ROZDZIAŁ TRZECI

JECHALI długim prostym odcinkiem pustej drogi, słońce unosiło się wprost nad ich głowami. Kierujemy się na południe, jest mniej więcej dwunasta, domyślał się Reacher. Od czasu do czasu pojawiały się przy drodze billboardy reklamujące stacje benzynowe i miejsca noclegowe, od których dzieliło ich jeszcze wiele kilometrów.

– Jesteś głodny? Jeśli zrezygnujemy z postoju, uda mi się zabrać Ellie ze szkoły – powiedziała Carmen. – Nie widziałam jej od wczoraj.

– Wszystko mi jedno – odparł Reacher.

Wdusiła odruchowo gaz, cadillac mknął teraz sto trzydzieści kilo metrów na godzinę.

– Czy już mi wierzysz? – spytała.

Zerknął na nią. Trzynaście lat pracował jako detektyw i instynkt nie pozwalał mu w nic wierzyć.

– Co takiego stało się półtora roku temu? – ponowił pytanie. – Czemu przestał?

Chwyciła mocniej kierownicę.

– Trafił do pudła.

– Za znęcanie się nad tobą?

– W Teksasie? – Roześmiała się z goryczą. – Od razu widać, że jesteś tu pierwszy raz. Teksańczyk nigdy nie podniesie ręki na kobietę. Wszyscy to wiedzą. Jeśli więc latynoska zdzira zarzuciłaby coś takiego swojemu mężowi, niechybnie trafiłaby do domu bez klamek.

– Więc co przeskrobał?

– Nie płacił podatków federalnych – wyjaśniła. – Zarobił mnóstwo pieniędzy, handlując dzierżawami pól naftowych w Meksyku, ale nie zgłosił dochodu do urzędu skarbowego.

– Można za to pójść do paki?

Skrzywiła się.

– Robią wszystko, żeby delikwent nie poszedł siedzieć. Najchętniej przyjmą spłatę w ratach, ale Slup jest wyjątkowo uparty. Ukrywał wszystko aż do procesu, a potem odmówił spłacenia długu. Wszystkie pieniądze ulokował w rodzinnych rachunkach powierniczych, nie mogli mu, więc ich odebrać. Chyba porządnie się na niego wściekli.

– Więc stanął przed sądem?

Kiwnęła głową.

– Federalna rozprawa z wszelkimi szykanami. Miejscowa klika przeciwko Ministerstwu Skarbu. Adwokat Slupa to jego najlepszy kumpel z liceum, a drugi, który jest prokuratorem okręgowym hrabstwa Pecos, doradzał im, jaką obrać strategię. Na nic się to jednak zdało, bo urząd skarbowy postawił się. Groziło mu od trzech do pięciu lat. Sędzia skazał go na najniższy wyrok: trzydzieści miesięcy w więzieniu gdzieś pod Abilene. Nazywają je Club Fed. Siedzą tam same oprychy. Trzydzieści miesięcy to dwa i pól roku, ale zakładam, że wyjdzie wcześniej, bo pewnie się tam dobrze sprawuje.

Reacher kiwnął głową.

– Pewnie tak.

– A więc dwa i pół roku, a ja zmarnowałam pierwsze półtora.

– Masz jeszcze cały rok. To mnóstwo czasu.

– Powiedz mi, co mogę zrobić – poprosiła. – Musimy ustalić, jakie działania należy podjąć. Na razie teoretycznie, jeśli chcesz.

Wzruszył ramionami. potem spojrzał na to z jej punktu widzenia. Z jego perspektywy rozwiązanie było aż nazbyt oczywiste.

– Musisz stąd wyjechać – zawyrokował. – Musisz mieć dom i pieniądze na utrzymanie. W jakimś wielkim mieście. Oto twoje rozwiązanie. Są specjalne schroniska, organizacje.

– Jak do nich dotrzeć? Nie mam grosza przy duszy.

– Dość szykownie się ubierasz jak na biedaczkę.

– Katalog wysyłkowy – oświadczyła. – Prawnik Slupa podpisuje czeki, więc mam co na siebie włożyć. Ale nie dysponuję żadną gotówką.

– Możesz sprzedać brylant.

– Już próbowałam – wyznała. – Nie jest prawdziwy. Nierdzewna stal i oszlifowany cyrkon. Jubiler roześmiał mi się w twarz. Jest wart najwyżej trzydzieści dolców.

Nie odzywał się przez kolejne półtora kilometra szybkiej jazdy na południe.

– Ale w domu muszą być jakieś pieniądze – orzekł. – Mogłabyś ukraść.

– I stałabym się podwójną uciekinierką – zauważyła. – Zapominasz o statusie prawnym Ellie. W tym cały sęk. Zawsze był to problem. Ona jest także dzieckiem Slupa. Jeśli wywiozę ją za granicę stanu bez jego zgody, stanę się porywaczką. Odszukają mnie, zabiorą córkę i wsadzą mnie do paki.

– Nie wyjeżdżaj, więc poza granicę stanu. Zostań w Teksasie. Możesz pojechać do Dallas.

– Nie zostanę w Teksasie.

Słychać było stanowczość w jej głosie. Reacher nie odezwał się.

– To nie takie proste – tłumaczyła. – Matka Slupa śledzi mnie z jego polecenia. Jeśli pewnego dnia znikną pieniądze oraz Ellie, już po kilku godzinach zawiadomi szeryfa, który z kolei zadzwoni do FBI.

– Musi być jakiś sposób.

Zerknęła na dokumenty prawnicze w aktówce na tylnym siedzeniu.

– Jest mnóstwo sposobów – rzekła. – Postępowanie prawne, warunki, ochrona sądowna, najróżniejsze triki. Prawnicy są jednak powolni jak żółwie i kosztowni, a ja nie mam pieniędzy. I kółko się zamyka.

– Masz rację – przytaknął.

Coś zahuczało na tablicy rozdzielczej. Pomarańczowa lampka w kształcie dystrybutora paliwa zaczęła migać obok szybkościomierza.

– Jedziemy na rezerwie – oznajmiła.

– Niebawem będzie stacja Exxona. Widziałem billboard. Za dwadzieścia kilometrów.

– Mnie potrzebny jest Mobil – odparła. – W schowku na rękawiczki jest karta na stację Mobila. Nie mam czym zapłacić w Exxonie.

– Nie masz nawet forsy na benzynę?

Pokręciła głową.

– Skończyła się. Tankuję teraz na konto teściowej w Mobilu. Rachunek przyjdzie do niej dopiero za miesiąc.

Kierowała jedną ręką, ponieważ drugą sięgnęła do tyłu po torebkę. Rzuciła mu ją na kolana.

– Sam sprawdź – powiedziała.

– Nie przystoi grzebać w torebce damy.

– Ale ja ci pozwalam – nalegała. – Chcę, żebyś zrozumiał.

Z ociąganiem otworzył torebkę. Znalazł w niej szczotkę do włosów, cążki do paznokci oraz chudy portfel.

– Zajrzyj – kazała.

W przegródce znalazł banknot jednodolarowy. To było wszystko. Jeden dolar. Żadnych kart kredytowych. Prawo jazdy wydane w Teksasie ze zdjęciem, na którym miała wystraszoną minę. W przezroczystej kieszonce fotografia dziewczynki z połyskującymi blond włosami i żywymi oczami.

– To Ellie – wyjaśniła.

– Urocza dziewczyneczka.

– Prawda?

– Gdzie spałaś zeszłej nocy?

– W samochodzie.

– Jadłaś coś?

– Nie muszę jeść.

Zwolniła, może żeby oszczędzić paliwo.

– Zapłacę za benzynę – zaoferował. – Przecież w końcu jestem twoim pasażerem.

– No dobrze – przyjęła propozycję. – Pozwolę ci zapłacić. Ale tylko dlatego, żebym mogła pojechać po Ellie.

Znów wdusiła pedał gazu.

– Zatrzymaj się – rozkazał nagle.

– Po co?

– Rób, co mówię

Zerknęła na niego zdezorientowana, ale zjechała z drogi.

Odpiął pas, zerknął w dół i oderwał kieszeń w swojej koszuli.

– Co masz na sobie? – spytał.

– Co? O co ci chodzi?

– Powiedz mi dokładnie, w co jesteś ubrana.

Oblała się rumieńcem.

– Mam tę sukienkę – wyliczała – bieliznę oraz buty.

– Pokaż buty.

Zdjęła i podała mu obuwie. Sprawdził je dokładnie. Nie znalazł niczego. Rozpiął koszulę, zdjął i podał jej.

– Teraz wysiądę z samochodu – powiedział – i odwrócę się plecami. Rozbierz się do rosołu i włóż moją koszulę. Zostaw ubranie na siedzeniu i wyjdź z wozu.

– Czemu?

– Jeśli chcesz, żebym ci pomógł, to rób, o co proszę.

Wysiadł z samochodu i odszedł kawałek. Upał byt straszny Czuł, jak słońce pali mu skórę na ramionach. Po chwili usłyszał trzask otwieranych drzwi. Kiedy się odwrócił, zobaczył, jak wychodzi bosa w jego koszuli, która była na nią sporo za duża.

– Teraz odejdź i zaczekaj.

Odeszła trzy metry, on zaś wrócił do samochodu. Na siedzeniu leżało równiutko złożone ubranie. Jeszcze raz przeszukał torebkę i aktówkę. Nie znalazł nic szczególnego. Wytrząsnął sukienkę, biustonosz oraz figi. Nic w nich nie było schowane. Przeszukał resztę samochodu. Zajęło mu to dwadzieścia minut. Zajrzał we wszystkie możliwe zakamarki. Pod maskę, pod siedzenia, do bagażnika, dosłownie wszędzie. Niczego jednak nie znalazł, a dałby sobie głowę uciąć, że żadnemu cywilowi nie udałoby się przed nim niczego ukryć w aucie.

– W porządku – zawołał. – Ubieraj się.

Zaczekał odwrócony plecami, póki nie usłyszał jej za sobą. Trzymała w ręku jego koszulę. Wziął ją od niej i włożył.

– Po co to wszystko? – spytała.

– Teraz mogę ci pomóc – oznajmił. – Bo w końcu ci uwierzyłem.

– Czemu?

– Faktycznie nie masz żadnych pieniędzy. Nikt nie oddala się samochodem pięćset kilometrów od domu bez grosza przy duszy, chyba że znalazł się w poważnych tarapatach. A ktoś w opałach zasługuje na pomoc.

Pochyliła lekko głowę, jakby powiedział jej komplement. Albo odwrotnie, sama chciała mu się przypochlebić. Wsiedli z powrotem do samochodu, a ona szybko wjechała na szosę.

– Więc mamy cały rok – skonstatował. – To mnóstwo czasu. Za rok możesz być na drugim końcu świata. Zacząć wszystko od początku, prowadzić nowe życie. Czy mam ci w tym pomóc? W ucieczce?

W oddali pojawiły się jakieś budynki. Chyba stacja benzynowa.

– Utwierdź mnie, że nie popełniłam błędu – rzekła – że rok to wystarczająco dużo. Że nie ma powodu się spieszyć.

– Jasne – przytaknął. – Rok wystarczy. Nie ma pośpiechu.


ZATANKOWALI ponad siedemdziesiąt litrów benzyny, za które Reacher zapłacił tyle, co za noc w motelu. Podał należność przez swoje okno i zostawił dolara napiwku. Uznał, że benzyniarz na niego zasłużył. Termometr na tablicy rozdzielczej wskazywał temperaturę na zewnątrz 44 stopnie.

Gracias, seňor – powiedziała Carmen. – Dzięki.

– Nie ma sprawy – odparł Reacher. – De nada, seňnorita

– Mówisz po hiszpańsku?

– Raczej nie – odparł. – Służyłem na całym świecie, więc znam po kilka zwrotów w wielu językach. Ale tylko tyle. Inaczej jest z francuskim. Całkiem nieźle mówię w tym języku. Moja mama była Francuzką. Paryżanką.

– Jesteś, więc w połowie cudzoziemcem – zauważyła.

– Czasem mam wrażenie, że więcej niż w połowie.

Uśmiechnęła się jakby z niedowierzaniem i wjechała na szosę.

– Powinieneś mnie tytułować seňora. Jestem mężatką.

– Faktycznie – powiedział. – Chyba jesteś.

Nie odzywała się przez ponad kilometr. Potem z rozmysłem wzięła głęboki oddech.

– Problem w tym – powiedziała – że nie mam całego roku.

– Dlaczego?

– Bo przed miesiącem jego kolega prawnik zjawił się u nas w domu i oświadczył, że szykuje się jakiś układ. Podejrzewam, że Slup wsypie swoich współpracowników w zamian za wcześniejsze wyjście z więzienia. Pewnie ten jego drugi kumpel forsuje to w biurze prokuratora okręgowego.

– Cholera – zaklął Reacher.

Carmen kiwnęła głową.

– Kiepska sprawa. Zwlekałam zbyt długo.

Reacher skinął głową.

– Na jakim są etapie?

– Decyzja już zapadła – powiedziała cicho.

– Kiedy mają go wypuścić?

– Dziś jest piątek. Chyba nie wypuszczają nikogo w weekend. Więc pewnie w poniedziałek. Boję się.

– Może się zmienił – podsunął Reacher. – Więzienie odmienia ludzi.

Mówił bez sensu. Wyraźnie widział to po jej minie. Ponadto z doświadczenia wiedział, że na pewno nie stają się tam lepsi.

– Nie. Jestem w poważnych opałach, Reacher. Uwierz mi.

Było w jej głosie coś niepokojącego.

– Dlaczego? Bo to ja go wydałam urzędowi skarbowemu – wyjaśniła.

– Jakim sposobem?

– Po prostu do nich zadzwoniłam. Numer można znaleźć w książce telefonicznej.Mają cały wydział do zbierania informacji od współ małżonków. To jeden z ważniejszych sposobów na łapanie krętaczy. Zwykle dzwonią tam rozwodzący się małżonkowie.

– Czemu więc się z nim nie rozwiodłaś? – spytał. – Mąż w więzieniu to niezły pretekst. Można by go oskarżyć o porzucenie.

Zerknęła na aktówkę leżącą na tylnym siedzeniu.

– To mi nie rozwiązuje problemu z Ellie. Sytuacja jeszcze bardziej by się pogmatwała. Wszyscy baliby się, że opuszczę stan. Slup mógłby sądownie nakazać mi podanie swojego nowego adresu zamieszkania, a ja nie miałabym wyjścia.

– Mogłabyś zostać w Teksasie – powtórzył.

Kiwnęła głową.

– Wiem, wiem. Ale nie mogę. Po prostu muszę stąd wyjechać, Reacher. Zostałam tu tak bardzo skrzywdzona, że muszę opuścić to miejsce. Nie tylko Slupa.

Wzruszył ramionami.

– W czym mam ci w takim razie pomóc? W ucieczce?

Nie odezwała się. Zadumał się nad tym, jak określiła mężczyzn, wśród których szukała swojego zbawcy. Bezrobotni kowboje z rodeo, zbiry. Mężczyźni zdolni do wielu rzeczy, ale czy potrafiliby przechytrzyć ścigające ją FBI? Trafił się jej jak ślepej kurze ziarno.

– Musisz działać szybko – zawyrokował. – Zostały tylko dwa dni, nie mamy czasu do stracenia. Odbierzemy Ellie, zawrócimy samochód o sto osiemdziesiąt stopni i ruszymy z kopyta. Może najpierw udamy się do Vegas.

– I co tam zdziałamy?

– Skombinujemy ci jakieś dokumenty. W mieście takim jak Vegas znajdziemy jakieś lokum, choćby tymczasowo. Mam trochę pieniędzy. Mogę postarać się o więcej, jeśli będzie trzeba.

– Nie mogę przyjąć od ciebie pieniędzy – zaoponowała. – To nie byłoby fair.

– Fair czy nie fair, potrzebujesz forsy Możesz mi oddać później. Powinnaś wrócić do Los Angeles. Zmienić nazwisko i zacząć wszystko od nowa.

– Nie. Nie mogę uciec. Nie chcę być zbiegiem – powiedziała. – Nie chcę zostać nielegalną imigrantką. Cokolwiek złego można o mnie powiedzieć, nigdy nią nie byłam. Nie zamierzam tego teraz zmieniać. Nie chcę tego robić Ellie. Zasługuję na lepszy los.

– Obie zasługujecie na lepszy los, ale musisz podjąć jakieś konkretne działanie.

– Mam obywatelstwo – tłumaczyła. Zastanów się tylko, co to znaczy dla kogoś takiego jak ja. Nie zamierzam się go wyrzec.

– Masz więc jakiś inny plan?

Ty jesteś moim planem – odparła.

Kowboje, zbiry, były gliniarz wojskowy o wzroście sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów i wadze sto dziesięć kilogramów.

– Chcesz, żebym był twoim ochroniarzem? – zgadywał.

Nie odpowiedziała.

– Carmen, przykro mi, że znalazłaś się w takiej sytuacji -powiedział. – Naprawdę. Ale nie mogę być twoim gorylem.

Znów ani słowa. Na autostradzie pojawił się rozjazd.

– Nie bądź śmieszna – ciągnął. – Mogę mu dać ostrzeżenie. Wystraszyć go. Ale co będzie, jak odejdę? Przecież wcześniej czy później to nastąpi, Carmen. Nie lubię tkwić w jednym miejscu.

Przejechała obok zielonej tablicy informacyjnej z napisem: PESOS 120 KILOMETRÓW.

– Nie chcę ochroniarza.

Spojrzał na nią. Z jej twarzy nie dało się nic wyczytać.

– Więc kim mam być?

– Nie mogę ci powiedzieć.

– Niby czego?

Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Przełknęła głośno ślinę i nie odzywała się. Przyglądał się jej. Kowboje, zbiry, były policjant wojskowy. Napis na grobie Claya Alisona, jego nekrolog w gazecie.

– Rozum ci odjęło – powiedział nagle. – Mowy nie ma.

– Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Pragnę jego śmierci – rzekła. – To mój jedyny ratunek. A on zasłużył na śmierć.

– Powiedz, że żartujesz.

– Wcale nie żartuję. Chcę, żeby zginął.

Potrząsnął głową.

– Nie ma mowy. To absurd.

– Chciałam postępować zgodnie z prawem – rzekła. – Rozmawiałam z czterema adwokatami i każdy z nich powiedział, że ze względu na Ellie nie wolno mi się ruszać z miejsca. Chciałam, więc zapewnić sobie ochronę. Udałam się do firmy ochroniarskiej w Austin, powiedzieli, że potrzeba będzie sześciu ludzi, co wyniesie dziesięć tysięcy dolarów tygodniowo, a więc właściwie równało się to odmowie. Chciałam działać zgodnie z prawem, Reacher, ale nie udało się.

Obserwował autostradę. Panował na niej duży ruch.

– Więc kupiłam pistolet – oznajmiła.

– Świetnie – skomentował.

– I naboje. Wydałam na to całą gotówkę, jaką miałam.

– Nie jestem odpowiednim facetem.

– Czemu? Przecież już zabijałeś ludzi. W wojsku.

– To nie to samo. Tu chodzi o morderstwo z zimną krwią.

– Czy nie przysięgałeś, że będziesz chronił ludzi?

– Nie o to chodzi.

– Błagam cię, Reacher. Przeanalizowałam najróżniejsze możliwości. Ty jesteś moją ostatnią deską ratunku.

– Zrozum, nie zamierzam zabijać faceta, którego nawet nie widziałem na oczy.

– Ale on mnie bije, Reacher – jęknęła. – Brutalnie. Kopie mnie. Lubi to. Śmieje się, kiedy mnie katuje. Żyję w ciągłym strachu.

– Zgłoś się więc na policję.

– Do policjanta. Jest tylko jeden. Nie uwierzyłby mi, a nawet gdybym go przekonała, nie kiwnąłby palcem. Męska solidarność.

Reacher nie odezwał się.

– Jestem w rozpaczliwej sytuacji. Jesteś moją jedyną szansą. Błagam cię. Dlaczego nie chcesz mi pomóc? Bo jestem Meksykanką? Pomógłbyś białej kobiecie? Na przykład swojej dziewczynie? Założę się, że jest biała. Pewnie blondynka, nie mylę się?

– Zgadza się, jest blondynką.

– Gdyby bił ją jakiś facet, na pewno byś go zabił.

No jasne, pomyślał.

– To nie to samo – rzekł.

– Jak ma na imię? – spytała. – Twoja dziewczyna.

– Jodie.

– Okay, wyobraź sobie, że Jodie okłada codziennie jakiś sadystyczny maniak. Ona ci o tym mówi. I co robisz?

Zabiłbym go, pomyślał. Kiwnęła głową, jakby czytała w jego myślach.

– A mnie nie chcesz pomóc. Zrobiłbyś to dla białej, ale nie dla mnie.

Miała rację. Zabiłby dla Jodie Garber, ale nie dla Carmen Greer. Dlaczego? Bo tego nie można robić na siłę. Morduje się w afekcie. Jeśli nie ma emocji, nic z tego. Taka jest prawda. Robił to już wiele razy. Ludzie z nim zadzierali i dostawali za swoje. Jeśli krzywdzili Jodie, to tak jakby robili krzywdę jemu. Bo Jodie była nim. A przynajmniej kiedyś była. Czego nie można powiedzieć o Carmen Greer.

– To nie ma nic wspólnego z kolorem skóry – rzekł cicho.

– Więc o co chodzi?

– Jodie znam, a ciebie nie.

– No, to mnie poznaj – zaproponowała. – Mamy dwa dni. Nieba- wem poznasz moją córkę. Poznasz moją rodzinę.

Nic nie powiedział.

– Czego ty chcesz, Reacher? Seksu? W porządku.

– Zatrzymaj wóz – rzekł krótko.

– Dlaczego?

– Bo mam tego powyżej uszu.

Wdusiła mocno pedał gazu. Samochód wyrwał do przodu. Spojrzał za siebie na nadjeżdżające samochody i szarpnięciem przerzucił dźwignię sterowania przekładnią automatyczną na bieg jałowy. Silnik zawył, a samochód zaczął się toczyć rozpędem. Złapał kierownicę lewą ręką i mocując się z jej silnym uchwytem, skierował samochód na pobocze. Opony zachrzęściły na żwirze. Samochód wyhamował. Wysiadł. Poczuł skwar, jakby znalazł się w piecu. Zatrzasnął drzwi i odszedł.

Загрузка...