ROZDZIAŁ XI

Mali otrzymała informację, że Sindre czuje się coraz lepiej w rodzinnym domu dziecka. Tylko przez cały czas opowiada o „samochodzie taty” i o tym, czego to tata nie potrafi, a także o wszystkim, co będą robić razem, kiedy tata wróci.

No cóż, czas leczy nawet najgłębsze rany, pomyślała matka. Mały niebawem zapomni Garda Mörkmoena, z którym przecież przebywał zaledwie trzy czy cztery dni.

Ona sama zapomniała go zupełnie. Prawie zupełnie. Od czasu do czasu przypominał jej się jak przez mgłę jego zniewalający uśmiech, pełne wyrzutu oczy lub męski, głęboki głos. Wtedy od razu starała się zająć myśli czymś innym.

Gard jeździł z jednej miejscowości do drugiej, wykonując karkołomne zlecenia, i nierzadko przemykało mu przez głowę, że już niedługo znowu zawita do miasta, w którym mieszka Anita. Ale myśl ta wcale go nie podniecała. Zamierzał spędzić z nią wieczór, tylko wieczór, i ani chwili dłużej.

Przechadzał się ulicami Trondheim. Nagle zatrzymał się przed witryną sklepu z zabawkami, nie zdając sobie nawet z tego sprawy.

Już nie pierwszy raz podczas tej podróży zdarzyło mu się coś takiego. A przecież do tej pory nigdy nie interesował się zabawkami!

Może taki helikopter… Lepiej nie, tylko zajmuje miejsce. A tamte samochodziki? Małe autka w różnych odmianach. Samochód to byłby chyba strzał w dziesiątkę!

Co za niedorzeczność! Gard Mörkmoen szybko ruszył dalej przed siebie.

Po paru minutach zwolnił kroku i zaczął krążyć w okolicy sklepu, aż wreszcie znowu znalazł się przed wystawą z zabawkami.

Nim zrozumiał, jak to się stało, znajdował się już w środku przed półką z samochodami. Wybierał i przebierał.

Aż wreszcie zobaczył ten najwspanialszy! Stał na innej półce, był duży i zgrabny, na dodatek czerwony. Do złudzenia przypominał jego własne auto.

Kupił go bez wahania. Z uśmiechem na ustach wyszedł na ulicę, dumnie niosąc w rękach pudło zawinięte w kolorowy papier.

Ale przecież nie mógł posłać tylko samochodu. W innym sklepie znalazł bombonierkę najlepszej firmy. Miał nadzieję, że pacjentom po takiej operacji wolno jeść czekoladę. Od ostatniego spotkania minęło już osiem czy dziesięć dni. Te wszystkie okropne przewody zostały już chyba odłączone?

Zapakował starannie oba prezenty w jedną paczkę i wysłał je do szpitala, dołączając życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.

Następnie, spokojny i radosny jak nigdy dotąd, wybrał się samotnie do kina w mieście Trondheim.

Wizyta w ogromnej firmie, w której pracowała Anita, przebiegła trochę inaczej, niż Gard sobie wyobrażał.

To prawda, że widok tej dziewczyny cieszył oczy. Była rzeczywiście perfekcyjnym dziełem natury. Jednakże Gard nie zdobył się na to, by wspomnieć choćby jednym słowem o wspólnym spotkaniu, po prostu nie przeszło mu to przez gardło. Inicjatywę przejęła zatem ona.

– Za dwa tygodnie wybieram się do miasta – rzuciła jakby od niechcenia, gdy on zamierzał już wyjść, nie proponując niczego. Anita miała na myśli rodzinne miasto Mörkmoena. – Chciałabym pogrzać się trochę na słońcu i popływać. U was jest taka piękna plaża. Może i pan się wybierze?

Powiedziała to tak obojętnym tonem, jakby jego odpowiedź nie miała dla niej najmniejszego znaczenia.

Gard poczuł się nagle nieswojo. Wzruszył lekko ramionami.

– Chętnie. Też planowałem pojechać na plażę, i w tę, i w następną niedzielę. Może się więc spotkamy.

Jeśli nawet Anita była zawiedziona, że nie umówił się z nią konkretnie, to mimo wszystko nie okazała tego.

Nie przywykła prosić mężczyzn o cokolwiek.

Z uczuciem ulgi Gard opuścił wreszcie firmę.

Kiedy znalazł się już we własnym mieszkaniu, odczekał jeden dzień i zadzwonił tam, gdzie pozostawił Sindrego.

Okazało się, że chłopcu pozwolono wrócić do mamy. Byli już oboje we własnym domu i wszystko ułożyło się wspaniale. Czy dostał samochód? O tak, dostał, cenniejszego skarbu nie ma chyba żadne dziecko! Nawet kot stracił na znaczeniu i gdyby nie to, że w dotyku jest mimo wszystko milszy od auta, być może przestałby także być przytulanką do snu.

Mężczyzna zrozumiał, że popełnił gruby błąd. Bo Sindre, zamiast zapomnieć swego „tatę”, dostał w prezencie coś, co mu go żywo przypominało.

Mimo to ucieszył się trochę, choć nadal tłumił w sobie to uczucie.

Lato stawało się coraz bardziej upalne. Pierwszej niedzieli Gard wybrał się na plażę sam. Siedział na piasku i przyglądając się dzieciom baraszkującym tuż nad wodą, popadł w zadumę. Minął następny tydzień wypełniony pracą i oto nadeszła kolejna niedziela, podczas której Mörkmoen zrobił coś najgłupszego pod słońcem: zadzwonił do drzwi Mali Vold.

Otworzyła mu ona sama. Bladą twarz rozświetlił nieznaczny uśmiech. Ta kobieta ma naprawdę wiele uroku, stwierdził zaskoczony.

– Cześć! – rzucił na powitanie. – Wybieram się właśnie nad wodę, żeby popływać, i pomyślałem sobie, że może Sindre miałby ochotę pojechać ze mną. Czy jest w domu?

Ciche człapanie małych stóp wystarczyło mu za odpowiedź. Chłopiec pojawił się w ciasnym przedpokoju.

– Tata! – wykrzyknął, a Gardowi znowu zrobiło się miękko w kolanach. Malec, porażony radością ze spotkania, popłakał się ze szczęścia. Mężczyzna wziął go na ręce.

– Musisz zapamiętać sobie jedną rzecz, młody człowieku! – powiedział, patrząc w rozpromienioną twarz chłopca. – Ja nie jestem twoim tatą, tylko bardzo dobrym przyjacielem.

Chłopiec, zmarszczywszy brwi, spojrzał na niego w skupieniu. Próbując wytrzeć sobie oczy i nos, pozostawił na małej twarzyczce ślady po brudnych palcach.

Mali pospieszyła wyjaśnić:

– Mówiłam mu już ze sto razy, ale on po prostu w to nie wierzy. Proszę wejść, to miło, że pan przyszedł! Dziękuję za wyśmienite czekoladki.

Sindre zeskoczył na podłogę i od razu pobiegł po swój samochodzik.

– Samochód taty! – rzekł, podając gościowi zabawkę.

Dorośli westchnęli.

– No, niech już będzie. Mogę udawać tatę – poddał się Gard. – Ale tylko na niby.

– Chcesz pójść z panem popływać? – spytała Mali.

Sindre wprost nie mógł opanować radości. Dopilnował, by mama spakowała wszystko co potrzeba. Próbował nawet zabrać samochodzik, ale mu nie pozwolono.

Mörkmoen przyglądał się chłopcu w zadumie. Myślał ze wzruszeniem o tym, że ten mały smyk czekał i tęsknił za nim przez parę tygodni, a on wcale nie miał zamiaru tu przyjść. Akurat dzisiaj, pod wpływem nieoczekiwanego impulsu, zapragnął nagle wziąć chłopca ze sobą na plażę.

Czy to rzeczywiście był tylko impuls? Czy jego myśli zupełnie nieświadomie nie krążyły przez cały czas…

Ocknął się. Stał dalej w miejscu, wyraźnie nie mogąc się na coś zdecydować.

– A pani… nie ma ochoty iść z nami? – zwrócił się do Mali.

– Nie, dziękuję, to dla mnie jeszcze za duży wysiłek Poza tym nie mogę się kąpać. Ale jestem panu bardzo wdzięczna za zabranie ze sobą Sindrego. Zajmowanie się nim bardzo mnie teraz męczy. Bardziej niż się spodziewałam.

– Rozumiem – bąknął Gard, czując lekkie wyrzuty sumienia. Przecież mógłby ją wyręczyć już dużo wcześniej, gdyby tylko nie trząsł się tak o swe cenne, egoistyczne życie nieroba. – Wrócimy około czwartej.

Mali spytała pospiesznie:

– Czy miałby pan ochotę zjeść z nami obiad?

Mężczyzna zawahał się.

– Tak, chętnie – odrzekł niepewnie. – Jeśli to nie sprawi pani zbyt wiele kłopotu.

– Ależ skąd! Tylko uprzedzam, że nie jestem zbyt zdolną kucharką.

– Każde domowe jedzenie to dla mnie rarytas.

Mörkmoen wyjął z bagażnika fotelik samochodowy, który leżał tam przez kilka ostatnich tygodni. Po prostu nie był w stanie go wyrzucić.

Znowu razem. Ruszyli w drogę.

Gard czuł w sercu radosne podniecenie.

Загрузка...