś chciał ją zniszczyć, to co byś zrobił? Przede wszystkim podkopałbyś jej poparcie u kibiców i w zarządzie klubu.
– Dobrałbym się do Clu Haida – wtrącił Win.
– Właśnie. A potem uderzył w jej czuły punkt: zaginioną córkę. Wyobrażasz sobie zgrozę Sophie Mayor po przesłaniu podobnej dyskietki?
– Rodzi to ciekawe pytanie.
– Jakie?
– Powiesz jej?
– O dyskietce?
– Pewnie, że o dyskietce. Przecież nie o ostatnich ruchach wojsk w Bośni.
– Nie mam wyboru – odparł Myron po krótkim namyśle. – Muszę jej powiedzieć.
– To również może być częścią planu wykończenia jej psychicznie – rzekł Win. – Zapewne ktoś przesłał ci dyskietkę, wiedząc, że uderzy to w panią Mayor.
– Może. Tak czy inaczej Sophie Mayor ma prawo wiedzieć. Nie mnie decydować, czy wystarczy jej sił, by to znieść.
– Słusznie. – Win wstał. – Znajomi ludzie próbują dotrzeć do zeznań świadków i urzędowych raportów w sprawie śmierci Clu: z sekcji zwłok, miejsca zbrodni, badań kryminalistycznych et cetera. Ale nikt nie puszcza pary z gęby.
– Chyba ktoś by się znalazł – rzekł Myron.
– Tak?
– Lekarzem sądowym powiatu Bergen jest Sally Li. Znam ją.
– Dzięki ojcu Jessiki?
– Tak.
– Uderz do niej. Win ruszył do drzwi.
– Win?
– Tak?
– Masz pomysł, jak przekazać wieści Sophie Mayor?
– Żadnego.
Po wyjściu przyjaciela Myron utkwił wzrok w telefon, podniósł słuchawkę i wystukał numer. Trwało to jakiś czas, nim sekretarka w końcu go połączyła. Na dźwięk jego głosu Sophie Mayor nie zapiała z zachwytu.
– O co chodzi? – spytała ostrym tonem.
– Musimy porozmawiać.
W komórce albo w telefonie w samochodzie zahuczało.
– Już rozmawialiśmy.
– Nie o tym.
– Jestem w samochodzie – odparła po chwili Sophie Mayor. – Milę od domu na Long Island. Czy to ważne?
Myron wziął pióro.
– Proszę podać adres – rzekł. – Zaraz tam będę.