ROZDZIAŁ XV

Sindre znowu poszedł do przedszkola. Ale był to już zupełnie inny Sindre – wesoły i rozgadany. Nauczycielka musiała, oczywiście, poznać wszystkie rewelacje o tacie, jaki jest miły i silny, jakim jeździ samochodem, a także o wizycie w zoo i wycieczce na lotnisko oraz o wielu innych rzeczach. Pani wysłuchała cierpliwie opowieści swojego podopiecznego. Nie znała sytuacji Mali Vold, lecz od dziewczynek z grupy sześciolatków dowiedziała się od razu, że Sindre chyba nie ma ojca. Ich mamy, z upodobaniem plotkujące o sąsiadach, nieraz mówiły, że Mali nie jest zamężna i nigdy nie odwiedza jej żaden mężczyzna.

Ale chłopiec nie zwracał już uwagi na żadne wścibskie plotkarki, ponieważ nieoczekiwanie nabrał pewności siebie. Coś mu w głębi duszy podpowiadało, że Gard nie jest jego prawdziwym tatą, lecz on z całą siłą swej dziecięcej wiary zagłuszał w sobie ten głos sumienia.

Niektóre dzieci potrzebują ojca bardziej niż inne. W przypadku Sindrego ową potrzebę spotęgowały w znacznym stopniu nieustanne kpiny jego starszych koleżanek, które czuły, że mogą nad nim dominować i bezkarnie go gnębić, ponieważ ich rodziny były lepsze, bo pełne. One przecież miały ojców – choć ci bywali naprawdę różni… A Sindre go nie miał i nigdy nie mścił się na nich za ich drwiny. Uśmiechał się jedynie łagodnie i choć co prawda za każdym razem zamierzał coś odpowiedzieć, to nigdy nie zdążył tego wymówić. Poza tym dzieci tak bardzo lubiły go popychać i poszturchiwać, bo nie umiał się bronić. I co najważniejsze: niczym to nie groziło, ponieważ nie musiały się bać, że nagle pojawi się jego zagniewany tata i rozprawi się z nimi.

Tymczasem w trzy dni po wspólnej wyprawie na plażę i lotnisko w przedszkolu zdarzyło się coś nieoczekiwanego.

Przed bramą zatrzymał się czerwony sportowy samochód. Sindre poczuł, że robi mu się na przemian zimno i gorąco, ujrzał bowiem, że Gard wysiadł z auta i skierował swe kroki ku przedszkolnej furtce. Chłopiec wykrzyknął wreszcie:

– Tata! To jest mój tata!

Wszystkie dzieci z zaciekawieniem przyglądały się mężczyźnie, pani Inger zaś pomyślała sobie: „Szkoda, przydałby mi się ktoś taki”.

Ale w duchu naprawdę się cieszyła, że Sindre ma takiego ojca. Za każdym razem starała się bronić malca przed starszymi dziewczynkami, miała jednak zbyt dużo dzieci pod swoją opieką, by móc czuwać nad nim nieustannie, a te małe spryciary wykorzystywały każdą sposobność: wystarczyło, że odwróciła się od nich plecami

– Dzień dobry – powiedział Gard z szerokim uśmiechem, na powitanie podnosząc chłopca do góry. – Chciałem się dowiedzieć, czy mógłbym zabrać Sindrego już teraz?

Nauczycielka nie widziała przeszkód. Mężczyzna zaczął ubierać chłopca. Gdy pomógł mu włożyć buty i mieli już wychodzić, podeszły do nich dwie dziewczynki.

– Czy on nie ma innych spodni? – spytała jedna od niechcenia.

Gard zaniemówił na chwilę, słysząc z ust małego dziecka słowa świadczące o wyjątkowej bezwzględności.

– To są jego ulubione spodnie – skłamał. – Nie możemy go zmusić do noszenia innych.

– Ty nie jesteś tatą Sindrego – odezwała się druga, patrząc spode łba.

– A co ty możesz o tym wiedzieć? – odparł Gard.

– To dlaczego nie mieszkasz z nimi razem?

– Przez bardzo długi czas mnie nie było, bo dużo podróżowałem.

Na co mu przyszło! Że też musi się tłumaczyć przed takimi niesympatycznymi i wścibskimi dzieciakami! Był w stanie wyobrazić je sobie za pięćdziesiąt lat, jak swym czujnym i krytycznym wzrokiem terroryzują całą ulicę.

Jednakże mając na względzie Sindrego, mimo wszystko odpowiadał na ich pytania.

W oczach jednej z tych małych jędzulek pojawił się nagle wyraz pogardy.

– Długi czas mnie nie było, bo podróżowałem? O wujku Larsenie też tak mówili. A on siedział w więzieniu.

Zanim Gard zdążył odpowiedzieć, do ataku przystąpiła druga:

– Ty nie lubisz Sindrego, ja to wiem. Gdybyś go lubił, to byś nie wyjechał.

Tego było już za wiele. Gard dosłownie kipiał. Właśnie miał zamiar powiedzieć, że będzie musiał porozmawiać z rodzicami dziewczynek, należało bowiem położyć wreszcie kres dręczeniu małego, niewinnego chłopca, a jeśli on się tylko dowie, że choćby jeden raz dotknęły Sindrego, to jeszcze tego pożałują…

Na szczęście pani Inger podeszła do nich pospiesznie i odsunęła swe wychowanki na bok, nim Mörkmoen zdążył uczynić więcej, niż tylko otworzyć usta.

– Zawsze będą wyżywać się na nim – powiedziała z żalem nauczycielka. – Prawdopodobnie w ich wyobrażeniu Sindre ma jeszcze gorzej niż one. Ojciec jednej z nich pije i robi burdy w domu, drugi z kolei pochłonięty jest własną firmą i w ogóle nie interesuje się dziećmi. Właściwie to jest mi ich szkoda. Rozmawiałam z matkami o zachowaniu ich córek, ale one nic nie rozumieją. No cóż, na szczęście dziewczynki kończą już sześć lat i idą do szkoły. Po wakacjach wszystko ułoży się na pewno znacznie lepiej.

– Chociaż tyle na pociechę – odparł gorzko Gard. – W szkole znajdą się w pierwszej, czyli najmłodszej klasie, i może z nich też wyrosną ludzie.

Dyrektor Lomann chodził po swym banku, rozglądając się z zadowoleniem dookoła.

Nareszcie zdrowy! Nareszcie! Po tylu długich miesiącach oczekiwania będzie mógł wreszcie je sobie wziąć – własne pieniądze. Naprawdę zasłużył na nie. Przecież całe swoje życie poświęcił żonie, do której musiał się przymilać, żeby wyciągnąć choć parę groszy, no i bankowi. Siedział tu i umizgiwał się do tych głupich klientów, żebrzących o pożyczki i nie mających pojęcia o tym, jak należy korzystać z pieniędzy. Za to on wiedział doskonale! Nie na darmo przecież był dyrektorem banku! Och, jak długo o tym śnił i marzył! Pieniądze, naprawdę duże pieniądze… Niezależność, wolność, władza!

Ale na razie musi trochę poczekać. Serce nie jest jeszcze wystarczająco silne.

Uśmiechnął się sam do siebie, gdy przypomniał sobie to współczucie wszystkich naokoło. Ten wielki szok. Powszechne zatroskanie z powodu włamania do jego banku, odpowiedzialność za pieniądze obcych ludzi.

On się nie przejmował, o, nie! Ale nie wiedział, że ma tak słabe serce, on, który mimo upływu lat ciągle wyglądał młodo i zdrowo. A jednak nie wytrzymał wysiłku i napięcia związanego z zanurzeniem się w stroju płetwonurka pod wodę i umieszczeniem metalowej skrzyni pod kamieniem na dnie morza.

I to właśnie tam, w miejscu, gdzie nigdy nikt się nie zapuszczał, pojawił się ten chłopiec. Stąd ów szok. Ile ten mały właściwie zdołał zobaczyć?

Co ma z nim począć? Co się robi z takim świadkiem? Nie ulega wątpliwości, że mały rozpoznał go w szpitalu. Zdaje się, że jest porządnie wystraszony.

Prawdopodobnie nie byłoby poważniejszego problemu, gdyby obaj nie mieszkali tak blisko i raz po raz nie wpadali na siebie. Wie, jak ten smarkacz się nazywa i kim jest jego matka. Nic nadzwyczajnego, niezamężna i bez pieniędzy.

Mimo to wahał się. Musi uważać na swoje serce, nie powinien się denerwować. A teraz na dodatek przy chłopaku pojawił się ten mężczyzna. Mały mówi do niego „tato”. Niemożliwe! To wygląda na zupełnie luźny związek. Chyba nie powinien się niczego obawiać z jego strony.

Ale co zrobić z małym?

Może…?

Może by go ukryć na jakiś czas? Do chwili, aż wydobędzie skrzynkę i wyjedzie z kraju. A jeśli nie uda im się w porę odnaleźć smarkacza – no cóż, to już nie jego sprawa. To ich błąd, trzeba było lepiej szukać!

Wcale niegłupi pomysł! Przecież ten mały świadek jest naprawdę dla niego niebezpieczny. To jedyny element zagrożenia w całym wprost nieprawdopodobnie pewnym planie. Lomann miał dopiero czterdzieści dziewięć lat i nie zamierzał spędzić reszty życia na pracy, o nie! Już od dawna marzył, by się wycofać, dyskretnie i z godnością, ze względów zdrowotnych. Jedyny problem stanowiło to, jaką przypadłość ma wymyślić jako przyczynę swej rezygnacji. I nagle powód sam się znalazł. Serce…

To wcale nie jest zabawne, lecz już wkrótce znowu będzie zupełnie zdrowy. Lekarz twierdzi, że wszystko na to wskazuje.

No pewnie, kiedy odpocznie sobie w Hiszpanii…

Dla dyrektora Lomanna życie dopiero się zaczyna. Dopiero teraz będzie naprawdę z niego korzystać! Już sobie wyszukał willę w słonecznej Hiszpanii, do której wysłał swoją przyjaciółkę, by na niego czekała. Kiedy więc tylko wydobędzie skrzynię…

Przeklęty smarkacz!

Lomann wyprostował się gwałtownie. Kto to słyszał, by tak biadolić? Przejmować się jakimś dzieciakiem? To niemożliwe, po prostu niemożliwe, by ten bachor mógł pokrzyżować mu plany! Przecież on nie ma pojęcia, kim jest Lomann. Poza tym, czy ktoś dałby wiarę fantazjom dziecka?

Pal licho chłopaka!

Carl Lomann jest wolny. Wolny i niepokonany!

Jeszcze tylko trochę cierpliwości, a niedługo będzie mógł wyjechać…

Загрузка...