5. ZABŁĄKANA DZIEWCZYNKA

Pewnego pięknego dnia do niedźwiedzia Pafnucego przyfrunął dzięcioł. – Słuchaj, Pafnucy – powiedział z zakłopotaniem. – W środku lasu siedzi ludzkie dziecko. I bardzo płacze.

Pafnucy był właśnie ogromnie zajęty. Cała zarosła poziomkami polanka, na której się akurat znajdował, czerwieniła się tak, że prawie nie było widać liści. Poziomki były wielkie, słodkie i dojrzałe i Pafnucy aż pomrukiwał z zachwytu. Zbierał je i zjadał, zbierał je i zjadał i zupełnie nie mógł przestać.

Miał jednakże bardzo dobre serce. Kiedy dzięcioł powiedział, że ludzkie dziecko płacze, poziomki zaczęły mu smakować odrobinę mniej. Zjadł jeszcze kilka, podniósł głowę i popatrzył na dzięcioła.

– I co? – spytał niepewnie.

– No właśnie nie wiem co – odparł dzięcioł. – Nikt nie wie. Przysłała mnie tu do ciebie Klementyna. Powiedziała, że nie może patrzeć na ten płacz i może ty coś poradzisz.

Pafnucy poczuł się tak samo zakłopotany, jak dzięcioł. Nigdy dotychczas nie miał do czynienia z ludzkim dzieckiem i w ogóle sobie nie wyobrażał, co można byłoby z nim zrobić.

W dodatku dziecko płakało, a zatem było zapewne nieszczęśliwe. Pafnucemu zawsze bardzo żal było nieszczęśliwych osób i wyraźnie czuł, że powinno się je pocieszać.

– I co? – powtórzył, jeszcze bardziej niepewnie.

– Nie wiem – powiedział dzięcioł cierpliwie. – Może byś tam poszedł i sam popatrzył.

– A gdzie to jest? – spytał Pafnucy.

– Z tamtej strony, pomiędzy szosą a jeziorkiem – rzekł dzięcioł. – Tam, gdzie leśna ścieżka dochodzi do krzaków. Za polanką z żółtymi kwiatkami.

Pafnucy wiedział, gdzie to jest.

– Przed polanką – poprawił. – Krzaki są bliżej, a polanka dalej.

– Możliwe – zgodził się dzięcioł. – Zależy, z której strony patrzeć. To ludzkie dziecko podobno przyszło od strony szosy, więc miało bliżej polankę, a dalej krzaki. Ptaki tak powiedziały. Widziały je, jak szło.

– Rozumiem – powiedział Pafnucy i pomyślał, że wobec tego po drodze do ludzkiego dziecka ma jeziorko, a w jeziorku swoją przyjaciółkę, wydrę Mariannę. Zanim dotrze do dziecka, będzie mógł się naradzić z Marianną.

Zjadł jeszcze kilka poziomek i kiwnął głową.

– Dobrze – powiedział. – Pójdę tam i popatrzę.

– Ja polecę i też popatrzę – powiedział dzięcioł i odfrunął.

Pafnucy ruszył w drogę. Dopóki nie doszedł do końca polanki z poziomkami, szedł bardzo wolno, bo takie zupełne zostawienie słodkich, czerwonych owoców, bez zjedzenia ani jednego, było po prostu niemożliwe. Szedł jednak, wcale się nie zatrzymując, i tylko zbierał je po drodze i może nawet szedł nie tak całkowicie prosto, bo kępki, w których czerwieniło się bardziej, ciągnęły go z magnetyczną siłą. Doszedł wreszcie do skraju polanki i wówczas ruszył znacznie szybciej.

Marianna leżała na brzegu jeziorka i wygrzewała się na słońcu.

– Pafnucy! – zawołała radośnie na widok Pafnucego. – Jak to dobrze, że jesteś! Już chciałam posłać kogoś po ciebie, bo mi tu ptaki wykrzykują, że coś się wydarzyło. Nie wiem co, żaden nie powiedział nic konkretnego. Słyszałeś może?

– Tak – powiedział Pafnucy. – I właśnie tam idę.

– A co się stało? – spytała Marianna.

– Podobno siedzi w lesie ludzkie dziecko – powiedział Pafnucy.

Marianna zerwała się z trawy.

– Jak to, siedzi ludzkie dziecko? – spytała z niepokojem. – Gdzie siedzi? Dlaczego dziecko? Tylko dziecko? Czy są także ludzie?

Pafnucy chciał odpowiedzieć na wszystkie pytania po kolei, ale okazało się, że zna odpowiedź tylko na jedno. Wiedział o ścieżce, krzakach i polance z kwiatkami, bo o tym zawiadomił go dzięcioł, ale o niczym więcej nie miał pojęcia.

– To dziecko podobno bardzo płacze – powiedział trochę żałośnie.

– Och! – powiedziała Marianna.

Przez chwilę w milczeniu patrzyli na siebie.

– To znaczy, że jest samo – zawyrokowała wreszcie Marianna. – Bez ludzi. Nie wiem, skąd się tam wzięło, ale chyba rzeczywiście musisz iść i popatrzeć. Możliwe, że coś trzeba będzie zrobić.

– No właśnie! – ożywił się Pafnucy. – Myślałem, że może mi powiesz, co.

– A skąd ja mam wiedzieć co, dopóki nic nie wiem! – zirytowała się Marianna. – Idź zaraz, zorientuj się, o co chodzi, i przyjdź mi powiedzieć. Potem się zastanowimy. Nie jedz po drodze, przygotuję ci obiad.

Pafnucy uznał, że jest to bardzo mądra propozycja. Podniósł się z trawy i pomaszerował w las.

Po dość krótkim czasie usłyszał z daleka jakieś dziwne dźwięki. Zwierzęta mają doskonały słuch i słyszą nawet najcichsze szelesty z bardzo dużej odległości, Pafnucy wiedział zatem, że dźwięki są jeszcze dość daleko. Zatrzymał się jednak i przez chwilę słuchał.

Dźwięki dobiegały raz ciszej, raz głośniej i do niczego nie były podobne. Pafnucy znów ruszył przed siebie. Maszerował, trochę posapując z zakłopotania, aż do chwili, kiedy zatrzymała go sarenka Klementyna. Dziwne dźwięki były już bardzo blisko.

– No, wreszcie jesteś! – zawołała Klementyna. – Czekaj, nie pchaj się tam! Tam siedzi ludzkie dziecko!

Pafnucy zatrzymał się, wciąż nie mając pojęcia, co należy uczynić.

– I co? – spytał z troską.

– Chyba nie możesz tak wyjść i pokazać się temu dziecku – powiedziała zmartwiona Klementyna. – Ono się może śmiertelnie przestraszyć. Wiesz przecież, że ludzie się ciebie boją.

– To co mam zrobić? – zapytał Pafnucy.

– Nie wiem – wyznała Klementyna. – Wyjrzyj jakoś ostrożnie i popatrz, a potem się zastanowimy.

Pafnucy kiwnął głową i cichutko, delikatnie, podkradł się do polanki. Ukryty za gęstymi krzakami, odchylił sobie sprzed nosa kilka gałązek i spojrzał. Źródło dźwięków znajdowało się przed nim.

Na środku małej polanki siedziała dziewczynka w żółtej sukience. Obejmowała ramionkami niski pieniek i gorzko płakała, lejąc obfite łzy z oczu.

– Mamusiu! – szlochała żałośnie. – Mamusiu, mamusiu, mamusiu…!

Pafnucy przyglądał się przez całą minutę i zrobiło mu się jej tak żal, że o mało nie wybiegł z krzaków, żeby pocieszyć to ludzkie dziecko, najwyraźniej w świecie okropnie nieszczęśliwe. Powstrzymała go Klementyna.

– Serce mi się kraje, kiedy na to patrzę – powiedziała, zgnębiona. – Jak pomyślę, że moje dziecko mogłoby tak płakać, to aż mi się coś robi. Gdzie Perełka?

Perełka, jej córeczka, znajdowała się blisko. Kryjąc się wśród gałęzi, wyciągała szyję i patrzyła na dziewczynkę szeroko otwartymi oczami, sama przestraszona niewiele mniej i też bliska płaczu. Zaciekawiona była również, więc krok po kroczku, kawałeczek po kawałeczku, przesuwała się przez krzewy ku polance.

– Perełko, trzymaj się przy mnie – powiedziała nerwowo Klementyna. – Pafnucy, co by tu zrobić? Nie możemy tego przecież tak zostawić?

– Mam wrażenie, że ono coś mówi, to ludzkie dziecko – powiedział z namysłem Pafnucy. – Nie wiem co. Jest chyba dziewczynką?

– Dziewczynką, z całą pewnością – powiedziała Klementyna. – Czuję to wyraźnie. Jeżeli coś mówi…

– Remigiusz! – przerwał jej gwałtownie Pafnucy. – Niech ktoś poleci po Remigiusza! Tylko on rozumie ludzką mowę i może nam powiedzieć, co ta dziewczynka mówi.

Nad ich głowami siedziały na drzewie trzy ptaki, dzięcioł, kos i zięba. Wszystkie trzy zerwały się od razu.

– Polecimy po Remigiusza! – zawołały. – Nie wiadomo, gdzie jest, więc poszukamy go w trzech różnych stronach. Zaraz wrócimy!

Furknęły tak głośno, że zapłakana dziewczynka je usłyszała. Przestraszyła się hałasu w gałęziach, poderwała głowę, zachłysnęła się, po czym znów opadła na pieniek, płacząc jeszcze bardziej. Perełka posunęła się kroczek do przodu.

– Może ona jest głodna? – powiedział niepewnie i ze współczuciem Pafnucy.

– Nie wiem, czy jest głodna w tej chwili, ale będzie głodna z pewnością – odparła niespokojnie Klementyna. – Nie dość, że przestraszona, to jeszcze głodna, okropne! Pafnucy, czujesz przecież, że ona się boi?

Pafnucy kiwnął głową. Przestrach dziewczynki czuło się wyraźnie. Pomyślał, że ktoś powinien ją uspokoić, ale wcale nie wiedział, kto i w jaki sposób mógłby to zrobić.

– Czego ona się boi, nie potrafię sobie wyobrazić! – odezwała się z drzewa nad nimi kuna, zdenerwowana i trochę zirytowana. – Przecież nic się nie dzieje i nikt jej nie robi nic złego. To ona robi hałas i aż mi od tego wszystko drętwieje. Skąd ona się tu w ogóle wzięła?

– Ptaki mówią, że przyszła od strony szosy – wyjaśniła Klementyna. – Zbierała sobie poziomki, widziały to. Potem przestała zbierać i pewnie chciała wrócić, ale zabłądziła.

– W lesie? – zdziwiła się kuna.

– Ja też jestem zdziwiona – powiedziała Klementyna.

Ale ptaki mówią, że tak to wyglądało, jakby zupełnie nie wiedziała, w którą stronę powinna iść. Zbierała także kwiatki.

– I gdzie ma te kwiatki? – spytała kuna.

– Zgubiła je – odparła Klementyna. – Najpierw szła zwyczajnie, potem zaczęła być niespokojna, potem biegła i wtedy zgubiła kwiatki. Tak mówiły ptaki. Wołała coś i wołała, a potem zaczęła płakać. Przyszła tutaj i już została.

– No tak, ludzie w lesie zachowują się beznadziejnie – stwierdziła kuna. – Co ona mówi?

– Nie wiemy – powiedział smutnie Pafnucy. – Może Remigiusz będzie wiedział.

Od strony szosy przyleciała nagle sroka.

– A, to tutaj siedzi to dziecko – powiedziała. – No, no, przeszło wielki kawał lasu! A tam już go ludzie szukają.

Wszystkie zwierzęta zainteresowały się tą wiadomością bardzo gwałtownie i wszystkie, z wyjątkiem Pafnucego, poczuły także lekki niepokój. Ludzie zawsze stanowili dla nich jakieś niebezpieczeństwo i nikt nie chciał, żeby pojawiali się w lesie.

– Gdzie szukają? – spytała Klementyna.

– Blisko szosy – odparła sroka. – W ogóle są ciężko wystraszeni i pewnie odjadą.

– Powiedz to jakoś porządnie – poprosiła kuna.

– Wiesz może, dlaczego ta dziewczynka przyszła tutaj? – spytał równocześnie Pafnucy.

Sroka kiwnęła łebkiem kilka razy, bardzo zadowolona.

– Wiem wszystko – oznajmiła. – Widziałam, jak to było, bo akurat siedziałam na tej wielkiej brzozie, która tam rośnie. Jeden samochód się zepsuł, stał z boku i ludzie wyjmowali z niego różne rzeczy. Kilka było takich ślicznych, świecących i miałam na nie wielką ochotę. Myślałam, że może je zostawią i uda mi się… No, wiecie…

– Ukraść – podpowiedziała kuna.

– Powiedzmy, zabrać sobie do gniazda – poprawiła sroka. – Ale cały czas się tam kręcili. No i przyjechał drugi samochód i też się zatrzymał. W tym drugim samochodzie też byli ludzie i to dziecko. Wszyscy wyszli. Ludzkie dziecko najpierw siedziało w środku, widziałam, że spało, a potem się obudziło i weszło do lasu. Ludzie robili coś przy tym zepsutym samochodzie, a dziecko zbierało w lesie poziomki i odchodziło coraz dalej. Znikło mi z oczu. Nie zajmowałam się nim, bo te rzeczy tak świeciły… tak świeciły… No mówię wam, świeciły po prostu przecudownie i nie mogłam od nich oczu oderwać.

– Wariatka – powiedziała kuna. Sroka się obraziła.

– Każdy ma swoje upodobania – rzekła sucho. – Czy ja ci wymawiam te wszystkie jajka, które kradniesz z naszych gniazd? Albo myszy? Do ust bym nie wzięła myszy!

– Nie kłóćcie się, błagam was – powiedziała nerwowo Klementyna. – Powiedz do końca, co było dalej?

Sroka skrzeknęła gniewnie. Kuna też była ciekawa, jak to wszystko potoczyło się dalej, zdecydowała się więc srokę ułagodzić. Przeprosiła ją i przyznała, że każdy ma prawo do własnego gustu. Jeśli ktoś lubi świecące przedmioty, proszę bardzo, niech je sobie gromadzi. Sroka skrzeknęła z urazą jeszcze kilkakrotnie i wreszcie uspokoiła się.

– Ci ludzie wcale nie wiedzieli, że ich dziecko weszło do lasu – zaczęła opowiadać dalej. – Ciągle grzebali się przy tych samochodach i trwało to bardzo długo. Przypuszczam, że zrobili, co chcieli, bo w końcu zaczęli chować te swoje rzeczy, pochowali wszystko i dopiero wtedy zajrzeli do tego drugiego samochodu. I zobaczyli, że nie ma ich dziecka. Zaczęli latać dookoła i wrzeszczeć, weszli do lasu i szukali jak szaleńcy. Sama byłam ciekawa, gdzie się to ich dziecko podziało, bo nigdzie nie było go widać. Pchali się coraz dalej i dalej, ale na szczęście przyplątały się wilki. Te młode wilczęta, nie najmniejsze, tylko te średnie, bawiły się i chyba trochę zlekceważyły sprawę, bo pokazały się ludziom. Może sobie zrobiły taki żart. Ludzie dostali istnego szału, uciekli z powrotem na szosę, ale nie odjechali. Jeszcze tam są i wyraźnie widać, że nie wiedzą, co zrobić, a do lasu już teraz boją się wejść. Gdyby ich jeszcze Pafnucy przestraszył…

– Nie chcę – powiedział Pafnucy stanowczo i zdecydowanie.

– Nie to nie – zgodziła się sroka. – Bez ciebie też nie wejdą. Świecącego już nie było, więc poleciałam zobaczyć, dokąd to dziecko poszło.

Na sąsiednim drzewie coś zaszeleściło, spadła szyszka i na gałęzi pokazała się wiewiórka.

– Ją przestraszyły dziki – powiedziała. – To dziewczynka, prawda? Mam na myśli ludzkie dziecko.

– Dziewczynka – potwierdziła coraz bardziej zmartwiona Klementyna. – O dzikach nikt nic nie mówił. Jak ją przestraszyły?

– Och, zajęte były jedzeniem i na nic nie zwracały uwagi – wyjaśniła wiewiórka. – Akurat byłam przy tym. Ta dziewczynka szła i nagle coś zawołała. Wtedy ją zobaczyły. Spłoszyły się oczywiście i dosyć gwałtownie popędziły w las, wiecie, jak to jest z dzikami, bezmyślnie narobiły okropnego łomotu i przeraziły ją do nieprzytomności. Zaczęła uciekać w drugą stronę, nawet nie spojrzała, że dzików już dawno nie ma. W końcu trafiła tutaj. Co z nią zrobimy?

– Najlepiej byłoby oddać ją ludziom – poradziła kuna.

– Ja też uważam, że powinno się ją oddać ludziom – poparła kunę Klementyna. – Nie wiem tylko, jak to zrobić.

Przytulona do pieńka dziewczynka ciągle płakała głośno i coś wołała. Za krzakami mignęła nagle ruda smuga i obok Pafnucego pojawił się lis Remigiusz.

– Co ma być? – spytał niechętnie. – Ptaki oderwały mnie od takiej znakomitej, tłustej kaczki. Co się tu dzieje? Skąd to dziecko?

– O, jak dobrze, że już jesteś! – zawołał z ulgą Pafnucy. – To jest ludzka dziewczynka.

– Tyle to ja sam widzę – skrzywił się Remigiusz. – I co?

– I ona coś mówi – powiedział Pafnucy. – To znaczy, nam się wydaje, że ona coś mówi, i może ty zrozumiesz co. Bo w ogóle nie wiemy, co zrobić.

Remigiusz wzruszył ramionami i słuchał przez chwilę.

– Woła swoją matkę – oznajmił. – Mówi „mamusiu, mamusiu”.

– Och…! – wyrwało się Klementynie z największym współczuciem.

Remigiusz rozejrzał się dookoła.

– Gdzie ta jej mamusia? – spytał gniewnie. – Ptaki coś gadały, ale pędziłem tu jak szalony i nic nie zrozumiałem. Ta mała jest tu sama? Ludzie ją tak puścili do lasu? Co to ma znaczyć?

Klementyna, kuna, sroka i wiewiórka zaczęły mu na wyścigi wyjaśniać całą sprawę. Remigiusz na szczęście był lisem bardzo inteligentnym i doświadczonym, zdołał więc to poczwórne opowiadanie jakoś zrozumieć. Dziewczynka cały czas płakała.

Mała sarenka Perełka w żadnych wyjaśnieniach nie brała udziału. Z wielkim przejęciem i zaciekawieniem, wpatrzona w to ludzkie dziecko, kroczek po kroczku wysuwała się z krzaków. Nawet nie zauważyła, kiedy wysunęła się całkowicie. Dziewczynka uniosła głowę, zobaczyła ją i nagle zamilkła.

Odgłos rzewnego płaczu ucichł w jednej chwili. Wszyscy spojrzeli na polankę. Perełka stała nieruchomo, a dziewczynka patrzyła na nią bez najmniejszego drgnięcia.

– Bambi! – zawołała ze zdumieniem i niedowierzaniem. Nie poruszyła się, ciągle uczepiona pieńka, więc Perełka również stała, nie uciekając. Zdenerwowana Klementyna czujnie przyglądała się im obu.

– Bambi? – powtórzyła niepewnie dziewczynka. – Bambi, to ty?

– Co ona mówi? – spytał Pafnucy Remigiusza.

– Nie mam pojęcia – odparł Remigiusz, zakłopotany. – o ile znam ludzi… Zdaje się, że próbuje rozmawiać z Perełką i nadała jej nowe imię. Bambi. Nie wiem, dlaczego. Nie wymagajcie ode mnie zbyt wiele.

Perełka nie bała się dziewczynki, ale również nie wiedziała, co zrobić. Poruszyła głową i obejrzała się na Klementynę. Klementyna wyraźnie czuła, że żadnego niebezpieczeństwa nie ma, więc nie wzywała córki do siebie, tylko postanowiła też pokazać się na polance. Powoli wysunęła się z krzaków i stanęła obok Perełki.

Dziewczynka puściła pieniek i przykucnęła obok.

– Bambi, to twoja mamusia? – spytała z wielkim zaciekawieniem i zachwytem.

– Jakiś galimatias tu się robi – oznajmił Remigiusz. – Mówi do Perełki „Bambi” i pyta, czy Klementyna jest jej matką.

– Co to jest Bambi? – zainteresowała się kuna.

– A skąd ja mam to wiedzieć? – odparł Remigiusz. – W każdym razie przypuszczenie, że Klementyna jest matką Perełki, ma swój sens. Niegłupie dziecko.

Perełka i Klementyna stały nieruchomo, a dziewczynka wpatrywała się w nie z coraz większym zachwytem. Wiewiórka chciała się temu przyjrzeć lepiej. Na górze zasłaniały jej widok gałęzie, zbiegła zatem niżej po pniu sosny i upuściła wielką szyszkę, z której przedtem wyjadała ziarenka. Szyszka z szelestem i hałasem uderzyła w ziemię. Dziewczynka odwróciła się gwałtownie i zerwała spod pieńka.

– Och, wiewiórka! – krzyknęła.

Przestraszona jej ruchem Perełka w mgnieniu oka skoczyła w las, a za nią skoczyła Klementyna. Dziewczynka odwróciła się ku nim.

– Bambi! – zawołała rozpaczliwie. – Nie uciekaj! Zostań ze mną! Mamusiu!

Znów płacząc, popędziła za sarenkami. Zatrzymały ją gęste krzaki i wysoka trawa. Zaczęła się przez nie przedzierać, powoli i niezdarnie, bo przeszkadzały jej gałęzie, różne dołki i sterczące w trawie pieńki.

– Chce, żeby Perełka z nią została – przetłumaczył Remigiusz. – Wie, że wiewiórka to wiewiórka, i wiewiórki się chyba nie boi. Perełki też nie. W tym tempie daleko nie zajdzie.

– Muszę to wszystko opowiedzieć Mariannie – zdecydował się nagle Pafnucy. – Idę. Naradzę się z nią i wrócę. Jestem pewien, że ona wymyśli coś mądrego!


*

Marianna była już bardzo zniecierpliwiona, bo jej zdaniem Pafnucy przepadł na całe wieki. Ze zdenerwowania przygotowała cały, wspaniały obiad w postaci stosu tłustych, świeżych ryb. Pafnucy zobaczył ten stos z daleka i mocno przyśpieszył kroku.

Bardzo szczęśliwie się stało, że tuż za nim przybiegła kuna, bo inaczej nie wiadomo, kiedy i jak zostałyby przekazane Mariannie wszystkie wiadomości. Pafnucy nie mógłby przecież mówić wyraźnie z pełnymi ustami, a ryby wyglądały tak zachęcająco i apetycznie, że po prostu musiały zostać zjedzone natychmiast. Marianna nie była w stanie czekać ani chwili dłużej, kuna zatem zastąpiła Pafnucego, który tylko od czasu do czasu pomrukiwał potakująco. Skończyli razem, kuna mówić, a Pafnucy jeść.

– Nikt z was nie ma ani odrobiny rozumu – powiedziała Marianna z oburzeniem i zgorszeniem. – Jeżeli ta mała nie boi się Perełki i chce, żeby Perełka z nią została, to dlaczego one obie uciekły? Należało zostać! Niech mi Klementyna nie wmawia, że takie dziecko jest niebezpieczne!

– Myślę, że one wrócą – powiedziała kuna. – Uciekły przez zaskoczenie.

– Powinny wrócić stanowczo! – rozkazała Marianna. – Czy jest tu jakiś ptak? O, dzięcioł! Leć do Klementyny i powiedz, żeby się przestała wygłupiać!

– Wiewiórka też się jej podobała – zauważył Pafnucy, oblizując się i wycierając usta. – Takie mam wrażenie.

– No więc wiewiórka niech też wróci! – uzupełniła polecenie Marianna. – Niech się tam kręci koło niej. Leć i powiedz im to!

Dzięcioł był ptakiem życzliwym i uczynnym, a przy tym rozsądnym. Wiedział, że tę ludzką dziewczynkę należy chociaż trochę uspokoić, żeby nie robiła takiego nieznośnego hałasu, nie płakała głośno i nie krzyczała. Nie odezwał się wcale, tylko od razu poleciał.

– Teraz możemy się zastanowić nad dalszym ciągiem – oznajmiła Marianna. – Widzę tu kilka nieprzyjemności. Największa to, oczywiście, ludzie.

– Myślisz, że przyjdą aż tutaj, żeby odnaleźć swoje dziecko? – spytał Pafnucy.

– A jak to sobie inaczej wyobrażasz? – prychnęła Marianna. – Różnych głupstw szukają, a nie szukaliby dziecka? Boję się, że przyjdzie ich wielka gromada i bardzo mi się to nie podoba. To jedna sprawa. A druga to ta, że dziecko płacze i muszę się przyznać, że też mi go żal. Czy ono coś jadło?

– Klementyna mówi, że ptaki mówiły, że jadło poziomki – przypomniała kuna.

– Poziomki? – zastanowiła się Marianna. – Same poziomki? Nie jest to dużo, ale dziecko też nie jest duże. Może poziomki mu wystarczą?

– Eeee, nie – powiedział z powątpiewaniem Pafnucy, kręcąc głową. – Chyba nie…

– W ogóle chcę to dziecko zobaczyć! – powiedziała Marianna. – Gdzie ono teraz jest?

– Szło od polanki w stronę bobrów – powiedział Pafnucy. – Ale bardzo powoli, więc chyba jest prawie tam, gdzie było.

– Bez sensu – skrytykowała Marianna. – Pcha się w głąb lasu. Trzeba je było namówić, żeby poszło w stronę końca.

– Jak namówić? – spytał Pafnucy. – Popychać?

Pod krzakami zaszeleściło i pojawił się borsuk. Za nim widać było jego żonę i trzy małe, przewracające się po trawie borsuczęta.

– Słyszę, że znów są kłopoty – powiedział borsuk. – Co do pchania ludzkiego dziecka, to chyba lepiej je ciągnąć.

– Co masz na myśli? – zaciekawiła się Marianna.

– Mam na myśli Perełkę – wyjaśnił borsuk. – O ile dobrze usłyszałem, dziecko zaczęło gonić Perełkę. Gdyby Perełka miała odrobinę rozumu…

– W jej wieku trudno wymagać – przerwała Marianna. – Ale Klementyna może iść razem z nią i chyba wiesz, że dzięcioł już do nich poleciał.

– Owszem, i to mnie napełnia odrobiną nadziei – przyznał borsuk. – Bo wszystko inne wydaje mi się przerażające. Do szukania dziecka ci ludzie wydelegują całe tłumy i musimy coś zrobić jak najszybciej. Nie wiem, czy nie zaangażować twojego przyjaciela, Pafnucy, tego Pucka.

– Pucka koniecznie! – wykrzyknęła Marianna. – Ale problem w tym, że Pucek jest z zupełnie innej strony lasu niż szosa, a dziecko zginęło tym ludziom na szosie. Będą go szukać od strony szosy.

– Nie ma znaczenia – powiedział stanowczo borsuk. – Klementyna z Perełką poprowadzą dziecko w kierunku szosy, a Pucek poprowadzi ludzi od szosy w kierunku dziecka i gdzieś tam się spotkają. Tak to widzę. Ruszcie się.

– Wszyscy się ruszmy – powiedziała żona borsuka. – Wezmę dzieci i też tam pójdę. Szkoda mi takiego małego dziecka, chociaż jest ludzkie.

– W takim razie ja też idę – zdecydowała się Marianna. Nie zdążyli jednakże uczynić nawet jednego kroku, bo ze strasznym wrzaskiem i skrzekiem nadleciała nagle sroka.

– Ratunku! – krzyknęła przeraźliwie. – Klementyna żąda pomocy! Ludzkie dziecko idzie do bagna!

Wszyscy przerazili się tak bardzo, że przez długą chwilę nie mieli pojęcia, co zrobić. Wiedzieli doskonale o bagienkach, które znajdowały się w niektórych miejscach i były niezbyt duże, ale za to bardzo głębokie. Rosła na nich piękna, zielona trawa, do której nikomu nie wolno było się zbliżać, żeby się nie utopić. Trawa wyglądała łagodnie, tworzyła równą powierzchnię i ludzkie dziecko mogło próbować przez nią przejść, przekonane, że wybiera łatwiejszą drogę.

Sroka skakała po drzewie i ciągle wrzeszczała. Skrzeczała coś o motylu i o dzikach. Nikt nie mógł tego zrozumieć i nie było czasu na długie zastanawianie się.

– Pędźmy tam najszybciej, jak kto potrafi! – rozkazał borsuk. – Wszyscy w drogę!

Sroka poprowadziła, nie czekając na nikogo. Kuna pomknęła za nią po drzewach, a Marianna po ziemi. Pafnucy wytężył siły i popędził z największą szybkością, na jaką mógł się zdobyć. Za nim sunął borsuk, a za borsukiem jego żona i dzieci.

Kuna, Marianna i Pafnucy dobiegli na miejsce prawie równocześnie i ujrzeli widok po prostu przerażający. Mała dziewczynka w żółtej sukience stała na mchu zaledwie o krok od bagienka. Nie płakała już, tylko wyciągała rączkę, a przed nią siedział na trawie ogromny, kolorowy motyl. Widać było, że chce go dosięgnąć, lada chwila zatem uczyni ten jeden krok ku niemu. I wówczas wpadnie do bagienka.

Z motylem, oczywiście, nikt się nie umiał porozumieć.

– Cofnąć ją! – zażądała nerwowo kuna. – Cofnąć ją! Jak ją cofnąć?!

– Pójdę i złapię ją, i przeniosę – zaproponował Pafnucy i już postąpił ku dziewczynce.

– Pafnucy, oszalałeś! – wrzasnęła Marianna. – Usłyszy cię, zobaczy i ucieknie prosto tam! Ktoś inny! Gdzie ta piekielna wiewiórka?!

– Tutaj jestem – powiedziała zrozpaczona wiewiórka. – Ten podły motyl przyleciał i jak na złość, specjalnie, siadał jej pod nogami! Poszła za nim i macie…!

– Perełka! – zawołała Marianna.

– Perełka nie może! – skrzeknęła sroka. – Ma za wąskie kopytka, zapadnie się prędzej niż to ludzkie dziecko. Nie wolno jej tu podchodzić!

– Nie mogę na to patrzeć! – rozzłościł się borsuk. – Co tu zrobić…?

W tym momencie z krzaczków wypadły jego dzieci, małe borsuczęta, przewracając się przez siebie wzajemnie, turlając się po mchu i robiąc mnóstwo hałasu. Dziewczynka obejrzała się i zobaczyła trzy małe, śmieszne stworzonka.

– Ach, jakie śliczne! – zawołała z zachwytem. Przykucnęła, wyciągnęła rączkę i powolutku, prawie na czworakach, posunęła się ku małym borsuczętom, oddalając się odrobinę od bagienka. Wszyscy patrzyli na to z zapartym tchem. Borsuczęta trochę się przestraszyły i chciały uciekać, ale zatrzymała je ich matka, żona borsuka.

– Spokojnie – powiedziała. – Jestem tutaj. Pobawcie się przez chwilę, tylko w tamtą stronę proszę nie biegać. Tutaj, tutaj, pod krzakiem!

Borsuczęta uspokoiły się od razu, cofnęły troszeczkę i zagapiły na dziewczynkę. Dziewczynka przyczołgała się jeszcze kawałek ku nim.

– Kici, kici – powiedziała. – Pieseczki, jakie śliczne, kochane! Chodźcie, nie uciekajcie!

– O rany! – jęknął Remigiusz w krzakach.

– A, jesteś tu? – fuknęła na niego Marianna. – Mów, co ona mówi! Niech chociaż tyle pożytku będzie z ciebie!

– Mówi, że są śliczne – rzekł Remigiusz.

– Ależ to bardzo miłe dziecko! – zawołała ze wzruszeniem żona borsuka.

– Tylko uważa je równocześnie za kotki i za pieski – tłumaczył dalej Remigiusz. – Chce się z nimi bawić, jak sądzę. Cofnijcie się nieco, niech się odsunie dalej od bagienka. Jeszcze ciągle jest w niebezpieczeństwie.

Wszystkie zwierzęta przesunęły się w głąb lasu. Borsuczęta również przelazły dalej, gramoląc się przez gałęzie i przez siebie wzajemnie. Zupełnie przestały się bać i na nowo zaczynały się bawić, co dziewczynce spodobało się ogromnie. Posuwała się za nimi, trochę w kucki, a trochę na czworakach, i coraz większa przestrzeń zostawała pomiędzy nią a zdradliwą, bagienną łączką.

Pafnucy czekał tylko do chwili, kiedy za dziewczynką został kawałek terenu, na który można było wejść. Wiedział, że tam już mu się nic pod nogami nie zapadnie. Zdecydowanym krokiem, chociaż bardzo cichutko, przedostał się pomiędzy dziewczynkę i bagno i usiadł.

Najpierw usiadł na samym skraju twardego terenu. Po chwili dziewczynka przelazła za borsuczętami jeszcze kawałek i Pafnucy usiadł dalej. Potem jeszcze dalej. I w końcu siedział w lesie, w zupełnie bezpiecznym miejscu, a podstępne bagno zostało za nimi.

Dziewczynka zmęczyła się i z westchnieniem usiadła na trawie. Nad jej głową przefrunął następny wielki i piękny motyl. Obejrzała się za nim i nagle dostrzegła Pafnucego.

Wszystkie zwierzęta na moment aż wstrzymały oddech, pewne, że to ludzkie dziecko znów się przerazi i zacznie płakać, a może uciekać. Tymczasem nic podobnego nie nastąpiło. Dziewczynka ucieszyła się wyraźnie.

– Ach, Puchatku, jak urosłeś! – zawołała bez żadnego lęku. – Jaki jesteś duży! Czy przyszedł z tobą Prosiaczek?

– Zdawałoby się, że wiem dużo o ludziach – mruknął z irytacją Remigiusz. – Ale to dziecko doprowadzi mnie do obłędu! Pafnucy, ona cię nazywa Puchatkiem i pyta o jakiegoś prosiaczka. Wiem, co to jest prosiaczek, znam te stworzenia osobiście, podobne są do dzieci dzików, ale pojąć nie mogę, skąd coś takiego miałoby się znaleźć w lesie!

– To wszystko jedno, jak ona mnie nazywa – powiedział Pafnucy stanowczo. – Ważne, żeby całkiem odeszła od bagien-ka, bo na samą myśl, że może tu wrócić, robię się okropnie zdenerwowany.

– Wszyscy są zdenerwowani – odezwała się kuna z gałęzi. – Niech ta Perełka się ruszy!

Pafnucy bardzo ostrożnie i powoli podniósł się, przeszedł kilka kroków i znów usiadł. Równocześnie poruszyła się Perełka, a po pniu drzewa zbiegła wiewiórka. Dziewczynka je dostrzegła.

– Bambi, jesteś! – ucieszyła się. – I wiewiórka! I Puchatek! Pomóżcie mi! Zgubiłam się w lesie! I jeść mi się chce i nóżki mnie bolą, i nie wiem, gdzie jest moja mamusia! Pomóżcie mi!

– Jest głodna, zmęczona i żąda od was pomocy – przetłumaczył z satysfakcją Remigiusz.

– Przede wszystkim trzeba ją odciągnąć z tego miejsca – oznajmiła stanowczo Marianna. – Jeśli życzy sobie piesków, kotków i prosiaczków, niech tu ktoś przyprowadzi jakieś dziecko dzika, możliwie najmniejsze, i któreś z małych wilcząt. Perełko, odejdź kawałek, może ona pójdzie za tobą!

Marianna również nie bała się wcale i nie zwracała nawet uwagi na to, że może być widoczna. Wydając polecenia, uniosła się nieco i dziewczynka ją zobaczyła. Nie miała najmniejszego pojęcia, że Marianna jest wydrą, ale zachwyciła się nią niezmiernie.

– Jamniczek! – zawołała, uszczęśliwiona. – Jaki śliczny! Remigiusz zachichotał.

– Gratulacje! – prychnął do Marianny. – Ona uważa cię za rodzaj psa. Ale twierdzi, że jesteś prześliczna.

– Bardzo słusznie – pochwaliła Marianna. – Co do psa, nie bądźmy drobiazgowi. To jest bardzo inteligentne dziecko i bezwzględnie uważam, że należy ją uratować.

W krzakach rozległo się kwiknięcie i wszyscy ujrzeli małe dziecko dzika, tym się tylko różniące od prawdziwego prosiaczka, że było czarne i troszeczkę bardziej kudłate. Dziewczynce nie robiło to różnicy.

– O, jest Prosiaczek! – ucieszyła się. – Proszę, zaprowadźcie mnie do Krzysia!

Remigiusz aż zgrzytnął zębami.

– Już mi się zdawało, że można ją zrozumieć – rzeki gniewnie. – Coś nowego, jakiegoś Krzysia jej się zachciało! Pojęcia nie mam, co to jest!

Dziewczynka nie bała się już wcale. Przyzwyczaiła się do zwierząt, które nie robiły jej nic złego, a prosię dzika ogromnie ją rozśmieszało. Wciąż tylko wzywała do siebie Pafnucego i Perełkę i szła za nimi w głąb lasu, coraz wolniej i z coraz większym wysiłkiem, bo była bardzo zmęczona. Dotarła wreszcie do jednego z licznych miejsc, na których rosły poziomki, usiadła i zaczęła je zbierać i zjadać.

– Puchatku, są poziomki! – zawołała do Pafnucego. – Chodź prędko, bardzo dobre!

– Zdaje się, że po raz pierwszy widzę ludzką istotę, która ma dość rozumu, żeby się nie bać Pafnucego – rzekł w zadumie Remigiusz z krzaków. – Szczerze wam powiem, że nie mam pojęcia, co zrobić. Jak znam ludzi, nie zostawią tej sprawy w spokoju.

– Zięba mówi, że odjechali – zwróciła uwagę kuna, przyczepiona do kolejnej gałęzi i z wielkim zainteresowaniem wpatrzona w polankę. – Została tylko jedna osoba, zdaje się, że matka tej dziewczynki. Siedzi na skraju lasu i płacze.

– To znaczy, że wrócą w większej gromadzie – przepowiedział ponuro Remigiusz. – Poza tym, oni obydwoje jedzą z takim apetytem, że sam zaczynam być głodny. Nie wymagacie, mam nadzieję, żebym się zaczai odżywiać poziomkami?

– Dam ci rybę – obiecała gniewnie Marianna.

– Nie przepadam – skrzywił się Remigiusz. – Poza tym nie o mnie idzie. Ostrzegam was, że tu wejdą dzikie tabuny. W poszukiwaniu tego dziecka rozdepczą las! Zastanówcie się nad tym!

Remigiusz miał rację. Wszyscy byli tak zajęci dziewczynką, że prawie zapomnieli o największym niebezpieczeństwie. Pafnucy, który miał popędzić do Pucka, razem z ludzkim dzieckiem zjadał poziomki na polance i wydawał się zupełnie zadowolony. Perełka i borsuczęta bawiły się beztrosko. Słowa Remigiusza przypomniały, że to wcale nie koniec kłopotów.

– Pafnucy, zostaw te poziomki! – zawołała Marianna. – Trzeba się porozumieć z psem! Wieczór się zbliża!

– Myją tu zabawimy, a ty pędź – powiedziała na nowo zatroskana Klementyna.

Pafnucy uświadomił sobie, że spoczywają na nim ciężkie obowiązki. Oderwał się od doskonałego podwieczorku, odszedł z polanki i ruszył pędem.


*

Słońce zaczynało zachodzić, kiedy zdyszany i sapiący niedźwiedź dotarł do wielkiej łąki za lasem. Swojego przyjaciela, psa Pucka, dostrzegł z daleka. Pucek był bardzo zajęty, bo musiał zagonić do domu wszystkie krowy i owce. Obiegał je dookoła, obszczekując i popędzając, a krowy maszerowały powolnym i majestatycznym krokiem. Pafnucy wyszedł z lasu, żeby się Puckowi pokazać.

– Cześć, Pafnucy! – zawołał Pucek, przebiegając w pędzie obok niego. – Za chwilę przyjdę, tylko muszę tu spełnić obowiązki! Czy coś się stało?

Pafnucy zaczekał, aż Pucek znów będzie przebiegał obok niego, i obmyślił sobie przez ten czas, co powinien powiedzieć.

– Ludzkie dziecko jest w lesie! – krzyknął głośno. Pucek zahamował tak gwałtownie, że poślizgnęły mu się wszystkie cztery łapy. Odwrócił się do Pafnucego.

– Co mówisz? – spytał, zaskoczony. – Czy ja dobrze słyszę?

– Ludzkie dziecko – powtórzył pośpiesznie Pafnucy. – Siedzi w lesie. Zabłądziło.

– O rany boskie! – zdenerwował się Pucek i odwrócił się do krów. – Jazda do domu! Wiecie, gdzie mieszkacie, możecie iść same! Nie czekajcie na mnie!

Szczeknął jeszcze dwa razy i podbiegł do Pafnucego.

– Mów prędko! – zażądał. – One są beznadziejne, będę musiał je trochę pogonić. Co z tym dzieckiem? Skąd się wzięło w lesie?

Pafnucy chciał powiedzieć wszystko równocześnie i wyszło mu bardzo dziwne zdanie.

– Spało i biegło dziki wilki dzieci borsuka, pieski kotki o mało nie utopiło się w bagnie Marianna zjada poziomki i nie chcemy wielkiego stada! – oznajmił jednym ciągiem.

Pucek przez chwilę wyglądał jak osłupiały.

– Nie, czekaj – powiedział po chwili. – To było chyba zbyt prędko. Niemożliwe, żeby Marianna jadła poziomki i skąd się wam wzięły pieski i kotki?

– To były dzieci borsuka – wyjaśnił Pafnucy. – To dziecko uważa, że to są pieski i kotki. Remigiusz mówi, że nie wszystko umie przetłumaczyć. Może ja ci to opowiem od początku?

Pucek usiadł obok niego, nie zwracając już uwagi na krowy.

– Tak – powiedział stanowczo. – Powiedz od początku.

Pafnucy porządnie i po kolei wyjaśnił mu całą sprawę. Pucek słuchał w milczeniu i robił się coraz bardziej zdenerwowany.

– Okropne – powiedział. – Dlaczego tak późno przychodzisz? Zaraz się zacznie robić ciemno!

Pafnucy wyjaśnił, że nie mógł przyjść wcześniej, bo ludzkie dziecko poszło do bagna, a potem rozmawiało z nim, więc nie chciał być niegrzeczny. W dodatku znajduje się bardzo daleko, po drugiej stronie jeziorka. Pucek zdenerwował się bardziej.

– Czekaj – powiedział. – Niech się przez chwilę zastanowię. Mógłbym tam iść, oczywiście, ale to będzie trwało. Nie znam lasu tak jak wy i musiałbym wszystko wywęszać. Mogę wywęszyć ścieżkę dzików i ścieżkę saren, mieszkanie wilków i twoje ślady, ale nie wiem, co komu z tego przyjdzie. Gdyby to chociaż było w dzień!

– To co byś zrobił? – spytał z nadzieją Pafnucy. Pucek rozważał sprawę.

– Jedno z dwojga – rzekł. – Mógłbym prowadzić tę dziewczynkę… Czy ona się bardzo boi?

– Nie – odparł Pafnucy. – Najpierw bała się po prostu okropnie, a potem zupełnie przestała się bać. Teraz już nie boi się wcale.

– Jeżeli się nie boi, mógłbym ją pociągnąć za sukienkę – powiedział Pucek. – Ale przecież nie w ciemnościach! Wasz las jest gęsty i nierówny, nie mogłaby iść po ciemku. Albo mógłbym przyprowadzić do niej tamtych ludzi, którzy będą szukali, gdyby mi ktoś pokazywał, gdzie ona jest. Ale znów to samo, nie w ciemnościach!

– Więc może w dzień? – podpowiedział Pafnucy.

– W dzień tak – powiedział Pucek. – Ona chyba jakoś wytrzyma do jutra? Czekaj, niech pomyślę…

Pafnucy czekał, a Pucek myślał. Pafnucy wiedział, że w tamtej dalekiej stronie lasu mieszkają wilki, które wielką ludzką gromadą zdenerwują się z pewnością. Będą musiały uciec z własnego domu. Trochę obok zaś mieszka jeden dzik, stary odynieć, bardzo nietowarzyski i awanturniczy, który nie znosi w ogóle nikogo. Może się rozzłościć i nawet tych ludzi zaatakować, a wtedy oni zrobią mu coś złego. Po drodze mieszkają wiewiórki, bo rośnie tam wielki i wspaniały gąszcz leszczyn, na których znajdują się orzechy, i wiewiórki urządziły sobie domy w najbliższych okolicznych dziuplach. Spłoszą się bardzo, a ludzie mogą poniszczyć i połamać leszczyny… Pucek nagle wymyślił.

– Wiem! – zawołał z ożywieniem. – Mam pomysł! Pafnucy, ty się chyba dogadasz z leśniczym?

Pafnucy potwierdził. Owszem, z leśniczym można się było porozumieć.

– Proponuję – powiedział Pucek – żebyś doprowadził leśniczego do dziewczynki. Z pewnością on umie chodzić po lesie szybciej, niż to dziecko. Potem poprowadzisz go w kierunku ludzi, a ja poprowadzę ludzi w to samo miejsce, tak, żeby się spotkali. Ktoś mi będzie pokazywał, gdzie to jest, żebym nie musiał szukać i węszyć. W ten sposób wejdą do lasu tylko mały kawałek i już ja się postaram, żeby nie zniszczyli za wiele. Co ty na to?

Pafnucy już od połowy propozycji kiwał głową. Pomysł Pucka bardzo mu się spodobał.

– Czy mam go od razu zacząć prowadzić? – spytał z zapałem.

– Obawiam się, że nie – odparł Pucek. – Przecież zaraz będzie ciemno. Zrobimy tak: najpierw, o najwcześniejszym świcie, ktoś mnie zaprowadzi do tamtych ludzi. Jestem pewien, że zaczną poszukiwania bardzo wcześnie. A ty w tym czasie popędzisz do leśniczówki i poprowadzisz leśniczego do dziecka. Uzgodnicie jakieś miejsce i ktoś mi o nim powie, na przykład któryś ptak. Zacząć trzeba przed wschodem słońca. To jesteśmy umówieni, wracaj teraz do lasu, a ja muszę skoczyć do tej głupiej krowy, która włazi w cudzą koniczynę. Cześć!

Zostawił Pafnucego i popędził do krowy, a Pafnucy zawrócił i popędził do lasu.

Na pierwszym drzewie czekała już na niego sroka.

– Marianna mówi, że powinieneś zjeść kolację – oznajmiła. – Zostawiła to dziecko i wróciła do domu, już tam czeka na ciebie. Dziecko siedzi, bo się bardzo zmęczyło, a Klementyna z Perełką leżą obok. Dziecko jest głodne.

Pafnucy zmartwił się bardzo. Też był głodny, więc rozumiał to dziecko doskonale. Pędził już w kierunku jeziorka, a sroka leciała nad nim i opowiadała.

– Borsuki też wróciły do domu i położyły dzieci spać – opowiadała. – Wilczęta się tam plączą, te najmniejsze, dziewczynka widziała jedno i wołała do niego „pieseczku”. Ja też wracam do domu, bo dzień się kończy.

W lesie oczywiście było ciemniej niż na łące, ale Pafnucemu nie przeszkadzało to wcale. Dotarł do jeziorka Marianny dość szybko i od razu zobaczył leżące na brzegu ryby.

– Nie! – wrzasnęła Marianna, kiedy już sięgał po pierwszą. – Miej trochę przyzwoitości i najpierw powiedz, co powiedział Pucek! Jeśli zaczniesz jeść, wiem, że nie zrozumiem ani słowa, a moja cierpliwość wyczerpała się kompletnie! To dziecko jest nieznośne i żal mi go, i na samą myśl o tych jutrzejszych ludziach robię się chora! Mów natychmiast!

Pafnucy zdążył przełknąć pierwszą rybę i powstrzymał się przed zjedzeniem drugiej. Pośpiesznie powtórzył Mariannie całą rozmowę z Puckiem. Marianna uspokoiła się trochę i pochwaliła pomysł.

– Owszem, to mi się podoba – rzekła. – Tylko nie wiem, po co w ogóle ludzie mają tu wchodzić.

– Khy? – powiedział pytająco Pafnucy.

Marianna prychnęła z irytacją, ale zrozumiała pytanie.

– Przecież leśniczy też należy do ludzi – wyjaśniła niecierpliwie. – Może zabrać to dziecko i zaprowadzić je do ludzi bez żadnego wchodzenia. Czy ten Pucek nie może im powiedzieć, żeby po prostu zaczekali?

Pafnucy w ogromnym pośpiechu zdążył zjeść część ryb i na chwilę mógł się zatrzymać.

– Pucek uważa, że oni zaczną strasznie wcześnie – powiedział. – Tak wcześnie, że przedtem nic się nie zdąży zrobić.

– Dobry wieczór – odezwała się nagle nad ich głowami sowa.

Pafnucy przestał jeść, a Marianna przestała nerwowo wskakiwać do wody i obydwoje popatrzyli na sowę. Sowa siedziała na najbliższym drzewie. Przyleciała tak cicho, że nic a nic nie było słychać.

– Dzienne ptaki prosiły, żebym je zastąpiła – powiedziała spokojnym głosem. – Trochę za wcześnie dla mnie, ledwo się zdążyłam obudzić, ale niech będzie. Wiem, o co chodzi, i mam wam powiedzieć, co się dzieje. Chcecie o tym usłyszeć?

– Ależ tak! – wykrzyknęła Marianna. – Witaj, dawno cię nie widziałam. To doskonała myśl, przecież tobie nie przeszkadzają żadne ciemności.

– Przeciwnie – przyznała sowa. – Lubię ciemności. Otóż przystąpię do rzeczy, bo chciałabym jeszcze zjeść śniadanie. Na polance przy szosie siedzi matka tej dziewczynki i cały czas płacze. Właśnie przed chwilą przyjechali także inni ludzie, stoją tam trzy ohydne samochody i razem tych ludzi jest osiem sztuk. Próbowali wchodzić do lasu i świecili sobie takim dość przeraźliwym światłem, ale zrezygnowali.

– To bardzo dobrze, ale chciałabym wiedzieć dlaczego – powiedziała Marianna.

– Uważają, że źle widzą – wyjaśniła sowa. – Jeden człowiek wpadł nogą w dół, a drugi nabił sobie guza gałęzią. Jeżeli w jednym miejscu jest jasne światło, w drugim tym bardziej robi im się ciemno. Tak mówili. Zrezygnowali z szukania w nocy i zaczną o świcie. Ta matka ciągle rozpacza i mówi, że dziecko jest głodne, że jest mu strasznie zimno, umrze z tego zimna, zupełna bzdura. Że z pewnością chce pić, że wpadło do jakiegoś dołu i złamało nogę, że okropnie się boi i ze strachu się rozchoruje i że pożre je dzikie zwierzę. Nie wiem, skąd ona chce wziąć dzikie zwierzę. Jeszcze inne brednie mówi, ale nie wszystko zapamiętałam, bardzo was przepraszam.

– Ty rozumiesz, co ona mówi? – spytał Pafnucy z szacunkiem.

– Ja rozumiem wszystko – odparła sowa pobłażliwie. – Nawet obce języki.

– To świetnie! – ucieszyła się Marianna. – W ten sposób, dzięki tobie, możemy mieć komplet informacji! I co ci ludzie zamierzają zrobić?

– Potworną rzecz – rzekła sowa. – O świcie ma przyjechać więcej samochodów i o wiele więcej ludzi. Mają to być specjalni ludzie, którzy nazywają się policja i wojsko. Wszyscy wejdą do lasu blisko siebie, człowiek obok człowieka, i będą szli, zaglądając pod każdy krzaczek i do każdej dziury. Możecie sobie wyobrazić, jak się wilki ucieszą, kiedy im zaczną zaglądać do nory.

Marianna i Pafnucy aż skamienieli ze zgrozy.

– I przywiozą ze sobą specjalne psy – ciągnęła sowa. – Te psy będą węszyły, aż wywęszą dziecko. Wszystkie małe zwierzątka i ptaki dostaną nerwicy, a Klementyna oszaleje.

Marianna wzdrygnęła się okropnie.

– Och nie! – powiedziała stanowczo. – Do tego nie można dopuścić! Myśmy tu wymyślili znacznie lepszy sposób! Pafnucy pójdzie do leśniczego!

– Leśniczy to niezła myśl – pochwaliła sowa. – Opowiedzcie mi o tym sposobie.

Pafnucy zdążył już zjeść wszystkie ryby i mógł wziąć udział w opowiadaniu. Oboje z Marianną wyjaśnili sowie, na czym pomysł polega. Sowa z uznaniem kiwała głową.

– Mam dodatkową propozycję – rzekła w końcu. – Niech ten leśniczy pójdzie z dzieckiem do leśniczówki. I Pucek również zaprowadzi ludzi do leśniczówki. Od tamtej strony prowadzi do leśniczówki droga odpowiednia dla ludzi. Pójdą drogą i nie będą deptać lasu.

– To jest dopiero najwspanialszy pomysł! – rozpromieniła się Marianna. – Ty naprawdę jesteś genialna!

– Ale jest jeden kłopot – powiedziała sowa. – Jest to jedyna sensowna obawa tej matki. Mianowicie dziewczynce będzie zimno. Ja wiem, że jest lato i piękna pogoda, nie denerwujcie mnie głupim przypominaniem, ale ludzie odczuwają to inaczej. Po upalnym dniu noc wydaje się im chłodna, a ta dziewczynka to jest małe dziecko. Zmarznie z pewnością.

– To co zrobić? – spytał Pafnucy bezradnie.

– Ogrzewać ją! – rozkazała sowa. – Wiem, że ogrzewaliście leśniczego w znacznie gorszych warunkach. Tym bardziej ogrzejecie dziecko. Byle do rana, potem załatwi się resztę. Pokażę ci, gdzie ona teraz jest.

Sowa była ptakiem bardzo mądrym i jej rady miały sens. Pafnucy nie zwlekał ani chwili, wytarł usta i ruszył w las. Sowa bezszelestnie popłynęła nad nim i pokazała mu drogę.


*

O wczesnym świcie kłopoty nie tylko nie zmniejszyły się, ale pojawiło się ich więcej. Dziewczynce wprawdzie było ciepło, bo z jednej strony przez całą noc ogrzewała ją Klementyna, a z drugiej Pafnucy, okazało się jednak, że biedne dziecko śpi, z całej siły wczepione w gęste niedźwiedzie futro. Pafnucy w ogóle nie mógł się ruszyć.

– I co teraz zrobić? – spytał niepewnie. – Powinienem już iść do leśniczego i jakaś osoba powinna iść do Pucka. Mam ją obudzić??

– Wykluczone! – zaprotestowała Klementyna. – To dziecko powinno spać jak najdłużej! Jak się obudzi, zacznie płakać.

– Płakać będzie z pewnością – odezwała się z gałęzi sowa. – Nie rób sobie złudzeń, że nie. Wcześniej czy później, z Pafnucym czy bez Pafnucego, to już wszystko jedno.

– Będzie głodna – zatroskał się Pafnucy.

– Niech się żywi poziomkami – powiedziała sowa. – Co do ogrzewania, to niech się tu położy Perełka. Przykro mi, ale za chwilę mnie tu nie będzie, bo robi się zbyt widno i już mnie zaczyna razić w oczy. Musicie dać sobie radę sami. Pafnucy, rusz się!

Ktoś nagle ziewnął obok nich przeraźliwie. Obejrzeli się i ujrzeli Remigiusza. Sowa ucieszyła się na jego widok i uznała, że może już odlecieć. Pafnucy zaczął się ostrożnie odsuwać od dziewczynki.

– Pośpiesz się trochę – mruknął Remigiusz. – Najwyższy czas, żebyś zyskał swobodę działania.

Dziewczynka ciągle ściskała w rączkach kępki futra Pafnucego. Dzień zaczynał się robić coraz szybciej i nad ich głowami zaświergotała zięba.

– Hej, co się dzieje? – spytała. – Długo macie zamiar tutaj leżeć? Na szosę przyjechały samochody z ludźmi! Wilki są bardzo zdenerwowane! Ptaki się obudzą i za chwilę będziecie mieli informacje ze wszystkich stron, ale może byście coś zrobili?

– No właśnie próbuję – powiedział żałośnie Pafnucy. Z furkotem nadleciała sroka.

– Hej, Pafnucy! – wrzasnęła. – Ten twój Pucek czeka pod lasem i pyta, gdzie jesteś!

Skrzek sroki obudził dziewczynkę. Pafnucy czym prędzej wydobył futro z jej rączek i odsunął się, na jego miejscu zaś ułożyła się Perełka. Równocześnie trawy rozchyliły się i pojawiła się Marianna z dużą, tłustą rybą w pyszczku.

– Masz tu małą przekąskę – powiedziała. – I pośpiesz się, bo ptaki mówią, że ludzki najazd już się zaczyna!

Obudzona dziewczynka przez krótką chwilę przyglądała się sarenkom, po czym pogłaskała je delikatnie.

– Dzień dobry, Bambi – powiedziała. – Puchatku, chodź tutaj! Och, jaka jestem głodna!

– Pafnucy, ona ci nie da spokoju – ostrzegł Remigiusz. – Zejdź jej z oczu. Poza tym jest głodna, nie jedz przy niej, bo się zrobi głodna jeszcze bardziej. Rusz się w ogóle, masz dużo latania!

Pafnucy przełknął rybę błyskawicznie i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wtrąciła się Marianna.

– Pafnucy w dwie różne strony nie pójdzie! – zawołała gniewnie. – Łatwo ci gadać, a może też byś się ruszył?

Dziewczynka uświadomiła sobie, że ciągle jest zagubiona w lesie i zaczęła płakać. Przytulała buzię do Klementyny i rozpaczała żałośnie, wołając swoją mamusię. Remigiusz odsunął się nieco.

– Co za hałas to dziecko robi – mruknął z niechęcią. – Mogę się ruszyć i uważasz, że co wyniknie z mojego ruszania?

– Nie zadawaj głupich pytań! – wrzasnęła zdenerwowana tym głośnym płaczem Marianna. – Pafnucy poleci do leśniczego, a ty do Pucka!

– Oszalałaś chyba?! – oburzył się Remigiusz. – Ja do psa?!

– Tak jest, ty do psa! – uparła się Marianna. – Nic ci nie zrobi, jest uprzedzony! Dogadasz się z nim doskonale!

– Akurat! – prychnął Remigiusz. – Lis z psem! Cha, cha! Nadleciał dzięcioł i wykrzyczał do wszystkich, że robi się strasznie późno. Za chwilę wzejdzie słońce, ludzie już się zbierają i wchodzą do lasu. Marianna kłóciła się z Remigiuszem. Dziewczynka płakała. Przestraszona Perełka błagała Klementynę, żeby pozwoliła jej odejść, ponieważ boi się takiego hałasu. Nadbiegła zirytowana wilczyca i usiłowała coś powiedzieć. Sroka skrzeczała na gałęzi.

– Bambi! – rozpaczała we łzach dziewczynka. – Puchatku! Mamusiu! Puchatku, wróć! Mamusiu!

W lesie zrobił się istny sądny dzień. Remigiusz nie wytrzymał tego pierwszy.

– Dobrze! – warknął wściekle do Marianny. – Niech ci będzie! Wolę już stado psów niż to jedno ludzkie dziecko! Gdzie oni włażą, ci ludzie?

– Cały czas usiłuję wam to powiedzieć! – zawołał z drzewa zirytowany dzięcioł. – Zaczynają od ostatniej poręby, blisko mieszkania wilków!

– Po to przyszłam, żeby wam to powiedzieć! – wrzasnęła wilczyca. – Róbcie coś, lada chwila mi wlezą do domu! I daję wam słowo, że kogoś z nich ugryzę!

Dziewczynka siedziała na mchu, oparta o Klementynę, i płakała coraz głośniej. Marianna odwróciła się do ogłuszonego nieco Pafnucego.

– Do leśniczego! – wrzasnęła okropnie. – Leć czym prędzej! Do Pucka pójdzie Remigiusz, jazda, bo ja tu szału dostanę!

Pafnucy i Remigiusz nie czekali już ani chwili i ruszyli w dwie różne strony z największą szybkością.

Remigiusz zwolnił dopiero na skraju lasu. Potem zatrzymał się i ostrożnie wychylił zza krzaka. Od razu ujrzał wielkiego, białego, kudłatego psa, który niecierpliwie biegał wzdłuż drogi i spoglądał w stronę lasu.

Pafnucy na widok Pucka ukazałby się natychmiast, a możliwe nawet, że wołałby go z daleka, Remigiusz jednak nie miał ochoty ryzykować. W przyjaźni z psami nie pozostawał nigdy, zazwyczaj bowiem pilnowały najlepszego pożywienia i nie pozwalały go kraść. A dla Remigiusza było to ulubione zajęcie i ulubione potrawy. Usiadł za krzakiem i przekrzywił głowę, zastanawiając się, jak najlepiej i najbezpieczniej nawiązać porozumienie z psem.

Pucek biegał wzdłuż drogi, bardzo blisko lasu. Wiatr powiał od strony Remigiusza i przyniósł odrobinę lisiej woni. Pucek zatrzymał się nagle jak wryty.

Remigiusz doskonale wiedział, dlaczego biały pies stanął i węszy w jego kierunku. Uznał, że już dłużej czekać i myśleć nie można.

– Hej, ty! – zawołał, nie wychylając się zza krzaka. – Przychodzę w imieniu Pafnucego! Zanim coś zrobisz, lepiej najpierw posłuchaj!

Pucek uczynił krok ku niemu, ale zatrzymał się.

– Ty jesteś lisem? – powiedział podejrzliwie.

– Jestem, no to co? – odparł drwiąco Remigiusz. – Nie było nikogo innego pod ręką, a Pafnucy musiał lecieć do leśniczego. Zawiesiłem na kołku wojnę z psami. Mógłbyś zrobić to samo.

Pucek wiedział, że w lesie rozgrywają się wydarzenia poważne. Przemógł się i postanowił zachować spokój.

– Dobra, nie będę się czepiał! – zawołał. – Co się tam dzieje? Słońce wschodzi, robi się późno!

– Dzieje się coś takiego, że wytrzymać nie można – odparł Remigiusz. – Dziecko wrzeszczy, wszyscy się kłócą, wilki dostają histerii, a ludzie włażą do lasu. Mam cię do nich zaprowadzić.

– W porządku – zgodził się Pucek z lekkim zakłopotaniem. – Głupio mi trochę, ale pójdę za tobą. To jest przeciwne naturze, tak zwyczajnie iść za lisem, bez żadnego polowania. Zrobię to ze względu na Pafnucego.

– Możesz mnie gonić – zaproponował Remigiusz. – Będę uciekał i możesz sobie wyobrażać, że uciekam naprawdę. Łatwiej ci pójdzie.

Pucek uznał, że to bardzo dobry pomysł. Wiedział jednak, że w lesie biega nieco wolniej od Remigiusza, który był znacznie mniejszy i swobodniej mógł się przedostawać przez różne przeszkody. Nie miał ochoty zgubić przewodnika.

– Dobrze, tylko nie popadaj w przesadę – zgodził się. – Pilnuj, żebym nadążył za tobą aż do tych ludzi.

– I wzajemnie! – zawołał Remigiusz. – Nie zapomnij się, w razie czego!

Machnął rudym ogonem i skoczył w las. Pucek odbił się potężnie i skoczył za nim.

Remigiusz mknął tak, jakby rzeczywiście goniły go myśliwskie psy, nie był bowiem pewien, czy Pucek nie wpadnie w zbyt wielki zapał i nie zapomni, z jakiej przyczyny pędzi za lisem. Pucek wytężał wszystkie siły, ponieważ obawiał się, że Remigiusz mu ucieknie. W ten sposób całą drogę przez wielki i gęsty las przebyli w tak rekordowym tempie, że czegoś podobnego nikt nie dokonał ani przedtem, ani potem.

Zwolnili dopiero, kiedy znaleźli się po dwóch różnych stronach wielkiej kępy brzóz, które wyrastały z jednego pnia i trzeba je było okrążać.

– Ty, koniec gonitwy! – zawołał niespokojnie Remigiusz, błyskawicznie zmieniając kierunek. – Jesteśmy blisko! Opamiętaj się trochę!

Pucek nie mógł zmienić kierunku równie szybko, bo żaden pies nie potrafi skręcać tak jak lis. Zahamował, ślizgając się na wszystkich czterech łapach i obiegł brzozy.

– Dobra, pamiętam, o co chodzi! – odkrzyknął niecierpliwie. – Jeszcze nie czuję ludzi! Gdzie oni są?

Remigiusz na wszelki wypadek przebiegł na drugą stronę kępy.

– Za chwilę będą! Jeszcze ci muszę pokazać drogę do leśniczówki! – krzyknął.

– Zaraz się opanuję! – obiecał Pucek.

Cały czas rozmawiali, obiegając dookoła wielką kępę brzóz. Obaj byli zdyszani i ziajali do siebie. Z drzewa przyglądał im się dzięcioł.

– Może byście tak już przestali, co? – zaproponował karcąco. – Cześć, Pucek! My się znamy.

Dopiero głos dzięcioła spowodował, że Pucek opamiętał się ostatecznie. Przestał gonić Remigiusza w kółko, usiadł i wywiesił język.

– Cześć, jak się masz! – zawołał. – Nawet nie zdążyłem zapytać, dlaczego to on przyszedł, a nie Pafnucy. Obecność lisa zawsze powoduje jakieś komplikacje.

– Ale przynajmniej przylecieliśmy w niezłym tempie – stwierdził ironicznie Remigiusz, siedzący z drugiej strony. – Mówiłem ci, że wszystko się przedłużyło, bo ta mała czepiała się Pafnucego.

– Wcale mi nie mówiłeś! – oburzył się Pucek.

– Nie? – zdziwił się Remigiusz. – No, może i rzeczywiście nie zdążyłem. W każdym razie zrobiło się późno i Pafnucy musiał iść do leśniczówki.

– Zwracam wam uwagę, że teraz jest jeszcze później – rzekł sucho dzięcioł. – Ludzie weszli duży kawał i są blisko wilków. Pilnuję tu cały czas i zawiadamiam was, że nadeszła ostatnia chwila.

– W takim razie ruszamy! – zadecydował Pucek i zerwał się na nogi.

Wchodzący do lasu całym wielkim szeregiem, ludzie ujrzeli nagle przed sobą dużego, białego psa. Pies zaszczekał głośno, przebiegł przed nimi i uczynił coś, co było bardzo podobne do zaganiania krów. Szczeknął na ostatniego człowieka na jednym końcu szeregu, przebiegł na drugi koniec i znów zaszczekał na ostatniego człowieka. Obszczekiwał tych ostatnich ludzi, biegając między nimi, tak wytrwale i stanowczo, że w końcu każdy zrozumiał jego żądanie, żeby zebrać się w jednym miejscu.

Równocześnie zaczęły szczekać i denerwować się psy, prowadzone na smyczach. Pucek załatwił z nimi sprawę między jednym szczeknięciem a drugim.

– Spokój, chłopcy! – zawołał. – Ja wiem, gdzie jest to dziecko, którego szukacie! Wszyscy za mną, doprowadzę was! I droga będzie łatwiejsza!

Zaangażowane przez ludzi psy policyjne prawie wszystkie znały Pucka osobiście i wiedziały, że można mu wierzyć. Zaczęły ciągnąć ludzi na smyczach, wiodąc ich do miejsca, które wskazywał Pucek.

Tymczasem Pafnucy dotarł do leśniczówki.

Leśniczy wstawał bardzo wcześnie. Był już ubrany i jadł śniadanie, kiedy jego własne psy zaczęły szczekać. Wyjrzał przez okno i zobaczył przed swoją furtką Pafnucego.

Bardzo lubił Pafnucego, zostawił zatem śniadanie i wyszedł, trzymając w rękach kilka herbatników. Pafnucy chętnie jadał herbatniki, teraz jednak, ku zdumieniu leśniczego, nawet na nie nie spojrzał. Już z góry postanowił sobie, że zachowa się tak samo jak Pucek, kiedy prowadzi ludzi, bo jest to sposób najlepszy. Zamiast przyjąć poczęstunek, odbiegł kilka kroków od furtki, zatrzymał się i obejrzał na leśniczego.

Leśniczy zdziwił się tak, że zatrzymał się również.

– Przestańcie mu mówić, że przyszedłem, bo on już mnie widzi – powiedział Pafnucy do szczekających psów. – Powiedzcie mu, żeby poszedł za mną!

– Po co? – zdumiał się jeden pies. – Co to za jakaś nowość?

– Ludzkie dziecko siedzi w lesie – wyjaśnił Pafnucy. – Trzeba, żeby do niego poszedł, bo jest małe, głodne i zmęczone.

– Rozumiemy – powiedziały psy. – Dobrze, spróbujemy ci pomóc.

Przestały szczekać i podbiegły do furtki, oglądając się na leśniczego. Pafnucy usiadł i czekał. Leśniczy, nie pojmując, co to znaczy, otworzył furtkę i wyszedł. Oba psy wybiegły również. Pafnucy podniósł się, odmaszerował kilka kroków, znów się zatrzymał i obejrzał na leśniczego. Psy zrobiły dokładnie to samo. Leśniczy zaczął coś rozumieć.

– Dajcie spokój – powiedział z lekkim zakłopotaniem. – I tak bym przecież poszedł do lasu, ale chciałem skończyć śniadanie. O co wam chodzi?

Psy szczeknęły energiczniej, zawróciły kawałek, po czym znów podbiegły do Pafnucego i obejrzały się na swego pana. Leśniczy odgadł, że ma iść za nimi, i westchnął ciężko.

– Dobrze – powiedział. – Już idę. Poczekajcie chwilę, niech wezmę strzelbę.

Psy od razu przetłumaczyły Pafnucemu jego słowa. Leśniczy wszedł do domu i zaraz wyszedł ze strzelbą na ramieniu.

Pafnucy wstał i lekkim truchtem pobiegł w głąb lasu. Psy pobiegły za nim, a za nimi pomaszerował leśniczy, bardzo zaintrygowany zachowaniem niedźwiedzia.

Zwierzęta biegają po lesie znacznie szybciej niż ludzie, droga zatem potrwała dość długo. W końcu jednak dotarli do małej, zapłakanej dziewczynki, która siedziała pod drzewem i na widok leśniczego wydała okrzyk wielkiej radości.

Leśniczy o nic nie musiał pytać, od razu wiedział, że to dziecko zabłąkało się w lesie. Odwrócił się i popatrzył na Pafnucego, który zatrzymał się o kilka metrów dalej.

– Pafnucy, jesteś najmądrzejszym niedźwiedziem na świecie! – powiedział uroczyście. – Dziękuję ci bardzo i obiecuję ci cały wór kruchych ciasteczek z miodem!

Następnie wziął dziewczynkę na ręce i ruszył z nią w kierunku swojej leśniczówki, gdzie miał telefon i samochód. Samochód był specjalny, miał silnik elektryczny, nie hałasował i nie dymił. Dziewczynka zaś od razu zaczęła mu opowiadać, że spotkała w lesie prześliczne zwierzątka, misia Puchatka, Prosiaczka i Bambi.

– No i masz! – powiedziała Marianna do Klementyny. – Znów to samo, Puchatek i Bambi, nadała nam nowe imiona, ciekawe, dlaczego. Pafnucy, stanowczo musisz się tego dowiedzieć!

– Ach, moja droga – odparła uszczęśliwiona Klementyna. – Niech wymyśla imiona, jakie chce, najważniejsze, że została uratowana. Dawno się tak nie zdenerwowałam!

– Pafnucy, on powiedział, że jesteś najmądrzejszy na świecie – przetłumaczyły pośpiesznie psy leśniczego. – Dostaniesz ciastka z miodem. Zdaje się, że to lubisz.

– Kiedy dostanę? – zainteresował się Pafnucy.

– Pewnie jutro – odparły psy. – Musimy lecieć i przypilnować, żeby poszedł najkrótszą drogą. Cześć!

Prowadzący ludzi Pucek dowiedział się od ptaków, że ma za dużo czasu. Nie powinien dojść do leśniczówki wcześniej niż leśniczy z dziewczynką, bo ludzie nie zrozumieją, że należy spokojnie poczekać i mogą znów pchać się do lasu. Musi zatem przedłużyć ich drogę. Naradził się z pozostałymi psami, zmienił kierunek i poszedł przez gąszcza, pnie, krzaki i różne doły. Ludzie sapali i stękali, ocierali sobie pot z czoła, ale posłusznie szli za psami, które udawały, że pilnie węszą, i dążyły ciągle przed siebie.

Wreszcie dzięcioł zawiadomił, że leśniczy już prawie dociera do domu i można ludzi poprowadzić prosto. Pucek zawrócił znów w stronę wygodnej drogi, pobiegł szybciej i wkrótce wszyscy ujrzeli ogrodzenie leśniczówki. Zatrzymali się na chwilę i w tym momencie z lasu wyszedł leśniczy, niosący na rękach małą dziewczynkę w żółtej sukience.


*

– Owszem, spotkanie tego dziecka z jej mamusią widziałam na własne oczy i nikt mi nie musi o tym opowiadać – powiedziała z satysfakcją Marianna, wychodząc z wody. – Ale chciałabym wiedzieć całą resztę.

– Jaką resztę? – zainteresowała się kuna.

– Dlaczego Perełka nazywała się Bambi i dlaczego Pafnucy nazwany został Puchatkiem – odparła Marianna. – Tego nie rozumiem i bardzo mnie to intryguje.

– Ja wiem – powiedział pośpiesznie Pafnucy pomiędzy jedną rybą a drugą.

Siedział nad jeziorkiem i nareszcie mógł spokojnie zjeść obiad, który wypadł w porze podwieczorku. Po całym wczorajszym dniu i dzisiejszym poranku głodny był okropnie. Przez ludzkie dziecko nie tylko nie zdążył zjeść śniadania, ale także odbywał dalekie marsze i biegi. Na końcu zdążył jeszcze porozumieć się z Puckiem i teraz wiedział już wszystko.

– Jeżeli wiesz, powiedz natychmiast! – zażądał borsuk. – Ja też jestem ciekaw.

Marianna wiedziała, co będzie, jeśli Pafnucy zacznie opowiadać natychmiast, ale zawahała się, bo również była ciekawa. Nie zdążyła ostrzec borsuka.

– Kukek gy kogegał – rzekł Pafnucy. – Ko cha ochoky…

– Proszę? – zdumiał się borsuk, a kuna na gałęzi prychnęła.

Pafnucy przełknął pośpiesznie.

– Pucek mi powiedział – wyjaśnił. – To są osoby, które to dziecko zna z książek.

– Z czego? – spytała Marianna.

– Z książek – powtórzył Pafnucy.

– Co to są książki? – spytał borsuk.

– Nie wiem – odparł Pafnucy. – To jest coś, na co się patrzy oczami. Takie znaki to ma i te znaki można czytać.

– To chyba nic niezwykłego? – zauważyła Klementyna. – Wszystko pozostawia po sobie znaki, które można czytać. Dziki, wilki, zające i my. To się nazywa ślady. Czy to to samo?

– Nie – powiedział Pafnucy. – Ko kchaky kchawie ne kchaka chokyk…

– Na litość boską, nie zadawajcie mu żadnych pytań! – zdenerwowała się Marianna. – Zaczekajcie, aż on zje! Przecież to jest nie do zniesienia, ten bełkot!

– Myślałem, że może robić przerwy – rzekł borsuk. – Mógłby właściwie jeść te ryby po jednej i opowiadać pomiędzy nimi.

– Mógłby, ale sam widzisz, że nie jest do tego zdolny! – krzyknęła Marianna.

Pafnucy, po zjedzeniu połowy przygotowanych ryb, poczuł się już odrobinę mniej głodny. Spróbował spełnić życzenie borsuka.

– Książki to takie małe – wyjaśnił. – Ludzie mają to w domu, nie trzeba nigdzie chodzić, mogą tylko na to patrzeć i czytać. To tak, jakby ktoś opowiadał. I w tych książkach cha ochoky…

– Zrób mi uprzejmość i powtórz te ostatnie słowa jeszcze raz – poprosił cierpko borsuk.

Pafnucy przełknął.

– Są osoby – powtórzył.

Przez chwilę wszyscy milczeli i przyglądali mu się.

– I co te osoby? – nie wytrzymała kuna.

Pafnucy już chciał odpowiedzieć od razu, ale pohamował się. Przełknął rybę i zatrzymał się przed następną.

– I to dziecko zna te osoby z książek – powiedział. – Pucek słyszał, jak opowiadało swojej mamusi, że spotkało wszystkich. W jednej książce jest niedźwiedź, który wygląda tak samo jak ja i nazywa się Puchatek, i jest dziecko dzika, które nażywa się Prosiaczek, a w drugiej książce jest dziecko sarenki, które nazywa się Bambi…

Ryba wyglądała tak apetycznie, że dłużej nie mógł zwlekać i włożył ją do ust.

– Rozumiem, że to dziecko myślało, że spotkało w naszym lesie swoje osoby z książek? – upewniła się Marianna.

– Tak – przyświadczył Pafnucy. – Gyło kechge y chachecho che che chało.

– Chechechało – wymamrotał pod nosem borsuk z lekką irytacją. – Chechechało. Co to może być?

– A mówiłam! – krzyknęła Marianna i plusnęła w wodę.

– Sama go zapytałaś – wytknęła z gałęzi kuna. Borsuk przyglądał się pilnie Pafnucemu i doczekał chwili przełknięcia. Powstrzymał go przed sięgnięciem po następną rybę.

– Zaraz, chwileczkę – powiedział. – Wyjaśnij mi, co to jest chechechało?

– Się nie bało – wyjaśnił posłusznie Pafnucy. – To dziecko było pewne, że spotkało te osoby, i dlatego się nie bało. Podobało mu się tu. Pucek mówi, że gdyby miało co jeść, bardzo chętnie zostałoby w naszym lesie dłużej. Y kchoye gegy…

– Nie! – wrzasnęła Marianna. – Słuchajcie, niech on zje do końca!

Z całego obiadu Pafnucego zostało już zaledwie kilka mniejszych ryb, wszyscy zatem zdecydowali się poczekać. Pafnucy chciał być uprzejmy, więc zjadł koniec obiadu w wielkim pośpiechu.

– I twoje dzieci – powiedział do borsuka – nadzwyczajnie się tej dziewczynce podobały, chociaż nie wiedziała, kim są. Pucek zapytał mnie o to, bo też nie mógł zrozumieć, skąd się u nas wzięły małe pieski i kotki, ale ja już wiedziałem, że to borsuki, i mogłem mu powiedzieć. Właściwie to ludzkie dziecko było całkiem sympatyczne.

– O tak! – przyświadczyła z głębokim przekonaniem żona borsuka.

– Pucek w ogóle kazał wam wszystkim bardzo podziękować – powiedział Pafnucy. – Remigiuszowi też. Powiedział, że ludzie powiedzieli, że on dostanie medal. To jest takie coś, co się wiesza na szyi i każdy od razu wie, że ten, co ma medal, jest strasznie ważny. I ma olbrzymie zasługi. Więc on jest teraz strasznie ważny wyłącznie dzięki nam. I powiedział, że my powinniśmy dostać medale, ale ludziom nie da rady tego wytłumaczyć, więc jego medal to jest właściwie nasz medal. I tylko jeden leśniczy wie, że wszystkie zwierzęta ratowały ludzkie dziecko, i bardzo nas kocha.

– No proszę! – powiedziała ze wzruszeniem Klementyna. – Zawsze wiedziałam, że leśniczy jest porządnym człowiekiem!

Wszyscy byli bardzo zadowoleni i dumni z siebie. Wiewiórka fiknęła koziołka na gałęzi, Marianna zanurkowała w wodzie i wyniosła Pafnucemu jeszcze jedną, dodatkową rybę. Dziki, które słuchały, stojąc w krzakach dookoła, zachrząkały głośno z wielką satysfakcją.

– Pafnucy, może teraz chciałbyś deser? – zapytały. – Chętnie wygrzebiemy ci najpiękniejsze kłącza!

– Dziękuję wam bardzo – powiedział Pafnucy. – Ale zdaje się, że na ten temat słyszałem coś niezmiernie interesującego i chyba na deser pójdę do leśniczówki…

Загрузка...