ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– A co się dzieje z Carmen i Slupem? – spytała Alice.

– Przekonała mnie – odparł Reacher. – Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

Siedzieli po przeciwnych stronach biurka w kancelarii Alice. Było południe i z nieba lał się taki żar, że całe miasto zmuszone było udać się na sjestę. Nikt, kto naprawdę nie musiał, nie ruszał się z domu. Alice siedziała rozparta w fotelu, ręce założyła za głowę, ciało jej lśniło od potu. Opalona skóra wyglądała jakby natarta oliwą. Reacherowi koszula lepiła się do ciała. Zastanawiał się, czy będzie w stanie nosić ją przez trzy dni, jak wcześniej zamierzał.

– Czy dokładnie rozumiesz tu wszelkie prawne zawiłości, Reacher? – zapytała, przechodząc na ty

Kiwnął głową.

– Jeśli ją bił, to sknociła sprawę, przygotowując zbrodnię – powiedział z namysłem. – A jeśli nie bił, to zwykły mord. Cokolwiek powie, nikt jej nie uwierzy, bo zmyśla i koloryzuje. I już nic byśmy nie wskórali, gdyby Walkerowi tak nie zależało na stanowisku sędziego.

– Właśnie – potwierdziła Alice.

– Czy lubisz korzystać z takiego łutu szczęścia?

– Nie. Ani z moralnego, ani z praktycznego punktu widzenia – odrzekła. – Może się, dajmy na to, okazać, że Hack ma nieślubne dziecko, wszyscy się o tym dowiedzą i będzie musiał wycofać swoją kandydaturę. Do listopada zostało jeszcze mnóstwo czasu. Liczenie na jego wyborcze zakusy w tej sprawie to jawna głupota. Może nagle przestać być uwikłany w sprawę Carmen, tak, więc potrzebna jest jej mocna obrona.

Reacher uśmiechnął się.

– Jesteś jeszcze bystrzejsza, niż przypuszczałem.

– Nie powinieneś zeznawać w sądzie. Poza twoimi zeznaniami tylko pistolet sugeruje, że działała z zimną krwią. Możemy przekonać sąd, że kupienie broni, a jej użycie to dwie różne sprawy.

Reacher nie odezwał się..

– Właśnie badają broń w laboratorium – dodała. – Robią testy balistyczne i zdejmują odciski palców. Mówią, że broni dotykały dwie osoby. Podejrzewam, że była to ona i pewnie on. Może się mocowali. Może to był wypadek.

Reacher potrząsnął głową.

– Ja jestem tą drugą osobą. Chciała, żebym nauczył ją posługiwać się bronią. Poćwiczyliśmy trochę na otwartej przestrzeni.

– Do diabła, Reacher – zaklęła. – A jeśli cię wezwą do sądu?

– Wtedy pewnie skłamię. To chyba nic strasznego.

– Jak wytłumaczysz swoje odciski palców na pistolecie?

– Powiem, że był gdzieś porzucony, a ja niczego nie podejrzewając, oddałem go jej. Będzie to sugerowało, że po kupieniu broni rozmyśliła się.

– Chcesz kłamać pod przysięgą?

– Jeśli to środek prowadzący do celu, czemu nie. A ty?

Kiwnęła głową.

– W takiej sprawie chyba też.

– Od czego więc zaczynamy?

– Najpierw musimy dowieść, że nie działała z premedytacją, a potem udowodnimy, że była bita, na podstawie jej karty choroby. Już wysłałam odpowiednie pisma. Szpitale zwykle dość szybko reagują w sprawach sądowych, więc powinniśmy dostać jej kartę jutro. Skoro obrażenia były wynikiem przemocy, powinna być adnotacja o prawdopodobieństwie takiej przyczyny. Jeśli ława przysięgłych będzie skrupulatnie dobrana, powinna podzielić się po połowie na niepewnych i przekonanych o jej niewinności. Niepewni przejdą po kilku dniach na stronę uznających ją za niewinną. Zwłaszcza, jeśli będą panować takie upały.

Reacher odlepił przepoconą koszulę od ciała.

– Upały chyba się niedługo skończą?

– Przecież mam na myśli przyszłe lato – wyjaśniła Alice.

Wybałuszył oczy.

– Chyba żartujesz. A co z Ellie?

Wzruszyła ramionami.

– Trzymaj kciuki za to, żeby w karcie choroby było co trzeba. Jeśli tak będzie, możemy spróbować przekonać Hacka. by ten wycofał oskarżenie.

– Kiedy wybierzesz się na spotkanie z Carmen?

– Po południu. Ale najpierw jadę do banku spieniężyć czek na dwadzieścia tysięcy dolarów. Włożę gotówkę do torby na zakupy, którą zawiozę pewnym szczęśliwym ludziom. Powinieneś pojechać ze mną w charakterze ochroniarza. Nie codziennie noszę przy sobie dwadzieścia kawałków. W samochodzie będzie przyjemny chłodek.

– Okay – zgodził się Reacher.


W BANKU nie byli specjalnie przejęci, wypłacając dwadzieścia patyków w różnych nominałach. Kasjer po prostu przeliczył banknoty trzy razy i włożył je do torby na zakupy z brązowego papieru, którą podała mu Alice. Reacher zaniósł torbę na parking.

Ponieważ wnętrze garbusa rozgrzało się jak piec, musieli chwilę za czekać na zewnątrz.

Alice włączyła klimatyzację i trzymała drzwi otwarte, póki temperatura nie spadła o piętnaście stopni. Wsiedli do samochodu. Alice ruszyła.

– Czy było ci kiedyś tak gorąco? – spytała.

– Może – odparł. – Raz czy dwa. Na pewno w Arabii Saudyjskiej i nad Pacyfikiem.

Spytała go, kiedy byt na Bliskim Wschodzie i nad Pacyfikiem. Opowiedział jej dziesięciominutową wersję swojej biografii, ponieważ polubił jej towarzystwo. Pierwsze trzydzieści sześć lat układało się w pasmo kolejnych osiągnięć i postępów, znaczonych, jak to w wojsku, awansami i medalami. Ostatnie kilka lat było trudniejsze, jak to bywa. Brak celu, życie w zawieszeniu. Uważał, że w końcu osiągnął wolność, chociaż nie wszyscy tak sądzili. Więc jak zwykle opowiedział swoją historię i pozwolił jej myśleć, co chce.

Ona w zamian uraczyła go swoim życiorysem. Wiele w nim było punktów odniesienia do jego własnych losów. Był synem żołnierza; ona córką prawnika. Zawsze chciała pójść zawodowo w ślady ojca; podobnie jak on. Miała dwadzieścia pięć lat i była mniej więcej na etapie ambitnego porucznika w dziedzinie prawa. Sam był ambitnym porucznikiem w wieku dwudziestu pięciu lat i dobrze pamięta, jak się wówczas czuł.

W pewnej chwili skręciła w wiejską drogę i minęła kilka hektarów pól uprawnych. Była tu zaorana ziemia i prowizoryczny system nawadniający. Do drewnianej konstrukcji przyczepiono druty mające podtrzymywać rośliny, które teraz zmarniały. Krzaki były wyschnięte na wiór, a ziemia jałowa. Ktoś musiał tu poświęcić wiele miesięcy pracy w pocie czoła, której owocem okazało się gorzkie rozczarowanie.

Sto metrów za polem stał niewielki domek, stodoła, oraz rozbita półciężarówka. Alice zaparkowała samochód obok niej.

– Nazywają się Garcia – powiedziała. – Na pewno są w domu.


PIERWSZY raz widział, by dwadzieścia tysięcy dolarów zrobiło takie wrażenie. Dla tych ludzi był to dosłownie podarunek życia. Rodzina Garcia składała się z pięciu osób: rodziców, którzy prawdopodobnie dobiegali pięćdziesiątki, najstarszej córki, około dwudziestu pięciu lat, i dwóch młodszych chłopców. Wszyscy stali, milcząc, w drzwiach wejściowych. Alice radośnie się przywitała, przeszła obok nich i wysypała pieniądze na kuchenny stół.

– Zmienił zdanie – powiedziała po hiszpańsku.

Rodzina stanęła półkolem wokół stołu i długą chwilę w milczeniu spoglądała na pieniądze. Potem zaczęli jeden przez drugiego entuzjastycznie wyliczać swoje plany. Najpierw opłacą rachunek, żeby włączono im telefon, potem elektrykę. Następnie kupią olej napędowy, żeby uruchomić pompę nawadniającą pole.

W dalszej kolejności naprawią ciężarówkę i pojadą po nasiona oraz nawóz.

Reacher rozejrzał się po salonie, w którym czekał. Półkę na długości metra wypełniały tomy encyklopedii, a obok stały liczne figurki świętych. Na ścianie wisiało jedno zdjęcie przedstawiające chłopca może czternastoletniego. Ubrany w biały strój do bierzmowania, uśmiechał się nieśmiało.

– To mój najstarszy syn – usłyszał. – Zdjęcie zrobiono, nim opuściliśmy naszą wioskę w Meksyku.

Reacher odwrócił się i ujrzał za sobą panią domu.

– Zabito go w czasie podróży w te strony – wyjaśniła.

Reacher kiwnął głową.

– Słyszałem. Graniczny patrol. Bardzo mi przykro.

– Stało się to dwanaście lat temu. Miał na imię Raoul.

– Jak do tego doszło?

– Polowali na nas nocą przez trzy godziny – podjęła opowieść o dramacie swego życia. – Maszerowaliśmy i biegliśmy; mieli ciężarówkę i ostre reflektory. Rozdzieliliśmy się, Raoul odbiegł ze swoją siostrą. Posłał ją w jedną stronę, a sam ruszył w drugą, prosto w te reflektory. Wiedział, że byłoby gorzej, gdyby schwytali dziewczynę. Ale oni nawet nie starali się go aresztować. Zastrzelili jak psa i odjechali.

– Bardzo mi przykro – powtórzył Reacher.

Kobieta wzruszyła ramionami.

– To były złe czasy i złe miejsce. Ponad dwadzieścia osób zginęło w ciągu roku w tamtej okolicy.

Z trudem przywołała uśmiech i zaprosiła Reachera do kuchni, by świętował razem z nimi.

– Mamy tequilę – powiedziała – którą trzymaliśmy specjalnie na tę okazję.

Córka napełniała stojące na stole kieliszki. Dziewczyna, którą uratował Raoul, była dziś dorosłą panną.

Tequila paliła w gardle, a obecność Raoula była wyczuwalna prawie na każdym kroku, podziękowali, więc grzecznie za drugą kolejkę i zostawili państwa Garcia, by świętowali dalej we własnym gronie. Ruszyli z powrotem do Pecos.

– Czy wszczęto śledztwo w sprawie tego granicznego patrolu? – zapytał Reacher po drodze.

Alice kiwnęła głową.

– Wedle akt, śledztwo było szczegółowe. Zatuszowali sprawę. Nikogo nie postawiono w stan oskarżenia.

– Ale nie zabili już nikogo więcej?

– Skończyło się tak samo nagle, jak się zaczęło. Przynajmniej ich wystraszyli.


KIEDY wrócili do Pecos, całe biurko Alice pokryte było samoprzylepnymi karteczkami z odręcznymi notatkami. Przeczytała wszystkie wiadomości.

– Jadę do aresztu na spotkanie z Carmen – rzekła. – Są już wyniki laboratoryjnych badań odcisków palców oraz testów balistycznych. Hack Walker chce się z tobą widzieć w tej sprawie. Wygląda na to, że ma jakiś problem.

– Jasne, że ma – odparł Reacher.

Ruszyli do drzwi i jak najszybciej pokonali rozżarzony chodnik. Rozdzielili się przed budynkiem sądu: Alice podążyła w stronę aresztu, Reacher zaś wszedł po schodach. Stażysta bez słowa wskazał mu gabinet Hacka Walkera. Reacher zastał prokuratora zagłębionego w raporcie technicznym.

– Zabiła go – rzekł krótko. – Badania balistyczne to potwierdziły Reacher usiadł przed biurkiem.

– Pańskie odciski także były na pistolecie – dodał Walker. – Jest pan zarejestrowany w amerykańskiej bazie odcisków palców. Wiedział pan o tym?

Reacher kiwnął głową.

– Wszyscy wojskowi tam są.

– Więc, może znalazł pan ten pistolet gdzieś porzucony? – zasugerował Walker. – Może podniósł go pan, a potem odłożył w bezpieczne miejsce.

– Może – odparł Reacher.

– Modli się pan czasem?

– Nie.

– Tym razem powinien pan paść na kolana i podziękować.

– Niby komu?

– Powiedzmy stanowym policjantom. Że w czasie zabójstwa był pan w ich radiowozie. Gdyby zostawili pana w baraku, byłby pan podejrzanym numer jeden.

– Dlaczego?

– Pańskie odciski znaleziono na pistolecie – powtórzył Walker. – A także na wszystkich nabojach. Na magazynku oraz pudełku z amunicją. To pan załadował ten pistolet, panie Reacher.

Reacher nie odezwał się.

– Wiedział pan, gdzie się znajduje sypialnia? – spytał Walker. – Rozmawiałem z Bobbym. Powiedział mi, że spędził pan poprzednią noc u niej. Łudził się pan, że jej szwagier będzie siedział w stajni niczym mysz pod miotłą? Pewnie obserwował przez okno, jak wchodzicie do sypialni.

– Nie spałem z nią – zastrzegł Reacher. – Spędziłem noc na sofie.

Walker uśmiechnął się.

– Sądzi pan, że ława przysięgłych tak łatwo w to uwierzy? Albo słowom byłej striptizerki? Mało prawdopodobne. Szczęściarz z pana, panie Reacher.

Nie odpowiedział.

Walker westchnął.

– Coraz mocniejsze argumenty przemawiają za tym, że działała z zimną krwią. Najwyraźniej dużo o tym myślała, zaprzyjaźniła się z byłym wojskowym, żeby nauczył ją posługiwać się bronią. I co ja mam, do diabła, robić?

– To co pan planował. Zaczekajmy na jej kartę choroby.

Walker kiwnął głową.

– Przyślą ją jutro. Wie pan, co zrobiłem? Wynająłem biegłego, który rzuci na nią okiem, chcę, by mnie ktoś przekonał, iż jest choćby cień szansy, że Carmen nie kłamie.

– Niech się pan nie gorączkuje – poradził mu Reacher. – Jutro będzie po wszystkim.

– Mam taką nadzieję.

Biuro Ala Eugene’a ma mi przysłać dokumenty dotyczące finansów Slupa. Jeśli pieniądze nie były motywem, a karta choroby będzie dla nas korzystna, może w końcu przestanę się gorączkować.

– Nie miała pieniędzy – przyznał Reacher. – To była jedna z jej autentycznych bolączek.

– To bardzo dobrze – rzekł Walker. – Jej bolączki rozwiązują moje problemy.

– Powinien pan być bardziej aktywny – zauważył raptem Reacher. – W związku z wyborami. Zrobić coś, co może zyskać poklask.

– Co pan ma na myśli?

– Na przykład odkurzyć sprawę patrolu granicznego. To spodobałoby się ludziom. Właśnie poznałem rodzinę, której syn został przez nich zabity.

Walker potrząsnął głową.

– To stare dzieje.

– Ale nie dla osieroconych rodzin. W ciągu roku zginęło wtedy dwadzieścia kilka osób.

– Przeprowadzono śledztwo w sprawie tego patrolu granicznego – wyjaśnił Walker. – Jeszcze nim ja objąłem urząd, sprawa została zamknięta. Przeglądałem te akta przed laty.

– Ma je pan?

– Jasne. To była grupka zwyrodniałych oficerów, którzy działali na własną rękę, śledztwo miało ich najprawdopodobniej po prostu tylko nastraszyć.

– Rozumiem – zakończył Reacher. – Pańska decyzja.

Wyszedł z biura Walkera i znalazł się na rozgrzanej klatce schodowej, gdzie niemal nie dawało się oddychać. Na chodniku było jeszcze goręcej. Kiedy dotarł do kancelarii, pot zalewał mu oczy. Zastał Alice siedzącą samotnie przy biurku.

– Już wróciłaś? – spytał zdumiony. – Widziałaś się z nią?

Alice skinęła głową.

– Nie chce, żebym ją reprezentowała.

– Niby, czemu?

– Nie wyjaśniła. Zachowywała się spokojnie i racjonalnie.

– Starałaś się ją przekonać?

– No pewnie, ale bez przesady. Wolałam wyjść, nim się rozzłości i zacznie mnie obrzucać wyzwiskami. Gdyby usłyszał to jakiś postronny świadek, straciłabym twarz. Zamierzam znów się z nią spotkać później.

– Czy powiedziałaś jej, że ja cię przysłałem?

– No jasne. Reacher to, Reacher tamto. Ale to nic nie zmieniło.

– Wróć do niej około siódmej. Kiedy biura na górze opustoszeją, będziesz ją mogła trochę przycisnąć. Pozwól jej nawet rzucać mięsem.

– Dobrze – odparła. – Niech będzie siódma. Gdzie mogę cię wtedy znaleźć?

– Mieszkam w ostatnim motelu przed autostradą. Pokój jedenaście, jestem zameldowany jako Miliard Fillmore.

– Lubisz hałas samochodów?

– Lubię taniochę. Lubię przybrane nazwiska. Lubię anonimowość.

Uśmiechnęła się bez słowa. Zostawił ją nad papierami i poszedł do pizzerii. Zamówił pizzę z dużą ilością sardeli. Domyślił się, że jego organizm domaga się soli.


KIEDY jadł, zabójcom właśnie podawano przez telefon opis nowej ofiary. Dzwonił mężczyzna o cichym głosie. Podał szczegółowy opis nowego celu – mężczyzny – począwszy od jego imienia i nazwiska, wieku poprzez wyczerpującą charakterystykę wyglądu, aż po listę miejsc, gdzie prawdopodobnie można go spotkać w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin.

Informację przyjęła kobieta. Wymieniła cenę i czekała, co na nią powie jej rozmówca. Była przygotowana na to, że będzie się targował. Pomyliła się. Powiedział tylko, że przyjmuje warunki i rozłączył się.


GDY zjadł pizzę, Reacher zamówił lody i wypił kawę. Zapłacił i wrócił do swojego pokoju w motelu. Długo stał pod prysznicem, przepłukał ubranie w umywalce i powiesił na krześle, żeby wyschło. Następnie ustawił klimatyzację na maksymalne chłodzenie i położył się na łóżku, czekając na Alice. Spojrzał na zegarek. Pomyślał sobie, że jeśli zjawi się po ósmej, będzie to dobry znak, ponieważ gdyby Carmen zmieniła zdanie, musiałyby, co najmniej godzinę poświęcić na rozmowę. Przymknął oczy, bo chciał się przespać.

O siódmej dwadzieścia usłyszał niepewne pukanie do drzwi. Otworzył owinięty w pasie ręcznikiem. W drzwiach stała Alice. Potrząsnęła tylko głową i weszła do środka.

Przebrała się w czarne spodnie i kurtkę. Spodnie miały bardzo wysoki pas, który prawie stykał się z brzegiem sportowego stanika. Prawie. bo obnażony był trzycentymetrowy skrawek opalonego ciała.

– Spytałam ją, czy chodzi o mnie – powiedziała Alice. – Czy wolałaby mężczyznę? A może Latynosa? Powiedziała, że nikogo nie chce.

– Zwariowała.

– Niewątpliwie – odparła Alice. – Wyjaśniłam jej położenie. Tak na wszelki wypadek, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. Ale to nic nie dało.

– Daj mi włożyć spodnie – poprosił Reacher.

Zniknął w łazience, naciągnął spodnie i wrócił.

– Próbowałam wszelkich sposobów – opowiadała Alice. – Powiedziałam, że przywiążą ją do łóżka. Opisałam przebieg wstrzyknięcia trucizny. Ale to wszystko jak rzucanie grochem o ścianę.

– Jak mocno ją naciskałaś?

– Nakrzyczałam trochę na nią, a ona dalej swoje.

– Czy ktoś słyszał, co mówiła?

– Na razie nie, ale martwię się. Teraz pewnie złoży pisemną rezygnację z usług adwokata. A wtedy już nic nie wskóram.

– No i co robimy?

– Musimy ją zignorować i współpracować nadal z Walkerem za jej plecami. Jeśli skłonimy go do wycofania oskarżenia, wówczas wyjdzie na wolność, czy tego chce, czy nie. – Alice zawiesiła głos i rozejrzała się po pokoju. – Nędzny ten pokoik – zauważyła.

– Miewałem gorsze.

Znów zamilkła.

– Masz ochotę na kolację?

Objadł się pizzą po uszy, ale skrawek opalonego brzuszka kusił.

– No jasne – odparł.- Gdzie zjemy?

– Może u mnie? – zaproponowała. – Nie lubię jeść na mieście. Jestem wegetarianką, więc sama sobie gotuję.

Uśmiechnął się.

– Brzmi zachęcająco.

Włożył wilgotną koszulę, zamknął pokój i grzecznie poszedł za nią do samochodu. Przejechała kilkanaście kilometrów do osiedla niskich domków stojących na niewielkim kawałku ziemi. Zaparkowała przed wejściem do swojego. Wewnątrz, na końcu salonu, znajdował się aneks kuchenny. Tanie wypożyczone meble, stosy książek, brak telewizora.

– Wezmę prysznic – powiedziała. – A ty się tu rozgość.

Weszła na piętro. Reacher rozejrzał się po salonie. Na półce z książkami stała fotografia małżeństwa w średnim wieku w srebrnych ramkach. To na pewno rodzice z Park Avenue.

Wróciła po dziesięciu minutach. Zaczesała mokre włosy, włożyła szorty i obcisły T-shirt z napisem: „Harvardzka drużyna futbolowa”. Zdjęła sportowy top. Widział to wyraźnie. Wyglądała olśniewająco.

– Grasz w piłkę nożną? – spytał.

– Moja druga połowa grała – odparła.

Uśmiechnął się na to ostrzeżenie.

– Czy on wciąż gra?

– To kobieta. Judith. Jestem lesbijką. – Przez chwilę spoglądała na Reachera. – Czy to ci przeszkadza?

– Niby czemu?

Alice wzruszyła ramionami.

– Niektórym przeszkadza.

– Ale nie mnie. Czym się zajmuje Judith?

– Też jest prawniczką. Pracuje obecnie w Missisipi.

– Ten sam powód?

Kiwnęła głową.

– Pięcioletni plan pokuty.

– Więc wśród prawników są jeszcze porządni ludzie.

– Na pewno nie masz nic przeciwko? – spytała. – To będzie zwykła kolacja z nową znajomą, po której wrócisz sam do hotelu.

– Nie spodziewałem się niczego więcej – skłamał.

Kolacja była wyśmienita. Podała domową potrawę z mielonymi orzechami, serem i cebulą. Pomógł jej pozmywać naczynia, a potem rozmawiali do jedenastej.

– Odwiozę cię – zaproponowała.

Była bosa w domowych pieleszach, więc pokręcił głową.

– Przejdę się. Kilkukilometrowy spacer dobrze mi zrobi. Obiecał, że przyjdzie do kancelarii rano i pożegnał się.


WSTAŁ wczesnym rankiem, przepłukał ubranie i włożył mokre na siebie. Wyschło, nim dotarł do kancelarii adwokackiej. Rozgrzane pustynne powietrze wchłonęło całą wilgoć, materiał stał się sztywny jak wykrochmalone płótno.

Alice już siedziała za biurkiem, ubrana w czarną sukienkę w kształcie litery A, bez rękawów. Stażysta z biura Walkera stał przed nią z przesyłką FedExu w ręku. Gdy Reacher podszedł bliżej, położył paczkę na biurku.

– Dokumentacja choroby Carmen Greer – wyjaśnił. – To są oryginały, pan Walker wziął kopie. Zaprasza państwa na spotkanie o wpół do dziesiątej.

– Przyjdziemy – powiedziała Alice.

Stażysta zostawił przesyłkę, Reacher usiadł na fotelu dla petentów. Paczka była znacznie chudsza, niż się spodziewał.

Alice wysypała jej zawartość na blat. Byty tam zdjęcia rentgenowskie oraz cztery osobne diagnozy, najstarsza sprzed sześciu lat. Alice wzięła najpierw najstarszą.

– Zobaczmy, co tu mamy.

Raport dotyczył narodzin Ellie. Były tam różne informacje ginekologiczne, ale żadnej konkretnej wzmianki o siniakach na twarzy czy rozciętej wardze.

W drugiej diagnozie znalazła się informacja o dwóch pękniętych żebrach. Pochodziła z wiosny, piętnaście miesięcy po porodzie. Lekarz dyżurny zapisał, że pacjentka zgłosiła, iż koń ją zrzucił z grzbietu i upadła na górną barierkę płotu.

– I co o tym myślisz? – spytała Alice.

– Może to jakiś trop – zasugerował Reacher.

Trzecia diagnoza pojawiła się pół roku później. Opisano w niej poważne stłuczenie prawego podudzia. Ten sam lekarz zapisał, że spadła z konia, uderzając golenią w przeszkodę, której koń nie zdołał prze skoczyć.

Czwarta diagnoza została sporządzona dwa i pół roku później, czyli dziewięć miesięcy przedtem, nim Slup trafił do więzienia. Dotyczyła złamanego obojczyka. Pojawiły się zupełnie nowe nazwiska lekarzy. Najwyraźniej zmienił się personel na izbie przyjęć. Nowy lekarz dyżurny pozostawił bez komentarza to, że Carmen zgłosiła upadek z konia na kamienie. Niezwykle szczegółowo odnotował obrażenia pacjentki.

– Coś mało tego, Alice – powiedział, kręcąc głową Reacher. – Mamy tu żebra i obojczyk, a ona mówiła, że złamał jej też rękę. I szczękę. Twierdziła, że wstawiono jej trzy zęby Wytłumaczenia są dwa. Pierwsze, że w aktach choroby panuje bałagan.

Alice potrząsnęła głową.

– Mało prawdopodobne.

– Zgadzam się – przytaknął. – A to by z kolei znaczyło, że ona, niestety, kłamie.

Alice nie odzywała się przez dłuższą chwilę.

– Powiedzmy, że trochę koloryzowała. Wiesz, żeby cię usidlić. Żeby mieć pewność, że jej pomożesz.

Kiwnął niepewnie głową i spojrzał na zegarek.

– Sprawdźmy, co myśli o tym Hack.


W BIURZE Walkera czekał mężczyzna około siedemdziesiątki. Walker, bez marynarki, siedział całkowicie nieruchomo na fotelu, podpierając głowę rękoma. Miał na biurku przed sobą kopie diagnoz lekarskich jedną obok drugiej, wpatrywał się w nie, jakby napisano je w obcym języku. Spojrzał na nowo przybyłych obojętnie i wskazał jakby od niechcenia swojego gościa.

– Oto profesor Cowan Black – powiedział. – Wybitny przedstawiciel medycyny sądowej.

Alice uścisnęła mu dłoń.

– Miło pana poznać.

Przedstawiła Reachera i oboje przystawili sobie krzesła do biurka.

– Kartę choroby przysłano z samego rana – powiedział Walker. – Wszystko, co mieli w aktach teksańskich, czyli dokumenty z jednego tylko szpitala. Osobiście zrobiłem kserokopie i przesłałem wam oryginały. Doktor Black przybył przed pół godziną i przestudiował już wszystkie kopie. Chciałby teraz obejrzeć zdjęcia rentgenowskie, których nie dało się skopiować.

Reacher podał Blackowi paczkę FedExu, doktor wyjął ze środka trzy zdjęcia: żeber, nogi oraz obojczyka. Patrzył na nie pod światło, studiując kolejno. Potem włożył je do odpowiednich kopert.

Walker wysunął się na skraj fotela.

– Doktorze Black, czy jest pan już gotów podać nam swą wstępną opinię? – Głos miał oficjalny, słychać w nim było napięcie.

Black sięgnął po pierwszą kopertę.

– To rutynowy poród.

Przeszedł do obrażeń żeber. Wyjął ponownie zdjęcie i wskazał na nim pewne obszary.

– Widać tu wszędzie naciągnięte i porozrywane ścięgna. Uderzenie było silne, zadane szerokim tępym narzędziem.

– Jakim dokładnie narzędziem? – spytał Walker.

– Było to coś długiego, twardego i zaokrąglonego, o średnicy około trzynastu-piętnastu centymetrów. Mogła to być na przykład poręcz od balustrady lub ogrodzenia.

– Na pewno nie był to kopniak?

Black potrząsnął głową.

– Nie – odparł. – W czasie kopnięcia wielka siła uderza w niewielki rejon, z którym styka się noga. Widać by było pękniętą kość, ale na pewno nie porozrywane ścięgna.

– A co z obrażeniami goleni? – dopytywał Walker.

Black otworzył trzecią kopertę.

– Kształt potłuczenia znów wskazuje na uderzenie długim, twardym i zaokrąglonym przedmiotem – rzekł. – Znowu mogła to być barierka, a może rura, która uderzyła z ukosa w przód goleni.

– Czy mogło to być uderzenie zadane kawałkiem rury?

Black znów wzruszył ramionami.

– Jeśli napastnik stał za kobietą i jakimś sposobem udało mu się unieść rurę nad nią i uderzyć prawie równolegle do nogi. Cios musiałby zostać zadany oburącz, bo nikt nie utrzyma w jednej dłoni rury o średnicy piętnastu centymetrów. Musiałby prawdopodobnie stać na krześle i niezwykle skrupulatnie ustawić kobietę przed sobą. Nie brzmi to zbyt przekonująco, prawda?

Walker nie odzywał się przez chwilę.

– A co z obojczykiem? – spytał.

Black wziął do ręki ostatnią diagnozę.

– Opis jest niezwykle szczegółowy – powiedział. – Od razu widać, że badał ją doskonały lekarz.

– Co wynika z opisu?

– To typowa kontuzja – ocenił Black. – Obojczyk jest jak wyłącznik automatyczny. Osoba w czasie upadku odruchowo podpiera się rękoma. Padamy całym ciężarem ciała, który wyzwala siłę wędrującą poprzez ręce i staw barkowy. Gdybyśmy nie mieli obojczyków, siła ta dotarłaby do szyi i najprawdopodobniej złamała kark, powodując paraliż. Jednak ewolucja zawsze wybiera mniejsze zło. Obojczyk się łamie i rozprasza siłę uderzenia. Mało to przyjemne i dość bolesne, ale na pewno nie zagraża życiu.

– Upadek to na pewno tylko jedna z możliwości – zasugerował grzecznie Walker.

– Najbardziej prawdopodobna – odrzekł Black, – I prawie zawsze jedyna.

Nikt nic nie mówił.

– No dobrze – zmierzał do podsumowania Walker. – Ujmijmy to tak: potrzebuję dowodu na to, że owa kobieta była bita. Czy widzi pan tu taki?

Black potrząsnął głową.

– Nie. To tylko pechowa amazonka. Nic więcej tu nie widzę.

– Bez żadnej wątpliwości? – pytał dociekliwie Walker. – Choćby najmniejszej?

– Przykro mi, jestem tego absolutnie pewny.

Gość zebrał diagnozy i włożył je ponownie do paczki FedExu. Wręczył ją Reacherowi, który siedział najbliżej. Potem powstał i niespiesznym krokiem opuścił gabinet.


NA KLATCE schodowej panował zaduch, na dworze skwar. Reacher dotknął ramienia Alice.

– Czy macie w tym mieście dobrego jubilera?

– Pewnie tak – odparła. – Dlaczego pytasz?

– Chciałbym wypożyczyć przedmioty osobiste Carmen. Wciąż jesteś jej adwokatem, póki nikt się nie dowie, jaką podjęła decyzję. Zaniesiemy jej pierścionek do wyceny. Wtedy przekonamy się, czy ta kobieta mówi choć odrobinę prawdy.

– Masz jeszcze wątpliwości?

– Jestem żołnierzem. W wojsku najpierw sprawdzamy, a potem sprawdzamy jeszcze raz.

– No dobrze – zgodziła się. – Skoro taka twoja wola.

Obeszli budynek, pobrali pasek ze skóry jaszczurki oraz pierścionek należący do Carmen i pokwitowali odbiór. Potem zaczęli rozglądać się za jubilerem. Znaleźli odpowiedni zakład po dziesięciu minutach.

W sklepie zastali przygiętego wiekiem mężczyznę. Nie wyglądał już na bystrzaka, jak pewnie przed czterdziestu laty, ale wciąż był obrotny. Reacher dostrzegł błysk w jego oku. Gliny? Po chwili zorientował się, że facet sam odpowiedział sobie przecząco. Ani Alice, ani Reacher nie wyglądali na policjantów. Dziewczyna wyjęła pierścionek i powiedziała, że to rodzinny spadek, rozważa jego sprzedaż, o ile dostanie dobrą cenę.

Mężczyzna przybliżył klejnot do lampy i nałożył na oko lupkę. Obracał kamień w lewo i prawo. Wziął kartkę, w której znajdowały się dziurki różnej wielkości i przypasowywał kamień tak długo, aż włożył go do dziurki odpowiadającej mu wielkością.

– Dwa i dwadzieścia pięć karata – zawyrokował. – Porządnie oszlifowany. Ma dobry kolor. Nie jest może do końca przejrzysty, ale nie szkodzi. To niekiepski kamień. Mogę zapłacić dwadzieścia tysięcy – powiedział jubiler.

– Dwadzieścia tysięcy dolarów?

Mężczyzna uniósł dłonie w obronnym geście.

– Wiem, wiem. Ktoś wam pewnie mówił, że wart jest więcej. Może i tak, w detalu, w jakimś szykownym salonie, powiedzmy w Dallas. Ale my tu jesteśmy w Pecos.

– Muszę się jeszcze zastanowić – powiedziała Alice.

– Dwadzieścia pięć? – rzucił jubiler. – Więcej dać nie mogę.

– Przemyślę to jeszcze – powtórzyła Alice.

Przystanęli na chodniku przed salonem jubilerskim. Alice otworzyła torebkę i schowała pierścionek do zamykanej na zamek przegródki.

– Skoro on mówi dwadzieścia pięć, to pewnie wart jest z sześćdziesiąt – kalkulował Reacher. – Na pewno nie oszwabiłby sam siebie.

– A więc, Carmen robi nas w trąbę – zawyrokowała Alice.

Należało rzecz jasna rozumieć, że to jego robi w trąbę.

– Chodźmy – powiedział.

Szli w skwarze w kierunku zachodnim do kancelarii.

– Chcę sprawdzić jeszcze jedną rzecz – powiedział, przystając w drzwiach. – Jest świadek, z którym możemy porozmawiać.

Westchnęła, okazując lekkie zniecierpliwienie.

– Świadek?

– Jeśli działo się w rodzinie coś złego, Ellie na pewno będzie o tym wiedziała. To bystra dziewczynka.

Alice stała przez moment nieruchomo jak posąg. Potem zajrzała do środka przez okno. W biurze kłębił się tłum petentów.

– To byłoby nie fair wobec nich – powiedziała. – Pożyczę ci znów samochód i sam jedź do Ellie.

Potrząsnął głową.

– Potrzebuję twojej opinii. Jesteś adwokatem. Nie dostanę się bez ciebie do szkoły. Ty masz odpowiednią pozycję.

Nie odzywała się przez chwilę.

– Niech będzie – powiedziała. – Umowa stoi.

– To już ostatnia przysługa, o jaką cię proszę. Obiecuję.


– WŁAŚCIWIE dlaczego to robisz? – spytała.

Jechali żółtym garbusem na południe od Pecos.

– Bo byłem kiedyś detektywem – odparł.

– No dobrze. Detektywi prowadzą śledztwa. Tyle wiem. Ale czy nie kończą nigdy dochodzenia? Kiedy już znają odpowiedź?

– Detektyw nigdy nie ma pewności – sprzeciwił się. – Domyśla się, zgaduje. W dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach to domysły Na temat ludzi. Dobry detektyw powinien mieć intuicję.

– Czy myliłeś się kiedyś przedtem?

– No pewnie. Jednak nie sądzę, żebym tym razem był w błędzie. Znam się na ludziach, Alice.

– Podobnie jak ja – rzuciła przekornie. – Wiem na przykład, że Carmen Greer nabiła cię w butelkę.

Nie odezwał się więcej. Obserwował ją za kierownicą i spoglądał za okno. Trzymał na kolanach paczkę FedExu. Daremnie się nią wachlował, oglądając jednocześnie etykiety z jednej i drugiej strony: nadawca, adresat, waga w kilogramach – jeden przecinek osiemnaście – opłata, wczorajsza data. Potrząsnął głową i rzucił paczkę na tylne siedzenie.

Przyjechali pod szkołę, Alice zaparkowała i oboje weszli do budynku. Wyszli po minucie. Ellie Greer nie było w szkole, poprzedniego dnia też nie przyszła.

– Co się dziwić – powiedziała Alice. – Dziecko to wszystko boleśnie przeżywa.

Reacher kiwnął głową.

– No, to w drogę.

Została nam tylko godzina jazdy na południe.

– Wspaniale – odrzekła Alice.

Wsiedli z powrotem do garbusa i przejechali kolejne sto kilometrów, nie zamieniwszy ze sobą ani słowa. Reacher rozpoznawał punkty orientacyjne. Ujrzał stare pole naftowe daleko na horyzoncie po lewej. Greer Trzy.

– To już niedaleko.

Alice zwolniła, zza mgiełki wyłoniła się brama. Wjechała w nią i zaparkowała przy schodkach na ganek. Panowała dokoła cisza, ale domownicy musieli być w środku, ponieważ wszystkie samochody stały rzędem w garażu.

Wysiedli i przystanęli na chwilę za otwartymi drzwiami wozu, jakby się chcieli przed czymś schować. Następnie wspięli się po schodkach i Reacher zapukał do drzwi. Otworzyły się natychmiast. Pojawiła się w nich Rusty Greer z karabinem kaliber 5,6 mm w dłoni. Nie odzywała się chwilę, spoglądając na niego.

– To pan – rzekła wreszcie. – Myślałam, że to Bobby.

– Zgubił się? – spytał Reacher.

Rusty wzruszyła ramionami.

– Wyszedł. Jeszcze nie wrócił.

– Ta pani jest adwokatem Carmen – przedstawił Reacher. – Chcemy porozmawiać z Ellie.

Rusty uśmiechnęła się półgębkiem.

– Ellie tu nie ma – wyjaśniła. – Opieka społeczna zabrała ją dzisiaj rano.

– Jak to? I pani na to pozwoliła? – zdumiał się Reacher.

– Czemu nie? Nie potrzebuję jej pod swoim dachem, teraz kiedy Slup nie żyje.

Reacher wbił w nią wzrok.

– Przecież to pani wnuczka.

Rusty machnęła ręką.

– Nigdy nie byłam zadowolona z tego faktu.

– Gdzie ją zabrali?

– Pewnie do sierocińca – odparta Rusty. – Jeśli ktoś ją zechce, zostanie adoptowana. Ale wątpię. Nikt nie chce takich kundli jak ona. Porządnym ludziom nie są potrzebne kolorowe bachory.

Zapadła głucha cisza. Słychać było tylko, jak wysuszona ziemia skwierczy w upale.

– Oby zachorowała pani na raka – powiedział zdławionym głosem Reacher.

Obrócił się na pięcie i wrócił do samochodu, nie czekając na Alice. Wsiadł i zatrzasnął drzwi, na przemian zaciskał i rozprostowywał swe masywne dłonie. Usiadła obok niego i zapaliła silnik.

– Zabierz mnie stąd – rzucił przez zęby.

Odjechała w tumanie kurzu. Żadne z nich nie odezwało się już ani słowem podczas drogi na północ do Pecos.

Загрузка...