Wielka Cyndi była dziś na pomarańczowo. W pomarańczowej bluzie, pomarańczowych bojówkach, wyglądających na zakoszone z szafy MC Hammera A.D. 1989, z pomarańczowymi włosami, takimiż paznokciami i pomarańczową – nie pytajcie, jakim cudem – skórą prezentowała się jak zmutowana dojrzała marchewka.
– Pomarańczowy to ulubiony kolor Esperanzy – wyjaśniła.
– Wcale nie – odparł Myron.
– Nie?
Potwierdził skinieniem głowy.
– Niebieski.
Przez moment wyobraził sobie olbrzymiego smurfa. Wielka Cyndi przetrawiła tę wiadomość.
– Po nim najbardziej lubi pomarańczowy? – spytała.
– Pewnie, chyba.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem i rozwinęła w recepcji transparent z hasłem „Witaj, Esperanzo!”. Myron wszedł do gabinetu. Odbył kilka rozmów i trochę pracował, łowiąc uchem odgłosy windy. Nie odpowiedziała.
– Akurat tego nigdy nie zrozumiem – rzekł.
– Myron, nie…
– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką – ciągnął. – Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. Ale za nic nie pojmę, dlaczego nie chciałaś ze mną rozmawiać. To nie miało sensu. Z początku sądziłem, że jesteś na mnie zła za to, że zniknąłem bez słowa. Ale to do ciebie niepodobne. Potem przyszło mi do głowy, że miałaś romans z Clu i nie chcesz, żebym się o tym dowiedział. Myliłem się. Wreszcie pomyślałem, że milczysz ze względu na romans z Bonnie…
– I znów trafiłeś jak kulą w płot.
– Owszem. Lecz nie mnie prawić ci kazania. A poza tym nie bałabyś się do tego przyznać. Zwłaszcza wobec tak wysokiej stawki. Dlatego wciąż zadawałem sobie pytanie: co sprawiło, że ze mną nie rozmawiasz? Win sądził, że wyjaśnić to można tylko tym, że zabiłaś Clu.
– Ach ten Win. Niepoprawny optymista.
– Ale tego również nie kupiłem. Nie przestałem wierzyć w twoją niewinność. Wiedziałaś o tym. Tylko z jednego powodu nie zdradziłabyś mi prawdy…
Esperanza westchnęła.
– Muszę wziąć prysznic – oświadczyła.
– Chroniłaś mnie. Spojrzała na niego.
– Tylko się nade mną nie roztkliwiaj, dobrze? Nie znoszę tego.
– Bonnie powiedziała ci o wypadku samochodowym. O tym, że przekupiłem policjantów.
– Łóżkowe zwierzenia. Wzruszyła ramionami.
– Kiedy cię aresztowali, kazałaś jej przysiąc, że nic nie powie. Nie ze względu na nią czy na ciebie, tylko na mnie. Wiedziałaś, że jeżeli sprawa łapówek się wyda, będę skończony. Oskarżą mnie o poważne przestępstwo. Wykluczą z adwokatury albo gorzej. Wiedziałaś również, że jeśli to odkryję, natychmiast ujawnię prawdę prokuraturze, żeby cię uwolnić.
Esperanza podparła się pod boki.
– Musimy o tym mówić, Myron?
– Dziękuję ci.
– Nie masz za co dziękować. Bardzo przeżyłeś śmierć Brendy. Bałam się, że zrobisz coś głupiego. Już taki jesteś.
Znów ją uścisnął. A ona jego. Lecz tym razem bez skrępowania.
– Dziękuję ci – powtórzył, odstąpiwszy od niej.
– Przestań.
– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
– Zrobiłam to również dla siebie, Myron. Ze względu na interes. Mój interes.
– Wiem.
– Pozostali nam jeszcze jacyś klienci?
– Paru.
– No, to może lepiej złapmy się za telefon.
– Może. Kocham cię, Esperanzo.
– Zamknij się, bo się porzygam.
– A ty mnie.
– Jeżeli zaczniesz śpiewać jak dinozaur Barney, zabiję! Odsiedziałam swoje w pierdlu, mogę posiedzieć dłużej.
Do gabinetu zajrzała uśmiechnięta Wielka Cyndi. Z pomarańczową skórą wyglądała jak w najwyższym stopniu horrendalna dynia halloweenowa.
– Na dwójce czeka Marty Towey – oznajmiła.
– Odbiorę – powiedziała Esperanza.
– A na trójce Enos Cabral.
– Jest mój – rzekł Myron.
Pod koniec tego cudownie długiego pracowitego dnia do agencji zaszedł Win.
– Rozmawiałem z Esperanza – zakomunikował. – Zrobimy u mnie pizzę i obejrzymy stare niedzielne seriale CBS.
– Nie mogę. Win uniósł brew.
– Wszystko w rodzinie, MASH, Mary Tyler Moore, Boba Newharta, Caroll Burnett?
– Żałuję.
– Odcinek z Sammym Davisem we Wszystko w rodzinie!
– Nie dzisiaj, Win.
– Wiem, chcesz się ukarać. Czy nie przesadzasz z samobiczowaniem? – spytał z troską. Myron uśmiechnął się.
– To nie to.
– Nie powiesz mi, że chcesz być sam. Nie znosisz samotności.
– Wybacz, mam inne plany.
Win ponownie uniósł brew, odwrócił się i wyszedł bez słowa. Myron chwycił słuchawkę i wystukał znajomy numer.
– Już jadę – powiedział.
– Dobrze – odparła mama. – Zadzwoniłam do Fonga. Zamówiłam dwie porcje krewetek w sosie homarowym.
– Mamo?
– Słucham?
– Ja już nie lubię ich krewetek w sosie homarowym.
– Co takiego? Przepadałeś za nimi. To twój przysmak.
– Do czternastego roku życia.
– Trzeba było mi powiedzieć.
– Mówiłem. Niejeden raz.
– I co, spodziewasz się, że będę pamiętała o wszystkich drobiazgach? Czyżbyś tak wydelikacił sobie podniebienie, że przestały ci smakować krewetki Fonga w sosie homarowym? Za kogo ty się masz, za speca od haute cuisine?
– Przestań się czepiać chłopaka! – dobiegł Myrona głos taty.
– A kto się go czepia? Czy ja się ciebie czepiam, Myron?
– I każ mu się pośpieszyć! – krzyknął tata. – Zaraz zacznie się mecz!
– Wielkie mi mecyje, Al. Jego to nie interesuje.
– Powiedz tacie, że już jadę – rzekł Myron.
– Jedź wolno. To nie piekarnia. Mecz zaczeka.
– Dobrze, mamo.
– Zapnij pasy.
– Jasne.
– Ojciec ma dla ciebie niespodziankę.
– Ellen! – zawołał tata.
– Co tak krzyczysz, Al?
– Chciałem mu powiedzieć…
– Och, nie wygłupiaj się. Myron?
– Tak, mamo?
– Ojciec kupił bilety na mecz Metsów. W niedzielę. Dla was dwóch. Myron przełknął ślinę.
– Grają z Tuńczykami – dodała mama.
– Z Marlinami! – krzyknął tata.
– Z tuńczykami, marlinami, co za różnica! Chcesz zostać biologiem morskim, Al? Tym się teraz zajmiesz w wolnym czasie? Rybami?
Myron uśmiechnął się.
– Myron, jesteś tam?
– Już jadę, mamo.
Odłożył słuchawkę, klepnął się po udach i wstał. Powiedział dobranoc Esperanzy i Wielkiej Cyndi, wsiadł do windy i zdobył się na uśmiech. Przyjaciele i kochanki są wspaniałe, pomyślał, ale czasem chłopiec pragnie pobyć z mamą i tatą.