7

Audycja Radia Amazonas Głos Walecznego z 9 lutego 1958


I podając precyzyjnie czas, czyli godzinę osiemnastą zero zero, którą wskazuje z dokładnością co do sekundy zdobiący nasze studia zegar Movado, Radio Amazonas ma przyjemność zaprezentować swym drogim radiosłuchaczom najpopularniejszy program naszej rozgłośni:

Fragmenty walca La Contamanina; wznoszą się, opadają, pozostają w tle dźwiękowym. GŁOS WALECZNEGO!

Fragmenty walca La Contamanina; wznoszą się, opadają, pozostają w tle dźwiękowym.

Trzydzieści minut komentarzy, anegdot, krytyk, informacji, zawsze w służbie prawdy i sprawiedliwości. Program, fetory wsłuchuje się, gromadzi i rozpowszechnia na falach eteru tętno życia Amazonii Peruwiańskiej. Program żywy, bezpośrednio ludzki, redagowany i prowadzony przez znanego dziennikarza Germana Laudano Rosales, Walecznego.

Fragmenty walca La Contamanina; wznoszą się, opadają i zanikają całkowicie.

Dobry wieczór, drodzy i szanowni radiosłuchacze. Oto znowu słyszą państwo na falach Radia Amazonas, rozgłośni numer jeden Peruwiańskiego Wschodu, mój głos, który mężczyźnie kosmopolitycznego miasta i kobiecie z dalekiego plemienia stawiającej swoje pierwsze kroki na ścieżce cywilizacji, dobrze prosperującemu kupcowi i prostemu rolnikowi uprawiającemu swe samotne poletko, innymi słowy, wszystkim, którzy walczą i pracują w imię postępu naszej nieujarzmionej Amazonii, pragnie ofiarować trzydzieści minut przyjaźni, rozrywki, rewelacyjnych ciekawostek i dyskusji na aktualne tematy, sensacyjnych reportaży i wiadomości, które toczą koło historii – audycję emitowaną z Iquitos, latarni peruwiańskości otoczonej bezkresną tonią zieleni naszej puszczy. Zanim jednak przejdziemy do stałych pozycji naszego programu, proszę naszych drogich radiosłuchaczy o wysłuchanie kilku porad handlowych:

Reklamy nagrane na płycie i taśmie: 60 sekund.

I na początek, jak zwykle, nasza stała pozycja: Kilka Słów o Kulturze. Mili radiosłuchacze, nigdy nie przestaniemy powtarzać, iż jest absolutną koniecznością, byśmy nieustannie podnosili nasz poziom intelektualny i duchowy, pogłębiali naszą wiedzę, szczególnie o tym wszystkim, co dotyczy naszego otoczenia, naszej Macierzy, naszago miasta. Poznawajmy jego tajemnice, tradycje i legendy, które są ozdobą jego ulic, życie i bohaterskie czyny tych, którzy użyczyli im swych imion; historię domów, w których zamieszkujemy, a z których wiele było kolebką wielkich przywódców lub sceną niezapomnianych epizodów, będących chlubą i dumą naszego regionu. Poznawajmy to wszystko, w ten bowiem sposób, wgłębiając się nieco w nasz lud i nasze miasto, jeszcze bardziej pokochamy naszą Ojczyznę i naszych rodaków. Dziś opowiemy historię jednego z najsłynniejszych budynków Iqui-tos. Jak już państwo pewnie odgadli, myślę o świetnie nam wszystkim znanym Żelaznym Domu – tak bowiem się go popularnie nazywa – którego sylwetka, tak oryginalna, tak odmienna i wytworna, wznosi się przy naszym Placu Broni, a w którym aktualnie ma swoją siedzibę elegancki i dystyngowany Club Social Iquitos. Waleczny pyta: Ilu loretańczyków wie, kto skonstruował ów Żelazny Dom, który zaskakuje i urzeka wszystkich przybyszy, stawiających stopy na żyznej ziemi Iquitos? Ilu wiedziało, że ten piękny metalowy budynek został zaprojektowany przez jednego z najgłośniejszych architektów i konstruktorów Europy i świata? Kto, przed dzisiejszą audycją, wiedział, że dom ten jest dziełem twórczego umysłu genialnego Francuza, który na początku wieku wzniósł w stolicy świata, Paryżu, słynną wieżę noszącą jego imię? Wieżę Eiffla! Tak, drodzy radiosłuchacze, nie przesłyszeliście się: Żelazny Dorn z Placu Broni jest dziełem śmiałego i sławnego wynalazcy francuskiego, Eiffla, innymi słowy, historycznym monumentem o pierwszorzędnej randze, tak w naszym kraju, jak w każdej innej części świata. Czy to oznacza, że słynny Eiffel był kiedykolwiek w gorącym Iquitos? Nie, nigdy tutaj nie był. Jak w takim razie wytłumaczyć fakt, iż to wielkie jego dzieło lśni w drogim naszemu sercu mieście? Właśnie na to pytanie udzielimy wam dziś odpowiedzi w stałej pozycji naszego programu: Kilka Słów o Kulturze… Chwila muzyki.

Mijały lata kauczukowej gorączki i wielcy loretańscy pionierzy, ci sami, którzy wdzierali się z północy na południe i ze wschodu na zachód w amazoński gąszcz w poszukiwaniu upragnionego kauczuku, zaczęli między sobą prowadzić sportową, a pożyteczną dla naszego miasta rywalizację, polegającą na wybudowaniu domu z najbardziej w tej epoce artystycznych i kosztownych materiałów. W ten to sposób narodziły się owe marmurowe rezydencje z wykładanymi glazurą podłogami i fasadami, z rzeźbionymi balkonami, które zdobią ulice Iquitos i przywodzą na pamięć złotą erę Amazonii i raz jeszcze ukazują nam. jak wiele racji miał poeta naszej Macierzy, gdy pisał: „jakikolwiek czas miniony lepszy był”. A jednym z tych pionierów, królów kauczuku i przygody, był milioner i wielki loretańczyk Anselmo del Aguila, który jak wielu jemu równych miał zwyczaj wybierać się w częste podróże do Europy, aby zadowolić swój niespokojny temperament i zaspokoić głód kultury. I tutaj spotykamy naszego rodaka, don Anselma del Aguila, w czasie surowej europejskiej zimy – jak bardzo musiał loretańczyk trząść się z zimna! – gdy przyjeżdża do pewnego niemieckiego miasta i zatrzymuje się w hoteliku, który z miejsca przyciągnął jego uwagę i zachwycił swym wielkim komfortem, śmiałością linii i oryginalną urodą, ponieważ cały wybudowany był z żelaza. Co zrobił wtedy nasz przyjaciel Aguila? Bez namysłu i z tą żarliwą miłością do swych ojczystych stron, tak charakterystyczną dla nas, mieszkańców tego regionu, powiedział sobie: to wielkie dzieło architektoniczne powinno być w moim mieście. Iquitos na nie zaisługuje i potrzebuje go, by stać się jeszcze 'bardziej eleganckie i okazałe. I bez namysłu rozrzutny loretańczyk zakupił niemiecki hotelik skc struowany przez wielkiego Eiffla, płacąc tyle, ile od niego zażądano, i ani o grosz się nie targując. Kazał rozmontować hotel na części, załadował na statek i przywiózł aż do Iquitos, z wszystkimi nakrętkami i śrubkami. Pierwszy budynek z prefabrykatów w historii budownictwa, kochani radiosłuchacze. Tu konstrukcja została z zachowaniem wszelkiej ostrożności zmontowana na nowo pod czułym okiem samego don Anselma. Tak więc teraz wiedzą już państwo, skąd się wzięło w Iquitos owo ciekawe i nieporównywalne dzieło sztuki architektonicznej.

Wypada jeszcze dodać na zakończenie, w formie anegdoty, że w swym sympatycznym geście i szlachetnym porywie wzbogacenia urbanistycznego skarbca swej ziemi, don Anselmo del Aguila popełnił również okropną pomyłkę nie wziąwszy pod uwagę, że budulec zakupionego przezeń domu jest jak najbardziej odpowiedni dla polarnych mrozów światłej Europy, ale staje się czymś zupełnie odwrotnym w przypadku Iquitos, gdzie metal ścian przy temperaturach, które wszyscy znamy aż nadto dobrze, mógł przysporzyć mieszkańcom poważnych kłopotów. Niestety, tak się fatalnie stało. Najdroższy dom Iquitos okazał się niemożliwy do zamieszkania, bowiem słońce przemieniało budynek w rozpalony kocioł i bez narażenia się na przykre pęcherze na dłoniach nie można było dotknąć jego ścian. Del Aguila nie miał innego wyjścia, jak tylko sprzedać dom przyjacielowi, kupcowi Am-brosio Morales, który wierzył, że zdolny jest wytrzymać piekielną atmosferę Żelaznego Domu, ale on również musiał się poddać. W ten sposób budynek zmieniał właściciela z roku na rok, aż znaleziono idealne rozwiązanie: ulokować tam Club Social ląultos, instytucję, która w dzień, gdy Żelazny Dom bucha żarem, świeci pustką, a ożywia się wieczorem i nocą, w godzinach, kiedy chłód czyni go przyjemnym i gościnnym, gdy przybywają do niego nasze pełne wdzięku damy i najbardziej znamienici panowie. Ale Waleczny uważa, że ze, względu na jego sławnego twórcę Żelazny Dom powinien być przez Magistrat wywłaszczony i zamieniony w muzeum czy placówkę o podobnym charakterze, poświęconą złotej epoce Iquitos, okresowi kauczukowego boomu, kiedy to nasze cenne żywiczne złoto przeistoczyło departament Loreto w ekonomiczną stolicę kraju. I tym, mili słucha-, cze, kończymy naszą pierwszą pozycję Kilka Słów o Kulturze.

Chwila muzyki. Reklamy na płycie i taśmie: 60 sekund. Chwila muzyki.

A teraz nasz komentarz dnia. Przede wszystkiniJ kochani radiosłuchacze, w związku z tym, iż tema który jestem zmuszony poruszyć dzisiejszego czoru (z wielkim żalem, ale wymaga tego ode mnie mój obowiązek dziennikarza, loretańczyka, katolika i ojca rodziny), jest nader poważny i może urazić niektórych z was, proszę, by państwo oddalili od odbiorników swe niepełnoletnie córki i synów, albowiem kierując się szczerością, która mnie cechuje, a która uczyniła z Głosu Walecznego cytadelę prawdy bronioną przez wszystkie pięści amazońskie, nie będę miał innego wyjścia, jak tylko odwołać się do nagich faktów i nazwać rzeczy po imieniu, tak jak to zawsze czynię i” czynić będę. A uczynię to z całą energią i powagą człowieka, który świadom jest poparcia udzielanego mu przez społeczeństwo i jest wyrazicielem milczącej, ale uczciwie myślącej większości.

Chwila muzyki.

Wielokrotnie i delikatnie, tak aby nikogo nie obrazić, gdyż nie leży to w naszych zamiarach, napomykaliśmy w tym programie o sprawie będącej przyczyną skandalu i oburzenia wszystkich porządnych i uczciwych obywateli, żyjących zgodnie z nakazami moralnymi, a takich obywateli jest przygniatająca większość. I nie chcieliśmy tej wstydliwej sprawy atakować bezpośrednio i frontalnie, ufaliśmy bowiem naiwnie – szlachetnie to przyznajemy – iż osoba odpowiedzialna za skandal zastanowi się, pojmie w końcu cały ogrom strat moralnych i materialnych, jakie zadaj e~ naszemu miastu swą nieposkromioną żądzą zysku, swym kupieckim duchem, dla którego nie ma żadnych barier, który pcha go z całą bezwzględnością do osiągnięcia ich celów, a to: wzbogacenia się, napełnienia złotem kufrów, nie cofając się przed niczym i sięgając po zakazaną broń rozpusty, korupcji własnej i innych. Jakiś czas temu, stawiając czoło ignorancji wielu zacofanych ludzi, narażając się na niebezpieczeństwo fizyczne, przeprowadziliśmy na falach tejże rozgłośni kampanię cywilizacyjną, która położyłaby kres stosowanym w Loreto „oczyszczającym” praktykom biczowania dzieci po Wielkiej Sobocie. I chciałbym wierzyć, że naszym drobnym udziałem, przyczyniliśmy się w części do tego, iż ów gorszący obyczaj, który doprowadzał do spazmów nasze dzieci, a niekiedy powodował trwałe kalectwo psychiczne, został w Amazonii wytrzebiony. Przy innej okazji stawiliśmy czoło rakowi zabobonu, który pod przebraniem Bractwa Arki toczy Amazonię i bruka naszą puszczę niewinnymi, ukrzyżowanymi zwierzątkami, czemu sprzyja głupota i nieświadomość części naszego ludu, której nadużywają fałszywi Chrystusowie i pseudo-Mesjasze, chcący nabić swoje kabzy i zaspokoić swe chorobliwe żądze popularności, oswajania, manewrowania tłumami i antychrześcijańskiego sadyzmu. I czyniliśmy to nie ustępując przed groźbami ukrzyżowania nas na Placu Broni w Iquitos, co prorokowały nam tchórzliwe anonimy, codziennie przez nas otrzymywane, a pełne błędów ortograficznych, anonimy pisane przez tych odważnych, którzy rzucają kamieniem, ale chowają rękę i mają odwagę obrażać, ale nie ujawniać się. Nie dalej jak przedwczoraj w drzwiach naszego mieszkania, które właśnie opuszczaliśmy, by w godziwy sposób i w pocie czoła zarobić na kawałek naszego chleba powszedniego, natknęliśmy się na barbarzyńskie i krwawe ostrzeżenie – ukrzyżowanego kotka. Ale mylą się ci Herodowie naszych czasów, jeśli myślą, że straszakiem gróźb mogą zamknąć usta Walecznemu, Nadal na tych falach będziemy walczyć z oszalałym fanatyzmem i religijnymi zbrodniami tej sekty i wołać wielkim głosem, by władze schwytały tak zwanego Brata Francisco, tego Antychrysta Amazonii, którego mamy nadzieję ujrzeć szybko za kratkami jako duchowego, świadomego i bezlitosnego autora dzieciobójstwa w Moronacocha i wielu nieudanych prób morderstw na krzyżu, które w ciągu ostatnich miesięcy zanotowano w różnych osadach puszczy sfanatyzowanych przez Arkę, a także i odrażającej krucyfikacji, która miała miejsce w zeszłym tygodniu w misjonarskiej osadzie Santa Maria de Nieva: krucyfikacji starca, Arevala Benzas, będącej dziełem zbrodniczego bractwa.

Chwila muzyki.

Dziś z tą samą stanowczością i nie bacząc na czekające nas niebezpieczeństwa, Waleczny pyta: Jak długo jeszcze będziemy tolerować w naszym kochanym mieście, szanowni radiosłuchacze, upokarzający spektakl, jakim jest istnienie tak zwanej – o zgrozo! – Służby Wizytantek, znanej raczej pod przydomkiem Pantilandu, nadanym przez lud w złośliwym hołdzie dla jej twórcy? Waleczny pyta: Jak długo jeszcze my, matki i ojcowie rodzin cywilizowanego Loreto, mamy cierpieć i mówić naszym dzieciom, by te niewinne, nieświadome niebezpieczeństwa istoty nie biegły, niczym do cyrku lub do jarmarcznych bud, przyglądać się temu handlowi heterami, bezwstydnymi damami z półświatka i – by już nie używać eufemizmów – prostytutkami, które bezczelnie przyjeżdżają i odjeżdżają z tej jaskini rozpusty wzniesionej przed bramami naszego miastfi przez pozbawione czci i wiary indywiduum, którego imię i nazwisko brzmi Pantaleon Pantoja? Waleczny pyta: Cóż za potężne i mętne interesy chronią tego osobnika, że w ciągu dwóch długich lat mógł on kierować, w całkowitej bezkarności, przedsiębiorstwem tyleż nielegalnym co intratnym, tyleż zniesławianym co złotodajnym, na oczach całego, zdrowego miasta? Nie zastraszają nas szantaże, nikt nie może nas przekupić, nic nie powstrzyma naszej krucjaty w imię postępu, moralności, kultury i patriotyzmu. Nadeszła chwila, by stawić czoło temu monstrum, tak jak uczynił to Apostoł, który za jednym zamachem odciął smoczą głowę. Nie chcemy tego wrzodu na ciele naszego miasta, nam wszystkim rumieńce wstydu palą policzki, nasze życie jest obecnie ciągłą udręką ł koszmarem, a przyczyniło się do tego istnienie owego przemysłowego imperium nierządnic, którym kieruje, niczym nowoczesny sułtan babiloński, okryty smutną sławą pan Pantoja, nie cofający się w swej żądzy wzbogacenia się i wyzysku przed bezczeszczeniem i znieważeniem tego, co najświętsze: rodziny, religii i koszar obrońców naszej terytorialnej integralności i niepodległości Ojczyzny.

Chwila muzyki. Reklamy handlowe na płycie i taśmie: 30 sekund. Chwila muzyki.

Sprawa ta nie datuje się ani od wczoraj, ani od przedwczoraj, ale trwa już półtora roku, bo osiemnaście miesięcy, w czasie których nie wierząc własnym oczom, coraz wprawiani w osłupienie, widzieliśmy, jak rozrasta się i potężnieje Pantiland zmysłów. Nie są to słowa bez pokrycia, wypytywaliśmy, wybadaliśmy, Sprawdziliśmy wszystko w trudzie i znoju, a teraz Waleczny jest w stanie ukazać wam, drodzy radiosłuchacze, po raz pierwszy ujawnioną, oszałamiającą prawdę. Prawdę, od której drżą mury, prawdę prowadzącą do utraty przytomności. Waleczny pyta: Jak się państwu wydaje, a ile kobiet – jeśli tym szlachetnym mianem można obdarzyć te, które gorsząco kupczą swoim ciałem – aktualnie pracuje w gigantycznym haremie!! pana Pantaleona Pantoja? Czterdzieści, ni mniejsi ni więcej jak czterdzieści! I jesteśmy nawet w posiadaniu ich imion. Czterdzieści metres stanowi żeńską ludność tego zmotoryzowanego lupanaru, który, oddając do dyspozycji haniebnych uciech całą technikę ery elektroniki, obwozi po Amazonii swój ludzki towar statkami i hydroplanami. Żadne przedsiębiorstwo naszego postępowego miasta, które zawsze wyróżniało się rozmachem swych przemysłowców, nie dysponuje takimi środkami technicznymi jak Pantiland. A oto, na użytek niedowiarków, / niezbite dowody, argumenty nie do odparcia: nikt nie może zaprzeczyć, że tak zwana Służba Wizytantek dysponuje własną linią telefoniczną, że posiada pick-up marki dodge, numer rejestracyjny Loreto 78-256, jak również: aparat nadawczo-odbiorczy z własną anteną, na którego widok zbladłaby z zazdrości każda rozgłośnia w Iquitos; hydroplan, dwupłatowiec nr 37, który oczywiście nosi imię biblijnej kurtyzany Dalili; okręt o wyporności 200 ton cynicznie nazwany „Ewa”; nikt nie zaneguje, że tak zwana Służba i Wizytantek korzysta w swym lokalu nad rzeką Itaya z najbardziej upragnionego i luksusowego komfortu, jak na przykład z klimatyzacji, której dobrodziejstwa zna w Iquitos niewiele uczciwych biur. Kim jest ów wybraniec fortuny, pan Pantoja, ów kreolski Faruk, który zaledwie w półtora roku zdołał zbudować tak wspaniałe imperium? Dla nikogo nie jest tajemnicą, że długie macki tej potężnej organizacji, której operacyjnym centrum jest Pantiland, sięgają wszystkich stron naszej Amazonii, poganiając swoje nierządne trzody: dokąd, szanowani radiosłuchacze? Dokąd, drodzy państwo? Do koszar żołnierzy naszej Ojczyzny. Tak, panie i panowie, oto właśnie kokosowy interes faraona Pantilandu: dzięki swym latającym i pływającym domom publicznym przekształcać amazońskie garnizony i obozy, placówki i posterunki graniczne w małe sodomy i gomory. Tak, właśnie tak, jak państwo słyszą. W moich słowach nie nią ani cienia przesady, a jeśli fałszuję prawdę, niech pan Pantoja przyjdzie tu i zada kłam mojemu świadectwu. Ja, zgodnie z moimi demokratycznymi zasadami, oddaję mu do dyspozycji cały potrzebny mu czas w moim jutrzejszym, następnym czy w jakimkolwiek innym programie, aby zaprzeczył Walecznemu, jeśli Waleczny kłamie. Ale nie przyjdzie, oczywiście, że nie przyjdzie, ponieważ on wie lepiej od kogokolwiek, że mówię prawdę i nic więcej jak tylko przytłaczającą prawdę. Ale wy, szanowni radiosłuchacze, nie wiecie wszystkiego. Są też inne sprawy, jeszcze groźniejsze, jeśli w tej sytuacji można w ogóle użyć takiego określenia. Ów osobnik, pozbawiony jakichkolwiek hamulców i skrupułów, ów Imperator występku, widocznie nie zadowala się seksualnym kupczeniem na terenie koszar żołnierzy naszej Ojczyzny, tych świątyń peruwiańskości, czy bowiem domyślacie się, państwo, w jakiego rodzaju sprzęcie rozwozi on swoje konkubiny? Jakiego rodzaju hydroplanem jest ów aparat niefortunnie nazwany „Dalilą”, pomalowany na zielono i czerwono, który tyle razy, ze ściśniętym i wypełnionym wściekłością sercem J widzieliśmy na przejrzystym niebie Iquitos? Wzywam pana Pantoja, aby przyszedł tutaj i powiedział! przed mikrofonami, że hydroplan „Dalila” jest tym samym wodnopłatowcem nr 37, na którym dnia 3 marca 1929 roku, owego dnia pełnego chwały dla Peruwiańskich Sił Powietrznych, porucznik Luis Pedraza Romero, tak wdzięcznie zapisał w pamięci naszego miasta, po raz pierwszy przeleciał bez lądowania trasę między Iquitos a Yurimaguas, a jego bohaterski wyczyn napełnił szczęściem i postępowym entuzjazmem serca wszystkich mieszkańców departamentu Loreto. Tak, panie i panowie, gorzka to prawda, ale jeszcze gorsze jest kłamstwo. Pan Pantoja depcze, bez odrobiny sumienia kala ojczysty pomnik historyczny, święty dla wszystkich Peruwiańczyków, używając go jako środka lokomocji dla swych plugawych ekip. Waleczny pyta: Czy o tym narodowym świętokradztwie wiedzą amazońskie i krajowe władze wojskowe? Czy zauważyli tę profanację narodowej świętości szanowni dowódcy Peruwiańskich Sił Powietrznych, a zwłaszcza dowództwo Zgrupowania Lotniczego nr 42 (Amazonia), szczególnie powołane do tego, by żarliwie stać na straży samolotu, na którym porucznik Pedraza dokonał swego pamiętnego wyczynu? Nie chcemy w to wierzyć. Znamy naszych wojskowych i lotniczych dowódców, wiemy, że zasługują na nasz szacunek, wiemy, z jakim poświęceniem spełniają swe zadania. Wierzymy i chcemy wierzyć, że pan Pantoja zmylił ich czujną uwagę, że uczynił ich ofiarami jakiegoś ordynarnego podstępu, by popełnić czyn wołający o pomstę do nieba, jakim jest przekształcenie, dzięki sztuce nie-rządniczej magii, historycznego monumentu w objazdowy dom schadzek. A gdyby okazało się, iż rzecz ma się inaczej i że władze nie zostały zwiedzione, wyprowadzone w pole przez Wielkiego Stręczyciela Amazonii, ale że być może został tu zawarty pewnego rodzaju sojusz, wówczas, drodzy radiosłuchacze, nie pozostałoby nam nic innego jak zalać się gorzkimi łzami, albowiem od tej pory nikomu już nie moglibyśmy ufać i nikogo szanować. Ale tak być nie może i nie powinno. Zaś ów ośrodek moralnej nikczemności powinien zamknąć swoje podwoje, a Kalif Pantilandu powinien być usunięty z Iquitos i z Amazonii z całą swoją wystawianą na licytację karawaną odalisek, ponieważ my, loretańczycy, ludzie zdrowi i prości, pracowici i porządni, ani ich tutaj nie chcemy, ani nie potrzebujemy.

Chwila muzyki. Reklamy handlowe nagrane na płycie i taśmie: 60 sekund. Chwila muzyki.

A teraz, szanowni radiosłuchacze, przejdźmy do następnej pozycji. Waleczny na ulicy: wywiady i reportaże! Nie oddalimy się od interesującego nas tematu, aby Car Wszechpantilandu nie spoczął na swoich nierządniczych laurach. Drodzy państwo, znacie Walecznego i wiecie, że kiedy Waleczny zaczyna kampanię na rzecz sprawiedliwości, prawdy, kultury lub moralności Iquitos, w swym uporze nie cofa się, póki nie osiągnie celu, którym jest przyczynić się – choćby przez dołożenie źdźbła słomki do płomienia – do rozwoju Amazonii. W nawiązaniu do powyższego tematu Waleczny ofiarowuje teraz państwu w charakterze bezpośredniego materiału ilustracyjnego, żywego, dramatycznego i głęboko ludzkiego dowodu przeciw złu, które ujawniliśmy w naszym Komentarzu Dnia, dwa wyjątkowe nagrania, uzyskane za cenę wielkiego ryzyka i ogromnych wysiłków, które bez słowa komentarza ukazują ponury Pantiland i obraz osoby, która powołała go do życia i jego kosztem pomnaża swą fortunę: człowieka, który kierowany swymi ekonomicznymi żądzami nie waha się poświęcić tego, co najświętsze dla każdego mężczyzny, a to swojego nazwiska, swojej rodziny, swojej czcigodnej małżonki i swojej małej córeczki. Są to dwa świadectwa, okrutne w swej nagiej i palącej prawdzie, które Waleczny poddaje waszej uwadze, kochani radiosłuchacze, kierowany pragnieniem, by poznali państwo do najdrobniejszych, najintymniejszych szczegółów makiaweliczny mechanizm powszedniego handlu cielesną miłością w amoralnym Pantilandzie. Chwila muzyki.

W studio gościmy teraz, siedzącą właśnie naprzeciw nas, nieco speszoną, co spowodowane jest brakiem otrzaskania z mikrofonem, młodą kobietę o miłej aparycji. Ma na imię Maclovia. Jej nazwisko nie jest tu najważniejsze, poza tym woli ona, by pozostało nieznane, pragnie bowiem, co jest w pełni zrozumiałe, pozostać nierozpoznaną przez rodzinę i zaoszczędzić najbliższym, cierpień, których mogliby doznać słuchając wyznań o jej prawdziwym życiu. A prawdziwym życiem Maclovii jest, a raczej, przepraszam, była do tej pory – prostytucja. Nie, niech nikt pierwszy nie rzuca kamieniem, niech nikt nie rwie sobie włosów z głowy. Nasi słuchacze bardzo dobrze wiedzą, że kobieta nawet najbardziej upadła zawsze może się podnieść, jeśli jej się to umożliwi, jeśli da się jej poparcie moralne i wyciągnie się pomocną dłoń. Głównym warunkiem powrotu do uczciwego życia jest tego chcieć. Maclovia, państwo za chwilę sami to stwierdzą, chce. Była „praczką”, oczywiście „praczką” w cudzysłowie, głód, konieczność, fatalizm życia bez wątpienia zmusiły ją do podjęcia tego tragicznego zawodu: chodzenia po ulicach Iquitos,; sprzedawania siebie najlepszemu licytantowi. Następnie jednak, i jest to okres, który nas interesuje, pracowała w występnym Pantilandzie. Dlatego też będzie nam mogła wyjaśnić, co się kryje za tą cyrkową nazwą. Nieszczęścia, których w życiu zaznała, pchnęły Maclovię do tej jaskini, aby jakiś pan X, wyzyskując ją i depcząc jej kobiecą godność, uzyskiwał nieliche zarobki. Lepiej jednak, by o wszystkimi powiedziała wam osobiście, z prostotą niewykształconej kobiety, której nie dane było uczyć się i korzystać z dóbr kulturalnych, ale dane było zdobyć w tym życiu pełnym' przeciwieństw losu bogate doświadczenia. Zbliż się trochę, Maclovio, i mów do mikrofonu. Bez obaw i bez wstydu, prawda nie obraża i nie zabija. Mikrofon należy do ciebie, Maclovio.

Chwila muzyki.

– Dziękuję, Waleczny. Wiesz, to z moim nazwiskiem to nie tyle przez rodzinę, bo tak naprawdę to poza moją kuzynką Rositą nie mam żadnych krewnych, przynajmniej bliskich. Moja mama umarła, zanim zaczęłam pracować w tym, co mówiłeś, mój ojciec utopił się w podróży do Mądre de Dios, a mój jedyny brat uciekł do lasu pięć lat temu. żeby nie wzięli go do wojska, i jeszcze czekam, żeby wrócił. To znaczy, no nie wiem, jak ci to powiedzieć, Waleczny, Maclovia to tylko tak do pracy, bo to też nie jest moje imię, a za to moje prawdziwe imię jest do wszystkiego innego, na przykład jak się z kimś przyjaźnię. A tutaj przyprowadziłeś mnie, żebym mówiła tylko o tym, nie? To tak jakbym była, no, dwiema kobietami i każda z nich robiła swoje rzeczy, i każda ze swoim innym imieniem. Tak się do tego przyzwyczaiłam. Ja wiem, że nie tłumaczę ci tego dobrze, co? Jak? Aha, że schodzę? Dobrze, już mówię o tym, Waleczny.

No tak, więc przedtem, to znaczy przed Pantilandem, byłam „praczką”, tak jak powiedziałeś, a później u Smarkula. Są tacy, co myślą, że „praczki” zarabiają Bóg wie ile i że mają luksusy. Bezczelne kłamstwa, Waleczny, i tyle. To jest pieprzona praca, straszna, cały dzień na nogach, nogi ci strasznie puchną, a czasami to stoisz niepotrzebnie, tylko po to żeby wrócić do domu zła jak osa, bo nie ściągnęłaś żadnego klienta. I do tego twój fonsio bije, ile wlezie, bo nie przyniosłaś mu nawet papierosów. No więc możesz powiedzieć, Waleczny, że po co w takim razie fonsio. Bo jak go nie masz, to nikt cię nie uszanuje, napadają na Ciebie, okradają, czujesz się opuszczona i do tego, Waleczny, która tam lubi być sama, bez mężczyzny? Tak, tak, znowu zeszłam, już mówię o tym. Bo to żebyś wiedział, dlaczego jak zaczęto gadać, że w Pantilandzie dają kontrakty ze stałymi zarobkami, wolnymi niedzielami i że nawet się podróżuje, no to po prostu wszystkie „praczki” oszalały. To był los na loterii, Waleczny, nie rozumiesz? Praca pewna, nie trzeba było szukać klientów, bo była ich cała masa, i do tego ładnie się z tobą, obchodzą i szanują. Więc wydawało się nam, że śnimy. Wszystkie poleciały nad Itaya. Ale chociaż leciałyśmy jak na skrzydłach, to kontraktów było tylko dla kilku, a nas było od cholery, ojej, przepraszam. A do tego z Ciuciumamą jako szefową to nie było sposobu tam wejść. Pan Pantoja słuchał się jej we wszystkim, a ona zawsze wolała te, które pracowały u niej w Nanay. Bo na przykład te, które przychodziły z konkurencji, od Smarkula, to ledwo znosiła i rzucała im kłody pod nogi, i strasznie dużo od nich brała. A z „praczkami” jeszcze gorzej, bo mówiła panu Pantoja, specjalnie żeby nas zniszczyć, że nie podobają się jej te, co to przychodzą z ulicy jak suki, tylko te, które pracowały w znanym miejscu. To znaczy w Domu Ciuciuma-my, jasne. Okropna baba, przez co najmniej cztery miesiące drzwi mi zamykała przed nosem. Jak tylko usłyszałam wolne miejsca nad Itaya, to leciałam i zawsze bach, nosem o tę górę Ciuciumamę. Dlatego poszłam do Smarkula, nie do jego starego domu, tylko do tego, który odkupił od Ciuciumamy w Nanay. Ale ledwo tam posiedziałam jakieś dwa miesiące, kiedy jeszcze raz były miejsca w Panti-landzie, pobiegłam i pan Pan-Pan tak mi się przypatrzył na egzaminie i powiedział masz prezencję, dziewczyno, stań w tym szeregu. I wybrał mnie ze względu na moje ciało. I tak się dostałam do Pantilandu, Waleczny. Pamiętam dokładniusieńko, jak pierwszy raz poszłam nad Itaya, już zakontraktowana, na przegląd lekarski. Byłam tak szczęśliwa jak przy pierwszej komunii, przysięgam, Pan Pantoja przemówił do mnie i do tych czterech, które dostały się razem ze mną. Popłakałyśmy się, mówię ci, jak nam powiedział teraz macie już inną kategorię, jesteście wizytantkami, a nie mewka-mi, spełniacie misję, służycie Ojczyźnie, współpracujecie z Siłami Zbrojnymi, i nie wiem co jeszcze. On mówi tak ładnie jak ty, Waleczny, bo ty też jak raz mówiłeś, tośmy się popłakały, znaczy San-dra, Kindziulka i ja. Płynęłyśmy na „Ewie” po Marańón i zacząłeś mówić w radiu o sierotkach z Domu Dziecka, i popłakałyśmy się.

– Dziękuję, Maclovia, za te miłe słowa skierowane pod naszym adresem. Wzrusza nas wiadomość, że nasz głos dochodzi do wszystkich środowisk i że Głos Walecznego zdolny jest wprowadzić w drżenie najintymniejsze struny najbardziej dotkniętych przez życie istot. To, co mi mówisz, to wielka dla nas rekompensata, znaczy ona dla nas więcej niż te wszystkie przejawy niewdzięczności. No więc, Maclovia, w ten sposób wpadłaś w szpony Rajfura Pantilandu. I co się wtedy wydarzyło?

– Ja cała szczęśliwa, Waleczny, możesz sobie wyobrazić. Cały dzień podróżowałam, poznawałam koszary, bazy, obozy calutkiej puszczy, ja, co nigdy do tej pory nie byłam w samolocie. Za pierwszym razem kiedy wsiadłam do „Dalili”, to strasznie się bałam, łachotało mnie w brzuchu, miałam dreszcze i dostałam mdłości. Ale później to odwrotnie, strasznie mi się to spodobało, prosili ochotniczki do konwoju powietrznego i zawsze ja, panie Pantoja, ja, proszę mnie. Ale muszę ci coś powiedzieć, Waleczny, wracając do tego poprzedniego. Twoje programy są takie ładne, robisz takie wspaniałe kampanie jak ta z sierotkami, że nikt nie może zrozumieć, dlaczego atakujesz Bractwo Arki, dlaczego ich ciągle oczerniasz i opluwasz. Co za niesprawiedliwość, Waleczny, my chcemy tylko, żeby królowało dobro i żeby Bóg był zadowolony. Co? Tak, już mówię o tym, przepraszam cię, ale musiałam ci to powiedzieć w imieniu opinii publicznej. Jechałyśmy wiec do koszar i mundurowi przyjmowali nas jak królowe.

Dla nich to mogłyśmy zostać tam na całe życie i uprzyjemniać im służbę. Organizowali nam spacery, pożyczali motorówki, żeby pojeździć sobie po rzece, częstowali wołowymi sercami z rusztu. Takie poważanie, co rzadko się widzi w naszym zawodzie, Waleczny. I do tego taki spokój, bo wiesz, że praca jest legalna, i rie musisz żyć w strachu przed policją, że mendy spadną ci na • kark i zabiorą ci w sekundę to, co zarobiłeś przez miesiąc. A jaka to pewność pracować z żołnierzami i czuć, że wojsko cię chroni, prawda? Kto by z nami zaczynał? Nawet fonsie chodzili tacy potulni, dwa razy pomyśleli, nim podnieśli rękę, ze strachu, żebyśmy nie poszły poskarżyć się do żołnierzy i żeby, nie wsadzili ich do więzienia. Ile nas było? Jak ja byłam, to dwadzieścia. Ale teraz jest czterdzieści, szczęściary, bo są w raju. Nawet oficerowie wychodzili ze skóry, żeby się jak najlepiej nami opiekować, Waleczny, a jasne. Tak, to było szczęśliwe życie, ech, mój Boże, tak mi smutno, jak sobie pomyślę, że wyskoczyłam z Panti-landu przez własną głupotę.

Bo tak naprąwtdę to była moja wina, pan Panto-ja wyrzucił mnie, bo jak raz pojechałyśmy do Bo-rja, to uciekłam i wyszłam za mąż za jednego sierżanta. Parę miesięcy temu, ale dla mnie to wieki całe. Czy to grzech wyjść za mąż? W pracy wiizytantek jedna ze złych rzeczy to ta, że nie przyjmuje się mężatek, pan Pantoja mówi, że to nie jest do pogodzenia. A mnie się wydaje, że to jest wielkie bezprawie. Ale muszę ci powiedzieć, że w złą godzinę wyszłam za mąż, Waleczny, bo Teofilo okazał się trochę świśnięty. No dobrze, lepiej będzie, jak nie będę mówiła o nim źle, bo teraz siedzi i dużo lat jeszcze posiedzi. Nawet mówią, że mogą rozstrzelać jego i tamtych „braci”. Ty myślisz, że mogą to zrobić? Bo zobacz, mojego biednego męża widziałam ledwie cztery albo pięć razy i można by się uśmiać, gdyby to nie była taka tragedia. I pomyśleć, że to ja zrobiłam z niego „brata”. On może nawet nigdy nie pomyślał o Arce ani o Bracie Francisco, ani o odkupieniu przez krzyże, póki mnie nie poznał. To ja mu powiedziałam o Arce, to ja mu otworzyłam oczy na to, że to sprawa dobrych ludzi, coś dla dobra przyszłości, a nie żadne zbrodnie, o których głupcy mówią to, co ty później powtarzasz, Waleczny. Ale przekonał się dopiero wtedy, gdy poznał „braci” z Santa Maria de Nieva, bo oni nam bardzo pomogli po tym, jak uciekliśmy z Borja. Dali nam jeść, pożyczyli pieniędzy, okazali nam dużo serca i gościnności, Waleczny. A potem, kiedy Teofilo był więźniem w koszarach, odwiedzali go, przynosili mu jedzenie przez cały czas. I tam nauczali go prawd. Ale nigdy by mi do głowy nie przyszło, że religia go tak mocno wciągnie. Wyobraź sobie, że kiedy wyszedł z więzienia, ja, co orałam już nosem ziemię, żeby zdobyć pieniądze na podróż, pojechałam do niego do Borja i spotkałam się z innym człowiekiem. Już na samo przywitanie powiedział mi nie mogę cię dotknąć, już nigdy więcej, zostanę apostołem. Że jeśli chcę, to możemy żyć razem, ale tylko jako „brat” i „siostra”, apostołowie muszą być czyści. Ale że oboje byśmy cierpieli i lepiej, żeby każdy poszedł swoją drogą,, bo już nic nas nie łączy, bo on wybrał świętość. No i widzisz, Waleczny, zostałam bez Pantilandu i bez męża. I ledwo wróciłam do Iquitos, dowiaduję się, że ukrzyżowali don Arevala Benzas, tam w Santa Maria de Nieva, i że to Teofilo wszystkim kierował. Ech, Waleczny, gdybyś wiedział, jaki to dla mnie był grom z jasnego nieba. Znałam staruszka, był szefem tamtejszej Arki, tym co nam najwięcej pomógł i najwięcej poradził. Nie wierzę w tę bajeczkę, co piszą w gazetach i którą ty też powtarzasz, że Teofilo ukrzyżował go, żeby zostać szefem Arki Santa Maria de Nieva. Mój mąż stał się święty, Waleczny, chciał zostać apostołem. Na pewno było tak, jak wyznali „bracia”, jestem święcie przekonana, że staruszek, czując, że już umiera, zawołał ich i poprosił, żeby go ukrzyżowali, że chce umrzeć jak Jezus Chrystus, i zrobili 9 Pantaleon to, żeby mu było przyjemnie. Biedny Teofilo, mam nadzieję, że go nie rozstrzelają, bo sumienie by mnie gryzło, bo to przecież ja wpakowałam go w to wszystko, Waleczny. I kto by pomyślał, że,, to tak się skończy, że on się zrobi tak bardzo re ligijny. Tak, tak, już mówię o tym.

No więc, tak jak ci mówiłam, pan Pantoja nigdy nie przebaczył mi mojej ucieczki z biednym Teofilem, nie pozwolił mi za nic w świecie wrócił do Pantilandu, chociaż go tak błagałam, i wyobrażam sobie, że teraz, po tym, co ci opowiedziałam koniec na zawsze. Ale trzeba żyć, prawda, Waleczny? Bo pan Pan-Pan dał nam inny zakaz, żeby nigdy nie mówić o Pantilandzie. Nikomu, ani rodzinie, ani przyjaciołom, a gdyby się pytali, to zaprzeczać, że istnieje. Czy to nie idiotyzm? s Jakby nawet kamienie w Iquitos nie wiedziały, co to jest Pantiland i kim są wizytantki. Ale co chcesz, Waleczny, każdy ma swojego hopla, a pan Pantoja ma ich za dużo. Nie, to nieprawda, co raz powiedziałeś, że on stoi nad nami z batem jak jaki handlarz niewolników. Trzeba być sprawiedliwym. On wszystko ma bardzo dobrze zorganizowane, bo taki drugi jego bzik to porządek. Wszystkie mówiłyśmy to nie burdel, to koszary. Każe się ustawiać, sprawdzać listę, trzeba stać spokojnie i nic nie mówić, kiedy on mówi. I tylko nam brakowało, żeby grali nam pobudkę i kazali defilować, dobre, co? Ale te bziki to były też bardziej śmieszne i znosiłyśmy je, bo poza tym był bardzo dobrym i porządnym człowiekiem. Dopiero kiedy wpadł i zakochał się w Brazylijce, to zaczęła się niesprawiedliwość, bo na przykład, byle jej tylko dogodzić, kazał, żeby jej oddawali jedyną osobną kajutę na „Ewie” w czasie podróży. Ona nim rządzi, jak chce, słowo honoru. Ty, Waleczny, to też dasz? Lepiej to wymazać, ja nie chcę żadnych kłótni z Brazylijką, ona jest wiedźmą i może jeszcze rzuci urok na mnie. A do tego już ma na sumieniu dwa trupy, pamiętaj. Wymaż to, co mówiłam o niej i o panu Pantoja, w końcu każdy chrześcijanin ma prawo się zakochać, no nie? Myślę, że pan Pantoja to by mi wybaczył moją ucieczkę z Teofilem, gdybym nie napisała tego listu do jego żony, a nawet to nie ja napisałam, tylko podyktowałam mojej kuzynce Rosicie, nauczycielce. No, tu to wpieprzyłam się na całego i przez to tak wpadłam, Waleczny, sama sobie podstawiłam nogę. Ale co chcesz, byłam zrozpaczona, umierałam z głodu, wszystko bym zrobiła, żeby tylko Pan-Pan znowu mnie przyjął. I chciałam też pomóc Teofilowi, trzymali go o chlebie i wodzie w areszcie, w Borja. Prawda, że Rosita mnie ostrzegała: „to szaleństwo, kuzynko”. Ale mnie się wydawało, że nie. Wbiłam sobie do głowy, że mogę wzruszyć do łez jego żonę, że ona '*się ulituje, porozmawia ze swoim mężem, a pan Pantoja przyjmie mnie znowu. To był jedyny raz, jak go widziałam tak wściekłego, wydawało się, że mnie zabije. Ja, głupia, myśląc, że jego żona wstawiła się za mną, że już zmiękł, poszłam się z nim zobaczyć do Pantilandu, pewna, że mi powie przebaczam ci, zapłacisz karę, do przeglądu lekarskiego i szpula do pracy. On już nawet rewolwer wyciągał, Waleczny. Nawet rzucał mięsem, on, co nigdy nie używał brzydkich słów. Oczy miał zaczerwienione, głos mu się łamał, pienił się. Że ja mu rozbiłam małżeństwo, że ugodziłam jego żonę w samo serce, że jego matka zemdlała. Musiałam uciekać z Pantilandu, bo myślałam, że mnie po mordzie spierze. Ale on też biedny, no nie, Waleczny? Jego żona o niczym, ale to o niczym nie wiedziała, mój list sypnął Pan-Pana. Wpakowałam się na całego, no ale co tam, czy ja jestem jasnowidząca czy co, a skąd mogłam wiedzieć, że jego żona jest takie niewiniątko, a co ona sobie myślała, że w czym siedzi jej mąż i z czego ma forsę? Są jeszcze niewinni ludzie na świecie, nie? Zdaje się, że żona go opuściła i zabrała ze sobą córeczkę do Limy. No i zobacz, jaka heca wybuchła przeze mnie. Teraz znów jestem „praczką”. Smarkul nie chciał mnie przyjąć, bo rzuciłam go, żeby iść do Pantilandu. Takie ustanowił prawo, inaczej zostałby w swoich domach bez kobiet: ta, co idzie pracować do Pan-Pana, nie wraca nigdy do domów Smarkula. Tak że znowu jestem tu, gdzie rozpoczęłam, kręcę się przez cały dzień i nawet nie mogę sobie opłacić opiekuna. I wszystko byłoby jeszcze znośne, gdyby do tego wszystkiego nie wyskoczyły mi żylaki, popatrz tylko na moje nogi. Widziałeś, kiedy takie spuchnięte nogi, Waleczny? I nawet jak są upały, to muszę nosić grube pończochy, żeby nie było widać tych pękniętych żył, inaczej nigdy bym nie załapała klienta. No ale już nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć, Waleczny, już mi się skończyła cała historia.

– Dobrze, bardzo dobrze, Maclovia, rzeczywiście, dziękujemy ci za twoją szczerą i spontaniczną wypowiedź w imieniu słuchaczy Głosu Walecznego z Radia Amazonas, którzy, o czym jestem w pełni przekonany, rozumieją twój dramat i litują się nad twoim losem. Jesteśmy ci bardzo zobowiązani za to, że dałaś odważnie świadectwo prawdzie ujawniając niemoralną działalność Sinobrodego znad rzeki Itaya, choć nie możemy przyznać ci racji, że wszystkie twoje nieszczęścia wzięły się stąd, iż opuściłaś Pantiland. Sądzimy, że ów podejrzany pan Pantoja, wyrzuciwszy cię z pracy, zrobił ci, oczywiście nie mając wcale takiego zamiaru, wielką przysługę, dał ci bowiem szansą moralnego odrodzenia i powrotu do życia godziwego i normalnego, czego, mamy nadzieję, pragniesz i co na pewno szybko osiągniesz. Do widzenia, Maclovia. Chwila muzyki. Reklamy handlowe nagrane na płycie i taśmie: 30 sekund. Chwila muzyki.

Ostatnie słowa tej nieszczęśliwej kobiety, z której wyznaniem przed chwilą państwa zapoznaliśmy – mam na myśli ekswizytantkę Maclovię – dramatycznie rozjątrzyły ranę pewnej tragicznej i bolesnej sprawy, która oddaje lepiej niż fotografia czy film w technikolorze osobowość postaci, mającej na swoim koncie rzadki i ponury wyczyn stworzenia w Iquitos najmniej podejrzanego i najpotężniejszego domu schadzek w Peru, a może i w całej Ameryce Łacińskiej. Albowiem w rzeczywistości, co jest pewne i uwierzytelnione, pan Pantaleon Pantoja ma rodzinę, a raczej miał ją i prowadził podwójne życie, z jednej strony grzęznąc w cuchnącym bagnie seksualnego handlu, z drugiej zaś pozorując czcigodne i zacne życie rodzinne, wspomagany nieświadomością, w jakiej utrzymywał najbliższe sobie istoty, niewiedzą żony i małej córeczki o swej rzeczywistej i intratnej działalności. Ale pewnego dnia prawda dotarła do nieszczęśliwej rodziny i niewiedza żony ustąpiła miejsca przerażeniu, zawstydzeniu i słusznemu oburzeniu. Dumnie, z całą godnością znieważonej matki, żony oszukanej w tym, co w swym honorze uważała za najświętsze, ta zacna dama z determinacją powzięła decyzję opuszczenia domu zbrukanego skandalem. Na lotnisku Teniente Bergeri w Iquitos, pragnąc przekazać jej ból, chcąc towarzyszyć jej aż do schodków nowoczesnego samolotu Faucett, który drogą powietrzną miał ją oddalić od naszego ukochanego miasta, obecny był Waleczny!

Chwila muzyki, dźwięk silnika samolotowego, wznosi się, opada, pozostaje w tle dźwiękowym.

– Dzień dobry szanownej pani. Pani Pantoja, prawda? Miło mi panią poznać.

– Tak, ja. A kim pan jest? Co pan trzyma w ręku? Gladys, córeńko, uspokój się, nie psuj mi nerwów. Alicja, daj jej smoczek, może się to dziecko uspokoi.

– Waleczny, Radio Amazonas, do usług szanownej pani. Czy pani pozwoli zająć sobie parę sekund cennego czasu i udzieli nam wywiadu?

– Wywiadu? Ze mną? A to z jakiej racji?

– O pani mężu, proszę pani. O przesławnym, powszechnie znanym Pantaleonie Pantoja.

– Niech pan po wywiad pójdzie do niego samego, proszę pana, ja już o tym panu nie chcę nic słyszeć ani o jego sławie, bo śmiech mnie bierze, ani o tym ohydnym mieście, którego mam nadzieję nie zobaczyć już nigdy więcej, nawet na obrazku. Zaraz. Proszę pana, proszę się odsunąć, czy pan nie widzi, że pan się pcha na dziecko? – Rozumiem pani ból i rozumieją go słuchacze, proszę przyjąć do wiadomości, że może pani liczyć na naszą sympatię. Wiemy, że jedynie cierpienie pchnęło panią do tak obraźliwej wypowiedzi o Perle Amazonii, która niczym pani nie skrzywdziła. Raczej to pani mąż wyrządza tej ziemi wielką krzywdę.

– Przepraszam cię, Alicjo, ja wiem, że jesteś loretanką, ale przysięgam ci, tak się nacierpiałam w tym mieście, że nienawidzę go z całego serca i nigdy tu nie wrócę, to ty będziesz musiała przyjeżdżać do mnie do Chiclayo. No i patrz, znowu mi się chce płakać, i to przed wszystkimi, ojej, Alicja, co za wstyd.

– Nie płacz, Pochita, no nie płacz, trzymaj się. A ja idiotka nawet chusteczki nie wzięłam, ze sobą. Daj, wezmę maleńką, potrzymam ci ją.

– Pozwoli pani, że będę służyć moją chusteczką. Proszę bardzo, proszę, błagam. Proszę się nie wstydzić łez, płacz jest u kobiety tym, czym rosa u kwiatów, proszę pani.

– A pan czego jeszcze tutaj chce, no i widzisz, Alicja, co za nudziarz. Powiedziałam już, że nie dam panu żadnego reportażu o moim mężu, który niedługo już nim nie będzie, bo przysięgam ci, Alicja, jak tylko przyjadę do Limy, to idę do adwokata i żądam rozwodu. I na pewno mnie oddadzą małą, niech się tylko dowiedzą o tych świństwach, co ten podlec tutaj robi.

– O właśnie, właśnie na ten temat śmieliśmy oczekiwać jakiejś pani deklaracji, chociaż kilku słów, pani Pantoja. Bo jak z tego widać, wiadoma jest pani owa niepospolita handlowa działalność, którą

– Proszę już sobie pójść, niech pan sobie już idzie, jeśli pan nie chce, żebym wezwała policję. Już mam pana powyżej uszu, ostrzegam pana, nie mam nastroju, żeby w tej chwili wysłuchiwać chamstw.

– Lepiej go nie obrażaj, Pochita, jak cię zaatakuje w swym programie, to co ludzie powiedzą, będą plotkować jeszcze bardziej. Proszę pana, niech ją pan zrozumie, ona jest bardzo przygnębiona, odjeżdża z Iquitos i nie ma ochoty mówić przez radio o swojej udręce. Niech pan to zrozumie.

– Oczywiście, że rozumiemy, szanowna pani. Wiedząc, że pani Pantoja ma zamiar wyjechać w związku z niezbyt zaszczytną działalnością, której poświęca się w tym mieście pan Pantoja i która spotkała się z energicznymi słowami protestu obywateli, my

– Och, co za wstyd, Alicjo, wszyscy o tym wiedzą, wszyscy o tym wiedzieli oprócz mnie, co za idiotka, co za idiotka, nienawidzę tego bandyty, jak mógł mi zrobić coś takiego. Już nigdy się do niego nie odezwę, przysięgam ci, nie pozwolę mu widywać małej, nie dam mu jej splamić.

– Uspokój się, Pocha. Patrz, już wzywają, twój samolot zaraz odlatuje. Jaka szkoda, że odjeżdżasz, Pochita. Ale masz rację, ten człowiek tak cię potraktował, że nie zasługuje na to, żeby żyć z tobą. Gladys, chodź, tiu, tiu, daj buzi twojej cioci Alicji, buzi, buziaczka.

– Jak tylko dojadę, to napiszę do ciebie, Alicja. Dzięki za wszystko, nie wiem, co bym zrobiła bez ciebie, przez te okropne tygodnie tylko przed tobą mogłam się wypłakać. Już wiesz, nie mów nic ani Pantaleonkowi, ani pani Leonor, dopiero za dwie albo trzy godziny, żeby nie wezwali przez radio i nie zawrócili samolotu. Ciao, Alicja, ciao, ciao.

– Życzymy miłej podróży, pani Pantoja. Odlatując niech pani przyjmie jak najlepsze życzenia od naszych słuchaczy i wyrazy naszego zrozumienia i współczucia dla pani dramatu, który w pewnej mierze jest również dramatem nas wszystkich, dramatem naszego drogiego miasta.

Chwila muzyki. Reklamy handlowe na płycie i taśmie: 30 sekund. Chwila muzyki.

I widząc, że zegar Movado w naszym studio wskazuje godzinę 18.30 musimy zakończyć nasz program na tym wstrząsającym dokumencie radiowym, który dobitnie wskazuje, jak w swojej czarnej odysei władca Pantilandu nie zawahał się zadać straszliwego bólu i rozbić swej własnej rodziny, tak jak czyni to z tą ziemią, której jedynym przewinieniem było przyjęcie go z całą gościnnością. Do usłyszenia, kochani radiosłuchacze. Przed chwilą wysłuchali państwo

Fragmenty walca La Contamanina; wznoszą się, opadają, zostają w dźwiękowym tle.


GŁOSU WALECZNEGO


Fragmenty walca La Contamanina; wznoszą się, opadają, zostają w dźwiękowym tle.

Trzydziestu minut komentarzy, anegdot, krytyki, informacji, zawsze w służbie prawdy i sprawiedliwości. Program, który wsłuchuje się, gromadzi i rozpowszechnia na falach eteru tętno życia całej Amazonii. Program żywy, bezpośrednio ludzki, redagowany i prowadzony przez znanego dziennikarza Germana Laudano Rosales, Walecznego, program nadawany codziennie, od poniedziałku do soboty od godziny 18 do 18.30 w Radio Amazonas, rozgłośni numer jeden Peruwiańskiego Wschodu.

Fragmenty walca La Contamanina; wznoszą się,j opadają, zanikają całkowicie.


Noc z 13 na 14 lutego 1958


Rozlega się gong, echo wibruje w powietrzu™ i Pantaleon Pantoja myśli: „Odeszła, opuściła cię, zabrała twoją córkę.” Znajduje się na stanowisku dowodzenia, z rękoma opartymi na poręczy, sztywny i posępny. Usiłuje wymazać z pamięci Pochjtę i Gladys, powstrzymuje się resztką sił od płaczu. Do tego opanowało go teraz przerażenie. Ponownie rozległ się gong, a on myśli: „Znowu, znowu ten przeklęty przemarsz dublerów”. Poci się, trzęsie, jego serce tęskni za tymi latami, kiedy mógł podbiec i ukryć twarz w spódnicy pani Leonor. Myśli: „Porzuciła cię, nie zobaczysz, jak będzie dorastać twoja córka, nigdy nie wrócą.” Ale robiąc dobrą minę do złej gry, opanowuje się i skupia się na przedstawieniu.

Na pierwszy rzut oka nie ma powodu do niepokoju. Podwórze centrum logistycznego powiększyło się na tyle, że może jednocześnie być areną i stadionem, ale mimo zmiany proporcji podwórze pozostało podwórzem: są tam wysokie ściany usłane plakatami z hasłami, przysłowiami i instrukcjami, belki w symbolicznych kolorach: czerwonym i zielonym, hamaki, kartoteki wizytamtek, biały parawan Służby Zdrowia i dwie drewniane bramy z zasuniętym ryglem. Nie ma nikogo. Ale ten bliski i bezludny pejzaż nie uspokaja Panta-leona Pantoja. Jego podejrzliwość wzrasta i uparte bzyczenie wkrada się do jego uszu. Siedzi wyprostowany, wystraszony, czekając i powtarzając sobie: „Biedna Pochita, biedna Gladys, biedny Pantaleonek.” Wibrujący i opóźniony dźwięk gongu doprowadza go do tego, że podskakuje na krześle: zaraz się zacznie. Odwołuje się do całej swojej siły woli, do swego poczucia śmieszności, w tajemnicy prosi o pomoc świętą Różę z Limy i dziecko-mę-czennika z Moronacocha, by powstrzymać się od chęci i nie wstać i nie pokonać jednym skokiem schodków, i nie uciec jak diabeł od święconej wodyz centrum logistycznego.

Przed chwilą właśnie otworzyła się (cichuteńko) brama prowadząca do przystani i Pantaleon Pantoja dostrzega niewyraźne sylwetki, zachowujące, jak na komendę, porządek wkraczania do centrum logistycznego. „Dublerzy, obojnaki”, myśli z włosami zjeżonymi na głowie, czując, że jego ciało zaczyna lodowacieć od dołu do góry: nogi, kostki, kolana. Ale przemarsz już się zaczął i nic nie usprawiedliwia paniki. Chodzi wyłącznie o pięciu żołnierzy, którzy idą gęsiego od bramy w stronę stanowiska dowodzenia, a każdy z nich ciągnie łańcuch, na którego końcu biegnie kłusem, skacze,, kręci się co? Umierając z ciekawości, od której wilgotnieją mu ręce i szczękają zęby, Pantaleon Pantoja wyciąga głowę, wytęża wzrok, zachłanniej wypatruje: to pieski. Westchnienie ulgi wypełniał mu pierś: robi mu się lekko na duszy. Nie ma się czego bać, jego strach był idiotyczny, to nie są obojnaki, tylko różne okazy najlepszego przyjaciela człowieka. Szeregowcy przybliżyli się, ale są jeszcze daleko od stanowiska dowodzenia. Teraz Pantaleon Pantoja dostrzega ich wyraźnie: żołnierza od żołnierza dzieli wiele metrów wolnej przestrzeni, a zwierzątka są wyszykowane jak na wystawę. Widać, że zostały wykąpane, ostrzyżone, wyszczotkowane, uczesane, wyperfumowane. Wszystkie mają na szyi, oprócz obroży, zielono-czerwone wstążeczki z kokieteryjnymi rozetami, zawiązane w kokardy. Szeregowcy maszerują bardzo poważni, patrząc przed siebie, nie przyspieszając i nie zwalniając kroku, każdy w niewielkiej odległości od zwierzęcia znajdującego się pod jego opieką. Pieski potulnie pozwalają się prowadzić. Są różnej maści, kształtów i wzrostu: jamnik, dog, owczarek, chihuahua i wilczur. Pantaleon Pantoja myśli: „Straciłem żonę i córkę, ale przynajmniej to, co się tutaj wydarzy, nie będzie takie okrutne jak kiedy indziej.” Widzi zbliżających się szeregowców i czuje się brudny, nędzny, zraniony i ma wrażenie, że jego ciało pokrywa się świerzbem.

Kiedy gong znów się rozlega – wibrowanie tym razem jest nieprzyjemne i jakby pełzające – Pantaleonem Pantoja wstrząsa dreszcz, kręci się nie-spokojnie na siedzeniu. Myśli: „Wyhodowałem żmije na własnej piersi.” Opanowu je się i patrzy: oczy wychodzą mu z orbit, serce bije tak mocno, że mogłoby wystrzelić jak plastykowa torba. Chwycił się poręczy i od tak mocnego ściskania drewna bolą go palce. Szeregowcy są już bardzo blisko i gdyby przyjrzał się im dokładnie, mógłby rozpoznać rysy ich twarzy. Ale on ma na oku wyłącznie to, co potyka się, kręci, miota na końcu łańcuchów: tam gdzie były psy, są teraz duże, ożywione i przerażające kształty, stworzenia, które odrzucają i fascynują. Chciałby jedno po drugim wybadać je do najdrobniejszych szczegółów, wyryć w pamięci, nim znikną ich toporne obrazy, ale nie może ich zindywidualizować: jego wzrok skacze od jednego do drugiego albo obejmuje je wszystkie naraz. Są olbrzymie, ni to ludzie, ni to małpy, mają ogony strzelające w powietrzu jak baty, wiele oczu, sutki ocierające się o podłogę, popielate rogi, drżące łuski, garbate kopytka skrzypiące jak wiertła w kamieniu, owłosione trąby, śliniące się języki w aureoli much. Mają zajęcze wargi, krwawiące strupy, nosy oblepione smarkami, nogi opancerzone nagniotkami, najeżone zarośniętymi paznokciami i odciskami, owłosienie jak kolce, w których gigantyczne wszy huśtają się i skaczą jak małpki w lesie. Pantaleon Pantoja postanawia wziąć nogi za pas i uciec. Przerażenie wyrywa mu zęby, które staczają się na jego kolana jak ziarna kukurydzy: przywiązano mu ręce i nogi do poręczy i nie będzie mógł się ruszyć, dopóki obojnaki nie przejdą przed stanowiskiem dowodzenia. Błaga, by ktoś strzelił, palnął mu w łeb i skończył raz na zawsze tę męczarnię.

Ale znów rozległ się gong – nie kończące się echo wibruje w każdym z jego nerwów – i teraz pierwszy szeregowiec przechodzi w zwolnionym tempie przed stanowiskiem dowodzenia. Związany, rozgorączkowany, zakneblowany Pantaleon Pantoja widzi: to nie jest ani pies, ani potwór. Uwięziona na końcu łańcucha figurka, która uśmiecha się łobuzersko, jest jakąś panią Leonor, w której rysy wszczepiły się, nie usuwając ich, rysy Leonor Curinchila i do której chudego szkieletu doszły – „znowu”, myśli przełykając żółć Pantaleon Pantoja – cycki, półdupki, krągłości i przelewający się sposób chodzenia Ciuciumamy. „To nic, syneczku, że Pocha odeszła, ja będę się tobą nadal opiekować”, mówi pani Leonor. Kłania się i odchodzi. Nie ma czasu na zastanowienie się, bo tu już stoi następny szeregowiec: twarz ma Walecznego, jak również otyłość, zwierzęcą swobodę i mikrofon, który trzyma w ręku. Ale mundur i generalskie epolety należą do Tygrysa Collazos, jak również sposób wypinania piersi, szarpania wąsów, prostoduszna pewność siebie widoczna w uśmiechu i rzucający się w oczy dar dowodzenia. Zatrzymuje się na chwilę, akurat na tyle, aby podnieść mikrofon do ust i ryknąć: „Odwagi, kapitanie Pantoja, Pochita będzie gwiazdą Służby Wizytantek w Chiclayo. A co do małej Gladys, mianujemy ją maskotką naszych konwojów.” Szeregowiec szarpie łańcuch i Waleczny Collazos oddala się skacząc na jednej nodze. Teraz stoi naprzeciw niego łysy, maleńki w swym zielonym mundurze, ukazując mu wyciągniętą szpadę, która nie iskrzy się tak jak jego pełne szyderstwa oczy, generał Ciupelek Scavino. Wyje: „Pantaleon, pokaż rogi pierdoły, jaja pedała, co mu żona zwiała!” Oddala się wolnym krokiem, z wdziękiem kręcąc głową w obroży. Ale już jest tutaj gromiący go wzrokiem, surowy w swej ciemnej sutannie, błogosławiący go zimno jakiś major Beltran o skośnych l oczach i galaretowatym głosie: „W imię cierpiętnika z Molonacocha skazuję was na kale por) zbawienia żony i cóleczki laz na zawsze, panie Pantaleon.” Potykając się o brzeg swej sutanny, trzęsąc się ze śmiechu, ojciec Porfirio oddala się za pozostałymi. A tu stoi postać, która zamyka defiladę. Pantaleon Pantoja walczy, gryzie, próbuje uwolnić! ręce, aby prosić o przebaczenie, zerwać knebel, aby błagać, ale jego wysiłki są daremne i postać! o wdzięcznej sylwetce, czarnych włosach, śniadej cerze i karmazynowych ustach jest tam, niżej, w aureoli bezkresnego smutku. Myśli: „Nienawidzę cię, Brazylijko.” Postać uśmiecha się smutno, a jej głos pełen jest melancholii: „Już nie poznajesz swojej Pochity, Panta?” Odwraca się i odchodzi, wleczona przez szeregowca, który z całych sił szarpie łańcuch. Pantaleon czuje się pijany samotnością, wściekłością i przerażeniem, podczas gdy gong wrzaskliwie świdruje jego uszy.

Загрузка...