Przypisy

Rozdział I

Die 3 julii, Anno Domini 1604 (…) godzina piąta po południu — staropolskie określenia daty były bardzo zbliżone do naszych, współczesnych, tyle że nie obowiązywały wówczas żadne europejskie normy. Już w xvi wieku przestano zapisywać je w oparciu o święta kościelne, a zaczęto podawać po prostu kolejny dzień miesiąca. Zwrot Anno Domini (skrót a.d.) oznacza po prostu po łacinie: roku Pańskiego. Die 3 julii to oczywiście 3 lipca, jako że nazwy miesięcy pisano w języku Juliusza Cezara. Dla przypomnienia brzmiały one tak:

Ianuarius — styczeń

Februarius — luty

Martius — marzec

Aprilis — kwiecień

Maius — maj

Iunius — czerwiec

Iulius — lipiec

Augustus — sierpień

September — wrzesień

October — październik

November — listopad

December — grudzień

W xvii wieku znane już były zegary pokazujące godziny, zarówno umieszczane na wieżach, jak i stojące, a nawet małe — noszone przy sobie, aczkolwiek zegarki noszone do żupana i kontusza rozpowszechniły się dopiero za czasów saskich. Maszyn do odmierzania czasu znano w roku 1604 dwa rodzaje: zegar cały, liczący czas w cyklu dwudziestoczterogodzinnym, poczynając od zachodu słońca, i półzegarze — mające na tarczy godzin dwanaście i zaczynające odliczanie ich od południa lub północy, co zachowało się do dziś. W xvii wieku pomiar godzin był oczywiście nieprecyzyjny, głównie dlatego, iż cały zegar dostosowywano do cyklu dnia i nocy — na przykład czwarta w nocy na całym zegarze nie oznaczała dzisiejszej czwartej nad ranem, ale czwartą godzinę od zachodu słońca. Ciekawostką był fakt, iż na dawnych czasomierzach wskazówka była nieruchoma, obracała się zaś sama tarcza. Zmieniło się to dopiero po wprowadzeniu wskazówki minutowej.


Cygański Potok — wszystkie nazwy geograficzne prezentowane na kartach Samozwańca są prawdziwe, o ile tylko autorowi udało się je odnaleźć na kartach źródeł historycznych. Ze względu na to, iż z xvii wieku mało mamy poświadczonych nazw rzek, gór i strumieni, często wymieniono określenia z xix stulecia, które prawdopodobnie przechowały się w niezmienionej formie przez dwieście lat.


…zastawiał chłopski wasąg zaprzężony w dwójkę kasztanowych woźników — wasąg to oczywiście zwykły chłopski wóz drabiniasty używany od Średniowiecza aż niemal po czasy dzisiejsze. Woźnikami nazywano z kolei dobre konie robocze, sprzężajne, które każdy szlachcic starał się mieć własnego chowu.


…wracający z pocztem z wojny inflanckiej — mowa o wojnie w Inflantach ze Szwecją, która rozpoczęła się w roku 1600 atakiem na Estonię, przyłączoną do Rzeczypospolitej przez Zygmunta iii Wazę. Do roku 1599 był on królem Polski i Szwecji, potem został zdetronizowany przez Riksdag, czyli parlament.

Wojna o Inflanty toczyła się ze zmiennym szczęściem do roku 1611. Wojska Rzeczypospolitej miały druzgoczącą przewagę w polu — dzięki husarii odniosły szereg błyskotliwych zwycięstw: pod Kiesią, Kokenhausen i najsławniejsze — pod Kircholmem, gdzie niespełna 3,5-tysięczna armia polsko-litewska pod dowództwem hetmana polnego Jana Karola Chodkiewicza zmiotła około 11 tysięcy Szwedów. Niestety, jak to zwykle bywało w naszych dziejach, niedowład skarbowy sprawiał, że oddziały polskie nie otrzymywały żołdu i kilkakrotnie opuszczały Inflanty, a potem zawiązywały konfederacje dochodzące swoich praw, przy okazji pustosząc kraj, łupiąc szlachtę, mieszczan i chłopów.


…czarny jak żuk i chudy niczym smolna szczapa pocztowy — chorągwie dawnej jazdy polskiej — a w takiej właśnie służył Dydyński — złożone były z pocztów. Każdy składał się z towarzysza — dowódcy, a także kilku pocztowych — zbrojnych pachołków wyekwipowanych, nazywanych także czeladnikami. Towarzyszami byli zwykle bogaci szlachcice, na tyle zamożni, by mogli pozwolić sobie na zakup koni, pancerzy, zbroi i broni dla siebie i czeladników. Pocztowi rekrutowali się z biednej szlachty, ale zdarzali się wśród nich i chłopi. Służbę w jeździe uważano za bardziej zaszczytną niż w piechocie i artylerii, dlatego ubodzy panowie bracia woleli zostać zwykłymi sługami i pachołkami w chorągwiach husarskich i kozackich, niż zaciągnąć się jako pikinierzy i muszkieterowie do cudzoziemskich regimentów.


Siedział w kulbace na podsobnym (…) koniu — w xvii wieku powoziło się wozami i kolasami, siedząc na grzbiecie jednego z koni, który wchodził w skład zaprzęgu. Nazywano go podsobnym i zwykle był nim lewy dyszlowy woźnik. Koń idący obok nazywał się naręcznym, a konie przeddyszlowe zwano lejcowymi. Do różnych typów powozów zaprzęgano w xvii w. zwykle po kilka zwierzaków. Zaprzęg jednokonny nazywał się es, dwukonny — tuz, trzykonny — dryja, czterokonny — kwart lub kwarta. Okazały sześciokonny zaprzęg zwano cugiem i często powoziło nim nawet dwóch forszpanów na podsobnych koniach. Świadczył on o znaczeniu i bogactwie właściciela, więc szlachta polska zastawiała rodowe srebra, zapożyczała się u Żydów, aby tylko pojechać na sejmik lub do kościoła sześcioma końmi. O czym Rzeczpospolita myśli we dnie i w nocy — aby sześć koni można było zaprząc do karocy — pisał pod koniec xvii wieku Wacław Potocki.

W sprawie końskich zaprzęgów Europa była sto lat za Polską. Podczas gdy w szlacheckich i magnackich stajniach xvi i xvii wieku konie woźniki liczono już nie na sztuki, ale na cugi, w Anglii dopiero w 1610 roku faworyt królewski George Viliers, książę Buckingham, zaprzągł szóstkę koni do karety. Tymczasem u nas taki na przykład książę Zasławski posiadał w 1645 roku 10 cugów poszóstnych, a Stanisław Lubomirski, który też nie chciał być gorszy, miał 20 cugów, z czego 60 woźników stało w jednej tylko stajni w Wiśniczu.

Cug miał być wedle staropolskiego powiedzenia: maścisty i sprzęgły, czyli taki, w którym wszystkie sześć koni było tej samej maści, a dodatkowo tej samej wielkości, takich samych chodów i temperamentu. A ponieważ trudno było dobrać 6 takich samych koni, często farbowano je i upiększano, aby wydawały się podobne.


…pozbawiony pałuby — pałubą nazywano po prostu płócienny dach nad wozem.


Może starego rzymski krzyż oświecił? I rewokował? — rewokowaniem zwano powrót na łono wiary katolickiej, którego wielu polskich protestantów dokonywało na łożu śmierci. Bywali oczywiście i tacy spryciarze, jak wojewoda poznański Andrzej Karol Grudziński, który twierdził: Ja żadnej wiary nie trzymam, ale jak pójdę do nieba, tam dopiero dowiedziawszy się o najlepszą wiarę, wierzyć zacznę. Jednak nawet on przed śmiercią nawrócił się i jak zapisał pobożny Albrycht Stanisław Radziwiłł — catholicus obiit.


…zwieszającymi się żałośnie z czanek munsztuka u pyska — munsztuk był powszechnie stosowanym rodzajem kiełzna, które wkładano koniowi do pyska w xvii wieku, znacznie mocniejszym w działaniu niż stosowane dzisiaj wędzidło. Składał się z prostego wędzidła i odchodzących od niego czanek — metalowych drążków — prostych lub powykrzywianych, od których odchodziły wodze. Do munsztuka przyczepiony był także łańcuszek, który spinano pod końskim pyskiem.

Dawny munsztuk różnił się od dzisiejszego tym, iż współczesny zaopatrzony jest w dodatkowe wędzidełko, a jeździec trzyma w ręku podwójne wodze, podczas gdy w xvii wieku były one pojedyncze. Kiełzna tego typu używa się obecnie rzadko, gdyż oddziałuje ono z ogromną siłą na końską szczękę i wymusza na wierzchowcu wygięcie szyi. Zbyt silne pociągnięcie za wodze doprowadzić może do znarowienia konia, dlatego w dzisiejszych czasach, gdy mało osób jeździ wierzchem, a dla większości jeździectwo ogranicza się zwykle do weekendowego kłusowania po wybiegu, munsztuk jest rzadko stosowany lub wręcz odradzany.

To, co napisano powyżej, nie oznacza oczywiście, że wszystkie konie w xvii wieku były znarowione. Przede wszystkim większość ludzi jeździła wówczas znacznie lepiej od nas, nie szarpała zatem konia niepotrzebnie za pysk. Po drugie zaś — w dawnych czasach zwykle prowadziło się konia jedną ręką, co znacznie zmniejszało siłę przykładaną do czanek. Dobrze ujeżdżony koń husarski reagował na polecenia jeźdźca od samego dosiadu, munsztuk zaś spełniał rolę hamulca bezpieczeństwa, gdyby koń spłoszył się na przykład w czasie bitwy. W warunkach bojowych, gdy grzmiały działa, ważniejsze wszak stawało się życie jeźdźca lub utrzymanie szyku chorągwi niż to, czy munsztuk sprawi ból koniowi.


Po małej, kształtnej główce i jeleniej szyi Dydyński poznał polskiego wierzchowca — do dziś nie wiadomo, jakiej rasy były konie, na których w xvii wieku polska husaria zwyciężała pod Kircholmem, Kłuszynem i Wiedniem. Teorii na temat tego, czy istniała wówczas odrębna rasa koni polskich, powstałych prawdopodobnie ze skrzyżowania wierzchowców sprowadzanych z Turcji z końmi zachodnioeuropejskimi lub z ich miejscowymi odmianami, jest dokładnie tyle, ilu hodowców tych zwierząt mieszka w naszym kraju. A ponieważ każdy z nich w sprawach końskich jest nie tylko historykiem, ale także wieszczem, inaksze ma też argumenty, wypadałoby wspomnieć, że Jerzy Cichowski i Andrzej Szulczyński, autorzy pracy Husaria uznawanej do niedawna za fundamentalną w dziedzinie dawnej jazdy polskiej, uważali, że jednej rasy konia polskiego nie było, a towarzysze i pocztowi ze skrzydlatych chorągwi dosiadali po prostu różnego rodzaju mieszańców. Kłopot jednak w tym, że autorzy tej pracy nigdy na koniu nie siedzieli, nie wspominając już o gonitwach z kopią do pierścienia, stąd wiele postawionych przez nich tez zostało obalonych potem przez Radosława Sikorę w książce Fenomen husarii.

A jaki pogląd na tę sprawę mieli nasi przodkowie? Ano nijaki, chociaż w żadnym z dzieł dotyczących hippiki, wliczywszy w to Hippicę Dorohostajskiego, nie ma wymienionych żadnych ras końskich, a zwłaszcza koni określanych mianem polskich. Testamenty i inwentarze wymieniają wałachy, dryganty, czyli ogiery, klacze i kobyły. Osobno opisane są woźniki, a także konie natolijskie, siedmiogrodzkie sekiele, konie wołoskie, fryzy itd. Poza nimi istnieje spora grupa zwierząt określanych po prostu mianem koni, bez przydatku polski, szwedzki, anielski lub niebieski. Wierzchowca z rzędem temu, kto ustali, czy te niewymienione z określenia zwierzęta były osobną rasą koni polskich, czy też nie.

Koń jaki jest, każdy widzi — można by podsumować te rozważania. Nadmienię tylko, że dla większości badaczy i hodowców konie staropolskie zbliżone były wyglądem i osiągami do dzisiejszej rasy małopolskiej. Wierzchowce owe, z którymi miałem okazję się zetknąć, są średniego wzrostu, niższe na przykład od koni wielkopolskich, ale trochę większe od arabów, które przewyższają w wytrzymałości i wytrwałości. Niżej podpisany na takich koniach jeździł i bardzo je lubi; jest zwolennikiem tezy, że przypominają one wierzchowce staropolskie. Koniec i kropka.


…potomka tureckich natolijczyków i perskich argamaków zdobywanych na polach bitew… — natolijczykami określano w dawnej Polsce konie pochodzące z Turcji, a więc przodków dzisiejszych arabów. Z kolei argamaki były to konie perskie, warte fortunę, bo trudno je było w Rzeczypospolitej kupić.


bogata tranzelka — to po prostu nazwa ogłowia, czyli zestawu pasków, które zakłada się koniowi na łeb, aby powodować nim w czasie jazdy, zwana również uzdą lub uździenicą. Składa się ona z nagłówka, naczółka i nachrapnika — pasków, z których pierwszy przechodzi przez potylicę konia, drugi przez jego czoło, a trzeci opasuje łeb przy pysku. Tranzelki polskiej szlachty były bogato zdobione: na nachrapniku i górnej części paska podgardla znajdowały się blachy — często złocone i ozdabiane drogimi kamieniami, a pozostałe paski nabijane były złoconymi płytkami.


…dwie młode skortezanki — tak nazywano w xvii wieku niewiasty zajmujące się dorywczo lub zawodowo najstarszym zawodem świata.


Zerknął na skałkowy pistolet pocztowego… — broń z zamkiem skałkowym nie była w owym czasie upowszechniona w Europie z tego względu, że okazywała się zawodna na polu bitwy. Przez cały wiek xvii w piechocie królowały muszkiety i arkebuzy z zamkami lontowymi lub kołowymi, podczas gdy jazda używała przede wszystkim pistoletów i bandoletów kołowych. Zamek skałkowy był prostszy w obsłudze niż kołowy, jednak z powodu niskiej jakości stopów i materiałów często okazywał się on zawodny, co eliminowało go z zastosowań wojskowych. Na początku xvii stulecia był wykorzystywany w broni myśliwskiej i paradnej, a upowszechnił się dopiero pod koniec wieku.


broń uczepioną do bandoliera… — bandolierami nazywano pasy przymocowane do ciężkiej broni palnej — arkebuzów lub bandoletów — umożliwiające zarzucenie broni na plecy, na przykład w czasie jazdy konno.


…porwał lewą ręką za rękojeść kołowego puffera — pufferami nazywano ciężkie niemieckie pistolety z zamkiem kołowym, zwykle używane przez jazdę.

Przypomina mi się też przygoda, lecz wcale nie wojenna — mego druha, pana Samuela Maskiewicza, której doświadczył w Brahimiu, na dworze Aleksandry Wiśniowieckiej — przygoda ta jest autentyczna, bowiem mrukliwy Litwin Samuel Maskiewicz znany jest nie tylko jako autor jednego z najciekawszych pamiętników opisujących wojny polsko-moskiewskie, ale także jako sprawca wielu skandali obyczajowych. W roku 1606 był on bowiem przez pewien czas kochankiem księżny Aleksandry Wiśniowieckiej, żony Adama Wiśniowieckiego. Traf jednak chciał, że dowiedział się o tym jej brat — Aleksander Chodkiewicz, wojewoda trocki, który w brutalny sposób przegnał Maskiewicza, przy okazji obijając gęby jego czeladnikom i pachołkom. O czym, rzecz jasna, pan Maskiewicz w swoim pamiętniku nie napisał, czyniąc jedynie niejasne i zawoalowane jak westalka wzmianki o tej miłosnej aferze.


Cariu Niebiesnyj, Utieszytielu, Dusze istiny, iże wiezdie syj i wsia ispołniajaj — to oczywiście prawosławna modlitwa do Ducha Świętego, która w tłumaczeniu ze starocerkiewnosłowiańskiego brzmi tak: Królu Niebieski, Pocieszycielu, Duchu prawdy, który wszędzie obecny jesteś i wszystko napełniasz, wszelkiego dobra Skarbie i żywota Dawco, przyjdź i zamieszkaj w nas, i oczyść nas od wszelkiej zmazy, i zbaw, o Dobry, dusze nasze.


półhaki — ciężkie i długie pistolety używane przez jazdę, zwykle z zamkami kołowymi. Jedna z pierwszych broni palnych stworzona na potrzeby jazdy, chociaż w xvii-wiecznej Polsce nazwą tą określano po prostu wszystkie ciężkie pistolety.

Rozdział II

Wjechali między zagrody Dydni — długie, wąskie, zwrócone bokiem do traktu, pogrodzone chruścianymi płotami… — zarówno Dydnia, Niewistka, jak i pozostałe wioski opisane w Samozwańcu istnieją do dzisiaj i położone są około 20 kilometrów na północ od Sanoka. W xvii stuleciu naprawdę należały do rodziny Dydyńskich, która wszakże w ciągu wieków rozrodziła się tak bardzo, że trudno jest dzisiaj odtworzyć, kto dokładnie władał nimi w danym okresie. Dydnia, położona w dolinie Sanu, pod względem etnograficznym znajdowała się dokładnie na granicy dwóch grup etnicznych — Pogórzan i Dolinian. Pogórzanie zamieszkiwali tereny Pogórzy Karpackich, od rzeki Białej na zachodzie po środkowy San, i byli w przeważającej większości grupą powstałą z polskich osadników, wśród których zdarzali się Niemcy i Rusini. Dolinianie z kolei byli grupą mieszaną — polsko-ruską, i zamieszkiwali obszar wokół Sanoka, na południe od niego aż po pasmo Bukowicy, a także w okolicy Leska.

Oczywiście, mówienie w xvii wieku o jakiejkolwiek narodowości ludności chłopskiej zamieszkującej Ziemię Przemyską i Sanocką jest grubą przesadą. Tak naprawdę bowiem Polacy i Rusini mieszali się ze sobą, mówili podobnym dialektem, a po zaprowadzeniu unii brzeskiej w 1596 roku chodzili wspólnie zarówno do unickich cerkwi, jak i kościołów katolickich. Szlachta, rzecz jasna, była mocno spolonizowana, jednak świadomość przynależności do określonego narodu zaczęła pojawiać się dopiero w xix wieku i często była rzeczą zupełnie przypadkową. W zależności od tego, czy jako pierwszy dotarł do danej wioski wysłannik polskiego towarzystwa oświatowego z Przemyśla lub Lwowa, czy też delegat ukraińskiej hromady, miejscowa ludność uznawała się za Polaków lub Ukraińców. Wytyczanie jakichkolwiek granic narodowościowych na obszarze dawnego województwa ruskiego Pierwszej Rzeczypospolitej jest zadaniem równie beznadziejnym, co ręczne rozdzielanie ziarna od plew, bo ludność była tam przemieszana niczym w wielkim kotle.


…przystrojony w czemery, hunie i siermięgi… — cechą charakterystyczną ubioru Dolinian były płócienne stroje: długie płaszcze zwane czemerami lub u bogatych gospodarzy — huniami, sięgające kolan, z długimi rękawami, zapinane na haftki lub kołeczki. Jako siermięgi należy zaś rozumieć długie i pospolite płaszcze zwane płótniankami.


Nie słychać było chrząkania i kwiku szczeciniastych świń… — mało kto dzisiaj zdaje sobie sprawę, że w xvii-wiecznej Polsce hodowano zupełnie inne rodzaje zwierząt niż dzisiejsze. Dlatego jednymi z najśmieszniejszych i najbardziej żenujących błędów popełnianych przez pisarzy, których wiedza o dawnej Rzeczypospolitej ogranicza się do przeczytania Sienkiewicza, są lapsusy związane z wyglądem dawnej wsi polskiej. Pierwszym z nich jest błąd fundamentalny, można by rzec — kartoflany. Zaiste pociesznie czuje się pisarz i historyk, kiedy przeczyta o husarii galopującej czterysta lat temu po kartofliskach. Choć wydaje się to wprost dziwne i nie do pojęcia, ale kartofli w dawnej Polsce nie było, bo zostały sprowadzone do nas dopiero w połowie xviii wieku.

Kolejny błąd jest, można by rzec, bydlęcy. Wesoło się bowiem robi — i wcale nie potrzeba do tego beczki przedniego węgrzyna — kiedy czyta się na przykład o łaciatych krowach skubiących trawę koło chłopskich zagród. A jeszcze milej, kiedy szlachta żąda w karczmie butelkowego piwa (szkoda, że nie od razu sześciopaków żywca, przynajmniej byłoby postmodernistycznie), spogląda na zegarek, sprawdzając, która godzina, wymachuje szablą z blachy czy chadza w surdutach.

Tymczasem w xvii stuleciu odmienne było wszystko — począwszy od ludzi, a skończywszy na wyglądzie pól i lasów. Wspomniane zwierzęta gospodarskie w niczym nie przypominały dzisiejszych. Bydło było umaszczenia czerwonawego, dużo mniejsze od współczesnych krów, a dodatkowo miało długą sierść i wielkie, zakrzywione rogi, co sprawiało, że bardziej przypominało tura niż dzisiejszą poczciwą krówkę. Świnie nie były gładkimi i różowymi zwierzakami, ale wyglądem przywodziły na myśl dziki pokryte szczeciną. Dopiero w xviii wieku, za panowania Augusta iii Sasa, pojawiły się pierwsze piwa w butelkach — wcześniej przechowywano je tylko i wyłącznie w beczkach.

Lektura staropolskich pamiętników jest wręcz zaskakująca. Na przykład Stanisław Niemojewski pisze, że Moskale nie mają zupełnie lasów, a tylko chrusta (czyli zarośla), gdzie rosną… sosny i świerki! A zatem szlachcic ów nie uznawał lasu sosnowego za las. W xvii wieku nie było nim bowiem — tak jak dziś — skupisko sosen nadających się najwyżej na opał, ale bór dębowy, bukowy, modrzewiowy czy jodłowy, których niewiele zachowało się do naszych czasów.


…zrobionych ciesielską robotą z jodłowych bali — ciesielską robotą określano w dawnej Polsce po prostu zwykłe drewno obrobione piłą lub toporem. Bardziej misterne zdobienia, a więc rzeźbione drzwi, bejcowane i lakierowane, nazywano stolarską robotą. Ciesielską była podłoga z prostych desek, przybitych byle jak, a tą drugą — misternie ułożony parkiet.


Ze świetlicy było przejście do bocznego, gościnnego alkierza… — rozplanowanie dworu w Dydni podobne jest do większości ówczesnych siedzib szlachty, na przykład dworu w Kowalewszczyźnie, gdzie przez środek budowli na przestrzał szła wielka sień. Z obu stron otaczały ją izby (z lewej jadalna, z prawej sala bawialna). Na narożnikach dwór zaopatrzony był w alkierze — przybudówki, które służą jako komnatki gościnne, sypialnie, a także do obrony. Jedna z tych komnat to czeladna — służąca jako pomieszczenie dla czeladzi. Na końcu sieni jest drugi ganek — wysunięty na ogród. Wystrój i wyposażenie opisanego dworu w Dydni pochodzi zaś z autentycznych inwentarzy, a przede wszystkim z protestacji, czyli skarg szlachty wypłakującej do ksiąg grodzkich, co też nikczemni konfederaci, rozbójnicy albo sąsiedzi zrabowali im ze zdobytego domostwa.


Niestety, nie przyda się tu ani protestacja, ani szabelka, ani apelacja, ani tym bardziej mocja — chodzi tu oczywiście o pospolite terminy staropolskiego procesu sądowego. Protestacja oznaczała skargę wpisaną do ksiąg grodzkich i dotyczącą naruszenia prawa — na przykład zajazdu, ale także wyzwania na pojedynek czy przetrzepania rzyci. Apelacja oznaczała to samo co dzisiaj — odwołanie się od wyroku sądu ziemskiego, podkomorskiego albo grodzkiego do wyższej instancji — trybunału; w tym przypadku, jako że Ziemia Sanocka przynależała do prowincji małopolskiej — trybunału ruskiego w Lublinie. Mocja z kolei oznaczała naganę wobec sędziego, jeśli któraś ze stron twierdziła, iż popełnił błędy w czasie procedury lub wydał nieuczciwy wyrok.


Panie Damazy — zwrócił oczy w stronę ekonoma — jak rozumiecie, umrę? — scena owa jest najzupełniej autentyczna. W taki właśnie sposób, pogodzony z ludźmi i Panem Bogiem, umierał podkomorzy halicki Prokop Raszko, skracając sobie czas pozostały do nadejścia śmierci pogawędką ze swym przyjacielem Łychowskim. Na pociechę pozostawił on swoim potomkom majątek obliczany na 100 000 złotych polskich, za co można było kupić jakieś siedem albo i dziesięć wsi.


…chciał się wykpić, że on nie Dydyński, ale Dynowski — ta historia również jest prawdziwa, tyle że dotyczy pewnego poczciwego karczmarskiego chłopka spod Tarnowa, który podawał się za Ligęzę — członka potężnego i znacznego rodu szlacheckiego. A kiedy pewnego razu spotkał w Krakowie panów Ligęzów, wykpił im się, twierdząc, iż tak naprawdę zwano go Łazęgą, które to miano różni ludzie odmienili na Ligęza.

Aby zaś Czytelnik nie pomyślał, że historia ta pochodzi z arcycnotliwej pisaniny niejakiego Sienkiewicza albo innej Marii Konopnickiej, dodać należy, że Ligęza ów pojął niejaką Śrobowaną, skortezankę, której, jak powiadał Walerian Nekanda Trepka: co żywo pospólstwo zażywali w Krakowie. Wyjaśnienie zaś etymologii słowa zażywali pozostawię dociekliwości wytrawnego Czytelnika.

Co ciekawe, rzekomy Ligęza skończył marnie, bo kiedy wziął w dzierżawę Przybysławice u Żarnowca, chłopi, wiedząc, że nie jest szlachcicem, bardzo go lekceważyli. Pewnego razu niejaki Kaleta zajął Ligęzie gęsi, a kiedy ów przyszedł do niego z awanturą, chłopek zdzielił go w łeb kłonicą, zabijając na miejscu, a sam uszedł. Hic transit gloria mundi.


A zajazdy na Zaderewiec i zbrojna intromisja, czyli wwiedzenie do Temeszowa… — intromisją nazywano w dawnej Polsce prawne wwiązanie (wwiedzenie) zwycięzcy w procesie sądowym do spornego majątku, którą przeprowadzał woźny w asyście świadków. Jeśli strona przegrywająca proces nie chciała jednak oddać spornej majętności i na przykład szczuła woźnego psami albo kazała zjeść mu urzędowy dokument zamiast kolacji, sąd zarządzał rumację, a gdy i ta nie odniosła skutku — banicję, czyli zezwalał zwycięzcy albo staroście grodowemu na zajęcie przedmiotu sporu siłą.


castrum doloris — łac. zamek boleści — tak nazywał się w dawnej Polsce ozdobny katafalk, na którym stawiano podczas pogrzebu trumnę ze zmarłym.


wicesregent — urzędnik przejmujący częściowo obowiązki podstarościego, zajmujący się przede wszystkim egzekwowaniem wyroków sądowych — rumacji i banicji.


Ujmie sprzężaju i pieszej pańszczyzny… — dwa rodzaje pańszczyzny, które odrabiać musiał na polu należącym do szlachcica każdy chłop, poddany ze wsi. Sprzężajna oznaczała, że pracował razem z własnym koniem lub wołem przy orce, bronowaniu i innych pracach polowych. Piesza — iż wykonywał prace polowe osobiście. Pańszczyzna często demonizowana była w starych podręcznikach do historii, zwłaszcza tych, które pisane były za czasów komunizmu. Tymczasem w xvii wieku większość zamożnych kmieci, czyli najbogatszych chłopów posiadających gospodarstwa, odrabiała ją nie samemu, ale wysyłając na pole pańskie wynajętych parobków. Położenie chłopów pogorszyło się dopiero w połowie stulecia, po potopie szwedzkim, a zwłaszcza w xviii wieku. Jednak i tak było lepsze niż sytuacja ludności wiejskiej w carskiej Rosji. Chłop polski nie miał wolności osobistej, ale przypisany był na stałe do swego gospodarstwa. Jeśli pan mu je zabrał, mógł odejść ze wsi do innego dziedzica. Niemożliwy był handel poddanymi — jeśli pan chciał darować swego poddanego innemu szlachcicowi, mógł przenieść go tylko z całą rodziną, a nowy właściciel powinien zapewnić mu odpowiedni dział ziemi. Tymczasem w Moskwie po carskich ukazach z xviii wieku właściciele ziemscy dowolnie sprzedawali chłopów i chłopki, zupełnie tak jak niewolników.

Rozdział III

półszóstaset złotych — dokładnie 650; półtora sta znaczyło po prostu 150.


Niech płaci niestanne! — niestanne było grzywną, którą orzekał sędzia w procesie sądowym tej stronie, która nie pojawiła się na rozprawie. Jeśli sprawa była gardłowa, to jest kryminalna — na przykład o zabójstwo, szlachcic, który odmawiał stawienia się w sądzie, mógł otrzymać zaoczny wyrok infamii albo banicji — zostawał wyjęty spod prawa albo nakazywano mu opuszczenie kraju pod karą śmierci. Taki los spotkał Samuela Zborowskiego skazanego na banicję za zabójstwo kasztelana Wapowskiego, a pojmanego i ściętego w Krakowie przez Jana Zamoyskiego.


Z jego wojskami, puszkami i twierdzami… — puszkami nazywali Moskale po prostu armaty. Z kolei na proch powiadali, że to ziele.


…trzy kulbaki tureckie, z wysokim przednim łękiem i szeroką ławką — dawni Polacy nie jeździli w dzisiejszych siodłach sportowych (które czasem zobaczyć można na rekonstrukcjach historycznych nawet pod husarzami), ale we wschodnich kulbakach. Ciężar jeźdźca nie spoczywał w nich na kręgosłupie konia, ale na dwóch deseczkach leżących równolegle do niego i połączonych dwoma obręczami — łękami — przednim i tylnym.

Wyróżniano kilka typów takich siodeł. Łęk był kulbaką, gdzie z przodu i z tyłu zamocowane były dwie kule równej wysokości, pomiędzy którymi umieszczano poduszkę z bydlęcą sierścią. Przykładem tego typu kulbaki jest siodło z 1633 roku należące do Oskierki, które przechowywane jest w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Kolejnym typem była terlica, która posiadała przednią kulę wyższą, a tylną nieco niższą. Jarczak z kolei był lekką, ale twardą kulbaką bez poduszki. Wśród husarzy jednak najpopularniejsza była turecka kulbaka — z przodu miała kulę, natomiast z tyłu — szeroką ławkę.


…wykańczanych karneolami… — karneole były to kamienie półszlachetne, którymi zdobiono elementy ogłowia końskiego i kulbak.


…mniejszym zaś niż ociężałe szwedzkie hestry i niemieckie fryzy… — hestrami nazywano kiedyś ciężkie i zwaliste konie szwedzkie, używane na Żmudzi i Litwie, często zdobywane w czasie wojen z naszym północnym sąsiadem. Natomiast mianem koni fryzyjskich, czyli fryzów, określano ciężkie i zwaliste wierzchowce sprowadzane z Zachodu, o wysoko osadzonej szyi, obfitej głowie i ogonie, karej maści. Zostały one wyhodowane w okresie baroku jako konie reprezentacyjne, a także pociągowe. W Polsce używały ich między innymi oddziały rajtarii królewskiej, co oznaczało, że niejeden warchoł albo pijanica umknął im na rączym polskim wierzchowcu.


…wymyślić jakiś sposób dosiadania wierzchowca, aby na koniu i w kulbace zęby nie dzwoniły w kłusie niczym kastaniety — to oczywiście żart i anachronizm, aluzja do tego, że w xvii wieku nie znano jeszcze anglezowania, czyli unoszenia się i siadania w takt końskiego kłusa, które znacznie ułatwia jazdę. Musiał zatem każdy herbowy pan brat odgniatać siedzenie w kulbace, co było szczególnie męczące dla konia i jeźdźca.

Rozdział IV

…otulających kolistą chomełkę noszoną przez mężatki — okrągła ozdoba z leszczyny lub drutu, na którą zamężne niewiasty wywodzące się z Dolinian upinały włosy.


Tyle że tylko ja bykowe zapłaciłem dla honoru — bykowe było w xvii wieku opłatą na rzecz dworu za uwiedzenie cudzej poddanki. Kiedy winowajcy nie można było znaleźć, a stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że panna straciła wianek, wówczas musiał zapłacić je opiekun lub gospodarz, u którego służyła — nawet jeśli to nie on skorzystał ze źródełka miłości.

Chociaż uważać trzeba przy siadaniu w nich na terlicę z wysokim tylnym łękiem jak na klejnoty rodowe — aby potem nie świecić gołym zadkiem przed panami braćmi… — autor tych słów jeździł już w terlicy należącej nomen omen do jmmp Krzysztofa Brojka, towarzysza pancernego i autora ilustracji do niniejszej książki. I właśnie podczas zsiadania zdarzył mu się taki przypadek. Dlatego po tym doświadczeniu głosić będzie do końca świata, że terlice nadawały się przede wszystkim dla lekkiej jazdy i w ogóle do zwykłych wypraw konnych, a nie do wojska, kiedy siada się na koń w zbroi lub pancerzu, z ładownicą, szablą i moderunkiem bojowym przy boku. W świetle powyższego przypadku zrozumiałe się staje, dlaczego husarze obciążeni zbroją i ciężkim ekwipunkiem woleli wojować w kulbakach tureckich mających zamiast tylnego łęku szeroką ławkę. Takie siodło minimalizowało możliwość, że jeździec zaczepi o łęk pasem lub inną częścią uzbrojenia.


Wyszliśmy z Moskwy, kiedy srożył się hołomor… — był to straszny głód, który rozpoczął się w roku 1601, kiedy w lipcu i sierpniu padały śniegi, a zboża zmarniały na polach.


…jak pijanego żaka, co pierwszy raz do Smoczej Jamy zawitał… — Smocza Jama, dziś odwiedzana licznie przez rodziny z dziećmi, była w xvii wieku najsłynniejszym krakowskim zamtuzem, w którym zabawiano się ze skortezankami, a poza tęgim piciem można tam było jeszcze nabawić się francy. Jak pisał Jan Andrzej Morsztyn:

Kto nowicjat odprawił w Lublinie

Na Czwartku, kto wie jakie gospodynie

W Warszawskiej Baszcie, na Mostkach we Lwowie

Co za szynk w Smoczej Jamie w Krakowie


…było wyraźnikom, szelmom tudzież hultajstwu… — wyraźnikami nazywano w xvii wieku rabusiów i kieszonkowców.


subtortor — pomocnik kata, czyli oprawcy.


…moskiewską szablę z rękojeścią przypominającą drapieżną głowę ptaka… — takie szable były dość rozpowszechnione w Moskwie w pierwszej połowie xvii wieku. Kto nie wierzy, niechaj odwiedzi carską zbrojownię na Kremlu w Moskwie, gdzie znajdują się takie szable — np. pod numerem katalogowym 6211.

Rozdział V

Az jesm' s wami, i niktoże na wy — jest to fragment kondakionu Wniebowstąpienia Pańskiego, który brzmi tak: Jam jest z wami, nikt przeciwko wam.

…Illustris, Magnificus, Nobilis, palatinus sendomiriensis, comes de magna et parva Kończyce, capitaneus samborensis, a w przyszłości zapewne Magni Moscoviae Ducis et cetera… — Oświecony, wielmożny, szlachetny wojewoda sandomierski, pan na wielkich i małych Kończycach, starosta Samborski, a w przyszłości zapewne wielki książę moskiewski i tak dalej.


…bijąc mnie, chołopa swego… — chołopi byli w xvii wieku warstwą ludności chłopskiej nieposiadającej żadnych praw. Dlatego Iwan Groźny, który znajdował niezwykłą radość w poniżaniu swych bojarów, nakazał, aby w oficjalnych pismach i prośbach adresowanych do niego szlachta i książęta przedstawiali się tylko z imienia i porównywali do chołopów.

Ani to krzyż strigolników, ani żydowinów. Nie jest to chrest Karpa ani Nikity, heretyków, których mieszczanie Nowogrodu potopili w Wołchowie — mowa o moskiewskich herezjach ze Średniowiecza. Strigolnicy byli jednymi z pierwszych heretyków w tym kraju. Sekta założona została w roku 1371 przez pskowskiego diakona Karpa, który krytykował obyczaje duchowieństwa, stworzył też podstawy własnego wyznania. Odrzucał chrzest, komunię i spowiedź, zaprzeczał wierze w zmartwychwstanie i życie wieczne; zanegował również sens modlitwy — jedynymi jej formami było u strigolników wznoszenie oczu do nieba w milczeniu. Dlatego Karp i jego zwolennicy nie cieszyli się sympatią duchowieństwa i musieli uchodzić przed prześladowaniami do Nowogrodu, gdzie przyszło im zaznajomić się z wodą, zostali bowiem utopieni w Wołchowie.

Żydowini byli sektą założoną około 1470 roku w Nowogrodzie przez kabalistę Karaima Zachariasza. Jej wyznawcy opanowali od środka hierarchię prawosławną i w roku 1490 osadzili na stanowisku metropolity w Moskwie swego stronnika Zosimę. Kiedy jednak jego powiązania z żydowinami zostały odkryte, doszło do zdemaskowania sekty i prześladowań, zakończonych klątwą i spaleniem na stosie jej członków — oczywiście poprzedzonym wyrwaniem im języków. Dogmatyka żydowinów opierała się na prawie Mojżeszowym, odrzucała zaś całą naukę Jezusa Chrystusa.

Rozdział VI

…kilka rot kozackich i petyhorskich… — chorągwie kozackie, zwane od połowy xvii wieku pancernymi, były drugim podstawowym rodzajem jazdy polskiej i swoją liczebnością przewyższały sławną husarię. Nazwa tej formacji jest myląca — sugeruje, że służyli w niej Kozacy zaporoscy. Tymczasem oddziały owe formowane były ze szlachty polskiej, na polu bitwy zaś pełniły role lekkiej i średniozbrojnej konnicy.

Kozacy, nazywani później pancernymi, uzbrojeni byli w szable, rohatyny, czyli włócznie długie na 4 stopy, kałkany, czyli okrągłe, wypukłe tarcze, pistolety i bandolety, a także łuki. Mogli oni nie tylko atakować białą bronią, ale także prowadzić walkę ogniową z oddziałami rajtarów przeciwnika.

Przed ciosami chroniła ich kolczuga, karwasze, misiurka i czasem kałkan. Wszystko wskazuje jednak na to, iż w pierwszej połowie stulecia część chorągwi kozackich nie stosowała uzbrojenia ochronnego. Szymon Starowolski pisze na przykład, że jazda lekka bywała dwojaka — jedni towarzysze używali pancerzy i misiurek, a drudzy siedzieli na koniach w samych żupanach.

Prawdopodobnie około połowy xvii wieku uzbrojenie uległo ujednoliceniu i odtąd, a zwłaszcza od czasu wojen kozackich, mamy do czynienia z jednolitą formacją pancernych, używających kolczug. Wbrew temu, co można by sądzić, była to jazda, której liczebność o wiele przewyższała husarię. W czasie potopu szwedzkiego w wojsku koronnym służyło zaledwie kilkuset husarzy i ponad dziesięć tysięcy pancernych! Nawet w bitwie pod Wiedniem było ich znacznie więcej.

Chorągwie petyhorskie istniały tylko na Litwie i były odpowiednikiem używających pancerza rot kozackich, tyle tylko, iż w przeciwieństwie do nich szarżowały z kopiami, a nie z krótszymi rohatynami. W połowie stulecia zmieniły się w chorągwie pancerne.


…czapce zawieszonej na jednym uchu… — oczywiście, nie chodziło o to, że czapka była dosłownie zawieszona na uchu, ale przesunięta na bok w ten sposób, iż odsłaniała kawałek głowy.


To żeś inflantczyk? Żołnierz lisowski? — uprzedzając historyków amatorów, którzy zaraz podniosą huk, że przecież towarzysz husarski nie miał nic wspólnego ze sławnymi lisowczykami, informuję, że w wielu listach staropolskich spotkałem się z określeniem Inflant jako prowincje lisowskie. Stąd właśnie nazwa późniejszych lisowczyków, żołnierzy lekkiej jazdy sformowanej przez Aleksandra Lisowskiego, w czasie wojen moskiewskich wziąć się mogła nie tylko od nazwiska ich twórcy, lecz także od nazwy prowincji, w której walczyło wielu sławnych wojaków. Żołnierz lisowski oznaczał zapewne najpierw po prostu żołnierza z Inflant, a dopiero w późniejszym okresie członka formacji lekkiej jazdy zwanej lisowczykami.


…abdankowany w lipcu… — abdankowaniem nazywano po prostu zwolnienie ze służby, przy czym mogło ono oznaczać zarówno wydalenie z niej, jak i odejście towarzysza czy rajtara na własną prośbę spod chorągwi.


Tak tedy szukaj zasług w magnackim wychodku, a nie w wojsku! — zasługami nazywano w xvii wieku liczbę lat, którą dany towarzysz służył w jednej lub kilku chorągwiach. Było to ważne, bo w wiecznie nieopłacanym wojsku polskim istniał cały system nagród określany w konstytucjach sejmowych. I tak na przykład za 6 lat służby towarzysz powinien dostać pierwsze wolne wójtostwo — urząd, który zapewniał mu stały dochód. Lata służby w chorągwiach prywatnych nie były liczone jako zasługi wojskowe (chyba że przez magnata — właściciela); chyba że dana rota przeszła na żołd państwowy — jak stało się na przykład z oddziałami Jeremiego Wiśniowieckiego w czasie powstania Chmielnickiego.


…suplementów koronnych… — w pierwszej połowie xvii wieku siły zbrojne Korony Polskiej składały się ze stałych wojsk kwarcianych — przebywających na Ukrainie i pograniczu, broniących Rzeczypospolitej przed Tatarami i trzymających w karbach Kozaków. W czasie wojny powiększano je o tak zwane wojska suplementowe — dodatkowe chorągwie zaciągane tylko na okres prowadzenia działań wojennych. Począwszy od sejmu lipcowego w 1652 roku, armię polską zmieniono w wojska komputowe, których liczebność ustalał sejm w zależności od potrzeb.

…zawsze to zwada pod bokiem carewicza i wojewody. U boku króla dalibyście za to gardła, a na sejmie poszlibyście pod trybunał! — wydobycie broni w obecności króla, na zamku, lub nawet wywołanie zwady albo odprawienie pojedynku w mieście, w którym przebywał monarcha, karane było na gardle, czyli śmiercią. Z tego właśnie względu na sławnej Rolce Sztokholmskiej ukazującej wjazd do Krakowa żony Zygmunta iii Wazy, księżniczki Konstancji, hajducy, którzy zaciekle walczą o złote monety rozsypywane przez dworskie sługi, biją się na pięści, nie tykając szabel.


A po sprawiedliwości trzeba dodać, że takich pojedynków bywało każdego wieczoru po kilka… — awantury i krwawe rozprawy, nawet między całymi chorągwiami, w czasie gdy wojsko przebywało na leżach zimowych lub pod nieobecność hetmanów, to zwykła i niebudząca żadnych sensacji sprawa w xvii wieku. Był to w ten dzień kryzys tak zły, że z piętnaście pojedynków odprawowało się między różnymi chorągwiami — pisze Jan Chryzostom Pasek w pamiętniku, wspominając, jak wojsko koronne i litewskie obozowało przed bitwą pod Basią w roku 1660.


Nie dotrzyma ci Moskwicin pola, kiedy uderzysz na niego z kopią, bo cała ich jazda zwykła bić się jak swawolna kupa — armia moskiewska w xvii wieku nie była w stanie przeciwstawić się wojsku Rzeczypospolitej, o ile nie miała przynajmniej kilkakrotnej przewagi liczebnej. Począwszy od bitwy pod Orszą w 1514 roku, aż do 1612 r. wojska carskie nie wygrały z Polakami ani jednej bitwy, wyjąwszy drobne starcia i potyczki. Dowódcy moskiewscy nauczyli się jednak doskonale wykorzystywać słabości finansowo-skarbowe Rzeczypospolitej. Atakowali wtedy, gdy armia koronna i litewska zawiązywały konfederację, kierowali też swoje siły na zdobycie twierdz, które później umacniali i przygotowywali do długotrwałej obrony. Dlatego nasze wojska bez trudu rozbijały nawet kilkakrotnie silniejsze armie moskiewskie, traciły jednak twierdze, na których obleganie nie było sił ani środków. Osławione zdobycie Moskwy obsadzonej przez polski garnizon 4 listopada 1612 roku było możliwe tylko dlatego, iż Jan Karol Chodkiewicz, który dowodził odsieczą, tak naprawdę… nie miał przy sobie prawie żadnych wojsk Rzeczypospolitej. Kiedy próbował kontynuować walkę z Moskalami, jego oddziały zawiązały konfederację w Rohaczewie i odeszły do Korony i Litwy, aby łupić szlachtę i nakładać kontrybucje na miasta. Prawdopodobnie, gdyby znajdowały się przy boku Chodkiewicza, dzisiejsi bohaterowie Rosji — dowódcy pospolitego ruszenia Wielkiego Księstwa Moskiewskiego — doczekaliby się tablicy pamiątkowej w loszku w Malborku, a nie pomnika na Placu Czerwonym w Moskwie.

Przewaga, którą osiągały chorągwie jazdy polskiej nad armią moskiewską, wynikała z faktu, iż Moskale nie stosowali w xvii wieku żadnych szyków — nacierali jak Tatarzy luźnymi grupami podzielonymi na sotnie i pułki. Aż do początku xvii wieku carowie nie dysponowali też piechotą mogącą równać się z niemieckimi regimentami zaciąganymi przez władców Rzeczypospolitej. Rolę tę spełniali strzelcy, którzy jednak mieli znacznie mniejszą siłę ognia. Natomiast jazda moskiewska zorganizowana według starych, feudalnych zasad nie była żadnym przeciwnikiem dla zaciężnych chorągwi polskich, gdyż przypominała pospolite ruszenie szlachty polskiej.

Sytuacja zaczęła się zmieniać na początku xvii wieku, kiedy Borys Godunow przyjął pierwszy raz do służby zaciężne roty cudzoziemskiej piechoty składające się z Niemców, Inflantczyków, Duńczyków, a nawet Szwedów. Pod koniec lat dwudziestych sformowano na wojnę z Rzeczpospolitą pułki nowowo stroja, składające się z Moskali szkolonych na wzór niemieckich i szwedzkich regimentów piechoty. Zostały one jednak zniszczone w czasie walk pod Smoleńskiem w latach 1632-34, bo nie dostawały pola polskim muszkieterom.

Moskale próbowali często i bez powodzenia kopiować zachodnie wzorce; tworzyli regimenty rajtarskie, dragońskie, a nawet w połowie stulecia podjęli próbę stworzenia własnej husarii. Dopiero jednak Piotrowi i udało się stworzyć nowoczesną armię rosyjską i przemysł wojskowy, który stał się podstawą potęgi Rosji w xviii wieku. W stuleciu tym tendencje w rozwoju sił zbrojnych Rzeczypospolitej i Moskwy odwróciły się, a przestarzałe, zaniedbane wojsko polsko-litewskie przestało być godnym przeciwnikiem dla armii władców Rosji.


Jaki on wielki i co za car! Zwyczajny książę moskiewski, uzurpator, co przybrał sobie tytuł cesarza Wschodu — uczynił to Iwan Groźny w roku 1547, nie mając żadnych podstaw do tego, aby ogłosić się następcą cesarzy Bizancjum nieistniejącego już od prawie stu lat. Równie dobrze każdy z nas mógłby dziś ogłosić się chanem wszystkich ord albo imperatorem Hiperborei i Kitaju. Wieść o tym nie wzbudziła sensacji w Europie, informację, iż jakiś tam książę z Moskwy, leżącej w zasadzie nie wiadomo gdzie, uważa się za cesarza, potraktowano raczej jako osobliwą ciekawostkę i wesoły żart. Rzeczpospolita aż do xviii wieku nie uznawała tego tytułu, z czego wynikały dyplomatyczne wojny, awantury i zwady.

Oto był sławny zwrot po koniu, niespodziewany i zaskakujący, zwłaszcza wówczas, gdy chorągiew polskiej jazdy przyskakiwała do nieprzyjaciela, wywabiając go z szyku lub spoza umocnień, a potem niespodziewanie odwracała się zadem — do dziś nie wiadomo dokładnie, jak wyglądały manewry chorągwi husarskich, bowiem z xvii wieku nie pozostały żadne regulaminy ani schematy musztry, którą zresztą odprawiano bardzo rzadko. Z nielicznych wzmianek można wywnioskować, iż rota husarska potrafiła — poza atakiem w cwale — dokonywać zwrotów zarówno całym frontem chorągwi, zataczając szeroki łuk, jak i w miejscu. Wyglądały one w taki sposób, iż każdy jeździec zataczał osobno pół wolty w lewo lub w prawo — czyli po prostu zawracał na ciasnym półkolu. W jednej chwili tylny szereg stawał się pierwszym, a dawny pierwszy — ostatnim w szyku roty. O innych manewrach wiadomo zgoła niewiele. Zapewne towarzysze husarscy umieli również samodzielnie wycofać się po nieudanym ataku i zebrać ponownie pod sztandarem chorągwi. Nic nie wskazuje jednak na to, aby znali manewry jazdy xix-wiecznej czy międzywojennej kawalerii polskiej, a więc na przykład jazdę dwójkami, czwórkami, zwroty w lewo i prawo pojedynczo, czy też płynne przechodzenie z dwójek w trójki, czwórki i na odwrót. Skąpe wzmianki napotykane w źródłach historycznych mówią nam coś przeciwnego — np. towarzysz husarski miał dokładnie zapamiętywać, kto stoi w szyku po jego prawej i lewej stronie, aby móc łatwo odtworzyć ugrupowanie bojowe. Oznaczało to, że husaria nie była w stanie wykonywać większości manewrów, które obowiązywały w regulaminie jazdy międzywojennej, bo w czasie zwrotów pojedynczo w prawo i w lewo następuje często przetasowanie kawalerzystów. Jeździec pozostający w ostatnim szeregu może nagle znaleźć się w pierwszym, i to w dodatku obok zupełnie innych towarzyszy niż na początku.

Rozdział VII

Anno Domini 1604, a 7113 od stworzenia świata… — w xvii wieku w Moskwie stosowano zupełnie inny kalendarz niż w Rzeczypospolitej. Lata liczono nie od narodzin Jezusa Chrystusa, lecz od początku świata. Sytuację komplikował fakt, iż Nowy Rok przypadał w ruskim kalendarzu nie 1 stycznia, lecz 1 września.


Płynęli na bajdakach… — bajdakami nazywano na Ukrainie szerokie i bezpokładowe łodzie, zaopatrzone w dwie kotwice, maszt i wiosła, które służyły do przewożenia towarów, a często jako promy.

Spomiędzy spłoszonych wierzchowców wypadł jabłkowity rumak, popędzany ostrogami przez jeźdźca. Zarżał, zachrapał, kwiknął, próbując zatrzymać się na krawędzi promu… — może wydawać się, że to licentia poetica, ale zdarzenie to jest prawdziwe — wspomina o nim Stanisław Borsza w swoim diariuszu: Cara moskiewskiego wyprawa naonczas do Moskwy z panem wojewodę sendomirskim i z inszym rycerstwem Anno Domini 1604.


Dymitr popłacił żołd, nędzne szesnaście złotych na koń chorągwiom husarskim, dwanaście pancernym… — w xvii wieku każdy towarzysz służący w jeździe narodowego autoramentu, w zaciężnej chorągwi, otrzymywał żołd wypłacany teoretycznie co kwartał, a w praktyce od przypadku do przypadku. Najczęściej zaś po zakończeniu działań wojennych, a i to dopiero wówczas, gdy upomniał się o niego, pustosząc dobra królewskie, terroryzując sejmiki i sejm i wysyłając na nie deputacje, które poczynały sobie w Warszawie jak w nieprzyjacielskim kraju. W roku 1601 husarz otrzymywał co kwartał 21 złotych, a towarzysz kozacki 16, z czego potrącano po 1 zł dla rotmistrza. W roku 1609 żołd podniósł się do 31 zł dla husarii i 25 zł dla kozaków, pozostał w takiej wysokości aż do 1649 roku. Potem płacono im odpowiednio — 41 i 31 zł, a od roku 1657 — 51 i 41 złotych.

Teoretycznie, porównując te dochody z cenami na przykład koni husarskich, z których najtańsze kosztowały około 200 zł, nie było to dużo. Należy pamiętać jednak, że towarzysz husarski dostawał taki żołd za każdego pocztowego, którego przyprowadził do chorągwi. A ponieważ rzadko który husarz służył na mniej niż 3 konie, dostawał co kwartał w latach 1601–1609 co najmniej 60 zł, co daje 240 rocznie. Oprócz tego otrzymywał tak zwaną hibernę, czyli stancję na zimę — a więc nie tylko kwatery w dobrach królewskich, ale także jadło i paszę dla koni. Począwszy mniej więcej od roku 1649, ustalono płacenie hiberny w gotówce, np. w 1687 roku wynosiła ona 147 złotych na konia. A zatem husarz z trzykonnym pocztem, który wedle konstytucji otrzymywał wówczas rocznie 600 zł, dostawał w sumie co roku 747 złotych.

Nie było to mało, ale nie oznaczało fortuny. Pamiętajmy, że towarzysz musiał z własnej kieszeni zapłacić za jadło dla siebie i dla całego pocztu, opłacić pocztowych, a dodatkowo utrzymać także czeladź i pachołków, którzy zajmowali się końmi, pomagali rozkładać obóz, czyścili i naprawiali broń itd. A więc dobrze było, jeśli w jego kieszeni pozostała połowa tej kwoty, czyli jakieś 350 złotych.

Tymczasem roczny dochód kmiecia, czyli bogatego gospodarza siedzącego na jednołanowym gospodarstwie (ok. 16–17 hektarów), wynosił w połowie xvii wieku, przed potopem szwedzkim, około 70-120 złotych. Dochód husarza był więc kilkakrotnie większy. Z kolei cena całego pocztu husarskiego oscylowała wokół 1000–2000 zł, o ile kupowało się go od innego towarzysza. Za 1000 złotych kupił na przykład trzykonny poczet husarski Jan Władysław Poczobut Odlanicki od swojego brata. Była to cena prawie dwuletniego dochodu towarzysza husarskiego (zarabiał około 600 zł).

Dodatkowymi dochodami husarzy i kozaków były łupy brane na nieprzyjacielu bądź przyjacielu, czyli spokojnym mieszkańcu Rzeczypospolitej, za pomocą szabli, czekana i pistoletu. Niechaj nie zmyli nas Sienkiewicz ani ogromna rzesza jego naśladowców piszących peany na cześć Rycerzy Chrystusowych spod znaku krzyża i kresowych stanic. Wojsko polskie w xvii wieku różniło się od najemnych armii zaciąganych przez inne europejskie kraje tym, iż służyło nie tylko dla pieniędzy, ale także dla spełnienia patriotycznego obowiązku. Broniło dzielnie Rzeczypospolitej, jednak gdy nie dostawało żołdu, przychodziło do poczciwych chłopów, zacnych księży i bogobojnych panów braci, a potem łupało komory, rabowało dwory, zabierało bydło i chudobę, a na dodatek krzywdziło dziewki.

Wśród łupów wojennych niebagatelną rolę odgrywał okup płacony przez wziętego do niewoli nieprzyjaciela. Jeniec schwytany przez polskich husarzy czy kozaków nie tylko bywał obłupiany do gołej rzyci, ale wręcz jego życie warte było dokładnie tyle, co zawartość sakiewki. Przebywający w Polsce w czasach potopu Hieronim Chrystian Holsten nie czyni nam żadnych słodkich złudzeń ku pokrzepieniu serc. Kiedy Polacy wzięli go do niewoli, towarzysz husarski, albo pancerny (pamiętnikarz nie precyzuje, z jakiej był formacji), który go schwytał, zapytał od razu i bez ogródek, czy ma pieniądze, w przeciwnym razie zastrzeli go jak psa. Na szczęście Holsten zachował sakiewkę z dukatami, więc Polak wziął go pod opiekę, zamiast spełnić swoją groźbę. Na dobro naszego rodaka należy dodać fakt, iż kiedy w obozie ograbiono szwedzkich najemników z ubrań i kosztowności, a Holsten poprosił swego pogromcę o zwrot kaftana (była jesień), Polak oddał mu go bez wahania, aczkolwiek już bez srebrnych guzików.


Fałszywy car zwołał tych, co służą po otczestwu… — jako służących po otczestwu rozumiano w Moskwie tych, których do stawania z bronią w ręku na wezwanie cara zobowiązywały posiadane majątki — a więc kniaziów, dworian, bojarów i dzieci bojarskie.


Die 28 octobris nowego stylu, 18 starego stylu… — i tak, niestety, dochodzimy do kolejnego kłopotu związanego z kalendarzami, jakim była różnica pomiędzy datami starego (skrót st. st.) a nowego (skrót n. st.) stylu. Brały się one stąd, iż w roku 1582 państwa europejskie, takie jak Hiszpania, Portugalia, Francja, Włochy i Polska, przeprowadziły u siebie reformę, wprowadzając tzw. kalendarz gregoriański. Był on doskonalszy od obowiązującego wcześniej juliańskiego, albowiem uwzględniał w swojej rachubie opóźnienia powstałe pomiędzy latami obliczanymi według starej metody a rzeczywistym rokiem zwrotnikowym. Kalendarz juliański spóźniał się bowiem 1 dzień na 128 lat.

Moskwa kalendarz gregoriański wprowadziła dopiero po rewolucji październikowej. W xvii wieku daty podane wedle niego wyprzedzały juliański o 10 dni. Na przykład 10 grudnia kalendarza gregoriańskiego, stosowanego w Rzeczypospolitej, zapisywany był w Moskwie jako 1 dzień tego miesiąca.

Opóźnienie między kalendarzem juliańskim a gregoriańskim zwiększało się w miarę upływu czasu. W xx wieku było to już 13 dni.


Dostojno jest jako woistinu błażiti Tia Bohorodicu, Prisnobłażennuju i Prenieporocznuju i Matieri Boha naszeho. Cestniejszuju chieruwim i sławniejszuju biez srawnienija sierafim, biez istlenija Boha Słowa rożdszuju, suszczuju Bohorodicu Tia wieliczajem… — Borys deklamuje modlitwę Chwała Przenajświętszej Bogurodzicy, której tłumaczenie brzmi tak: Zaprawdę godnym jest wielbić Cię, Bogurodzico, zawsze Błogosławioną i Najczystszą i Matkę Boga naszego. Czcigodniejszą od cherubinów i bez porównania chwalebniejszą od serafinów, któraś bez zmiany zrodziła Boga Słowo, Ciebie, prawdziwą Bogurodzicę, wysławiamy.

Загрузка...