ROZDZIAŁ XX

Sindre siedział cicho, przyciskając mocno do piersi swego pluszowego kotka, podczas gdy srebrnoszare auto niemal bezgłośnie sunęło wśród nadmorskiego pejzażu. Nie miał odwagi spojrzeć na mocny kark kierowcy, przez cały czas patrzył tylko na drzewa migające za oknem.

Mama czeka, oświadczył ów mężczyzna, wyjaśniając, że zawiezie chłopca do mamy, która musiała wyjechać niedaleko za miasto i prosiła, by do niej dołączyli.

Wobec tego chyba nie powinien się bać, to raczej nic groźnego? Jedzie do mamy!

Mimo to Sindre był wystraszony. Przecież mama nie wie, że ten mężczyzna to troll, bo jej nigdy o nim nie opowiadał, tylko tacie. Zrobił coś, czego mu nie było wolno. I teraz miał ponieść karę.

Tuląc do siebie zabawkę, westchnął ciężko i otarł mokrą od łez buzię.

– Jedziemy do mamy – bąknął pod nosem, jakby i chcąc przekonać samego siebie.

Przez całe tygodnie chodził sparaliżowany strachem, co to będzie, jeśli ten przerażający troll wreszcie go schwyta. Teraz, gdy to się stało, chłopiec wcale nie czuł się już przerażony. Był nawet w stanie trzeźwo myśleć.

Dyrektor banku Lomann lewą ręką szukał nerwowo swych tabletek na serce. Włożył jedną do ust.

Bogu dzięki, że chłopiec uspokoił się wreszcie i siedzi nieruchomo na tylnym siedzeniu. Bogu dzięki, bo ten jego przeraźliwy krzyk był bardzo irytujący. Nie mówiąc już o tym, ile nerwów kosztowało go wykradzenie dzieciaka z przedszkola. Przeklęty smarkacz, nie rozumie, że człowiek chory na serce nie może tak biegać? Na dodatek okazał się jeszcze ciężki jak ołów.

Ale mimo wszystko musi przyznać, że miał wprost nieprawdopodobne szczęście! W przedszkolu ani żywego ducha dookoła, tylko sam mały, jakby na niego czekał. Nikogo, kto by widział jego i jego samochód. Dyrektorze banku, Carlu Lomann, jesteś urodzony pod szczęśliwą gwiazdą!

Byleby tylko jego biedne serce nie ucierpiało za bardzo z powodu tych wyczynów! Nie mógł sobie w żadnym razie na to pozwolić. Wszystko było jasne i ustalone: jutro rano przyjęcie pożegnalne w banku, wieczorem wyprawa po pieniądze, a w dzień później w drogę do Hiszpanii! Żegnaj, Norwegio, Carl Lomann doczekał się swych szczęśliwych dni! Koniec z żoną, zimną i ciągle niezadowoloną, która na dodatek trzyma rękę na jego pieniądzach. W słonecznej Hiszpanii czeka na niego młoda ponętna kochanka. A kiedy już trochę odsapnie, wyruszy w podróż dookoła świata razem z Lillan. Jaka ona słodka! Całkowite przeciwieństwo jego pomarszczonej, podstarzałej żony!

Lomann nie myślał o tym, że podczas długiego pobytu w szpitalu jego ciało stało się zwiotczałe i nieapetyczne. We własnych oczach był nadal wysportowanym, atrakcyjnym pożeraczem kobiecych serc A do tego teraz miał pieniądze! Takiej kombinacji trudno przecież się oprzeć!

Tylko musi koniecznie ukryć gdzieś chłopca do swego wyjazdu. Ten smarkacz zaczynał robić się niebezpieczny! Sindre Vold widział go w banku. To katastrofa! Do tej pory Lomann był dla niego tylko nieznanym człowiekiem, pierwszym lepszym. Teraz chłopak wie już o nim znacznie więcej. Poza tym wygląda na to, że ma ogromne zaufanie do tego mężczyzny, który ostatnio ciągle mu towarzyszy. Nawet niechcący mogło mu się coś wymknąć. Dyrektor nie mógł dopuścić, by ktoś teraz pokrzyżował jego plany. Jeszcze dwa, trzy dni i będzie bezpieczny.

Nikt nie znajdzie małego w tym letnim domku. Carl Lomann wiedział, że dom na pewno stoi pusty. Wynajął go od właścicieli trzy lata temu, a potem zapomniał oddać kluczy. Bardzo mu się teraz przydadzą.

Dotarli na miejsce. W pobliżu nie znajdowały się żadne inne zabudowania. Na dole, u stóp skał, huczało morze, a za domem szumiał las. Wyśmienite miejsce.

– Wejdziemy do środka – powiedział do chłopca.

– Moja mama tam jest?

– Mama musiała pojechać do sklepu, żeby coś kupić. Niedługo wróci.

Sindre nie czuł się do końca przekonany, lecz pozwolił, by mężczyzna wyniósł go na rękach z samochodu. Nagle znalazł się tak blisko tego niebezpiecznego trolla. Ale przecież mama jest tu niedaleko, a więc może on wcale nie jest taki groźny…

Przeklęty smarkacz, waży chyba z tonę! pomyślał Lomann, czując ukłucie w okolicy serca. Znowu zażył tabletkę.

Sindre westchnął cicho, to miejsce wcale mu się nie podobało, a do mężczyzny w ogóle nie miał zaufania. Lecz nie chcąc go drażnić, wbrew swej woli wszedł za nim do domku.

W środku pachniało pustką. Czy mama naprawdę tu była?

– Pewnie chce ci się pić, co? – spytał mężczyzna, siląc się na uprzejmość. Sindre jednak nie dał się oszukać, nie podobały mu się oczy jego „opiekuna”.

– Przygotuję ci szklankę oranżady – oznajmił mężczyzna i wyszedł do niewielkiej kuchni. Chłopiec zajrzał ostrożnie do środka i zobaczył, że ów nieznajomy wyjął coś z kieszeni i wrzucił do szklanki. Potem długo mieszał zawartość łyżeczką.

– Proszę – powiedział wróciwszy. – Wypij sobie, zanim przyjedzie twoja mama.

Chłopiec wziął szklankę w obie ręce i zerknął na mężczyznę. Pewnie najlepiej będzie go posłuchać. Ale przecież Sindremu wcale nie chciało się pić. Ani trochę. Na dodatek bolał go brzuch, ale to chyba ze strachu. Żeby tylko mama przyjechała jak najszybciej!

Oranżada wcale nie była smaczna, jednakże malec nie odważył się tego powiedzieć. Z trudem ją sączył pod niecierpliwym spojrzeniem mężczyzny. Jego czarne oczy przypominały kamienie.

Wreszcie chłopiec zdołał opróżnić szklankę. Pomyślał o tacie, kochanym, silnym tacie! Och, gdyby on tu był! Dlaczego go tu nie ma! Na pewno nie darowałby temu złemu człowiekowi, dołożyłby mu tak porządnie, że tamten od razu znalazłby się na ziemi. Bo tata jest silny! A Sindre na pewno wtedy by się nie bał.

Dlaczego mama nie wraca?

Chłopiec poczuł się senny. Widział, że mężczyzna wpatruje się w niego, przysuwa się coraz bliżej, aż wreszcie malec spostrzegł, że „opiekun” kładzie go na kanapie. Próbował jeszcze się podnieść, lecz nie zdołał. Chciało mu się strasznie spać…

No, chwała Bogu, pomyślał Lomann zadowolony. Smarkacz wreszcie usnął i pośpi sobie aż do rana. Jutro trzeba będzie przyjechać tu znowu i dać mu następną tabletkę. Po niej może się obudzić kiedy chce, bo on znajdzie się już wtedy w powietrzu, daleko od Norwegii. Prawdopodobnie nie od razu natrafią na trop dzieciaka, ale to już nie jego sprawa. Ale chłopak na pewno się jakoś stąd wydostanie, nawet jeśli będzie zamknięty na klucz, i dojdzie do ludzkich zabudowań. Takie pędraki jak on zawsze umieją sobie poradzić. Nim jednak dotrze do innych ludzi, on, Lomann, będzie już całkiem bezpieczny!

Obrzucił chłopca pogardliwym spojrzeniem. Dzieci nigdy go nie obchodziły. Umiały tylko przeszkadzać.

Przekręcił klucz w zamku, włożył go do kieszeni i poszedł.

Загрузка...