ROZDZIAŁ XVII

Gard przywiózł do domu śpiącego malucha późnym popołudniem. Tak jak się spodziewał, obiad stał już gotowy na stole. Sindre obudził się na chwilę, co nieco zjadł i znowu zasnął.

Mężczyzna zaniósł go do łóżka. Gdy rozbierał go razem z Mali, chłopiec ocknął się nagle i usiadłszy raptownie na łóżku, popatrzył na nich przerażonymi oczyma, po czym na jego twarzyczce odmalowało się uczucie wielkiej ulgi.

– Tata i mama – wymamrotał z błogim uśmiechem.

Mörkmoen zacisnął zęby. Starając się nie patrzeć na Mali, powiedział ciepło:

– Jesteśmy przez cały czas. Jedno z nas zostanie tu z tobą. Nie ma się czego bać.

Zaspany malec znowu otworzył oczy.

– Ojej, wszystko wygadałem. Ten zły człowiek… Przyjdzie i mnie zabierze. Troll!

– Niczego nie wygadałeś, Sindre! Nie ma żadnego trolla, nikt nie przyjdzie i cię nie zabierze. To tylko jakiś głupi żart. Jesteś bezpieczny, możesz być całkiem spokojny.

Sindre wyciągnął ku niemu swą małą piąstkę.

– Trzymaj!

Zostali z nim oboje jeszcze przez kilka chwil, dopóki jego oddech nie stał się głęboki i miarowy. Potem wyszli cichutko z jego kątka i wrócili do kuchennej niszy. Siedzieli w niej długo, pogrążeni w rozmowie. Gard zdawał sobie sprawę, że powinien się już pożegnać, ale ogarnął go tak błogi, nie znany mu dotychczas spokój, że z minuty na minutę odwlekał wyjście. Mali przywoływała wspomnienia z pierwszego roku życia syna, przytaczała jego nieoczekiwane odpowiedzi i zabawne sytuacje z dnia codziennego, a gość przysłuchiwał się jej z zainteresowaniem.

– Czy było ci trudno? – spytał cicho. – Przecież chowałaś go sama.

– Czasami – przyznała. – Ale jak już ci mówiłam, Sindre to słońce mojego życia. Był trochę opóźniony w rozwoju i bardzo się tego bałam. Nie znałam nikogo, kogo mogłabym się poradzić. Lekarze powtarzali wprawdzie, że nie ma się czym martwić, ale to, że nie miałam z kim nawet o tym porozmawiać, było strasznie przykre.

Gard próbował sobie wyobrazić, jak Mali mogła się wówczas czuć. Nagle ogarnęło go ogromne ciepło i czułość dla tych dwóch samotnych istot.

– Chyba rzadko gdzieś wychodzisz?

– Właściwie nigdy – uśmiechnęła się. – W ciągu ostatnich trzech, czterech lat ani razu nie wybrałam się nigdzie sama.

– Nie masz nikogo, kto mógłby zająć się Sindrem?

– Po prostu nie czułam potrzeby, by szukać rozrywek gdzieś poza domem. Przecież mogłabym poprosić o pomoc Sonię.

Gdy Gard skrzywił się, słysząc to imię, Mali pospiesznie dodała:

– Soni jest teraz bardzo wstyd. Przyznaje, że się wygłupiła, kiedy tak na ciebie napadła.

– I pewnie chciałaby mi to jakoś wynagrodzić?

– Oczywiście. To bardzo serdeczna i życzliwa osoba.

– Wobec tego spytaj ją, czy nie mogłaby posiedzieć z Sindrem dziś wieczór?

Mali spojrzała na niego zdumiona.

– Może miałabyś ochotę… pójść, na przykład, do kina – dodał.

Jej policzki pokryły się lekkim rumieńcem.

– Wydawało mi się, że to mój syn jest twoim przyjacielem. Nie musisz czuć się w żaden sposób zobowiązany wobec mnie.

– Wybrałbym się chętnie do kina i cieszyłbym się, gdybyś zechciała mi towarzyszyć. Tylko tyle. Czy to takie dziwne?

– Nie – bąknęła, starając się ukryć uśmiech radości. – Raczej niespodziewane.

– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy poszli na piechotę. Bo muszę zdradzić ci naszą tajemnicę: Sindre cieszy się tak bardzo, że w swoje urodziny będzie mógł ci pokazać mój samochód.

– Z przyjemnością się przejdę.

– No, to dzwoń do Soni!

Mali zerwała się z krzesła, jakby bojąc się, że Gard mógłby się rozmyślić.

Wykorzystując ciemności panujące w kinie, Mali raz po raz zerkała z boku na swego towarzysza. Tak strasznie jej się podobał. I to nie tylko dlatego, że we wzruszający sposób zajmował się Sindrem. Pociągał ją także on sam jako mężczyzna.

Ale tego, oczywiście, nie powinien nigdy się dowiedzieć Ostatnie noce były dla niej trudne. Pogrążona w myślach o Gardzie, oddając się próżnym marzeniom, w ogóle nie mogła zasnąć. A przecież nic a nic o nim nie wiedziała, nie zdradził jej ani jednego szczegółu ze swego prywatnego życia. Mógł być żonaty… Chyba jednak nie. Powiedział wszakże, że nie jest przyzwyczajony do domowego jedzenia…

Tylko żadnych fałszywych nadziei! upominała samą siebie.

Wolnym krokiem wracali już do domu, rozmawiając jak zwykle o wspólnym obiekcie ich zainteresowania, czyli o Sindrem.

– Dzieci w przedszkolu bardzo mu dokuczają – powiedział Gard. – On nie powinien tam chodzić, jest zbyt wrażliwy na taki terror!

– Wiem – przyznała przygnębiona. – Ale do wakacji zostały już tylko dwa tygodnie. Jesienią te dwie wścibskie dziewczynki już nie wrócą i wtedy, mam nadzieję, wszystko ułoży się znacznie lepiej.

– Tak, słyszałem, że to ich ostatni rok. Na szczęście – westchnął Gard. – Mimo to będą jeszcze aż przez dwa tygodnie. Jak wiesz, byliśmy dzisiaj w lesie. Wydaje mi się, że Sindre trochę się wyleczył z tego swojego strachu. Wprawdzie po obiedzie obudził się przerażony, ale sprawił to pewnie tylko zły sen.

Mali uśmiechnęła się nieznacznie.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, ile on ma przedziwnych pomysłów…

Gard odprowadził swą towarzyszkę do drzwi, pod którymi powiedział grzecznie dobranoc i podziękował za miły wieczór.

Była mu za to naprawdę wdzięczna. Nie chciała żadnego całusa z obowiązku, uważała, że rozstanie w taki sposób jest znacznie ładniejsze. I o wiele bardziej pociągające.

Chociaż… Weszła do mieszkania i zamknęła drzwi. Doskonale wiedziała, że jest postacią drugoplanową, czyli jedynie mamą Sindrego.

Mali Vold czuła się zaniepokojona. Przecież nie wolno jej zakochać się w Gardzie Mörkmoenie, bo doprowadziłoby to jedynie do beznadziejnej tęsknoty i kolejnej porażki.

Obawiała się jednak…

Następnego dnia Gardowi zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Podczas przerwy w pracy, kiedy z kilkoma kolegami siedział w stołówce i jadł obiad, zaczął opowiadać o swoim małym przyjacielu: przytaczał jego powiedzonka i drobne anegdoty.

Mężczyźni przy stole patrzyli na niego z wyraźnym zdziwieniem. Mörkmoen, zawsze tak zamknięty i powściągliwy, nigdy dotąd nie opowiadał o sobie w ten sposób.

– A jego mamusia, czy to babka do rzeczy? – spytał jeden z nich.

Gard zmarszczył czoło.

– To nieistotne. Mówię o chłopcu, i to jego znam przede wszystkim. On i ja jesteśmy przyjaciółmi.

Inny mężczyzna popatrzył na niego z boku.

– I matka tego małego naprawdę nie boi się zostawiać go z tobą? Toż ona nic o tobie nie wie, a przecież mógłbyś się okazać jakimś podejrzanym typem!

Gard w pierwszej chwili nie rozumiał, o czym kolega myśli. Popatrzył więc na niego zdezorientowany i dopiero po chwili poderwał się z krzesła, do głębi oburzony.

– Czy w twojej wyobraźni nie ma naprawdę miejsca na nic normalnego i czystego? Czy wszystko musisz od razu sprofanować, nawet coś tak niewinnego jak marzenie małego dzieciaka o dorosłym przyjacielu? Nie masz własnych dzieci?

Kolega, zawstydzony, odłożył kanapkę na talerz.

– Nie podchodź do tego tak poważnie! To tylko żart!

– Też mi żart, może i zabawny, ale tylko dla tego, kto go wymyślił – mruknął Gard i wyszedł na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza.

Teraz zaczynał wreszcie pojmować, dlaczego zawsze do tej pory był tak zamknięty w sobie. On po prostu mówił zupełnie innym językiem niż jego koledzy z pracy. A mimo to czuł, że oni wszyscy są podobni do niego, w głębi duszy śmiertelnie poważni. Ale wydawało im się, że powinni ciągle drwić i żartować, żeby tylko nie różnić się od innych.

Jaki zakłamany jest ten świat! Trzeba było dopiero znajomości z dzieckiem, żeby móc to odkryć.

Wciągnął głęboko powietrze, po czym wrócił do stołówki i przeprosił kolegę za swój nagły wybuch.

Spojrzenia dwóch mężczyzn spotkały się na chwilę. Gard nie miał wątpliwości, że zrozumieli się nawzajem.

Загрузка...