Iquitos, 23 sierpnia 1956.
Kochana Chichi!
Przebacz, że tak długo nie pisałam do ciebie, na pewno wieszasz psy na swojej siostrzyczce, która bardzo cię kocha, i burczysz wściekła pod nosem, że dlaczego ta idiotka Focha nic mi nie pisze, jak jej tam poszło, jaka jest Amazonia. Ale wiesz, Chichi, tak naprawdę, chociaż dużo o tobie myślałam od chwili przyjazdu i okrutnie się za tobą stęskniłam, to nie miałam czasu, żeby napisać list i chęci też (no już, tylko się nie gniewaj), a teraz powiem ci dlaczego. Okazuje się, Chichi, że Iquitos nie (przyjęło zbyt dobrze twojej siostrzyczki. Nie jestem zbyt zadowolona z tej zmiany, sprawy mają.się tutaj źle i dziwnie. Nie chcę powiedzieć, że miasto jest brzydsze od Chiclayo, nie, wprost przeciwnie. Bo chociaż nialusieńkie, to jest wesołe i sympatyczne, a najpiękniejsze, jasne, to dżungla i wielka Amazonka, o której ciągle słyszałam, że jest wielka jak morze, że nie widać drugiego brzegu i kupę innych rzeczy, ale naprawdę to sobie tego nawet wyobrazić nie możesz, dopóki nie zobaczysz z bliska: przepiękne. Mówię ci, zrobiliśmy masę.wycieczek na ślizgaczu (tak tutaj nazywają motorówki), w jedną niedzielę do Tamshiyaco, to takie miasteczko w górę rzeki, w inną do takiego 60 o śmiesznej nazwie San Juan de Munich, a w następną aż do Indiana, takiej wsi w dół rzeki, którą właściwie wybudowali całą księża i zakonnicy kanadyjscy, fantastyczne, no nie? żeby przyjeżdżać aż z tak daleka, na taki upał i samotność, aby cywilizować dzikusków w puszczy. Pojechaliśmy z moją teściową, ale już nigdy więcej nie weźmiemy jej na ślizgacz, bo na wszystkich trzech wyprawach umierała ze strachu, cały czas trzymając się kurczowo Pantaleona i rycząc, że się wywrócimy, że wy się uratujecie, bo umiecie pływać, ale ja się utopię i piranie mnie zjedzą (dobrze by było, Chichi, ale te biedne rybki by się zatruły). A później, jak wracaliśmy, to nic tylko narzekała na bąble bo, mówię ci, jedną z najstraszniejszych rzeczy są tutaj moskity i zangi (takie ziemne moskity, chowają się w trawie), bo tak cię przez cały czas tną, że czujesz się jak jeden ogromny bąbel i musisz lać na siebie różne środki i drapać się. Widzisz więc, co to znaczy mieć delikatną skórę i błękitną krew, która przyciąga do ciebie robaczki (haha).
Jest faktem, że jeśli mnie przyjazd do Iquitos nie przyniósł nic dobrego, to dla teściowej okazał się wprost fatalny. Bo tam w Chiclayo była szczęśliwa, wiesz, jaka z niej przylepa, jak ona lubi spotykać się na ploty ze staruchami z Kolonii' Wojskowej, grać co wieczór w kanastę, zalewać się łzami przy tych swoich słuchowiskach i przyjmować gości na herbatkach, ale tutaj tego, co ona tak bardzo lubiła, tego, czym ją tak doprowadzałyśmy do białej gorączki mówiąc jej „to pani życie w barakach” (och, Chichi, przypomina mi się Chiclayo i umieram z żalu), tutaj tego nie będzie miała, tak że odbiło jej, żeby pocieszyć się religią czy raczej czarami, tak, tak, nie przesłyszałaś się. Bo zaraz padniesz, to był pierwszy kubeł zimnej wody, jaki na mnie wylano: nie będziemy mieszkać w Kolonii Wojskowej ani nie będziemy mogli spotykać się z rodzinami oficerów. Nic dodać, nic ująć. I to jest dla pani Leonor straszne, ona tak marzyła o tym, żeby zostać przyjaciółką-nierozłączką żony komendanta V Okręgu i kłuć (wszystkich tą przyjaźnią w oczy, tak jak kłuła tam w Chiclayo, bo była najbliższą przyjaciółką żony pułkownika Montesa, i to tak bliską, że tym dwóm staruchom brakowało tylko wpakować się razem do łóżka (ale żeby plotkować pod prześcieradłem i ludzi obmawiać, nie miej brzydkich myśli). Słuchaj, a ten dowcip pamiętasz? Pepito mówi do Carlitosa: chcesz, żeby moja babcia zrobiła tak jak wilk, tak, chcę, jak dawno nie robisz tych rzeczy z dziadziu babciu? Uuuuuuuuu! W każdym razie w ten sposób nas dobili, Chiehi, bo jedynymi nowoczesnymi i wygodnymi domkami w Iquitos są albo te z Kolonii Wojskowej, albo Marynarki, albo Zgrupowania Lotniczego. Te w mieście są stare, brzydkie, niewygodne. Wzięliśmy domek na ulicy Sargento Lores, jeden z tych wybudowanych na początku wieku, w czasach kauczuku, które z tymi fasadami z portugalskich kafelków i z drewnianymi balkonami są najcudniejsze; fakt, że jest duży i z okna widać rzekę, ale odpada przy najskromniejszym z Kolonii Wojskowej. A najbardziej doprowadza mnie do szału to, że nawet nie możemy kąpać się w basenie Kolonii ani w basenie marynarzy czy lotników, a w Iquitos jest tylko jeden basen, straszny, komunalny, gdzie pcha się, kto żyw: poszłam tam raz i było tysiące ludzi, ohyda, kupy typków z pazernymi minami czekały tylko na wchodzące do wody kobiety i pod pretekstem, że niby ścisk, no, wyobrażasz sobie. Nigdy więcej, Chichi, wolę prysznic. A jaka jestem zła, kiedy sobie pomyślę, że żona byle poruczniczymy może teraz siedzieć na basenie Kolonii Wojskowej, opalać się, słuchać sobie radia i spokojnie wchodzić do wody, gdy ja tutaj muszę przylepiać się do wentylatora, żeby się nie roztopić: przysięgam ci, że obcięłabym generałowi Scavino, no, już wiesz co (haha). Bo do tego wszystkiego nie mogę robić nawet zakupów w konsumach wojskowych, gdzie wszystko kosztuje o połowę taniej, a tylko w normalnych sklepach, jak byle kto. Nawet na to nam nie pozwalają, musimy żyć tak, jakby Panta był cywilem. Dali mu dwa tysiące więcej jako rekompensatę, ale to niczego nie załatwia. Chichi, widzisz więc, że pieniążków mało, a Pochltę zrobili na szaro (wyszło mi wierszem, ale przynajmniej dobrze, że nie straciłam humoru, nie?).
Wyobraź sobie, że Panta musi chodzić dzień i noc ubrany jak cywil, a mundurami karmią się w kufrze mole i nigdy nie będzie mógł ich włożyć,1 a on tak je lubi. I wszystkim musimy wmawiać, że Panta jest handlowcem, który przyjechał do Iquitos w interesach. A najśmieszniejsze jest to, że teściowej i mnie w rozmowach z sąsiadami robi się kompletne poplątanie z pomyleniem, bo czasami coś im wymyślamy, a czasami coś innego, i nagle wyrywa nam się jakieś wojskowe wspomnienie z Chicalayo, które musi ich bardzo intrygować, i już mamy na całym osiedlu opinię dziwnej i co nieco podejrzanej rodziny. Już cię widzę, jak podskakujesz w łóżku i gadasz co się dzieje z tą idiotką, że nie chce od razu powiedzieć, o co chodzi, i po co tyle tajemnic. Ale okazuje się, Chichi, że nic nie mogę ci powiedzieć, bo to tajemnita wojskowa, i to taka tajemnica, że gdyby dowiedziano się, że Panta coś wygadał, to by go oskarżyli o zdradę stanu. Wyobraź sobie, Chichi, że zlecili mu bardzo ważną misję w Służbie Wywiadowczej, bardzo niebezpieczną i dlatego nikt nie powinien wiedzieć, że jest kapitanem. Ojej, co za idiotka, już ci wypaplałam tajemnicę, a teraz szkoda mi podrzeć list i zaczynać od nowa. Przysięgnij, Chichi, że nikomu, ale to nikomu ani słowa, bo cię zamorduję, a do tego chyba nie chcesz, żeby twojego szwagierka z twojej winy wsadzili do więzienia albo rozstrzelali, nie? A więc buzię na kłódkę i żadnego podrygiwania i zwierzania się twoim przyjaciółkom, tym plotkarom Santana. Czy to nie komiczne – Panta zamieniony w agenta? Mówię ci, że dońa Leonor i ja umieramy z ciekawości, żaby dowiedzieć się, co on tutaj w ląuitbs szpieguje, zasypujemy go pytaniami i próbuję coś z niego wyciągnąć, ale znasz go, nic nie powie, nawet gdyby go mordowano. Ale ja się tak łatwo nie poddam, twoja siostrzyczka też jest uparta jak osioł i zobaczymy, kto wygra. Ale ostrzegam cię, że kiedy tylko się dowiem, w co takiego jest wplątany Panta, to nie mam zamiaru czegokolwiek ci zdradzać, choćbyś miała się posiusiać z ciekawości.
Ale chociaż to musi być bardzo emocjonujące, że Siły Lądowe powierzyły mu tę misję w wywiadzie, Chichi, i chociaż może mu to bardzo pomóc w jego karierze, to, mówię ci, jeśli o mnie chodzi, wcale nie jestem zadowolona. Bo po pierwsze prawie go nie widuję. Ty wiesz, jaki on jest maniak z tą swoją sumiennością. W pracy wszystko, co mu każą zrobić, tak bierze sobie do serca, że nie śpi, nie je, nie żyje, dopóki tego nie wykona, ale w Chiclayo miał przynajmniej swoje godziny i wiedziałam, kiedy wychodzi ł przychodzi. A tutaj cały czas jest poza domem i nigdy nie wiadomo, o której godzinie wróci i padniesz trupem, w jakim stanie. Mówię ci, nie mogę się przyzwyczaić do niego w cywilnym ubraniu, w wiatrówce, w dżinsach i dżokejce, bo tak zachwiało mu się ubierać, i wydaje mi się, że zmieniłam męża, i nie tylko dlatego (ojej, tu już się wstydzę, Chichi, tego to na pewno ci nie powiem). I gdyby on pracował tylko w dzień, to ja proszę bardzo i nic mi więcej do szczęścia nie trzeba. Ale on w nocy też musi wychodzić i czasami na bardzo długo, a trzy razy już wrócił kompletnie pijany, trzeba było mu pomagać w rozbieraniu się i na drugi dzień jego mamusia musiała mu robić okłady i-parzyć ziółka. Tak, Chichi, już widzę, jaką robisz zdziwioną minę, i chociaż możesz w to nie wierzyć, ten Panta abstynent, który jeśli pi?, to tylko lekarstwa, kiedy miał hemoroidy, zataczał się i język mu się plątał. Teraz to śmiać mi się chce, bo przypominani sobie, jakie to było komiczne, jak padał na twarz, potykał się o różne rzeczy i jak jęczał, ale raz to wpadłam w taką złość, że miałam chęć jemu też obciąć to, co wiesz (ale chyba nie, żebym później męczyła się sama, haha). On mi przysięga i przysięga, że musi wychodzić w nocy w tej swojej misji, że musi szukać takich typków, którzy całe życie siedzą tylko w barach, że tam dla 'zmylenia się spotykają i może to prawda (tak to pokazują na filmach szpiegowskich, no nie?), ale słuchaj, czy ty przyjmowałabyś to spokojnie, gdyby twój mąż siedział po całych nocach w barach? No więc nie, moja droga, musiałabym być nie wiem jak głupia, żeby uwierzyć, że w barach są tylko mężczyźni. Tam muszą być kobiety, które się jego czepiają i przymizdrzają, i Bóg wie co jeszcze. Parę razy zrobiłam mu taką awanturę, że przyrzekł mi nigdy więcej nie wychodzić w nocy, chyba że tylko wtedy, kiedy będzie to sprawa życia i śmierci. Z lupą przeszukałam mu wszystkie kieszenie, koszule i bieliznę, bo, mówię ci, jeśli znajdę najmniejszy ślad, że był z kobietami, to biedny Panta. Przynajmniej dobrze, że pomaga mi w tym jego mamuśka, bo jest przerażona tymi nocnymi wypadami i pijaństwami swojego synalka, którego zawsze uważała za świętego, a teraz okazuje się, że nie taki on znów święty (ojej, Chichi, padniesz trupem, jak ci powiem).
I do tego przez tę przeklętą misję musi spotykać się z takimi ludźmi, że ciarki przechodzą. Wyobraź sobie, że kiedyś po południu poszłam do kina z taką sąsiadką, z którą sią zaprzyjaźniłam, Alicją, żoną pracownika w Banco Amazónico, bardzo sympatyczną loretanką, która nam pomogła przy urządzaniu się. Poszłyśmy do kina „Exceląior” zobaczyć film z Rockiem Hudsonem (trzymaj mnie, bo mdleję) i potem poszłyśmy sobie ma spacerek odetchnąć świeżym powietrzem i kiedy przechodziłyśmy obok baru, który nazywa się „Camu Camu”, patrzę, a tu Panta przy stoliku w kąciku, i to z jaką parką! Atak serca, Chichi, babsztył, stara dziwa tak wypacykowana, że już nic więcej się tam nie mieściło, nawet na uszach, z takimi cycami i takim zadkiem, że na krześle się nie mieściła, a facet – ludzik tak niziutki, że stopy nie sięgały mu podłogi, a do tego wszystkiego o wyglądzie takiego podrywacza, że aż się wierzyć nie chciało. I Panta między nimi, rozmawiał sobie w najlepsze, jakby byli przyjaciółmi od dziecka. Powiedziałam Alicji patrz mój mąż, a ona wtedy, zdenerwowana, złapała mnie za ramię, chodź, Pocha, chodźmy stąd, nie możesz podejść. Więc poszłyśmy dalej. No i jak myślisz, co to była za parka? Babsztył to kobieta o najgorszej reputacji w całym Iquitos, wróg publiczny numer jeden wszystkich szanujących się domów, nazywają ją Ciuciumama i prowadzi dom tych na ka, który stoi przy drodze do Nanay, a liliputek jest jej kochankiem, pęknąć można ze śmiechu, jak sobie wyobrażę, jak ona robi te rzeczy z tym cudakiem, no ale pomyśl, co za zdeprawowane babsko, on jeszcze gorzej. Jak ci się wydaje? Później powiedziałam to twojemu szwagierkowi, żeby zobaczyć jaką zrobi minę, i oczywiście tak go zatkało, że zaczął się jąkać. Ale nie śmiał zaprzeczyć, przyznał, że ten duecik to męty. I że musiał, dla swojej pracy, odszukać ich i żebym nigdy, jak go z nimi zobaczę, nie podchodziła, a jeszcze bardziej jego matka. Powiedziałam mu twoja sprawa, z kim się zadajesz, ale jak tylko się dowiem, że wlazłeś do domu tego babsztyla w Nanay, to twoje małżeństwo w niebezpieczeństwie, Panta. No, więc nie, moja droga, wyobraź sobie, jakie tutaj zaczną mieć o nas opinie, jeśli Panta zacznie włóczyć się na oczach wszystkich z tymi ludźmi. Irniyni jego koleżką jest Chińczyk, ja myślałam, że wszyscy Chińczycy są drobni i delikatni, ale ten to Frankenstein. Chociaż Alicji wydaje się przystojny, ale loretanki mają skrzywiony gust, siostrzyczko. Przyłapałem go z nim w dniu, kiedy poszłam do Akwarium w Moronacocha zobaczyć egzotyczne ryby (piękne, mówię ci, ale zachciało mi się dotknąć węgorza i tak mnie od ogona prąd kopnął, że o mało nie upadłam na podłogę), a pani Leonor też go przydybała w knajpce z Chińczykiem, a Alicja nakryła ich, jak spacerowali po Placu Broni, i od niej dowiedziałam się, że Chińczyk ma opinię wielkiego przestępcy. Ze jest sutenerem, nabieraczem i próżniakiem: no to widzisz, jakie znajomości ma twój szwagierek. Rzuciłam inu to prosto w twarz, a pani Leonor więcej niż ja, bo ją więcej ode mnie to złe towarzystwo jej synalka wpędza w chorobę, zwłaszcza teraz, kiedy wierzy; że wisi nad nami koniec świata. Panta przyrzekł jej, że nie będzie się pokazywał na ulicach ani z babsztylem, ani z liliputem, ani z Chińczykiem, ale będzie musiał jednak spotykać isię z nimi po kryjomu, bo okazuje się, że to część jego pracy. Już nie wiem, czym się skończy ta jego misja, a z powodu takich znajomości to możesz teraz, Chichi, zrozumieć, dlaczego mam cały czas napięte nerwy i cała się trzęsę.
Chociaż tak naprawdę to nie powinnam się tak denerwować, jeśli chodzi o rogi i niewierność, bo, czy mam ci to opowiedzieć, siostrzyczko, nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo Panta się zmienił, jeśli chodzi o te sprawy intymne. Pamiętasz, jaki on zawsze był porządniutki, od czasu gdy się pobraliśmy, aż ty się wyśmiewałaś i mówiłaś mi jestem pewna, że ty z nim więcej pościsz, Pocha. A więc już nigdy nie będziesz mogła wyśmiewać się z twojego szwagierka, jeśli o to chodzi, ty niewyparzona gębo, bo jak tylko stanął w Iquitos, to wstąpiła w niego bestia. Coś strasznego, Chichi, czasami boję się i myślę, czy to nie jest jakaś choroba, bo wyobraź sobie, że przedtem chciało mu się robić te rzeczy raz na dziesięć albo piętnaście dni (co za wstyd ci o tym mówić, Chichi), a teraz ten bandyta chce co dwa, co trzy dni i muszę go powstrzymywać, bo to też żadna przyjemność, no nie, przy takich upałach i wilgoci, od której wszystko staje się lepkie. Zresztą wydaje mi się, że mogłoby mu to zaszkodzić, bo słyszałam, że to się rzuca na mózg, przecież wszyscy mówili, że mąż Pulpity Carrasco dostał kuku na muniu, bo za często robił z nią te rzeczy. Panta mówi, że to z powodu klimatu, że jakiś generał już go ostrzegał tam w Limie, że w puszczy mężczyźni zamieniają się w dynamit. Mówię ci, śmiać mi się chce, jak widzę twojego szwagierka tak rozpalonego, czasami chce mu się robić te rzeczy w dzień, po obiedzie, że niby trzeba sobie pospać, ale oczywiście nie pozwalam mu, a czasami to z tym wariactwem budzi mnie o świcie. Wyobraź sobie, że zeszłej nocy nakryłam go, jak łapał czas na stoperze, podczas gdy robiliśmy te rzeczy, i powiedziałam mu to, a on strasznie się zmieszał. Później wyznał mi, że musiał się dowiedzieć, ile te rzeczy trwają między normalną parą: może on zaczyna być wyuzdany? Kto mu uwierzy, że do swojej pracy potrzebuje badać takie świństwa. Mówię mu, nie poznaję cię Panta, byłeś zawsze tato grzeczniutki, mam wrażenie, że przyprawiam ci rogi z innym Panta. No to, moja droga, starczy tego dobrego, żeby dziewicy opowiadać takie świństwa, i przysięgam ci, że znać cię nie będę chciała, jeśli strzeli ci do głowy pogadać sobie o tym z kimś, a przede wszystkim z tymi idiotkami Santana.
A z drugiej strony jasne, że uspokaja mnie to, że Panta w tych rzeczach zrobił się taki głodomór, bo to znaczy, że jego żona podoba mu się (no więc właśnie) i że nie potrzebuje szukać żadnych przygód na ulicy. Chociaż tutaj to uwaga, Chichi, bo w Iquitos kobiety to poważna sprawa. A wiesz, jaki jest pretekst, który sobie wymyślił twój szwagierek, żeby robić te rzeczy, kiedy tylko mu się zechce? Pantaleonek Junior! Tak, Chichi, tak jak słyszysz, w końcu zdecydował się, żebyśmy mieli dzidziusia. Przyrzekł mi, że gdy tylko awansuje, no i dotrzymuje słowa, ale teraz, gdy mu się tak zmienił temperament, to już nie wiem, czy to i dlatego, żeby mi sprawić przyjemność, czy to tylko taka wymówka, żeby robić te rzeczy i rano, i wieczorem. Mówię ci, umrzeć można ze śmiechu, wchodzi do domu jak elektryczna myszka i tak czai się i czai, aż w końcu, Pocha, czy będziemy mogli dziś w nocy zamówić kadecika, haha, czy to nie piękne, uwielbiam go, Chichi (słuchaj, nie wiem, dlaczego opowiadam ci takie świństwa, przecież ty jeszcze jesteś panienka). Ale na razie nic, ale to nic, chuda, mimo tylu zamówień, wczoraj akurat zaczął mi się normalnie okres, a niech to, a mówiłam już sobie, że w tym miesiącu to na pewno. Przyjedziesz, Chichi, opiekować się swoją siostrzyczką, kiedy będę miała brzuch? Ojej, żeby to było już jutro, żebyś już przyjechała, jak ja strasznie chcę mieć ciebie tutaj, wtedy byśmy sobie poplotkowały, ile wlezie. Ale ostrzegam, zawiedziesz się strasznie na loretańczykach, żeby znaleźć jakiegoś przystojnego chłopaka, to trzeba go szukać jak igły, ja już tutaj rozejrzę się za kimś wartościowym, żebyś się, jak przyjedziesz, za bardzo nie nudziła. (Zauważyłaś, że list zaczyna mi się rozciągać na kilometry? Musisz mi odpowiedzieć takim samym listem, okey?) Chyba to nie będzie to, że nie mogę mieć dzidziusiów, Chichy, tak się boję, że co dzień błagam Boga o jakąkolwiek karę, tylko nie o taką, umarłabym z żalu, gdybym nie miała przynajmniej chłopczyka i dziewczynki. Lekarz mówi, że jestem jak najbardziej normalna, więc mam nadzieję, że to już w następnym miesiącu. Czy ty wiedziałaś, że mężczyźnie za każdym 'razem, kiedy robi te rzeczy, wytryskują miliony plemników i że tylko jeden trafia do jajnika kobiety i tak się robi dzidziuś? Czytałam broszurkę, którą dał mi doktor, wszystko bardzo dobrze wytłumaczone, ale od tego cudu życia • można dostać kręćka. Jeśli chcesz, to mogę ci ją posłać i w ten sposób poduczysz się, żebyś wtedy, kiedy ustatkujesz sLę i wyjdziesz za mąż, i stracisz dziewictwo, wiedziała, co to jest biały sosik, ty chudzielcze. Mam nadzieje, że nie zbrzydnę za bardzo, Chichi, niektóre podczas ciąży stają się bardzo brzydkie, puchną jak ropuchy, wyłażą im żylaki, ojej, co za obrzydlistwo. Już nie będę podobać się twojemu szwagierkowi-ogierkowi i może znajdzie sobie jakąś na ulicy, mówię ci, nie wiem, co wtedy zrobię. Wyobrażam sobie, że przy takim upale i tutejszej wilgoci ciąża musi być okropna, przede wszystkim gdy się mieszka tu gdzie my, pechowcy, a nie w Kolonii Wojskowej. Mówię ci, że to moje następne zmartwienie, od którego już mi włosy siwieją: ja cała szczęśliwa, bo chcę mieć dzidziusia, ale jeśli pod pretekstem, że strasznie utyłam, ten okropny Parita zwiąże się z jakąś loretanką, a teraz przede wszystkim, kiedy uderzyło mu do głowy robić te rzeczy, nawet kiedy śpi? Umieram z głodu, Chichi, piszę już do ciebie parę godzin, już dońa Leonor podaje obiad, wyobrażasz sobie, jaka jest zadowolona moja teściowa na samą myśl o wnuczku, idę, zjem obiad, a później znowu zacznę pisać, tylko się nie zabij, jeszcze się nie żegnam, ciao, siostrzyczko.
Już wróciłam, Chichi, strasznie to długo trwało, f! bo już prawie szósta, ale musiałam się trochę przespać, bo objadłam się jak boa. Wyobraź sobie, że Alicja przyniosła nam w prezencie cały półmisek tacachp, to taka tutejsza potrawa, ona jest bardzo miła, prawda? Dobrze, że przynajmniej znalazłam sobie tutaj w Iquitos przyjaciółkę. Tyle się nasłuchałam o słynnym tacacho, to jest zielony banan z wieprzowiną i mówią, że najlepsze dają na Targu Belen, w restauracji „Lampa Aladyna Panduro”, gdzie jest wspaniały kucharz, i tak strasznie nudziłam twojego szwagierka, aż w końcu wziął mnie tam. Raniutko, bo targ jest czynny od świtu i bardzo wcześnie go zamykają. Belen to tutaj najpiękniejsza rzecz, zobaczysz, cała dzielnica pełna drewnianych chałupek pływających na rzece, ludzie pływają na łódeczkach z jednej strony na drugą, to coś bardzo oryginalnego, mówię ci. nazywają to Wenecją Amazonii, chociaż widać straszną nędzę. Targ trzeba na pewno poznać i warto tam chodzić, żeby kupować owoce, ryby albo korale i bransolety, które robią Indianie, bardzo ładne, ale na pewno nie warto tam jeść, Chichi. O mało co się nie przekręciłyśmy, kiedy weszliśmy do tego Aladyna Panduro, nie możesz sobie nawet wyobrazić, jaki tam brud i chmary robactwa. Talerze, które nam podali, były czarne, a to były muchy, odganiałaś je i od razu wracały i właziły ci w usta i w oczy. I w ten sposób ani ja, ani dona Leonor nie spróbowałyśmy ani tyciu tyciu, niedobrze się nam robiło, a ten wariat Panta zjadł wszystkie trzy porcje i jeszcze suszone mięso, które pan Aladyn wpychał uparcie, mówiąc, że to trzeba jeść razem z tacacho. Opowiedziałam Alicji o naszej przygodzie, a ona powiedziała poczekaj, ja ci zrobię tacacho, żebyś wiedziała, co dobre, i dziś przyniosła nam cały półmisek. Pycha, siostrzyczko, podobne jest do chifle z północy, chociaż tylko trochę, bo tutejsze banany mają inny smak. Ale ciężkie to jak ołów, musiałam się położyć, żeby to strawić, a moja teściowa skręca się z bólu żołądka i ma kolki, i jest cała zielona ze wstydu, bo nie może się powstrzymać i puszcza gazy, a może wreszcie pęknie i pójdzie w końcu do nieba. Nie, jaka ja jestem niedobra, biedna pani Leonor, tak naprawdę to jest bardzo dobra, tylko że strasznie mnie denerwuje tym, że traktuje swojego synalka, jakby jeszcze był dzidziusiem i świętym, durny babsztyl, nie?
Mówiłam ci już, że biedaczka znalazła sobie nowe zajęcie i bawi się w zabobony? Z mieszkania zrobiła sobie wielki śmietnik. Wyobraź sobie, że w kilka dni po naszym pi*zyjeździe zrobił się tutaj w Iquitos wielki raban w związku z przybyciem Brata Francisco, może coś o nim słyszałaś, bo ja nie, dopiero jak przyjechałam tutaj. W Amazonii jest sławniejszy od Marlona Brando, stworzył religię, która się nazywa Bractwo Arki, wszędzie chodzi na piechotę, a tam gdzie przychodzi, stawia olbrzymi krzyż i otwiera arki, które są ich kościołami. Ma wielu wyznawców, przede wszystkim wśród biedaków, i zdaje się, że księża są wściekli, bo robi im konkurencję, ale jak dotąd nic nie mówią. No więc moja teściowa i ja poszłyśmy do Moronacocha posłuchać go. Były tam tłumy ludzi, a najbardziej wstrząsające było to, że mówił ukrzyżowany jak Chrystus, ni mniej, ni więcej. Głosił koniec świata, prosił ludzi, żeby składali ofiary na Sąd Ostateczny. Nie bardzo można go było zrozumieć, bo mówił taką trudną i hiszpańszczyzną. Ale ludzie słuchali go zahipnotyzowani, kobiety płakały i padały na kolana. Ja sama się przejęłam i nawet popłakałam się, a moja teściowa, nawet sobie nie wyobrażasz, strasznie się pobeczała i nie mogliśmy jej uspokoić, ten magik ją ustrzelił. Chichi. Później w domu mówiła cuda o Bracie Franciszku, a następnego dnia wróciła do arki Moronacocha, żeby porozmawiać z „braćmi”, a teraz okazuje się, że stara też się zrobiła „siostrą”. No i teraz zobacz, jak mocno musiało ją trafić: ona, która nigdy nie przywiązywała zbyt dużej wagi do prawdziwej religii, teraz jest heretyczką. Wyobraź sobie, że w jej pokoju jest pełno drewnianych krzyżyków, no ale gdyby to było tylko to, to bardzo dobrze, bo czymś by się zajęła, ale najgorsze w tej całej hecy jest to, że bzikiem tej religii jest krzyżowanie zwierzątek i to już mi się nie podoba, bo na tych jej krzyżykach znajduję co dzień przybite karaluchy, motyle, pająki, a niedawno nawet mysz, co za okropna okropność. Kiedy znajduję takie świństwa, wrzucam je do śmieci i już z parę razy porządnie się pokłóciłyśmy. Zabawa jest na całego, bo jak tylko wybucha burza, a tutaj wybuchają co chwila, stara cała się trzęsie myśląc, że to już koniec świata, i błaga swego synalka na wszystkie świętości, żeby kazał ustawić przy drzwiach olbrzymi krzyż. No i widzisz, ile nowin w tak krótkim czasie.
O czym. to ci mówiłam, kiedy przestałam pisać, żeby iść na obiad? Aha, o loretankach. Ojej, Chichi, wszystko, co mówię, to prawda, święta prawda, co dzień odkrywam coś innego i z wrażenia w głowie mi się kręci i pytam się: a to co nowego? Iquitos jest najbardziej zepsutym miastem w Peru, jeszcze gorszym od Limy. Może to prawda, że klimat odgrywa w tym dużą rolę, to znaczy, chcę powiedzieć, w tym, że kobiety są takie straszne, no bo widzisz, tylko Panta się znalazł tutaj, a już zrobił się z niego wulkan. Najgorsze jest to, że te bandytki są bardzo ładne, mężczyźni tacy brzydcy i bez wdzięku, a one takie piękne. Wcale nie przesadzam, Chichi, myślę, że najpiękniejsze kobiety w Peru (oprócz tej, która do ciebie pisze, i jej siostrzyczki, jasne) to te z Iquitos. Wszystkie, i te, które wydają się zamożne, i wieśniaczki, i mówię ci, że chyba nawet najładniejsze są te wiesz już jakie. Takie zgrabne, moja droga, z takim kokieteryjnym i bezwstydnym sposobem chodzenia, ruszają tyłeczkiem i odrzucają do tyłu ramiona, żeby było widać sterczący biust. Takie zuchwałe, wkładają spodnie obcisłe jak rękawiczki i myślisz, że uciekają, kiedy mężczyźni im przygadują? Gdzie tam, podbijają im bębenka i patrzą im w oczy z taką bezczelnością, że niektóre chce się pociągnąć za włosy. Och, muszę ci powiedzieć coś, co usłyszałam wczoraj wchodząc do „Almacen Record” (gdzie sprzedają systemem 3 X 4, ty kupujesz trzy artykuły, a czwarty dostajesz za darmo, bomba, nie?) między dwoma smarkulami. Jedna mówiła do drugiej: „Całowałaś się już z wojskowym?” „Nie, a dlaczego pytasz?” „Całują wspaaaaaaniale.” Zaczęłam się śmiać, bo mówiła to z takim zaśpiewem loretańskim i na cały głos, i nic jej nie obchodziło, że wszyscy słyszą. Takie są, Chichi, takie bezczelne, jakich nigdzie nie ma. A myślisz, że one poprzestają na pocałunkach? Też pomysł, Alicja mówi, że te diablice zaczynają już w szkole uczyć się większych figielków i dbać o siebie, a kiedy wychodzą za mąż, już z olbrzymim doświadczeniem, to robią wielkie kino, żeby ich mężowie uwierzyli, że są nietknięte. Niektóre chodzą do tych bab, które przygotowują takie wywary z ayahuasca, słyszałaś chyba o tym, nie? i Są to takie zioła, od których śnią się różne rzeczy. No więc one chodzą do tych bab, żeby przywróciły im dziewictwo. Wyobrażasz sobie? Przysięgam ci, że ile razy wychodzę po zakupy albo do kina z Alicją, to wracam cała czerwona od tych wszystkich jej opowieści. Pozdrawia jakąś koleżanką, pytam się jej, kto to jest, a to taka straszna noga, wyobraź sobie, to ta, która miała najmniej kochanków, wszystkie mężatki chociaż raz przespały się z jakimś wojskowym, lotnikiem czy marynarzem, ale przede wszystkim z wojskowym, bo ci mają największe powodzenie, mój? droga, przynajmniej dobrze, że mojemu Pantaleonowi nie pozwalają nosić munduru. Te wariatki wykorzystują najmniejszy brak uwagi ze strony męża i trach, rogi. Gęsiej skórki można dostać, chudzielcze. A ty myślisz, że one to robią tak normalnie, w swoim łóżeczku, na prześcieradełku? Alicja powiedziała mi jak chcesz, to możemy pójść na spacer do Moronacocha i zobaczysz, ile tam samochodów, w których parki robią swoje figielki (ale prawdziwe, żebyś nie myślała), jedna obok drugiej, jak gdyby nigdy nic. Wyobraź sobie, że jedną przyłapali z porucznikiem żandarmerii w ostatnim rzędzie kina „Bolognesi”. Mówią, że akurat film się zerwał, zapalono światła i nakryli ich. Biedni, wyobrażasz sobie, jak się musieli przestraszyć, kiedy zobaczyli, że się światło zapala, a przede wszystkim ta biedaczka. Położyli się korzystając z tego, że zamiast foteli były ławki i że ostatni rząd był pusty. Straszny skandal, bo spiker z Radio Amazonas, który jest okropny, bo wszystko wywleka na wierzch, opowiedział całą historię z detalami i nazwiskami, i w końcu porucznika przenieśli z Iquitos. Ja nie chciałam wierzyć w tę historię, ale Alicja pokazała mi na ulicy tę kobietę, bardzo ładna czarnulka, a z taką twarzyczką, że tylko do klasztoru. Popatrzyłam na nią i mówiłam ty mnie, Alicja, oszukujesz, naprawdę robili figielki w kinie, przecież musiało być im bardzo niewygodnie i musieli się strasznie bać, żeby ich nie przyłapano? Ale zdaje się, że to prawda, dziewczynę złapali bez majtek, a porucznika z ptaszkiem na wierzchu. Mówię ci, chuda, po Paryżu Iquitos najbardziej zepsute. Tylko nie myśl, że Alicja jest taka gadatliwa, bo to ja wszystko z niej wyciągam, tak dla ciekawości i na wszelki wypadek, moja droga, bo tu trzeba mieć czworo oczu i osiem rąk, żeby bronić się przed loretankami, bo odwrócisz się na minutę i już po mężu. Alicja, mimo że tutejsza, jest bardzo poważna, chociaż czasami też wciąga te spodenki, których bez łyżki do butów nie masz co zakładać. Ale nie kokietuje mężczyzn, nie patrzy na nich z tą bezczelnością loretanek.
I jeszcze o tym, jakie z tych loretanek są bandytki, ale ze mnie idiotka, mało brakowało, a nie opowiedziałabym ci najzabawniejszego i najlepszego (a raczej najgorszego). Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jaką mieliśmy przygodę, jak jeszcze się urządzaliśmy w tym domku. Czy ty słyszałaś o słynnych „praczkach” z Iquitos? Wszyscy mi później mówili na jakim ty świecie żyjesz, Pocha, z Pipidówka przyjeżdżasz, wszyscy wiedzą, co to są „praczki” z Iquitos. No więc albo ja jestem idiotka, albo niedorozwinięta, siostrzyczko, ale ani w Chiclayo, ani w Ica, ani w Limie nie słyszałam nigdy o „praczkach” z Iquitos. Wyobraź sobie, że jesteśmy w domu dopiero parę dni, a nasza sypialnia jest na parterze i okno wychodzi na ulicę. Jeszcze nie mieliśmy służącej – teraz mam, taką, że leniwszej nie znajdziesz, ale bardzo dobra – i o najdziwniejszych godzinach nagle pukano w okno i słychać było kobiecy głos: „praczka, praczka, czy jest coś do prania?” A ja nawet nie otwierając okna mówiłam nie, dziękuję bardzo. Nigdy mi nawet do głowy nie przyszło, że to dziwne, żeby w Iquitos na ulicach było tyle praczek, a za to bardzo trudno znaleźć służącą, bo wywiesiłam kartkę „Potrzebna pomoc domowa”, a kandydatki zgłaszały się tylko od czasu do czas. I tak, gdy pewnego dnia było bardzo wcześnie i jeszcze leżeliśmy, słyszę pukanie w okno: „praczka! czy jest coś do prania?”, a mnie zebrało się bardzo dużo brudnej bielizny, bo tutaj, mówię ci, przy tym upale, to straszne, pocisz się okropnie, trzeba zmieniać bieliznę dwa i trzy razy dziennie. Więc pomyślałam sobie jak to cudownie, może mi nawet zawsze prać, byle tylko nie kazała sobie za dużo płacić. Krzyknęłam jej proszę chwileczkę poczekać, wstałam w koszuli i wyszłam otworzyć drzwi. I już w tej chwili powinnam była podejrzewać, że coś jest nie w porządku, bo dziewczynka wyglądała na wszystko, tylko nie na praczkę, ale ja, idiotka, nic. Dziewczyna owszem, owszem, ubrana obcisło, żeby oczywiście wszystko wystawić na pokaz, paznokcie pomalowane i bardzo zadbana. Przyjrzała mi się od stóp do- głów, strasznie zdziwiona, a ja pomyślałam co jej jest, a co ja mam takiego, że tak mi się przygląda. Powiedziałam jej proszę wejść, ona weszła i zanim ja zdążyłam coś pisnąć, to ona widząc otwarte drzwi do sypialni i Pantaleonka w łóżku, trach, prosto do drzwi i nic, tylko stanęła naprzeciwko twojego szwagierka w takiej pozie, że zeza dostałam, dłoń na biodrze i nogi rozstawione jak u kogucika, który zaraz zaatakuje. Panta, gdy zobaczył kobietę w drzwiach, usiadł od razu na łóżku, a oczy wyszły mu na wierzch ze zdziwienia. No i jak myślisz, co ona zrobiła, zanim ja albo Panta spróbowaliśmy powiedzieć co pani robi w sypialni, proszę poczekać na zewnątrz. No więc zaczęła mówić o taryfie, że muszą mi państwo zapłacić podwójnie, że ona nie jest przyzwyczajona do zajmowania się kobietami, i pokazując na mnie, chuda, trupem padniesz, że za takie przyjemności to trzeba bulić, i nie wiem już jakie jeszcze wulgarności i od razu zdałam sobie sprawę z całej pomyłki, i nogi zaczęły mi dygotać. No więc tak Chichi, bo to była ka, rozumiesz, ka! „Praczki” z Iquitos to ka z Iquitos, i chodzą od domu do domu oferując swoje usługi, wabiąc bajeczka o praniu. No i teraz powiedz, czy Iquitos jest czy nie jest najbardziej niemoralnym miastem na świecie, siostrzyczko? Panta też zrozumiał i zaczął wrzeszczeć won stąd, bezwstydnico, co ty sobie myślisz, aresztuję cię! Babka najadła się największego stracha w swoim życiu, zrozumiała pomyłkę i pędem wyleciała, potykając się. No i widzisz, co za heca, chuda? Pomyślała, że jesteśmy jaikimiś zboczeńcami, że ja wpuściłam ją, żebyśmy pobawili się w trójkę. Kto wie, żartował później Panta, może warto było spróbować, nie mówiłam ci, jak bardzo się zmienił? Teraz, kiedy już po wszystkim, mogę się śmiać i dowcipkować, ale mówię ci, to nie była najprzyjemniejsza chwila, przez cały dzień umierałam ze wstydu przypominając sobie całą tę scenkę. Widzisz, co to za kraj siostrzyczko, i miasto, gdzie te, które nie są ka, próbują nimi być, i gdzie jeśli się nie upilnujesz, to w sekundę zostajesz bez męża, no i zobacz, do jakiej jaskini rozpusty przyszło mi trafić.
Już mi ręka usycha, Chichi, jest ciemno, musi być bardzo późno. Będę musiała wysłać ci ten list w kufrze, żeby się zmieścił. Zobaczymy, czy odpiszesz mi szybciuteńko, tak dużo jak ja i z całą kupą plotek. Czy nadal kochasz się w Robercie, czy już ci przeszło? Opowiedz mi Wszystko i słowo, że następnym razem odpiszę ci od razu.
Tysiąc razy całuje cię, Chichi, twoja siostrzyczka, która bardzo się za tobą stęskniła i która bardzo Cię kocha,
Pochita.
Noc z 29 na 30 sierpnia 1956
Obrazy upokorzenia, migaiwki cierpkiej i jątrzącej historii torturujących łaskotek: w zwartym, wspaniałym szyku Dnia Przysięgi pod pomnikiem Francisco Bolognesi, kadet ostatniego roku Szkoły Wojskowej w Chorillos Pantaleon Pantoja zostaje nagle, podczas wybijania dziarskiego kroku defiladowego, przeniesiony duszą i ciałem do piekła, a to poprzez przemianę jego odbytu i odbytnicy W, ul: sto żądeł torturuje wilgotną i tajemną ranę, podczas gdy on, zaciskając zęby nieomal do granicy ich wytrzymałości, pocąc się olbrzymimi, lodowatymi kroplami, maszeruje ciągle równym krokiem; na wesołym, pełnym splendoru balu wydanym na cześć Promocji w szkole im. Alfonsa Ugarte przez pułkownika Marcial Gumucio, dyrektora Szkoły Wojskowej w Chorillos, młody, dopiero co mianowany chorąży Pantaleon Pantoja czuje, że gwałtownie lodowacieją mu paznokcie u stóp, gdy rozległy się pierwsze takty walca, gdy trzyma w ramionach olśniewającą sędziwą małżonkę pułkownika Gumucio, gdy właśnie on i jego przyciężka partnerka zainaugurowali bal – swędzenie rozpalone do białości, wężowate mrowie, tortura w formie drobnych, jednoczesnych i kąśliwych łaskotek, rozszerza, drażni, nadyma wnętrze odbytnicy i odbytu: z oczyma pełnymi łez, nie zwiększając i nie zmniejszając ucisku na pasie i krzepkiej dłoni żony pułkownika Gumucio, chorąży Intendentury Pantoja, wstrzymując oddech, nic nie mówiąc, tańczy nadal; w namiocie Sztabu Głównego Pułku numer 17 z Chiclayo, w pobliżu huku haubic, serii karabinu maszynowego i suchego odbijania się strzałów kompanii przedniej, które właśnie rozpoczęły jesienne manewry, porucznik Pantaleon Pantoja, który, stojąc przed tablicą i mapami, metalicznym i mocnym głosem objaśnia kadrze system składowania i dystrybucji, planowane rozmieszczenie parków maszynowych i magazynów, nagle i niewidzialnie zostaje porwany z ziemi i z najbliższej rzeczywistości przez drgający, ognisty, wrzący, oleisty i trzaskający prąd, który pali, piecze, wyolbrzymia, rozmnaża, dręczy, do-, prowadza do obłędu odbyt i przetokę odbytniczą, rozczapierza się jak pająk między jego pośladkami, ale on, nagle posiniały, gwałtownie oblany potem, ściskający skrycie zadek, z głosem tylko trochę drżącym, nie przestaje wymieniać cyfr, tworzy formuły, dodaje i odejmuje. „Musisz się. operować, Pantaleonku”, szepce macierzyńskim tonem pani Leonor. „Poddaj się operacji, kochany”, powtarza cichutko Pochita. „Niech ci je w końcu wytną, stary, wtóruje porucznik Luis Rengifo B^lores, to łatwiejsze niż nacięcie napletka i w miejscu mniej niebezpiecznym dla męskości.” Major Antipa Negron z wojskowej służby zdrowia ryczy ze śmiechu: „Odetnę głowy tym trzem krwawnicom za jednym zamachem, pójdzie jak po maśle, kochany Pantaleonie.”
Wokół stołu operacyjnego zachodzi seria przemian, hybryd i połączeń, które dręczą go bardziej niż milcząca krzątanina lekarzy i pielęgniarek w białych pantofelkach czy oślepiające kaskady światła, które posyłają w jego stronę reflektory lamp. „Nie będziecie, poluczniku, cielpieć nic a nic”, podtrzymuje go na duchu Tygrys Collazos, który oprócz głosu ma również skośne oczy, trzęsące się ręce i słodki uśmiech Chińczyka Poriirio. „Szybciej, łatwiej i z mniejszymi konsekwencjami niż usunięcie zęba, Pantaleonku”, zapewnia jakaś pani Leonor, której biodra, podbródek i piersi nadęły się i zaczęły się przelewać, aż nabrały kształtów Leonor Curinchili. Ale tam, też pochylone nad Stołem operacyjnym, na którym ułożono go w pozycji ginekologicznej – między jego rozwartymi nogami manipuluje lancetem, watkami, nożyczkami, naczyńkami doktor Antipa Negrón – stoją dwie kobiety tak nierozdzielne i tak różne od siebie jak partnerzy w pewnych parach, które teraz krążą w jego głowie i przywracają go dzieciństwu, początkom młodości (Flip i Flap, Mandrake i Lotario, Tarzan i Jane): góra tłuszczu okryta hiszpańską mantylką i dziewczynka-babcia, w dżinsach, z grzywką i dziobami po ospie. Niemożność dowiedzenia się, co tu robią ani kim są – ale ma mgliste wrażenie, że już kiedyś je widział, jakby przelotnie, w tłumie ludzi – powoduje w nim bezgraniczną udrękę i nie próbując nawet się powstrzymać uderza w płacz. „Proszę się ich tak nie bać, to pierwsze poborowe Służby Wizytantek, czyżby nie poznawał pan Cyculki i Sandry? Już je panu przedstawiłem zeszłej nocy w Domu Ciuciumamy”, uspokaja go Juan Rivera, popularny Ciupelek, który zrobił się jeszcze mniejszy i jest małpką, która wdrapała się na krągłe, gołe, szczupłe ramiona smutnej Pochity. Czuje, że mógłby umrzeć ze wstydu, wściekłości, rozczarowania, strachu. Chciałby krzyczeć: „Jak śmiesz odkrywać sekret przed moją mamą i Pochą? Karle, wymiocie, plemniku! Jak śmiesz mówić o wizytantkach przed moją żoną, przed wdową po moim nieboszczyku tatusiu?” Ale nie otwiera ust, tylko poci się i cierpi. Doktor Negrón zakończył swoją robotę i prostuje się trzymając w dłoni krwawiące strzępy, które on dostrzega tylko przez sekundę, gdyż na pewien czas zamyka oczy. Lada chwilą jest coraz, bardziej zraniony, znieważony, i przerażony. Tygrys Couazos ryczy ze śmiechu: „Trzeba stawić czoło rzeczywistości i nazywać rzeczy po imieniu: żołnierze muszą rżnąć i wy im tego dostarczycie, albo was rozstrzelamy salwami z plemników.” „Wybraliśmy posterunek w Horcones na próbną operację Służby Wizytantek, Pantoja”, oświadcza mu ze swadą generał Victoria i chociaż on, celując oczyma, rękami w panią Leonor, w kruchą i bladą Pochitę, błaga o dyskrecję, powściągliwość, odroczenie, zapomnienie, generał Victoria napiera: „Już wiemy, że oprócz Sandry i Cyculki zakontraktowaliście Iris i Lalitę. Niech żyją cztery muszkieterki!” On, u kresu niemożności zaczyna znowu płakać.
Ale teraz, wokół jego łóżka rekonwalescenta, pani Leonor i Pochita patrzą na niego z miłością i czułością, bez najmniejszego cienia złośliwości, z manifestacyjną, cudowną, balsamiczną nieświadomością odbijającą się w oczach: nic nie wiedzą. Czuje ironiczną radość, która rozlewa się po jego ciele i kpi z samego siebie: skąd mogą wiedzieć o Służbie Wizytantek, jeśli to się jeszcze nie wydarzyło, jeśli jeszcze jestem szczęśliwcem i porucznikiem i nawet jeszcze nie wyjechaliśmy z Chiclayo? Ale właśnie wchodzi doktor Negrón w towarzystwie młodej i uśmiechniętej pielęgniarki (poznaje ją i rumieni się: Alicja, przyjaciółka Pochyl), która niesie w ramionach, jak niemowlę, irygator. Pochita i pani Leonor wychodzą z pokoju żegnając go od drzwi ruchem ręki, Współczującym, prawie tragicznym. „Kolana rozsunąć, usta całują materac. zadek w górę”, komenderuje doktor Antipa Negrón. I tłumaczy: „Minęły dwadzieścia cztery godziny i nadeszła chwila oczyszczenia żołądka. Te dwa litry solonej wody zmuszą was do wyrzucenia z siebie wszystkich grzechów śmiertelnych i powszednich, które popełniliście w swym życiu, poruczniku.” Wsunięcie rurki w odbytnicę, mimo wysmarowania wazeliną i prestidigitatorskiej zręczności lekarza1, wyrywa z niego krzyk. Ale teraz płyn wlewa się cierpłem, które nie jest już bolesne, jest nawet przyjemne. Przez minutę woda bezustannie wpływa bulgocąc, nadymając jego brzuch, podczas gdy porucznik Pantoja z zamkniętymi oczyma myśli zawzięcie: „Służba Wizytantek? Nie zaboli mnie, nie zaboli mnie. „Znowu krzyczy: doktor Negrón wyciągnął rurkę i między nogi wsunął watkę. Pielęgniarka wychodzi niosąc pusty irygator. „Do tej pory nie poczuliście żadnych boli pooperacyjnych, prawda?”, pyta lekarz. „Tak jest, panie majorze”, odpowiada porucznik Pantoja, podczas gdy z trudem odwraca się, siada, wstaje, ręką przyciska watkę, którą pośladki trzymają w szczypcach, i podchodzi do ustępu, sztywny, jakby kij połknął, obnażony od pasa w dół, prowadzony pod rękę przez doktora, który obserwuje go z życzliwością, nawet z odrobiną współczucia. Mały płomień zaczął wciskać się w odbytnicę, słoniowaty żołądek przeżywa teraz skręty, szybkie kurcze i gwałtowne dreszcze elektryzują jego kręgosłup. Lekarz pomaga mu usiąść na muszli, uderza go lekko po ramieniu i streszcza mu swą filozofię:
„Proszę pocieszyć się myślą, że po tym doświadczeniu wszystko, co nas jeszcze w życiu spotka, będzie przyjemniejsze.” Wychodzi, lekko dociskając drzwi ubikacji. Porucznik Pantoja trzyma już ręcznik między zębami i gryzie z całych sił. Zamknął oczy, wbił d tonie w kolana i dwa miliony porów rozwarło się jak okna wzdłuż całego jego ciała, aby zwrócić pot i żółć. Powtarza sobie z całą rozpaczą, na jaką go stać: „Nie będę srać wizytantkami, nie będę srać wizytantkami.” Ale dwa litry wody zaczęły już opadać, ześlizgiwać się, spuszczać i wciskać, parzące i sataniczne, zgubne, zabójcze, zdradzieckie, ciągnąc solidne bryły płomieni, noży, szpikulców, które prażą, rozdymają, szarpią, oślepiają. Wypuścił ręcznik z ust, aby móc ryczeć jak lew, chrząkać jak świnia i śmiać się jak hiena, jednocześnie.