ROZDZIAŁ V

Gard i chłopiec byli gotowi, by ruszyć w drogę. Ledwie wyszli na ulicę, od razu zaczepiła ich jakaś kobieta w średnim wieku.

– Co za słodka dziewuszka!

– To chłopiec – odparł oschle Gard.

– Niemożliwe! To naprawdę rozrzutność natury, żeby chłopca obdarzać takim słodkim wyglądem, nie uważa pan?

– Mnie jest wszystko jedno – powiedział Mörkmoen, ciągnąc za sobą małego.

Sindre słodki? Podobny do dziewczynki? Co prawda ani przez chwilę nie wydał mu się ładny, musiał jednak przyznać, że im dłużej z nim przebywał, tym bardziej ten berbeć zyskiwał w jego oczach. W rysach chłopca było rzeczywiście coś ulotnie delikatnego, uroku dodawał mu z pewnością także ledwie zauważalny melancholijny, a czasami spłoszony uśmiech, skupione oczy o badawczym spojrzeniu i rozbrajająca bezradność. Wprawdzie jego kręcone włosy istotnie mogłyby być krótsze, ale mimo to dziecko o tak mocnej budowie nie powinno raczej nikomu kojarzyć się z dziewczynką.

Te kobiety!

Sindre, gdy tylko zobaczył jaskrawoczerwone sportowe auto Garda, od razu śmiertelnie się w nim zakochał. Zachwycony, wdrapał się natychmiast na tylne siedzenie i stanął za plecami kierowcy.

Po kilku minutach jazdy i nieustannym zatrzymywaniu samochodu, by podnieść chłopca z podłogi i znowu posadzić na miejsce, stało się jasne, że trzeba temu jakoś zaradzić. Z ciężkim sercem Mörkmoen podjechał do sklepu i, chcąc nie chcąc, kupił drogi fotelik samochodowy. Uważał, że to wyrzucone pieniądze.

Lecz Sindre siedział teraz bezpiecznie.

Nietrudno było się domyślić, że dotychczas chłopiec nieczęsto jeździł autem. Śmiał się rozbawiony, gdy droga szybko uciekała im spod kół i gdy wreszcie znaleźli się poza miastem.

Gard, zacisnąwszy zęby, w ogóle się nie odzywał. Sytuacja bowiem wcale nie należała do zabawnych. Musiał przecież porozmawiać z inżynierami, przyjąć i skontrolować wykonane prace, zejść także pod wodę, a poza tym snuł również plany dotyczące tej nowo poznanej dziewczyny. Miała na imię Anita i wydawała się warta zachodu. Tymczasem on pojawi się przed nią z małym dzieckiem! Akurat dzisiaj jest mu ono potrzebne jak piąte koło u wozu!

Przeklinał tę niewinną istotkę za swymi plecami zrzucając całą odpowiedzialność za własne kłopoty właśnie na nią.

Na tylnym siedzeniu zrobiło się podejrzanie cicho. Gdy Gard zerknął w lusterko, powieki małego uniosły się ku górze i zaraz ciężko opadły z powrotem: Sindre zasnął z głową przekrzywioną na bok i kotem dyndającym w coraz bardziej bezwładnej rączce.

Chwała Bogu, pomyślał Mörkmoen. Oby spał jak najdłużej.

Lecz dziecko, jak wiadomo, śpi tylko, dopóki samochód jest w ruchu, i otwiera oczy natychmiast, kiedy kierowca się zatrzymuje, choćby najbardziej delikatnie. Podobnie było z Sindrem.

Rozejrzawszy się wkoło i stwierdziwszy, że otoczenie za szybą jest co prawda zupełnie mu nie znane, lecz Gard i ten cudowny pojazd stanowią wystarczająco pewny punkt oparcia, chłopiec uśmiechnął się nieśmiało do swojego opiekuna, gdy ten pomagał mu wyjść z auta na chodnik obcego miasta. Zaraz jednak pociągnął go nerwowo za rękaw i wskazał ponownie na samochód.

– Nie, nie możesz w nim zostać. Musimy wejść do tego budynku – powiedział Gard. – O Boże, znowu ten nieszczęsny kot!

Mężczyzna podniósł z podłogi wybrudzonego zwierzaka. I chociaż w ogóle nie miał pojęcia o chowaniu dzieci, doskonale rozumiał, że ta wytarta maskotka stanowi dla chłopca więź z jego powszednim życiem, gwarancję bezpieczeństwa, której nie należało go pozbawiać.

Skończyło się wreszcie tym, że Gard Mörkmoen – z respektem nazywany przez młodych chłopców z elektrowni twardzielem – wkroczył do wielkiego gmachu, wlokąc za sobą małego brzdąca, który na dodatek przyciskał do siebie brudnego i wytartego kota. Trochę rozczarowany zauważył także, że buciki chłopca znowu wyglądały na równie zniszczone i zdarte jak przed wyszczotkowaniem.

Na wszelki wypadek wstąpili na chwilę do pomieszczenia z napisem „Panowie”. Zdaje się, że Sindre nie był przyzwyczajony do sygnalizowania swych potrzeb w tym względzie.

Zresztą on w ogóle nic nie mówił.

Młode kobiety przemykające szybko po korytarzach biurowca wykorzystywały małego jako znakomity pretekst do zawarcia znajomości z powszechnie podziwianym Gardem Mörkmoenem. Dlatego też obaj mieli niemałe trudności z dotarciem na czas do szefa. Sindrego głaskano po głowie i częstowano czekoladą, a także zagadywano i zabawiano, kierując przy tym raz po raz zachęcające spojrzenia ku jego opiekunowi. Ponieważ chłopiec był nieśmiały i krył nos w nogawce spodni mężczyzny, ten każdej podchodzącej ku nim dziewczynie powtarzał tę samą piosenkę: „To mój siostrzeniec. Jego matka jest w szpitalu”. Najchętniej przecisnąłby się przez ten tłum oblegających ich kobiet i po prostu zniknął. Musiał się jednak opanować.

Gdy dotarł do celu i już chyba po raz dwudziesty wymamrotał pod nosem: „To mój siostrzeniec…”, okazało się, że znowu musi wysłuchać pieszczotliwego szczebiotania – tym razem w wykonaniu szefa. Wreszcie mogli przystąpić do rozmowy.

Chodziło o uszkodzenie linii przesyłowej. Podejrzewano, że nastąpiło pęknięcie kabla na dnie. Sindre stał cały czas obok Garda z dłońmi opartymi na jego kolanach i przyglądał się w milczeniu dojrzałemu mężczyźnie w dyrektorskim fotelu. A gdy w towarzystwie inżynierów i techników zmierzali potem ku tamie, Mörkmoen czuł w swej dłoni ściskającą go kurczowo rączkę – spoconą i umazaną czekoladą, ale przede wszystkim lekko drżącą ze strachu.

Kiedy naradzali się gorączkowo, próbując ustalić, gdzie Gard powinien szukać usterki, nadeszła Anita. Była ciemnowłosa i wyjątkowo zgrabna, pogodna i żywa, należało więc przypuszczać, że ma niemałe powodzenie. Jednakże on wiedział, że zaskarbienie sobie jej względów przyjdzie mu łatwo, albowiem na pierwszy rzut oka było widać, że ta atrakcyjna kobieta nie wyklucza niewielkiego romansu z nim. Dlaczego więc miałby się opierać?

– Słyszałam, że jest pan dzisiaj ze swoim siostrzeńcem.

Dzięki Bogu, nie musiał po raz setny powtarzać tych samych wyjaśnień.

– Jaki on milutki! Jak ci na imię, kolego?

– Nazywa się Sindre – odparł szybko opiekun, gdy zawstydzony chłopiec znowu ukrył twarz w nogawce jego spodni, które zrobiły się już brudne na kolanach.

– Sindre? Jakie śmieszne imię! Trochę staroświeckie, prawda?

Gard, który kojarzył je już wyłącznie z chłopcem, uśmiechnął się tylko sztucznie, Anita zaś mówiła dalej:

– Ale pasuje do niego. Jak długo będzie się pan nim zajmować?

– Gard! – zawołał dyrektor, uniemożliwiając mu odpowiedz. – Myślę, że powinien pan zejść w tym miejscu…

Mężczyzna zwrócił się do chłopca:

– Bądź grzeczny i zostań tu z Anitą. Ja muszę teraz trochę ponurkować.

Oczy Sindrego zrobiły się ogromne ze strachu, a ręce znowu chwyciły się spodni.

– Musisz mnie słuchać. Nie możesz iść ze mną, bo to niebezpieczne. Niedługo wrócę.

Sindre nie dawał jednak się przekonać. Mörkmoen wyprostował się i zwrócił do Anity:

– Niech pani będzie tak dobra, zabierze go na stołówkę i da mu może coś dobrego do jedzenia.

– Ale ja za dziesięć minut powinnam wrócić do swoich zajęć.

– Niech pani spróbuje się zwolnić, bardzo proszę. Przecież nie mogę zabrać go ze sobą.

Dziewczyna skinęła głową. Nie chciała zaprzepaścić szansy, jaka właśnie jej się nadarzyła. Doskonale wiedziała, że wszystkie młode kobiety polowały na tego zagadkowego Garda Mörkmoena. Jaki on przystojny, a do tego jeszcze ma taki niezwykły i niebezpieczny zawód. To grzech nie skorzystać z nasuwającej się sposobności.

Sindre przypiął się na dobre do Garda, który stawał się coraz bardziej rozdrażniony. Dopiero gdy kobieta obiecała chłopcu ogromną porcję lodów, zwolnił uścisk i przestał się upierać. Jednakże przez cały czas szedł tyłem, by móc jak najdłużej widzieć swego opiekuna.

Mörkmoen założył kostium nurka i zanurzył się pod wodę. Tymczasem Anita siedziała ze swym podopiecznym w stołówce i nudziła się, nie umiejąc nawiązać kontaktu z bardzo powściągliwym dzieckiem, zajętym jedzeniem lodów.

Wreszcie zaproponowała:

– Chodź, wyjdziemy na taras i popatrzymy, co robi Gard.

Chłopiec nie kazał na siebie czekać. Zsunął się natychmiast z krzesła i ochoczo podreptał za nią.

Wyszli na zewnątrz akurat w tym momencie, gdy Mörkmoen, niczym jakieś monstrum z kosmosu, wynurzał się z wody. Anita, wziąwszy małego na ręce, poczuła, jak Sindre wprost kamienieje z przerażenia.

– To nic groźnego, to tylko Gard.

On jednak w ogóle jej nie słuchał. Przerażony, krzyknąwszy rozpaczliwie, wyrwał się z jej ramion i wbiegł do budynku. Kobieta ruszyła za nim i natychmiast go dogoniła; jego obłąkańczy wrzask słychać było w całej okolicy. Szybko objęła chłopca, starając się go utrzymać, co wcale nie było łatwe, ponieważ mały wił się niczym wąż.

Nikt się nie spodziewał, że taka nieduża istotka może mieć aż tak silny głos!

Ale nikt też nie wiedział, że Sindre zobaczył postać ze swych koszmarów, trolla, który zjawił się, żeby go zabrać.

Загрузка...