REACHER był kiepskim kompanem podróży na południe. Przez pierwsze pół godziny nie odezwał się ani razu. Zmrok zapadł szybko, więc przy wewnętrznym świetle studiował szczegółową mapę topograficzną południowej części hrabstwa Echo. Granicę hrabstwa stanowiła idealnie prosta linia biegnąca ze wschodu na zachód, w pewnym miejscu dzieliło ją od Rio Grande niespełna osiemdziesiąt kilometrów.
– Nie rozumiem, dlaczego skłamała o brylancie – wrócił do swojej wątpliwości Reacher.
Alice wzruszyła ramionami. Pędziła pełnym gazem.
– Wszystko zmyśliła.
– Ale pierścionek to co innego – powiedział, kręcąc głową. – Wszystko układa się w logiczną całość. Prócz pierścionka. Zupełnie nie pasuje do mojej koncepcji.
– Może wyjaśnisz mi to?
– Nic z tego – odparł. – Dopiero kiedy znajdę odpowiedź.
Otworzył schowek na rękawiczki i wyjął pistolet Heckler Koch. Sprawdził magazynek. Wciąż tkwiło w nim wszystkie dziesięć nabojów. Wprowadził pierwszy do komory. Odwiódł kurek, zabezpieczył broń i wsunął ją sobie do kieszeni.
– Ale wiesz w ogóle, co tu jest grane? – spytała.
– Tak, prócz tego pierścionka.
– Opowiedz mi – nalegała.
– Gdy wtedy przyrządzałaś dla mnie potrawę, odważyłaś wszystkie składniki, prawda?
– Zawsze tak robię.
– Więc masz w kuchni wagę?
– No pewnie.
– Wagę sprawiedliwości – rzekł zamyślony.
– O czym ty, do diabła, mówisz, Reacher?
Spojrzał w lewo. Czerwony parkan wyłonił się na skraju snopa światła z reflektora. Jesteśmy na miejscu – powiedział.
– Później ci to wyjaśnię.
Zwolniła i wjechała w bramę.
– Stań przodem do garażu – polecił. – Nie gaś świateł. Chcę się przyjrzeć temu staremu pick-upowi.
– W porządku – odparła i podjechała tak blisko, by garaż znalazł się w kręgu świateł. Oświetlone zostały połowa nowego pick-upa, połowa jeepa oraz w całości stary pick-up stojący między nimi.
Wysiedli z samochodu. Nocne powietrze wciąż było gorące i parne. Podeszli, by dokładniej się przyjrzeć zaniedbanej półciężarówce. Miała bulwiaste zderzaki i pałąk zabezpieczający wbudowany w platformę. Chyba nikt nią nie jeździł od jakichś dziesięciu lat. Resory się pozapadały, a powietrze uszło z opon.
– No i co? – spytała Alice.
– To chyba samochód ze zdjęcia – rzekł z namysłem Reacher. – Tego, które stoi w gabinecie Walkera, gdzie we trójkę ze Slupem i Eugene’em opierają się o zderzak.
– Dla mnie wszystkie pick-upy wyglądają tak samo.
Wsiadła do garbusa, by zgasić światła. Następnie Reacher zaprowadził ją do głównego wejścia. Zapukał. Otworzył zdumiony Bobby Greer, spojrzał na nich groźnie.
Reacher uniósł dłoń, by pokazać mu chromowaną gwiazdę. Machnięcie odznaką. To było przyjemne. Może nie aż tak, jak machnięcie odznaką Wojskowego Wydziału Śledczego USA, ale zrobiło odpowiednie wrażenie na Bobbym. Powstrzymało go przed zatrzaśnięciem drzwi.
– Policja – rzekł uprzejmie Reacher. – Hack Walker właśnie nas mianował. Mamy uprawnienia na terenie całego hrabstwa Echo. Gdzie jest pańska matka?
Bobby chwilę się wahał, nim powiedział:
– W domu.
Reacher wprowadził Alice do salonu. Rusty Greer siedziała przy stole.
– Jesteśmy tu służbowo, pani Greer – oznajmił Reacher. Pokazał jej odznakę. – Musimy pani zadać kilka pytań.
– Nie zrobiłam nic złego – zastrzegła Rusty.
– Szczerze mówiąc, wszystko zrobiła pani źle.
– Niby co?
– Moja babka za nic w świecie nie oddałaby własnych wnucząt. Powiedziałaby, że po jej trupie, broniłaby dzieci jak lwica.
– Ale to dla dobra dziecka – tłumaczyła się Rusty. – Zresztą nie miałam wyjścia. Przedstawili odpowiednie dokumenty.
– Skąd pani wie, że dokumenty były odpowiednie?
Rusty wzruszyła ramionami.
– Wyglądały przekonująco. Mnóstwo w nich było urzędowych sformułowań typu: wyżej wymieniony, od niniejszego miejsca, stan Teksas.
– Były podrobione – skwitował krótko Reacher. – To było porwanie, pani Greer. Zniewolenie. Zabrali pani wnuczkę, żeby szantażować synową.
Starał się dostrzec u niej jakiś przebłysk poczucia winy, wstydu, strachu lub wyrzutów sumienia. Jej twarz coś wyrażała, ale nie miał pewności, co dokładnie.
– Potrzebny nam jest rysopis tych ludzi – powiedział Jack. – Ilu ich było?
– Dwójka. Mężczyzna i kobieta.
– Jak wyglądali?
Rusty wzruszyła ramionami.
– Zwyczajnie.
– Włosy? Oczy? Ubranie?
– Jasne włosy, jak sądzę. Oboje. Tani garnitur i garsonka. Chyba niebieskie oczy. Mężczyzna był wysoki.
– Czym przyjechali?
– Dużym fordem. Szarym, a może niebieskim.
– Mam nadzieję, że mówi pani prawdę.
– Czemu miałabym kłamać?
– Jeśli pani kłamie, nie ujdzie to pani na sucho. Ci sami ludzie zabili Ala Eugene’a.
– Zabili? Al nie żyje?
– Zginął dwie minuty po uprowadzeniu go z samochodu.
Zbladła i zaczęła poruszać wargami.
– A co z… – wymamrotała, nie przeszło jej przez gardło imię Ellie.
– Na razie nic – powiedział cicho Reacher. – Jak sądzę. Mam taką nadzieję. I pani powinna ją mieć, bo jeśli dziecku włos z głowy spadnie, wrócę tu i przetrącę pani kark.
KAZALI jej się wykąpać. Było to bardzo krępujące, bo jeden z mężczyzn stał w drzwiach i obserwował ją. Wytarła się niewielkim białym ręcznikiem. Nie miała ze sobą piżamy. Musiała przecisnąć się obok niego, żeby wyjść z łazienki. Potem pozostała dwójka przyglądała się jej, kiedy szła do łóżka. Ten drugi mężczyzna i kobieta. Wszyscy byli wstrętni. Położyła się do łóżka, naciągnęła kołdrę na głowę i z trudem powstrzymywała łzy.
– Co TERAZ? – spytała Alice.
– Wracamy do Pecos – odparł Reacher. – Muszę pomyśleć.
Minęła bramę i skierowała się w mroku na północ.
– Dlaczego sądzisz, że ci sami ludzie zabili Eugene’a?
– To kwestia strategii – wyjaśnił. – Nie sądzę, by ktoś wynajął dwa zespoły, jeden do morderstwa, a drugi do porwania. Na pewno nie tu na tym pustkowiu. Sądzę, że to zespół od mokrej roboty dodatkowo zaaranżował porwanie.
– Będą wyglądali na przeciętną rodzinę – zauważyła Alice. – Mężczyzna, kobieta i dziewczynka.
– Raczej nie. Sądzę, że będzie ich więcej niż dwoje. W wojsku zwykle działaliśmy trójkami. Musi być przynajmniej kierowca, strzelec i ktoś obserwujący tyły.
– Strzelałeś do ludzi w żandarmerii wojskowej?
Wzruszył ramionami.
– Czasami.
Zamilkła. Obserwował, jak bije się z myślami, czy dopytywać o dalsze szczegóły. W końcu zorientował się, że postanowiła jednak nie drążyć tematu.
– Czemu trzymają Ellie? – spytała.
– To znaczy, czemu ją wciąż trzymają? Przecież już zmusili Carmen do przyznania się. Co jeszcze mogą przez to zyskać?
– Jesteś prawnikiem – odparł. – Sama musisz do tego dojść. Kiedy zeznania stają się nieodwracalne?
– Kiedy oskarżony przyzna wobec wielkiej ławy przysięgłych, że nie ma zastrzeżeń wobec spisanego zeznania, następuje przełom.
– Jak szybko może się to zdarzyć?
– Już jutro. Zajmie to najwyżej dziesięć minut, góra kwadrans. Więc może już jutro wypuszczą Ellie.
– A może nie. Będą się bali, że ich rozpozna. To bystra dziewczynka. Potrafi siedzieć cicho, obserwować i myśleć.
– Więc, co robimy?
– Przede wszystkim musimy ustalić, gdzie teraz przebywa.
– Niby jak? – spytała Alice. – Od czego zaczniemy?
– Zajmowałem się już podobnymi sprawami – rzekł z namysłem Reacher. – Przez całe lata ścigałem dezerterów i żołnierzy bez przepustek. Trzeba myśleć, jak oni, i zwykle odnosi to skutek.
– Ale oni mogą być gdziekolwiek. Takich kryjówek jest mnóstwo. Opuszczone farmy, stare rudery.
– Nie. Sądzę, że raczej korzystają z moteli. Wygląd ma dla nich kluczowe znaczenie. To element ich strategii. Nabrali Ala Eugene’a, wydali się przekonujący Rusty Greer. Muszą korzystać z bieżącej wody i pryszniców.
– W tej okolicy są setki moteli.
Kiwnął głową.
– A oni prawie na pewno będą się przenosić z jednego do drugiego. Codziennie zmiana miejsca. To podstawowa zasada bezpieczeństwa.
– Więc niby jak mamy dziś wieczorem znaleźć ten właściwy?
– Pomyślimy, co byśmy zrobili na ich miejscu, a dowiemy się, co zrobili. Najpierw musimy jednak wrócić do twojego biura.
– Po co?
– Bo nie przepadam za atakami frontalnymi. Zwłaszcza na takich zawodowców, tym bardziej gdy jest z nimi dziecko.
– Więc co robimy?
– Wprowadzamy w czyn zasadę „dziel i rządź”. Musimy zastawić zasadzkę na dwoje z nich i wywabić ich. Ci ludzie zdają sobie sprawę, że o nich wiemy. Sami po nas przyjdą, żeby zminimalizować ryzyko własne.
– Wiedzą, że my wiemy? Jakim cudem?
– Właśnie ktoś im doniósł.
– Kto?
Reacher milczał wpatrzony w ciemność.
ALICE postawiła samochód na parkingu za kancelariami adwokackimi. Miała klucz do drzwi od tyłu. Było tu mnóstwo mrocznych zakątków, więc kiedy szli, Reacher rozglądał się na wszystkie strony. Do stali się do środka bez przeszkód.
– Zadzwoń do Walkera i powiedz mu, na jakim jesteśmy etapie – polecił Reacher. – Powiedz mu, że tu jesteśmy.
Kazał jej usiąść plecami do siebie, żeby miała na oku wejście od tyłu, podczas gdy on będzie obserwował drzwi frontowe. Położył pistolet na kolanach. Następnie z innego telefonu wykręcił numer sierżanta Rodrigueza w Abilene. Rodriguez nadal był na posterunku i zmęczenie wyraźnie dawało mu się we znaki.
– Sprawdziliśmy w związku adwokatów – powiedział. – Chester Arthur nie figuruje w rejestrze adwokackim w Teksasie.
– Bo jestem z Vermont – odparł Reacher. – Pracuję tu charytatywnie dla dobra sprawy.
– Akurat.
– No dobrze, proponuję układ – powiedział Reacher. – Nazwiska za rozmowę. Co pan wie o patrolach granicznych?
– Chyba wystarczająco dużo.
– Czy przypomina pan sobie śledztwo w sprawie patrolu granicznego sprzed dwunastu laty?
– Może.
– Czy chodziło o zatuszowanie sprawy?
Rodriguez zamilkł na chwilę, a następnie odpowiedział jednym słowem.
– Zadzwonię jeszcze do pana – rzekł Reacher, odłożył słuchawkę, odwrócił się i powiedział do Alice przez ramię. – Masz na linii Walkera?
– Wszystko mu powiedziałam – odparła. – Prosił, żebyśmy tu na nie go zaczekali.
Reacher pokręcił głową.
– Nie możemy czekać. To oczywiste. Pojedziemy do niego, a potem wracamy w trasę.
– Dlaczego kłamstwo na temat pierścionka nie pasuje do całości? – wróciła do swojego starego pytania.
– Cała reszta to tylko jej słowa, natomiast sam się przekonałem, że pierścionek jest jak najbardziej prawdziwy. Sam to odkryłem. To zupełnie co innego.
– Czemu ma to takie znaczenie?
– Bo sporządziłem już własną wersję wydarzeń, a kłamstwo o pierścionku zupełnie do niej nie pasuje.
– Co to za wersja?
– To coś, co napisał kiedyś Ben Franklin – powiedział Reacher.
– Jesteś chodzącą encyklopedią?
– Pamiętam to, co czytam. I pamiętam coś, co Bobby Greer powiedział mi na temat pancerników. Spojrzała na niego.
– Chyba oszalałeś.
Kiwnął głową.
– Na razie to tylko domysły. Muszę znaleźć dowody.
– Jak?
– Zaczekamy i przekonamy się, kto po nas przyjedzie.
PRZESZLI do budynku sądowego, gdzie zastali Walkera w jego gabinecie, wyglądał na przemęczonego.
– No to zaczęło się – powiedział. – FBI i policja stanowa, wszędzie blokady dróg, helikoptery, ponad sto pięćdziesiąt osób na lądzie. A przy tym wszystkim nadciąga burza, co utrudni akcję.
– Czy jesteśmy jeszcze panu potrzebni? – spytał Reacher.
Walker potrząsnął głową.
– Niech się tym teraz zajmą zawodowcy. Jadę do domu, muszę złapać kilka godzin snu.
– My też musimy się przespać – przyznał Reacher. – Jedziemy do domu Alice. Proszę dzwonić, gdyby nas pan potrzebował. Albo gdyby dowiedział się pan czegoś nowego, dobrze?
Walker kiwnął głową.
– Będę dzwonił – powiedział. – Obiecuję.
– ZNÓW przebieramy się za agentów FBI – powiedziała kobieta. – To półgłówek.
– Czy wszyscy jedziemy? – spytał kierowca. – A co z tym cholernym dzieciakiem?
Kobieta zastanowiła się. Ona musi jechać, bo będzie strzelała, chciała zabrać ze sobą wysokiego faceta. Kierowca nie był jej potrzebny.
– Ty zostaniesz z dzieciakiem – zdecydowała.
– Jak długo mam czekać? – spytał kierowca.
Zawsze, gdy zespół się rozdzielał, kobieta ustalała granicę czasową. Jeśli minęła określona godzina, a zespół się nie zebrał, każdy uciekał na własną rękę.
– Niech będzie cztery godziny – odparta kobieta. – Masz posprzątać i pozamiatać.
Przygotowali się tak samo jak do zabójstwa A1a Eugene’a, tym razem jednak poszło szybciej, bo crown victoria stała zaparkowana przed motelem, a nie ukryta na zakurzonym rozjeździe. Przymocowali do klapy wszystkie anteny. Nałożyli granatowe bluzy na koszule. Włożyli czapki ze sklepu z pamiątkami. Sprawdzili, czy pistolety kaliber 9 mm są nabite, i schowali broń do kieszeni. Wysoki blondyn siadł za kierownicą. Kobieta przystanęła przed drzwiami pokoju.
– Cztery godziny – powtórzyła.
– Posprzątaj i pozamiataj.
Kierowca spojrzał na dziewczynkę w łóżku. Posprzątaj i pozamiataj znaczyło: Nie zostaw po sobie żadnego śladu, a zwłaszcza żywych świadków.
REACHER wziął z samochodu pistolet Alice oraz przesyłkę FedExu i zaniósł do części kuchennej w domu prawniczki.
– Gdzie masz wagę? – spytał.
Otworzyła szafkę i wystawiła wagę kuchenną na blat.
– W porządku, idziemy – powiedział. – Masz śrubokręt?
– Pod zlewem.
Znalazł skrzynkę z narzędziami i wybrał odpowiedni śrubokręt.
– Wracamy do sądu. Muszę coś stamtąd wziąć.
Zamknęła dom i wsiadła za nim do garbusa. Skierowali się na wschód, Alice zaparkowała na tyłach gmachu sądowego. Obeszli budynek i spróbowali wejścia od ulicy. Było dobrze zamknięte.
– Wyważę drzwi – powiedział. – Wiem, że włączy się alarm.
– Gliny tu przyjadą.
– Ale nie od razu. Będziemy mieli jakieś trzy minuty.
Odsunął się dwa kroki, rozpędził i uderzył podeszwą powyżej klamki. Drewno popękało i drzwi odskoczyły. Rozdzwonił się natarczywy alarm.
– Włącz silnik w samochodzie i czekaj na mnie w alejce – rzucił.
Wbiegł po schodach i wyważył kopniakiem drzwi gabinetu Walkera. Z miejsca podszedł do szafek na akta. Znalazł szafkę oznaczoną literą G i wepchnął śrubokręt w dziurkę od klucza. Złamał zamek i wyciągnął szufladę.
Słyszał już w oddali syreny. Przejrzał pośpiesznie daty na zakładkach akt i znalazł to, czego szukał, prawie na końcu szuflady. Była to teczka o grubości pięciu centymetrów. Wyjął ją i włożył pod ramię. Przebiegł przez pomieszczenie sekretarek i zbiegł po schodach. Wyskoczył w alejkę, prosto do garbusa.
– Ruszaj! Na południe, do Czerwonego Domu.
– Co? Co tam jest?
– Wszystko – odparł.
Odjechała prędko, a po jakichś pięćdziesięciu metrach Reacher zauważył czerwone światła pulsujące za nimi w oddali. Wydział Policji w Pecos zjawił się w budynku sądu zaledwie minutę za późno. Uśmiechnął się do siebie i odwrócił głowę, dostrzegając w ułamku sekundy dużego forda, który dwieście metrów przed nimi skręcił do domu Alice. Wyglądał jak policyjna crown victoria. Reacher wpatrywał się uważnie w ciemność, w której znikł samochód, a kiedy minęli to miejsce, odwrócił głowę.
– Jedź pełnym gazem – polecił Alice.
Położył ukradzione dokumenty na kolanach i zapalił światełko.
„G” oznaczało patrol graniczny, akta zawierały materiały dotyczące zbrodni popełnionych przez jego członków przed dwunastu laty oraz kroków podjętych w związku z tym. Była to ponura lektura.
Granica między Meksykiem a Teksasem jest bardzo długa, w wielu miejscach całymi kilometrami ciągnie się tylko wysuszona na wiór pustynia. W tamtych latach za dnia lub w nocy jeździły po niej samochody patrolowe, które wyławiały emigrantów podczas ich beznadziejnej, wyczerpującej wędrówki przez pustkowie, która trwała trzy, cztery dni. Metoda była skuteczna. Często emigranci poddawali się bez oporu. Czasem załoga samochodu udzielała chorym i padającym z pragnienia piechurom pierwszej pomocy
Któregoś dnia coś się jednak zmieniło.
W ciągu pewnego roku wozy patrolowe mogły przynieść zarówno pomoc, jak i aresztowanie lub gwałtowną śmierć. Nieregularnie, ale zawsze nocą, strzelano z karabinów, wóz patrolowy pędził z rykiem i tak długo kluczył, aż jakiś uciekinier oderwał się od swojej grupy. Potem jeszcze prowadzono przez ponad kilometr pościg za samotnym zbiegiem, w końcu do niego strzelano i półciężarówka znikała.
Żadna z rodzin, które dotknęła taka tragedia, nie złożyła skargi, ale pogłoski zaczęły krążyć. W końcu zajęto się oficjalnie tą sprawą i okazało się, że dokonano w sumie siedemnastu możliwych do udowodnienia morderstw. Na liście zabitych znalazł się między innymi młody Raoul Garcia.
Akta zawierały mapę. Większość zasadzek miała miejsce na obszarze w kształcie gruszki, liczącym około dwustu pięćdziesięciu kilometrów kwadratowych. Z reguły nie wykraczały jednak poza granice hrabstwa Echo.
Śledztwo na szeroką skalę w sprawie patroli granicznych zaczęło się w sierpniu, jedenaście miesięcy po tym, gdy pojawiły się pierwsze pogłoski. Pod koniec miesiąca zginęła jeszcze jedna osoba, ale potem zapanował spokój. Oficerowie przykładali się do retrospektywnego śledztwa, jednak sprawa była beznadziejna, bo jedyni świadkowie zajść zaprzeczali, jakoby kiedykolwiek znaleźli się w pobliżu granicy. Morderstwa ustały, ci, którzy przeżyli, zaczynali nowe życie. Dochodzenie utknęło w miejscu. Zamknięto je cztery lata później.
– I co? – spytała Alice.
Reacher zamknął akta i odłożył je na tylne siedzenie.
– Teraz już wiem, dlaczego skłamała na temat pierścionka.
– Dlaczego?
– Nie kłamała. Mówiła prawdę.
– Powiedziała, że to podróbka warta trzydzieści dolców.
– I święcie w to wierzyła. Pewnie jakiś jubiler z Pecos zaśmiał jej się w nos i powiedział, że to nic nie warte szkiełko, a ona mu uwierzyła. Chciał zbić kokosy na jej naiwności, kupić za trzy dychy klejnot wart sześćdziesiąt tysięcy. Pospolite oszustwo. Dokładnie to samo spotkało tych emigrantów z akt. Ich pierwsze doświadczenie w Stanach.
– Więc to jubiler kłamał?
Kiwnął głową.
– Już wcześniej powinienem na to wpaść, przecież to oczywiste. Pewnie to ten sam facet, u którego byliśmy. Od razu widać, że daleko mu do samarytanina.
– Ale nas nie usiłował oszukać.
– To przecież oczywiste. Ty jesteś bystrą białą prawniczką, a ja zwalistym białym twardzielem. Ona zaś była drobniutką Meksykanką, samotną, zdesperowaną i przerażoną. Uznał, że może ją łatwo wyrolować, a nas nie.
Alice nie odzywała się przez moment.
– Co to wszystko znaczy?
Reacher zgasił światło na suficie, uśmiechnął się w mroku i przeciągnął swe potężne ramiona.
– Powinnaś dodać gazu, bo wyprzedzamy może o dwadzieścia minut tych najemnych zbirów, a chcę, żeby jak najdłużej pozostał między nami taki dystans.
Nawet nie zwolniła na skrzyżowaniu w pogrążonej we śnie mieścinie. a pozostałe sto kilometrów pokonała w czterdzieści trzy minuty. Wjechała przez bramę i zatrzymała się przed schodami na ganek. Dochodziła druga w nocy.
– Nie gaś silnika – polecił jej Reacher. Podeszli oboje do drzwi. Nacisnął klamkę. Drzwi nie były zamknięte. Otworzył je na oścież i wszedł do holu.
– Wystaw ręce – powiedział.
Zdjął ze stojaka przy ścianie wszystkie sześć sztucerów myśliwskich kaliber 5,6 mm i położył jej na przedramionach. Ugięła się pod tym ciężarem.
– Zanieś je do samochodu – polecił.
Na schodach rozległy się kroki, pojawił się Bobby Greer, przecierając zaspane oczy.
– Co wy tu, do cholery, robicie?
– Oddaj całą broń – rzekł twardo Reacher. – Rekwiruję wszystko. Jestem zastępcą szeryfa, pamiętasz?
– Nie mam więcej broni.
– Kłamiesz. Żadnemu szanującemu się wsiokowi z Południa nie wystarczą te liche pukawki. Gdzie masz prawdziwą broń? Bobby zawahał się. Potem wzruszył ramionami.
– No dobra – powiedział w końcu.
Przemierzył hol i otworzył drzwi do ciemnej klitki, która mogła być gabinetem. Zapalił światło i Reacher zobaczył cały stojak dobrze utrzymanych winchesterów. To się rozumie.
– Amunicja? – rzucił Reacher.
Bobby otworzył szufladę na dole stojaka. Wyjął z niej kartonowe pudełko z nabojami do winchestera.
– Mam też inne naboje – pochwalił się, wyjmując drugie pudełko. – Sam je zrobiłem. Są specjalnie wzmocnione.
Reacher kiwnął głową.
– Zanieś całą amunicję do samochodu.
Wziął cztery karabiny ze stojaka i wyszedł z domu za Bobbym. Alice siedziała w samochodzie. Sześć sztucerów piętrzyło się na tylnym siedzeniu. Bobby położył obok pudełka z amunicją. Reacher postawił winchestery na sztorc za siedzeniem pasażera. Potem zwrócił się do Bobby'ego:
– Pożyczę od ciebie jeepa.
Bobby wzruszył ramionami.
– Kluczyki są w stacyjce.
– Nie wychodźcie teraz z matką z domu.
Bobby kiwnął głową i wszedł do środka. Reacher nachylił się, że by zamienić kilka słów z Alice.
– Po co nam dziesięć karabinów? – spytała.
– Nie potrzebujemy aż tyle. Wystarczy jeden. Ale nie chcę, żeby pozostałe dziewięć wpadło w łapska tych zbirów.
– Jadą tutaj?
– Są jakieś dziesięć minut za nami.
– Co zrobimy?
– Pojedziemy na pustynię.
– Będzie strzelanina?
– Pewnie tak.
– Czy to rozsądne? Sam mówiłeś, że to dobrzy strzelcy.
– Kiedy strzelają z pistoletów. A najlepszą obroną przed pistoletami jest ukryć się jak najdalej i walić do przeciwników z jak największego karabinu.
Potrząsnęła głową.
– Nie chcę brać w tym udziału, Reacher. To bezprawie, poza tym nigdy nie miałam broni w ręku.
– Nie będziesz strzelała – odparł. – Ale musisz być świadkiem, żeby zidentyfikować tych, którzy po nas przyjadą. To bardzo ważne.
– Przecież nic nie zobaczę. Jest ciemno.
– Jakoś to załatwimy.
– To bezprawie – powtórzyła.
– Powinna się tym zająć policja. Albo FBI. Nie wolno tak sobie strzelać do ludzi.
Powietrze było ciężkie przed burzą. Znów wiat wiatr, Reacher niemal czuł, jak ładunki elektryczne gromadzą się w napęczniałych od deszczu chmurach.
– Obrona własna, Alice – powiedział z naciskiem. – Nie kiwnę palcem, póki mnie nie zaatakują. Tak jak w wojsku, rozumiesz?
– Jesteś wariat.
– Mamy siedem minut – powiedział.
Spojrzała za siebie na drogę biegnącą z północy. Potrząsnęła głową i wrzuciła pierwszy bieg. Nachylił się i chwycił ją mocno za ramię.
– Trzymaj się blisko mnie.
Pobiegł do garażu, wsiadł do jeepa cherokee Greerów, uruchomił silnik, włączył światła i ruszył drogą gruntową na otwartą przestrzeń. Zerknął w lusterko, garbus jechał tuż za nim. Spojrzał przed siebie i wtedy pierwsza kropla spadla na przednią szybę. Była duża jak srebrna dolarówka.