ROZDZIAŁ PIĄTY

CHŁOPAK zapisał całą nową stronę w notesie. Mężczyźni uzbrojeni w teleskopy relacjonowali mu dokładnie przebieg zdarzeń. Przybycie szeryfa, powrót Latynoski z dzieciakiem w towarzystwie nieznajomego, wyjazd szeryfa, wejście Latynoski i nowego gościa do domu, a potem długo, długo nic.

– Kto to? – spytat chłopiec.

– Diabli wiedzą – odparł jeden z mężczyzn.

„Bardzo wysoki, potężny, kiepsko ubrany, trudno określić wiek”, zapisał chłopak. A potem dodał: „Nie jest kowbojem, ma złe obuwie. Czyżby kłopoty?”.


PIĘTROWY barak stał na skarpie. Na parterze byty rozsuwane drzwi. W środku stał kolejny pick-up. Na końcu pomieszczenia drewniane schody prowadziły w górę przez prostokątne wycięcie w suficie.

Reacher wszedł po schodach na pierwsze piętro. Na górze było wciąż gorąco, barak nie miał klimatyzacji. Na końcu odgrodzono kawałek, domyślił się, że to łazienka. Poza tym była tu otwarta przestrzeń. Na przeciw siebie stało szesnaście łóżek – osiem po jednej i tyle samo po drugiej stronie, obok nich szafki.

Dwa łóżka najbliżej łazienki były zajęte. Na każdym leżał na pościeli kurduplowaty, żylasty mięśniak. Obaj mieli niebieskie dżinsy, wymyślne buty i gołe torsy. Odwrócili się ku schodom, kiedy Reacher pojawił się na piętrze.

Odsłużył cztery lata w West Point, a potem spędził trzynaście w wojsku, a więc miał w sumie siedemnaście lat doświadczeń, co do wchodzenia do nowych koszar. Należało po prostu wejść, zająć wolne łóżko i nic nie mówić. Skłonić kogoś innego, by się pierwszy odezwał. W ten sposób poznajemy miejscową hierarchię, nie zdradzając własnej pozycji.

Podszedł do drugiego łóżka od schodów, bo tu, jak przypuszczał, będzie chłodniej. W wojsku miałby plecak, który położyłby na łóżku, by zaznaczyć swoje terytorium. Tu jednak mógł co najwyżej wyjąć z kieszeni składaną szczoteczkę i położyć ją na szafce przy łóżku. To tylko symbol, któremu brakowało mocy, miał jednak tę samą wymowę: Teraz tu mieszkam, tak samo jak wy. Czy macie na ten temat coś interesującego do powiedzenia?

Jeden z facetów uniósł się na łóżku.

– Dostałeś robotę?

– Chyba tak – odparł Reacher.

– Jestem Billy – przedstawił się facet.

Drugi uniósł się na łokciach.

– Josh – powiedział.

Reacher skinął głową.

– Nazywam się Reacher. Miło was poznać.

– Ta Meksykanka cię przywiozła? – spytał Josh.

– Pani Greer – sprostował Reacher.

– Pani Greer to Rusty – poprawił go Billy. – Ona ciebie na pewno nie przywiozła.

– Pani Carmen Greer – uściślił Reacher.

Billy nie odezwał się. Josh się tylko uśmiechnął.

– Po kolacji chcemy gdzieś sobie wyskoczyć – rzekł Billy. – Do baru, dwie godziny na południe. Możesz z nami pojechać, żebyśmy się lepiej poznali.

Reacher potrząsnął głową.

– Może innym razem, kiedy już coś zarobię. Lubię w takiej sytuacji płacić za siebie, sami rozumiecie.

Billy kiwnął głową.

– Zdrowe podejście. Może się tu przyjmiesz.


SŁUŻĄCA przyniosła kolację czterdzieści minut później – sagan wieprzowiny z fasolą. Nałożyła potrawę do metalowych misek. Rozdała widelce i łyżki oraz puste metalowe kubki

– Woda jest w łazience – rzuciła pod adresem Reachera.

Potem zeszła po schodach, a Reacher skupił się tylko na jedzeniu. Był to bowiem jego pierwszy posiłek tego dnia. Usiadł na łóżku z miską na kolanach i jadł łyżką. Fasolka była gęsta i zawiesista, kucharka nie żałowała zasmażki. Wieprzowina miękka, a tłuszcz na niej chrupki. Pewnie usmażono mięso oddzielnie i dopiero na koniec dodano do fasoli.

– Hej, Reacher – zawołał Billy. – No i co, smakuje ci?

– Całkiem dobre – odparł.

– Brednie – odezwał się Josh. – Jest prawie czterdzieści stopni, a ona nam daje gorący posiłek! Pocę się jak wieprz.

Reacher nie zwracał na niego uwagi. Psioczenie na jadło to stały element życia koszarowego. A ta potrawa była całkiem smaczna. Po przeciwnej stronie sali Billy z Joshem skończyli jeść i wyjęli z szafek czyste koszule. Ubrali się i przyczesali włosy

– Do zobaczenia – rzucił Billy.

Zbiegli po schodach i Reacher usłyszał, jak uruchamiają silnik na dole. Domyślił się, że to pick-up. Słyszał, jak odjechali.

Przemierzył spokojnie salę i zebrał trzy brudne miski oraz sztućce, zaczepił też sobie trzy kubki na palcu wskazującym i wyszedł z baraku. Słońce schowało się już prawie całkowicie za horyzont, upał jednak ani trochę nie zelżał. Przeszedł przez podwórko, znalazł drzwi do kuchni i zapukał. Otworzyła mu służąca.

– Przyniosłem brudne naczynia – rzekł, wyciągając w jej stronę miski i kubki.

– Miło z twojej strony – powiedziała. – Dziękuję. Najadłeś się?

– O tak. Smaczne było.

Wzruszyła ramionami lekko zażenowana.

– Proste kowbojskie żarcie.

Wzięła od niego naczynia i zaniosła w głąb kuchni.

– Reacher – ktoś go zawołał.

Teraz zauważył Bobby’ego Greera w cieniu na ganku. Siedział na bujaku.

– Chodź tu! – przywołał go Bobby.

Reacher podszedł do schodków prowadzących na ganek.

– Chcę pojeździć na koniu – powiedział Bobby – Na tej dużej klaczy. Osiodłaj ją i przyprowadź.

Reacher zawahał się:

– Teraz?

– A niby kiedy? Wybieram się na wieczorną przejażdżkę.

Reacher nic nie powiedział.

– Musisz się zaprezentować – rzekł Bobby – Jeśli chcesz, żebyśmy cię zatrudnili, musisz się wykazać.

Reacher odezwał się po dłuższe) chwili:

– w porządku.

– Pięć minut – rzucił Bobby i wszedł do domu.

Reacher ruszył do stajni. Mam się wykazać? Cóż, wpadłeś po uszy, kolego, pomyślał sobie.

Przy drzwiach znajdował się kontakt, przekręcił go i żółte żarówki zapłonęły na wielkiej powierzchni. Środkowa część stajni podzielona była na ustawione tylnymi ścianami do siebie boksy dla koni, dookoła przy zewnętrznych ścianach od podłogi po sufit piętrzyły się bele siana. Obszedł dookoła boksy Tylko pięć było zajętych. Pięć koni uwiązano przy ścianach w oddzielnych boksach.

Dokładnie im się przyjrzał. Pierwszy stał kucyk, prawdopodobnie należał do Ellie. To proste. Dwa konie były trochę większe niż dwa pozostałe. Pochylił się, by zajrzeć im pod brzuch. W zasadzie odróżnienie klaczy nie powinno sprawiać trudności, ale w boksach było ciemno, a ogony zasłaniały zwierzętom szczegóły anatomii. W końcu ustalił, że pierwszy koń nie był klaczą ani ogierem. Brakowało mu, bowiem tego i owego. Wałach. Poszedł dalej i przyjrzał się kolejnemu. Dobra, to jest klacz. Dalej znów stała klacz i na końcu jeszcze jeden wałach.

Odsunął się trochę. Która klacz była większa? Uznał, że ta z lewej. Okay, to jest duża klacz. Na razie, nieźle idzie.

Teraz siodło. Przy każdym boksie umieszczono pręt biegnący poziomo od zewnętrznej ściany, na którym wisiało różnorakie oprzyrządowanie. Siodło, to było oczywiste, ale także mnóstwo skomplikowanych pasków, derek i metalowych elementów. Zdjął z pręta siodło.

Otworzył bramkę. Koń cofnął się i odwrócił do niego przysadzistym zadem. Reacher dotknął jego boku. Koń wciąż się ruszał. Nie wolno podchodzić od tyłu. Tyle wiedział.

Klacz obracała się na boki i szła ku niemu. Zrównał prawe ramię z jej bokiem i dał jej porządnego kuksańca. Zwierzę się uspokoiło. Skierował wierzch dłoni ku jego nosowi. Widział, jak to robią w filmach. Trzeba potrzeć nos konia wierzchem dłoni, żeby się z nim zapoznać. Skóra była na nosie miękka i sucha.

– Dobry konik – szepnął.

Uniósł siodło i zarzucił je na koński grzbiet.

– Źle – usłyszał głosik z góry.

Odwrócił się i zadarł głowę. Ellie leżała na szczycie sterty siana, opierając brodę na rękach.

– Najpierw trzeba położyć kocyk – wyjaśniła.

– Jaki znowu kocyk?

– No, derkę pod siodło.

– Czy ktoś wie, że tu jesteś, Ellie? – spytał.

Energicznie potrząsnęła głową.

– Schowałam się tu.

– Umiesz siodłać konia?

– No jasne. Sama sobie radzę z moim kucykiem.

– A możesz mi pomóc? Chodź tu i osiodłaj tę klacz.

Zsunęła się na dół i podeszła do niego.

– Zdejmij na razie siodło.

Wzięła z pręta derkę i zarzuciła ją kobyle na grzbiet.

– Teraz załóż siodło.

Zarzucił siodło na derkę. Ellie wsunęła się pod koński brzuch, chwyciła paski popręgu i zaczęła ciągnąć.

– Sam to zrób – powiedziała w końcu. – Paski są za sztywne.

Włożył języczki do klamerek i silnie pociągnął.

– Nie za mocno – pouczyła go Ellie. – Jeszcze nie teraz. Poczekaj aż się nadmie. Konie nadymają brzuchy, żeby ci przeszkodzić. Ale nie mogą tak wytrzymać zbyt długo, więc po chwili spuszczają powietrze.

Obserwował brzuch klaczy. Wydymał się coraz bardziej, stawiając opór paskom. Potem powietrze z niego uszło.

– Teraz mocno zaciśnij – poleciła Ellie.

Zaciągnął paski najmocniej, jak potrafił. Ellie trzymała w dłoniach wodze.

– Odwiąż ją teraz – powiedziała. – Po prostu ściągnij linę.

Zdjął linę. Uszy klaczy odgięły się do przodu, lina zsunęła się przez głowę i nozdrza na ziemię.

– A teraz weź to. – Podała mu plątaninę rzemyków. – To uzda.

Przekładał ją długo, by nabrała jakichś sensownych kształtów, potem przypasował ją do końskiego pyska, aż znalazła się na właściwym miejscu. Usiłował włożyć metalową część między zęby klaczy Kiełzno. Koń ani myślał otworzyć pysk.

– Włóż kciuk do pyska, tam gdzie się kończą zęby – tłumaczyła Ellie. – Z boku.

Jest tam szpara.

Przejechał wierzchołkiem kciuka po zębach konia. Kiedy zęby się skończyły i natrafił na samo dziąsło, wepchnął kciuk do środka. Klacz jak na zawołanie otworzyła pysk. Szybko wepchnął jej kiełzno, a następnie popuścił rzemień nad uszami i znalazł sprzączki.

– Teraz zaczep lejce o łęk – powiedziała Ellie.

Od końca uzdy biegł długi pasek. Domyślił się, że to są właśnie lejce. Zgadywał, że łęk to ten element sterczący z przodu siodła. Ellie była zajęta ustawianiem strzemion na odpowiedniej wysokości.

– Podsadź mnie – poprosiła. – Muszę wszystko sprawdzić.

Posadził ją w siodle. Sprawdziła wszystkie sprzączki. Niektóre za pięła jeszcze raz. Schowała wiszące końcówki.

– Świetnie sobie poradziłeś – pochwaliła go.

Wyciągnęła ręce, żeby zestawił ją na ziemię.

– Teraz ją wyprowadź – powiedziała. – Trzymaj ją z boku pyska.

– Wielkie dzięki, dziecinko. A teraz znów się schowaj.

Ponownie wspięła się na stos siana. Reacher wyprowadził klacz ze stajni i przeszedł z nią przez podwórze, jakby robił to od zawsze. Teraz mi możesz naskoczyć!

Bobby Greer już czekał na schodkach ganku. Klacz podeszła prosto do niego i zatrzymała się. Bobby sprawdził to samo, na co zwróciła uwagę Ellie.

– Nawet nieźle – zauważył. – Ale zajęło ci to więcej czasu, niż się spodziewałem.

Reacher wzruszył ramionami.

– Konie mnie jeszcze nie znają. Uważam, że za pierwszym razem nie wolno się spieszyć. Muszą się przyzwyczaić do człowieka.

Bobby znów kiwnął głową.

– Możesz odejść. Przyprowadzę ją po przejażdżce.

Reacher skinął głową i ruszył do baraku. Kiedy wszedł po schodach, zastał Carmen siedzącą na jego łóżku ze złożoną bielizną pościelową na kolanach.

– Przyniosłam ci pościel – odezwała się. – Z bieliźniarki w łazience. Martwiłam się, że możesz jej nie znaleźć.

Zatrzymał się na szczycie schodów, jedną nogą stał już na podłodze, ale drugą miał na ostatnim stopniu.

– Carmen, to szaleństwo – rzekł szybko. – Powinnaś stąd uciekać, i to już. Zorientują się, że jestem oszustem. Nie minie nawet dzień, jak mnie wywalą.

Spuściła wzrok na pościel.

– Powinnaś stąd uciekać – powtórzył.

– Nie mogę. – Skierowała twarz ku przygasającemu światłu wpadającemu przez wysokie okna. Włosy opadły jej na ramiona.

– Przytul mnie – poprosiła. – Już nawet nie pamiętam dobrze, jakie to uczucie.

Usiadł obok i przygarnął ją do siebie. Objęła go w pasie i oparła głowę o jego pierś.

– Boję się – powiedziała.


SIEDZIELI tak przez dwadzieścia minut. A może pół godziny. Reacher stracił rachubę czasu. Była ciepła i przyjemnie pachniała, oddychała miarowo. Potem odepchnęła go i wstała, miała ponurą minę.

– Muszę poszukać Ellie – rzekła. – Trzeba ją kłaść spać.

– Jest w stajni. Pokazała mi, jak założyć ten cały osprzęt na konia. Uratowała mi tyłek.

– To złote dziecko. – Carmen podała mu pościel. – Chcesz się jutro wybrać na konie? – spytała.

– Przecież nie potrafię jeździć.

– Nauczę cię – obiecała, odwróciła się i zeszła po cichu schodami, zostawiając go siedzącego na łóżku z poskładaną pościelą na kolanach, w takiej samej pozycji, w jakiej ją zastał.

Reacher powlekł pościel i znów wyszedł na zewnątrz. Usłyszał przed sobą kroki. Zmrużył oczy przy zachodzącym słońcu i ujrzał Ellie idącą w jego kierunku.

– Przyszłam się pożegnać.

Przypomniał sobie, jak niegdyś był zapraszany do rodzinnych kwater w bazach wojskowych, gdzie dobrze wychowane dzieci żołnierzy przykładnie żegnały na dobranoc kolegów swoich ojców. Potrząsał ich drobnymi dłońmi i dzieci szły spać. Uśmiechnął się do dziewczynki.

– Dobrej nocy, Ellie – powiedział i wyciągnął ku niej rękę.

Spojrzała na nią.

– Masz mnie pocałować – rzekła, podnosząc do góry rączki.

Po chwili uniósł ją do góry i delikatnie pocałował w policzek.

– Dobranoc – powtórzył.

– Zanieś mnie – poprosiła. – Jestem taka zmęczona.

Zaniósł ją przez podwórko do domu. Carmen czekała na ganku, spoglądając w ich stronę.

– Mamusiu, chcę, żeby pan Reacher wszedł do środka i pożegnał mnie na dobranoc – poprosiła Ellie.

– Nie wiem, czy może.

– Ja tu tylko pracuję – wyjaśnił Reacher. – Nie mieszkam z wami.

– Nikt się nie dowie – nalegała Ellie. – Wejdź przez kuchnię. Jest tam tylko służąca.

Cannen spojrzała na Reachera. Wzruszył ramionami. Co może się stać w najgorszym razie? Postawił Ellie na ziemi, dziewczynka złapała mamę za rękę. Podeszli wszyscy troje do kuchennych drzwi.

Służąca wkładała brudne naczynia do ogromnej zmywarki. Uniosła wzrok, ale nic nie powiedziała.

– Tędy – szepnęła Ellie i weszła przez drzwi do holu na tyłach domu. Z jednej strony były schody. Wspięła się po nich.

Na pierwszym piętrze Ellie przeszła na drugą stronę holu i skręciła w korytarz na prawo. Jej pokój mieścił się na końcu.

– Pójdziemy się umyć – rzekła Carmen. – A pan Reacher tu na nas zaczeka. Dobrze?

Ellie poszła do łazienki w ślad za mamą. Kiedy wróciły, Ellie miała na sobie piżamkę. Wskoczyła do łóżka i zwinęła się w kłębek.

– Dobranoc, dziecinko – powiedział. – Kolorowych snów.

– Pocałuj mnie – poprosiła.

Nachylił się i pocałował ją w czoło.

– Dzięki, że się nami opiekujesz – szepnęła.

Wyprostował się i ruszył w stronę drzwi. Zerknął na Carmen.

– Czy prosiłaś ją, by to powiedziała? Czy sama na to wpadła?

– Do zobaczenia jutro – pożegnała go Carmen.

Została w sypialni Ellie, on zaś zszedł po schodach i wyszedł w mrok. W ciemności po prawej stronie mignęło coś białego. Koszulka. Znów Bobby Greer.

– Czekałem na ciebie – powiedział.

– Po co?

– Chciałem się tylko upewnić, że stąd wyjdziesz.

Reacher wzruszył ramionami.

– Dałem małej buzi na dobranoc. Czy masz coś przeciwko temu?

Bobby milczał przez chwilę.

– Odprowadzę cię do baraku – powiedział. – Musimy pogadać.

Ruszył przez podwórze. Reacher dotrzymywał mu kroku.

– Chyba wiesz, że mój brat ma kłopoty – odezwał się Bobby.

– Słyszałem, że zataił dochody.

Bobby kiwnął głową w mroku.

– Urząd skarbowy ma wszędzie swoje wtyczki.

– Tak go wytropili? Przez swoją wtyczkę?

– A niby jak inaczej? – rzucił Bobby. Wysunął się naprzód o kilka kroków. – W każdym razie Slup trafił do ciupy.

Reacher kiwnął głową.

– Słyszałem, że wychodzi w poniedziałek.

– Zgadza się. Nie będzie zachwycony, kiedy spotka tu ciebie całującego jego dziecko i kręcącego się przy jego żonie.

Reacher, nie zatrzymując się, wzruszył ramionami.

– Nie wolno mi dobierać sobie przyjaciół?

– Slup będzie zły, kiedy zastanie u siebie w domu obcego faceta, który dobiera sobie na przyjaciół jego żonę i córkę.

Reacher przystanął.

– Niby dlaczego, Bobby, miałbym się przejmować tym, co się podoba twojemu bratu?

Bobby też się zatrzymał.

– Bo jesteśmy tu jedną rodziną. Mówimy sobie różne rzeczy. Musisz to przyjąć do wiadomości, w przeciwnym razie nie zagrzejesz tu długo miejsca.

– Tak ci się wydaje?

– Tak mi się wydaje.

Reacher uśmiechnął się.

– Ja tylko pożegnałem dziewczynkę na dobranoc, Bobby Nie ma co robić z igły widły. Jest spragniona towarzystwa. Podobnie jak jej matka. Co na to poradzę?

– Bądź rozsądny – poradził Bobby – Ona kłamie jak z nut. Cokolwiek ci naopowiadała, to najpewniej stek kłamstw. Nie wierz jej. Nie jesteś pierwszy.

– Co to znaczy, że nie jestem pierwszy?

– Pogadaj o tym z Joshem i Billym. Przegnali już jednego gościa na cztery wiatry.

Reacher nie odpowiedział. Bobby uśmiechnął się do niego.

– Nie wierz jej – powtórzył. – Wiele kryje przed tobą, a wszystko, co mówi, to prawie same kłamstwa.

– Dlaczego nie ma kluczy do domu?

– Kiedyś miała, ale je zgubiła i tyle. Zresztą my nigdy nie zamykaliśmy drzwi. Niby po co. Nasz dom stoi sto kilometrów od najbliższego skrzyżowania.

– To czemu musi pukać?

– Wcale nie musi. Może wejść bez pukania. Robi wielkie halo z tego, jacy jesteśmy dla niej niedobrzy, a to nieprawda. Niby czemu mielibyśmy ją źle traktować? Przecież Slup ożenił się z nią, no nie?

Reacher milczał.

– Jeśli chcesz, możesz u nas pracować – zakończył Bobby. – Ale trzymaj się z dala od niej i dziewczynki.

Odwrócił się i poszedł do domu.

Загрузка...