8

– Obudź się, syneczku, już szósta – puka do drzwi, wchodzi do sypialni, całuje Pantaleona w czoło pani Leonor. – O, już wstałeś.

– Godzinę temu, mamo, zdążyłem się już wykąpać i ogolić – ziewa, robi gest niezadowolenia, zapina koszulę, zgina się Panta. – Bardzo źle spałem, znowu te przeklęte koszmary. Wszystko przygotowałaś?

– Spakowałam ci ubrań na trzy dni – przytakuje, wychodzi, wraca ciągnąc walizkę, pokazuje porządnie ułożoną bieliznę pani Leonor. – Starczy?

– Za dużo, będę tam nie więcej jak dwa dni nakłada dżokejkę, przegląda się w lustrze Pan4 ta. – Płynę nad Huallaga, do Mendozy, starego kumpla ze szkoły. Razem skończyliśmy szkoł^ w Chorillos. Nie widziałem go już kupę lat.

– No więc do tej pory nie chciałem do tego przykładać zbyt dużej wagi, bo wydawało mi się że nie warto – czyta telegramy, konsultuje się z oficerami, studiuje raporty, jest obecny na zebraj niach, mówi przez radiotelegraf generał Scavino. Żandarmeria już od miesięcy prosi nas o porno nie starcza im sił do walki z takim fanatyzmer Tak, jasne, tej Arki. Otrzymałeś raporty? Zaczyna to wszystko pachnieć już nieprzyjemnie. Tył w tym tygodniu dwie nowe próby ukrzyżowania

W Puerto America i w Dos de Mayo. Nie, Tygrys, nie złapano ich.

– Ale wypij mleko, Pantaleonku – napełnia filiżankę, wsypuje cukier, biegnie do kuchni, przynosi bułeczki pani Leonor. – A te tosty, które ci zrobiłam? Posmaruję je trochę masłem i marmoladą. Zjedz coś, syneczku, proszę cię.

– Trochę kawy i nic więcej – ciągle stoi, popija, patrzy na zegarek, niecierpliwi się Panta. – Nie jestem głodny, mamusiu.

– Jeszcze się rozchorujesz – uśmiecha się troskliwie, łagodnie, obstaje przy swoim, bierze go pod ramię, zmusza, by usiadł, pani Leonor. – Nawet kęsa nie spróbujesz, już sama skóra i kości na tobie. Przez ciebie, Panta, mam całe nerwy w strzępach. Nie jesz, nie śpisz, pracujesz przez cały boży dzień. Tak nie można, na płuca ci się rzuci.

– Cicho, mamusiu, nie bądź głupia – poddaje się, wypija jednym haustem całą filiżankę, kręci głową, zagryza bułką, ociera sobie usta Panta. – Sekret dobrego zdrowia po trzydziestce to post. Czuję się bardzo dobrze, nie przejmuj się. Zostawiam ci tu trochę pieniędzy, na wszelki wypadek.

– Znowu gwiżdżesz ten Most na rzece Kwai – zatyka sobie uszy pani Leonor. – Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo znienawidziłam tę przeklętą melodię. Pochitę też doprowadzała do szału. Czy nie możesz gwizdać czegoś innego?

– Gwizdałem? Nawet nie zauważyłem – czerwieni się. kaszle, idzie do swojej sypialni, patrzy smutno na zdjęcie, unosi walizkę, wraca do jadalni Panta. – A propos Pochity, gdyby nadszedł list od niej…

– Pchanie wojska w to całe gówno nie podoba mi się – zastanawia się, przejmuje się, waha, próbuje złapać muchę, pudłuje Tygrys Collazos. – Walczyć z czarownikami i fanatykami to robota księży, a w najlepszym razie policji, a nie żołnierzy. To aż tak daleko zaszła sprawa?

– Odłożę go i schowam aż do twojego powrotu, wiem, wiem, nie musisz mi. dawać takich głupich rad – gniewa się, klęka, pucuje mu buty, szczotkuje spodnie, koszulę, dotyka jego twarzy pani Leonor. – Chodź, pobłogosławię cię. Idź z Bogiem, syneczku, i postaraj się, zrób wszystko…

– Już dobrze, wiem, wiem, nie spojrzę na nie, słowem się nie odezwę – zamyka oczy, zaciska pięści, krzywi twarz Panta. – Będę im wydawać rozkazy na piśmie i odwrócony do nich plecami. Ty też mi nie dawaj głupich rad, mamo. '

– A co, na miłość boską, zrobiłam, żeby Bóg zesłał na mnie taką karę – płacze, wznosi ręce pod sufit, rozpacza, tupie pani Leonor. – Mój syn wśród tych wykolejonych przez dwadzieścia cztery godziny, i to z rozkazu wojska. Jesteśmy pośmiewiskiem całego Iquitos, na ulicy wytykają mnie palcami.

– Uspokój się, mamo, nie płacz, błagam, nie mam teraz czasu – obejmuje ją, głaszcze, całuje w policzek Panta. – Wybacz, jeśli krzyknąłem na ciebie. Jestem trochę zdenerwowany, nie przejmuj się tym.

– Gdyby żyli twój ojciec i twój dziadek, to umarliby z przerażenia – ociera oczy brzegiem spódnicy, wskazuje na pożółkły obraz pani Leonor. – W grobach się muszą przewracać, jak widzą, co ci rozkazano. W ich czasach nie poniżano oficerów do takich rzeczy.

– Od ośmiu miesięcy powtarzasz mi to samo cztery razy dziennie – krzyczy, miarkuje się, zniża głos, uśmiecha się z przymusem, tłumaczy Panta. – Jestem żołnierzem, muszę wypełniać rozkazy i dopóki nie wydadzą mi innego, moim obowiązkiem jest jak najlepiej wykonać tę pracę. Już ci mówiłem, jak chcesz, to mogę wysłać cię do Limy, mamo.

– Dosyć zaskakujące, tak, panie generale – grzebie w torbie, wyciąga garść kartoników i zdjęć, pakuje, zalakowuje, proszę to wysłać do Limy, rozkazuje pułkownik Peter Casahuanąui. – Podczas ostatniego przeglądu odzieży odkryliśmy, że połowa żołnierzy nosi modlitwy Brata Francisco albo obrazki dziecka-rnęczennika. Posyłam panu generałowi parę okazów.

– Ja nie jestem taka jak niektóre, co to opuszczają rodzinny dom, jak tylko pojawia się pierwsza lepsza trudność, nie obrażaj mnie – wyprostowuje się, wygraża wskazującym palcem, przyjmuje wojowniczą postawę pani Leonor. – Ja nie jestem z tych, co to wynoszą się z dnia na dzień bez słowa, z tych, co to kradną dziecko ojcu.

– Nie zaczynaj teraz z Pochą – przechodzi przez korytarz, potyka się o doniczkę, klnie, rozciera sobie kostkę Panta. – Znowu mama waca do starej śpiewki.

– Gdyby ona nie ukradła małej, to byś się tak nie czuł – otwiera drzwi wyjściowe pani Leonor. – Myślisz, Panta, że nie widzę, jak tęsknisz za maleńką? No już idź, idź.

– Ja proszę bardzo, Pantaleonku – wzdycha, obserwuje go z niechęcią, pokazuje na przystań, zaciąga firaneczkę iluminatora Brazylijka. – Ale poczekaj przynajmniej, aż „Ewa” odpłynie. Ro-driguez i marynarze co chwila wchodzą i wychodzą. To nie o mnie chodzi, tylko o ciebie, głodomorze.

– Ani minuty dłużej – zrzuca z siebie koszulę, spuszcza spodnie, zdejmuje buty i skarpetki, dusi się Pantaleon Pantoja. – Zamknij kajutę, chodź. Tiu uszczypnąć, ugryźć, tiu, tiu.

– Jezu, jesteś nie do zdarcia, Panta – zasuwa rygielek, rozbiera się, wdrapuje na koję, huśta się Brazylijka. – Ty jeden męczysz mnie więcej niż cały pułk. Ale mnie przerobiłeś. Jak cię pierwszy raz zobaczyłam, to pomyślałam, że jeszcze nigdy nie zdradziłeś swojej żony.

– Bo to prawda, ale teraz siedź cicho – dyszy, przewraca się na bok, unosi się, opada, wchodzi, wychodzi, wraca, dusi się Pantaleonek. – Mówiłem ci, że tak to odrywasz mnie, cholera. Tiu, w uszko, w uszko.

– Wiesz, że gruźlicy możesz dostać, jak tak często będziesz uderzał w bilarda – śmieje się, ruszali nudzi się, przygląda się swoim paznokciom, zatrzymuje się, pochyla, martwi Brazylijka. – Naprawdę, ostatnio jesteś coraz chudszy, jak szkielet. Ale niech cię, nawet i to ci nie przeszkadza, bo jesteś coraz bardziej napalony. Tak, już wiem, dobrze, już siedzę cicho, dobrze, dobrze, w uszko.

– Uff, nareszcie, uff, jak dobrze – wybucha, blednie, oddycha, bierze ją Pantaleonek. – Serce mi zaraz wyskoczy i w głowie mi się kręci.

– I absolutnie masz rację, Tygrys, mnie się też nie podoba wciąganie wojska do operacji policyjnych – przesiada się z samolotu, przepływa motorówkami rzeki, przeprowadza inspekcję osad i obozów, żąda szczegółów, wysyła raporty generał Scavino. – Dlatego do tej pory przetrzymywałem tę sprawę. Ale ta -sprawa z Dos de Mayo to iuż niepokojący objaw. Przeczytałeś raport pułkownika Davila?

– Ile razy na tydzień, Pantaleonku? – wstaje, napełnia miednicę, myje się, opłukuje, ubiera się Brazylijka. – Więcej niż jedna wizytantka, na pewno. A jak jest ten egzamin kandydatek, to nie ma już co nawet liczyć. Też sobie zrobiłeś zwyczaj, jak to się nazywa? Przegląd zawodowy? Lepsze ziółko z ciebie.

– To nie jest żadna rozrywka, tylko poważna praca – przeciąga się, siada na koi, zastanawia się, człapie do ustępu, siusia Panta. – Tylko się nie śmiej, to prawda. Zresztą to ty jesteś winna, podsunęłaś mi tę myśl, kiedy ci zrobiłem egzamin z prezencji. Przedtem w ogóle mi to do głowy nie przyszło. Myślisz, że ta cała zabawa to taka łatwa?

– Zależy z kun – rzuca na ziemię prześcieradło, przygląda się materacowi, wyciera go gąbką, trzepie Brazylijka. – Na pewno przy wielu nawet ptaszek nie chce ci stanąć.

– Jasne że nie chce, te od razu odrzucam – namydla się, wyciera papierem toaletowym, ciągnie za łańcuszek Pantaleon Pantoja. – Najsprawiedliwsza metoda wyboru najlepszych. Ptaszka nikt nie oszuka.

– Już odpływamy, „Ewa” trzęsie – otwiera iluminator, ustawia materac, aby słońce wysuszyło mokrą plamę, Brazylijka. – Odsuń się, daj mi otworzyć okno,, bo się udusić można, kiedy wreszcie kupisz ten wentylator? No, żebyś tylko nie zaczai mieć teraz wyrzutów sumienia, Pantaleonku.

– Przybili staruszkę Ignację Curdimbre Pelaez na placyku w Dos de Mayo o godzinie dwunastej w nocy i w obecności dwustu czternastu miejscowych mieszkańców – dyktuje, sprawdza, podpisuje i wysyła swój raport pułkownik Maximo Davila. – Dwóm żandarmom, którzy spróbowali przeszkodzić „braciom”, sprawili straszne lanie. Według świadków agonia staruszki trwała do samego świtu. Najgorsze jest to, co nastąpiło później, panie generale. Ludzie nacierali sobie twarze i ciała krwią z krzyża i nawet ją pili. Teraz zaczęli adorować swoją ofiarę. Już krążą obrazki ze świętą Ignacją.

– Bo ja nie byłem taki – siada na koi, łapie się za głowę, wspomina, lamentuje Pantaleon Pantoja. – Ja nie byłem taki, do diabła z takim życiem, nie byłem taki.

– Nigdy nie puściłeś kantem twojej wiernej żonusi, a w bilard uderzałeś raz na dwa tygodnie – trzepie, pierze, wyżyma, rozkłada prześcieradło Brazylijka. – Umiem już to na pamięć, Panta. Przyjechałeś tutaj i zacząłeś na całego. Ale za dużo, głodomorku, wpadłeś w drugą skrajność.

– Z początku zrzucałem winę na klimat – wkłada majtki, podkoszulek, skarpetki, buty Pantaleon Pantoja. – Myślałem, że to upał i wilgoć tak podniecają koguta. Ale odkryłem coś dziwnego: że to, co się dzieje z ptaszkiem, to wina tej pracy.

– Bo pokusa bliziutko, to chcesz powiedzieć? – dotyka bioder, patrzy na piersi, przygląda się sobie z dumą Brazylijka. – Że dzięki mnie nauczył się robić ćwir, ćwir? Komplemenciarz z ciebie, Panta.

– Nie potrafisz tego zrozumieć i ja też nie rozumiem – obserwuje się w lustrze, gładzi brwi, czesze się Panta. – To coś bardzo dziwnego, coś, co nigdy nikomu się nie zdarzyło. Jakaś niezdrowa potrzeba, no jak choroba. Bo to nie jest psychiczne, tylko biologiczne, cielesne.

– No więc widzisz, Tygrys, fanatycy idą na całego – wsiada do dżipa, pokonuje bagna, staje na czele konduktów pogrzebowych, dodaje otuchy ofiarom, rozdaje instrukcje oficerom, mówi przez telefon generał Scavino. – To nie jest sprawa małych grupek. Ich są tysiące. Poprzedniej nocy poszedłem zobaczyć krzyż dziecka-męczennika w Moronacocha i stanąłem jak wryty. Morze ludzi. Nawet żołnierze w mundurach.

– Chcesz powiedzieć, że masz na to ochotę przez cały dzień tylko z poczucia obowiązku? – zamienia się w słup soli, rozdziawia usta, wybucha śmiechem Brazylijka. – Słuchaj, Panta, znałam wielu mężczyzn i w tych rzeczach mam więcej doświadczenia niż ty. Zapewniam cię, że żadnemu facetowi na świecie ptaszek nie staje dla jakiegoś tani obowiązku.

– Ale ja nie jestem taki jak wszyscy i to jest mój pech, mnie się nie przytrafia to co innym – upuszcza igrzebień, zastanawia się głęboko, myśli na głos Pantaleon Pantoja. – Jak byłem chłopcem, to nie chciało mi się w ogóle jeść, jadłem jeszcze mniej niż teraz. Ale gdy tylko przydzielili mi pierwsze zadanie, posiłki dla całego pułku, opanował mnie dziki apetyt. Cały dzień jadłem, ucząc się przepisów nauczyłem się gotować. Zmienili mi zadania i jak ręką odjął, żegnaj, łakomstwo, zaczęło mnie interesować krawiectwo, ubrania, moda, dowódca myślał, że jestem pedałem. A to tylko dlatego, że zlecili mi opiekę nad odzieżą garnizonu, teraz dopiero zdaję sobie z tego sprawę.

– Żeby tylko nie rozkazali ci zająć się domem wariatów, Panta, bo od razu byś zwariował – wskazuje na iluminator Brazylijka. – Popatrz tylko na te bandytki, podglądają nas.

– Sandra, Viruca, won stąd – biegnie do drzwi, odsuwa rygielek, krzyczy, gestykuluje Pantaleon Pantoja. – Ciupelek, po pięćdziesiąt solów każdej!

– A od czego są księża, za co płacimy kapelanom? – spaceruje dużymi krokami po swym gabinecie, sprawdza bilanse, dodaje, odejmuje, oburza się Tygrys Collazos. – Żeby leżeli do góry brzuchem? Jak to jest możliwe, Scavino, żeby w garnizonach Amazonii roiło się od „braci”?

– Nie wyskakuj tak, Panta – łapie go za ramiona, wciąga do kajuty, zamyka drzwi Brazylijka. – Zapominasz, że jesteś prawie nagi?

– Zapomnieć? Ciebie? – odtrąca łokciami marynarzy i żołnierzy, potężnymi susami wskakuje na pokład, rozwiera ramiona kapitan Alberto Mendoza. – A skąd ci to do głowy przyszło, stary? No, niechże cię uścisnę. Tyle lat, Panta.

– Co za radość, Alberto – klaszcze, schodzi z pokładu, ściska ręce oficerów, odsalutowuje podoficerom i szeregowcom kapitan Pantoja. – Nic się nie zmieniłeś, nic po tobie nie widać, że to już tyle lat.

– Chodź do kantyny oficerskiej, strzelimy sobie jednego – bierze go pod ramię, oprowadza po obozie, popycha drzwi z metalową siatką, wybiera stół pod wentylatorem kapitan Mendoza. – Nie martw się o dupczenie. Przygotowania zakończone, a tutaj wszystko chodzi jak w rozkładzie jazdy. Chorąży, zajmijcie się tym, a jak się zabawa skończy, to proszę nas zawiadomić. I tak gdy żołnierze będą się wyładowywać, to my sobie tymczasem palniemy browarek. Co za radocha, Panta.

– Słuchaj, Alberto, teraz sobie przypomniałem – obserwuje przez okno wizytantki wchodzące do namiotów, kolejki żołnierzy, kontrolerów zajmujących swe pozycje kapitan Pantoja. – Nie wiem, czy wiesz, że tej wizytantce, którą przezywają, hm…

– Brazylijce? Już wiem, dla niej tylko regulaminowych dziesięciu, myślisz, że nie czytam twoich instrukcji? – pozoruje kuksańca, otwiera butelki, nalewa do szklanek, wznosi toast kapitan Mendoza. – Dla ciebie też piwa? Dwa, bardzo zimne. Ale to absurd, Panta. Jeśli ta sierotka podoba ci się, wkurza cię, że ją dotykają, to dlaczego] nie wyłączyć jej w ogóle ze Służby? Jesteś chyba[od czegoś szefem, nie?

– Co to, to nie – kaszle, czerwieni się, jąkaj pije kapitan Pantoja. – Nie chcę uchylać się odl moich obowiązków. Zresztą zapewniam cię, że ta wizytantka i ja, doprawdy.

– Ale wszyscy oficerowie i tak o tym wiedząl i wydaje im się, że to bardzo dobrze, że maszl kochankę – oblizuje pianę z wąsów, zapala papierosa, pije, prosi o jeszcze jedno piwo kapitaitj Mendoza. – Ale nikt nie może rozgryźć tego twojego systemu. W porządku, rozumiem, że jak żołnierze heblują twoją babę, to nie sprawia ci to najmniejszej przyjemności. Tylko że po jaką cholerę tyle tego śmiesznego formalizmu. Dziesięć ciupciało tyle samo co sto, stary!

– Dziesięć to tyle, ile wymaga regulamin widzi wychodzących z namiotu pierwszych żołnierzy, wchodzących drugich, trzecich, przełykaj ślinę kapitan Pantoja. – Jak mogę go złamać? Sam go ustanowiłem.

– Ech, ty mózgu elektronowy, niech ten twój charakter diabli wezmą – odrzuca głowę do tyłu, przymyka oczy, uśmiecha się nostalgicznie kapitan Mendoza. – Jeszcze pamiętam, że w Chorillos jedynym kadetem, który pastował sobie buty tylko po to, by w chwilę później, w czasie manewrów, dokumentnie je zababrać, byłeś właśnie ty.

– Trzeba przyznać, że od czasu gdy ksiądz Bel-; tran poprosił o zwolnienie ze służby, to Korpus Kapelanów pozostawia dużo do życzenia – przyjmuje skargi, sprawdza rekomendacje, słucha mszy, wręcza trofea, jeździ konno, gra w kręgle generał Scavino. – Ale co zrobić, Tygrys, ta zaraza ogarnęła całą Amazonię, nie mogła więc ominąć koszar. Mimo wszystko nie przejmuj się. Traktujemy tę sprawę jak najpoważniej i najsurowiej. Za obrazek dziecka-męczennika lub świętej Ignacji trzydzieści dni ścisłego, za zdjęcie Brata Francisco czterdzieści pięć.

– Przyjechałem do Lagunas, Alberto, w związku z tym incydentem w zeszłym tygodniu – widzi wychodzących czwartych, wchodzących piątych, szóstych kapitan Pantoja. – Oczywiście przeczytałem twój raport. Ale wydało mi się to na tyle poważne, że przyjechałem przyjrzeć się terenowi, na którym się to zdarzyło.

– Szkoda fatygi i twojego czasu – rozluźnia pasek od spodni, prosi o bułkę z serem, je, popija kapitan Mendoza. – To wszystko, co się dzieje, jest bardzo proste. W tych wiochach jak tyiko zbliża się konwój wizytantek, to zaczyna się dom wariatów. Już na samą myśl o konwoju miejscowym kogutkom staje kutasik. No i czasami robią wtedy głupstwa.

– Przedostać się do obozu wojskowego to już za duże głupstwo – widzi Ciupelka odbierającego od żołnierzy pisma i ilustracje kapitan Pantoja. – Nie było warty?

– Była, i to wzmocniona, tak jak teraz, bo zawsze jak przyjeżdża konwój, dzieje się to samo – ciągnie go na zewnątrz, pokazuje zasieki, wartowników z bagnetami, grupy cywilów kapitan Mendoza. – Chodź, przejdziemy się, to zobaczysz. No i widzisz? Wszystkie oszalałe wiejskie kutasy stłoczone wokół obozu. Popatrz tam, widzisz? Siedzą na drzewach z oczami w słup. Co chcesz, bracie, ludzka rzecz. Nawet tobie się to przytrafiło, a wydawało się, że jesteś wyjątkiem.

– A ci obłąkańcy z Arki nie mieli z tym nic wspólnego? – widzi wychodzących siódmych, wchodzących ósmych, dziewiątych, dziesiątych i nareszcie, szepce kapitan Pantoja. – Nie powtarzaj raportu, powiedz, co się naprawdę stało.

– Ośmiu typów z Lagunas wtargnęło do obozu z zamiarem porwania paru wizytantek – puszcza serię w radiotelegraf generał Scavino. – Nie, nie mówię o braciach, tylko o Służbie Wizytantek, o tym drugim nieszczęściu Amazonii. Czy zdajesz sobie sprawę, Tygrys, jak daleko zabrnęliśmy?

– To się już, stary, nie powtórzy – płaci rachunek, nakłada kepi, ciemne okulary, przepuszcza Pantaleona kapitan Mendoza. – Teraz w przeddzień przybycia konwoju podwajam straże i rozstawiam patrole wokół całego obozu. Cała kompania w stanie alarmu bojowego, żeby tylko szeregowcy pojebali sobie spokojnie, kurwa, można się zesrać ze śmiechu.

– Uspokój się i nie podnoś głosu – porównuje raporty, porządkuje teksty dochodzeń, jeszcze raz czyta listy Tygrys Collazos. – Nie wpadaj w histerię, Scavino. O wszystkim wiem, mam tutaj raport Mendozy. Żołnierze odbili wizytantki i spokój, nie ma sprawy. Nie ma co bić na alarm. Incydent jak wiele innych. „Bracia” robią gorsze rzeczy, nie?

– Ale bo widzisz, to nie po raz pierwszy się wydarzyło, Albercie – widzi Brazylijkę, jak wychodzi z namiotu, widzi ją, jak przechodzi przez plac przy akompaniamencie gwizdów, widzi, jak wchodzi na „Ewę”, kapitan Pantoja. – Wzburzenie elementu cywilnego ma stale miejsce. We wszystkich osadach kiedy pojawiają się konwoje, robi się raban nie z tej ziemi.

– O te parę kobiet wybuchła straszliwa bójka między żołnierzami a cywilami – odbiera telefony, odwiedza więzienie, przepytuje zatrzymanych, nie śpi po nocach, zażywa proszki na uspokojenie, pisze, dzwoni generał Scavino. – Słyszałeś? Między żoł-nie-rza-mi a cy-wi-la-mi. Porywacze zdołali wyciągnąć je z obozu i bójka wybuchła w samym środku osady. Jest czterech rannych. Tygrys, przez tę przeklętą Służbę może w każdej chwili wydarzyć się coś bardzo poważnego.

– Nie ma się czym, stary, przejmować – wskazuje gapiów, wizytantki, które opuszczają namioty i wracają na przystań w eskorcie wartowników, kapitan Mcndoza. – Tym dzikusom, nie znającym może nawet Iquitos, twoje kobiety wydają się aniołami, które spadły im prosto z nieba. A żołnierze też nie są święci. Walą do wsi i rozpowiadają takie cuda, kłują tamtych w żywe oczy. Zabroniono im o tym mówić, ale nie chcą zrozumieć.

– Wściekły jestem, że to stało się właśnie teraz, gdy mam już prawie gotowy projekt rozszerzenia Służby i postawienia jej na wyższym poziomie – wkłada ręce do kieszeni, kopiąc kamyczki idzie z opuszczoną głową kapitan Pantoja. – Coś bardzo ambitnego, obmyślanie i obliczenia zajęły mi wiele dni. I mój plan, stary, może nawet rozwiąże problem tych napalonych cywilów.

– Za to zwiększylibyście do niesamowitych rozmiarów problem księżulków i dewotek z Iquitos, którzy nachodzą i wykańczają Scavina – wzywa swego ordynansa, każe mu kupić papierosy, daje napiwek, prosi o ogień Tygrys Collazos. – Nie, Pantoja, za dużo. Pięćdziesiąt wizytantek starczy. Więcej nie możemy zwerbować, przynajmniej ma razie.

– Przy liczącej sto wizytantek ekipie operacyjnej i trzech non stop kursujących okrętach – obserwuje przygotowania do odjazdu „Ewy” kapitan Pantoja – nikt nie mógłby przewidzieć godzin przyjazdu konwojów do ośrodków działalności usługowej.

– On zaczyna już szaleć – zapala zapalniczkę, przysuwa ją do twarzy Tygrysa Collazos generał Victoria. – Siły Lądowe musiałyby zaprzestać kupna uzbrojenia, żeby zatrudnić więcej prostytutek. Nie ma budżetu, który wytrzymałby fantazje i apetyty tego szaleńca.

– Panie generale, uprzejmie proszę o przestudiowanie wysłanego przeze mnie projektu – stuka dwoma palcami na maszynie, oblicza, rysuje tablice synoptyczne, nie śpi, ściera, dorzuca, napiera kapitan Pantoja. – Stworzylibyśmy „system rotacji nierytmiczno-nieregularnej”. Przybycie konwoju byłoby zawsze niespodziewane, co wykluczałoby możliwość powstawania incydentów. Jedynie szefowie jednostek byliby poinformowani o dacie przybycia.

– I pomyśleć tylko, że musieliśmy się sporo namęczyć, żeby w końcu zgodził się na misję stworzenia Służby Wizytantek – szuka po gabinecie popielniczki i stawia ją przy Tygrysie Collazos pułkownik López López. – A teraz jest w swoim żywiole. Czuje się między kurwami jak ryba w wodzie.

– Oczywiście jedyną formą skutecznej kontroli działania tego systemu byłaby kontrola powietrzna – robi wyciąg z dokumentów, przygotowuje termosy z kawą, mnoży, dzieli, drapie się w głowę, odrzuca objaśnienia kapitan Pantoja. – Potrzebny byłby drugi samolot. I przynajmniej jeszcze jeden oficer Intendentury. Wystarczyłby podporucznik, panie generale.

– Zbzikował, nie ima wątpliwości – czyta „El Oriente”, słucha Głosu Walecznego, otrzymuje anonimy, wchodzi do kina już po rozpoczęciu seansu i wychodzi przed końcem filmu generał Scavino. – Jeśli i tym razem mu ustąpisz i zaakceptujesz ten projekt, to ostrzegam, że złożę rezygnację, jak Beltran. Ci fanatycy z Arki i ten Pantoja ze swoimi wizytantkami wykończą mnie do reszty. I tak żyję jeszcze tylko dzięki Walerianie, Tygrys.

– Panie generale, z żalem muszę przekazać przykrą wiadomość – rusza na czele ekspedycji, zajmuje bezludne miasteczko, klnie, pomaga wyciągać gwoździe, no, chłopaki, trzeba znów forsować tempo, rozkazuje pułkownik Augusto Val-des. – Przedwczoraj w nocy, w osadzie Frailecil-los, dwie godziny drogi od mojego garnizonu, ukrzyżowali mojego podoficera Avelino Miranda. Był na przepustce, wyjechał po cywilnemu i być może nie wiedzieli, że jest wojskowym. Nie, jeszcze nie umarł, ale lekarze mówią, że to kwestia kilku godzin. Cała osada, trzydzieści albo czterdzieści osób. Ukryli s;ę w lesie, tak.

– Uspokójcie się, Scavino, sprawa nie jest chyba aż tak poważna – słucha i sam opowiada dowcipy o wizytantkach w Kasynie Wojskowym, uspokaja swoją matkę co do ukrzyżowanych w lesie generał Victoria. – Naprawdę tych prowincjuszy tak wzburzają dziewczynki naszego Pantaleona?

– Wzburzają, panie generale? – mierzy sobie puls, przygląda się uważnie swemu językowi, rysuje krzyżyki na bibule generał Scavino. – Dziś rano stawił się u mnie biskup z całym swoim sztabem księży i zakonnic.

– Muszę panu z żalem donieść, że jeśli tak zwana Służba Wizytantek nie zaprzestanie swoich praktyk, to będę zmuszony nałożyć ekskomunikę na wszystkich, którzy w niej pracują lub z niej korzystają – wkracza do gabinetu, wita się skinieniem głowy, nie uśmiecha się, nie siada, wyciera i wyciąga swój pierścień biskup. – To przekroczyło już wszelkie granice przyzwoitości i godności, generale Scavino. Nawet matka kapitana Pantoja przyszła do mnie opłakując swój los.

– Całkowicie podzielam zdanie Waszej Eminencji i Wasza Eminencja bardzo dobrze wie o tym – wstaje, klęka, całuje pierścień, mówi cicho, częstuje sokami, żegna gości na ulicy generał Scavino. – Gdyby to zależało ode mnie, Służba ta nigdy by nie powstała. Błagam o odrobinę cierpliwości. A co do tego Pantoja, proszę mi o nim nawet nie wspominać. Jaki tam tragiczny los. Sy~ nalek tej pani, która przychodzi z płaczem do Waszej Eminencji, ponosi sporą winę za to, co się dzieje. Gdyby przynajmniej zorganizował wszystko w granicach przeciętności, gdyby przynajmniej zrobił to po partacku. Ale ten idiota zrobił ze Służby Wizytantek najskuteczniej działającą instytucję Sił Zbrojnych.

– Szkoda gadać, Panta – wchodzi na pokład, z zaciekawieniem rozgląda się po mostku kapitańskim, obserwuje busolę, kręci sterem kapitan Men-doza. – Jesteś Einsteinem sutenerstwa.

– Tak, oczywiście, wysłałem kilka grup pościgowych za fanatykami – idzie do lazaretu, pokrzepia ofiarę, wbija chorągiewki na mapie, wydaje instrukcje, wyruszającym oficerom życzy szczęścia pułkownik Augusto Yaldes. – Z rozkazem sprowadzenia mi tutaj całej osady do generalnej spowiedzi. Nie było potrzeby, panie generale. Moi ludzie są wściekli, podoficer Avelino Miranda był zawsze bardzo lubiany przez żołnierzy.

– Wcześniej czy później, ale w końcu Tygrys przyjmie mój projekt – oprowadza kapitana Mendozę po kajutach „Ewy”, po maszynowni, spluwa, ściera plwocinę butem kapitan Pantoja. – Rozbudowa Służby jest nieunikniona. Z trzema okręcikami, dwoma samolotami, z ekipą operacyjną stu wizytantek i dwoma dokooptowanymi oficerami zrobię cuda, Alberto.

– W Chorillos myśleliśmy, że ty nie jesteś z powołania wojskowym, ale komputerem – schodzi trapem, wraca z Pantaleonem pod rękę do obozu, już przygotowaliście mi raport statystyczny, chorąży? pyta kapitan Mendoza. – Teraz widzę, że myliliśmy się. Twoim marzeniem jest zostać Wielkim Bajzeltatą Peru.

– Mylisz się, od małego chciałem być tylko żołnierzem, ale żołnierzem-administratorem, który jest tak samo ważny jak artylerzysta czy piechur. Wojsko kocham, o, całym sercem – patrzy badawczo na skromny gabinecik, naftową lampę, moskitiery, trawę rosnącą w szparach drewnianej podłogi, wali się w pierś kapitan Pantoja. – Ty się śmiejesz i Bacacorzo też. Zapewniam cię, że pewnego dnia jeszcze wszystkich zadziwię. Będziemy działać na całym terytorium naszego kraju, dysponować własną flotyllą, pociągiem i setkami wizytantek.

– Na czele grup pościgowych postawiłem najenergiczniejszych oficerów – śledzi przez radiotelegraf i kieruje ruchami oddziałów ekspedycji, przemieszcza pozycje chorągiewek na mapie, rozmawia z lekarzami pułkownik Augusto Yaldes. – Żołnierze są tak wściekli, że trzeba kogoś, kto by ich hamował. Jeszcze tego brakowało, żeby po drodze zlinczowali fanatyków. Co do podoficera Mi-randy, zdaje się, że wyliże się z tego, panie generale. Ale, niestety, jednoręki i kulawy. – Trzeba będzie stworzyć nową formację w Siłach Lądowych – przyjmuje raport statystyczny, przegląda go, poprawia, pokazuje na swój rozporek kapitan Mendoza. – Artyleria, Piechota, Kawaleria, Inżynieria, Intendentura i Kurwiarnie Wojskowe? Burdele Polowe?

– To musiałaby być nazwa bardziej dyskretna – śmieje się, dostrzega poprzez metalową siatką trębacza grającego sygnał do obiadu, żołnierzy wchodzących do drewnianego hangaru kapitan Pantoja. – Ale dlaczego nie, pewnego dnia, kto wie.

– No i popatrz, fajrant, tam masz swoje mew-ki, już śpiewają Most na rzece Kwai – wskazuje tia „Ewę”, syrenę, która gwiżdże, wizytantki opierające się łokciami o burtę, wchodzącego na mo-6tek kapitański podoficera Rodrigueza kapitan Mendoza. – Zawsze gdy słucham waszego hymnu, to siusiam ze śmiechu, stary. Wracasz teraz do Iquitos?

– No, teraz – ściska Mendozę, dwoma susami pokonuje trap, zamyka kajutę, rzuca się na koję kapitan Pantoja. – W uszko, w szyjkę, w moje cycunie. Podrapać, poszczypać, pogryźć Pantaleonka.

– Oj Panta, ale ty jesteś nudny – klnie, tupie, zasuwa firankę, wzdycha patrząc na sufit, rzuca z furią swoje ubranie na podłogę Brazylijka. – Czy nie widzisz, że jestem zmęczona, że przed chwilą skończyłam pracę? A później już wiem, co mnie czeka, wielka scena zazdrości.

– Cicho, zamknij ten dziobek, już wiesz co, troszkę wyżej – kuli się, rozciąga, kołysze, skręca, omdlewa, rozpływa się Panta. – Tiu, tiu, o właśnie, och, jak dobrze.

– Ale coś ci powiem, Panta – wchodzi na koję, klęka, wyciąga się, przytula, odsuwa Brazylijka. – Mam już dosyć, nie chcę już tracić pieniędzy dlatego, że uparłeś się, by dawano mi tylko dziesięciu.

– Uff – uspokaja się, poci, oddycha głęboko Pantaleonek. – Nawet w takiej chwili nie możesz być cicho?

– Bo przez ciebie tracę forsę, a ja też muszę dbać o swoje interesy – odsuwa się, myje, ubiera, otwiera iluminator, wychyla głowę i oddycha Bra-zylijka. – Te rzeczy, które tak ci się podobają,: kiedyś z latami się kończą. A potem? Wszystkie miały dziś po dwudziestu, dwa razy więcej ode mnie.

– Psiakrew, jakby ta jego Służba i tak już nie przynosiła znacznych strat dla Intendentury – przyjmuje telegram, czyta, macha nim pułkownik J López López. – Czy pan generał wie, z czym teraz wyskakuje Pantoja? Żeby przestudiowano możliwość wypłacania dodatku za niebezpieczną pracę j wizytantkom z chwilą ich wyjazdu w konwojach.] Okazuje się, że boją się fanatyków.

– Ale ty otrzymujesz dwa razy większy procent l od nich i to równoważy całą różnicę, przecież ci to] udowodniłem, wyliczyłem ci – wchodzi na pokład, widzi Yirucę i Sandrę, jak smarują sobie twarze kremem, widzi Ciupelka śpiącego na hamaku Pantaleon Pantoja. – Ale się zmęczyłem, uff, ale mi serce wali. Zgubiłaś tabelę, którą ci zrobiłem? Zapomniałaś, że oprócz tego co miesiąc dodaję ci 15 procent mojej pensji, aby zwiększyć twoje zarobki?

– Już dobrze, wiem, Panta, wiem – opiera siei ramionami o poręcz na dziobie, patrzy na przybrzeżne drzewa, ziemistą wodę, pienisty kilwater zaróżowione chmury Brazylijka. – Ale ta twoja pensja to czysty śmieć. Nie gniewaj się, taka jest prawda. A z drugiej strony ta twoja mania doprowadziła do tego, że wszystkie mnie nienawidzą, Nie mam wśród dziewczyn ani jednej przyjaciółki. Nawet Ciuciumama mi mówi ty jesteś uprzywilejowana, palcem nawet nie ruszysz.

– Bo jesteś i to jest największa hańba mojego życia – przechadza się po pokładzie, pyta, czy szybko dopłyniemy do Iquitos, oczywiście, słyszy odpowiadającego podoficera Rodrigueza pan Pantoja. – Nie narzekaj tak, to niesprawiedliwe. Z twojej winy złamałem zasadę, którą szanowałem od chwili dojścia do pełni władz umysłowych.

– No i widzisz, już zaczynasz – uśmiecha się do Kmdziulki, która słucha radia pod plandeką na rufie, do marynarza zwijającego liny Brazylijka. – Lepiej powiedz prawdę i zamiast gadać o zasadach przyznaj się, że jesteś zazdrosny o tych dziesięciu żołnierzyków z Lagunas.

– Myślałeś, że będzie ich mniej? Skądże znowu, Tygrys, szerzy się to wszystko jak pożar w lesie – ubiera się po cywilnemu, obraca się wśród ludzi, wciąga zapach cebuli i kadzidła, widzi iskrzące się lampki oliwne, czuje zaduch złożonych ofiar generał Scavino. – Nawet sobie nie wyobrażasz, co się działo w rocznicę ukrzyżowania dziecka-męczennika. Procesja, jakiej w Iquitos nie widziano. Na wszystkich brzegach Moronacocha gęste tłumy. I na jeziorze to samo. Nie mieściła się już żadna łódka, żadne czółno.

– Nigdy nie sprzeniewierzyłem się moim obowiązkom, przeklęty mój los – mówi „cześć” do Cyculki i Rity grających na słońcu w karty, opiera się o koło ratunkowe, widzi przybliżające się do linii widnokręgu słońce Pantaleon. – Zawsze byłem przyzwoitym, uczciwym człowiekiem. I zanim i się pojawiłaś, to nawet ten trutniowaty klimat nie zmusił mnie do złamania mojego systemu.

– Jeśli powiesz mi, że chcesz sobie na mnie po-psioczyć za tych dziesięciu żołnierzyków, to proszę bardzo, wytrzymam – patrzy na zegarek, krzywi się, mówi znów się zatrzymał, nakręca go Brazylijka. – Ale jeśli będziesz jeszcze gadał o tym systemie, to możesz się odpieprzyć, a ja schodzę do kajuty odpocząć.

– Ta praca i ty zrujnowaliście mnie – zmienia swój wyraz twarzy, nie odsalutowuje marynarzowi rozmawiającemu z Kurczakiem, przypatruje się badawczo rzece, ściemniającemu się niebu Panta-leon Pantoja. – Gdyby nie wy wszyscy, to nie straciłbym żomy ani córeczki.

– Nudny jesteś, Panta – bierze go pod ramię, prowadzi do kajuty Ł podaje mu bułeczki, coca-colę, obiera pomarańczę, rzuca skórki do wody, zapala światło Brazylijka. – Co? Teraz Pantaleonek popłacze sobie za żoną i córeczką? Zawsze jak kałesz się sobą zajmować, to potem napadają cię. takie wyrzuty sumienia, że trudno z tobą wytrzymać. No już, głodomorku, nie wygłupiaj się.

– Potrzebuję ich, tęsknię za nimi – je, pije, wkłada piżamę, głos mu się łamie, kładzie się Pantaleon. – Dom jest taki pusty bez Pochy i maleńkiej. Nie mogę się przyzwyczaić.

– Chodź, głodomorku, chodź, nie bądź beksą – zostaje w bieliźnie, kładzie się przy Pantaleonie, gasi światło, otwiera ramiona Brazylijka. – Jesteś tylko zazdrosny o żołnierzyków, oto co cię gryzie. Chodź, przytul się, daj, podrapię cię w główkę.

– Nawet poszła pogłoska, że miał się osobiście stawić Brat Francisco – obserwuje apostołów w bieli, wiernych klęczących z rozkrzyżowanymi ramionami, inwalidów, ślepych, trędowatych, karłów, umierających, którzy leżą wokół krzyża, generał Scavino. – Dobrze, że nie zrobił tego. Postawiłby nas w głupiej i trudnej sytuacji. Byłoby niemożliwością zaaresztować go w obecności dwudziestu tysięcy ludzi gotowych oddać za niego życie. Gdzie on, do diabła, może się ukrywać? Nie ma nawet śladu tego wariata.

– Oklęcik to kołyska, ja jestem Pochita, ty jesteś Gladysita – nuci, kołysze się, patrzy na księżyc wlewający się przez iluminator i osrebrzający kraniec koi Brazylijka. – Cacy dzidziuś. Dlapiemy dzidziusia w główeczkę, dajemy buzi dzidziusiowi, chcie dzidziuś swojego cycuszka?

– Teraz siedzi panu na głowie, o właśnie tu, l eee, odleciała – popycha drzwi Amazońskiego l Muzeum i Akwarium, przepuszcza kapitana Pantoja porucznik Bacacorzo. – Ukąsiła? Zdaje się, że to była osa.

– Niżej, wolniej – zmienia nastrój, dziecinnieje, uspokaja się, łagodnieje, kuli się Pantaleonek. – Baldzo płoszę, w szyjkę, w plecki, w uszko, w czubeczek, w czubeczek uszka, płoszę panienki.

– No, zabiłem ją – wali ręką o brzeg basenu Morskiej Krowy Lub Manata porucznik Bacacorzo. – Ale to nie osa, to brunatna mucha. Jest niebezpieczna, ludzie mówią, że przenosi trąd.

– Muszę mieć gorzką krew, bo mnie nigdy nie gryzą – przechodzi obok Bufea Szalonego, Bufea Popielatego, Bufea Czerwonego, zatrzymuje się przy Mrówce Curhuinse, „owad nocny, wielki szkodnik, w ciągu jednej nocy może zrównać z ziemią chatę, chodzą setkami tysięcy, po osiągnięciu dojrzałości tyją i wyrastają im skrzydła”, czyta kapitan Pantoja. – Za to z moją matką jest na odwrót, tylko wyjdzie na ulicę, już się na nią rzucają, okropność.

– Wie pan, że mrówki jada się tutaj smażone, z solą i bananami? – przeciąga palec po grzabieniu wypchanej iguany, po wielobarwnych piórach tukana porucznik Bacacorzo. – Musi pan na siebie uważać, jest pan bardzo chudy. W ciągu tych ostatnich miesięcy musiał pan stracić co najmniej z dziesięć kilo. Co panu jest, panie kapitanie. Praca, kłopoty?

– Wszystkiego po trochu – pochyla się, szuka nadaremnie ośmiu oczu wielkiego, skocznego i jadowitego Pająka Wdowy kapitan Pantoja. – Jeśli mi to wszyscy mówią, to znaczy, że tak jest. Będę musiał zastosować kurację odżywiającą, żeby odzyskać te stracone kilogramy.

– Bardzo mi przykro, Tygrys, ale musiałem wydać rozkaz udzielenia przez wojsko pomocy żandarmerii w chwytaniu fanatyków – otrzymuje petycje, skargi, donosy, bada, waha się, konsultuję, podejmuje decyzję, informuje generał Scavino. – Czterech ukrzyżowanych w ciągu sześciu miesięcy to za dużo, ci szaleńcy zamieniają Amazonię w kraj barbarzyńców, najwyższy już czas, żeby zaprowadzić porządek.

– Pan kapitan wcale nie korzysta z tego, że jest słomianym wdowcem – ściska szkło powiększające i wyolbrzymia Osę Huayranga, Osę Dzwon i Osę Shiro-shiro porucznik Bacacorzo. – Zamiast być szczęśliwym i zadowolonym z odzyskanej wolności, chodzi pan ponury jak nieboszczyk.

– Bo kawalerstwo nie bardzo mi służy – podchodzi do działu Koty i ociera się o Czarnego Jaguara, Otorongo Lub Księcia Puszczy, Ocelota, Pumę i Cętkowanego Tigrillo kapitan Pantoja. – Wiem, że większość mężczyzn po pewnym czasie ma dość małżeńskiej -monotonii i że oddaliby wszystko, żeby tylko odskoczyć od swoich żon. Ale ze mną było inaczej. Tak, naprawdę, żałuję, że Pocha odeszła. A przede wszystkim, że wzięła z sobą moją małą.

– Nie musi pan przysięgać, wszystko można panu z twarzy wyczytać – „małe kameleony żyją na drzewach, duże w wodzie”, słyszy porucznik Bacacorzo. – No cóż, takie jest życie, panie kapitanie. Miał pan wiadomości od żony?

– Tak, pisze do mnie co tydzień. Mieszka ze swoją siostrą Chichi w Chiclayo – liczy węże, Yacumamę Albo Matkę Wody, Czarnego Boa, Mantonę, Sachamamę Albo Matkę Puszczy kapitan Pantoja. – Nie mam żalu do Pochy, doskonale ją rozumiem. Moja misja stała jej kością w gardle. Żadna przyzwoita kobieta nie wytrzymałaby tego. Z czego się śmiejecie? Tu nie nią nic do śmiechu, Bacacorzo.

– Przepraszam, ale to nie przestaje być zabawne – zapala papierosa, wydmuchuje dym między pręty klatki Paucara, „naśladuje śpiew innych ptaków, jak również śmieje się i płacze jak dzieci”, czyta porucznik Bacacorzo. – Pan, taki pedant i, maniak w sprawach moralności, ma tak złą opinię, że gorszą nawet wyobrazić sobie trudno. Tu w Iquitos wszyscy uważają pana za największego szubrawca.

– Proszę pani, niech gani nie będzie taka zaślepiona, bo Pochita miała rację, że wyjechała – oddaje motek wełny pani Leonor, robi kłębek, zaczyna robić na drutach Alicja. – Mamusie, kiedy widzą nadchodzącego pani Pantaleonka, zamykają swoje córeczki, robią znak krzyża i grożą pięściami. Niech pani to w końcu zrozumie i raczej niech się pani ulituje nad Pocha.

– Myślicie, że nie wiem o tym? – zabawia się karmiąc ozdobne rybki, przypatrując się, jak świeci mieniący się Neon Tetra, kapitan Pantoja. – Siły Lądowe nielicho mi się przysłużyły powierzając mi tę pracę.

– Widząc, z jakim rozmachem pracuje pan w Służbie Wizytantek, nikt by nie przypuścił, że pan tak nad tym boleje – obserwuje przezroczystego Blue Tetra, łuskowatego Limpiavidrios i mięsożerną Piranię porucznik Bacacorzo. – Tak, już wiem, pańskie poczucie obowiązku.

– Powróciły dwa pierwsze patrole, panie generale – przyjmuje przy bramie koszar żołnierzy z ekspedycji, gratuluje im, zaprasza na piwo, ucisza wrzeszczących więźniów rozkazuje zamknąć ich w areszcie żandarmerii wojskowej pułkownik Peter Casahuanąui. – Przyprowadzili ze sobą z pół tuzina fanatyków, jednego z nich z febrą. Byli przy ukrzyżowaniu staruszki w Dos de Mayo. Mam ich tu trzymać? Oddać policji? Wysłać do Iquitos? – Słuchajcie, Bacacorzo, jeszcze nie powiedzieliście mi, dlaczego umówiliście się ze mną w Muzeum – mierzy wzrokiem Arapaimę, Największą Rybę Słodkowodną Znaną Na Świecie, kapitan Pantoja.

– Żeby wśród węży i pajęczaków przekazać panu złą wiadomość – rzuca obojętnie wzrokiem na Węgorza, Raję, Charapy Albo Żółwie Wodne porucznik Bacacorzo. – Scavino chce się z panem natychmiast zobaczyć. Oczekuje pana w komendanturze o dziesiątej. Niech pan kapitan będzie ostrożny, ostrzegam, że ciska gromy. – Jedynie impotenci, kastraci, seksualni asceci mogą roić sobie – wznosi się i opada miedzy chwilami muzyki, deklamuje, zacietrzewia się Głos Walecznego – że dzielni obrońcy naszej Ojczyzny, którzy z poświęceniem strzegą naszych wijących się wśród puszczy granic, mogą żyć w dziewiczym niepokalaniu.

– Zawsze ciska gromy, przynajmniej gdy chodzi o mnie – wychodzi na bulwar, patrzy na roziskrzoną w morderczyni słońcu rzekę, motorówki i łodzie dopływające do portu Belen kapitan Pantoja. – A wiecie przynajmniej, z jakiego powodu ta wściekłość?

– Z powodu tej wczorajszej przeklętej audycji Walecznego – nie zwraca uwagi na pozdrowienie, nie prosi, by usiadł, nakłada taśmę i włącza magnetofon generał Scavino. – Ten cham nic innego nie robił, tylko ciągle o was gadał, poświęcił wam trzydzieści minut programu. Wydaje się to wam jeszcze za mało, Pantoja?

– Czy nasi dzielni żołnierze mają uciekać się do osłabiającego organizm onanizmu? – wątpi, tańczy w rytmie walca La Contamanina, oczekuje odpowiedzi, znowu pyta Głos Walecznego. – Czy mają wracać do dziecięcego samozaspokajania?

– Głos Walecznego? – słyszy, jak trzeszczy, zwalnia, milknie magnetofon, widzi generała Scavino walącego w aparat, potrząsającego nim, wciskającego wszystkie klawisze kapitan Pantoja. -Pan generał jest pewien? Znowu mnie zaatakował?

– Bronił was, znowu was bronił – odkrywa, że odłączył się sznur, mruczy idiota, pochyla się, włącza ponownie magnetofon generał Scavrao. – A to jest tysiąc razy gorsze od ataku na was. Niej rozumiecie? To ośmiesza i hańbi Siły Lądowe.

– Tak, wypełniłem wszystko co do joty, panie generale – naradza się z chorążym-szefem Intendentury, przegląda magazyn prowiantowy, układa jadłospisy razem z sierżantem-kuchmistrzem pułkownik Maximo Davila. – Tylko że wyłonił się poważny problem z wyżywieniem. Zatrzymanych jest pięćdziesięciu fanatyków i jeśli zacznę ich żywić, to będę musiał żołnierzom wydzielać małe porcyjki. Nie wiem, co robić, panie generale.

– Przecież ma surowy zakaz wspominania nawet mojego nazwiska – widzi zapalające się żółte światełko, kręcące się szpule, słyszy metaliczne trzaski, echa, wścieka się kapitan Paatoja. – Nie wiem, jak to wytłumaczyć, zapewniam pana generała, że…

– Proszę siedzieć cicho i słuchać – rozkazuje,, krzyżuje ramiona, nogi, patrzy z nienawiścią na magnetofon generał Scavino. – W głowie może się zakręcić.

– Rząd powinien odznaczyć pana Pantaleona Pantoja naszym najwyższym odznaczeniem – wybucha, roznamiętnia się pośród Lux Mydło Które Perfumuje, Zimna Coca-Cola Orzeźwia i Totalizator Sportowy To Milion Gotowy, dramatyzuje, żąda Głos Walecznego. – Za chwalebny trud, którego się podjął pragnąc usatysfakcjonować intymne potrzeby strażników Peru.

– Moja żona słuchała tego i córki musiały ratować ją solami orzeźwiającymi – wyłącza magne-1 tofon, przechadza się po pokoju z założonymi na plecy rękoma generał Scavino. – Tymi swoimi tyradami zaczyna z nas robić pośmiewisko całego Iquitos. Czy nie rozkazałem wam, byście przedsięwzięli wszelkie środki, aby Głos Walecznego już nigdy więcej nie zajmował się Służbą Wizytantek?

– Jedyny sposób, by zamknąć dziób temu typowi, to odpalić mu kulę albo forsę – słucha radia, widzi wizytantki przygotowujące swoje walizeczki do wyjazdu, Ciuciumamę wchodzącą na „Dalilę” Pantaleon Pantoja. – Gdybym go załatwił, to narobiłbym sobie zbyt dużo kłopotów, nie ma innego wyjścia, jak tylko posmarować mu łapę. No idź, Ciupelek. Niech stawi się tutaj jak najszybciej.

– Chcecie powiedzieć, że część budżetu Służby Wizytantek przeznaczacie na łapówki dla dziennikarzy – przygląda mu się badawczo od stóp do głów, rozdyma nozdrza, marszczy czoło, wyszczerza zęby generał Scavino. – Bardzo interesujące, kapitanie.

– Mam tutaj żywcem tych, co ukrzyżowali podoficera Mirandę – rozbija patrole, podwaja godziny wart, zawiesza przepustki i urlopy, wykańcza, rozjusza swoich ludzi pułkownik Augusto Valdes. – Tak, zidentyfikował większość. Tylko że od tej mobilizacji moich ludzi w pościgu za Bractwem Arki mam zupełnie nie obstawioną granicę. Wiem, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa, ale gdyby nieprzyjaciel chciał wtargnąć, to mógłby spacerkiem dostać się aż do Iquitos, panie generale.

– Z budżetu nie, budżet to rzecz święta – dostrzega mysz przebiegającą szybko po parapecie parę centymetrów od głowy generała Scavino kapitan Pantoja. – Pan generał ma wszystkie kopie z Rachunkowości i może sprawdzić. Z mojej własnej pensji. Żeby zamknąć buzię temu szantażyście, musiałem poświęcić miesięcznie 5 procent moich zarobków. Nie rozumiem, dlaczego to zrobił.

– Ze względu na zawodowe skrupuły, moralne oburzenie, z poczucia ludzkiej solidarności, przyjacielu Pantoja – wkracza trzaskając drzwiami do centrum logistycznego, wchodzi niczym huragan po schodkach stanowiska dowodzenia, próbuje uścisnąć pana Pantoja, Waleczny. – Bo nie mogę ścierpieć, by tu, w tym mieście, w którym moja święta matka wydała mnie na świat, byli ludzie nie doceniający pańskiej pracy i obrzucający pana inwektywami przez cały dzień.

– Nasza umowa wyrażała się jasno i pan ją złamał – ciska linijką o tablicę, pieni się, piorunuje wzrokiem, zgrzyta zębami Pantaleon Pantoja. – I po jaką cholerę dostaje pan pięćset solów miesięcznie? Po to żeby zapomniał pan, że ja istnieję, że istnieje Służba Wizytantek.

– Ale ja też jestem człowiekiem, panie Pantoja, i umiem spełniać swoją powinność – przytakuje, uspokaja go, słyszy warkot śmigieł, widzi startującą na rzece „Dalilę”, która wznosi dwie ściany wody, unosi się, ginie na niebie, gestykuluje Waleczny. – Też jestem podatny na impulsy, emocje. Gdzie tylko pójdę, słyszę, jak rzucają kalumnie na pana, i wyprowadza mnie to z równowagi Nie mogę pozwolić na to, by znieważano kogoś tak szlachetnego. I do tego przyjaciela.

– Ty sukinsynu jeden, ostrzegam pana bardzo poważnie – łapie go za koszulę, trzęsie nim, widzi, jak tamten wpada w panikę, czerwieni się, drży, i puszcza Walecznego Pantaleon Pantoja. – Pan wie bardzo dobrze, co się tutaj działo poprzednim razem, gdy atakował pan Służbę. Musiałem powstrzymać wizytantki, chciały panu wydrapać oczy i ukrzyżować na Placu Broni.

– Wiem, wiem aż za dobrze, przyjacielu Pantoja – poprawia koszulę, próbuje uśmiechnąć się, odzyskuje pewność siebie, obmacuje sobie szyję Waleczny. – Myśli pan, że nie wiem o tym, że przybiły moje zdjęcie do bramy Pantilandu i że pluły na nie wchodząc i wychodząc?

– Tygrys, to naprawdę poważny problem – wyobraża sobie bunt, plutony egzekucyjne, zabitych i rannych, krwawe nagłówki, degradacje, sądy, wyroki i łzy generał Scavino. – W ciągu trzech tygodni aresztowaliśmy około pięciuset fanatyków, którzy ukrywali się w puszczy. Ale teraz nie wiem, co z nimi zrobić. Posłać ich do Iquitos oznacza wywołać skandal, zaczęłyby się manifestacje, tysiące „braci” jest na wolności. Co myśli Sztab Generalny?

– Ale teraz, po komplementach, którymi je obdarzam w swoim programie, są w siódmym niebie, panie Pantoja – wkłada marynarkę, podchodzi do poręczy, macha na pożegnanie Chińczykowi Porfirio, wraca do biurka, klepie po ramieniu pana Pantoja, składa palce w krzyż, przysięga Waleczny. – Kiedy spotykają mnie na ulicy, posyłają mi całusy. No, przyjacielu Pan-Pan, proszę nie brać tego tak tragicznie, chciałem panu pomóc. Ale jeśli pan zechce, to Głos Walecznego nigdy więcej o panu nie wspomni.

– Bo w przeciwnym razie, jak pan tylko wspomni o mnie albo o Służbie, to poszczuję na pasa wszystkie pięćdziesiąt wizytantek, a ostrzegam, że mają bardzo długie paznokcie – otwiera szufladę biurka, wyjmuje rewolwer, ładuje go i rozładowuje, kręci bębenkiem, celuje w tablicę, telefon, belki Pantaleon Pantoja. – A jeśli one pana nie wykończą, to ja pana dobiję, jednym strzałem w głowę. Zrozumiano?

– Ależ tak, doskonale, oczywiście, przyjacielu Pantoja, już ani słóweczka więcej – kłania się raz. drugi i trzeci, uśmiecha się czwarty i piąty, żegna się, schodzi po schodkach tyłem, zaczyna biec, znika na ścieżce do Iquitos Waleczny. – Wszystko jaśniutkie jak słońce. Kto to jest Pan-Pan? Że kto? Nie znamy takiego. Nie istnieje. Nigdy o nim nie słyszano. A Służba Wizytantek? Co to jest, z czym się to je? Zgadza się? No to się rozumiemy. Pięćsetka za ten miesiąc jak zwykle? Z Clupelkiem?

– Nie i nie, tym razem nie – spiskuje z Alicją, biegnie do ojców augustianów, wysłuchuje od przełożonego poufnych wiadomości, wraca wstrząśnięta do domu, wita protestami Pantaleona pani Leonor. – Zjawiłeś się w kościele z jedną z tych bandytek. I akurat u Świętego Augustyna. Ojciec Jose Maria opowiedział mi o tym.

– Najpierw mnie wysłuchaj i spróbuj zrozumieć, mamo – rzuca czapeczkę do szafki, idzie do kuchni, pije lodowaty sok z papai, ociera usta Panta. – Nigdy tego nie robię, nigdy nie pokazuję się na mieście z żadną z nich. Tu zaistniały specjalne okoliczności.

– Ojciec Jose Maria widział was, jak wchodziliście sobie pod rękę, zupełnie swobodnie, jak gdyby nigdy nic – napełnia wannę ziirmą wodą, zrywa opakowanie z mydła, podaje czyste ręczniki pani Leonor. – O jedenastej rano, właśnie wtedy, kiedy przychodzą na mszę wszystkie panie z Iquitos.

– Bo o tej godzinie odbywa się chrzest, to nie moja wina, daj mi wytłumaczyć – zdejmuje wiatrówkę, spodnie, podkoszulek, majtki, wkłada szlafrok, wchodzi do łazienki, rozbiera się, zanurza się w wannie, przymyka oczy i ale chłodna, mruczy Pantaleonek. – Cyculka jest jedną z moich najstarszych i na j wydajniej szych współpracownic, musiałem to zrobić.

– Nie możemy fabrykować męczenników, starczy już tych, co oni sami naprodukowali – przegląda teczki z wycinkami prasowymi zaznaczonymi czerwonym ołówkiem, organizuje tajne zebrania z oficerami Służby Wywiadowczej, Policji Śledczej, przedkłada plan Sztabowi Generalnemu i wprowadza go Tygrys Collazos. – Potrzymaj ich w koszarach przez parę tygodni, o chlebie i wodzie. Później wystraszysz ich i poślesz do diabła, Scavino. Oprócz dziesięciu lub dwunastu przywódców; tych przyślesz nam do Limy.

– Cyculka – rzuca się po sypialni, salonie, wsuwa głowę do łazienki, widzi Pantaleonka ma-(Chającego' nogami, zalewającego wodą całe pomieszczenie pani Leonor. – No i sam zobacz, z kim ty pracujesz, z kim się zadajesz. Cyculka! Cyculka! Jak to jest możliwe, żebyś zjawił się w kościele z taką upadłą, która do tego wszystkiego ma jeszcze takie imię. Już nie wiem, którego świętego mam błagać, nawet dziecko-męczennika błagałam na kolanach, by wyciągnęło cię z tej jaskini.

– Poprosiła mnie, bym został ojcem chrzestnym jej dziecka, i nie mogłem odmówić, mamo – namydla głowę, twarz, ciało, płucze się pod prysznicem, opatula się ręcznikami, wyskakuje z wanny, wyciera się, opryskuje dezodorantami, czesze się Pantaleonek. – Cyculka i Stugębek mieli taki sympatyczny gest, by ochrzcić dzieciaka moim imieniem. Ma na imię Pantaleon i osobiście podawałem je do chrztu.

– Co za zaszczyt dla rodziny – idzie do kuchni, przynosi szczotkę, szmaty, wyciera łazienkę, wchodzi do sypialni, podaje Pantaleonowi koszulę, świeżo uprasowane spodnie pani Leonor. – Jeśli już musisz mieć taką okropną pracę, to spełnij przynajmniej to, co mi przyrzekłeś. Nie włócz się z nimi, żeby ludzie cię nie widzieli.

– Już wiem, mamusiu, nie bądź taka nudna, hop, pod sam sufit, hop – ubiera się, rzuca brudne ubranie do kosza, uśmiecha się, zbliża się do pani Leonor, ściska ją, podnosi Pantaleonek. – O, mało brakowało, a zapomniałbym ci pokazać. Zobacz, nadszedł list od Pochy. Przysyła zdjęcia Gladys.

– Pokaż, pokaż, podaj mi okulary – poprawia spódnicę, bluzkę, wyszarpuje mu kopertę, zbliża się do okna pani Leonor. – Oj, co za rozkoszny dzieciak, ale tłuścioszek się zrobił z mojej pięknej wnuczki. Jezu Chryste z Bagazan, kiedy dasz mi to, o co cię tak błagam. Całe popołudnia spędzam w kościele, modlę się, nowenny odprawiam, żebyś nas stąd wyciągnął, a ty nic.

– Straszna świętoszka zrobiła się z ciebie w Iquitos, staruszko, w Chiclayo nawet na mszę nie chodziłaś, grałaś tylko w kanastę – siada na trzcinowym bujaku, przegląda gazetę, rozwiązuje krzyżówkę, śmieje się Panta. – Wydaje mi się, że twoje modlitwy do niczego ci się nie przydadzą, bo mieszasz religię z przesądami: dziecko-męczennik, Jezus Chrystus Cudotwórca z Bagazan, święta Ignacja.

– Proszę nie zapominać, że aby ścigać i karać tych szaleńców z Arki, trzeba odrywać ludzi od normalnej służby i pakować w to wciąż pieniądze – podróżuje samolotami, dżipami i łodziami po całej Amazonii, wraca do Limy, każe pracować po godzinach oficerom Rachunkowości i Finansów, redaguje raport, stawia się w gabinecie Tygrysa Collazos pułkownik López López. – To oznacza duże wydatki dla Sił Lądowych. A służba Wizy-tantek to beczka bez dna, przynosi same straty. Oprócz innych problemów.

– Tutaj jest list od Fochy, to tylko cztery linijki, przeczytam ci – słucha muzyki, spaceruje z panią Leonor po Placu Broni, pracuje w swej sypialni do północy, śpi sześć godzin, wstaje o świcie Panta. – Pojechały do Pimentel, z Chichi, żeby spędzić lato na plaży. Nie mówi nic o powrocie, mamo.

– Na własnym rozrachunku? – nakłada kepi, przepuszcza generała Victoria i pułkownika López López, siada w samochodzie na przedzie, do „Rosita Rios”, ale na skrzydłach, rozkazuje kierowcy Tygrys Collazos. – Tak, oczywiście, to jedno z możliwych rozwiązań, które Scavino wybrał natychmiast. Ale czy to nie za szybko? Nie widzę ani powodu, ani nagłej potrzeby, aby oświadczać, że Służba Wizytantek jest kompletnym fiaskiem. Mimo wszystko sprowokowane przez nią wypadki są mało znaczące.

– Nie przejmuję się negatywnymi stronami Służby Wizytantek, Tygrys, ale pozytywnymi – wybiera stół na wolnym powietrzu, siada pośrodku, rozluźnia sobie krawat, uważnie studiuje kartę generał Victoria. – Groźne jest jej fantastyczne powodzenie. Dla mnie problem leży w tym, że niechcący i nieświadomie rozkręciliśmy piekielną machinę. López niedawno przeprowadził inspekcję wszystkich garnizonów w Amazonii i jego raport jest niepokojący.

– Zostałem postawiony w obliczu gwałtownej konieczności natychmiastowego zarekrutowania dziesięciu Wizytantek – telegraf uje kapitan Pantoja. – Nie w celu rozszerzenia Służby, lecz dla utrzymania dotychczas osiągniętego rytmu pracy.

– Jest faktem, że wizytantki naszego Pantaleonka stały się jedynym tematem interesującym garnizony, obozy i posterunki graniczne – prosi na początek serca wołowe z rusztu i duszoną kukurydzę, a na drugie kaczkę marynowaną z dużą ilością jaj pułkownik López López. – Nic nie przesadzam, panie generale. Prawie o niczym innym nie mogłem mówić z oficerami, podoficerami i szeregowcami. Gdy chodzi o wizytantki, to nawet zbrodnie Arki spadają na dalszy plan.

– Przyczyną takiej sytuacji stały się bardzo liczne patrole, ekspedycje i grupy pościgowe chwytające religijnych morderców – nadaje szyfrem! kapitan Pantoja. – Jak dowództwu wiadomo, oddziały te prowadzą swą operację w lesie, rozwijając akcję policyjno-porządkową o pierwszorzędnym znaczeniu,

– W tej teczce są dowody, Tygrys – decyduje się na sałatkę rybną i nereczki po kreolsku z ryżem generał Victoria. – Zgadnij, co to za papiery. Raporty o stanie obrony powietrzno-lądowo-wodnej na granicach z Ekwadorem, Kolumbią, Brazylią i Boliwią? Zimno. Propozycje i plany ulepszenia naszego systemu obronno-ofensywnego w Amazonii? Zimno. Studia o łączności, logistyce, etnografii? Zimno, zimno.

– Służba Wizytantek uznała za swój obowiązek dotrzeć ze swymi konwojami do tych oddziałów, tam gdzie właśnie będą się one znajdować – kabluje kapitan Pantoja. – I osiągnęliśmy to dzięki entuzjastycznie podjętemu wysiłkowi całego bez wyjątku personelu.

– Tylko i wyłącznie prośby związane z SWGPGO, panie generale – na deser ciasteczka z miodem i orzeszkami ziemnymi, a do picia piwo Pilsen, tylko bardzo zimne, kończy pułkownik López López. – Wszyscy starsi podoficerowie Amazonii podpisali petycje prosząc, by zezwolono im korzystać z usług Służby Wizytantek. Oto i one: 172 arkusze.

– W tym celu stworzyłem lotne brygady z dwu lub trzech wizytantek, lecz to rozbicie personelu uniemożliwiłoby mi zapewnienie regularnego pokrycia zapotrzebowania ośrodków działalności usługowej – telefonuje kapitan Pantoja. – Mam nadzieję, że mię przekroczyłem zakresu moich kompetencji, panie generale.

– A ankieta przeprowadzona wśród oficerów przez Lopeza jest jeszcze bardziej niewiarygodna – pomaga sobie kromeczką bułki, po każdym kęsie popija piwo, wyciera czoło serwetką generał Victoria. – Od kapitana w dół 95 procent korpusu oficerskiego również żąda wizytantek. A od kapitana w górę 55 procent. No, Tygrys, i co powiesz na to?

– W związku z wynikami otrzymanymi w poufnej ankiecie, które przekazał mi pułkownik López, zmuszony jestem całkowicie zmodyfikować plan minimum rozszerzenia SWGPGO, panie generale – przeraża się i emocjonuje, zapisuje notatnik za notatnikiem, bierze amfetaminy, by o świcie być już na stanowisku dowodzenia, wysyła grube koperty poleconym kapitan Pantoja. – Uprzejmie proszę, by pan generał uznał wysłany przeze mnie poprzedni projekt za nie przyjęty i niebyły. Pracuję dzień i HOC nad nowym schematem organizacyjnym. Mam nadzieję że przyślę go panu generałowi jak najszybciej. – Bo poza tym, Tygrys, muszę ci powiedzieć, że Pantoja, choć wariat, ma absolutną rację – z impetem atakuje nereczki, Francuzi mają rację, jeśli tylko się złapie odpowiedni rytm, to można wepchnąć w siebie każdą ilość dań, osiemnaście-dwadzieścia, dowcipkuje generał Victoria. – Jego argumenty są nie do zbicia.

– Mając w perspektywie potencjalne podwojenie liczby użytkowników z chwilą rozszerzenia zakresu usług na podoficerów i stopnie pośrednie – dyskutuje z Ciuciumamą, Ciupelkiem i Chińczykiem Porfirio, robi przeglądy kandydatek, oddala „praczki”, rozmawia z sutenerami, przekupuje rajfurki kapitan Pantoja – muszę zakomunikować, że plan minimum usług regularnych, w rytmie zawsze poniżej życiowego minimum seksualnego, wymagałby czterech okrętów o tonażu „Ewy”, trzech samolotów typu „Dalili” i ekipy operacyjnej liczącej 272 wizytantki.

– Jeśli udostępnia się tę Służbę młodszym podoficerom i szeregowcom, to dlaczego nie starszym podoficerom? – odsuwa cebulę, kosteczki i w kilku kęsach wykańcza marynowaną kaczkę, uśmiecha się, widzi przechodzącą kobietę, puszcza oko i co za ciało, wzdycha pułkownik López López. – A jeśli i tym, to dlaczego nie oficerom? Tak wszyscy stawiają sprawę. I rzeczywiście, kontrargumentów nie ma.

– Oczywiście, jeśli rozszerzy się naszą działalność na kadrę oficerską, to zajdzie konieczność wprowadzenia pewnych korekt do moich obliczeń, panie generale – odwiedza czarowników, zażywa ayahuascę, ma wizje, w których kobiece oddziały defilują przez Pole Marsowe śpiewając Most na rzece Kwai, wymiotuje, pracuje, egzaltuje się kapitan Pantoja. – Pracuję właśnie na planem perspektywicznym, na wszelki wypadek. Należałoby stworzyć specjalną sekcję, grupę ekskluzywnych wizytantek, nie ma wątpliwości…

– Nie ma wątpliwości – rezygnuje z deseru, prosi o kawę, wyjmuje flakonik z sacharyną, rozpuszcza dwie pastylki, opróżnia jednym haustem filiżankę, zapala papierosa generał Victoria. – A jeśli istnienie tej Służby uzna się za niezbędne dla życia biologicznego i psychicznego żołnierzy, trzeba będzie co miesiąc zwiększać liczbę usług. Wiesz o tym aż za dobrze, Tygrys, funkcja rodzi narząd. W tym przypadku popyt zawsze będzie większy od podaży.

– Tak to właśnie jest, panie generale – prosi o rachunek, próbuje wyciągnąć swój portfel, zwariował pan czy co, dziś jesteście gośćmi Tygrysa, słyszy pułkownik López López. – Chcąc zatkać dziurę wykopaliśmy kanał, którym wypłynie cały budżet Intendentury.

– I cała energia naszych żołnierzy – w misji specjalnej odlatuje do Limy, odwiedza polityków, prosi o audiencję, radzi się, intryguje, szuka protekcji, wraca do Iquitos generał Scavino.,

– Słuchaj, Tygrys, tego głodu na wizytantki, który poczuli wszyscy w Amazonii, i sam diabeł nie zaspokoi – otwiera drzwiczki samochodu, wchodzi pierwszy, mówi szkoda, że nie można uciąć sobie małej sjesty po tym obiadku, z powrotem do ministerstwa, rozkazuje generał Victoria.

Albo, żeby już być modnym, nie zaspokoi go nawet samo dziecko-męczennik. A propos, czy wiecie, że ta cała religia dotarła już do Limy? Wczoraj odkryłem, że moja synowa ma ołtarzyk z obrazkami dziecka-męczennika.

– Moglibyśmy początkowo działać ze ściśle wyselekcjonowaną ekipą dziesięciu wizytantek dla oficerów, panie generale – rozmawia z samym sobą na ulicy, zasypia na biurku, puszcza wodze fantazji, przeraża panią Leonor swoim wyglądem kapitan Pantoja. – Rekrutację tych wizytantek przeprowadzilibyśmy oczywiście w Limie, by zagwarantować wysoką jakość usług. Czy podobają się panu generałowi znaki SO SWGPGO? Sekcja Oficerska Służby Wizytantek. Prześlę szczegółowy projekt.

– Cholera, zdaje się, że macie rację – wchodzi do swego gabinetu, zastanawia się, otwiera korespondencję, gryzie paznokieć Tygrys Collazos. – To kurewstwo zaczyna wyglądać ponuro.

Загрузка...