33

Wilston leży w zachodnim Massachusetts, około godziny jazdy od granicy ze stanami New Hampshire i Vermont. Typowa, często ukazywana na obrazach malownicza miejscowość w Nowej Anglii z zachowanymi śladami przeszłości – rozwidlającymi się ceglanymi chodnikami, kolonialnymi domami z drewnianym szalunkiem, tablicami z brązu na frontach budynków, białym kościołem z wieżą w centrum – sceneria aż prosząca się o zamieć jesiennych liści lub porządną śnieżycę, choć zeszpecona nieodwracalnie, podobnie jak całe Stany Zjednoczone, przez ekspansję supermarketów. Drogi łączące miasteczka jak ze starych pocztówek z czasem się roztyły, jakby wskutek grzechu obżarstwa upasły się na wyrosłych wzdłuż nich sklepach wielkości składów towarowych. Sklepów, które wyssawszy z okolicy oryginalność i charakter, narzuciły powszechną nijakość – dopust boży amerykańskich dróg i autostrad. Od Maine po Minnesotę, od Karoliny Północnej po Nevadę niewiele ocalało z lokalnej specyfiki i kolorytu, wypartych przez Home Depoty, Office Maxy i Price Cluby. Jednakże wyrzekanie na zmiany, jakie niesie postęp, i tęsknota za dobrymi starymi czasami to pójście na łatwiznę. Znacznie trudniej odpowiedzieć na pytanie, czemu te tak niekorzystne zmiany spotykają się wszędzie i powszechnie z ochoczym i ciepłym przyjęciem.

Pomimo zewnętrznych atrybutów rodem z tradycyjnej świątecznej pocztówki z Nowej Anglii, Wilston, z racji mieszczącego się tu college'u, było miastem uniwersyteckim, a zatem liberalnym – tak liberalnym, jak może być tylko miejscowość z wyższą uczelnią, jak może być tylko młodzież, jak mogą być tylko ludzie odizolowani od rzeczywistości, bezpieczni i patrzący na świat przez różowe okulary. Nic w tym złego. Tak właśnie powinno być.

Ale nawet Wilston się zmieniało. Owszem, zachowało znamiona liberalizmu: sklep z tofu na słodko, kawiarnia przyjazna dla imigrantów, księgarnia dla lesbijek, sklep z czarnymi żarówkami i akcesoriami do palenia trawki, sklep z odzieżą sprzedający same poncza, lecz rogi kamienic były z wolna zawłaszczane przez wciskające się po cichu sieci – Dunkin' Donuts, Angelo's Sub Shop, Baskin – Robbins, Seattle Coffee. Myron zaczął nucić pod nosem Time in New England Manilowa.

– Ostrzegam, jestem uzbrojony po zęby – rzekł Win, patrząc na niego znacząco.

– Tak? A kto wbił mi do głowy tę piosenkę? Przemknęli przez miasto – z Winem zawsze mknąłeś i dotarli do zapuszczonego motelu Zaścianek przy drodze dziewiątej na obrzeżu Wilston. Reklama zachwalająca darmowe HBO i lodziarkę była tak wielka, że dojrzałbyś ją ze stacji kosmicznej. Myron sprawdził czas. Jazda zajęła im niecałe dwie godziny. Win zaparkował jaguara.

– Nie rozumiem, dlaczego Clu się tu zatrzymał – rzekł Myron.

– Połaszczył się na darmowe HBO?

– Raczej dlatego, że za pokój mógł tutaj zapłacić gotówką. W wyciągach z jego kart kredytowych nie ma po tym śladu. Tylko dlaczego chciał zataić przed wszystkimi, że tu był?

– Świetne pytanie – pochwalił Win. – Może wejdziesz i sprawdzisz się, czy znajdziesz odpowiedź. Wysiedli. Motel sąsiadował z restauracją.

– Spróbuję tam – powiedział Win. – A ty w recepcji.

Myron skinął głową. Recepcjonista za kontuarem, z pewnością student na wakacjach, gapił się w przestrzeń. Bardziej znudzoną minę miałby tylko wówczas, gdyby jakiś fachowy medyk wprowadził go w stan śpiączki. Myron rozejrzał się i dostrzegł komputer. Dobra nasza.

– Halo!

– Tak?

Chłopak przesunął na niego wzrok.

– Ten komputer rejestruje rozmowy wychodzące, prawda? Nawet miejscowe. Chłopak zmrużył oczy.

– A kto pyta?

– Muszę sprawdzić, do kogo dzwonili stąd wasi goście pomiędzy dziesiątym a jedenastym tego miesiąca.

Słowa te postawiły chłopaka na nogi.

– Pan z policji? Mogę zobaczyć odznakę?

– Nie jestem z policji.

– W takim razie…

– Za tę informację zapłacę pięćset dolarów. – Myron uznał, że nie ma co bawić się w podchody. – Nikt się nie dowie.

Chłopak zawahał się, ale na krótko.

– A co tam, nawet jeśli mnie zapuszkują, jest to więcej kasy, niż zwijam przez miesiąc. O jakie daty chodzi?

Myron wymienił je. Chłopak zastukał w klawisze. Ruszyła drukarka. Wydruk zmieścił się na jednej kartce. Myron zapłacił i szybko przejrzał wykaz. Trafił od razu.

Była to rozmowa zamiejscowa z agencją Franka Juniora. Z pokoju numer sto siedemnaście. Poszukał innych rozmów z tego samego pokoju. Clu dwukrotnie odsłuchał sekretarkę w swoim mieszkaniu. W porządku, pięknie, ładnie. A co z rozmowami miejscowymi? Haid nie przyjechał tutaj rozmawiać z Nowym Jorkiem. Znów trafił.

Pokój sto siedemnasty. Pierwsza rozmowa na liście. Miejscowy numer. Myron czuł, że puls mu przyśpieszył, oddech też. Był blisko rozwiązania. Bardzo blisko. Wyszedł na żwirowy podjazd. Kopnął kilka kamieni. Wyjął komórkę, lecz zrezygnował z wystukania numeru. Nie chciał popełnić błędu. Najpierw musiał dowiedzieć się jak najwięcej. Telefon mógł kogoś ostrzec. Oczywiście nie wiedział kogo, w jaki sposób i przed czym. Ale nie wolno było w takiej chwili spieprzyć sprawy. Miał numer telefonu, a Wielka Cyndi w biurze książkę telefoniczną ułożoną według numerów. Była łatwo osiągalna. W każdym sklepie z programami mogłeś kupić CD – ROM z kompletem krajowych książek telefonicznych lub odwiedzić stronę sieci www.infospace.com. Po wpisaniu numeru wyskakiwała informacja z nazwiskiem i miejscem zamieszkania abonenta. Postęp. Zadzwonił do Wielkiej Cyndi.

– Właśnie miałam do pana dzwonić, panie Bolitar.

– Aha.

– Mam na linii Hester Cnmstein. Pilnie chce z panem rozmawiać.

– Dobrze, połącz ją za chwilę. Wielka Cyndi?

– Tak?

– Chodzi o to, co mi mówiłaś wczoraj. O ludziach, którzy się. gapią. Przepraszam, jeśli…

– Tylko bez współczucia, panie Bolitar. Pamięta pan?

– Tak.

– I niech tak zostanie, dobrze?

– Dobrze.

– Poważnie.

– Daj mi Hester Crimstein – powiedział. – A skoro już rozmawiamy, czy wiesz, gdzie Esperanza trzyma CD z numerami telefonów?

– Tak.

– Sprawdź mi coś.

Wielka Cyndi powtórzyła numer, który jej podał, i połączyła go z Hester Crimstein.

– Gdzie pan jest? – spytała obcesowo adwokatka.

– A co pani do tego?

Nie spodobała jej się ta odpowiedź.

– Do diaska, Myron, niech pan skończy z tą dziecinadą! Gdzie pan jest? – powtórzyła.

– Nie pani sprawa.

– Nie pomaga mi pan.

– O co chodzi, Hester?

– Dzwoni pan z komórki?

– Tak.

– Wobec tego nie ma pewności, czy linia jest pewna. Musimy się zaraz spotkać. W mojej kancelarii.

– Nie da rady.

– Chce pan pomóc Esperanzy czy nie?

– Zna pani odpowiedź.

– Więc niech pan przyjedzie, migiem! Może pan pomóc. Mamy kłopot.

– Jaki?

– Nie przez telefon. Czekam na pana.

– To może zająć trochę czasu – odparł.

– Dlaczego? – spytała po chwili.

– Po prostu zajmie.

– Zbliża się południe. Kiedy mogę się pana spodziewać?

– Nie przed szóstą.

– To za późno.

– Trudno. Westchnęła.

– Ma pan przyjechać w tej chwili. Esperanza chce się z panem widzieć. Myronowi podskoczyło serce.

– Myślałem, że jest w areszcie.

– Właśnie ją wydostałam. Po cichu. Ma pan przyjechać, Myron. Natychmiast. Stali z Winem na parkingu motelu Zaścianek.

– Co o tym myślisz? – spytał Win.

– Nie podoba mi się.

– Z powodu?

– Dlaczego Hester Crimstein raptem chce się ze mną widzieć? Odkąd powróciłem, starała się mnie pozbyć. A teraz mam rozwiązać jakiś problem?

– Rzeczywiście dziwne – przyznał Win.

– Poza tym nie podoba mi się to zwolnienie po cichu Esperanzy.

– Zdarza się.

– Pewnie, że się zdarza. Ale jeżeli wyszła z aresztu, to dlaczego do mnie nie zadzwoniła? Dlaczego Hester dzwoni w jej imieniu?

– Właśnie.

Myron chwilę się zastanawiał.

– Myślisz, że jest w to zamieszana? – spytał.

– Nie potrafię wyobrazić sobie, w jaki sposób – odparł Win. – Chyba że rozmawiała z Bonnie Haid.

– I co?

– Może wydedukowała, że jesteśmy w Wilston.

– A teraz chce, żebyśmy pilnie wrócili.

– Tak.

– I stara się wyciągnąć nas stąd.

– Możliwe.

– Boi się, że coś tu odkryjemy? Win wzruszył ramionami.

– Jest adwokatką Esperanzy – odparł.

– Coś, co zaszkodzi jej klientce?

– To logiczne.

Z jednego z pokojów motelu wytoczyła się para po osiemdziesiątce. Staruszek otaczał ramieniem partnerkę. Wyglądali jak po stosunku. W samo południe. Miło widzieć. Myron i Win przyglądali się im w milczeniu.

– Poprzednim razem zapędziłem się – przyznał Myron. Win nie skomentował.

– Ostrzegłeś mnie. Powiedziałeś, że tracę z oczu nagrodę. Ale nie słuchałem. Win wciąż milczał.

– Teraz robię to samo?

– Nie potrafisz rezygnować.

– To nie jest odpowiedź. Win zmarszczył brwi.

– Nie jestem świętym mędrcem na wierzchołku góry. Nie znam wszystkich odpowiedzi – odparł.

– Chcę wiedzieć, co myślisz.

Win zmrużył oczy, choć słońce prawie się skryło.

– Poprzednim razem straciłeś z oczu cel – powiedział. – Czy wiesz, co nim jest tym razem?

– Uwolnienie Esperanzy – odparł Myron. – I poznanie prawdy. Win uśmiechnął się.

– A jeżeli te dwa cele nawzajem się wykluczają?

– To poświęcę prawdę. Win skinął głową.

– Tym razem rzeczywiście wiesz, co jest twoim celem.

– Miałbym z niego zrezygnować? Win zmierzył go wzrokiem.

– Jest jeszcze jeden problem.

– Jaki?

– Lucy Mayor.

– Nie szukam jej aktywnie. Chętnie bym ją odnalazł, ale wątpię, czy to możliwe.

– Tak czy siak jej osoba wiąże cię jakoś z tą sprawą. Myron pokręcił głową.

– Dyskietkę przysłano tobie. Nie uciekniesz od tego. To nie w twoim charakterze. Ciebie i tę zaginioną dziewczynę coś łączy.

Myron nie odpowiedział.

Sprawdził adres i nazwisko, które podała mu Wielka Cyndi. Telefon należał do Barbary Cromwell z Claremont Road dwanaście. Nazwisko nic mu nie mówiło.

– Niedaleko jest wypożyczalnia samochodów. Wróć do Nowego Jorku – zaproponował Winowi. – Pogadaj z Hester Crimstein. Wyciągnij z niej, co się da.

– A ty?

– Dowiem się, kim jest Barbara Cromwell z Claremont Road dwanaście.

– To wygląda na plan – rzekł Win.

– Dobry?

– Tego nie powiedziałem.

Загрузка...