KIEDY burza przesunęła się na północ, kierowca domyślił się, że jego partnerzy już nie wrócą. Przekonanie było tak silne, iż przerodziło się w pewność. Wyszedł z motelu w mrok. Bulgotały studzienki, krople skapywały z drzew. Nikt nie nadchodził. Nikt już nie miał nadejść. Wrócił do pokoju i spojrzał na pogrążone we śnie dziecko.
Wykona swoje zadanie, choć nie sprawi mu to przyjemności. Otworzył znowu drzwi i powiesił na klamce od zewnątrz tabliczkę: NIE PRZESZKADZAĆ. Zamknął drzwi i przekręcił zamek od środka. Założył łańcuch i ruszył w głąb pokoju.
– TY PROWADZISZ! – zawołał Reacher. – Na północ, okay?
Pchnął Alice w kierunku drzwi kierowcy, a sam obiegł samochód. Przysunęła sobie fotel, on zaś odsunął swój i rozłożył mapy na kolanach. Po lewej stronie Czerwony Dom gwałtownie płonął. Zajęło się już piętro.
Alice przekręciła kluczyk w stacyjce i jeep ruszył z miejsca. Przejechała przez bramę, nie zwalniając i wdusiła gaz. Reacher zapalił światełko na suficie i przeglądał mapy, póki nie znalazł płachty z hrabstwem Pecos.
– Szybciej! – naglił. – Mam złe przeczucia.
Alice jechała najszybciej jak mogła. Reacher wpatrywał się w mapę i mierzył odległości, rozchylając palec wskazujący i kciuk.
– Zwiedzałaś tutejszą okolicę? – spytał.
– Trochę. Byłam w Obserwatorium McDonalda.
Zerknął na mapę.
– To sto trzydzieści kilometrów – powiedział.
– Nie pojechali tam dzisiaj, za daleko. Podejrzewam, że są od Pecos najwyżej pół godziny drogi. Czterdzieści, góra pięćdziesiąt kilometrów.
– Niby czemu?
– Żeby być blisko Walkera.
Może planował przywieźć Ellie na spotkanie z Carmen, by udowodnić jej, że groźba jest prawdziwa. Myślę, więc, że zadekowali się gdzieś w pobliżu.
– I niedaleko jakiejś atrakcji turystycznej?
– Na pewno – odparł. – To klucz.
– Czy potrafisz wydedukować, gdzie się kryją?
– Do tej pory jakoś się udawało.
Chwyciła mocniej kierownicę i spojrzała na szybkościomierz.
– O Boże – jęknęła. – Skończyło się nam paliwo. Bak jest pusty.
Nie odzywał się przez chwilę.
– Jedź dalej. Nie przejmuj się.
Jechała dalej. Silnik zaczął się krztusić.
– Reacher, nie mamy benzyny – powiedziała Alice.
– Nie martw się tym.
– Mam się nie martwić?
– Sama zobaczysz. Jeszcze póltora kilometra. – Popatrz tylko – odezwał się nagle.
W snopie reflektorów pojawiła się na poboczu stalowoniebieska crown victoria. Zaopatrzona z tyłu w cztery anteny. Stała sobie jak gdyby nigdy nic, obojętna i porzucona.
– Skorzystamy z niej – powiedział.
Zatrzymała się za fordem.
– To ich wóz? Czemu tu stoi?
– Walker go tu zostawił.
– Skąd wiedziałeś?
– To nic trudnego. Przyjechali z Pecos dwoma samochodami, tym i lincolnem Walkera. Zostawili lincolna tutaj i pokonali resztę drogi na ranczo fordem. Wzięli pick-upa, którym potem Walker uciekł z płyty płaskowyżu, odstawił go do garażu i przyjechał tu fordem, przesiadł się do lincolna i wrócił nim. Chciał udać, że przyjeżdża na ranczo pierwszy raz, tak na wszelki wypadek, gdybyśmy jeszcze żyli i zobaczyli go.
– Skąd weźmiesz kluczyki?
– Na pewno są w stacyjce.
Walker miał w nosie, że ktoś może ukraść samochód Hertzowi.
Alice wyskoczyła i sprawdziła. Uniosła kciuk. Kluczyki rzeczywiście tkwiły w stacyjce. Reacher przesiadł się z mapami i już po minucie jechali dalej.
– Co znajduje się na Stanowym Terenie Rekreacyjnym Balmorhea? – spytał.
Było to czterdzieści osiem kilometrów na południe od Pecos. Odpowiednia odległość.
– To oaza na pustyni – wyjaśniła. – Wielkie jezioro z krystalicznie czystą wodą. Można w nim pływać i nurkować. Ale nieodpowiednie miejsce.
– Raczej nie – powiedział.
– A Fort Stockton?
– To zwykłe miasto – powiedziała. – Właściwie takie jak Pecos. Ale warto odwiedzić Stary Fort Stockton.
Spojrzał na mapę. Stary Fort Stockton zaznaczono tam jako zabytkowe ruiny, na północ od samego miasta. Niedaleko Pecos. Zmierzył odległość. Jakieś siedemdziesiąt kilometrów. Niewykluczone.
– Co to dokładnie jest?
– Dawny fort wojskowy – odparła. – Stacjonowała tam kiedyś Czarna Kawaleria.
Sprawdził jeszcze raz. Ruiny mieściły się na południowy wschód od Pecos, można tam dojechać trasą numer 285, droga wydawała się porządna. Przymknął oczy. Alice pędziła przed siebie.
– Podoba mi się ten Stary Fort Stockton – powiedział.
– Myślisz, że tam właśnie są?
Nie odzywał się przez kolejne półtora kilometra.
– Nie tam – odezwał się. – Ale w pobliżu. Spójrz na to z ich punktu widzenia. To zawodowcy. Cisi i dyskretni. Przemykają, nie rzucając się nikomu w oczy. Postaw się na ich miejscu, Alice. Kim są? Mnie się zdawało, że to zespół handlowców. Rusty Greer wzięła ich za pracowników opieki społecznej, a Al Eugene najwyraźniej za agentów FBI. Więc jeśli myślisz tak jak oni, to waszą bronią jest to, że wyglądacie przeciętnie. W takim razie jesteście białymi przedstawicielami klasy średniej, jeździcie crown victoria, która bez tych wszystkich gadżetów wygląda na przeciętny rodzinny wóz.
– W porządku.
– Ale teraz macie dzieciaka. Tworzycie rodzinę.
– Przecież było ich troje.
Nie otwierał oczu.
– Jeden z mężczyzn to wujek – powiedział. – Jesteście rodziną klasy średniej na wakacjach. Wyglądacie na spokojnych ludzi, może lekko sztywnych intelektualistów. Przyjechaliście z innego stanu. Co za interesowałoby sztywnawą rodzinę klasy średniej z małą córeczką?
– Stary Fort Stockton – wyrecytowała Alice.
– Właśnie. Jedziecie fordem, a nie bmw. Liczycie się z kosztami. Nie lubicie trwonić pieniędzy na motele, podobnie jak na samochody. Nadjeżdżacie więc z północy i zatrzymujecie się w rozsądnie odległym miejscu, na obrzeżach turystycznego rejonu Fort Stockton.
Otworzył oczy.
– Właśnie tam byście się zatrzymali, Alice.
– Naprawdę?
Kiwnął głową.
– W miejscu, gdzie pełno jest sztywnawych, niezbyt majętnych rodzin klasy średniej na wakacjach. Tam, gdzie nie będziecie się niczym wyróżniać. Skąd jest pół godziny drogi do Pecos.
– To chyba przekonująca teoria – zgodziła się.
– Logiczna. Pozo staje tylko kwestia, czy kierowali się tymi samymi przesłankami?
– Mam taką nadzieję, bo zostało nam mało czasu na poszukiwania. Podejrzewam, że Ellie grozi wielkie niebezpieczeństwo.
POSTANOWIŁ najpierw wziąć prysznic. Nie musi się spieszyć. Ma czas. Pokój jest zamknięty. Dziecko śpi głęboko. Zdjął ubranie i złożył je równiutko na krześle. Wszedł do łazienki i odkręcił wodę.
Stanął pod natryskiem i pozwolił, by ciało obmywał mu ciepły strumień wody. Potem dokładnie umył sobie dłonie i przedramiona, jak chirurg szykujący się do operacji.
– ILE nam jeszcze zostało? – spytała Ałice.
– Czterdzieści kilometrów – odparł Reacher. – Musimy ułożyć plan.
– Żeby schwytać tego gościa? – spytała. – Nie mam pojęcia.
– Nie, na później. Jak wyciągnąć Carmen z ciupy.
– Wykorzystamy habeas corpus, czyli zakaz więzienia obywatela bez wyroku sądowego – powiedziała. – Zgłosimy się do sędziego federalnego i poprosimy o tryb nadzwyczajny, ale potrzebne nam będzie zeznanie świadka, więc jeśli nie proszę o zbyt wiele, zachowaj tego ostatniego przy życiu.
OBUDZIŁ ją szum wody.
Mężczyzna brał prysznic. W pokoju nie paliła się żadna lampa, ale kotary nie były do końca zasłonięte, więc z zewnątrz sączyło się żółtawe światło.
Jej ubranko było złożone na stole. Wygramoliła się z łóżka, włożyła koszulkę i szorty. Usiadła, żeby zapiąć sandałki.
Bardzo cicho wstała i podkradła się powoli do drzwi. Stanęła na palcach i przesunęła ostrożnie łańcuch. Szarpnęła go i łańcuch puścił. Spadł w dół, uderzając głośno o framugę. Wstrzymała oddech i przerażona nasłuchiwała.
Woda pod prysznicem nadal leciała.
Spróbowała otworzyć zasuwkę. Ani drgnęła. Chwyciła oburącz i na parła mocniej. Nagle zasuwka puściła.
Znieruchomiała, nasłuchując. Mężczyzna zakręcił prysznic.
Zamarła. Stała nieruchomo, biała ze strachu jak ściana.
ALICE nie spuszczała nogi z gazu, pędząc przez teren zabudowany Fort Stockton z szybkością stu czterdziestu pięciu kilometrów na godzinę. Reacher pochylony do przodu rozglądał się we wszystkie strony. Mijali niskie budynki. Niektóre z nich to motele.
– Może szukamy w złym miejscu – zaniepokoiła się Alice.
– Niebawem się przekonamy.
ZAKRĘCIŁ wodę, odsłonił zasłonkę i wyszedł z brodzika. Owinął sobie ręcznik na biodrach i wszedł do pokoju. Do środka wpadło światło z łazienki. Szerokim żółtym snopem legło na podłodze. Stanął jak wryty i wbił wzrok w puste łóżko. Podbiegł do drzwi i ujrzał wiszący luźno łańcuch.
Otworzył drzwi. Tabliczka: NIE PRZESZKADZAĆ leżała na betonowym chodniku, trzydzieści centymetrów od progu. Uciekła.
Zabezpieczył drzwi, żeby się nie zatrzasnęły, i wybiegł na zewnątrz boso, owinięty tytko ręcznikiem. Gdzie ona, do diabła, się podziała? Pewnie pobiegła ile sił w nogach. Prawdopodobnie w stronę drogi. Za wrócił do pokoju. Musiał się ubrać. Nie może gonić za nią w samym ręczniku.
KOŃCZYŁ się teren zabudowany i zaczynała pustynia.
– Zawróć – powiedział teraz Reacher.
Zahamowała i gwałtownie skręciła w drugą stronę.
– Zwolnij trochę – polecił. – Musimy patrzeć ich oczami.
Pierwszy motel, który znów mijali, miał dwa piętrowe skrzydła, w każdym po sześć pokoi. W recepcji było ciemno.
– Nie – zawyrokował Reacher. – Nie zatrzymamy się w pierwszym napotkanym miejscu. Raczej spróbujemy w drugim.
Kolejny motel znajdował się czterysta metrów na południe. Recepcja stała przodem do drogi, natomiast dwa pawilony ustawione prostopadle do ulicy były ukryte przed wzrokiem przechodniów. Teren obsadzono drzewami, kapały z nich krople deszczu.
– Wjedź na teren motelu.
Alice przejechała obok pierwszego rzędu pokoi. Było ich osiem. Na parkingu stały trzy samochody. Objechała pawilony od tyłu i wyjechała z drugiej strony. Kolejne osiem pokoi. Dalsze trzy samochody.
– No i co? – spytała.
Pokręcił głową.
– Nie – odparł. – Za mało gości. Szesnaście pokoi i tylko sześć samochodów. Musi być co najmniej osiem.
– Czemu?
– Nie zatrzymają się tam, gdzie motel świeci pustkami. Większe prawdopodobieństwo, że wpadną komuś w oko. Pewnie szukali miejsca zapełnionego w dwóch trzecich, gdzie na szesnaście pokoi przy padnie dziesięć, jedenaście samochodów. Wynajęli dwa pokoje, ale w tej chwili nie mają żadnego samochodu, więc powinno być osiem, dziewięć samochodów na szesnaście pokoi. Interesuje nas tylko taka proporcja.
Spojrzała na niego i wzruszyła ramionami. Wjechała z powrotem na drogę i ruszyła dalej na południe.
MĘŻCZYZNA zatrzymał się, nim doszedł do drzwi. Światło padające z parkingu oświetlało wilgotny beton, na którym widniały ślady jego stóp. Nie widział jednak jej śladów.
Byty tylko jedne odciski, należące do niego. Nie wyszła na zewnątrz. Uśmiechnął się. Schowała się w środku.
Przebiegł ostatnie osiem kroków i znów znalazł się w pokoju. Po cichu zamknął drzwi, założył łańcuch i przekręcił zasuwkę.
– Zaraz cię dorwę – wyszeptał.
Zaczął od okna, przy którym stało krzesło obite tapicerką, ale nie było jej tam. Zajrzał pod łóżka. Tam też nie. Wiedział, że nie ma jej w łazience. Więc gdzie się schowała? Rozejrzał się po pokoju. Szafa. No jasne.
– Już idę, maleńka! – zawołał.
Otworzył drzwi i zajrzał do środka. Nie znalazł jej tam.
PRZED trzecim motelem zamiast neonu wisiał zwykły szyld. Kawał dechy na łańcuchach. Litery były tak wymyślne, że Reacher nie był pewny, co tam napisano. Coś tam, coś tam Canyon. Literki pocieniowano na złoto.
– Podoba mi się tu – powiedział. – Niezły gust.
– Wchodzimy? – spytała Alice.
– No jasne.
Przez ogród prowadziła długa dwudziestometrowa droga wjazdowa. Rośliny przywiędły i trochę wyschły, ale ktoś najwyraźniej stale je pielęgnował.
– Podoba mi się tu – powtórzył.
Motel przypominał poprzedni. Z przodu recepcja, parking w kształcie podkowy okalający dwa pawilony skierowane do siebie plecami, stojące prostopadle do ulicy. Alice objechała motel wokoło. Dziesięć pokoi w jednym rzędzie, w sumie dwadzieścia, dwanaście samochodów zaparkowanych równiutko przed dwunastoma drzwiami. Dwa chevrolety, trzy hondy, dwie toyoty, dwa buicki, stary saab, stare audi i gdzieś pięcioletni ford explorer.
– Dwie trzecie minus dwa – podliczył Reacher.
– To tu? – spytała Alice, zatrzymując wóz przed recepcją.
Nie odezwał się, tylko otworzył drzwi i wysiadł.
Recepcja była zamknięta, w środku ciemno, ale na drzwiach zobaczył mosiężny przycisk dzwonka. Wdusił go kciukiem.
Na tyłach recepcji zapaliło się światło i pojawił się mężczyzna. Reacher wyjął z kieszeni odznakę zastępcy szeryfa hrabstwa Echo i przyłożył ją do szyby. Mężczyzna otworzył zamek. Reacher wszedł do po mieszczenia. Ulotki na półce zachęcały do odwiedzenia wszelkich atrakcji turystycznych w promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów. Wśród nich wybijał się Stary Fort Stockton. Skinął na Alice, żeby też weszła do środka.
– To właśnie tu – powiedział.
– Naprawdę?
Kiwnął głową.
– Pasuje mi.
– Jesteście z policji? – spytał recepcjonista.
– Niech mi pan pokaże księgę gości – polecił Reacher. – Tych, którzy zameldowali się dziś wieczorem.
To ABSOLUTNIE niemożliwe. Dziewczynki nie było na zewnątrz, nie było jej też w środku. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. Łóżka, meble, szafa. I nic. Nie było jej też w łazience, bo przecież on wyszedł z łazienki.
Chyba…
Chyba że schowała się pod łóżkiem albo w szafie, a potem kiedy wyszedł na zewnątrz, ukryła się w łazience. Otworzył drzwi łazienki i odsunął zasłonę w kabinie prysznicowej.
– Tu cię mam – powiedział z ulgą.
Siedziała skulona w kąciku brodzika, ubrana w koszulkę, szorty i sandałki. Wierzch dłoni wcisnęła sobie do buzi. Jej ciemne oczy były szeroko rozwarte.
– KSIĄŻKA gości, szybko – powtórzył Reacher i wyjął z kieszeni swojego hecklera kocha.
– Nie mamy czasu na żarty.
Facet wszedł za kontuar i obrócił w ich stronę księgę.
– Jakie nazwiska? – Alice spytała Reachera.
– Nie mam pojęcia. Patrz po samochodach. Na stronie było pięć kolumn. Data, nazwisko, adres domowy, marka wozu oraz data odjazdu. Dwadzieścia wierszy na dwadzieścia pokoi. Zajętych było szesnaście. Do jedenastu pokoi przypisano samochody. Cztery pokoje odnotowano jako dwie pary, do których przypisane było po jednym samochodzie.
– Rodziny – wyjaśnił recepcjonista – lub większe grupy.
– Czy pan ich meldował? – spytał Reacher.
Facet potrząsnął głową.
– Ja tu pracuję na nocnej zmianie – rzekł. – Przychodzę do pracy dopiero o północy.
Reacher wpatrywał się w kartkę.
– To nie tu. Schrzaniłem wszystko.
– Czemu? – spytała Alice.
– Spójrz na samochody.
Przejechał lufą pistoletu po czwartej kolumnie. Trzy chevrolety, trzy hondy, dwie toyoty, dwa buicki, jeden saab, jedno audi. I jeden ford.
– Powinny być dwa fordy – powiedział. – Ich crown victoria i explorer, którego widziałem na parkingu.
– Cholera.
Reacher zbladł. Skoro to nie tu, nie miał zielonego pojęcia, gdzie dalej szukać. Postawił wszystko na jedną kartę. Nie miał żadnego planu awaryjnego. Spojrzał na księgę meldunkową. Wszystko zapisano tym samych charakterem.
– Kto to wypełnia? – spytał.
– Właścicielka – odparł recepcjonista. – Robi to w swoim staroświeckim stylu.
Pomyślał o wszystkich starych motelach, w jakich przyszło mu się wielokrotnie zatrzymywać.
– Dobrze – powiedział. – Gość mówi jej nazwisko i adres, ona to zapisuje. A potem może tylko wygląda przez okno i odnotowuje na oko markę wozu.
– Może. Ja pracuję na nocnej zmianie. Nie ma mnie, kiedy ona to wszystko pisze.
– Słabo się zna na samochodach, prawda?
– Skąd mam wiedzieć. A co?
– Ponieważ w rejestrze są trzy chevrolety, a na parkingu stoją tylko dwa. Chyba zapisała tego explorera jako chevroleta. Może pomyliła go z blazerem albo jakimś innym modelem.
Dotknął lufą słowa ford.
– To jest nasza crown victoria – powiedział. – To oni. Czuję to przez skórę.
Wynajęli dwa pokoje nie sąsiadujące ze sobą, ale w tym samym pawilonie. Numer pięć i osiem.
– W porządku – powiedział Reacher. – Pójdę to sprawdzić.
Wskazał palcem na recepcjonistę.
– Pan tu zostaje. Proszę być cicho.
Następnie zwrócił się do Alice.
– Zadzwoń do policji stanowej i zacznij załatwiać sprawy z sędzią federalnym.
– Dać klucze? – zaproponował recepcjonista.
– Nie – odparł Reacher. – Nie potrzebuję kluczy I wyszedł na dwór.
SZEREG pokoi po prawej stronie zaczynał się od numeru pierwszego. Przy drzwiach biegł betonowy chodnik. Szybko przemierzał go, starając się iść jak najciszej. Między drzwiami były równe odstępy. Nie było okien. Pewnie są z tyłu.
Przy pokoju numer pięć leżała na chodniku tabliczka: NIE PRZESZKADZAĆ, jakieś trzydzieści centymetrów od drzwi. Minął ją. Porwane dziecko trzyma się jak najdalej od recepcji. Ruszył znowu i zatrzymał się przy pokoju numer osiem. Przyłożył ucho do szpary przy drzwiach. Nic nie było słychać. Dotarł do końca budynku. Dwa pawilony stały równolegle naprzeciw siebie, przedzielał je prostokąt ogrodu szeroki na dziesięć metrów. Rosły tu rośliny pustynne, jakieś niskie, kolczaste sukulenty w zagrabionym żwirze.
Przeszedł pod oknami dziesiątki i dziewiątki, schylił się i podkradł do przodu, znalazł się dokładnie pod oknem ósemki. Powolutku uniósł głowę. Zajrzał do środka.
Pokój był opustoszały. Może nikt w nim nie mieszkał. Wstał i poczuł, jak ogarnia go panika. Biegiem znalazł się przy oknie piątki. Zajrzał.
Ujrzał niewielkiego bruneta z biodrami owiniętymi ręcznikiem, który wywleka Ellie z łazienki. Jedną ręką trzymał ją za oba nadgarstki nad jej głową. Kopała i gwałtownie się wyrywała. Reacher przyglądał się tej scenie przez ułamek sekundy i tyle wystarczyło, by dostrzegł czarny pistolet na półce. Schylił się po kamień z ogródka i wrzucił go przez okno. Szyba się rozprysła, a on dał nura do pokoju.
Drobny mężczyzna zamarł na ułamek sekundy, puścił Ellie i sięgnął w stronę półki. Reacher go jednak wyprzedził, przydusił do ściany, walnął z lewej w brzuch, aż tamten się osunął, i jeszcze doprawił kopniakiem w głowę. Widział, jak facet przewraca oczami.
Potem zwrócił się do Ellie.
– Nic ci nie jest? – zapytał bez tchu.
Pokręciła głową.
– To bardzo zły człowiek – powiedziała cicho. – Chciał mnie chyba zastrzelić.
Reacher z trudem łapał oddech.
– Teraz już nic ci nie zrobi.
Była bardzo opanowana. Nie płakała, nie krzyczała. W pokoju zapanowała absolutna cisza. Cała akcja od początku do końca zajęła raptem trzy sekundy. Właściwie, jakby nic się nie stało.
– Naprawdę nic ci nie jest? – spytał ponownie.
Ellie znów pokręciła głową. Uśmiechnął się, podniósł słuchawkę i wykręcił zero. Odezwał się recepcjonista. Reacher poprosił, żeby przysłał Alice do piątki.
Po minucie Alice weszła do środka. Ellie spojrzała na nią.
– To jest Alice – powiedział Reacher. – Pomaga twojej mamusi.
– Gdzie jest mama?
– Wkrótce znów będziecie razem – odparta Alice.
Spojrzała na drobnego bruneta, który leżał bezwładnie na podłodze.
– Żyje? – szepnęła.
Reacher kiwnął głową.
– Tylko film mu się urwał. Mam nadzieję.
– Policja stanowa zabrała się już do działania – relacjonowała cicho. – Dzwoniłam też do mojego szefa do domu. Wyciągnęłam go z łóżka. Szykuje już spotkanie w kancelarii z sędzią. Mówi, że ten facet musi jak najszybciej zeznawać, jeśli zależy nam na czasie.
Reacher kiwnął głową.
– Już my mu pomożemy.
Schylił się, zawiązał brunetowi ręcznik na szyi i pociągnął go energicznie do łazienki.
DWADZIEŚCIA minut później wyszedł i zastał w pokoju dwóch stanowych policjantów: sierżanta i szeregowca. Skinął im głową i zabrał ubranie kierowcy. Wrzucił ciuchy do łazienki.
– No i co? – spytał sierżant.
– Powiedział, że wszystko dobrowolnie wam wyśpiewa – oświadczył Reacher.
Policjanci spojrzeli po sobie i weszli do łazienki. Reacher słyszał szuranie i brzęk zatrzaskiwanych kajdanek.
– Muszę wracać – powiedziała Alice. – Trzeba przygotować pismo. Jest dużo roboty przy habeas corpus.
– Weź crown victorię – zaproponował Reacher. – Ja zaczekam tu z Ellie.
Policjanci wyprowadzili kierowcę z łazienki. Był już ubrany, ręce miał skute za plecami. Zgięty wpół z bólu, już gadał jak najęty. Gliniarze powiedli go prosto do radiowozu, drzwi pokoju zamknęły się za nimi.
Reacher poprosił Alice, żeby zawołała recepcjonistę z zapasowym kluczem. Kiedy poszła do recepcji, zwrócił się do Ellie:
– Jesteś zmęczona? – spytał.
– Tak.
– Mama wkrótce przyjedzie – obiecał. – Zaczekamy tu na nią, ale przeniesiemy się do innego pokoju, dobrze? Tu jest wybita szyba w oknie.
Zachichotała.
– Sam ją zbiłeś. Kamieniem.
– Przenieśmy się do pokoju numer osiem – zaproponował. – Tam jest czysto i przyjemnie.
Wzięta go za rękę i poszli do ósemki, dla niego było to dziesięć kroków, dla niej zaś trzydzieści. Spotkali recepcjonistę, który im wręczył klucz. Ellie z miejsca poszła do łóżka przy oknie. Reacher położył się na drugim łóżku i czuwał, póki nie zasnęła. Potem podłożył sobie rękę pod głowę i starał się zdrzemnąć.
NIECAŁE dwie godziny później wstał nowy dzień. Reacher otworzył oczy po krótkim, niespokojnym śnie. Ellie stała przy jego łóżku i potrząsała go za ramię.
– Jestem głodna – powiedziała.
– Ja też – odparł. – Co byś zjadła?
– Lody.
– Dobrze – zgodził się. – Ale najpierw jajka. Może boczek. Dzieci powinny się zdrowo odżywiać.
Znalazł w książce telefonicznej pobliski bar. Zadzwonił i obiecał dwadzieścia dolarów napiwku, jeżeli dostarczą śniadanie do motelu. Wysłał Ellie do łazienki, żeby się umyła. Nim wyszła, przywieźli już jedzenie. Jajecznica, boczek, tosty, dżem, cola dla niej i kawa dla niego. A dodatkowo wielki plastikowy talerz lodów śmietankowych polanych sosem czekoladowym.
Po śniadaniu świat wygląda zupełnie inaczej. Zjadł, popijając kawą, i poczuł, jak powoli wraca mu energia. Ellie też nabrała wigoru. Otworzyli drzwi na oścież, żeby rozkoszować się rześkim porannym powietrzem podczas posiłku. Potem na betonowym chodniku ustawili obok siebie dwa krzesła i czekali.
Trwało to ponad cztery godziny.
Kilka minut po jedenastej Reacher dostrzegł w oddali nadjeżdżającą z południa crown victorię.
– Ellie! – zawołał. – Spójrz tylko.
Stanęła obok niego i przysłoniła oczy dłonią. Wielki samochód skręcił i podjechał do nich. Za kierownicą siedziała Alice, a obok niej Carmen. Była blada i zmizerowana, uśmiechała się jednak radośnie. Otworzyła drzwi, nim samochód stanął. Ellie podbiegła i rzuciła się matce w ramiona. Tuliły się do siebie w promieniach słońca. Jednocześnie piszczały, plakaty i śmiały się. Obserwował je przez chwilę, a potem od szedł i przykucnął obok samochodu. Nie chciał im przeszkadzać. Uważał, że w takich chwilach każdy powinien mieć odrobinę prywatności. Alice, odgadując jego myśli, opuściła szybę i położyła mu dłoń na ramieniu.
– Wszystko załatwione? – spytał.
– Przynajmniej z naszego punktu widzenia – odparła. – Gliny mają jeszcze stosy papierkowej roboty.
– A co ze mną?
– Pytali mnie, co zaszło ostatniej nocy.
Powiedziałam, że wszystko to moja sprawka.
– Czemu?
Uśmiechnęła się.
– Bo jestem prawniczką. Oświadczyłam, że działałam w obronie własnej i już o nic więcej nie pytali. Na miejscu zdarzenia był mój samochód i mój pistolet. Po co niepotrzebnie komplikować sprawy.
– Więc możemy wracać do domu?
– Zwłaszcza Carmen.
Zerknął w górę. Carmen trzymała Ellie na biodrze jak małpkę, twarz wtuliła jej w szyję. Chodziła z nią dookoła. Potem uniosła głowę i uśmiechnęła się tak promiennie, że także Reacher nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
– Ma jakieś plany? – spytał.
– Przenosi się do Pecos – powiedziała Alice. – Zajmiemy się interesami Slupa. Chyba wyskrobiemy jeszcze jakieś pieniądze. Chce się przeprowadzić do takiego domu jak mój. Może zacznie pracować na pół etatu. Może pójdzie do szkoły prawa.
Teraz Ellie prowadziła ją za rękę po parkingu. Wyglądały na uszczęśliwione swoim towarzystwem. Ellie rozsadzała energia, trajkotała jak katarynka. Carmen była wyciszona, rozjaśniona i niezwykle piękna. Reacher wstał i oparł się o samochód.
– Masz ochotę na lunch? – zapytał Alice.
– Tutaj?
– Zawarłem pewien układ z tutejszym barem. Na pewno mają w karcie jakieś warzywa.
– Chętnie zjem sałatkę z tuńczyka.
Wszedł do pokoju, żeby zadzwonić. Zamówił trzy kanapki. Kiedy wyszedł, Ellie i Carmen właśnie go szukały.
– Wkrótce zmieniam szkołę – oznajmiła Ellie. – Tak samo jak ty, pamiętasz?
– Na pewno świetnie dasz sobie radę. Bystra z ciebie dziewuszka.
Carmen puściła rękę córki i podeszła do niego, lekko onieśmielona i milcząca, przez moment czuła się niezręcznie. Ale już po chwili uśmiechnęła się szeroko i mocno go objęła.
– Dzięki za wszystko – powiedziała.
Odwzajemnił uścisk.
– Przykro mi, że zajęło to tyle czasu.
– Czy moja wskazówka ci pomogła?
– Jaka wskazówka?
– Na nagranym zeznaniu.
Nic nie odpowiedział. Wyzwoliła się z jego objęć i zaprowadziła za rękę z dala od uszu Ellie.
– Kazał mi powiedzieć, że jestem dziwką. Ale ja udawałam, że jestem zdenerwowana, i się przejęzyczyłam. Powiedziałam, że jestem chodnicznicą.
Kiwnął głową.
– Pamiętam.
– A przecież poprawnie mówi się ulicznicą. To była moja wskazówka. Miałeś sobie pomyśleć „chodnicznicą”? A ten, kto chodzi, to po angielsku walker. Rozumiesz. Walker. Chciałam ci powiedzieć, że to wszystko sprawka Hacka Walkera.
Znów się zamyślił.
– Przeoczyłem to – przyznał.
– No, więc, jak się zorientowałeś?
– Doszedłem do tego okrężną drogą.
Znów się uśmiechnęła. Wzięła go pod ramię i podeszli do samochodu, gdzie Ellie śmiała się razem z Alice.
– Dasz sobie radę? – spytał ją.
Kiwnęła głową.
– Ale czuję się winna. Tyle osób zginęło.
Wzruszył ramionami.
– Pamiętasz, co mówił Clay Allison?
– Dzięki za wszystko – powtórzyła.
– No hay de qué, seńora.
– Seńorita – poprawiła.
CARMEN, Ellie i Alice weszły do pokoju umyć ręce przed lunchem. Popatrzył, jak drzwi się za nimi zamykają, i odszedł. Czuł, że tak będzie najlepiej. Nie chciał, żeby go ktoś zatrzymywał. Ruszył biegiem do drogi i skierował się na południe. Przemierzył w skwarze prawie dwa kilometry, nim zatrzymała się wiejska ciężarówka z bezzębnym milczkiem za kierownicą. Wysiadł na najbliższym skrzyżowaniu i czekał w słońcu na zachodnim poboczu półtorej godziny, zanim przystanął obok niego osiemnastokołowy tir. Obszedł potężną maskę i zajrzał przez okno. Szyba opuściła się. Muzyka zagłuszała warkot dieslowskiego silnika. Chyba śpiewał Buddy Holly. Kierowca wychylił się. Zażywny pięćdziesięciolatek z czterodniowym zarostem, ubrany w koszulkę Dodgersów.
– Do Los Angeles? – zawołał.
– Dokądkolwiek – odkrzyknął Reacher.